2 Sean + 5 minut

Uruchomiono nareszcie ostatni przełącznik — ten, który miał wysłać go ruchem wahadłowym ku granicom czasu. Lecz nie zdarzyło się nic. Tak przynajmniej zdawało mu się z początku. Nie było oślepiających błysków światła, jarzących się aureoli, niepokojącego buczenia ani nawet najmniejszego wstrząsu. Nic. Zdumiewający spokój. Tylko drętwota, która zdawała się go przepełniać. Nie spostrzegł żadnej zmiany. Wciąż siedział dokładnie na tym samym miejscu, po lewej stronie ogniska sprzężenia punktu osobliwego.

Może jeszcze za wcześnie na zmiany? Bądź co bądź upłynęła zaledwie chwila. Być może stożek przemieszczenia dopiero nabierał energii, rósł pęd niezbędny do wyrzucenia go w strumień czasu?

Nagle Sean zorientował się, w jak wielkim był błędzie. Pierwszy moment spokoju rozwiał się pod naporem docierających do jego umysłu informacji. Początkowo były one rozproszone i błahe, lecz stale sumowały się w coś wręcz przygniatającego. Ledwo uchwytne, niewielkie zmiany stawały się oczywiste, widoczne i znaczące. Rozpoznawał jedną po drugiej:

Doktor Ludwig, który był gdzieś przy Eriku w czasie uruchamiania ostatniego przełącznika, znalazł się teraz po lewej stronie sprzężenia punktu osobliwego, trochę poza polem widoczności z platformy manewrowej.

Doktor White, której twarz okalała burza zmierzwionych, czarnych loków, biegała wtedy przed ścianą ekranów monitorów. Teraz stała spokojnie z założonymi rękami, oparta o framugę drzwi do laboratorium.

Drukarki komputerowe zbudzone nagle z letargu pracowały bez wytchnienia. Najbliższa miała w swoim koszu na cal grubą stertę zadrukowanych kartek.

Sześciu techników, wcześniej rozproszonych po całym pokoju, teraz stało zbitych w grupkę pod błyszczącą, niklowaną czapą osłony. Patrzyli szeroko otwartymi oczami na Seana, jakby właśnie mu wyrosła druga głowa lub zgubił tę, którą zazwyczaj miał.

Było jeszcze parę innych zmian. Światła na tablicy instrumentów kontrolnych zmieniły konfigurację. Na tylnej ścianie zwisała ta sama plątanina szarych kabli, lecz tym razem podłączonych w inny sposób. Kamera telewizyjna, stojąca przedtem przed Erikiem, teraz przesunięta była ku niemu. I kilka pomniejszych drobiazgów w tym rodzaju.

Wszystko to przypominało testy na iloraz inteligencji. Najpierw pokazują ci obrazek pokoju, a potem robi się ciemno i chwilę później widzisz ten sam obrazek, tylko że wszystko jest na nim poprzemieszczane. Trzeba wyliczyć wszelkie zmiany, jakie zdołało się dostrzec w przeciągu trzydziestu sekund… Dokładnie to samo stało się tutaj. W mgnieniu oka obrazek zmienił się. Przed zmieniło się w p o. W pięciominutowe p o.

Więc naprawdę zrobił skok w czasie!

Ostatecznie po męczących miesiącach przygotowań, treningów, zwątpień i nadziei, wyprawiono go w tę fantastyczną podróż w odległą przeszłość i daleką, nie znaną przyszłość. Podróż, która odbywać się będzie w serii skoków. Najpierw mniejszych, później coraz większych, w końcu zaś niewyobrażalnie ogromnych.

Skok numer jeden. Był w swojej własnej przyszłości o pięć minut do przodu. Wszystkie te małe zmiany w pokoju o tym właśnie mówiły.

I w końcu zauważył zmianę ważniejszą od całej reszty. Tę, której do tej pory udawało mu się nie dopuścić do świadomości.

Erika już tu nie było. Jego trzynożne, aluminiowe krzesełko stało nadal na swoim miejscu, po prawej stronie sprzężenia punktu osobliwego. Ale sam Erik był nieobecny.

Poczuł się zdezorientowany. Wstrząśnięty oczywistością tego faktu. Oszołomiony. Został wyrwany z czasu i przestrzeni, by znaleźć się w zupełnie innym miejscu. I bez Erika. Walczył z przygniatającą go burzą myśli.

— Sean, jak się czujesz? — zapytał doktor Ludwig. Słowa dudniły w uszach. Niewyraźne, zgrzytliwe dźwięki,

w których należałoby znaleźć jakiś sens.

— Nieźle — odparł odruchowo. — Nawet całkiem nieźle. Wpatrywał się uparcie w puste miejsce po swojej prawej

stronie za stożkiem przemieszczenia. Erika tam nie było. Nie było go tam. Nie było. Ta jedyna, dręcząca myśl zatarła nawet świadomość podróży w czasie.

Przez całe jego dwudziestotrzyletnie życie Erik był przy nim. Nie zawsze blisko pod ręką, ale w jakiś sposób był. Nawet kiedy znajdowali się na przeciwległych krańcach kontynentu, nadal mieli świadomość swej wzajemnej obecności. Byli zawsze blisko siebie w jakiś tajemniczy, niepojęty sposób, którego żaden z nich nie próbował zrozumieć ani /analizować, l było tak od samego początku. Nawet wówczas, gdy dzielili to samo matczyne łono i kiedy Erik ciągle przepychał się i zawzięcie wiercił, bo wciąż było mu mało miejsca…

Sean jeszcze nigdy nie był tak samotny jak teraz. Wiedział, że eksperyment rozdzieli ich w czasie, wysyłając w różne drogi. Ale co innego zrozumieć coś, a co innego poczuć to całym sobą. Teraz, kiedy kontakt został zerwany, Sean pojął, co znaczy być rozdzielonym ze swoim bratem bliźniakiem tą ogromną i nieprzekraczalną barierą czasu. Nie znał tego odczucia wcześniej, a było ono przerażające.

— Sean — doktor Ludwig odezwał się ponownie tym samym grzmiącym głosem. — Pytałem cię, jak się czujesz.

— Mówiłem już, że nieźle.

Odwrócił się i spróbował skupić wzrok. Przed oczami zawirowały mu smugi kolorowych świateł: czerwonych, niebieskich, zielonych. Wszystko wydawało się zbyt długie i wąskie. I do tego to dziwne wrażenie, że doktor Ludwig wciąż do niego mówi. Doktor White również. Ich słowa brzmiały tak, jakby docierały z odległości miliona mil. Jak się czujesz. Jak się czujesz. Co to właściwie znaczy? Aha, to znaczy, jak się czujesz, pomyślał. Czy oni w ogóle powinni się do tego wtrącać, jak on się czuje? Był przeraźliwie zakłopotany.

— Sean?

— No, wszystko w porządku! — odburknął.

Nie chciał, by pomyśleli sobie, że nie jest w stanie sprostać postawionemu przed nim zadaniu. Widział ich zdesperowane miny i pusto wpatrujące się w niego oczy. Próbował wytłumaczyć im, co się dzieje, ale odnosił wrażenie, że jego słowa odbijały się od nich rykoszetem. Spoglądali po sobie zaskoczeni i zdezorientowani.

— Co on powiedział?

— Co on powiedział?

— Co on powiedział?

— Sean, mów trochę wolniej. Jesteś już w hiperyzacji.

— Naprawdę? Przecież wasze słowa spowolniły się…

Robiło się coraz gorzej. Poczuł, jak jego krzesło topnieje i gdzieś odpływa. A on zaczynał topnieć wraz z krzesłem. Wrażenie lodowatego chłodu i zarazem palącego żaru. Coś dziwnego działo się w żołądku. W piersi coś falowało wznosząc się, to znów opadając. Tamten pierwszy, spokojny moment wydawał się teraz odległy o miliony lat. Wszystko się zmieniało. Dokładnie wszystko. Zastanawiał się, czy Erik też przeżywa podobne stany. Gdziekolwiek by się znajdował i w jakimkolwiek byłby czasie.

— Sean, może mój głos będzie ci łatwiej zrozumieć.

To była doktor White. Mówiła spokojnie, kojąco, troskliwie. Brzmienie jej głosu stało się głębsze, lecz nie zmieniło się tak bardzo jak głos doktora Ludwiga.

Sean walczył ze sobą, aby się choć trochę rozluźnić.

— Doktor White, jaki był zasięg skoku? — odezwał się, dokładając starań, by mówić zrozumiale.

— Dokładnie pięć minut. Zgodnie z odczytem komputerowym.

— A jak długo już jestem tutaj?

— Piętnaście, dwadzieścia sekund.

Tylko tyle? Sądził, że pół godziny. Jego umysł podawał mu zniekształcone informacje. Czy będzie tak przez cały czas? Czy będzie siedzieć w tym pomieszaniu i czuć się jak w nocnym koszmarze? I w otumaniającej mgle błądzić przez otchłanie czasu, nic nie rozumiejąc?

— Co mówił mój brat? — zapytał.

— Z twoim bratem wszystko w porządku — oświadczył doktor Ludwig.

— Mieliście jakieś wiadomości od niego?

— Widzieliśmy go pięć minut przed Czasem Zero. Sean zmarszczył brwi. Nie mógł się w tym wszystkim

połapać. Pokręcił głową.

— Pięć minut przed pierwszym skokiem? No tak, ale chodziło mi o to, że… — zamilkł. Nie wiedział, o co mu chodziło. — Wiem, że wtedy widzieliście mojego brata. Obydwu nas widzieliście, tu w tym miejscu. Ale…

— Widzieliśmy ciebie i jego — ciepły głos doktor White tłumaczył cierpliwie. — Ale widzieliśmy też dodatkowego Erika, Erika2, podróżującego wstecz od Czasu Zero. Nic nie pamiętasz?

— Dodatkowy Erik… — Sean poczuł się strasznie głupio.

— Uśmiechał się do nas, mrugał. Był zadowolony i pewny siebie.

— Dodatkowy Erik — mamrotał Sean, szamocząc się i przedzierając przez mgłę, która wypełniała jego umysł. — Podróżuje wstecz…

Umysł… Sean czuł się zupełnie zagubiony. Jego bystry, wybitny umysł… Zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek będzie w stanie zajmować się fizyką. Lub przynajmniej myśleć jasno. Jeszcze raz potrząsnął głową. Zrobił to powoli i ociężale jak ranny niedźwiedź.

Ricky podróżuje w czasie do tyłu. Oni widzieli go, kiedy pojawił się pięć minut przed Czasem Zero, a więc przed rozpoczęciem samego eksperymentu. Dokładnie w tym samym pokoju. Dlaczego ja nie mogę sobie tego przypomnieć? A może mogę? Tak, myślę, że mogę. Sean zamknął na chwilę oczy. Próbował wyobrazić sobie tę scenę.

Przypominająca ducha postać, unosząca się przed nimi i uśmiechnięta pogodnie. Ricky zawsze był wesoły, nawet w najokropniejszych chwilach. Więc był jeden Erik Gabrielson siedzący na krzesełku po prawej stronie na platformie manewrowej i drugi Erik2, latający gdzieś pośrodku pokoju. I to było pięć minut przed Czasem Zero. Tamten skok /ostał zrównoważony przez przemieszczenie, które jego samego wyniosło pięć minut do przodu poza Czas Zero. Pierwszy ruch olbrzymiego wahadła, które przemierzy miliony lat, niosąc ich to w przód, to w tył. Do przodu i w tył. Do przodu i w tył…

Nie był przekonany, czy może przypomnieć sobie widok l f go drugiego Erika.

Wytężał mózg, by zacząć rozumieć. Jego umysł wciąż jednak był odurzony. Znajdował się w chwilowym szoku na skutek przemieszczenia i zmiany, która łączyła się z pojawieniem się Ricky'ego w niedawnej przeszłości. Przeszłość będzie się dalej zmieniać w sposób ciągły, wraz z każdym następnym ruchem wahadła. Wykazały to już wcześniej poprzednie eksperymenty. Kolejny ruch i nagle przypomni im się nowa seria wspomnień sięgających wstecz coraz dalej, pięć minut, pięćdziesiąt minut, pięćset minut, pięć tysięcy minut…

Gdzieś daleko na ścianie coś zaczęło się jarzyć.

Energia musi zostać ponownie wzmocniona, żeby wytworzyć dostateczny pęd przemieszczenia, konieczny dla wykonania następnego skoku. Powiedziano mu, że we wczesnych stadiach podróży skoki będą szybkie. Zarówno w kierunku przyszłości i przeszłości pierwsze przemieszczenia będą tylko parominutowe. Raz i raz. I dalej.

— Nic się nie martw, Sean. Zobaczysz, wszystko będzie przebiegać sprawnie — powiedziała doktor White.

Sean skinął głową i uśmiechnął się. Jego umysł zdawał się powoli rozjaśniać. Znów poczuł się sobą.

— Na pewno — odparł. — Nigdy w to nie wątpiłem. — Naraz zaczęło go ogarniać coś dziwnego. Coś, co potrafił już rozpoznać. — Pozdrówcie ode mnie Ricky'ego — rzucił i pomachał im na pożegnanie. — Zobaczymy się trochę później…

Загрузка...