13 Erik – 5 × 106 minut

Zobaczył go po drugiej stronie ulicy. Stal otoczony innymi zabudowaniami. Rodzinny dom. We wspomnieniach wydawał mu się większy. Różowy tynk wyraźnie domagał się renowacji. Wielka palma przed domem chyliła się nad chodnikiem, a jej korzenie wystawały do połowy z ziemi. Na frontowej ścianie trzęsienie ziemi również pozostawiło swe piętno. Świeże szczeliny, pęknięcia asfaltu nacinały ulicę, ciągnąc się setkami metrów. Katastrofa musiała przyjść niedawno, zaledwie parę dni temu. Mieszkańcy nie zdążyli wiele uprzątnąć.

Santa Monika, wielkie trzęsienie ziemi zdarzyło się tu na początku października dwa tysiące szóstego roku. Erik był wówczas w pierwszej klasie szkoły średniej. Jeszcze raz ruch wahadła zadziwiająco precyzyjnie przeniósł swego pasażera dokładnie 9,51 roku wstecz. Z kwietnia dwa tysiące szesnastego do października dwa tysiące szóstego roku. I oto był tutaj, dziewięć i pół roku w przeszłości, w sąsiedztwie swych młodzieńczych lat.

Nie do wiary. Przemieszczenie przestrzenne rzuciło go prosto w środek Santa Monika i pozostawiło na rogu Wilshire i Osiemnastej Ulicy. Nie więcej niż pięciominutowy spacer dzielił go od domu, w którym obaj z Seanem /.omieszkali jako dziesięcioletni chłopcy i który opuścili, gdy dostali się do college'u. Jego stare terytorium. Musiał tam iść, obejrzeć wszystko z bliska raz jeszcze, być może złapać przelotne spojrzenie swego młodszego ja. To jasne, że musiał tam pójść. Stał teraz po drugiej stronie ulicy, wpatrując się w dom o różowych ścianach. Zaczął się zastanawiać, czy rzeczywiście dobrze zrobił, szperając w swojej przeszłości. Nagle ten porywający pomysł wydał mu się całkowicie chybiony.

Nie chodziło nawet o wspomnienia samego kataklizmu — wstrząsów w środku nocy, szczekających psów, dźwięku tłuczonych naczyń, przerażenia wybiegających na ulicę ludzi. Nietrudno było przewidzieć, że przywołanie tego obrazu będzie niepokojące i przykre. I takie też było.

Jednak o wiele bardziej kłopotliwe okazały się wspomnienia zwykłego, codziennego życia. Świat roku dwa tysiące szóstego wcale nie był taki fascynujący, jakim zapamiętał go Erik. Pomijając nawet skutki trzęsienia ziemi, cała okolica tchnęła zniszczeniem, wszystko było stare i spłowiałe. Sklepy przy Wilshire, samochody na ulicach, tablice reklamowe przedstawiały żałosny, ponury i staromodny widok.

Czy rzeczywiście kiedyś, dziewięć i pół roku temu, wszystko to było jaśniejsze, weselsze, błyszczące? Może i tak. A może to on przez te lata polerował swoje wspomnienia tak, aż nadał przeszłości świetlisty połysk, jakiego w rzeczywistości nigdy nie miała?

Potem napłynęła reszta wspomnień. Okres dojrzewania, kiedy to z chłopca stawał się mężczyzną, a jego ciało przechodziło niepokojące zmiany. Konflikt z Seanem — w tamtym czasie on i Sean walczyli ze sobą z uporem maniaków. Byłaby to zwyczajna rywalizacja pomiędzy rodzeństwem, gdyby nie fakt, iż stanowili parę identycznych bliźniąt. Sean był o pięćdziesiąt minut starszy i korzystał z każdej sprzyjającej okazji, by o tym wspomnieć. Do tego chaos nie sprecyzowanych ambicji, pragnienia, by zrobić coś wielkiego, nie mając najmniejszego pojęcia, co by to mogło być, nieśmiałość i niepewność towarzysząca pierwszym randkom… Erik skrył te wspomnienia głęboko w zakamarkach pamięci. Teraz stracił pewność, czy chciałby, jako dwudziestotrzylatek, spotkać się z tymi przeżyciami twarzą w twarz. Może lepiej by było, pomyślał, odwrócić się na pięcie i czym prędzej stąd odejść?

Stał jednak dalej w tym samym miejscu, żywiąc nadzieję, że nikt go nie zauważy.

Okno na piętrze, po lewej, wychodziło z jego pokoju. Na szybie przyklejony był plakat, prawdopodobnie z dinozaurem z muzeum okręgowego. Przed oknem, na trawniku stała nieudolna gipsowa kopia triceratopsa. Nie była nawet taka straszna. Tamtego lata, jako dwunastolatek, spędził nad nią parę ładnych dni. Sięgając pamięcią w przeszłość, stwierdził, że na punkcie dinozaurów miał kręćka od zawsze. Jego największym marzeniem było wyjechać do Wyoming i wykopać takiego ogromnego dinozaura, jakiego świat jeszcze nie widział. Sean śmiał się z niego: „Jasne — mówił. — Nazwą go Ericosaurus supergigantus”

Wszyscy powtarzali, że to taki wiek i że z tego wyrośnie, ale on nie wyrósł nigdy. Wprost przeciwnie, zagłębiał się coraz bardziej w paleontologię i geologię. Studiował pilnie fałdy i strefy zawierające skamieliny, gdyż one właśnie interesowały go najbardziej. Dobrze pamiętał, jak zaraz po pierwszym wstrząsie gorączkowo pakował do torby swoją kolekcję trylobitów i amonitów. Miał wtedy trzynaście lat. Odważył się wrócić do domu i zabrać ją, na wypadek gdyby doszło do powtórnego wstrząsu i zawalenia budynku. A potem…

Do licha, a to kto?

Z domu wyszedł chłopiec i zatrzymał się na ganku. Skonsternowany i zdumiony przyglądał się rumowisku na ulicy. Erik cofnął się w cień. Chłopiec był niski i chudy, a jego rudawe włosy sterczały we wszystkich kierunkach. Musiał mieć trzynaście i pół roku, chociaż Erikowi wydawał się znacznie młodszy. Pogodna i sympatyczna twarz miała dziwnie nie wykończone rysy.

To musi być Sean, pomyślał.

Nie… chwileczkę…

Nie miał pewności. Ze wszystkich dziwnych rzeczy, które przytrafiły mu się odkąd wahadło zostało puszczone w ruch, ta była najbardziej niesamowita. Patrzył na tego chłopca i nie wiedział, czy widzi brata, czy też siebie. Nie był w stanie rozpoznać. Czas nie wyrzeźbił jeszcze dojrzałych rysów z surowego materiału wczesnej młodości. Zadarty nos, dziecięce usta i podbródek. W tym wieku on i Sean musieli być podobni do siebie bardziej niż kiedykolwiek później. Być może, gdyby stanęli jeden obok drugiego na ganku, rozpoznałby, który z nich jest Seanem, a który Edkiem, lecz teraz czuł się zupełnie zbity z tropu.

To przerażające, jak czas potrafi zatrzeć tożsamość. Niełatwo jest być bliźniakiem. A kiedy jeszcze zacznie się tracić rozeznanie, którym z bliźniąt się jest, to….

Naraz chłopiec zszedł z ganku i zatrzymał się na trawniku przy gipsowym triceratopsie. Z uśmiechem, prawie czule, pogłaskał długie, zakrzywione rogi. Erik uśmiechnął się również… I poczuł rozchodzące się wzdłuż kręgosłupa ciarki. Nie było już wątpliwości. Miał przed sobą swoje własne młodsze ja.

No dalej, mówił do siebie, podejdź i przedstaw mu się! Do głowy przyszło mu nagle milion pomysłów. Mógłby powiedzieć: „Cześć. Nie uwierzysz, ale ja jestem tobą, tobą z roku dwa tysiące szesnastego, i biorę właśnie udział w pierwszym eksperymencie podróży w czasie”.

Lub: „Zjawiłem się tu, żeby ci powiedzieć, żebyś się zupełnie niczym nie przejmował. Wiem, nie jest ci łatwo poradzić sobie z tym wszystkim, ale zapewniam cię, kiedy dorośniesz, okaże się, że to wszystko wyszło ci na dobre”.

Lub może: „Będzie taka dziewczyna o imieniu Carla, spotkasz ją już niedługo. I będzie lubiła ciebie o wiele bardziej niż Seana, ale ty zrobisz wszystko, żeby przekonać siebie, że jest dokładnie odwrotnie. Będziesz w błędzie i lepiej zaproś ją na spacer, zanim on zrobi to pierwszy”.

Albo: „Zwycięzcą tegorocznego World Series będzie…”

Lub: „Twój przyjaciel Charles Graham zamierza zaprosić cię w tym roku na Gwiazdkę. Chce, żebyś poleciał z nim i jego rodziną do Phoenix samolotem jego ojca. Nasz tato nie pozwoli ci polecieć i nie staraj się o zmianę jego decyzji, ponieważ ten samolot wpadnie w potworną burzę i…”

Albo: „Ty i Sean macie iść na Cal Tech za cztery lata, licząc od teraz. Będą cię namawiać na pójście do Harvardu albo Stanfordu, bo myślą, że nie powinniście studiować razem. Nie słuchaj ich. Idź do Cal Tech, inaczej mógłbyś zmienić całą swoją przyszłość i stracić okazję przeżycia najwspanialszej przygody, jaka kiedykolwiek mogłaby ci się przytrafić”.

Albo…

Nie powiedział jednak żadnej z tych rzeczy. Stał wciąż w cieniu po drugiej stronie ulicy, zwlekając z decyzją. Obserwował swoje młodsze ja zaglądające przez chwilę do skrzynki pocztowej, a potem zrywające wielki, czerwony kwiat hibiskusa z krzewu rosnącego przy alejce prowadzącej do domu. Chłopiec pobiegł wzdłuż Wilshire i Erik uśmiechając się, pomachał na pożegnanie oddalającej się postaci.

Nie są ci potrzebne żadne specjalne wskazówki na przyszłość, pomyślał. Rób po prostu to, co będziesuważał za właściwe. Popełnisz parę błędów, ale nie będzie to nic wielkiego. A któregoś dnia dorośniesz i staniesz się mną, i wyruszysz na tę diabelską, zwariowaną przejażdżkę, której nie odbył dotąd nikt w całej historii ludzkiej rasy…

Загрузка...