Rozdział XVII

Kilka godzin później Honor i Allison siedziały sobie wygodnie na jednym z kilku tarasów. Posiadłość usytuowano bowiem na jednym z nadbrzeżnych klifów Eastern Shore i w jej skład wchodził ponad dwukilometrowej długości prywatny kawał wybrzeża. To znaczy tyle miał w linii prostej, bo biorąc pod uwagę poszarpane ukształtowanie linii brzegowej pełne zatoczek i półwyspów, w ocenie Honor było to ze trzy i pół kilometra. W porównaniu z Haven, Ziemią czy innymi dawno temu skolonizowanymi planetami wszystkie należące do Gwiezdnego Królestwa światy były słabo zaludnione. Populacja wszystkich trzech znajdujących się w systemie Manticore nie stanowiła nawet połowy liczby ludzi zamieszkujących Ziemię w ostatnim stuleciu Przed Diasporą. Dlatego też właścicielami ziemskimi mogli być nie tylko superbogacze jak na tamtych planetach. Ta zaś posiadłość była mniejsza niż ziemie rodziny Harrington na Sphinksie. Ale znajdowała się mniej niż dwadzieścia kilometrów od serca Landing, a obszar Eastern Shore należał do dwóch lub trzech najbardziej prestiżowych na całej planecie. Dlatego też ceny ziemi w tym rejonie nawet jak na Gwiezdne Królestwo były na wolnym rynku fantastyczne. Na to, by postawić tu dom, zwłaszcza z oknami wychodzącymi na tak spektakularny widok, mogli sobie pozwolić jedynie naprawdę najbogatsi.

Na zachodnim skraju zatoki balansowała zachodząca Manticore A, na wschodnim zaś wyraźnie widać było Manticore B, mimo iż zaczynało zmierzchać. Bryza powoli przybierała na sile, a na północy zaczynały gromadzić się chmury, z których zgodnie z planem specjalistów od kontroli pogody nocą miał spaść deszcz. Stado mew przeleciało nad zboczami i poza tym, że były szaro-zielone, nie dało się zauważyć różnic, tak szybko zanurkowały nad wodę. W rzeczywistości miały rozdwojone ogony i łuski, gdyż nie były to ptaki, lecz jaszczurki. Powietrze wypełniły ich wysokie, melodyjne głosy, gdy kolejno opadały na wodę za linią raf, po czym unosiły się na falach jak korki. Zapach ziemskich róż, którymi obsadzony był taras, dopełniał całości.

— Przypuszczam, że bez trudu przyzwyczaiłabym się do takich dekadenckich luksusów, gdybym się postarała — zauważyła zza olbrzymich okularów przeciwsłonecznych Allison. — Byłoby to trudne dla kogoś lubiącego purytańską prostotę, ale możliwe. Całkiem możliwe.

— Pewnie — prychnęła Honor, biorąc następne ciastko czekoladowe ze stojącego na stole talerza.

Musiała przyznać matce rację, bo sama łatwo się do pewnych rzeczy przyzwyczajała i wiedziała, że nader niechętnie by się z nimi rozstała. Jedną z nich był fakt posiadania pochodzącej z Graysona kucharki, Susan Thorn, nazywanej przez wszystkich „panią Thorn”.

Pani Thorn także należała do klanu LaFolletów, choć przez małżeństwo. Była ciotką Mirandy czy kimś podobnym — Honor zawsze miała problemy ze skomplikowaną strukturą klanową rodzin graysońskich. Jako osoba starej daty preferowała tradycyjne formy towarzyskie, toteż zwracanie się do niej przez patronkę po imieniu w ogóle nie wchodziło w grę. Poza tym była zwolenniczką teorii, że kuchnia nie została właściwie sprawdzona, dopóki nie upieczono w niej pierwszych ciasteczek i karmelków. Biorąc pod uwagę, jakie ciasteczka piekła, Honor całkowicie się z nią zgadzała. Podejrzewała też, że kucharce nader odpowiadał pracodawca, który dzięki podwyższonemu metabolizmowi był w stanie wypychać się po uszy słodkościami, nie musząc martwić się o nadwagę i figurę. Czyli dwa stałe problemy niezwykłej wręcz wagi dla każdej szanującej się graysońskiej damy.

Co nie zmieniało faktu, że pani Thorn mowę odebrało, gdy Alfred Harrington pierwszy raz zawędrował do kuchni Harrington House. Gdy odzyskała głos, donośnie i wyraźnie oznajmiła, że kuchnia to kobieca domena i żaden chłop nie ma tam niczego do szukania. Bo nawet ci, którzy twierdzą, że lubią gotować, tak naprawdę tylko się bawią, a jeśli któryś przypadkiem coś potrafi, to zostawia taki bałagan, że się go potem godzinami sprząta.

Ponieważ perora nie wywarła na Alfredzie najmniejszego wrażenia, zostały jej dwie możliwości — zgrzytać zębami albo złożyć wymówienie. Zanim dojrzała do tego drugiego, okazało się, że Alfred Harrington jest naprawdę dobrym kucharzem, a sprząta po sobie odruchowo. Ona była lepsza w pasztetach, ciastach i pieczywach, on w zupach i mięsach, a w przyrządzaniu warzyw byli równie dobrzy. Po tygodniu Alfred był jedynym domownikiem (wliczając Honor), który nie tylko był mile widziany w kuchni, ale mógł też zwracać się do niej po imieniu. Pozwoliła mu nawet by ją nauczył jak zrobić patentowaną sałatkę szpinakową, co nigdy dotąd w stosunku do nikogo nie miało miejsca.

Honor, która nigdy nie zamierzała zostać członkiem Stowarzyszenia Snobów Kucharskich i Winnych, z radością zostawiła ojcu układanie zestawów posiłków i dyskusje na temat różnic między potrawami graysońskimi a innymi (najczęściej z tradycyjnej kuchni Sphinksa). Matka nie miała nigdy nic przeciwko temu, że ojciec rządził w kuchni, a ponieważ dla Honor liczył się tak naprawdę produkt końcowy, dała ojcu wolną rękę. Okazało się to słuszną decyzją gdyż jego współpraca z panią Thorn zaczęła przynosić zgoła doskonałe efekty.

Honor skończyła ciastko i spojrzała na wygodną grzędę zainstalowaną na niskim, kamiennym murku ograniczającym taras od strony morza. Pochrapywały na niej dwa treecaty, a jej zainstalowania dopilnował osobiście Mac. Grzęda była luksusowa, rozgałęziona i zarówno Nimitz, jak i Samantha polubili ją od pierwszego razu.

— Pamiętasz to okropne poparzenie słoneczne, jakiego się nabawiłaś w pierwszym tygodniu pobytu na Saganami? — spytała nieco sennie Allison.

— Oczywiście, że pamiętam! Nimitz zresztą też. Mam nadzieję, że to nie jest wstęp do kolejnego wykładu z cyklu: „A przecież ci mówiłam”.

— Skądże znowu. Zawsze uważałam, że gdy ktoś się oparzy, prawda ta najskuteczniej do niego dotrze, więc nie ma sensu w kółko powtarzać ostrzeżeń. Nawet do ciebie dotarło, prawda, kochanie? — zakończyła z anielskim uśmiechem.

Honor zachichotała, choć wtedy nie było jej do śmiechu.

Beowulf był planetą suchą i piaszczystą — posiadał duże kontynenty i niewielkie, choć głębokie morza. Nie miał zaś gór i silnego odchylenia osi, co powodowało na przykład na Gryphonie ekstremalne warunki pogodowe o każdej porze roku. Brak dużych akwenów morskich sprawiał, że nie istniał łagodzący klimat czynnik. Allison wychowała się w klimacie kontynentalnym charakteryzującym się długimi i gorącymi latami i równie długimi, mroźnymi zimami. Honor zaś wychowała się na Sphinksie, gdzie pory roku były długie, ale chłodne — wiosny deszczowe, lata niezbyt upalne, jesienie niezbyt różniące się od lata i majestatyczne zimy. Dlatego też była całkowicie nieprzygotowana na klimat panujący na wyspie Saganami i na całej planecie Manticore znajdującej się znacznie bliżej słońca niż Sphinx. Wyspa Saganami leżała kilkadziesiąt kilometrów od równika. Allison ostrzegała ją, co to oznacza, ale Honor miała ledwie siedemnaście standardowych lat, pierwszy raz pełną samodzielność (a przynajmniej tak jej się wtedy wydawało) i zbyt wielką przyjemność sprawiały jej ciepło i zmniejszona grawitacja, by pamiętała o matczynych ostrzeżeniach.

Efektem, jak należało się spodziewać, było jedno z bardziej spektakularnych poparzeń słonecznych w dziejach ludzkości.

— A dlaczegóż to, szlachetna rodzicielko, poruszyłaś ten temat? Zazwyczaj coś takiego jest wstępem do homilii na temat nieszczęść, jakie czekają córki nie słuchające ze stosowną rewerencją rodziców, a zwłaszcza rodzicielek. Czyżbyś odkurzała umiejętności z myślą o młodym pokoleniu?

— Skądże znowu! Na to jest zdecydowanie za wcześnie, a sama wiesz, że jeśli zacznie się za wcześnie trenować, to szczyt możliwości osiągnie się przedwcześnie. Poczekam, aż nauczą się chodzić, zanim zacznę na nich ćwiczyć rodzicielskie judo. W końcu z tobą nie najgorzej mi poszło, prawda?

— Tak mi się wydaje — oceniła Honor, częstując się kolejnym ciasteczkiem i zapraszając matkę gestem.

Allison potrząsnęła przecząco głową — nie miała przyspieszonego metabolizmu, toteż wielokrotnie z zazdrością obserwowała męża i córkę z zapałem pałaszujących wszystko, co im się pod rękę nawinie, bez zwracania uwagi na takie drobiazgi jak kalorie. Pocieszała się tym, że bez problemu znosiła dłuższe przerwy między posiłkami, o czym nie omieszkała informować ich słodko, gdy któreś za długo się zasiedziało i w środku nocy zaczynało robić remanent w lodówce i w szafkach.

— Oczywiście trudno wymagać od ciebie obiektywizmu w ocenie skuteczności moich metod wychowawczych — dodała.

— Naturalnie, że trudno. Ale oczywiście jestem obiektywna — uspokoiła ją Honor.

— Naturalnie, że jesteś, jakże mogłoby być inaczej?!

Obie parsknęły śmiechem. A potem Allison obróciła się na bok, zdjęła okulary i przyjrzała się córce poważnie.

— Tak prawdę mówiąc, to poruszyłam ten temat celowo — przyznała. — Ale bardziej w kontekście Nimitza niż ciebie.

Honor uniosła brwi.

— Nimitza? — upewniła się.

— Owszem. Przypomniało mi się, jaki był wtedy nieszczęśliwy, i zaczęłam myśleć o waszej więzi. Honor przekrzywiła głowę.

Allison zaś wzruszyła ramionami i wyjaśniła:

— Zdążyłam tylko skontaktować się z twoim ojcem i powiedzieć mu, na co wpadłam. Jeszcze nie przedyskutowaliśmy problemu, ale już nie muszę dyskutować z nim, bo widzę, że Nimitz kuleje jak dotąd. Zdaje się, że po konsultacji z weterynarzami postanowili podejść do sprawy z większą niż zwykle ostrożnością w związku z utratą telepatycznego głosu?

— W ogólnych zarysach masz rację — powiedziała cicho Honor zadowolona, że oba treecaty spały, bo wtedy ich zdolności empatyczne były prawie wyłączone.

I tak Nimitz poruszył się niespokojnie, gdy wyczuł jej wściekłość — zawsze ją ogarniała, gdy myślała o tym, dlaczego został okaleczony. I jedyną pociechę stanowiło to, że wszyscy za to odpowiedzialni zapłacili życiem. Żałowała tylko, iż nie zabiła ich własnoręcznie…

— Praktycznie są gotowi, żeby zacząć operację na nim i na mnie — dodała spokojniej. — Sprawdzili uszkodzenia mojej twarzy: są tak duże, jak oceniał Fritz, więc trzeba zastąpić całą protezę i uszkodzony interface elektroniczno-organiczny. Na dodatek nerwy zostały przepalone zbyt dużą dawką prądu. Nie wygląda to aż tak źle, jak tata się obawiał, ale też nie za dobrze, zwłaszcza biorąc pod uwagę moją skłonność do odrzucania implantów. Teraz ocenia, że zajmie to ze cztery miesiące, zakładając, że implant i przeszczepy nie zostaną w całości odrzucone. Natomiast terapia i szkolenie powinny potrwać znacznie krócej, bo będę sobie przypominała coś, co umiałam i wykorzystywałam przez lata. Twarz powinna być gotowa po około siedmiu miesiącach. Z okiem sprawa jest prostsza, bo nerwy nie zostały uszkodzone, a ładunek, którym je przepalili, był słabszy, więc zniszczył elektroniczną część interface’u, ale bezpieczniki zapobiegły uszkodzeniu części organicznej. Chodzi więc o prostą wymianę oraz podłączenie nowego urządzenia i to właściwie można było już zrobić, ale tata stwierdził, że skoro i tak będę pod ręką tak długo, wyposaży oko w kilka dodatkowych możliwości. Będę się więc musiała nauczyć, jak je kontrolować. Zresztą będę musiała nauczyć się chyba wszystkiego, bo tak długo nie miałam sztucznego oka, że wszystko zapomniałam. Ale przekonał mnie, że te poprawki mogą mi się przydać, choć przyznaję, że nie poszło mu łatwo. Już się spodziewałam, że użyje argumentu w stylu: „Jestem twoim ojcem i masz robić, co ci mówię”.

— Niby dlaczego miałby go użyć?! — zdziwiła się Allison. — Nie skutkował, gdy miałaś dziesięć lat, to dlaczego miałby poskutkować teraz?

— Nie poskutkowałby, ale tata raz był chyba blisko, tak mu ręce opadły.

— A ręka?

— Z ręką jest tak, że równocześnie będzie to łatwiejsze i trudniejsze niż twarz. Zdecydowanie dobrą wiadomością jest to, że Fritz mimo polowych warunków wykonał kawał doskonałej roboty, amputując resztki.

Allison przytaknęła, ale Honor nie dała się zwieść spokojnemu wyrazowi twarzy matki. Może byłoby inaczej, gdyby jej tak dobrze nie znała albo nie czuła dzięki Nimitzowi jej emocji za każdym razem, gdy poruszały ten temat.

— Zadbał szczególnie o nerwy — dodała Honor głosem równie spokojnym jak twarz matki. — I tata twierdzi, że nie powinno być żadnych problemów z interface’em. To dobra wiadomość, zła jest taka, że będę musiała nauczyć się nią posługiwać, nie mając żadnego doświadczenia, czyli zaczynając od zera.

Allison pokiwała z sympatią głową. Pomimo rozwoju techniki proteza kończyny nadal pozostawała sztuczną kończyną. Nawet w Lidze Solarnej nie udało się nikomu jak dotąd skonstruować takiej protezy, która słuchałaby dokładnie tych samych impulsów nerwowych w dokładnie ten sam sposób co kończyna organiczna, którą zastępowała. Powodem były zbyt wielkie, a jednocześnie zbyt drobne różnice pomiędzy poszczególnymi ludźmi. Owszem, teoretycznie można było dla każdej osoby sporządzić mapę impulsów neuronowych, używając drugiej kończyny poprzez wykonanie wszystkich możliwych ruchów i stosowne zaprogramowanie protezy. Tyle że trwałoby to miesiącami i nie dawało gwarancji niewystąpienia całkowitej blokady protezy przy jakimś niespotykanym poruszeniu, którego normalnie się nie wykonuje, ale które może zaistnieć. Prostszą metodą było wyposażyć protezę w zestaw standardowy i oprogramowanie samouczące. W ten sposób użytkownik i proteza dostosowywali się do siebie równocześnie. Nawet jednak po zakończeniu tego procesu pozostawało uczucie obcości, delikatnej, ale zawsze obecnej i dlatego protezy nigdy nie stały się neutralną częścią ludzkiego organizmu, a jedynie nieodłączną koniecznością.

Honor przyzwyczaiła się już do tego, że sztuczne nerwy twarzy nie informują o różnych zjawiskach w ten sam sposób co żywe. W tej chwili lewa połowa twarzy była zupełnie pozbawiona czucia, ale gdyby implant był sprawny, czułaby wiejący wiatr… inaczej na każdym z policzków. I nawet po tylu latach odczucie z lewego byłoby sztuczne. Być może łatwiej byłoby się przyzwyczaić, gdyby w obu policzkach znajdowały się implanty, ale nie miała najmniejszego zamiaru tego próbować.

Z tych właśnie powodów w większości państw, w tym także w Gwiezdnym Królestwie, istniało niewielkie zapotrzebowanie na elektroniczne wzmocnienia zastępujące całkiem zdrowe organy czy kończyny. Najpotężniejsze były one na planecie Mesa, ale tam były w użytku wszelkie nowinki genetyczno-elektroniczne, oraz na Beowulfie, gdzie były bardziej wynikiem mody niż potrzeby. W pewien sposób Honor rozumiała pokusę ich posiadania — jej samej brakowało najczęściej używanych funkcji protezy oka: noktowizji, lornetki i mikroskopu. Ale z drugiej strony wiedziała z doświadczenia, że nawet przy normalnym widzeniu obraz nigdy nie był tak żywy czy prawdziwy jak widziany naturalnym okiem. Różnice były subtelne i prawdopodobnie niemożliwe do opisania w pełni komuś, kto ich nie doświadczył. Mogły też być czysto psychologicznej natury, choć podobne doznania mieli praktycznie wszyscy posiadający podobne protezy. Najbliższa prawdy była różnica między obszarem rzeczywiście trójwymiarowym a doskonałym obszarem trójwymiarowym, ale pokazanym na płaskim ekranie. Podejrzewała, że podobnie jak w przypadku nerwów posiadanie obu sztucznych oczu spowodowałoby zniknięcie tego problemu. I podobnie jak w tej pierwszej kwestii nie miała najmniejszego zamiaru próbować.

Istnieli jednak ludzie uważający dokładnie na odwrót. W pewnych odległych kulturach, jak na przykład istniejącej na planecie Sharpton, cyborg był czymś w rodzaju kultowego ideału. Dla jej mieszkańców zastępowanie kończyn czy oczu protezami o znacznie wzmocnionych możliwościach było normalne, tak jak dla obywatela Królestwa Manticore normalne było prostowanie, wybielanie i uzupełnianie zębów. Honor uważała to za nienormalne — być może dlatego, że tak wiele czasu spędziła w przestrzeni, w sztucznym środowisku zewnętrznym. Ostatnią rzeczą, której mogłaby pragnąć, była zmiana swego ciała w sztuczne środowisko wewnętrzne.

Charakterystyczne też było, że poza indywidualnymi przypadkami nawet ci, którzy dobrowolnie poprawiali swój organizm protezami, robili to tak, by jak najmniej rzucało się to w oczy. Nawet posiadająca niesamowite właściwości proteza nie powinna niczym różnić się od części ciała, którą zastąpiła. Tak samo zresztą postępowali ci, których organizmy nie poddawały się procesowi regeneracji i zmuszeni byli używać protez.

Wiedziała, że wizualnie jej ręka będzie do złudzenia przypominać naturalną — odwiedziła z ojcem firmę, w której powstawały, by zamówić dodatkowe wyposażenie, które miało zostać w nią wbudowane, oraz parametry poprawek, do których miała zostać przystosowana. Projektant otrzymał pełne dane medyczne z jej akt personalnych, toteż miała pewność, że dostanie idealną replikę swojej ręki łącznie z pieprzykiem na wewnętrznej stronie łokcia, dokładnie dobraną pigmentacją i fakturą sztucznej skóry. Będzie się ona nawet w stanie opalać dokładnie tak, jak jej naturalna skóra, i utrzymywać tę samą temperaturę co prawa ręka.

Nie licząc dodatkowego wyposażenia, proteza będzie znacznie silniejsza i wytrzymalsza od naturalnej ręki, ale jak długo nie nauczy się jej używać, będzie to martwy i bezwładny dodatek zwisający z kikuta jej ramienia. A używać go będzie musiała uczyć się od zera, niczym niemowlęta. Tyle że będzie w gorszej od nich sytuacji, gdyż będzie musiała równocześnie zapomnieć, jak przez tyle lat działała organiczna kończyna, gdyż te same impulsy nerwowe nie będą oznaczały takich samych reakcji. A przynajmniej nie wszystkie.

Tego kłopotu nigdy nie miała z nerwami twarzy — sprowadzało się to głównie do nauczenia się interpretacji nowych danych i dopasowania ich do starych wiadomości. Problem sprawił jedynie fragment ust, ale rzecz polegała na zgraniu części organicznej i elektronicznej w jedną całość, a to było łatwiejsze. Podobnie wyglądała sprawa z okiem, gdyż mięśnie nim poruszające pozostały te same, więc wykonywały te same czynności. Musiała jedynie opanować obsługę nowych funkcji, w które zostało wyposażone. Oprogramowanie dobrano tak, by automatycznie dostosowywało ostrość widzenia do oświetlenia, więc z tym też nie było problemu.

Natomiast z ręką tak łatwo nie pójdzie. Przyznawała sama przed sobą, że się tego obawia — tego i całej terapii. Miała też świadomość, że lata spędzone na doskonaleniu umiejętności w coup de uitesse pogarszają sprawę, bowiem starannie zaprogramowane reakcje mięśni, które tak pilnie ćwiczyła, muszą zostać zmienione, a to nie będzie proces ani łatwy, ani szybki. Sądziła, że w miarę szybko zdoła osiągnąć poziom pozwalający sprawiać wrażenie, że w pełni opanowała poruszanie protezą — oceniała, że potrwa to dziewięć do dziesięciu standardowych miesięcy. Lecz wiedziała też, że uzyskanie kompletnej kontroli będzie trwało lata, i to lata ciężkiej pracy, a i tak nie osiągnie dawnej perfekcji.

— I dlatego obaj z doktorem Brewsterem uznali, że nie muszą spieszyć się z operowaniem Nimitza — podjęła Honor głośno. — Nimitz i Sam też doszli do tego, że pośpiech nie jest niezbędny. Jak dotąd wyprostowali mu żebra i złożyli ponownie środkową łapę, natomiast nie ruszali samego biodra, dlatego nadal widać, że kuleje. Ciągle go boli, ale nie jest to ból dojmujący, choć prawie ciągły. Wiem, że chciałby już normalnie się poruszać, ale zgadzam się z ojcem, że nie ma sensu ryzykować dodatkowych uszkodzeń nadajnika telepatycznego i lepiej poczekać, aż tata i Brewster będą wiedzieli, z czym mają do czynienia. Nimitz, Sam i paręnaście innych treecatów pomagają, jak mogą, więc postępy są duże i szybkie, zwłaszcza że teraz wiemy, czego szukamy. Treecaty też zachowują się zupełnie inaczej i reagują na testy Brewstera znacznie lepiej niż na testy kogokolwiek dotąd.

— No, no, tylko bez bajek, dobrze? — obruszyła się Allison. — Ty to wiedziałaś i ja podejrzewałam, ale teraz nie ulega już żadnej wątpliwości, że treecaty udawały głupsze, niż były, we wszystkich testach na inteligencję, jakie z nimi przeprowadzono. Nie patrz na mnie tak podejrzliwie: nie poruszałam z tobą tego tematu, bo nie było po co. I nigdy nie miałam o to do nich pretensji. Gdybym była taka mała jak one i gdyby w moim świecie nagle pojawili się olbrzymi obcy dysponujący techniką, o której nawet nie mogłabym marzyć, na pewno zrobiłabym wszystko, by wyglądać na tak głupią, niegroźną i kochaną, jak to tylko możliwe. Nawet jeśli jakiś człowiek widział, co potrafią zrobić z grządką selera czy przeciwnikiem, i tak uważał je za głupie i kochane. Tyle że już nie niegroźne. Maskowanie wyszło im naprawdę dobrze, to musisz przyznać.

— No cóż… w sumie to też od niedawna mam tę pewność, ale podejrzewałam już od lat, że po prostu chcą, żeby je zostawić w spokoju. Nie badać, nie zmuszać do niczego, a przede wszystkim do zmiany stylu życia. A to byłoby nie do uniknięcia, gdyby pokazały, że są inteligentne w pełnym znaczeniu tego słowa. Nie wiem, dlaczego tak postanowiły, choć sądzę, że trafnie ujęłaś pierwotne powody. I w sumie nie ma to dla mnie znaczenia: skoro chciały, by tak było, nie widziałam żadnego powodu, by to zmieniać.

— Naturalnie, że nie widziałaś. Bardzo wątpię, by Nimitz czy jakikolwiek inny treecat adoptował człowieka, który chciałby go zmienić wbrew jego woli. Może dlatego, że się tu nie urodziłam i nie miałam żadnych uprzedzeń co do ich intencji, zauważyłam więcej niż urodzeni i wychowani zwłaszcza na Manticore i Gryphonie. Jak choćby to, że wszyscy adoptowani, czy to oficerowie RMN tak jak ty, czy rangersi nie opuszczający Sphinksa, robią, co mogą, by ukręcić łeb każdemu rodzajowi badań, które zbytnio naruszają prywatność treecatów albo które im się po prostu nie podobają.

— Co do tego masz całkowitą rację i przyznam, że po części żałuję, że ten stan rzeczy nie utrzymał się. Pewnie coś podobnego czują rodzice, widząc, jak ich dzieci dorastają… Z jednej strony są z nich dumni i chcieliby, aby stały się samodzielne i zaszły daleko, z drugiej z nostalgią wspominają czasy, gdy były małe i wymagały stałej opieki. Co prawda nigdy nie uważałam, że Nimitz wymaga mojej opieki lub jest ode mnie zależny; wiesz, o co mi chodzi. I to, że wcale nie są i nie były takie młode, jak sądziliśmy, niczego tu nie zmienia.

— To dlatego, że od samego początku nie traktowałaś go jak maskotki czy domowego zwierzątka, tylko widziałaś w nim autonomiczną istotę. Byłam tego świadoma od pierwszego dnia i sądzę, że choć zaskoczyły cię jego możliwości, dostosowałaś się do nich bez żalu, że tracisz pozycję ważniejszej w tym związku. Bo to jest związek partnerski: zawsze nim był, więc obie strony są sobie nawzajem potrzebne. Poza tym Nimitz potrzebuje opiekuna, jeśli ma przeżyć w ludzkim środowisku, tak z uwagi na nie znane mu zagrożenia mechaniczne, jak i na emocje innych. Wtedy go uspokajasz, a kiedy masz problemy, pretensje do samej siebie, najczęściej zresztą niesłuszne, on działa na ciebie uspokajająco. To jest związek partnerski, w którym obie strony mają równy status i pomagają sobie wzajemnie. Tak jak matka i dorosła córka.

I uśmiechnęła się łagodnie.

— Chyba masz rację — przyznała Honor po chwili. — Jesteś wcale domyślna jak na zgrzybiałą rodzicielkę, nie sądzisz?

— Przyszło mi to do głowy, przyznaję. Podobnie jak wniosek, że za mało cię biłam za młodu i teraz mam za swoje. Prawdopodobnie zresztą była to wina Nimitza, jeśli się nad tym głębiej zastanowić. Parę klapsów nie było wartych trwałych uszkodzeń ciała w rewanżu.

— Skąd ci to przyszło do głowy?! Było parę takich sytuacji, kiedy z pewnością pomógłby wam mnie stłuc. Na szczęście nie był w stanie wam o tym powiedzieć.

— Taaak?! — spytała Allison tonem, który spowodował, że Honor przyjrzała się jej z nową uwagą. — Dziwne, że o tym wspomniałaś, ale to dobrze. Ładnie łączy się z tym, do czego zmierzałam, zaczynając tę rozmowę.

— Przepraszam, że co?! — zdziwiła się Honor.

Allison zachichotała i doradziła:

— Weź ciasteczko i wytęż uwagę.

Honor przyjrzała się jej podejrzliwie, po czym wzięła posłusznie ciasteczko i czekała.

— Żebyś ty była taka posłuszna jako dziecko! — westchnęła Allison.

Po czym usiadła prosto i powiedziała zupełnie poważnym tonem:

— Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy, ponieważ nie było takiej potrzeby. Teraz uważam, że jest. Jak już wspomniałam, obserwowałam ciebie i Nimitza od pierwszego dnia i dlatego lata temu zrozumiałam, że wasz związek zaczął się zmieniać. Widziałam wystarczająco wiele par po adopcji, by zrozumieć, że łącząca was więź jest nieco inna. Ponieważ, jak sama zauważyłaś, jestem nienormalna i wszędzie doszukuję się czynników genetycznych, sprawdziłam akta medyczne rodziny Harrington i doszłam do wniosku, że istnieje całkiem konkretny powód, dla którego tylu Harringtonów zostało przez te parę stuleci adoptowanych przez treecaty.

— Tak? — spytała bez śladu ironii Honor.

— Ano tak. Sprawdziłam dokładnie, na czym polegały modyfikacje genetyczne przyszłych kolonistów Meyerdahla. Okazało się, że istniały cztery rodzaje w ramach jednego projektu, ale od tego czasu solidnie się ze sobą wymieszały. Natomiast większość cech pozostała dominująca przez pokolenia. Nie będę wdawała się w szczegóły, bo i tak niewiele z nich zrozumiesz, w każdym razie istotne jest to, że ojciec i ty jesteście bezpośrednimi potomkami odmiany Beta. O większości zmian wiesz: szybszy refleks, lepsze muskuły, silniejsze kości, wzmocniony system oddechowy i przyspieszony metabolizm, żeby wymienić najważniejsze. Natomiast jest jeszcze coś: Betom próbowano wzmocnić inteligencję. Od tego czasu medycyna poczyniła znaczne postępy i nauczyliśmy się dość o ludzkim umyśle, by wiedzieć, że grzebanie w nim, by coś poprawić, nie ma prawa się powieść, o ile naturalnie nie chodzi o usunięcie defektów odbiegających od normy. Powód jest prosty: wzmocnienie jednego aspektu, dajmy na to inteligencji, odbije się kosztem innego, a tego nie chciano, pracując na przykład nad wzrostem ilorazu inteligencji przy okazji osiągnięto osłabienie blokad powstrzymujących agresję na przeciętnym poziomie. Nie jest to bezwzględna reguła, ale przeważnie tak to wygląda. Zresztą inne próby, których celem głównym była poprawa poziomu inteligencji, skończyły się totalną klapą i były jednym z powodów, dla których Ostateczna Wojna miała tak krwawy przebieg. Dlatego też ludzkość zarzuciła machinacje przy genotypie, poza naprawdę drobnymi korektami w wyjątkowych okolicznościach. Mówię oczywiście o szanujących się genetykach, nie o rzeźnikach z Mesy. W przypadku Bet, czyli waszym, próba się udała. Mam zresztą poważne podejrzenia, że podobnie rzecz się miała z Wintonami, tyle że tu chodziło o konkretne cechy psychiczne, nie fizyczne. To tłumaczyłoby też, dlaczego tylu Wintonów również zostało adoptowanych przez treecaty. Ale to dygresja, bo miałam zbyt mało danych, by w kwestii rodu królewskiego dojść do jakichkolwiek jednoznacznych konkluzji. W każdym razie jeśli chodzi o was, mam prawie pewność, że sukces był nie tyle spowodowany geniuszem genetyków pracujących przy projekcie Meyerdahl, bo wtedy zrozumienie zasad genetyki było bardzo powierzchowne, ile po prostu szczęściem. Żebyś miała wyobrażenie, do czego prowadzą nieudane próby, podam ci przykład, o którym może słyszałaś, ale bez wyjaśnienia. Przed Ostateczną Wojną w wielu miejscach próbowano stworzyć super żołnierzy. Cechą niezbędną był wzrost inteligencji, gdyż ona dawałaby im olbrzymią przewagę w walce. Praktycznie zawsze efektem ubocznym wzrostu inteligencji był wzrost agresywności. Czasami tak duży, że otrzymywano w efekcie socjopatów zupełnie pozbawionych zahamowań czy tego, co nazywamy potocznie moralnością. W najbardziej spektakularnym przypadku zwiększona agresja połączona ze świadomością, że są inteligentniejsi od większości, dawała poczucie wyższości: uznali się za nadludzi, co doprowadziło do ludobójstwa. Próby łagodniejszego podwyższenia inteligencji, które nie dawały tak silnych skutków ubocznych, przynosiły efekt niewielki albo też krótkotrwały — po paru pokoleniach cecha ta rozmywała się, czyli poziom inteligencji potomków niczym nie różnił się od przeciętnej. Czasami tak nie było i osoby o podwyższonym poziomie IQ skutecznie uczyły się, jak to wykorzystać, by zrównoważyć utratę innych zdolności, w związku z czym nikt nie zwracał na nie uwagi i po krótkim czasie traktowano je jak trochę mądrzejszych dziwaków. W waszym przypadku udało się najbardziej, ale należy pamiętać, że ewolucja też ma coś do powiedzenia i zawsze w końcu wygra. W procesie ewolucji zawsze zwyciężają te rozwiązania, które dają gwarancję przetrwania, a nie te, których ktoś by sobie życzył, więc mówienie o „postępie ewolucji” jest swoistym nonsensem. Wydaje nam się, że są to zmiany na lepsze, ale tak naprawdę powód jest prosty: statystycznie przeżywa więcej osobników z mutacją B niż z mutacją A czy C, dlatego ewolucja zapewnia przetrwanie mutacji B, która po pewnym czasie staje się normą.

Wracając do przykładu zwiększonej agresji. Generalnie uważamy ją za wadę i w społeczeństwie, które produkuje potężne bronie mogące zabić tysiące ludzi, jest to wada, gdyż niesie za sobą zbyt wielkie ryzyko. Ale w przypadku kolonizacji planety o środowisku nieprzyjaznym czy wręcz groźnym dla człowieka będzie to zaleta, gdyż dzięki niej kolonia zdoła przetrwać. Bez niej zaś by wymarła. Logiczne więc, że wśród tych kolonistów cecha ta zostanie w procesie ewolucji zachowana, natomiast w innych, nazwijmy to „normalnych” warunkach nie. Takie rzeczy zresztą zdarzają się niezwykle rzadko. A na dodatek jeszcze rzadziej ktoś zadaje sobie trud, by to sprawdzić. Natomiast w przypadku twoich przodków uważam, że taki właśnie wyjątek miał miejsce. Sprawdziłam wyniki testów na inteligencję wszystkich przedstawicieli rodziny Harrington, jakie zdołałam znaleźć, używając jako normy średniej społeczeństwa, w którym żyli, czyli średniej Sphinksa i Meyerdahla. Znalazłam trzy przypadki, które plasowały się poniżej dziewięćdziesięciu procent średniej, a ponad osiemdziesiąt pięć procent sprawdzonych mieściło się w przedziale od dziewięćdziesięciu dziewięciu procent IQ do grubo powyżej średniej. Macie zwyczaj być wybitnie inteligentni. Gdybym nie znajdowała się w tym samym przedziale, pewnie wpadłabym w depresję albo w coś.

— Już to widzę — mruknęła Honor.

— W każdym razie to był wstęp, gdybyś zaczęła się zastanawiać, co to ma wspólnego z Nimitzem — podjęła Allison. — Podejrzewam, że ten właśnie podwyższony poziom inteligencji jakoś zwiększa waszą atrakcyjność dla treecatów. Można by to opisać w ten sposób, że wasze umysły są dla nich jako empatów „jaśniejsze” czy „smaczniejsze”. A może po prostu bardziej stabilne czy milsze. Nie bardzo potrafię to lepiej wytłumaczyć, bo to obszar, co do którego nie istnieją żadne konkretne dane, przynajmniej ja o nich nie wiem. Ba, nie mamy nawet urządzeń, które pozwoliłyby te dane uzyskać, nie mówiąc już o ich wyjaśnianiu. Prawdę mówiąc, czuję się tak, jakbym próbowała wytłumaczyć, jak pachną dźwięki czy jak się czuje kolory. Podejrzewam też, że to, co w całej rodzinie jest tak atrakcyjne dla treecatów, u ciebie jest jeszcze wyraźniejsze. Być może Nimitz też ma jakieś unikalne zdolności jak na treecata. W każdym razie jestem pewna, że w ciągu ostatnich kilku lat wasza relacja zaczęła się zmieniać i że jako pierwsi w historii zdołaliście stworzyć prawdziwą więź umożliwiającą dwustronną wymianę. Chyba jako pierwsi, bo na ten temat także jest przeraźliwie mało informacji. Naturalnie nie można wykluczyć, że mogło to lub może przydarzyć się jakiemuś człowiekowi, którego przodków nie modyfikowano genetycznie, a który posiada podobne cechy. Natomiast jeśli chodzi o ciebie i Nimitza, nie mylę się. I przyznaję, że ci zazdroszczę. Natomiast powiedz mi jedną rzecz, bo tego nie jestem pewna. Wasza więź nie ucierpiała w wyniku jego zranienia, tak? Samantha go nie słyszy, ale ty z tym nie miałaś i nie masz problemów, podobnie jak on z łącznością z tobą. Nie mylę się?

— Nie mylisz się — przyznała Honor zwięźle.

— I czujecie tylko swoje emocje? Czy też jesteście w stanie przekazywać sobie coś więcej niż uczucia i ogólne wrażenia?

— Jesteśmy — przyznała cicho Honor. — To się cały czas zmienia, a największe zmiany zachodzą, gdy oboje znajdujemy się w silnym stresie. Nie ma co się więc dziwić, że przez ostatnich dziesięć czy dwanaście lat zmiany były gwałtowne.

— Jak to ładnie zabrzmiało: silny stres… — burknęła Allison.

— Zaczęło się od zwykłych emocji — dodała Honor, ignorując jej uwagę. — Potem nauczyliśmy się używać ich jako nośnika dla bardziej skomplikowanych przekazów. Do poziomu, na którym treecaty porozumiewają się między sobą, jeszcze wiele nam brakuje. Wiem o tym, bo jestem w stanie wyczuć jakby echo takiej rozmowy… gdy Nimitz mógł mówić telepatycznie, zanim ten… No dobrze: jest martwy, więc już nic mu nie mogę zrobić. Po emocjach przyszła kolej na obrazy, najpierw tego, co któreś z nas widzi, potem, jak by to powiedzieć… wyobrażenie wymyślone, przekazujące konkretne treści. Nadal nad tym pracujemy, ale wiem już z praktyki, że w ten sposób znacznie skuteczniej informujemy się o swoich pragnieniach i lepiej się rozumiemy.

— Aha! — ucieszyła się Allison. — To właśnie chciałam usłyszeć. Wydaje mi się, że znalazłam sposób, by Nimitz był w stanie przekazywać Samancie znacznie więcej niż tylko emocje.

— Znalazłaś?! — Honor usiadła prosto i spojrzała na matkę zaskoczona.

Wiedziała, że ta nigdy nie powiedziałaby tego, gdyby nie była przekonana, że ma receptę, ale to przekonanie nie musiało okazać się słuszne. A Allison miała pełną świadomość, jak bolesne okazałoby się rozbudzenie nadziei córki, gdyby nie dało się zastosować teorii, którą wymyśliła.

— Znalazłam — powiedziała z przekonaniem. — Zanim nauczyliśmy się leczyć głuchotę czy krótkowzroczność w młodym wieku i na stałe, a nawet nim zaczęliśmy opuszczać Ziemię, istniało coś takiego jak język migowy. Był to język znaków, którym posługiwali się głusi. Istniało kilka odmian, ale jeszcze nie wiem dokładnie ile. To właśnie jest główny powód mojego powrotu do Królestwa: muszę przejrzeć archiwa, może znajdę kompletny słownik. Wiadomo, że trzeba go będzie zmodyfikować, bo treecaty mają o jeden palec mniej niż my, a od czasów, kiedy używano ostatni raz tego języka, przybyło sporo nowych pojęć, ale to da się zrobić. W ten sposób opracujemy system odpowiadający potrzebom Nimitza.

— Ale… — zaczęła Honor i ugryzła się w język, by nie zdradzić, jak wielkie czuje rozczarowanie.

— Ale nikt nigdy nie nauczył treecatów czytać — dokończyła Allison. — Prawdopodobnie dlatego, że one nie chciały się tego nauczyć; rozmawiałyśmy o tym przed chwilą. Poza tym nie sądzę, żeby to był jedyny problem. Na przykład nie mogę sobie wyobrazić rasy telepatów używających języka w taki sam sposób jak my, toteż sam pomysł uporządkowanej, spisanej jego wersji nie będzie miał dla nich zbyt wiele sensu. Ponieważ nie jesteśmy telepatami, są tylko dwie możliwości: nauczyć je języka migowego albo czytać i pisać. Inaczej nie zdołamy z nimi rozmawiać, a sądzę, że migowy będzie łatwiejszy. Choć od ponad dwustu lat standardowych nikt nie próbował nauczyć treecata czytać, dlatego że jak sama to ładnie ujęłaś, wszyscy uważają, że się nie da. To zresztą był i jest koronny argument mniejszości uważającej, że treecaty nie są naprawdę inteligentne. Teraz może to wyglądać inaczej, bo mogą zechcieć się tego nauczyć, a poza tym nie próbował tego nikt z taką więzią jak twoja. Poza tym jeśli nie odniosłam całkowicie błędnego wrażenia, ich zrozumienie mówionego angielskiego zwiększyło się raczej drastycznie od czasów Stephanie Harrington. W przeciwnym razie nic, co do nich mówimy, nie byłoby niczym więcej jak niezrozumiałymi dźwiękami, a tak nie jest. Prawda?

— Prawda.

— Skoro więc wzrosło, i to poważnie, ich zrozumienie naszego języka mówionego, to równocześnie wzrosła ich zdolność do zrozumienia idei istnienia czegoś takiego jak język mówiony. A twoja unikalna więź z Nimitzem daje ci możliwość wytłumaczenia mu tego wszystkiego tak, by zrozumiał, czego i dlaczego chcemy go nauczyć.

Na tarasie zapadła cisza.

— Nie wiem… — przyznała powoli Honor. — Brzmi to logicznie… zakładając, że proces będzie tak właśnie przebiegał. Natomiast nawet jeśli masz rację, będę musiała być w stanie nauczyć także Sam, żeby Nimitz miał z kim rozmawiać.

— Zgadza się, ale pamiętaj, że żadne z nich nie jest głupie, a wydaje mi się, że mogą być nawet mądrzejsze, niż my w tej chwili jesteśmy zdolne zauważyć. Co więcej, są parą i nie trzeba być empatą, by wiedzieć, jak bardzo Sam boli to, że nie może go usłyszeć. Poza tym znają cię, i to dobrze, i kiedy zrozumieją, co próbujemy osiągnąć, dołożą wszelkich starań, by nam pomóc. To oczywiście nie gwarantuje sukcesu, ale poważnie zwiększa szansę na niego. Jeżeli tylko Sam zrozumie, o co chodzi, będziesz miała równie pilną uczennicę co ucznia.

— Byłoby wspaniale, gdyby mogły znów rozmawiać — powiedziała z rozmarzeniem Honor.

— Coś dziś jesteś wyjątkowo tępa, córeczko! — oznajmiła z politowaniem Allison.

Honor spojrzała na nią zaskoczona.

— Nie patrz tak na mnie: nie dość, że nie myślisz, to jeszcze słyszałaś to, co chciałaś, a nie to, co przed chwilą powiedziałam. Naturalnie, że Nimitz będzie w stanie rozmawiać z Samanthą, jeśli nauczą się języka migowego, ale żeby ich tego nauczyć, sama musisz najpierw to zrobić. A skoro będą mogli porozumiewać się ze sobą, to dlaczego nie mogliby rozmawiać też i z tobą?

Honor wytrzeszczyła zdrowe oko i zamarła z otwartymi ustami. Allison roześmiała się radośnie i oceniła:

— Twój hologram w tym momencie byłby wart każde pieniądze, kochanie!

Honor z trzaskiem zamknęła usta.

— Tak już lepiej — pochwaliła Allison. — Jeszcze drobiazg, jakbyś nie zwróciła na to uwagi: treecaty są telepatami, a Samantha jest, że się tak wyrażę, w pełni sprawna. Jeżeli nauczysz ją, ona zrobi to z całą resztą treecatów już bez żadnego twego udziału. Jeżeli z drugiej strony my nauczymy języka migowego adoptowanych ludzi…

Nie dokończyła, tylko spojrzała ponownie na córkę.

Manticore A zaczęła chować się za horyzontem.

Загрузка...