Szpital wynurzył się spomiędzy drzew. Widok jego majestatycznej bryły na moment zaparł Sejerowi dech w piersiach. Zjechał na pobocze, zatrzymał samochód i wysiadł. Stał tam przez chwilę, spoglądając na budynek, podziwiając go i jakby słysząc jego krzyk: To poważna sprawa!
Wybudowano go w najwyższym punkcie okolicy. Wyglądał tak, jak powinien wyglądać szpital psychiatryczny, jakby pragnął zademonstrować każdemu, że droga do zdrowia psychicznego nie jest łatwa. Jeżeli ci, którzy przybyli tutaj pogrążeni w najgłębszej rozpaczy, nie wiedzieli tego wcześniej, dowiedzą się, gdy znajdą się w środku tej instytucji-monstrum.
Od jego ostatniej wizyty w tym miejscu minęło wiele lat. Droga prowadząca do niego nadal była kiepska, wąska i dziurawa. Spodziewał się, że ją poszerzono albo przynajmniej wyremontowano, ale nic z tego. Przypomniał sobie, kiedy jako początkujący policjant przywiózł tutaj pewną dziewczynę. Znaleźli ją nagą, zamkniętą w damskiej toalecie na dworcu autobusowym. Wyważyli drzwi. Twarz dziewczyny wykrzywiał strach. W ręce trzymała rolkę papieru toaletowego. Zaczęła go sobie wpychać do ust, jakby zawierał coś bardzo ważnego, jakieś tajne informacje, które musiała chronić. Dziewczyna patrzyła na jego rękę, która jak szpon zawisła w powietrzu. Trzymał koc, którym chciał ją okryć. Mówił do niej kojącym głosem i chociaż go słuchała, sprawiała wrażenie, jakby jego słowa docierały do niej przez straszliwy zgiełk i musiała wytężać siły, by cokolwiek zrozumieć. Jej twarz opowiadała własną wersję wydarzeń. Policjant przyszedł wymierzyć jej okrutną karę. Jego słowa, zapewnienia i łagodny głos nie miały żadnego znaczenia. Musiał więc zrobić to, przed czym się wzdragał: użyć siły, żeby ją wyprowadzić. Nadal pamiętał jej krzyk i chude, kościste ramiona.
Wzgórze imponowało, ale z bliska z jego dostojeństwem kontrastował opłakany stan budynku. Czerwone cegły wyblakły i stopniowo nabierały szarawej barwy przypominającej asfalt. Budynek powoli tonął w wieczności. Mimo to robił wrażenie, choćby dlatego że cały skąpany był w słońcu. Sejer wyobraził sobie, że w zimie, gdy drzewa ukażą nagie gałęzie, a wiatr i deszcz zaczną walić w okna, będzie wyglądał jak zamek Drakuli. Nad dachem górowała wieżyczka kryta spatynowaną miedzią. Do ozdobnej fasady nie pasowały wąskie i wysokie okna. Wejście główne z własną klatką schodową zwieńczał stylowy łuk. Obok znajdowało się zwyczajne wejście do szpitala z dużymi szklanymi drzwiami, mogła tam podjechać karetka i można było wtoczyć do środka nosze.
Sejer wszedł do budynku. Minął recepcję, nie zauważając nikogo.
– Proszę pana! Dokąd pan idzie? – zawołała za nim młoda kobieta.
– Przepraszam. Jestem z policji. Chciałbym porozmawiać z doktor Struel. – Sejer wylegitymował się.
– Musi pan pójść na drugie piętro i tam zapytać.
Podziękował i poszedł na górę. Na pierwszym piętrze zapytał znowu. Tam skierowano go do poczekalni, której okno wychodziło na ogród i lasy. Zakaz podlewania trawy zdawał się nie obowiązywać w tym miejscu, bo trawniki były ciemne i zielone jak aksamit. Może jednak powinni przeznaczać swoje fundusze na coś innego? Przypuszczał, że wygląd trawników nie miał aż tak dużego znaczenia dla ludzi, którzy tu mieszkali. Gdy o tym pomyślał, odwrócił się nagle, ponieważ doznał niepokojącego wrażenia, że ktoś go obserwuje.
W otwartych drzwiach stała kobieta.
– Jestem doktor Struel – przedstawiła się.
Podali sobie ręce.
– Zapraszam do gabinetu.
Poszedł za nią korytarzem do przestronnego pokoju. Zaproponowała mu miejsce na kanapie. Usiadł w powodzi słonecznego światła i natychmiast zaczął się obficie pocić. Lekarka podeszła do okna i stała tam przez chwilę odwrócona do niego plecami. Patrząc na trawnik, dotykała liści oklapniętej rośliny doniczkowej, której najwyraźniej to miejsce nie służyło.
– A więc – powiedziała, zwracając się w jego stronę – to pan szuka mojego Errkiego?
Mój Errki. Było coś bardzo wzruszającego w jej słowach. Ani śladu ironii.
– Czy tak go pani postrzega?
– Nikt inny go nie chce – odpowiedziała z prostotą. – On jest mój. To mój obowiązek, moja praca. Bez względu na to, czy zabił tę kobietę, czy nie, i tak jest mój.
– Z kim pani rozmawiała w tej sprawie?
– Z posterunkowym Gumnem. Telefonował do mnie. Ale trudno mi w to uwierzyć – wyjaśniła. – Mówię to panu od razu, żeby pan wiedział, jakie jest moje zdanie. Niech jakiś czas powałęsa się po okolicy, to sam wróci.
– Nie sądzę, żeby po tym, co zaszło, mógł sam wrócić.
Poważny ton jego głosu sprawił, że zaczęła podejrzewać, iż coś jest nie tak.
– Nie rozumiem. Czy coś mu się stało?
– Co pani powiedział posterunkowy Gurvin?
– Opowiedział mi o morderstwie w Finnemarce, o tym że Errkiego widziano w pobliżu domu w krytycznej chwili, jak się wyraził.
– Nie tylko w pobliżu. Był też w środku. Dlatego sama pani rozumie, że musimy go znaleźć. To bardzo odludne miejsce.
– Errki lubi się włóczyć po lesie. Stara się unikać ludzi i ma ku temu dobre powody.
Wypowiadała się bardzo lakonicznie. Sejer poczuł, jak coś wzbiera w jego wnętrzu. Irytacja.
– Proszę mi wybaczyć arogancję – powiedział powoli – ale ja naprawdę muszę brać pod uwagę możliwość, że chłopak jest winny. To okrutna i bezsensowna zbrodnia, bo na razie wygląda na to, że z jej domu zginęła tylko portmonetka i kilkaset koron. Ktokolwiek to zrobił, jest nadal na wolności. Ludzie mieszkający w okolicy boją się.
– I zawsze winien jest Errki – powiedziała cicho.
– Powtarzam, że widziano go w pobliżu domu Halldis, a przecież ona mieszkała na uboczu. Tam naprawdę nie roi się od ludzi. Ponieważ jednak jest chory umysłowo, nie możemy wykluczyć, że miał coś wspólnego z jej śmiercią.
– To znaczy, że jest bardziej podejrzany ze względu na swoją chorobę?
– Ja tego nie…
– Myli się pan. Kradnie tylko drobiazgi po sklepach. Czekoladę i tym podobne rzeczy.
– Krąży o nim sporo różnych plotek.
– No właśnie. To wszystko są tylko plotki.
– I nie mają zupełnie żadnych podstaw? Czy tak pani sądzi?
Nie odpowiedziała.
– Ale to dopiero połowa historii – mówił dalej. – Dzisiaj rano był napad na bank. Napad z bronią w ręku na Fokus Bank.
Roześmiała się.
– Jestem przekonana, że Errki nie potrafi zrobić nic, co wymagałoby aż takiego wysiłku. Właśnie stracił pan swoją wiarygodność.
– Jeszcze nie skończyłem – burknął. Nie spodobała mu się ostatnia uwaga kobiety. – Napadu na bank dokonał młody mężczyzna, prawdopodobnie trochę młodszy od Errkiego. Nosił ciemne ubranie i kominiarkę, co oczywiście oznacza, że jeszcze go nie zidentyfikowaliśmy. Ale największy problem polega na tym, że wziął zakładnika. Kogoś, kto był w banku. Grożąc bronią, zabrał go do samochodu i uciekł. Zakładnika zidentyfikowano jako Errkiego Johrmę.
Doktor Struel zaniemówiła. Czuł jej zakłopotanie.
– Errkiego? – wyjąkała. – Bandyta wziął go jako zakładnika? Nie wie pan, gdzie są?
– Niestety nie. Zorganizowaliśmy blokady dróg. Uważamy, że uciekli białym renault megane skradzionym wczoraj wieczorem. Najprawdopodobniej już dawno gdzieś go porzucili, ale jeszcze nie udało się nam go odnaleźć. Nie wiemy, kim jest bandyta ani czy jest niebezpieczny. Ale w banku użył broni. Strzelił, prawdopodobnie żeby wzbudzić strach. Sprawia wrażenie niezrównoważonego.
Usiadła, wzięła coś ze stołu i ścisnęła w dłoni.
– Jak mogę panu pomóc? – spytała cicho.
– Chciałbym wiedzieć, jakim człowiekiem jest Errki.
– To nam zajmie całą noc.
– Nie mam aż tyle czasu. Proszę mi powiedzieć, dlaczego uważa pani, że nie mógł zabić tej kobiety. Od jak dawna jest pani pacjentem?
– Jest u nas od czterech miesięcy, ale długo przebywał w innych instytucjach. Dokumentacja jego choroby jest dość obszerna.
– Czy kiedykolwiek zdradzał skłonność do przemocy?
– Wie pan – mówiła – prawda jest taka, że niezwykle dba o własne bezpieczeństwo. Robi się agresywny tylko w sytuacji, kiedy naprawdę zostanie przyparty do muru. Dlatego nie rozumiem, jak jakaś staruszka mogła go rozwścieczyć albo sprowokować tak bardzo, by mógł ją skrzywdzić.
– Nie wiemy, co między nimi zaszło ani co zrobiła ofiara. Wiemy tylko, że kobieta nie żyje i że zginęła jej portmonetka.
– To zdecydowanie nie w stylu Errkiego. On tylko bierze czekoladę lub słodycze. Nigdy pieniądze.
Sejer westchnął.
– To miło, że pani w niego wierzy. Chłopak pewnie potrzebuje tego bardziej niż inni ludzie. I tylko pani bierze jego stronę?
– Proszę posłuchać. – Wpatrywała się w niego. – Nie jestem zupełnie pewna i nie znoszę tego rodzaju nadmiernej pewności siebie. Ale uważam za swój obowiązek wierzyć w niewinność Errkiego. Prędzej czy później będę musiała mu powiedzieć, co myślę. Kiedy usiądzie u mnie na kanapie, o tu, gdzie pan teraz siedzi, i zapyta mnie: Myśli pani, że to zrobiłem?
Doktor Struel miała około czterdziestu pięciu lat, jasną cerę i zdecydowane rysy, podkreślane przez krótko ścięte włosy z długą, równą grzywką. Jej twarz była zaskakująco kobieca jak na tak silną osobowość. Pełne policzki pokrywał delikatny meszek. Sejer zauważył go w świetle słońca, którego jaskrawe promienie wpadały przez okno. Nosiła dżinsy i białą bluzkę przepoconą pod pachami. Przygładziła włosy dłonią, by odsunąć kosmyki z oczu, ale one znowu opadły jak fala w kolorze blond.
Sejer wyprostował się na kanapie.
– Chciałbym obejrzeć jego pokój.
– Jest na parterze. Pokażę panu. Ale najpierw proszę mi powiedzieć, jak zginęła tamta kobieta.
– Została ugodzona motyką.
Doktor Struel skrzywiła się.
– Errki nie mógł zrobić czegoś takiego. Jest bardzo zamknięty w sobie.
– Coś takiego może powiedzieć tylko osoba, która w niego wierzy albo czuje się za niego odpowiedzialna. – Wstał i otarł pot z czoła. – Przepraszam, ale słońce bardzo daje mi się we znaki. Czy mógłbym się przesiąść?
Skinęła głową, a on podszedł do fotela przy jej biurku. Po drodze zauważył ropuchę. Zdawała się drzemać za stosem papierów. Była duża i tłusta, szarobrązowa na grzbiecie i jaśniejsza na brzuchu. Oczywiście nie ruszała się, bo nie była prawdziwa. Sejer nie zdziwiłby się jednak, gdyby zaczęła skakać, bo wyglądała zupełnie jak żywa. Zaintrygowany, podniósł ją. Doktor Struel obserwowała go i uśmiechnęła się, gdy położył sobie płaza na dłoni. Mimo wysokiej temperatury panującej w pokoju ropucha była zimna. Ścisnął ją ostrożnie. Wewnątrz znajdowała się galaretowata substancja, która pozwalała nadawać ropusze różne kształty. Ostrożnie zaczął się nią bawić. Najpierw wcisnął galaretę w cienkie nogi. Ropucha natychmiast zdeformowała się i zaczęła przypominać potwora. Ugniatał ją, czując, jak powoli rozgrzewa się w jego dłoni.
Bladozielone oczy ropuchy z czarną smużką wpatrywały się w niego. Grzbiet miała pomarszczony i szorstki, ale poniżej skóra była gładka. Zaczął międlić jej brzuch, przeciskając żel do przedniej części ciała. Teraz wyglądała jak szeroki w ramionach atleta z wypukłą klatką piersiową.
Potem spróbował czegoś innego. Wcisnął żel do żołądka, tak że zwiotczała głowa zwisała luźno na bok, jak kawałek naciągniętej skóry. Odłożył ropuchę na biurko. Galaretowata substancja nie wróciła do pierwotnego kształtu, jak się tego spodziewał. Z powrotem wziął płaza do ręki i jak najlepiej potrafił, starał się nadać mu pierwotny wygląd. Kiedy uznał, że zabawka znów przypomina ropuchę, odłożył ją na miejsce.
– Sprytne – powiedział.
– Przydatne – odpowiedziała doktor Struel, wodząc palcem po grzbiecie ropuchy.
– Do czego służy?
– Do ugniatania, właśnie tak, jak pan to zrobił. Sposób, w jaki ludzie się z nią obchodzą, mówi mi wiele o tym, kim są.
Pokręcił głową.
– Nie wierzę w takie rzeczy.
Posłała mu prawie matczyny uśmiech.
– A jednak. Dzięki niej wiem, jak ludzie podchodzą do pewnych spraw. Pan również.
Słuchał z powątpiewaniem, ale jednocześnie zaintrygowały go słowa kobiety.
– Podniósł pan ropuchę bardzo ostrożnie i zawahał się chwilę przed ściśnięciem. Kiedy zaczęła zmieniać kształt, wypróbował pan po kolei wszystkie możliwości. Wielu ludzi uważa, że to obrzydliwe, ale pan nie. Przechylił pan głowę na bok i zajrzał jej w oczy, z czego wywnioskowałam, że bez uprzedzeń i z empatią traktuje pan niespodzianki, jakie niesie z sobą życie. Ugniatał ją pan ostrożnie, prawie czule, jakby obawiając się, że pęknie. Nie pęknie, a przynajmniej tak twierdzi producent, pod warunkiem, że nie ma się piekielnie ostrych paznokci. Skończył pan zabawę stosunkowo szybko, jakby uważając, że mogłoby się to przerodzić w coś niebezpiecznego. Na koniec, co nie znaczy, że to najmniej istotne, zanim odłożył ją pan na dobre, starał się uformować tak, by uzyskała początkowy kształt.
Przerwała na chwilę i rzuciła baczne spojrzenie.
– Wnoszę z tego, że jest pan ostrożny, ale także ciekawy świata. Jest pan trochę staroświecki i obawia się nowych, nieznanych kształtów. Lubi pan, żeby wszystko wyglądało tak, jak powinno, i dawało się poznać.
Sejer roześmiał się niepewnie. Glos kobiety sprawił, że dziwnie złagodniał i sam poczuł się lekko galaretowaty.
– Za pomocą ropuchy, tysięcy różnych drobiazgów, gier i zabaw, a przede wszystkim mając do dyspozycji trochę czasu, mogę dowiedzieć się o panu więcej, niż pan sam wie o sobie.
Na pewno nie brakuje jej pewności siebie, pomyślał.
– Czy Errki ją widział? – zapytał.
– Oczywiście. Zawsze ją tu trzymam.
– Co z nią zrobił?
– Powiedział: „Proszę się pozbyć tego obrzydliwego, szkaradnego zwierzęcia, bo odgryzę mu głowę i rozsmaruję całą zawartość po biurku".
– Uwierzyła mu pani?
– Nigdy nie skłamał.
– Ale mówi pani, że nie jest impulsywny?
Nagle kobieta chwyciła ropuchę i zaczęła ją z całej siły szarpać za nogi. Wyciągnęły się jak gumki, a widok ten niemal sprawił Sejerowi przykrość. Potem powiązała je parami – najpierw przednie, a potem tylne. Wreszcie odłożyła zwierzę na swoje miejsce na biurku. Z bólem patrzył na bezradną ropuchę. Kiedy kobieta ujrzała wyraz twarzy Sejera, wybuchnęła śmiechem.
– Pokażę panu pokój Errkiego.
– Nie rozwiąże jej pani? – zapytał zaniepokojony.
– Nie – odparła, posyłając mu przekorny uśmiech.
Ogromna fala wezbrała w jego wnętrzu. Zdumiał się jej rozmiarami.
Pokój Errkiego był umeblowany skromnie – łóżko, komoda, umywalka i lustro zasłonięte kawałkiem gazety. Może Errki nie miał ochoty patrzeć na siebie. Wysokie i wąskie okno było otwarte. Poza tym pomieszczenia nie ozdabiały żadne przedmioty. Pusta podłoga i ściany.
– Przypomina mi to naszą ofertę – powiedział zamyślony Sejer. – Celę.
– Z tym, że u nas nie zamyka się drzwi na klucz.
Wszedł do środka i oparł się o ścianę.
– Dlaczego wybrała pani psychiatrię?
Przestudiował jej wizytówkę z nazwiskiem. Dr S. Struel. Zastanawiał się, co kryje się za literą „S". Może Solveig. Albo Sylwia?
– Dlatego – zaczęła, zamykając oczy – dlatego że zwykli ludzie… – wypowiedziała słowo „zwykli" jak obelgę. – Mam na myśli tych, którzy odnoszą sukcesy, dobrze przygotowanych, dobrze zorganizowanych ludzi, którzy przestrzegają wszystkich zasad, którzy osiągają swoje cele bez wysiłku, którzy potrafią się zachować w towarzystwie, którzy bez najmniejszej trudności znajdują drogę, którzy dostają się tam, gdzie chcą się dostać, którzy kupują to, co chcą… czy tacy ludzie mogliby mnie czymś zainteresować?
Pytanie zostało sformułowane w tak zabawny sposób, że Sejer nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– Wszyscy ciekawi ludzie na świecie to nieudacznicy – powiedziała. – A raczej ci, których my nazywamy nieudacznikami. Każdy typ odchylenia zawiera element buntu. Ja nigdy nie potrafiłam zrozumieć jego braku.
– A pani? – zapytał nagle Sejer. – Czy nie jest pani jedną z tych odnoszących sukcesy i dobrze zorganizowanych osób? Czy buntuje się pani?
– Nie – przyznała. – I nie mogę tego zrozumieć, bo w głębi duszy czuję rozpacz.
– Rozpacz? Pani?
– A pan nie? – Rzuciła mu baczne spojrzenie. – Nie można na tej ziemi być światłym, inteligentnym, zaangażowanym człowiekiem i jednocześnie nie odczuwać przejmującej rozpaczy. To po prostu niemożliwe.
Czy odczuwam przejmującą rozpacz? zastanawiał się Sejer.
– Poza tym w naszym społeczeństwie najlepiej sobie radzą właśnie w pełni ukształtowane osobowości – mówiła. – Zdrowi, absolutnie pewni siebie i konsekwentni ludzie. Rozumie pan, ludzie o silnym charakterze!
Nie mógł już ani chwili dłużej powstrzymać śmiechu.
– Tutaj jest miejsce na bunt i nie boimy się kłopotów. Nie boimy się też porażek. Znów odsunęła grzywkę z twarzy. – Prawdopodobnie nie mogłabym funkcjonować w żadnej innej społeczności niż ta.
Zafascynowało go to, że tak otwarcie wyraża swoje myśli, mimo że był dla niej zupełnie obcym człowiekiem. Jednocześnie wcale nie czuł się tutaj obcy.
– A jak jest u pana w pracy? – zapytała.
– U mnie w pracy? – Zastanowił się przez chwilę. – U mnie w pracy mamy porządek, hierarchię służbową i dużo okropnych ludzi o bardzo silnych charakterach. – Spróbował zmienić nastrój rozmowy, który stawał się trochę zbyt wesoły. – Niewiele miejsca na improwizację i fantazję. Praca polega przeważnie na poszukiwaniu drobiazgów, jak włosy, odciski lub krew. Ślady obuwia albo opon samochodowych. Później dołącza do tego psychologia i mimo że nigdy nie zajmuje wiele miejsca w naszych raportach, jednak jest w nich obecna. Oczywiście to jedyny naprawdę fascynujący element naszej pracy. Gdyby nie on, robiłbym coś innego.
– A ludzie, których zgarniacie z ulicy i zamykacie w klatkach?
Spojrzał na nią skonsternowany.
– Niezupełnie tak byśmy to opisali.
Teraz próbuje mnie sprowokować, pomyślał. Może tak bardzo przyzwyczaiła się do buntowników, że nie sądzi, by musiała stosować się do zwykłych zasad kurtuazji.
– Wolałbym wysyłać ich gdzie indziej – odparł spokojnie.
Zafascynowała go ta kobieta – jej szeroka, jasna twarz i ciemne oczy z jasnymi obwódkami wokół źrenic – tak bardzo, że zaczął obawiać się tego, z czego jeszcze może jej się zwierzyć.
– Jeżeli znalazłoby się dla nich jakieś inne miejsce – mówił dalej. – Mimo wszystko nigdy nie trafiają dalej niż… do klatek.
– Czy obchodzi pana los takich ludzi? – spytała.
Musiał sprawdzić, jaki ma wyraz twarzy, bo znów się z nim przekomarzała.
– Tak, obchodzi, chociaż mam dla nich niewiele czasu. Poza tym nie jestem strażnikiem więziennym. Ale wiem, że strażnicy dbają o nich.
– Ach, tak – ironizowała. – Przypuszczam, że nasze więzienia należą do najbardziej humanitarnych na świecie.
– Humanitarnych? – nie mógł powstrzymać ostrego tonu. – Więźniowie narkotyzują się. Uciekają przez okna, łamią sobie nogi, a nawet karki. Wariują, gwałcą się nawzajem, zabijają innych więźniów i popełniają samobójstwa. O jaki humanitaryzm właściwie pani chodzi?!
Wziął głęboki oddech.
– Naprawdę obchodzi pana to, co się z nimi stanie! – uśmiechnęła się.
– Przecież pani mówiłem.
– Musiałam się upewnić.
Oboje zamilkli i po raz kolejny zdumiał się tą dziwną rozmową. Zupełnie jakby doktor Struel brakowało respektu należnego reprezentowanej przez niego władzy, który nakazywał ludziom mówić z szacunkiem albo nie odzywać się wcale.
– Wróćmy do Errkiego – odezwał się w końcu. – Proszę mi o nim opowiedzieć.
– Tylko jeżeli naprawdę to pana interesuje.
– Pewnie, że mnie interesuje!
Wyszła na korytarz.
– Chce mi się pić. Chodźmy do bufetu na colę.
Spostrzegł, że podąża za nią krok w krok. Starał się opanować zamęt w swojej głowie, w piersiach, w żołądku i wszędzie tam, gdzie właśnie się on pojawiał. Sejer niczego już nie był pewny.