Po następnym przemieszczeniu zobaczył czterech naukowców: doktor White i doktora Thomasa, którzy odpowiadali za psychologiczne aspekty eksperymentu, oraz doktora Mukherji i doktora Camminello, odpowiedzialnych za stronę teoretyczno-matematyczną.
Był to jego czwarty skok. Ruchy wahadła osiągnęły już znaczną szerokość. Skalowane były w logarytmicznie powiększających się interwałach, każdy kolejny dziesięć razy szerszy niż poprzedni. Tak więc trasa wiodła go poprzez pięciominutową przyszłość, pięćdziesięciominutową przeszłość, pięćsetminutową przyszłość aż po pięć tysięcy minut w przeszłość… Pięć tysięcy minut. Pięć razy dziesięć do trzeciej potęgi minut. Pięć tysięcy minut równało się osiemdziesięciu trzem godzinom i dwudziestu minutom, co stanowiło 3,46 dnia. Punkt, od którego zaczynały się wszystkie przemieszczenia — Czas Zero, nastąpił we wtorek, dziewiętnastego kwietnia dwa tysiące szesnastego roku, o wpół do jedenastej rano. A teraz Sean schodził właśnie z platformy manewrowej na trzy i pół dnia przed eksperymentem.
Komitet powitalny wydawał się speszony tą sytuacją. Mimo najszczerszych chęci ci poważni naukowcy nie byli w stanie zapanować nad wzbierającymi w nich emocjami.
Opanowanie i powaga znikły z ich twarzy. Szeroko rozwarte oczy, zarumienione policzki, oblizywane raz po raz suche usta… Sean miał przed sobą ludzi świadomych tego, że przeżywają coś graniczącego z cudem.
— Miło mi widzieć was wszystkich. To uprzejmie z waszej strony, że przyszliście mnie powitać — powiedział wesoło. — Jestem Sean. To tak na wypadek, gdybyście mieli wątpliwości. Mamy teraz piątek, prawda? W nocy.
— Tak, piątek — odezwała się doktor White. Jej głos, zduszony od emocji, był niski i ochrypły. — Piętnasty kwietnia.
— Noc, gdzieś między dwudziestą drugą a dwudziestą trzecią — dodał. — Czyli jestem na czas.
— Na czas — odrzekła.
Dlaczego byli aż tak wstrząśnięci? Bądź co bądź trzy skoki miał już za sobą, dwa do przodu i jeden wsteczny. Powinni byli się już przyzwyczaić… I naraz pojął swoją własną głupotę. To on się do tego przyzwyczaił, ale nie oni. Oni nie mieli jeszcze ku temu okazji, ponieważ dla nich działo się coś zupełnie nowego. Żyli TU, trzy i pół dnia przed eksperymentem. Teraz po raz pierwszy w życiu ujrzeli człowieka podróżującego w czasie.
Może nigdy naprawdę nie wierzyli, że eksperyment może się powieść? Lub może, pracując nad nim teoretycznie, nie byli przygotowani na przyjęcie go jako realnego faktu, na to, że Sean wpadnie tu prosto z przyszłego wtorku. Na przekór wszystkim latom pracy, jakie włożyli w realizację swego ambitnego planu, wbrew wszystkim godzinom spędzonym na rozmyślaniu o tym, jak to będzie, gdy podróżowanie w czasie stanie się faktem dokonanym, przybycie Seana okazało się wstrząsającym wydarzeniem.
— Mamy tu parę testów i chcielibyśmy poddać cię badaniom — oświadczył doktor Thomas.
— Testy? — Sean uśmiechnął się cierpko.
Doktor Thomas był kierownikiem grupy psychologów i zawsze miał do powiedzenia to: „mamy tu parę testów i chcielibyśmy…” Sean nigdy nie przejmował się tym pedantycznym i zarozumiałym psycholożyną, który wydawał się raczej skomputeryzowaną podróbką istoty ludzkiej niż prawdziwym człowiekiem z krwi i kości. W kolejnych fazach projektu raz po raz podłączał Seana i Erika do multifazowych elektronicznych urządzeń, które warkotały, brzęczały i błyskały po oczach z takim natężeniem, że doprowadzało to ich do szału. Psychologowie w tym czasie zgłębiali tajniki bliźniaczych umysłów. Ta ciężka próba była konieczna-jak im tłumaczono — by stwierdzić, czy obydwaj są wystarczająco wytrzymali, aby podołać stresom wywołanym przez przeskok w czasie. I najwidoczniej okazało się, że są.
W porządku. Ciekawe, co jeszcze chciałby wiedzieć Thomas? Skoro najtrudniejszy z testów właśnie się rozgrywa i jest nim sam eksperyment. Czy to mu nie wystarcza? Sean nie zamierzał poddać się następnej próbie ze wszystkimi tymi instrumentami tortur…
— Tutaj, proszę — wskazał doktor Thomas. — Czy możesz iść o własnych siłach?
— Oczywiście, że mogę. Myślisz, że zostałem upośledzony umysłowo?
— Proszę cię, nie mamy dużo czasu.
— Ja po prostu jestem ciekaw, dlaczego mam znosić jeszcze jakieś idiotyczne…
— W kwestii, którą chcielibyśmy rozstrzygnąć, chodzi o to — zaczął doktor Thomas chłodno — czy retroakcyjność przemieszczeń w czasie implikuje uszkodzenia ludzkiego systemu nerwowego. Lub, jeśli wolisz, bym przełożył to na język prosty…
— Nawet nie wiedziałbyś, jak to zrobić — rzucił Sean. — Ja ze swej strony mogę cię zapewnić, że mój mózg pracuje właściwie. Mogę ci nawet przeliterować od tyłu „retroakcyjność”. Może nawet „implikować”. A co byś powiedział na obydwa te słowa razem od tyłu? To by było coś takiego: ć…
Doktor Wbite delikatnie objęła Seana.
— Nie mamy żadnych wątpliwości, że przeszedłeś te skoki w dobrym zdrowiu — powiedziała bardzo spokojnie. — Ale,
Sean, my naprawdę potrzebujemy informacji. Musimy znać puls, twój czas reakcji, refleks automatyczny i tak dalej. Wierz mi, to jest ważne. I praktycznie rzecz biorąc, jest to nasza ostatnia okazja, by zebrać wyniki. Maszyna testująca jest tak przygotowana, że nagra wszystko szybko i automatycznie. Zrozum, zostało nam piętnaście minut do twojego następnego przemieszczenia.
Przez cały długi okres przygotowań do eksperymentu doktor White była racjonalnym, ciepłym głosem rozsądku. Za każdym razem, gdy ktoś nie wytrzymywał nerwowo, a wraz ze zbliżaniem się terminu atmosfera stawała się coraz bardziej napięta, ona zawsze potrafiła przywrócić spokój i równowagę.
Również i tym razem Sean nie był w stanie przeciwstawić się spokojowi, prostocie i rzeczowości, jakie z niej emanowały.
— No dobra, to zaczynajcie — powiedział z rezygnacją.
Czekał ponuro na gwałtowny atak migotającego ekranu, wirujących esów-floresów i wyjących syren. Pomyślał, że dlaczego by nie iść im na rękę. Doktor White miała rację. Wiele okazji do zrobienia mu testów nie będzie. Następny skok w przeszłość przeniesie go na poziom minus-pięć-razy-dziesięć-do-potęgi-piątej-minut. Mniej więcej rok wstecz. Prawdopodobnie tam też będą go oczekiwać wraz z testami. Lecz kolejny przeskok przeniesie go już w przeszłość na poziom minus-pięć-razy-dziesięć-do-potęgi-siódmej-minut. Będzie to rok tysiąc dziewięćset dwudziesty pierwszy. Doktora Thomasa nie było jeszcze wtedy na świecie, nie było nawet jego rodziców. Może nawet i dziadków. W roku tysiąc dziewięćset dwudziestym pierwszym nikt już nie będzie próbował posadzić go przed multifazową maszyną testującą.