Rozdział 14

– Dobrze by było, gdyby właśnie teraz Kannick zdobył puchar – stwierdziła zdecydowanie Margunn. – Taki błyszczący, którym mógłby się pochwalić swojej matce. Ma spore szanse, bo jest dobry. Strzelanie z luku to jedyna rzecz, która mu wychodzi. – Dwukrotnie skinęła głową, żeby podkreślić wagę swoich słów.

Siedzieli w jej gabinecie. Sejer uśmiechnął się, dając do zrozumienia, że jemu również zależy na tym, by Kannick zdobył puchar.

– Jak sobie radzi z tym, co widział? – zapytał. Zafascynowany wpatrywał się w twarz kobiety. Nie można powiedzieć, by była piękna. Wysokie czoło, zmarszczki, cień wąsów i głęboki głos upodabniały ją do mężczyzny. Ale promieniowała niezachwianą wiarą w dobroć ludzi, zwłaszcza tych, którymi się opiekowała. Życzliwość powlekała grube rysy intrygującym rumieńcem entuzjazmu.

– Świetnie sobie radzi. Mam wrażenie, że koncentruje się na zawodach i dzięki temu nie dopuszcza do siebie myśli o czymkolwiek innym. Proszę też pamiętać, że nasi chłopcy już trochę w życiu przeszli. Potrzeba niemało, żeby ich wytrącić z równowagi.

– Pamiętam – odparł Sejer. – Proszę mi opowiedzieć o Kannicku.

Rozsiadła się wygodniej w fotelu i uśmiechnęła się.

– Kannicka można nazwać dobrym, staromodnym wypadkiem przy pracy. Wynikiem impulsywności jego matki i braku charakteru, którego, z tego co wiem o jej rodzinie, nigdy nie miała sposobności ukształtować. Podobnie jak Kannick, zawsze komuś zawadzała. Nic, tylko kłopot. Każdego lata przyjeżdżają tu polscy robotnicy sezonowi do pracy na farmach. Dziewczyna była wtedy kasjerką na stacji benzynowej, gdzie ci mężczyźni co tydzień przychodzili po tanie papierosy i może jakiegoś świerszczyka, gdy czuli, że są przy forsie. Niewątpliwie byli dla niej dużą atrakcją. Tacy inni, egzotyczni. Powiedziała mi też, że są o wiele bardziej uprzejmi wobec kobiet niż ci, których znała wcześniej. „Traktowali mnie jak damę, Margunn!" Jasne, że to robiło duże wrażenie na dziewczynie, która już dawno straciła resztki niewinności i nawet przestała tego żałować. Pewnego dnia pojawił się w sklepie ojciec Kannicka. Wyjechał z Polski cztery miesiące wcześniej i pewnie tęsknił za domem. Przynajmniej tak mówiła. Nietrudno to sobie wyobrazić.

Margunn posłała Sejerowi pojednawczy uśmiech.

– Kannick został poczęty w nocy, w magazynie, po zamknięciu stacji, między skrzynkami frytek oraz irchowych ścierek. I nigdy nie przyszło jej do głowy, by tego żałować, przynajmniej dopóki nie zdała sobie sprawy, że dziecko jest w drodze. Kiedy Kannick był mały, często płakał, ale odkryła, że gdy jest najedzony, robi się spokojniejszy. Zaraz pan zobaczy, jaki może być efekt takiego podejścia do obowiązków rodzicielskich. Matka przez cały czas próbuje znaleźć kogoś, kto by ją pokochał. Nie chce Kannicka. Nie chodzi o to, że go nie lubi, po prostu nie może uwierzyć, że odpowiada za jego pojawienie się na świecie. Uważa, że przytrafił jej się niespodziewanie, jak choroba.

– Dlaczego trafił tutaj?

– Sprawiał kłopoty, bo był zbyt impulsywny i nie radził sobie w zwykłej szkole. A teraz zaczyna zamykać się w sobie. Dużo marzy, nie cieszy się niczym i z nikim nie przyjaźni. Bardzo chce, żeby się nim interesować, a kiedy znajdzie się w centrum uwagi, rozkwita. Jednak wystarczy, że jedna osoba nie okaże mu zainteresowania, i już nie zależy mu na niczym. Co tydzień przychodzi do niego instruktor i uczy go strzelać z luku. Wtedy chłopak kipi energią, bo trener poświęca uwagę tylko jemu i temu, co on potrafi albo czego nie potrafi zrobić. Ale w klasie, gdzie jest jednym z wielu uczniów, nie ma ochoty brać udziału w zajęciach.

– To znaczy, że musi mieć wszystko albo nic?

– Tak, coś w tym rodzaju.

– Gdzie jest jego pokój?

– Piętro wyżej, na tyłach budynku. Na drzwiach jest naklejka z czekolady Freia Marabou.

Sejer przyniósł ze sobą torebkę cukierków. Wiedział, że nie odwiedza chorego pacjenta, ale biedny chłopak przeżył właśnie koszmar i na pewno trochę życzliwości nie zawadzi. Lecz gdy zauważył leżącego na łóżku otyłego chłopca, pożałował swojej decyzji.

– Cześć, Kannick. Jestem Konrad.

Stał w drzwiach pokoju, który chłopiec dzielił z Philipem. Kannick leżał na wznak, czytał komiks i chrupał jakieś czipsy. Spojrzał w górę, najpierw na Sejera, a potem na torebkę, którą trzymał w dłoni.

– Jestem z policji.

Kannick odłożył komiks na bok.

– Mówiłem innym chłopakom, że na pewno pan przyjdzie, ale oni mi nie wierzyli. Mówili, że jestem nieważny.

Sejer uśmiechnął się.

– Wręcz przeciwnie, jesteś bardzo ważny. Rozmawiałem z Margunn w jej gabinecie. Mogę się przysiąść do ciebie?

Chłopiec podwinął nogi.

Ciała na pewno wystarczyłoby na dwóch, pomyślał Sejer, podając chłopcu cukierki.

– Obiecujesz, że podzielisz się z innymi?

– Pewnie. – Odłożył torebkę na nocną szafkę.

– To ty zawiadomiłeś posterunkowego Gurvina?

Chłopiec odrzucił grzywkę z czoła. Nosił obcięte dżinsy i T-shirt, a na bosych nogach miał czarne mokasyny.

– Kilka razy pytał mnie o godzinę, ale nie miałem przy sobie zegarka. Wcześniej oddałem go do naprawy.

– Szkoda – powiedział Sejer. – Jeden z najważniejszych obowiązków policji to sprawdzanie, kiedy dokładnie miały miejsce pewne wydarzenia. Gdy już to ustalimy, zwykle udaje nam się wyjaśnić całą resztę albo zdemaskować ludzi, którzy próbują nas oszukać.

Kannick rzucił mu przestraszone spojrzenie, jakby Sejer o coś go posądzał.

– Przecież ja nawet nie mam jak was oszukać – powiedział – bo nie miałem pojęcia, która godzina. Wiem tylko, że była siódma, kiedy stąd wychodziłem, bo sprawdziłem. – Pokazał na budzik stojący na nocnej szafce.

– Można powiedzieć, że ranny z ciebie ptaszek. Teraz macie wakacje, prawda?

– Było strasznie gorąco. Nie mogłem spać. A Philip ma astmę i strasznie chrapie.

Sejer rozejrzał się po pokoju. W materacu, na którym pewnie wcześniej leżał Philip, pozostało wgłębienie. Na nocnej szafce stały fiolki z lekami i inhalator. Przez szybę widział głowy trzech chłopców, którzy z uwagą oglądali jego radiowóz i co jakiś czas popatrywali w górę na okno pokoju Kannicka.

– Jeżeli nawzajem sobie pomożemy, na pewno uda nam się w przybliżeniu określić czas tego wydarzenia. Spróbuj sobie przypomnieć wszystko, co robiłeś, od chwili, kiedy stąd wyszedłeś. Mówisz, że była siódma. Poszedłeś prosto do lasu?

– Tak.

– I zabrałeś ze tobą łuk?

– N-no tak. – Chłopiec spuścił głowę.

– Nie mam zamiaru cię za to aresztować. To sprawa Margunn, więc ona cię za to ukarze. Szybko szedłeś?

– Nie za bardzo.

– Zatrzymywałeś się gdzieś po drodze?

– Co jakiś czas przystawałem, żeby posłuchać. Żeby się zorientować, gdzie są wrony i takie tam. Parę razy.

– Masz w górach swoje ulubione miejsce, prawda?

Chłopiec naciągnął koszulkę, chcąc zasłonić brzuch.

– Nad farmą Halldis jest kawałek płaskiego terenu. Krzyżuje się tam kilka ścieżek, no i można wybrać, którędy chce się pójść. Znam to miejsce jak własną kieszeń.

Głos chłopca podnosił się i opadał. Siedział na skraju łóżka z szeroko rozstawionymi udami. Ze względu na tuszę, nawet gdyby chciał, nie mógł złączyć nóg.

– Poszedłeś więc w tamto miejsce, aż do grani, a po drodze zatrzymywałeś się dwa razy?

– Tak.

– Możesz mi powiedzieć w przybliżeniu, ile czasu zabrała ci droga? Spróbuj ją z czymś porównać, wtedy będzie ci łatwiej.

– Zajęła mi mniej więcej tyle samo, co jeden odcinek Z Archiwum X.

– Z Archiwum X? Pozwalają wam to tutaj oglądać?

– Jezu, no pewnie, że tak.

– Trwa jakieś czterdzieści pięć minut, prawda?

– Mhm.

– No tak. – Sejer skrzyżował nogi i uśmiechnął się zachęcająco. – W ten sposób znalazłeś się na grani mniej więcej o godzinie 7.45 rano?

– Mniej więcej tak.

Kannick spojrzał na torbę z cukierkami. Była duża. Szybko obliczył: w dużej mieściły się pięćdziesiąt dwa cukierki, co oznaczało po pięć dla każdego z nich i dwa dla Margunn. Oczywiście gdyby podzielił się z innymi, jak radził policjant.

– I wtedy wybrałeś jedną ze ścieżek?

– Ścieżki są cztery. Jedna przechodzi przez grań. Jedna prowadzi na punkt widokowy. Jedna do starych zagród. I jedna na farmę Halldis.

– I właśnie tę wybrałeś?

– Tak. Bo nie chciałem się spóźnić na śniadanie.

– A z miejsca, w którym stałeś, jak daleko jest na jej farmę?

– Niedaleko, ale po drodze trafiłem wronę i zgubiłem dwie strzały. Szukałem ich, ale nie mogłem znaleźć. To też mi zajęło trochę czasu. Strzały są bardzo drogie – wyjaśnił. – Z włókna węglowego, po sto dwadzieścia koron sztuka.

Sejer skinął głową i spojrzał na zegarek.

– Szukałeś ich więc przez jakiś czas, ale potem przestałeś. Poszedłeś do Halldis. Czy to zajęło ci więcej czasu niż wejście pod górę?

– Myślę, że trochę mniej.

– Powiedzmy, że kiedy znalazłeś się pod domem Halldis, była 8.15.

– Myślę, że dobrze pan kombinuje.

– Powiedz mi, co zobaczyłeś.

Zamrugał oczami, przestraszony.

– Zobaczyłem Halldis.

– Kiedy ją zobaczyłeś?

– Kiedy ją zobaczyłem?

– Gdzie stałeś, kiedy zauważyłeś jej ciało?

– Przy studni.

– Zatrzymałeś się przy studni i właśnie wtedy ją zobaczyłeś?

– Tak.

Kannick mówił teraz przytłumionym głosem. Nie chciał myśleć o tym, co kazano mu sobie przypomnieć.

– Powiedz mi, jak daleko jest od studni do schodów. Świetnie strzelasz z łuku, zatem chyba potrafisz oceniać odległość, prawda?

– Jakieś trzydzieści metrów.

– To by się z grubsza zgadzało. Podszedłeś do niej?

– Nie.

– To skąd wiedziałeś, że nie żyje?

– Trudno było nie zauważyć.

– Racja – przyznał Sejer. – Zatrzymajmy się tam. Stoisz przy studni i patrzysz na Halldis. Przestraszyłeś się, prawda?

– Tak, przestraszyłem się.

– Kiedy zauważyłeś Errkiego?

– Rozejrzałem się – powiedział cicho. – Byłem przestraszony, więc rozejrzałem się dookoła. Na wszystkie strony.

– Postąpiłbym tak samo. Czy był daleko od ciebie?

– Stał w lesie, między drzewami.

– Widziałeś go wyraźnie?

– Bardzo wyraźnie. Poznałem go po włosach, bo ma przedziałek na środku głowy. Długie czarne włosy, jak woalka. Gapił się na mnie.

– Co zrobił, kiedy się zorientował, że go zauważyłeś?

– Nic. Nie ruszał się. No to uciekłem.

– I wybrałeś drogę prosto w dół, do miasta?

– Tak. Biegłem tak szybko, jak mogłem, z futerałem.

– Wcześniej spakowałeś łuk i schowałeś go do futerału?

– Tak. Biegłem przez cały czas, z zagrody Halldis na posterunek.

– Dobrze znasz Errkiego?

– W ogóle go nie znam. Przez okrągły rok szwenda się po okolicy. Jakiś czas temu zamknęli go w szpitalu. Zawsze nosi takie same czarne ciuchy, obojętnie czy to lato, czy zima. Zawsze. Jedyna rzecz, która była innego koloru to klamra od paska. Duża i błyszcząca.

Sejer skinął głową.

– Czy Errki cię zna?

– Widział mnie kilka razy.

– Czy wyglądał na przestraszonego?

– On nigdy nie wygląda na przestraszonego.

– I nic nie mówił?

– Nie. Tylko schował się za drzewa. Słyszałem trzask gałęzi. Potem szelest liści.

– Dlaczego miałeś zamiar odwiedzić Halldis?

– Chciałem się czegoś napić. Zresztą byłem tam już wcześniej. Znała nas wszystkich.

– Lubiłeś ją?

– Była bardzo surowa.

– Bardziej niż Margunn?

– Margunn wcale nie jest surowa.

– Ale wiedziałeś, że poczęstuje cię czymś do picia, musiała więc być miła.

– Była i miła, i surowa. Zawsze dawała nam to, o co prosiliśmy, ale przy okazji nas opieprzała.

– Dorośli bywają dziwni, prawda? – Sejer uśmiechnął się. – Czy wszyscy chłopcy stąd ją znali?

– Wszyscy oprócz Simona. Niedawno tu przyjechał.

– I od czasu do czasu chodziliście do niej, żeby porozmawiać?

– Prosiliśmy ją o sok albo kromkę chleba.

– Czy któryś z was wchodził kiedyś do jej kuchni? – Sejer rzucił chłopcu badawcze spojrzenie.

– Skąd. Musieliśmy czekać przed drzwiami. Zawsze zmywała podłogę. Tak mówiła: „Właśnie zmyłam podłogę".

– Rozumiem. Więc potem pobiegłeś do posterunkowego Gurvina, żeby mu opowiedzieć, co się stało?

– Tak. A on pomyślał, że kłamię.

– Niemożliwe.

– Musiałem mu podać adres – powiedział zrezygnowany. – Wie pan, jak to jest.

– Wiem, wiem. – Sejer pokiwał głową. – Słyszałem, że dobrze strzelasz z łuku.

– Bardzo dobrze – odparł z dumą chłopak.

– Od kogo dostałeś ten łuk? Musiał sporo kosztować, prawda?

– Zapłacili za niego z opieki społecznej, żebym spędzał wolny czas w sensowny sposób. Kosztował dwa tysiące koron, ale to w sumie niedrogo. Kiedy będę… kiedy będę miał kasę, kupię sobie Super Meteora z włókna węglowego. Błękitny metalik.

Sejer mrugnął z podziwem.

– Kto cię uczy strzelać?

– Christian. Przychodzi dwa razy w tygodniu. Niedługo wystartuję w zawodach. Mówi, że mam do tego smykałkę.

– Wiesz, że z łuku można zabić człowieka, prawda?

– No pewnie – odpowiedział Kannick butnie.

Wiedział, co go teraz czeka. Skłonił głowę i zamknął oczy, przygotowując się na wymówki. W ten sposób udawało mu się zmieniać słowa w brzęczenie muchy.

– Kiedy się skradasz, inni cię nie słyszą. Jeśli nawet niechcący trafisz człowieka, który zbiera jagody, możesz go zabić. Czy kiedykolwiek o tym pomyślałeś?

– Przecież w lesie nigdy nikogo nie ma.

– Oprócz Errkiego?

Kannick zarumienił się.

– Tak, oprócz Errkiego. Ale on zwykle nie chodzi na jagody.

Obaj zamilkli. Sejer usłyszał stłumione głosy, dobiegające z podwórza. Chłopiec popatrzył na policjanta i przygryzł wargę.

– Gdzie jest teraz Halldis? – zapytał cicho.

– W piwnicach szpitala.

– Czy to prawda, że ciała wkładają do lodówek?

Sejer uśmiechnął się smutnie.

– Z wyglądu bardziej przypominają długie szuflady. Znałeś jej męża? – zapytał, zmieniając temat.

– Nie, ale dobrze go pamiętam. Zawsze jeździł traktorem. Nigdy się do nas nie odzywał. Dzieci go nie obchodziły. Poza tym miał psa. Kiedy Thorvald umarł, pies też zdechł. Przestał jeść.

To ostatnie wspomnienie najwyraźniej rozbawiło Kannicka.

– Myślisz, że jak długo zostaniesz w Guttebakken?

– Nie wiem. – Chłopiec wbił wzrok w swoje kolana. – To nie ja o tym decyduję.

– Nie ty? – Sejer popatrzył na niego ze zdziwieniem.

– Robią, co chcą, i nic ich nie obchodzi to, czego ja chcę – odparł ze smutkiem.

– Ale tutaj dobrze się zaaklimatyzowałeś, prawda? Margunn powiedziała, że nieźle ci idzie.

– Nie mam się gdzie podziać. Moja matka nie potrafi się mną zająć, a ja potrzebuję pomocy.

Utyskiwanie chłopca zwróciło uwagę Sejera.

– Życie nie jest łatwe, prawda? Co sprawia ci największą trudność?

Kannick zastanowił się przez chwilę, a potem powtórzył słowa, które słyszał tak wiele razy.

– Najpierw coś robię, a dopiero potem myślę.

– To się nazywa impulsywność – pocieszył go Sejer. – I jest typowe dla dzieci. Nie przejmuj się, z czasem wszystko samo się ułoży. Albo prawie wszystko. Zastanawiam się – zmienił temat – czy z miejsca, w którym stałeś, zauważyłeś, czy Errki nosił rękawiczki?

Zaskoczony Kannick zamrugał powiekami, a jego źrenice poszerzyły się.

– Rękawiczki? Na taki upał? Nie widziałem jego rąk. Może trzymał je w kieszeniach? Trudno powiedzieć.

– Pytam dlatego – wyjaśnił Sejer – że musimy zidentyfikować odciski palców. Kilka z nich znaleźliśmy w domu. Jesteś pewien, że nie zauważyłeś ani nie usłyszałeś tam nikogo innego?

– Jestem pewien – mówił Kannick, energicznie przytakując. – Nie zauważyłem tam nikogo innego.

– Ale jeżeli był ktoś inny – kontynuował Sejer – Errki mógł go zobaczyć, nawet jeżeli ty go nie widziałeś?

– Myśli pan, że Errki nie zabił Halldis? – zapytał z zaskoczeniem.

– Nigdy nie zakładam niczego z góry.

– Przecież on jest stuknięty.

– Jest niezupełnie taki jak my – poprawił go Sejer z uśmiechem. – Powiedzmy, że potrzebuje pomocy. Jednak mam wrażenie, że trochę zbyt wielu miejscowych widzi w nim mordercę. Ludzie lubią mieć rację. Co powiedziałaby Halldis, gdyby Errki przybłąkał się do jej ogrodu? – zapytał. – Znała go?

– Pewnie tak.

– Myślisz, że się go bała?

– Ona niczego się nie bała, to mogę panu powiedzieć. Ale Errki zawsze bierze to, co chce. Przynajmniej ze sklepów. Może wpadł do niej prosto do domu? Taki już jest.

– I wtedy się zdenerwowała?

– Potrafiła się wściec, kiedy jej nie słuchaliśmy. A Errki nigdy nie słucha nikogo.

– Aha. W takim razie najlepiej byłoby go odnaleźć, nie sądzisz?

– Założycie mu kaftan bezpieczeństwa?

Sejer roześmiał się.

– Mam nadzieję, że nie będziemy musieli. Ale na razie, może wy, chłopcy, powinniście się trzymać bliżej domu i przez jakiś czas nie biegać po lasach. Dopóki nie wyjaśnimy tej sprawy.

– Mnie to pasuje – zgodził się Kannick, kiwając głową. – Zresztą Margunn i tak zabrała mi luk.

Chłopcy zbili się w grupkę, obserwując, jak Sejer wsiada do samochodu. Nie miał czasu z nimi porozmawiać, wnieść powiewu świeżego powietrza z zewnątrz do zamkniętego świata, w którym żyli. Patrzyli na niego z lekceważeniem zmieszanym ze strachem. Kilku z nich już wcześniej było notowanych, innych dopiero czekały kłopoty z policją. Mały, ciemnowłosy chłopiec o imieniu Simon pomachał do odjeżdżającego Sejera. Inspektor myślał o nich przez całą drogę do szpitala. O grupce ponurych chłopców, którzy nie potrafili znaleźć dla siebie miejsca na świecie. Buntownicy. Z pewnością zainteresowaliby Sarę Struel.

Загрузка...