Alessia obudziła się wieczorem i było jej niedobrze. Cenci wbiegł na piętro, aby ją uściskać, po czym zszedł na dół z wilgotnymi oczami, mówiąc, że jego córka wciąż jest śpiąca i nie wierzy, że wróciła do domu.
Nie widziałem się z nią. Ilaria za namową ciotki Luisy przespała całą noc na dodatkowym łóżku w pokoju Alessi i wydawała się szczerze ucieszona z powrotu siostry. Rano zeszła opanowana na śniadanie i oznajmiła, że Alessia źle się czuje i nie chce wyjść z wanny.
– A to czemu? – spytał Cenci, zdenerwowany.
– Twierdzi, że czuje się brudna. Dwa razy umyła włosy. Uważa, że cuchnie.
– To nieprawda – zaprotestował ojciec.
– Wiem. Też jej to powiedziałam. Bez rezultatu.
– Proszę zanieść jej na górę szklaneczkę brandy i buteleczkę perfum – podpowiedziałem.
Cenci spojrzał na mnie osłupiały, ale Ilaria rzekła: – W sumie, dlaczego nie? – i ruszyła, by się tym zająć. Tego ranka trochę rozwiązał jej się język, jak gdyby uwolnienie siostry wyzwoliło także ją samą.
Pucinelli zjawił się przed południem w towarzystwie mundurowego protokolanta. Alessia zeszła na dół, aby się z nim spotkać. Gdy tak stałem przy nim w holu, obserwując drobną, niską postać na schodach, wyraźnie wychwyciłem jej wahanie i wzbierającą chęć ucieczki. Przystanęła na czwartym stopniu od dołu i obejrzała się przez ramię, ale Ilarii, która poszła po nią na górę, nigdzie nie było widać.
Cenci postąpił naprzód, objął ją ramieniem, po czym wyjaśnił pokrótce, kim jestem, i dodał, że Pucinelli chciałby wiedzieć o wszystkim, co ją spotkało, w nadziei, że może dzięki temu zyska jakiś trop, mogący dopomóc w identyfikacji i ujęciu sprawców porwania.
Pokiwała lekko głową, ale była bardzo blada.
Widywałem ofiary powracające w stanie bliskim euforii, histerii, a nawet apatii, wszystkie te reakcje były skutkiem silnego szoku. Zważywszy na okoliczności, z Alessia wcale nie było najgorzej – ot, mieszanina nieśmiałości, dezorientacji, osłabienia, ulgi i strachu.
Wciąż miała wilgotne włosy. Założyła podkoszulek i dżinsy, nie pomalowała ust pomadką. Wyglądała na bezbronną szesnastolatkę, w dodatku niezbyt zdrową, dziewczynę, którą niedawno widziałem nagą. Z całą pewnością nie przypominała chluby europejskich torów wyścigów konnych.
Cenci zaprowadził ją do biblioteki; zajęliśmy miejsca w fotelach.
– Proszę nam powiedzieć… – zaczął Pucinelli. – Niech nam pani opowie od samego początku, co się właściwie wydarzyło.
– Ja… ee… wydaje mi się, że to było tak dawno…
Zwracała się głównie do swego ojca, z rzadka tylko zerkając na Pucinellego, mnie zaś w ogóle nie raczyła zaszczycić spojrzeniem. Mówiła po włosku, lecz bardzo wolno, z licznymi przerwami, toteż zrozumiałem ją bez większych trudności. Chyba dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że całkiem nieźle radzę sobie z tym językiem, posługuję się nim i rozumiem znacznie więcej, niż kiedy tu przyjechałem.
– Brałam wtedy udział w wyścigach na lokalnym torze… ale to już wiecie.
Ojciec Alessi pokiwał głową.
– Wygrałam ten wyścig o szóstej, ale wniesiono sprzeciw… Znów skinienia głową, Cenciego i Pucinellego. Protokolant, nie odrywając wzroku od notesu, stenograficznie zapisywał każde słowo dziewczyny.
– Pojechałam do domu. Rozmyślałam o Anglii. O tym, że mam dosiąść Brunelleschiego podczas derby… – przerwała. – Wygrał?
Jej ojciec popatrzył tępo. W owym czasie, tuż po jej zniknięciu nie zwracał na nic uwagi, nie zauważyłby nawet, gdyby w ogrodzie na terenie jego rezydencji wylądowała cała armia Marsjan.
– Nie – odparłem. – Był czwarty.
– Och – jęknęła cicho, a ja nie kłopotałem się z wyjaśnieniem, że sprawdziłem, na którym miejscu przybył na metę wspomniany koń, tylko dlatego, że to ona miała go dosiąść. Zwykła ciekawość, nic więcej.
– Byłam prawie pod domem… widziałam już willę w oddali. Zbliżałam się do bramy wjazdowej. Zwolniłam, aby skręcić na podjazd…
Klasyczne miejsce porwania. Tuż pod domem ofiary. Miała czerwony, sportowy wóz, a poza tym jechała z opuszczonym dachem. Zawsze tak jeździła, gdy była ładna pogoda. Kiedy słyszałem takie opowieści, dochodziłem do wniosku, że pewne osoby ułatwiają zadanie potencjalnym porywaczom.
– I wtedy nadjechał ten wóz… czekałam, aż mnie minie, aby skręcić… ale on nie pojechał dalej, zatrzymał się pomiędzy moim autem a bramą… blokując mi drogę. – Przerwała i spojrzała trwożliwie na ojca. – Nie mogłam nic na to poradzić, tato, naprawdę. Nic nie mogłam zrobić.
– Moja maleńka, moja kochana… – wydawał się zaskoczony sugestią zawartą w słowach córki. W przeciwieństwie do mnie nie zdawał sobie sprawy, jak wielkie nosiła w sobie brzemię winy, to był zaledwie czubek góry lodowej, ale cóż, jak dotąd nie miał wątpliwej przyjemności znaleźć się w podobnej sytuacji.
– Nie wiedziałam, co zamierzają – powiedziała. – A potem wszystkie drzwiczki w tamtym aucie otworzyły się równocześnie i ze środka wypadło czterech mężczyzn… wszyscy nosili przerażające maski… naprawdę okropne… maski diabłów i jakichś potworów. Pomyślałam, że chcą mnie obrabować. Rzuciłam im torebkę i próbowałam włączyć wsteczny, wycofać wóz… ale oni rzucili się na mnie… wskoczyli do mojego samochodu… w jednej chwili byli już w środku…
Przerwała, gdy poczuła, że ogarnia ją zdenerwowanie, a Pucinelli wykonał obiema dłońmi kojący, uspokajający gest.
– Byli naprawdę szybcy – dodała przepraszającym tonem. – Nic nie mogłam zrobić…
– Signorina – rzekł ze spokojem Pucinelli – nie ma się pani czego wstydzić. Jeżeli porywacze chcą kogoś uprowadzić, to nic ich przed tym nie powstrzyma. Nawet kilku ochroniarzy nie było w stanie zapobiec porwaniu Aldo Moro. A co dopiero mówić o samotnej dziewczynie w odkrytym wozie… – Wzruszył znacząco ramionami, kończąc bezgłośnie acz wymownie swój wywód, i to przynajmniej na razie ją uspokoiło.
Miesiąc wcześniej w prywatnej rozmowie ze mną stwierdził, że każda bogata dziewczyna rozbijająca się otwartym sportowym autem stanowi jawne zaproszenie do tego, by ktoś ją zgwałcił albo porwał: – Nie twierdzę, że i tak by jej nie uprowadzili, ale zachowała się głupio i nieodpowiedzialnie. Ułatwiła im zadanie.
– Gdy ma się dwadzieścia trzy lata, pieniądze i sławę, jak można nie cieszyć się życiem, nie jeździć w słoneczny dzień otwartym sportowym autem? Co by jej pan doradził – aby jeździła w kółko po rezydencji, oczywiście za pozamykanymi na cztery spusty bramami?
– Owszem – odparł. – Podobnie jak pan, gdyby zwrócono się do pańskiej firmy z prośbą o poradę. Za to przecież wam płacą.
– Niby tak…
Alessia mówiła dalej: – Nałożyli mi na głowę płócienny kaptur… a potem poczułam słodkawą woń…
– Słodkawą? – spytał Pucinelli.
– No wie pan. Eter. Chloroform. Coś w rym rodzaju. Zachciało mi się spać. Próbowałam stawiać opór… Ale oni unieruchomili mi ręce… dźwignęli w górę… i to wszystko, co pamiętam.
– Wynieśli panią z auta?
– Chyba tak. Najwyraźniej. Musiało tak być.
Pucinelli pokiwał głową. Jej wóz został odnaleziony na wąskiej drodze przy jednej z farm, jakieś półtora kilometra od Villa Francese.
– Obudziłam się w namiocie – rzekła Alessia.
– W namiocie? – powtórzył Cenci, zdenerwowany.
– Tak… to znaczy, ten namiot był rozbity wewnątrz pokoju, ale z początku nie zdawałam sobie z tego sprawy.
– Jaki to był namiot? – spytał Pucinelli. – Proszę go opisać.
– Och… – Machnęła ręką. – Znam każdy cal, każdy szew tego namiotu. Zielone płótno. Jakieś dwa i pół metra kwadratowego… może mniej. Był wysoki… mogłam w nim stanąć wyprostowana.
Czyli namiot ze stelażem.
– Miał też podłogę. Z bardzo twardego płótna. Szarego. Wodoodpornego, jak sądzę, choć to oczywiście nie miało znaczenia…
– Kiedy się pani obudziła – wtrącił Pucinelli – co się wtedy stało?
– Jeden z porywaczy klęczał obok na podłodze i klepał mnie otwartą dłonią po twarzy. Dość mocno. Szybciej, mówił. Szybciej. Kiedy otworzyłam oczy, chrząknął i powiedział, że gdy tylko powtórzę kilka słów, będę mogła spać dalej.
– Nosił maskę?
– Tak… maskę diabła… pomarańczową… z mnóstwem brodawek.
Wszyscy wiedzieli, o jakich słowach mówiła. Słuchaliśmy ich w nieskończoność, nagranych na pierwszą z otrzymanych przez nas taśm. „Mówi Alessia. Proszę, zróbcie, co każą. Zabiją mnie, jeśli tego nie zrobicie”. Głos bełkotliwy, zniekształcony od prochów, ale nietrudny do rozpoznania.
– Wiedziałam, co mówię – rzekła. – Wiedziałam, kiedy się już na dobre obudziłam, ale w tamtej chwili wszystko było takie rozmyte i nierealne. Prawie nie widziałam jego maski… bo odpływałam, to znów powracałam do rzeczywistości. Czułam się jak we śnie.
– Czy widziała ich pani kiedykolwiek bez masek? – spytał Pucinelli.
Kąciki bladych ust wykrzywił wątły uśmiech. – Nigdy więcej nie zobaczyłam żadnego z nich, nawet w masce. Już nigdy. Nikogo. Pierwszą osobą, którą ujrzałam od tamtego dnia, była ciotka Luisa… siedząca przy moim łóżku… robiąca makatkę… i pomyślałam, że śnię. – W jej oczach nagle pojawiły się łzy, zamrugała powiekami, by się ich pozbyć. – Powiedzieli… że jak będę próbowała zobaczyć ich twarze, to mnie zabiją. – Przełknęła ślinę. – Więc… nie próbowałam.
– Uwierzyła im pani?
Chwila przerwy. W końcu powiedziała: – Tak – i to z takim przekonaniem, że wszyscy zrozumieliśmy, co musiała wtedy odczuwać. Cenci, choć sam wierzył w groźby porywaczy, wydawał się zdruzgotany. Pucinelli z powagą zapewnił ją, że postąpiła słusznie, a ja podzielałem to przekonanie.
– Powiedzieli… że wrócę bezpiecznie do domu… jeśli będę cicho… i jeśli ty, tato… zapłacisz za moje uwolnienie… – Wciąż tłumiła w sobie łzy. – Tato…
– Najdroższa… zapłaciłbym każdą sumę. – On także był bliski łez.
– Tak – wtrącił rzeczowo Pucinelli. – Pani ojciec zapłacił okup. Spojrzałem na niego.
– Zapłacił – powtórzył policjant, spoglądając znowu na Cenciego. – Ale w jakiej kwocie i gdzie go złożył, tylko on wie. W przeciwnym razie wciąż jeszcze byłaby pani w rękach porywaczy.
Cenci odpowiedział: – Miałem szczęście, że dano mi drugą szansę po tym, jak pańscy ludzie…
Pucinelli odchrząknął teatralnie. – Kontynuujmy. Signorina, proszę opowiedzieć nam, jak wyglądało pani życie przez ostatnie sześć tygodni.
– Nie wiedziałam, ile czasu upłynęło, dopóki nie powiedziała mi tego ciotka Luisa. Straciłam rachubę czasu… dni płynęły jeden za drugim, a każdy z nich był identyczny jak poprzedni. Nigdy nie odpowiadali na moje pytania. Nie warto było w ogóle pytać… ale czasami pytałam, choćby po to, by usłyszeć własny głos. – Przerwała. – Dziwnie się czuję, gdy tak wiele mówię. Bywało, że całymi dniami nie wypowiedziałam ani słowa.
– Czy oni coś do pani mówili, signorina?
– Wydawali mi polecenia.
– Jakie polecenia?
– Abym zabrała jedzenie. Wystawiła wiadro… – Przerwała, po czym dorzuciła pospiesznie: – Tu, w tym pokoju, to wszystko wydaje się takie straszne… okropne…
Powiodła wzrokiem po szlachetnych regałach, ciągnących się aż pod wysoko sklepiony sufit, przyjrzała się obitym jedwabnym brokatem fotelom i miękkiemu, jasnemu chińskiemu dywanowi, zaścielającemu wyłożoną marmurowymi płytami posadzkę. Wszystkie pomieszczenia w rezydencji przepełniała aura przepychu i zamożności, antyki od dziesięcioleci stały w tych samych miejscach, wydawało się, że każda z tych bezcennych rzeczy stanowi nieodłączny element domu. Podczas swej kariery jeździeckiej Alessia musiała widzieć wiele zaniedbanych, tanich pokoików, ale chyba dopiero teraz zaczęła inaczej postrzegać swoje dziedzictwo.
– W tym namiocie – rzekła z rezygnacją – była gąbka, na której mogłam się położyć, i druga, nieco mniejsza, służąca mi za poduszkę. I było tam wiadro… właściwie zwykły kubeł, jak te, których używa się w stajni. I to wszystko. – Przerwała. – Po jednej stronie u wejścia do namiotu był suwak. Otwierał się tylko na jakieś pięćdziesiąt centymetrów… powyżej był zablokowany. Oni kazali mi rozsunąć suwak… i wtedy w przedsionku namiotu znajdowałam jedzenie.
– Czy widziała pani pokój, w którym stał ów namiot? – spytał Pucinelli.
Pokręciła głową. – Za klapką u wejścia do mojego namiotu był przedsionek… ale chyba krótszy niż zwykle… nie rozstawiony tak jak trzeba… – Przerwała. – Zabronili mi tam wychodzić. – Znów zamilkła na chwilę. – Posiłki zostawiali mi zawsze w zasięgu ręki, zaraz przy suwaku.
– Co dawali ci do jedzenia? – spytał Cenci z troską.
– Makaron. – Pauza. – Czasem na zimno, kiedy indziej na gorąco. Z sosem. Z puszki jak sądzę. Tak czy owak… – dodała ze znużeniem -…dostawałam dwa posiłki dziennie… a w drugiej porcji były zwykle proszki nasenne.
Cenci aż krzyknął z oburzenia, ale Alessia powiedziała: – Nie miałam nic przeciwko temu… zjadałam wszystko, co mi dali… sen był lepszy niż jawa… wolałam jak najszybciej zasnąć.
Zapadła cisza, którą przerwał w końcu Pucinelli: – Czy usłyszała pani coś, co mogłoby pomóc nam odnaleźć miejsce, gdzie panią przetrzymywali?
– Czy coś słyszałam? – Spojrzała na niego z ukosa. – Jedynie muzykę.
– Jaką muzykę?
– Och… z taśmy. Muzykę nagraną na taśmie. Powtarzała się na okrągło, bez końca.
– Jaka to była muzyka?
– Verdi. Muzyka orkiestrowa, żadnego śpiewu. Trzy czwarte takiej i jedna czwarta muzyki pop. Ale też tylko instrumentalna.
– Czy mogłaby pani podać nam tytuły tych melodii? Wydawała się nieco zdumiona, ale po chwili odrzekła: – Tak. Chyba tak. W każdym razie te, które znam.
– Gdyby zrobiła to pani jeszcze dziś, przysłałbym swojego człowieka po listę.
– W porządku.
– Czy może przypomina sobie pani coś jeszcze?
Wlepiła tępo wzrok w podłogę, a jej pociągłe oblicze przepełniło znużenie wywołane mentalnym wysiłkiem wynikającym z natłoku wydarzeń po niedawnym odzyskaniu wolności. Wreszcie się odezwała: – Chyba ze cztery razy dawali mi fragmenty tekstu, abym przeczytała go na głos, i za każdym razem kazali mi wspominać o jakimś zdarzeniu z dzieciństwa, znanym tylko mojemu ojcu, co miało upewnić go, że jestem nadal… cała i zdrowa.
Pucinelli pokiwał głową. – Czytała pani fragmenty codziennych gazet.
Pokręciła głową. – To nie były gazety, lecz zdania, napisane na zwykłej kartce papieru.
– Czy zatrzymała pani te kartki?
– Nie. Kazali mi za każdym razem zostawiać je w przedsionku namiotu. – Przerwała. – Wyłączali muzykę tylko na czas nagrań…
– Czy widziała pani mikrofon?
– Nie… ale słyszałam ich rozmowy dochodzące spoza namiotu, więc chyba musieli mieć sprzęt do nagrywania ustawiony w pokoju.
– Czy pamięta pani ich głosy?
Wzdrygnęła się mimowolnie. – Dwóch z nich. Tak. Mówili najwięcej, ale byli także inni. Ten, który nagrywał mój głos… pamiętam go doskonale. Był taki… zimny. Ten drugi wydawał się dziki… jak zwierzę… Chyba podobało mu się to, co robił… ale z początku zachowywał się o wiele gorzej… a może po prostu do niego przywykłam i przestałam się przejmować. No i czasem był jeszcze jeden, taki ugrzeczniony… „Przepraszam, signorina…” – mówił, gdy informował mnie, że w przedsionku czeka jedzenie. I jeszcze taki, co tylko chrząkał… Żaden z nich nie odpowiedział, gdy próbowałam zagaić rozmowę.
– Signorina – rzekł Pucinelli – czy gdybyśmy odtworzyli dla pani jedną z taśm otrzymanych przez pani ojca, spróbowałaby pani rozpoznać głos, który jest na niej nagrany?
– Och… – Przełknęła ślinę. – Tak. Oczywiście, że tak. Policjant miał ze sobą nieduży magnetofon i kopie taśm. Alessia patrzyła z zaniepokojeniem, jak wkłada kasetę do kieszeni magnetofonu i wdusza przycisk START. Cenci wyciągnął rękę, aby ująć dłoń Alessi, jakby chciał uchronić ją przed tym, co miała za chwilę usłyszeć.
„Cenci”, rozległ się JEGO głos. „Mamy twoją córkę, Alessię. Zwrócimy ją, jeśli zapłacisz nam półtora miliarda lirów. Posłuchaj głosu swojej córki”. Rozległo się szczęknięcie, a potem niewyraźny, jakby senny głos Alessi. Gdy skończyła, ON znów się pojawił, aby dodać: „Uwierz jej. Jeżeli nie zapłacisz, zabijemy ją. Nie próbuj grać na zwłokę. Nie powiadamiaj carabinieri, albo twoja córka zostanie zabita. Będziemy bić ją każdego kolejnego dnia zwłoki, a do tego…” Pucinelli nagłym, zdecydowanym ruchem wcisnął STOP, przerywając litościwie potok jeszcze okrutniejszych, bezlitosnych pogróżek. Alessia mimo to była tak rozdygotana, że ledwie mogła mówić. Kiwała tylko lekko głową.
– Mhm… tak…
– Jest pani gotowa przysiąc?
– …Tak…
Pucinelli metodycznie pozbierał kasety i schował magnetofon. – Ten sam męski głos jest nagrany na wszystkich taśmach. Musieliśmy sporządzić analizę głosu z wszystkich kaset, aby mieć co do tego absolutną pewność.
Alessia oblizała spierzchnięte wargi. – Nie bili mnie – zapewniła. – Nawet nie grozili, że mnie pobiją. Nic takiego nie powiedzieli.
Pucinelli pokiwał głową. – Groźby były przeznaczone dla pani ojca.
W oczach dziewczyny pojawił się strach. – Tato, chyba nie zapłaciłeś aż tyle? To wszystko… nie mogłeś tego zrobić.
Pokręcił głową, aby dodać jej otuchy. – Nie, nie zapłaciłem takiej sumy. Nie martw się. Niczym się nie przejmuj…
– Przepraszam – wtrąciłem po angielsku.
Głowy wszystkich odwróciły się w moją stronę, w ich oczach dostrzegłem zdziwienie, jakby usłyszeli głos płynący ze ściany albo może z tapety na ścianie.
– Signorina – rzekłem – czy była pani przewożona z miejsca na miejsce? A konkretnie czy przewożono panią dokądś cztery albo pięć dni temu?
Pokręciła głową. – Nie. – Mimo to wyraźnie zaczęła się wahać i po chwili, zmarszczywszy brwi, dorzuciła: – Przez cały czas przebywałam w namiocie. Chociaż…
– Tak?
– W ostatnich dniach czułam czasami zapach świeżo pieczonego chleba, a światło wydawało się nieco bardziej intensywne… ale pomyślałam, że po prostu ktoś zostawił odsuniętą zasłonę… a właściwie prawie w ogóle wtedy nie myślałam. To znaczy, bardzo dużo spałam… to było lepsze…
– A to światło – rzuciłem – czy to było światło słoneczne? Skinęła głową. – W namiocie stale panował półmrok, ale moje oczy szybko do niego przywykły… tamci nigdy nie włączali elektrycznego oświetlenia. W nocy było chyba ciemno, ale ja dzięki proszkom każdą noc przesypiałam kamiennym snem.
– Czy uważa pani, że mogłaby się nie zorientować, gdyby ktoś panią przeniósł, przetransportował z jednego miejsca do drugiego i tam ponownie rozbił namiot w jakimś całkiem innym pomieszczeniu?
Zastanawiała się nad tym przez chwilę, marszcząc czoło. – Jednego dnia, całkiem niedawno, spałam wyjątkowo mocno. Obudziłam się, gdy było już ciemno, i było mi niedobrze… tak jak wczoraj, kiedy obudziłam się już tutaj… i… och! – Wykrzyknęła z przejęciem. – Tak się cieszę, że tu jestem… nie wiem, co mam powiedzieć… jestem taka wdzięczna za wszystko… – Przytuliła się do ojca, a ten z coraz bardziej wilgotnymi oczami machinalnie pogłaskał ją po włosach.
Pucinelli wstał i oficjalnie podziękował ojcu i córce, po czym wraz ze mną i protokolantem wyszedł na korytarz.
– Może jeszcze tu wrócę, ale póki co, to powinno wystarczyć. – Westchnął. – Ona prawie nic nie wie. Nie może nam pomóc. Porywacze byli zbyt ostrożni. Jeżeli dowie się pan czegoś więcej, Andrew, powie mi pan o tym?
Skinąłem głową.
– Ile wyniósł okup? – zapytał.
Uśmiechnąłem się. – Jeszcze dziś powinienem otrzymać pełną listę numerów wszystkich banknotów. Przekażę ją panu. Czy macie tu program do sporządzania portretów pamięciowych?
– Jest coś takiego.
– Chyba mógłbym sporządzić portret jednego z porywaczy. Wspólnika tych, których capnął pan podczas oblężenia. O ile pan zechce, ma się rozumieć.
– O ile zechcę! Gdzie go pan widział? Skąd pan wie, że to jeden z nich?
– Widziałem go dwukrotnie. Opowiem panu o tym, kiedy przyniosę listy.
– To znaczy kiedy?
– Gdy tylko otrzymam je pocztą kurierską.
Kurier pojawił się łaskawie, kiedy już Pucinelli wsiadał do swojego wozu, więc pożyczyłem znowu małego fiacika, wskoczyłem za kierownicę i pojechałem za policjantem na komendę.
Dopasowując fragmenty czoła do oczu, ust, brody i włosów, opowiedziałem o dwóch okazjach, kiedy go widziałem. – Przypuszczam, że pan także go widział, stał przed naszym ambulansem tamtej nocy, kiedy zaczęło się oblężenie – powiedziałem.
– Miałem wtedy za dużo na głowie, aby zwrócić uwagę na ludzi na ulicy.
Pokiwałem głową i wybrałem uszy pasujące do twarzy z portretu.
– Ten mężczyzna jest młody. Trudno powiedzieć, ile ma lat… ale na pewno nie mniej niż dwadzieścia pięć. Powiedziałbym, że trzydzieści, może trzydzieści kilka.
Udało mi się stworzyć oblicze en face i z profilu, ale nie byłem z tego do końca zadowolony, a Pucinelli powiedział, że sprowadzi policyjnego grafika, aby narysował właśnie taki portret, jaki chciałem.
– Pracuje w sądzie. Jest bardzo szybki.
Artysta, ponaglony telefonem, zjawił się już po południu. Był gruby, burkliwy, cuchnął czosnkiem i drapał się bez przerwy. Przez cały czas utyskiwał – była wszak pora sjesty, więc jak ktokolwiek przy zdrowych zmysłach mógł pracować o drugiej po południu?
Przyjrzał się z politowaniem efektowi moich usilnych starań, po czym wyjął kawałek węgla i zaczął z jego pomocą czynić cuda na arkuszu bloku rysunkowego. Co kilka sekund przerywał pracę i unosząc brwi, zerkał na mnie w oczekiwaniu na komentarz.
– Głowa bardziej okrągła – powiedziałem, opisując kształt ruchami dłoni. – Gładka i okrągła.
Pojawiła się okrągła głowa. – Co dalej?
– Usta… odrobinę za wąskie. Dolna warga pełniejsza.
Kiedy uznałem, że niczego więcej nie da się już poprawić, skończył i pokazał ostateczny rezultat naszej wspólnej mitręgi Pucinellemu.
– To jest ten mężczyzna, tak go zapamiętał pański angielski przyjaciel – rzekł, pociągając nosem. – Proszę nie zapominać, że pamięć często bywa omylna.
– Dzięki – rzekł Pucinelli. – Nie będę pana dłużej zatrzymywać. Przyjemnych snów.
Grafik burknął coś pod nosem i wyszedł, a ja zapytałem: – Co z Lorenzo Traventim?
– Na dzień dzisiejszy prognozy są optymistyczne, lekarze twierdzą, że przeżyje.
– To dobrze – odrzekłem z ulgą. Nareszcie ktoś był czegoś pewien.
– Postawiliśmy dwóm porywaczom zarzut usiłowania zabójstwa. Próbują się z tego wymigać. – Wzruszył ramionami. – Jak dotąd nie chcą puścić pary z ust w sprawie porwania, choć, rzecz jasna, daliśmy im do zrozumienia, że gdyby podzielili się z nami informacjami mogącymi doprowadzić do aresztowania ich wspólników, czekałaby ich znacznie krótsza odsiadka. – Sięgnął po portret pamięciowy sporządzony przez grafika. – Pokażę im ten rysunek. Przypuszczam, że będzie to dla nich spory wstrząs.
Na jego obliczu przez chwilę odmalował się grymas dzikiej rozkoszy: mina policjanta z powołania, który szykuje się do ostatniej rozprawy ze znienawidzonym przestępcą. Widywałem ten wyraz twarzy wielokrotnie u innych stróżów prawa i nigdy nie wzbudzał on we mnie pogardy. Pucinelli zasłużył na odrobinę satysfakcji, zwłaszcza po burzliwych wydarzeniach minionego tygodnia.
– Jeszcze ta krótkofalówka – dodał po chwili.
– Tak?
– Mogła nadawać i odbierać sygnały na częstotliwości lotniczej. Zamrugałem powiekami. – To chyba nic nadzwyczajnego, co?
– W zasadzie nie. Była ustawiona na częstotliwość, na której przekazywane są międzynarodowe komunikaty specjalne, awaryjne i ratunkowe, i która jest przez cały czas monitorowana… nie odebraliśmy na niej wymiany jakichkolwiek informacji pomiędzy porywaczami. Dziś rano sprawdziliśmy to na lotnisku.
Pokręciłem głową ze smutkiem. Byłem sfrustrowany i nie próbowałem tego ukrywać. Pucinelli szybkim krokiem pomaszerował, aby przesłuchać obu zatrzymanych, a ja wróciłem do Villa Francese.
Alessia zwróciła się do mnie: – Czy mogę pana o coś zapytać?
– Śmiało.
– Pytałam taty, ale nie chciał mi powiedzieć, co już w pewnym sensie mówi samo za siebie… – Przerwała. – Czy kiedy mnie pan znalazł, miałam coś na sobie?
– Plastikowy płaszcz przeciwdeszczowy – odparłem wprost.
– Och.
Nie potrafiłem stwierdzić, czy ta odpowiedź ją zadowoliła, czy nie. Przez chwilę była pogrążona w zamyśleniu, po czym rzekła:
– Obudziłam się w domu w sukience, której nie nosiłam od lat. Ciotka Luisa i Ilaria twierdzą, że nie wiedzą, jak to się stało. Czy to tato mnie przebrał? Czy dlatego jest taki zakłopotany?
– Nie spodziewała się pani, że będzie ubrana? – spytałem z zaciekawieniem.
– No cóż… – Zawahała się.
Uniosłem głowę. – Czy przez cały czas tam była pani naga?
Poruszyła się nerwowo na fotelu, jakby chciała zagłębić się w nim i zniknąć z oczu. – Nie chcę… – rzekła i przerwała nagle, przełknęła ślinę, a ja w myślach dokończyłem za nią: „Nie chcę, aby ktokolwiek wiedział”.
– W porządku – zapewniłem. – Nikomu o tym nie powiem. Siedzieliśmy w bibliotece, zapadał zmierzch, żar mijającego dnia powoli wygasał; świeżo wykąpani, przebrani w czyste rzeczy, czekaliśmy, by włączyć się w rutynowy nurt codziennych czynności, polegający między innymi na wypiciu jednego lub dwóch drinków przed kolacją. Alessia znów miała mokre włosy, ale tym razem nie zapomniała o uszminkowaniu ust.
Zerknęła na mnie z ukosa, chyba wciąż jeszcze nie miała pewności, czy może mi zaufać.
– Co pan tu w ogóle robi? – spytała. – Tato twierdzi, że nie dałby sobie rady przez te wszystkie tygodnie, gdyby nie pan, ale… szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiem, o co mu chodzi.
Wyjaśniłem jej, na czym polega moja praca.
– Jest pan takim doradcą?
– Zgadza się.
Zamyśliła się, wodząc wzrokiem od mojej twarzy, przez ręce, z powrotem aż do oczu. Nie potrafiłem przejrzeć jej myśli, ale w końcu westchnęła, jakby powzięła jakąś ważną decyzję.
– No dobrze… wobec tego proszę, aby również mnie pan doradził. Bardzo dziwnie się czuję. To trochę jak senność po długim locie i przejściu w inną strefę czasową. Mam wrażenie, jakbym stąpała po cienkim lodzie. Jakby to wszystko nie działo się naprawdę. Wciąż chce mi się płakać. A przecież powinnam skakać ze szczęścia… dlaczego tak nie jest?
– To normalna reakcja – odparłem.
– Nie ma pan pojęcia… nie potrafi pan sobie wyobrazić… jak to jest.
– Słyszałem, jak to jest… od wielu różnych osób, od osób takich jak pani, które dopiero co udało się wyrwać z rąk porywaczy. Opowiadały mi wszystko. Najpierw odczuwa się głęboki, porażający szok, nie chce się uwierzyć w to, co się stało. Upokorzenia, jakim człowiek został poddany, łącznie z przemocą fizyczną, miały wywołać lęk i poczucie całkowitej bezbronności. Podobnie jak brak łazienki i niekiedy pozbawienie ubrania. Zero szacunku. Zero delikatności czy poszanowania ludzkiej godności. Uwięzienie, nikogo, z kim można by porozmawiać, nic, czym można by zająć myśli, tylko niepewność i strach… i poczucie winy… wyrzuty sumienia, że nie uciekło się na samym początku, że sprowadziło się nieszczęście na całą rodzinę, wyrzuty sumienia wywołane wysokością żądanego okupu… i strach o własne życie… jeśli pieniędzy nie uda się zebrać… lub jeśli pójdzie coś nie tak… jeśli porywacze wpadną w panikę.
Słuchała z przejęciem, początkowo na jej twarzy odmalowało się zdziwienie, zaraz jednak zastąpiła je głęboka ulga. – A więc pan wie. Rozumie pan. Nie potrafiłam powiedzieć… wyrazić słowami… nie chciałam ich denerwować… a poza tym… poza tym…
– Jest pani wstyd – dokończyłem.
– Och. – Jej oczy rozszerzyły się. – N-no tak… Dlaczego?
– Nie wiem, ale prawie wszyscy odczuwają to samo.
– Naprawdę?
– Tak.
Siedziała przez chwilę w milczeniu, po czym spytała: – Jak długo potrwa, nim… zdołam to w sobie przezwyciężyć?
Nie potrafiłem jej odpowiedzieć. – Niektórzy radzą sobie z tym niemal natychmiast – odparłem. – Ale to jest jak z chorobą albo z poważnymi obrażeniami ciała… rany muszą się zabliźnić.
U niektórych proces ten trwał kilka dni, u innych parę tygodni, u niektórych całe lata, a byli tacy, którzy odczuwali skutki tego, co ich spotkało, aż do śmierci. Bywało, że ci, co wydawali się najsilniejsi, znosili to najgorzej. To oni załamywali się jako pierwsi. Nie sposób stwierdzić, jak było w jej przypadku, nie w jeden dzień po uwolnieniu.
Ilaria weszła do pokoju, ubrana w olśniewającą szkarłatno-złotą togę i zaczęła zapalać lampy.
– W radio właśnie podali, że zostałaś uwolniona – rzekła do Alessi. – Usłyszałam to, kiedy byłam na górze. Wykorzystaj każdą chwilę spokoju, póki jeszcze możesz. Zanim zdążysz mrugnąć, paparazzi zlecą się tu jak muchy do miodu.
Alessia znów skuliła się w fotelu z nietęgą miną. Ilaria zaś, jak pomyślałem z uszczypliwością, celowo wystroiła się na tę właśnie okazję: jeszcze jeden przykład na to, że nie chciała pozostawać w cieniu siostry.
– Czy pańskie rady dotyczą też paparazzi? – spytała słabo Alessia, a ja pokiwałem głową.
– Jeżeli pani sobie życzy.
Mijając mój fotel, Ilaria poklepała mnie lekko po głowie. – Nasz Pan Dobra Rada nigdy nie traci rezonu. I nigdy nie przegrywa.
Zjawił się Paolo Cenci z Luisą, on wydawał się mocno zaniepokojony, ona – jak zawsze roztropna.
– Zadzwonił ktoś ze stacji telewizyjnej – oznajmił Cenci. – Powiedział, że jedzie do nas wóz transmisyjny. Alessia, lepiej zostań w swoim pokoju, dopóki nie odjedzie.
Pokręciłem głową. – To na nic. Będą koczować przed pańską rezydencją i czekać na dogodną okazję. Lepiej mieć to już za sobą. – Spojrzałem na Alessię. – Jeżeli uda się pani… wiem, że to trudne… powiedzieć do nich choć kilka słów, a przy tym jeszcze zażartować, tym szybciej się pani od nich uwolni.
– A to czemu? – spytała, zdziwiona.
– Ponieważ dobre wiadomości mają krótki żywot w mediach. Jeżeli dziennikarze uznają, że jest z panią kiepsko, nie dadzą pani spokoju. Niech im pani powie, że porywacze dobrze panią traktowali, że cieszy się pani z powrotu do domu i że zapewne już wkrótce wróci pani na tory wyścigowe. Gdyby zadali pani pytanie na tyle kłopotliwe, że wolałaby pani im nie odpowiadać, proszę spróbować się wewnętrznie wyciszyć i obrócić je w żart.
– Nie wiem… czy potrafię.
– Cały świat chce usłyszeć, że wszystko z panią w porządku – odparłem. – Ludzie chcą odetchnąć z ulgą, widząc uśmiech na pani twarzy. Jeżeli uda się to pani już teraz, powinno to w znacznym stopniu ułatwić pani powrót do normalnego życia. Znajomi będą spotykać się z panią z prawdziwą przyjemnością, bez skrępowania, co na pewno miałoby miejsce, gdyby teraz dała się pani ponieść emocjom i wpadła w histerię.
Cenci stanął w jej obronie. – Moja córka nie jest histeryczką.
– Rozumiem, o co mu chodzi – rzekła Alessia. Uśmiechnęła się blado do ojca: – Słyszałam, że płacisz temu panu za rady, więc lepiej chyba się do nich stosować…
Gdy tylko się zmobilizowała, cała rodzina urządziła całkiem przekonujący i wiarygodny spektakl, niemal jak prawdziwi aktorzy. Najmniej problemów miały z tym Ilaria i Luisa, Cenci jednak musiał czuć się dość niezręcznie w roli mistrza ceremonii, gdy jak na gospodarza przystało, witał ekipę telewizyjną w progach swego domu, a nawet pomagał przy przesuwaniu mebli i podłączeniu rozstawionych kamer do gniazdek w ścianach.
Druga ekipa telewizyjna zjawiła się, gdy pierwsza jeszcze rozkładała sprzęt, po niej zaś zjawiło się kilka aut z fotoreporterami i dziennikarzami, w tym także paru korespondentów zagranicznych dzienników.
Ilaria uwijała się wśród nich jak szkarłatny ptak, gawędząc w najlepsze, i nawet Luisa, choć jak zawsze trochę rozanielona i nieobecna, zachowywała postawę pełną powagi i dostojeństwa.
Obserwowałem cały ten cyrk zza lekko uchylonych drzwi biblioteki, podczas gdy Alessia siedziała w milczeniu w fotelu, a pod oczami robiły się jej coraz większe sińce.
– Nie dam rady. Nie zrobię tego – wyszeptała.
– Nie oczekują, że wystąpi pani przed nimi jak na recitalu. To nie wieczór śpiewu i tańca. Proszę po prostu zachowywać się… zwyczajnie.
– I spróbować wysilić się na żart.
– Tak.
– Niedobrze mi – rzekła.
– Przywykła pani do tłumów – odparłem. – Przywykła pani do tego, że ludzie na panią patrzą. Proszę pomyśleć, że jest pani… – szukałem odpowiedniego porównania -…w kręgu zwycięzców, na mecie kolejnego wyścigu. Hałas, gwar, ścisk. To dla pani nic nowego, proszę to wykorzystać.
Przełknęła ślinę, a kiedy przyszedł po nią ojciec, po prostu wyszła z biblioteki i bez mrugnięcia okiem stawiła czoło baterii fleszy, obiektywom kamer i całej masie pytań, którymi ją zasypano. Obserwowałem ją przez uchylone drzwi i słuchałem, jak odpowiada po włosku, starannie dobierając słowa.
– Cieszę się, że znów jestem w domu z moją rodziną. Nie, nic mi nie jest. Czuję się dobrze. Owszem, mam nadzieję, że już niedługo wrócę na tory wyścigowe.
W świetle niezbędnym dla pracy kamer telewizyjnych jej twarz wyglądała wyjątkowo blado, zwłaszcza w porównaniu z olśniewającą Ilaria, ale spokojny, delikatny uśmieszek ani na chwilę nie zniknął z jej ust.
– Nie, ani przez chwilę nie widziałam twarzy porywaczy. Byli bardzo… dyskretni.
Dziennikarze zareagowali na to słowo znaczącymi uśmieszkami i cichym, zduszonym chichotem.
– Tak, jedzenie było wspaniałe… o ile ktoś lubi spaghetti z puszki. Miała wyśmienite wyczucie chwili, tym razem przedstawiciele prasy i telewizji ryknęli nieskrępowanym śmiechem.
– Mieszkałam w czymś w rodzaju dużego namiotu. Jakiej wielkości? Jednoosobowej sypialni… Owszem, był dość wygodny… Przez większość czasu słuchałam muzyki…
Głos miała cichy, ale niewzruszony, jak skała. Reporterzy odnosili się wobec Alessi z coraz większym ciepłem i życzliwością – co odzwierciedlało się w ich pytaniach i sposobie ich zadawania – ona zaś z rozbrajającą szczerością wyjaśniała im mankamenty prowadzenia sportowego kabrioletu i wyraziła ubolewanie, że przysporzyła wszystkim tak wielu kłopotów.
– Ile wynosił okup? Nie wiem. Ojciec mówi, że w sumie niedużo.
– Co było dla mnie najgorsze, jeżeli chodzi o porwanie? – Powtórzyła pytanie, jakby sama się nad tym zastanawiała, i po chwili odparła: – Chyba to, że ominął mnie udział w wyścigach Derby. Żałuję, że nie mogłam pojechać na Brunelleschim.
To była kulminacja. Przy następnym pytaniu uśmiechnęła się i powiedziała, że ma jeszcze wiele do nadrobienia, jest trochę zmęczona i uprzejmie spytała, czy zebrani zechcą jej wybaczyć, jeśli właśnie w tym momencie zakończy to spotkanie.
Jej słowa zostały nagrodzone oklaskami. Słuchałem z niekłamanym zdumieniem, jak gromada najbardziej cynicznych typów na tym świecie oddaje hołd młodziutkiej mistrzyni europejskich torów wyścigowych, a gdy wróciła do biblioteki, jej oczy promieniały blaskiem i ciepłem. Była uśmiechnięta i zadowolona. W mgnieniu oka zorientowałem się, w czym kryła się tajemnica jej sukcesu i sławy – ta dziewczyna miała nie tylko talent i odwagę, ale również, a może przede wszystkim, klasę i styl.