Wiem, że wszyscy czekacie tylko, żeby wpakować mi głowę miedzy te elektrody i zmierzyć wszystko, cokolwiek dzieje się w środku — powiedział Sean. — Ale czy nie przeszkadzałoby wam, gdybym wyszedł na chwileczkę na świeże powietrze? Ciągle jeszcze boli mnie głowa po tej ostatniej partii testów.
— Jeszcze? — zdziwił się doktor Thomas. — To było miesiąc temu!
— Ludzie, to dla was było miesiąc temu. A jeśli chodzi o mnie, to jeszcze mi dzwoni i błyska w głowie.
— Cóż, przypuszczam… Hm, wyjdź więc na parę minut.
— Nie przejmuj się. Nie będę próbował uciec. Zduszony śmiech przemknął po sali. Mimo to Terzunian i Mukherji poszli z nim na tę krótką wycieczkę poza mury laboratorium. Wyraz opiekuńczości? Czy może raczej ostrożności, by istotnie nie czmychnął im w ciemną noc przed Thomasem i jego multifazową maszyną?
Na zewnątrz było cudownie. Powietrze słodkie, ciepłe, delikatne i bardzo czyste. Na niebie iskrzyły się gwiazdy i świecił księżyc. Na zachodniej ścianie laboratorium kwitła winorośl, a jej żółte kwiaty wypełniały powietrze wspaniałym aromatem. Był koniec maja, jednego z najpiękniejszych miesięcy roku. Po nim następowały uciążliwe letnie upały, podczas których na dolinę San Gabriel opadał gęsty smog.
Pomyślał o biednym Eriku, który teraz dokładnie trafił na deszczowy marzec, i uśmiechnął się.
— Dobra jest — odezwał się i napełnił płuca świeżym powietrzem tak głęboko, jak tylko zdołał. — Myślę, że teraz mogę już stawić czoło wszystkim tym testom…