21 Erik — 5 × 1010 minut

„Prawo nigdy nie jest łamane”. Tyle pamiętał z tego, co powiedział mu anterstrin thelerimane w tunelu biegnącym pod światem Anno Domini jedenaście tysięcy pięćset dwudziestego dziewiątego. Te dwa wyglądające jak zjawy humanoidy najwyraźniej dawały mu do zrozumienia, że utknął w tych tunelach na dobre. „Nikt nie opuszcza kwarantanny, zanim nie dostanie przyzwolenia od galithismonu. Zostaniesz tu tak długo, jak długo będzie trwać twoje oczyszczenie. Nawet jeżeli musiałbyś pozostać w tunelach kwarantanny przez następne pięćset lat. Masz na to nasze słowo…”

I dokładnie w tym samym momencie Erik poczuł znajome, oszałamiające szarpnięcie, które oznaczało, że właśnie wykonuje następny skok. Anterstrin thelerimane zniknął. Zniknął błyszczący, onyksowy korytarz, a wraz z nim cały zwariowany świat tamtych czasów.

To tyle na temat nieodwołalnego przymusu kwarantanny i galithismonu, pomyślał Erik. Czymkolwiek lub kimkolwiek był ów galithismon, nie potrafił on dać sobie rady z siłą wahadła, które niosło Erika poprzez czas.

A co tym razem? — zapytał siebie samego.

Stał na lodowatej, chłostanej wiatrem równinie, pustej i ponurej. Sponad śniegu wystawały bezlistne drzewa o ciemnych, powykręcanych pniach. Powietrze było ostre, niemal chropowate, przeszywane wyjącymi porywami wiatru. Dotknął przycisku na swoim uniwersalnym pasie, by włączyć ogrzewanie kombinezonu.

Był to poziom minus-pięćdziesięciu-miliardów-minut. Pięćdziesiąt miliardów minut! Erik znalazł się więc dziewięćdziesiąt pięć tysięcy sto dwadzieścia dziewięć lat przed Czasem Zero. Okres plejstocenu, ostatnia epoka lodowcowa, czwarty glacjał. Spojrzał na kompas. Szerokość geograficzna północna, czterdziesty pierwszy stopień, i szósty stopień długości geograficznej wschodniej. Wschodniej? A więc był w Europie! Dokładnie w środku Hiszpanii. Nastąpiło ogromne przemieszczenie w przestrzeni, skok przez całe Stany Zjednoczone i Atlantyk. Zrobił pół okrążenia dookoła świata i wpadł prosto w paszczę lodowej zawieruchy.

Przed nim na świeżym śniegu widniały ślady. Ludzkie ślady.

Nie było co do tego wątpliwości. Zostawił je ktoś o szerokiej stopie, bardzo szerokiej. Musiał być niski, ponieważ ślady znajdowały się blisko siebie. Były ludzkie, bez wątpienia. Stopy, które je pozostawiły, musiały być omotane w jakiegoś rodzaju onuce. Odcisk był wyraźny; żadnego śladu palców czy pazurów. Zaokrąglony przód i zwężające się pięty jednoznacznie wskazywały na stopy w prymitywnym obuwiu.

Ludzie w plejstoceńskiej Hiszpanii? Neandertalczycy…, przeszło Erikowi przez głowę. Zaciekawiony podążył ich szlakiem.

Najpierw wdrapał się pod górę, minął grupę skał sterczących ponad śniegiem, a potem obszar sypkiego, dokuczliwie głębokiego śniegu. Następnie znowu pod górę, po stromym i urwistym zboczu. Ta wspinaczka poważnie nadwerężyła jego siły; przez moment nawet myślał, że /.gubił ślad. Odnalazł go w połowie drogi pod górę. Wiatr za jego plecami stawał się coraz dzikszy. Zaczął padać śnieg. i, trudem gramolił się dalej.

Jaskinia, a w niej płonący ogień.

Przyjrzał się im. Siedzieli przy ognisku przytuleni do siebie. Mała, może dziesięcioosobowa grupka. Ubrani we włochate, futrzane skóry, chociaż paru było nagich do pasa. Niscy, krępi, o wielkich głowach, grubych szyjach, baryłkowatych torsach i szerokich, nisko sklepionych nosach. Nie byli piękni. Ale też nie były to małpy. Nie różnią się od nas tak bardzo, pomyślał Erik. Nasi neandertalscy kuzyni… Zadrżał przeszyty nie zimnem, lecz wzruszeniem.

Jeden z nich śpiewał. Pozostali kiwali głowami, co jakiś czas klaszcząc w dłonie. Powolny, rytmiczny, monotonny śpiew, który to przyśpieszał, to znów zwalniał. Pieśń miała zawiły, wciąż zmieniający się rytm. Prawie jak poemat. Prawie? To był poemat! Złożoność rytmu, powaga śpiewającego głosu, skupiona uwaga słuchających. Neandertalska „Iliada”, opowieść o bohaterskich czynach. Lub „Odyseja” — historia człowieka, który przeżył dziwne przygody w czasie długiego powrotu do domu. Plemienny poemat opowiadający wspaniałe, stare historie. Historie, które odejdą w mrok zapomnienia, kiedy ci surowi ludzie epoki lodowcowej wymrą za czterdzieści tysięcy lat.

Neandertalska poezja! To odkrycie zupełnie oszołomiło Erika. Zaciekawiony podsunął się bliżej, oglądając wnętrze jaskini i usiłując rozróżnić słowa. Miał nadzieję, że uda mu się zrozumieć cokolwiek z sensu śpiewanej opowieści albo przynajmniej zapamiętać jej fragment.

Nagle śpiew się urwał. W jaskini zapanowała cisza.

Spostrzegli, że on tu jest. Jak? Skulił się za wielką skałą osłaniającą częściowo wejście do jaskini. Patrzyli w jego kierunku. Te ich wielkie nosy o szerokich nozdrzach… Mogli go wyczuć! Mamrotali coś po cichu, węszyli. Nagle ludzie ci przestali przypominać Erikowi odległych kuzynów. Upodobnili się do kosmatych trolli albo olbrzymów-ludożerców.

Burza śnieżna nadal smagała równinę. Dziki, siekący wiatr i śnieg tworzyły grubą białą zasłonę. Erik postanowił oddalić się od jaskini. Za nim rozbrzmiały okrzyki. Desperacko zaczął ześlizgiwać się ze zbocza, potykając się przy tym i grzęznąc w śniegu.

Tubylcy ruszyli za nim.

Nie próbuj uciekać, myślał. Ślizgaj się! Po prostu się ślizgaj. Położył się na wznak i odepchnął. Ruszył gwałtownie z kolanami podciągniętymi pod brodę, obejmując nogi rękami. Na początku parokrotnie obił się o wystające pniaki bądź skały. Jednak potem pomknął prosto i odjechał na całkiem sporą odległość. Odwrócił się i spojrzał za siebie. Neandertalczycy przestali go gonić. Stali na śnieżnym pagórku, przyglądając mu się z rozdziawionymi ze zdumienia ustami.

Prawdopodobnie sądzą, że zwariowałem, pomyślał Erik. Zwariowany facet o dziwacznym kolorze skóry i w dziwacznym stroju. Facet, który nie mógł wymyśleć sobie do zabawy nic lepszego niż ześlizgiwanie się po wyboistym zboczu w środku burzy śnieżnej. Oczywiście typ o niskim ilorazie inteligencji, prawdziwy półgłupek! A może pomyśleli inaczej? Może sądzą, że dobrze się bawię? Erik wstał, wyprostował się i pomachał im ręką.

— Chodźcie! — krzyknął. — Wy też spróbujcie! Hej, ludziska, to naprawdę fajne!

Widział, jak szepczą coś do siebie. Być może rozważali jego propozycję, zaintrygowani nowym pomysłem. Gdyby dali się skusić, można by pomyśleć o zainaugurowaniu Neandertalskich Igrzysk Zimowych!…

Strzepnął śnieg z ubrania i po chwili jechał dalej, w dół zbocza. Być może te popisy zdobyły uznanie w oczach tubylców, ale Erik czuł się coraz bardziej poobijany i obolały. Jeszcze raz spojrzał za siebie. Neandertalska konferencja trwała nadal. Lecz znalazło się dwóch śmiałków, którzy usadowiwszy się na śniegu, próbowali zsunąć się w dół…

Загрузка...