Rozdział XII

— Kim mówili, że są? — spytał Samuel Mueller.

— Mówili, że są inwestorami szukającymi miejsca pod nowe kopuły do hodowli bydła, milordzie — odparł Crawford Buckeridge, osobisty służący patrona.

Znali się od ponad trzydziestu lat, więc nie musiał mówić nic więcej — wystarczyła intonacja, z jaką wypowiedział pierwsze słowo. Buckeridge’owie od pokoleń służyli Muellerom, toteż patron miał do niego zaufanie, aczkolwiek ograniczone. Przed pełnym powstrzymywała go jedna kwestia — otóż Crawford był głęboko religijny. Zabójstwo wielebnego Juliusa Hanksa poważnie nim wstrząsnęło. Jeszcze poważniej zaś to, iż zorganizował je William Fitzclarence, podobnie jak zamach na dzieci w domenie Mueller.

Crawford nie popierał reform Mayhewa, ale gdyby wiedział, że jego patron był wspólnikiem Fitzclarence’a, zapewne nie zachowałby tej wiedzy wyłącznie dla siebie. I to, że Samuel Mueller nie miał pojęcia o planowanym zamachu, niczego by nie zmieniło, bo po prostu by mu nie uwierzył. Ponieważ nie wiedział, nadal wiernie mu służył.

Sam Mueller wielokrotnie zastanawiał się, co mogło pchnąć Fitzclarence’a i Marchanta, bo ten drugi z pewnością maczał w tym palce, do zorganizowania zamachu na wielebnego Hanksa. I nie znalazł odpowiedzi. Było to zresztą pytanie zupełnie nieważne, jako że obaj od dawna nie żyli, a nikt go z nimi nie powiązał. Poza tym ich pomysły i metody były niewiarygodnie prostackie i był szczęśliwy, że pozbył się tak niekompetentnych sojuszników.

Nauczył się, że przemoc zarówno jawna, jak i skryta nie jest rozwiązaniem. Bynajmniej nie z powodów moralnych, jako że jednym z jego milszych marzeń sennych było wysadzenie promu, na którym zginęli zarówno Honor Harrington, jak i Benjamin Mayhew, ale dlatego że była bezproduktywna. Zwłaszcza odkąd Harrington zmartwychwstała. Kolejny zamach byłby tylko następnym powodem do chwały, a gdyby się udał, zostałaby męczenniczką. Przedsmak tego, do czego to prowadziło, miał przez ostatnie dwa lata. A wtedy winna była Ludowa Republika, a nie przeciwnicy reform. Na zmianę jego stanowiska wpłynęła świadomość, że jest już zbyt wielu zwolenników reform gotowych kontynuować je w razie śmierci Harrington czy Protektora. Po głębokim zastanowieniu doszedł do wniosku, że jedynym sposobem, by temu przeciwdziałać, jest stworzenie legalnej organizacji mającej na celu spowolnienie reform, ale wyłącznie przy użyciu zgodnych z prawem i konstytucyjnych metod. Ponieważ Mayhewowi udało się zinstytucjonalizować proces reformatorski, podobnie należało działać, by bieg wydarzeń odwrócić. A więc stworzenie instytucji, która by to umożliwiała, stało się celem Muellera.

Nie oznaczało to, że zerwał wszystkie swoje nielegalne kontakty. Większość wykorzystywał jedynie do zbierania informacji, ale nadal dysponował ludźmi gotowymi do działania. Tyle że byli dobrze ukryci i nie było ich wielu. Utrzymywał te kontakty ze szczególną ostrożnością, ale w końcu był patronem, a na dodatek przywódcą legalnej opozycji, toteż czuł się w miarę bezpieczny. Mayhew musiał zachowywać szczególną delikatność, podejmując jakiekolwiek kroki przeciwko niemu, żeby nie wyglądało na to, że próbuje oczernić czy mścić się na kimś tylko dlatego, że ten ktoś się z nim nie zgadza i głośno to mówi.

Uśmiechnął się pogardliwie przy tej ostatniej myśli jedenaście standardowych lat temu nikt na Graysonie nie miał żadnych doświadczeń w systemie rządów opartych na podziale władzy. Gdyby było inaczej, zdołaliby powstrzymać Mayhewa, nim ten zaczął szaleć. Ponieważ nie mieli doświadczenia, nie zdołali, a gdy ten przywrócił moc konstytucji spisanej w czasie wojny z Masadą, udało mu się też przywrócić autokratyczną władzę Protektora. Patroni nie byli w stanie temu zapobiec.

Musieli więc nauczyć się, jak działać w nowym systemie, a to wymagało czasu. Tym dłuższego, że Protektorowi można było zarzucić różne rzeczy, ale historię znał dobrze, a politykiem był bystrym. Skutecznie wykorzystał chwilową niemoc patronów, by maksymalnie ograniczyć zakres ich władzy i prawie zapewnić dziedziczność tytułu Protektora. W końcu nauczyli się, jak mu się przeciwstawiać, w czym pomogła autonomia, jaką cieszyli się w domenach. Tam właśnie mieli solidne poparcie ludności oraz kontrolę nad organami administracji i służbami porządkowymi.

A Mueller okazał się najlepszym taktykiem w parlamentarnych potyczkach. Co prawda i on, i jego sojusznicy mogli posuwać się do celu jedynie drobnymi kroczkami tu coś skubnąć, tam coś uszczknąć z pozycji Protektora, gdyż była zbyt silna na poważniejsze posunięcia, ale Mueller był cierpliwy. Uwagę Benjamina IX coraz bardziej pochłaniała wojna, a nikt nie jest w stanie równocześnie bacznie pilnować polityki zagranicznej i wewnętrznej. Po prostu zabraknie mu czasu i energii. Dlatego przekonał współopozycjonistów, by działali cicho i ostrożnie, nie zwracając na siebie uwagi. Może nie przynosiło to szybkich rezultatów czy poklasku, ale z czasem powinno przynieść to, czego dotąd nie udało im się w inny sposób osiągnąć.

Mimo takiego podejścia on sam jako przywódca opozycji znalazł się na świeczniku i stał się powszechnie znany jako przeciwnik reform. Oprócz korzyści przynosiło to także niemiłe konsekwencje — każdy niezadowolony z reform, jeśli tylko postanowił działać, udawał się do niego. Najdziwniejsi ludzie chcieli się z nim spotkać, by zapoznać go ze swymi planami, nieproszonymi radami czy zgoła genialnymi pomysłami, legalnymi bądź nie. Dlatego słysząc ton Crawforda, wiedział, że teraz będzie miał do czynienia z takimi, łagodnie rzecz ujmując, dziwakami.

Z drugiej strony nigdy nie było wiadomo, kiedy jakieś narzędzie z pozoru dziwaczne może okazać się przydatne. Dlatego nikogo nie odsyłał bez osobistego spotkania i krótkiej choćby rozmowy.

— Zaprowadź ich do mojego gabinetu… — oficjalnego. I niech ktoś ma na nich oko… hmm… najlepiej Hughes.

— Rozumiem, milordzie. — Buckeridge skłonił głowę i oddalił się majestatycznie.

Patrząc w ślad za nim, Mueller uśmiechnął się — Buckeridge nie lubił sierżanta Steve’a Hughesa nie z jakiegoś konkretnego powodu, ale z założenia, ponieważ ten był świeżym nabytkiem i nie pochodził z domeny. Crawford Buckeridge uważał, że do patrona powinni mieć dojście jedynie zaufani ludzie, a godni zaufania byli wyłącznie ci, których rodziny od pokoleń wiernie służyły rodowi Muellerów. Sam Mueller częściowo podzielał to zdanie i dlatego najdyskretniejsze zadania zlecał właśnie im, ponieważ ich wierności i milczenia mógł być pewien. Natomiast miał świadomość, iż musi iść z duchem czasu, choćby mu się to prywatnie nie podobało. A Hughes był właśnie żywym symbolem nowych czasów i całkiem dobrze radził sobie z nową techniką zalewającą Graysona. I lepiej niż ktokolwiek w domenie potrafił programować komputery. Poza tym był wysoki, chudy i nie przywiązany do rodzinnych stron. I już parokrotnie udowodnił swą użyteczność zarówno dla Gwardii Muellera jako takiej, jak i dla samego patrona.

Na dodatek był zatwardziałym konserwatystą i osobą prawie nazbyt religijną, co było dużym osiągnięciem w tak teokratycznym środowisku jak graysońskie. I prawdziwą rzadkością. Najwyraźniej religijność nie przeszkadzała mu jednak w opanowaniu techniki sprowadzonej do jego świata przez heretyków, których nienawidził.

Muellerowi to dziwne połączenie zupełnie nie wadziło. Był zadowolony z cennego nabytku, jako że Hughes okazał się godny zaufania i inteligentny, a te dwie cechy nie zawsze szły w parze u gwardzistów z rodów od pokoleń służących jego rodzinie.

Hughes zjawił się jakieś pięć lat temu i Mueller z początku traktował go bardzo nieufnie, ale im bardziej ten udowadniał, że jest odpowiedzialny i konserwatywny, tym bardziej podejście patrona ulegało zmianie. W efekcie Hughes zaczął dostawać stopniowo coraz delikatniejsze zadania. Naturalnie nie te zupełnie nielegalne — Mueller podobnymi rzeczami zajmował się rzadko, a jeśli już, to wykorzystywał gwardzistów, których wierności był całkowicie pewien. Hughes jednak udowodnił wystarczająco, że w podstawowym zakresie jest godzien zaufania, i Mueller od pewnego czasu używał go do zadań, które mogły okazać się będącymi na pograniczu prawa.

Takich jak to spotkanie w oficjalnym gabinecie.

Pracował w zupełnie innym — mniejszym i wygodniejszym, ale nie wywierającym stosownego wrażenia, za to wyposażonym w pewne ciekawostki. Dlatego też nie miał najmniejszego zamiaru wpuszczać do niego kogokolwiek. Na wszelki wypadek zgarnął z blatu biurka kilka chipów i parę kartek odręcznych notatek. Włożył je do szuflady i przekręcił stary, ale nadal skuteczny zamek szyfrowy.

Potem nałożył marynarkę, poprawił krawat i powoli wyszedł z pomieszczenia.


* * *

Dwaj mężczyźni grzecznie siedzieli na wskazanych przez Buckeridge’a fotelach. Między nimi stał stolik z filiżankami z kawą i Mueller pochwalił w duchu służącego — filiżanki należały do zwykłej, codziennej zastawy. Najwyraźniej Crawford uznał, że goście mogą się przydać, toteż należy zachować zasady gościnności, ale nie sądził, by byli bardzo użyteczni (a na pewno uznał ich za nieuczciwych), toteż nie wyjął specjalnej zastawy.

Naturalnie żadna z tych myśli nie znalazła odzwierciedlenia na twarzy Muellera, gdy szedł energicznie w stronę gości pilnowanych przez stojącego tuż za progiem sierżanta Hughesa. Mijając go, patron kiwnął głową, ale nie zatrzymał się. Słysząc jego kroki, obaj mężczyźni wstali i odwrócili się z uprzejmymi minami.

— Dzień dobry panom — powitał ich Mueller, usiłując stworzyć wrażenie pewnego siebie, zapracowanego i uczciwego człowieka. — Jestem patron Mueller. Co mogę dla panów zrobić w tak miły i słoneczny ranek?

Goście spojrzeli po sobie, zaskoczeni jego radosnym nastrojem i Mueller z trudem stłumił uśmiech. Nie musiał tego robić, ale lubił wprowadzać ludzi w błąd co do własnej osoby.

— Dzień dobry, milordzie — odezwał się starszy. — Nazywam się Anthony Baird, a mój przyjaciel to Brian Kennedy. Reprezentujemy pewną korporację zainteresowaną inwestowaniem w rolnictwo i chcielibyśmy zająć panu chwilę.

Po czym rzucił wymowne spojrzenie na postać w czerwono-żółtym uniformie stojącą przy drzwiach.

Mueller pozwolił sobie na leciutki uśmiech i potrząsnął głową ze smutkiem.

— To wystarczyło, by uzyskać spotkanie ze mną, panie Baird — oznajmił radośnie — ale wątpię, czy pan i pan… Kennedy macie jakieś pojęcie o rolnictwie. Proponuję przejść do rzeczy, czyli do prawdziwego powodu waszej wizyty. Szkoda marnować czas.

Tym razem zaskoczył ich bardziej. Spojrzeli najpierw na siebie, potem na Hughesa.

— Sierżant należy do mojej osobistej gwardii — dodał chłodniej Mueller.

Obaj natychmiast przestali się gapić na podoficera — podawanie w wątpliwość lojalności gwardzistów zawsze było ryzykowne. Co prawda obecnie nie musiało oznaczać nieprzyjemnej śmierci, ale nikt przewidujący tak nie postępował w obecności tegoż gwardzisty. Wypadki w końcu mogą się zawsze zdarzyć.

— Rozumiem, lordzie Mueller, i przepraszam — powiedział pospiesznie Baird. — Chodzi o to, że cóż… nie byliśmy przygotowani… to jest chciałem rzec…

— Że spodziewaliście się panowie półgodzinnego macania słownego i stopniowego przechodzenia do tematu — podpowiedział uprzejmie Mueller. I parsknął śmiechem, widząc minę Bairda.

— Przepraszam, panie Baird, nie powinienem być tak bezpośredni, ale pozycja lidera opozycji wśród patronów spowodowała, że stałem się logicznym celem wszystkich niezadowolonych z postępowania Protektora Benjamina. Sporo z nich uznało za stosowne dołożyć starań, by nie zwrócić oficjalnej uwagi Miecza, co, przyznaję, napawa mnie smutkiem. Osobiście uważam, że uczciwy człowiek nie musi się niczego obawiać tylko dlatego, że otwarcie wyraża swoje niezadowolenie z postępowania władz. Religia nakazuje nam postępowanie zgodne z tym, co uważamy za prawe i słuszne. Mogę jednakże zrozumieć, dlaczego nie wszyscy tak uważają, toteż moje słowa nie wynikały z braku szacunku dla panów, lecz z braku czasu. Wolę krótkie i jasne postawienie sprawy zamiast tracenia czasu na wzajemne obwąchiwanie się i używanie półsłówek, niedomówień et cetera.

— Rozumiem… — mruknął Baird, po czym odchrząknął i powiedział: — W takim razie przejdziemy do rzeczy, za pana pozwoleniem.

Obaj usiedli wygodnie, Baird, zaś założył nogę na nogę i sięgnął po filiżankę z kawą, starając się sprawiać wrażenie odprężonego.

— Jak pan przed chwilą zauważył, lordzie Mueller, pańska pozycja wśród przeciwników zmian jest dobrze znana. Ja i moi koledzy podzielamy pańską niechęć wobec reform i dokładamy wysiłków, by osiągnąć ten sam co pan skutek. Tak się jednakże składa, że podczas gdy mamy wielu przyjaciół i fundusze, których wielkość mogłaby pana zdziwić, brak nam pozycji i możliwości, by nasze działania przyniosły takie skutki, jakich byśmy chcieli. Pan zaś posiada stosowną pozycję i jest szanowany jako przywódca. Chcielibyśmy zatem zaproponować panu połączenie sił i możliwości naszej organizacji i pańskich.

— Waszej organizacji… — powtórzył Mueller, kołysząc się leciutko wraz z fotelem. — A jak duża jest ta organizacja, panie Baird?

— Duża — odparł zwięźle zapytany.

Mueller nadal przyglądał mu się pytająco, więc gość po chwili wzruszył ramionami i dodał:

— Nie chciałbym wdawać się w szczegóły dotyczące liczby członków. Jak pan powiedział, większość z nas wolałaby, aby władze nie znały naszych prawdziwych tożsamości. Nie krytykuję naturalnie pańskiej wiary w bezpieczeństwo uczciwych ludzi, ale widziałem, ile naszych odwiecznych praw Protektor zdołał w ciągu ostatnich jedenastu lat zlekceważyć albo i zmienić. Miecz nigdy nie był tak silny, a obawiamy się, że chce stać się jeszcze potężniejszy. Jeśli nasze obawy się potwierdzą, to dla zajmujących mniej eksponowane i mniej ważne stanowiska lepiej będzie wykazać już teraz większą ostrożność w otwartym krytykowaniu reform. Mniej ważni ludzie bowiem znacznie łatwiej znikają.

Mueller milczał przez chwilę.

— Nie zgadzam się z pańskimi wnioskami — powiedział w końcu. — Ale jak już powiedziałem, mogę zrozumieć pana punkt widzenia i wynikające z niego decyzje. No dobrze, to co konkretnie proponuje ta pańska duża i anonimowa organizacja?

— Połączenie możliwości, by osiągnąć wspólne cele. Można by to nazwać sojuszem. Wielu z nas bierze aktywny udział w protestach i mamy przyjaciół wśród członków założycieli takich ruchów. Uzyskujemy od nich informacje, które mogą okazać się użyteczne dla kogoś o takiej jak pańska pozycji. Oni z kolei mogą stanowić widoczny i silny środek na przekazanie pańskiego stanowiska szerokiej opinii publicznej. Możemy służyć cennym wzmocnieniem kadry przed następnymi wyborami, a mamy ludzi doświadczonych w tej materii. Nasi członkowie nie szczędzą czasu i pieniędzy, naturalnie każdy w miarę możliwości, jako że większość z nas nie zalicza się do bogatych. Są i tacy, ale niewielu…

Zdaję sobie sprawę, że tym razem pochodzenie środków na prowadzenie kampanii wyborczych będzie dokładniej niż dotąd sprawdzane, ale jestem pewien, że znajdziemy… dyskretny sposób zasilenia pańskiego funduszu wyborczego w kwocie dziesięciu-jedenastu milionów austenów. Na początek.

Mueller zdołał zapanować nad zaskoczeniem i nie okazać go, ale szok był duży. Kwota, która padła, odpowiadała siedmiu i pół do ośmiu milionów dolarów Królestwa Manticore, a to już były naprawdę konkretne pieniądze…

Był zbyt doświadczonym konspiratorem, by nie rozpoznać zręczności, z jaką Baird pokazał mu przynętę. Tym niemniej początkowe wrażenie, iż rozmówca wyolbrzymia możliwości i liczebność swej organizacji, zostało poddane poważnej próbie — bo jeśli zdoła dostarczyć mu takie pieniądze, będzie to znaczyło, że organizacja, którą reprezentuje, jest naprawdę liczna i prężna. Zwłaszcza jeśli, jak to sugerował, jej członkowie rekrutują się z członków klas średniej i niższej.

Najbardziej nęcące było to, że pieniądze mogą znaleźć się w jego dyspozycji dyskretnie… Co prawda nie istniał prawny zakaz dotyczący pochodzenia dotacji na cele wyborcze, jako że zostałoby to uznane za sprzeczne z zasadą wolności słowa. Istniała natomiast nader silna tradycja pełnego ujawniania źródeł tychże datków. Skorzystał z niej Protektor, wymagając takiego ujawniania w przypadku wyborów obejmujących więcej niż jedną domenę. Co oznaczało, że każde wybory do izby niższej parlamentu były nią objęte. A takie właśnie się zbliżały…

I tu tkwił problem, powstająca opozycja była bowiem silniejsza w izbie wyższej, w której patroni broniący swych przywilejów i władzy wzmacniali ją, czasami nawet bezwiednie. Izba niższa, zwana Izbą Mieszkańców, została zredukowana do czysto teoretycznego tworu, gdyż jej głos w zasadzie się nie liczył i dopiero w wyniku reform Mayhewa odzyskała dawną władzę, a nawet zyskała nową. Obecnie była równorzędna w stosunku do izby wyższej pod względem ważności, toteż logiczne było, że przytłaczająca większość jej członków, nawet ci niezbyt szczęśliwi z części reform, byli niewzruszonymi zwolennikami Miecza. I tu właśnie opozycja musiała w najbliższych wyborach zdobyć jak najwięcej miejsc… ale tu także ujawnienie, że fundusze na kampanię wyborczą pochodzą z konserwatywnych źródeł, najbardziej zaszkodziłoby kandydatowi… Gdyby jednak nikt nie wiedział, że pochodzą z takiego źródła…

— To wysoce interesująca propozycja, panie Baird — odezwał się Mueller, przerywając milczenie. — Jest bowiem smutną prawdą, że nawet boska sprawa wymaga stałego dopływu gotówki. Każda wpłata byłaby przyjęta z wdzięcznością i podobnie jak pan sądzę, że uda się znaleźć dyskretne sposoby zrealizowania pańskiej wspaniałomyślnej oferty. Ale wspomniał pan też o źródłach informacji i ludziach z doświadczeniem w organizacji wyborów?

Baird skinął głową.

Mueller usiadł wygodnie i stwierdził:

— W takim razie proponuję przejść do szczegółów. Na przykład…


* * *

Kilka godzin później sierżant Samuel Hughes wyprowadził Bairda i Kennedy’ego z gabinetu patrona i towarzyszył im w drodze ku wyjściu z kamiennej, miejscami przypominającej labirynt rezydencji. Przez całe spotkanie milczał, teraz także nie odezwał się słowem, ale mikrokamera ukryta w najwyższym guziku jego kurtki mundurowej zarejestrowała wszystko.

Patron Mueller nie miał o tym pojęcia. I nie powinien mieć, aż nie nadejdzie stosowny moment. Niestety nic z tego, o czym rozmawiano, nie było tak do końca nielegalne, przynajmniej na tym etapie. Kiedy pieniądze zostaną przekazane bez ujawniania źródła ich pochodzenia, przestępstwo zostanie popełnione, ale nawet wówczas będzie można oskarżyć Muellera jedynie o drobną w sumie malwersację. O udział w spisku przeciwko Mieczowi trudno byłoby go oskarżyć, a szansę na uzyskanie skazującego wyroku w sądzie przy tak słabych dowodach praktycznie nie istniały.

Hughes nie czuł jednak rozczarowania, gdyż zdawał sobie sprawę, że jest to dopiero początek nowych kontaktów. I to niecodziennych, bo pierwszy raz nie pojedyncza osoba czy grupka narwańców, lecz spora organizacja zainicjowała kontakt z Muellerem. Dotąd regułą była odwrotna kolejność — to Mueller ostrożnie rozpoczynał rozmowy z wybranymi ewentualnymi sojusznikami. To zresztą było jego mocną stroną, gdyż budował sojusze podobnie jak pająk pajęczynę — ostrożnie, dokładnie i zawsze w ten sposób, by sojusznik robił dokładnie to, czego od niego chciał, nie stawiając wymagań.

Jeśli jednak przyjmie złożoną tego dnia ofertę, to tym razem dopuści nieznanego partnera do współpracy, a to może być początek zmian w jego organizacji, które dadzą się wykorzystać do jej spenetrowania. I uzyskania dowodów i świadków, które okażą się wystarczające w sądzie. Albo pewności, która nie będzie wymagała sądu…

A to nader by odpowiadało Samuelowi Hughesowi, w rzeczywistości kapitanowi planetarnej służby bezpieczeństwa, który poświęcił pięć lat, zyskując krok po kroku zaufanie Muellera, i nadal nie dysponował niczym, co by to poświęcenie usprawiedliwiało.

Natomiast jeśli dzisiejsze spotkanie było zapowiedzią tego, co podejrzewał, sytuacja ta powinna się zmienić, i to całkiem szybko.

Загрузка...