Rozdział 5

Powinien zajmować się morderstwem w Finnemarce. Tymczasem siedział za biurkiem, wpatrując się w czysty arkusz papieru. Gdy zamknął oczy, widział przed sobą twarz bandyty, zupełnie jak na fotografii. Problem polegał na tym, jak go opisać mężczyźnie po drugiej stronie stołu.

Wiele osób siedziało na tym samym miejscu, pocąc się ze zdenerwowania i starając przypomnieć sobie wszystkie szczegóły: jakieś charakterystyczne znamię, kolor oczu, długość i kształt nosa. Był pewien, że ma dobrą pamięć i uważał się za spostrzegawczego. Mimo to, teraz zaczynał mieć wątpliwości. Był przekonany, że mężczyzna miał jasne włosy, jednak teraz przyszło mu do głowy, że to słońce mogło im nadać zloty połysk. Poza tym mężczyzna miał na sobie ciemne ubranie, co mogło sprawić, że jego włosy wydawały się jaśniejsze, niż były w rzeczywistości. Usta miał małe, tego był pewien. Wydawał się opalony, może nawet lekko poparzony. Zapamiętał jego ubranie. Był dość dobrze umięśniony, niewątpliwie w dobrej kondycji, ale nie tak wysoki jak Sejer. Jak na mężczyznę, wcale nie był wysoki.

Sejer spojrzał na policyjnego rysownika – ilustratora gazetowego, który trafił do tej pracy przypadkiem i okazał się dość utalentowany, zwłaszcza jeśli chodzi o podejście psychologiczne.

– Najpierw postarasz się, żebym się odprężył – zaczął Sejer z uśmiechem. – Chcesz nawiązać nić porozumienia, prawda? Zademonstrujesz mi, że mnie słuchasz i że mi wierzysz.

Artysta posłał mu kpiarski uśmiech.

– Konrad, nie bój się, że sprawa wymyka ci się spod kontroli – odparł. – Teraz nie jesteś szefem. Jesteś tylko świadkiem.

Sejer podniósł dłoń w przepraszającym geście.

– Chciałbym – powiedział rysownik – żebyś najpierw zapomniał o twarzy tamtego mężczyzny.

Inspektor spojrzał na niego z zaskoczeniem.

– Zapomnij o wszystkich szczegółach. Zamknij oczy. Spróbuj zobaczyć jego sylwetkę przed sobą i skoncentrować się na wrażeniu, jakie w tobie wywołuje. Jakie sygnały wysyła? Idzie w twoją stronę tą samą ulicą w biały dzień i z jakiegoś powodu zwracasz na niego uwagę. Dlaczego?

– Wydawał się bardzo spięty. Jakby naładowany jakąś dziwną energią.

Sejer posłuchał. Zamknął oczy i wyobraził sobie mężczyznę. Teraz twarz była tylko jasną, zamgloną plamą w jego pamięci.

– Szedł szybkim i zdecydowanym krokiem. Postura lekko przygarbiona. Połączenie strachu i determinacji. Przerażenie, czające się tuż pod skórą. Tak się bał, że nie śmiał spojrzeć do góry ani popatrzeć na nikogo, nawet przez chwilę. Raczej nie zawodowiec. Zbyt zdesperowany.

Artysta skinął głową i zrobił notatkę u dołu kartki.

– Spróbuj opisać jego sylwetkę. Co się z nią działo, gdy szedł.

– Tułów prawie w ogóle się nie poruszał. Krótkie, urywane ruchy kończyn. Żadnego wymachiwania ramionami, żadnego kołysania biodrami ani powłóczenia nogami. Prosto przed siebie. Sztywne nogi. Sztywne barki.

– Zastanów się teraz nad proporcjami – kontynuował rysownik. – Ramiona i nogi w proporcji do torsu. Wielkość głowy. Długość szyi. Numer buta.

– Ręce i nogi normalne, raczej krótkie. Jedną dłoń trzymał w torbie, a drugą w kieszeni. Krótka, gruba szyja. Stopy niezbyt duże. Mniejsze niż moje, a ja noszę dziesiątkę. Miał na sobie luźne ubranie, ale ciało robiło wrażenie umięśnionego, nabitego.

Rysownik kiwał głową. Ołówek dotknął papieru po raz pierwszy i Sejer usłyszał skrobanie grafitu o kartkę. Był to ogólny szkic, który nadawał postaci wrażenie dynamizmu.

– A barki? Szerokie czy wąskie?

– Szerokie. Okrągłe. Jak od podnoszenia ciężarów. W niczym nie przypominają moich – dodał.

– Przecież ty jesteś bardzo szeroki w barach.

– Ale moje nie są tak wypukłe jak jego. Ja mam bardziej płaskie i kościste, sam wiesz.

Obaj wybuchnęli śmiechem. Rysownik miał na imię Riste, ale przezywano go „Szkicownik". Był niski, korpulentny i łysy. Nosił okulary o małych owalnych szkłach i miał długie cienkie palce.

– Głowa?

– Duża. Okrągła. Wydatne policzki, kluskowate. Zaokrąglony podbródek. Nie był ostry ani mocno zarysowany. Żadnego dołka ani nic w tym rodzaju.

– Jak opisałbyś głowę w stosunku do reszty ciała? Wiesz, o co mi chodzi.

– Jakby wciśnięta w ramiona i wysunięta do przodu. Jak u dziecka, które stroi fochy.

– Doskonale. To ważne – powiedział rysownik. – A linia włosów?

– Czy to ma jakieś znaczenie?

– Tak, ma. Linia włosów wiele mówi o twarzy człowieka. Przyjrzyj się swojej twarzy. Masz prawie doskonałą linię włosów. Prosta i równa, przebiegająca w poprzek czoła, z foremnymi łukami przy skroniach. Poza tym włosy masz tak samo gęste na całej głowie. Spotyka się to dość rzadko.

– Naprawdę? – Pokręcił głową. Nie był próżny, w każdym razie już nie, a ostatnią rzeczą, na którą zwracał uwagę, była linia włosów. Przerwał na chwilę, żeby się zastanowić.

– Wygięta, nie prosta. Jakby z dwu stron zbiegała się ku środkowi czoła. Włosy miał krótko ścięte, dlatego widziałem dość wyraźnie.

Metoda dochodzenia do prawdziwych rysów twarzy małymi krokami sprawiła, że wygląd mężczyzny stał się wyraźniejszy niż kiedykolwiek. Policyjny rysownik na pewno znał się na swoim fachu. Zafascynowany Sejer gapił się na kartkę papieru i patrzył, jak stopniowo wynurza się z niej postać mężczyzny, jak odbitka w ciemni.

– Teraz włosy.

Kontynuował szkicowanie lekkimi kreskami, dodając nowe pociągnięcia u góry albo po bokach. Nie używał gumki. Dziesiątki cienkich linii budziły postać do życia.

– Gęste i kręte, prawie jak afro. Wyrastały prosto z głowy, ale były ścięte bardzo krótko. Tak jak moje.

Przygładził włosy dłonią, krótkie i sztywne jak szczotka.

– Kolor?

– Blond. Chyba lekko rozjaśniane, ale nie jestem pewien na sto procent. Wiesz, czasami włosy wyglądają, jakby były bardzo jasne, ale kiedy są mokre – ciemnieją. Wszystko zależy od światła. Nie jestem pewien. Może trochę podobne do twoich?

– Do moich? – Szkicownik podniósł głowę. – Przecież ja jestem łysy.

– Do takich, jakie miałeś kiedyś.

– Skąd wiesz, jakie miałem włosy?

Sejer zawahał się. Nie wiedział, czy uraził kolegę, czy tylko się wygłupił.

– Nie wiem – odpowiedział. – Domyślam się tylko.

– Dobrze trafiłeś. Moje włosy są, to znaczy, były jasnoblond. Jesteś bardzo spostrzegawczy.

– Z twojego szkicu coś się zaczyna wyłaniać.

– Teraz przechodzimy do oczu.

– Z tym będzie trudniej. Nie widziałem ich. Miał wzrok wbity w ziemię, a w banku stał odwrócony do mnie plecami.

– Szkoda. Na szczęście widziała je kasjerka, a ona jest następna w kolejce.

– Więcej niż szkoda. To katastrofa, że nie zatrzymałem się w banku chwilę dłużej. Mam swoje lata i powinienem poważnie traktować swoje przeczucia.

– Wiesz, że nie da się zawsze wszystkiego zrobić dobrze. A nos?

– Krótki i dość szeroki. Trochę afrykański z wyglądu.

– Usta?

– Małe, wydęte.

– Brwi?

– Ciemniejsze niż włosy. Proste. Szerokie. Prawie zrośnięte na środku czoła.

– Kości policzkowe?

– Nie wystawały. Twarz miał zbyt pełną.

– Jakieś znamiona na skórze?

– Zupełnie nic. Zdrowa, gładka cera. Nie miał zarostu, przynajmniej nie zauważyłem. Nawet cienia na górnej wardze. Niedawno się golił.

– Albo ma bardzo jasny zarost. Coś charakterystycznego w ubraniu?

– Nie pamiętam. Chociaż właściwie tak, zauważyłem coś takiego.

– Co?

– Wyglądał, jakby się przebrał w nie swoje ciuchy. Na pewno zwykle się tak nie ubiera. Miałem wrażenie, że dawno wyszły z mody.

– Pewnie i tak zdążył się już przebrać. Buty?

– Brązowe, sznurowane.

– A dłonie?

– Nie widziałem ich, już ci mówiłem. Jeżeli pasują do reszty ciała, będą krótkie, grube i okrągłe.

– Ile mógł mieć lat?

– Tak między dziewiętnaście i… dwadzieścia pięć.

Musiał znów zamknąć oczy, żeby zapomnieć o rysowniku.

– Wzrost?

– Sporo niższy ode mnie.

– Wszyscy są niżsi od ciebie – Szkicownik rzucił szyderczo.

– Mniej więcej metr siedemdziesiąt.

– Waga?

– Mocno zbudowany. Powiedziałbym, że ponad osiemdziesiąt kilo. Nie pytałeś mnie o uszy – dodał Sejer.

– Jakie miał uszy?

– Małe i kształtne. Małżowiny okrągłe. Żadnych kolczyków. Sejer przechylił się w tył na krześle i uśmiechnął się z satysfakcją. – Teraz pozostało już tylko dowiedzieć się, na jaką partię głosuje.

Rysownik zachichotał.

– A jak myślisz?

– Wątpię, czy w ogóle głosuje.

– Widziałeś zakładniczkę?

– Nie. – Stała odwrócona plecami… – Będziesz musiał zapytać kasjerkę – dodał. – Miejmy nadzieję, że poradzi sobie z tym wszystkim.

Gurvin spodziewał się, że przyjedzie główny inspektor, ale z powodu napadu na bank, który zdarzył się wczesnym rankiem, do spisania jego zeznań przysłano innego policjanta. Jacob Skarre wyglądał jak chłopak z chóru kościelnego, a wrażenie to potęgowała drobna budowa ciała, jasne kręcone włosy i delikatne rysy twarzy. Mundur leżał na nim jak ulał, zupełnie jakby uszyto go na miarę. Tymczasem Gurvin nigdy nie czuł się dobrze w stroju służbowym. Może z powodu sylwetki?

Pewność siebie młodego człowieka sprawiła, że poczuł się zakłopotany, co skłoniło go do cofnięcia się w przeszłość i przemyślenia swego życia. Tak czy inaczej robił to dość regularnie, ale wolał sam decydować, kiedy przyjdzie na to czas.

Wstrząs związany z odkryciem ciała Halldis powoli ustępował. Gurvin stał się teraz przedmiotem uwagi, jakiej nie doświadczył od dawna i najwyraźniej mu to odpowiadało. Znał ją od wielu lat. Przypomniał sobie jej słowa, kiedy razem z kolegami jako dzieci stali przy drzwiach, prosząc ją o coś.

„Za dużo was! Kiedy ja byłam dzieckiem, przeżywali tylko najsilniejsi smarkacze!"

– Co pan myśli? – odezwał się Gurvin ostrożnie, dostrzegając paczkę papierosów sterczącą z kieszeni koszuli Skarrego. – Zaryzykujemy złamanie zakazu?

Skarre skinął głową i wyciągnął papierosy z kieszeni.

– Znałem Halldis i Thorvalda od dziecka – zaczął Gurvin, zaciągając się papierosem. – Pozwalali nam zbierać maliny i rabarbar za szopą. Halldis wcale nie była taka stara. Dopiero siedemdziesiąt sześć lat. Dobrze się trzymała. Thorvald też, ale siedem lat temu zmarł na atak serca.

– Więc mieszkała sama? – Skarre wydmuchnął dym ku sufitowi.

– Nie mieli dzieci. Jej jedyna rodzina to młodsza siostra w Hammerfest.

– Napisał pan raport? – spytał Skarre. – Mogę zobaczyć?

Gurvin wyjął plastikową teczkę z szuflady biurka i wręczył Skarremu, który zaczął go analizować linijka po linijce.

– Pisze pan: „Nadal nie wiadomo, czy z domu coś zabrano". Czy sprawdził pan szuflady i kredensy?

– Widzi pan – zaczął Gurvin – Halldis miała całkiem sporo sreber, ale w kredensie w salonie niczego nie brakowało. Podobnie jak biżuterii, którą trzymała w sypialni.

– A gotówka?

– Nie wiemy, czy trzymała pieniądze w domu.

– Ale znalazł pan jej torebkę?

– Wisiała na haczyku w sypialni.

– Portmonetka?

– Portmonetki nie znaleźliśmy, to prawda.

– Niektórzy złodzieje polują tylko na gotówkę – wyjaśnił Skarre. – Osoba bez kontaktów mogłaby mieć kłopoty z upłynnieniem kosztowności. Może nawet nie zamierzał jej zabijać? Pewnie go zaskoczyła. Może była na zewnątrz, a on zakradł się przez kuchnię?

– A ona nagle pojawiła się w drzwiach? Czy o to panu chodzi?

– Tak, coś w tym rodzaju. Musimy się dowiedzieć, czy zginęły jakiekolwiek pieniądze. Czy sama sobie robiła zakupy?

– Co jakiś czas jeździła do miasta taksówką. Ale artykuły spożywcze przywoził jej do domu sklepikarz. Raz w tygodniu.

– Przywoził jej zakupy, a ona płaciła gotówką? Czy miała u niego rachunek?

– Nie wiem.

– Proszę do niego zadzwonić – polecił Skarre. – Może on wie, gdzie trzymała pieniądze, jeżeli miała do niego zaufanie.

– Jestem pewien, że mu ufała – powiedział Gurvin, sięgając po telefon. Połączył się z właścicielem sklepu i przez kilka minut mamrotał do słuchawki.

– Mówi, że trzymała portmonetkę w chlebaku. W metalowym pojemniku, który stał na blacie kuchennym. Otworzyłem go. Było w nim pół bochenka chleba i nic więcej. Mówił, że portmonetka jest czerwona w jakieś wzory. To imitacja skóry aligatora z mosiężną klamrą.

Skarre uważnie przeczytał kolejny fragment raportu.

– „W pobliżu jej gospodarstwa przypuszczalnie widziano mężczyznę nazwiskiem Johrma". Proszę mi o nim opowiedzieć. Czy chłopiec, który go widział, jest świadkiem godnym zaufania?

– No właśnie, to dobre pytanie. – Policjant uśmiechnął się na wspomnienie Kannicka. – Ale jeżeli mówi prawdę, rysuje się pewna możliwość. Widzi pan, Errkiego skierowano na przymusowe leczenie psychiatryczne, ale chłopak uciekł z zakładu. Dorastał tutaj, nie można więc wykluczyć, że wrócił w nasze okolice i wędruje po lasach.

– Ale czy byłby zdolny kogoś zabić?

– Jest z nim coś nie tak.

– Proszę mi powiedzieć coś więcej. Co pan o nim wie?

– To młody chłopak, mniej więcej w pana wieku. Urodzony w Valtimo, w Finlandii. Wychowywał się z rodzicami i młodszą siostrą. Zawsze był inny. Nie znam diagnozy jego przypadku, w każdym razie od dawna jest z nim coś nie tak. Od wielu lat.

– Ale czy jest niebezpieczny?

– Nie wiemy. Krąży o nim wiele różnych historii, ale wątpię, żeby wszystkie były prawdziwe. Stał się kimś w rodzaju miejscowej legendy. Rodzice straszą nim dzieci, kiedy chcą, żeby wcześniej wracały do domu. Ja robię tak samo.

– Ale został skierowany na przymusowe leczenie. Czy to znaczy, że uznano go za niebezpiecznego?

– Moim zdaniem, największe niebezpieczeństwo stanowi sam dla siebie, bo ilekroć w okolicy dzieje się coś złego, oskarżają Errkiego. Zawsze tak było, odkąd był małym chłopcem. Nawet jeżeli bezpośrednio nie zawinił, aż się prosi, żeby wszystko zwalić na niego. Kto wie, co ma zamiar przez to osiągnąć. Poza tym, mówi do siebie.

– Jest chory psychicznie?

– Jestem pewien, że tak. Ciekawe, że Errki pokazał się w pobliżu farmy Halldis w dniu, kiedy została zamordowana. Podobne rzeczy zdarzyły się przedtem, ale nigdy nie kojarzono go ze zbrodnią. Snuje się wokół jak zły omen. Jak kruk w bajkach, który zwiastuje śmierć. Proszę mi wybaczyć, że nie jestem bardziej obiektywny – westchnął Gurvin. – Próbuję tylko opisać go w sposób, w jaki postrzegają go miejscowi.

– Od jak dawna jest chory? – Skarre strząsnął popiół z papierosa do filiżanki po kawie policjanta.

– Nie wiem dokładnie, ale wygląda na to, że od dawna. Zawsze był inny. Dziwny. Boi się ludzi. Nigdy nie miał żadnego przyjaciela. Myślę, że nawet nie chciał. Jego matka umarła, kiedy miał osiem lat, i chyba właśnie wtedy wszystko się zaczęło. Po jej śmierci ojciec zabrał Errkiego z siostrą do USA. Mieszkali w Nowym Jorku przez siedem lat. Krążą plotki, że Errki uczył się tam u magika.

– U magika? – Skarre uśmiechnął się. – Ma pan na myśli iluzjonistę?

– Nie jestem pewien. Raczej kogoś w rodzaju czarodzieja. Bo kiedy wrócili do Norwegii, poszła fama, że Errki potrafi robić różne dziwne rzeczy. Samą tylko siłą woli.

– Dobry Boże – westchnął Skarre, kręcąc głową.

– Może się pan śmiać, ale znam ludzi dużo bardziej zrównoważonych niż pan albo ja, którzy opowiedzą o nim kilka nie mniej dziwnych rzeczy. Na przykład Thorvald Horn mówił mi kiedyś, że jego pies kładł uszy po sobie i warczał, kiedy Errki przechodził w pobliżu. Na długo, zanim się pojawił, pies wyczuwał jego zapach. Prawda, że chłopak nie pachnie zbyt ładnie i zwykle jest dość zaniedbany. Przed Errkim uciekają konie. Zegary przestają chodzić. Żarówki gasną. Drzwi same się zatrzaskują. Jest jak nagły podmuch wiatru, który sprawia, że leżące na ziemi liście zaczynają wirować w powietrzu. I ma takie dziwne spojrzenie. Przepraszam – Gurvin nagle przerwał. – Nie mówię o nim zbyt miłych rzeczy, ale trudno w chłopaku znaleźć coś pozytywnego. Jest brudny, odrażający i nieciekawy pod każdym względem.

– Nawet jeżeli jest zdolnym iluzjonistą albo cierpi na jakąś chorobę, to wcale nie znaczy, że jest mordercą – skontrował Skarre. – Trzeba się skontaktować ze szpitalem i porozmawiać z lekarzem prowadzącym. Jestem pewny, że może nam dużo powiedzieć. Będziemy też musieli znaleźć Errkiego, żeby się przekonać, co robił u Halldis. Czy mamy jakieś dobre odciski z trzonka motyki?

– Dwa bardzo słabe, oprócz odcisków samej Halldis. A to jest dość dziwne. Motyka miała trzonek z włókna szklanego i odciski kobiety wyszły bardzo wyraźnie. Napastnik nie mógł wytrzeć motyki, nie usuwając przy okazji jej odcisków. Sporo odcisków znaleźliśmy w domu, kilka śladów stóp we krwi na schodach, kilka w sieni i w kuchni. Wyglądają na buty sportowe, takie do biegania. Wzór na podeszwie jest dość wyraźny, a to powinno nam wiele powiedzieć. Technicy kryminalistyczni zrobią rysunki. Morderstwo miało miejsce w sieni. Halldis stalą odwrócona plecami do schodów. Morderca trafił na nią, kiedy wychodził z domu. Może trzymała motykę, a on ją wyrwał? Powinien był w takim razie zostawić kilka przyzwoitych odcisków. Nie mam pojęcia, dlaczego musiał zabić. Jeżeli znalazł pieniądze, to mógł je po prostu zabrać i uciec. Nigdy by go nie dogoniła. Ale znam Halldis. Była uparta. Założę się, że stanęła w drzwiach i nie ruszyła się. Mogę to sobie wyobrazić… – ściszył głos. – Wzburzona Halldis, pełna słusznego oburzenia.

– Zabił ją, a to może oznaczać, że go znała, mogłaby go zatem rozpoznać.

– Właśnie – przyznał zamyślony Gurvin. – Z pewnością znała Errkiego. Dopiero co uciekł ze szpitala, przypuszczalnie nie miał więc żadnych pieniędzy.

Skarre skinął głową.

– Ale u niej dużo nie znalazł – mówił dalej posterunkowy. – Wątpię, żeby trzymała znaczne sumy w domu. Przecież mieszkała samotnie.

– Tak, ale dość daleko od wszystkich. Na pewno nie przejmowała się groźbą rabunku. Czy kiedykolwiek wcześniej ktoś ją obrabował?

– Nie. Poza tym była twarda. Nie zdziwiłbym się, gdyby rzuciła się na niego z motyką.

– W takim razie mógł zostać ranny.

– Widział pan zdjęcia ciała?

– Tak, rzuciłem na nie okiem.

– Niezbyt ładne, co?

Skarremu zebrało się na mdłości, gdy przypomniał sobie przedstawione mu rano dowody.

– Gdzie mieszka ojciec Errkiego Johrmy?

– Wrócił do Stanów.

– A siostra?

– Siostra też.

– Czy utrzymują z nim jakiekolwiek kontakty?

– Nie. Nie dlatego, że nie chcą, ale dlatego, że Errki nie chce ich widzieć.

– Wie pan dlaczego?

– Uważa, że nie dorastają mu do pięt.

– Czy tak jest rzeczywiście?

– Uważa się za lepszego od wszystkich. Żyje w swoim świecie wedle własnych zasad. W jego wszechświecie to on jest władcą. Niełatwo to wyjaśnić. Trzeba go poznać, by to zrozumieć.

– Ale skoro jest chory, na pewno od czasu do czasu musi czuć przygnębienie.

– Przygnębienie? – Gurvin wypowiedział to słowo, jakby taka myśl nigdy nie przyszła mu do głowy. – Jeżeli tak, dobrze to ukrywa.

Skarre skinął głową ku drodze.

– Rozesłaliśmy za nim list gończy. Pojedzie pan ze mną do zagrody? Chciałbym się przyjrzeć domowi Halldis.

Gurvin zabrał marynarkę z oparcia krzesła.

– Weźmy subaru – zaproponował cicho. – Droga do gospodarstwa Halldis jest stroma jak diabli.

Загрузка...