26 Sean + 5 × 1012 minut

Od Czasu Zero dzieliło go teraz pięć bilionów minut, a ogromna małpa przestała być zagrożeniem. Wahadło kołysało się niepowstrzymanie, a siła przemieszczenia działała z żelazną konsekwencją, raz po raz zmieniając go w lawinę tachionów i przerzucając w przeciwny kraniec czasu. I ta konsekwencja uratowała go. Lecz kiedy obaj wystartują w drogę powrotną, to Erik stanie na drodze szarżującej małpy.

Muszę coś zrobić, by go ostrzec, pomyślał Sean. Tylko co? Rozejrzał się dookoła. Stał po pas w morzu kwitnących roślin, które nie przypominały żadnych znanych mu kwiatów i rosły na wysokich na metr kryształowych łodygach. Nad głową Seana, jak oślepiająca latarnia morska, wypełniając połowę nieba błyszczał drugi, niebieski świat.

Przypominał Ziemię. Wypukły ląd, trochę za bardzo przesunięty na południe, wyglądał na Afrykę, a tam, gdzie powinna znajdować się Europa, był jedynie szeroki ocean połączony z Morzem Śródziemnym. Na zachodzie Sean rozpoznał zakrzywienie wschodniego wybrzeża Ameryki Pomocnej, choć linia brzegu nie pokrywała się z tą, którą znał ze współczesnych mu map. Nie było też Indii Zachodnich. Z boku i u dołu majaczył okrągły garb wyspy leżącej dokładnie tam, gdzie powinna znajdować się Ameryka Południowa.

Jeżeli była to Ziemia, to przeszła ona kolosalne zmiany.

Chwileczkę, Ziemia? Więc gdzie on był? Na Księżycu? Pachnący ogród pełen złotych kwiatów wznoszących się na kryształowych łodygach… na Księżycu? Kwiaty na Księżycu? I to słodkie, świeże powietrze?

Dziewięć i pół miliona lat. W tym świecie wszystko musiało być możliwe.

Przeszedł parę kroków. Siła grawitacji nie różniła się od ziemskiej, a przecież na Księżycu powinien prawie pływać w powietrzu. Chyba że i to zostało skorygowane. Skoro ludzie byli w stanie stworzyć atmosferę i wyhodować kwiaty, mogli też zmienić siłę grawitacji.

Czy to możliwe, by Ziemia wyglądała tak jak ta tarcza na niebie? Nie umiał sobie odpowiedzieć. Żałował, że jego astronomiczna i geologiczna wiedza są tak skromne. Wiedział, że kontynenty dryfują, lecz czy mogły one aż tak drastycznie zmienić swoje położenie przez zaledwie dziewięć i pół miliona lat? Oczywiście Erik by wiedział. Ale Erika tu nie było.

W końcu Sean doszedł do wniosku, że ludzie tej ery mogą zrobić wszystko, na co mają ochotę. Mogli przesunąć Księżyc bliżej Ziemi, odsunąć Amerykę Południową od Północnej… Mogą absolutnie wszystko. Jak wiek cudów, to wiek cudów.

Poczuł się jak człowiek pierwotny przeniesiony nagle w świat telefonów, telewizji, komputerów i statków kosmicznych. Cuda. Wszędzie same cuda. A on naprawdę był prymitywnym stworem, człekokształtną małpą, owłosioną i starożytną, która ciągle jeszcze musi się codziennie golić i wciąż nosi w brzuchu ślepą kiszkę. Jakże muszą mu współczuć, ci niewidzialni obserwatorzy, którzy — Sean był o tym przekonany — przyglądają mu się teraz! Czy oni byli w ogóle ludźmi? Czy istnieje jeszcze coś takiego jak rasa ludzka? Czy też wymarła ona dawno temu, ustępując miejsca jakiemuś gatunkowi superistot?

Pochylił się i pozwolił dłoniom nacieszyć się dotykiem cudownych, krystalicznych kwiatów. Kwiat zadrżał z lubością jak łaskotany kociak i zaczął nucić powolną, zmysłową melodię. Natychmiast rozkołysały się też inne kwiaty, delikatnie muskając Seana, jakby chciały zwrócić na siebie jego uwagę. Dotknij mnie, zdawały się mówić, dotknij mnie, dotknij mnie, dotknij mnie! Spraw, bym zaśpiewał!

Ten ogród śpiewających kwiatów przypomniał mu to, co Alicja odkryła w krainie „Po drugiej stronie lustra”; próżne i wyniosłe Tygrysie Lilie, Różę i Fiołka. On i Erik tyle razy czytali tę książkę! Erik zawsze wolał „Krainę czarów”, a Sean świat ,,Po drugiej stronie lustra”. I oto naprawdę się w nim znalazł.

— Lubicie to, prawda? — spytał kwiatów.

Idąc przez ogród, zatrzymywał się tu i ówdzie, głaszcząc kwiaty, aż rozkołysały się i rozśpiewały ich całe setki. Słodycz tej melodii wypełniła pachnący ogród. Sean nigdy dotąd nie słyszał czegoś równie pięknego.

Ogarnął go niesamowity spokój i poczuł w duszy Obecność. Coś magicznego, świętego prawie. Spacerował pomiędzy kwiatami, wdychał delikatne, nocne powietrze i zatrzymywał się czasem, by spojrzeć na niebieski glob wiszący, zdawałoby się, tuż nad jego głową. Miał wielkie szczęście, że znalazł się tu, tak wiele milionów lat poza własnym czasem, że mógł być tu choć przez chwilę! Wiedział, że nie będzie mu dane zobaczyć czegoś więcej poza tym ogrodem, bo też nie byłby w stanie pojąć tego świata, ale nie to było teraz ważne. Był tutaj. Czuł dotyk czegoś, co było ponad nim tak dalece, jak on był ponad człekokształtnymi małpami z dzikich puszcz u zarania dziejów. Czegoś cudownego, wielkiego i wszechogarniającego. Czegoś wszechmogącego. Lecz nawet będąc wobec tego czegoś tak małym i nikłym jak ziarnku pyłu, czuł z Tym wieź pokrewieństwa. Był jego częścią, a Ono było częścią niego.

Naraz przypomniał sobie o Eriku i o ryczącej wściekle, olbrzymiej małpie, którą Ricky z całą pewnością spotka, kiedy przyjdzie jego kolej na wizytę w prehistorycznej dżungli. Nastrój harmonii i błogości rozwiał się natychmiast.

Kwiaty zanuciły jakąś kojącą melodię, ale Sean nie mógł przestać myśleć o niebezpieczeństwie czyhającym na jego brata. Małpa naprawdę wyglądała groźnie. Co będzie, jeżeli zabije Ricky'ego? Co stanie się z eksperymentem? Ze światem? Co stanie się z nim samym? Powiedzieć sobie, że wszystko będzie dobrze, to było zbyt ryzykowne. Pamiętał oczy tej małpy…

Gdybym tylko mógł go ostrzec, rozmyślał. Ale jak? Jak?

— Muszę ostrzec mojego brata — odezwał się do kwiatów. Przez ogród przeszedł delikatny i melodyjny szmer. Sean

usiadł na pobliskim kamieniu. Miał on kojącą, białą barwę i połysk marmuru. Naraz w głowie Seana zrodził się pomysł.

— Wybaczcie mi — powiedział. — Ale muszę zeszpecić to cudowne miejsce. Być może, ważą się teraz losy całej struktury przeszłości i przyszłości.

Wyciągnął laser i przełączył go na najwyższą moc. Zaczął pisać. Na nieskazitelnie białym kamieniu pojawiły się pokraczne, zwęglone litery.

RICKY — NIEBEZPIECZEŃSTWO!!!

Potem jak najzwięźlej napisał bratu, gdzie i kiedy czeka na niego małpa. Zasugerował też, iż lepiej byłoby, gdyby Erik przybył tam z bronią w ręku.

— Jak myślicie, czy to wystarczy? — zwrócił się do kwiatów. — Czy Erik zauważy wiadomość? Czy zdąży unieszkodliwić tę małpę?

Kwiaty znów się rozśpiewały, kojąco i miło. Wszystko będzie w porządku, zdawały się mówić. Wszystko się dobrze skończy.

Mam nadzieję, że to prawda, myślał Sean, próbując się uspokoić. Powoli wracało niezwykłe, magiczne uczucie. To miejsce było zbyt piękne, aby strach i rozdrażnienie mogły trwać długo. Powróciła niebiańska harmonia. Powrócił spokój. Raz jeszcze poczuł wszechogarniającą Obecność.

Nagle kwiaty umilkły. Sean przyjrzał się lśniącej Ziemi i zadrżał ze zdumienia.

Загрузка...