Rozdział XXV

— Od miesięcy ciągle coś wyskakuje — oznajmiła z pretensją w głosie śniada kobieta drobnej budowy widoczna na ekranie. — Nadal jeszcze odbija się nam czkawką atak na Zanzibar. Ambasador kalifa był tu wczoraj, by zobaczyć się z damą Elaine, i naciskał na „sprecyzowanie” statusu wzmocnionej pikiety stacjonującej w ich systemie. Czyli mówiąc po ludzku, chciał, żebym zaprzysięgła się na wszystkie świętości, że te okręty zostaną tam wiecznie. Czego naturalnie nie mogłam zrobić, a gdybym nawet miała do tego prawo, to książę wyraźnie powiedział wszystkim w Sojuszu, że coś takiego jest decyzją militarną, czyli sam ambasador Makarem powinien wysłać któregoś ze swych attache, żeby wysondował twojego szefa w Admiralicji, a nie zawracać nam głowę!

Kontradmirał Marynarki Graysona (który trzy lata temu był jeszcze zwykłym kapitanem Royal Manticoran Navy) uśmiechnął się z lubością, przebierając palcami stóp odzianych w same skarpetki. Był właśnie w trakcie oglądania listu od żony — Mirdula była zastępcą podsekretarza stanu w MSZ-ecie, a sądząc po jej zniesmaczonej minie, rewelację dopiero miała opowiedzieć.

— A potem pewne typki, których nazwisk wolę ci w ten sposób nie przekazywać, zaczęły naciskać na nas, chcąc poznać szczegóły niejawnych rozmów między earlem a Protektorem. Chamy jedne zaczęły grozić, że gdy tylko dojdzie do władzy opozycja, będziemy gorzko żałować, jeśli teraz nie zrobimy tego, czego chcą. Taki był naturalnie sens ich wypowiedzi, formę wybrali bardziej zawoalowaną — dodała, nie kryjąc złości i obrzydzenia. — Wiesz, czasami mam ochotę wybiec na ulicę i własnoręcznie udusić pierwszych trzech polityków, których spotkam!

Trikoupis roześmiał się, słysząc to zwierzenie. Nie dlatego, że nie podzielał jej chęci definitywnego usunięcia tych, o których wspomniała. Swoją drogą zastanawiał się, czyi totumfaccy byli tak bezczelni — High Ridge’a, New Kiev czy Descroix. W sumie było to bez znaczenia, natomiast widziany oczyma wyobraźni obraz małżonki duszącej ich kolejno gołymi rękami rozbawił go. A to dlatego, że Mirdula była o czternaście centymetrów od niego niższa, a on sam miał nieco ponad sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu. Dzięki temu nie górował nad członkami swej graysońskiej załogi jak większość „wypożyczonych” przez RMN oficerów. Natomiast żona miałaby pewne obiektywne trudności z wprowadzeniem swych marzeń w czyn, zwłaszcza gdyby chciała ich dusić na stojąco…

Teoretycznie rzecz biorąc, nie powinna mówić tego, co właśnie usłyszał, nikomu spoza MSZ-etu, ale list został zaszyfrowany ich prywatnym kodem (dostarczonym zresztą przez MSZ) i przesłany jednostką kurierską Królewskiej Marynarki, z której trafił bezpośrednio na pokład Isaiaha MacKenzie będącego jego okrętem flagowym. Poza tym on sam spędził trzy lata poprzedzające wybuch wojny jako attache militarny w Ludowej Republice Haven i nadal posiadał wszystkie uzyskane wówczas zezwolenia na dostęp do tajnych materiałów MSZ-etu i wywiadu floty.

— Nie wiem, jak earl to wszystko znosi — przyznała Mirdula. — Staramy się nie dopuszczać do niego, kogo nie musimy, i ulżyć mu, na ile jesteśmy w stanie, ale i tak ma za dużo na głowie. Wiem, że jest przyzwyczajony do okazywania uprzejmości tym, których najchętniej by zastrzelił, jak i do tego, że ludzie próbują z niego wycisnąć jakieś prywatne uprzejmości. W końcu jest wujem Królowej. Ale to, co się tu ostatnio dzieje, przypomina wariatkowo, a najbardziej obrywają przy tym on i Alexander.

Trikoupis chrząknął, tracąc dobry humor. Co prawda godząc się na służbę w Marynarce Graysona, wypadł z głównego nurtu życia politycznego Królestwa Manticore. Jednak dzięki wieściom od żony, uważnemu studiowaniu wiadomości i prasy oraz analizom graysońskiego wywiadu regularnie dostarczanym oficerom flagowym był na bieżąco z rozwojem wydarzeń i nie podobało mu się całkiem sporo z tego, co miało miejsce.

Spotkał hrabinę New Kiev w czasie swej na szczęście krótkiej kariery dyplomatycznej i nie wspominał tego miło. Był skłonny przyjąć, że wierzyła w głoszone poglądy. Był też na tyle uczciwy, by przyznawać, że spotkał równie głupich i nadętych co ona centrystów czy lojalistów — ale na szczęście niewielu. I żaden nie miał podobnej jak ona wiary we własną nieomylność i słuszność własnych przekonań. Pod tym względem New Kiev stanowiła rzeczywiście klasę samą w sobie. Bez wątpienia na jego ocenę miało wpływ to, że nie podzielał jej widzenia wszechświata, ale przypominała mu jeden z najgorszych rodzajów osobników w ziemskiej historii. Członków świętej inkwizycji polujących na czarownice, którzy najpierw zaszczuwali ofiary, nakłaniając otoczenie do donosów, potem je torturowali, zmuszając, by przyznały się do niepopełnionych grzechów, a na koniec palili na stosach. I wszystko to dla zbawienia duszy tychże ofiar. New Kiev cechował ten sam fanatyzm i determinacja, by uszczęśliwić ludzkość na siłę.

Biorąc pod uwagę wrzask, jaki podniósł się po podjęciu przez Ludową Marynarkę działań zaczepnych, wiedział, że tak New Kiev, jak i reszta opozycji zyskają na poparciu wśród wyborców. Nie dlatego, by kiedykolwiek postąpili właściwie w jakiejkolwiek sprawie dotyczącej wojny, o czym ludzie pamiętali i z czego zdawał sobie sprawę nawet najgłupszy wyborca. Ale dlatego, że byli w opozycji wobec rządu, za którego kadencji to się stało. Człowiek ma już taką naturę, że musi kogoś obarczyć winą za katastrofę niezależnie od jej skali. To, jak i fakt, że wyborcy jak zwykle mieli kurzą pamięć, działało na korzyść opozycji.

Sytuacja poprawiła się znacznie, gdy nie nastąpiły kolejne rajdy na dalekie tyły. A po ucieczce księżnej Harrington z systemu Cerberus znacznie podniosło się morale, ale wywołana tym euforia już słabła. Ludzie chcieli od floty, by nie tylko powstrzymała przeciwnika, ale żeby sama atakowała i skopała mu tyłek tak, by można było wreszcie zakończyć tę wojnę raz na zawsze. Co gorsza wydatki na zbrojenia zaczynały być dotkliwie odczuwalne, a podatnicy za nic nie mogli zrozumieć, że tak naprawdę jest to dobry znak.

Wyłączył czytnik i ustawił fotel do pionu. Trzeci raz czytał ten list i wiedział, że przeczyta go jeszcze parokrotnie, nim weźmie się do nagrania odpowiedzi. Chwilowo miał bowiem inne zmartwienia. Na samo ich wspomnienie wstał i zaczął spacer w tę i z powrotem po grubej, miękkiej wykładzinie przypominającej włosy.

Isaiah MacKenzie (nazywany przez załogę Izzie, gdy nikt obcy nie znajdował się w zasięgu słuchu) był częścią tego, co powodowało niezadowolenie podatników. Choć w tym wypadku chodziło o graysońskich podatników, którzy jakoś dziwnie nie narzekali. Pomimo znacznego wzrostu siły ognia okręt posiadał jedynie czterdzieści procent załogi wymaganej do obsługi starszych okrętów tej kategorii. Spowodowane to było znacznym zwiększeniem i unowocześnieniem zautomatyzowania, co było typowe dla wszystkich nowo projektowanych okrętów. Wątpił co prawda, by przeciętny cywilny poddany Korony był w stanie zrozumieć konsekwencje tego faktu, oczywiście gdyby rząd mógł ujawnić tak ściśle strzeżoną tajemnicę. Natomiast wszyscy doskonale znali inną właściwość nowych jednostek — to, że były naprawdę kosztowne.

Na dodatek nikt nie mógł im powiedzieć, że jest to doskonały interes i co konkretnie dostają za swoje pieniądze. Najoczywistszą przewagą okrętów nowej konstrukcji, a zwłaszcza superdreadnoughtów rakietowych klasy Harrington/Medusa, było solidne zwiększenie możliwości ofensywnych. Czy nowe systemy obronne im dorównają, okaże się dopiero, gdy przeciwnik będzie dysponował podobnymi jednostkami, co chwilowo było mało prawdopodobne. Trikoupis od ponad standardowego roku dowodził 62. Dywizjonem Liniowym i do znudzenia ćwiczył z siostrzanym Edwardem Esterhausem, toteż wiedział, jak potężną siłą są te okręty, zwłaszcza w większej grupie.

Równie ważne było zmniejszanie liczebności załóg, jako że RMN zawsze miała większe problemy ze znalezieniem wystarczającej liczby ludzi niż z budową nowych okrętów, co chwilami skutecznie blokowało jej wzrost. Jedynym wyjątkiem były fortyfikacje Home Fleet w systemie Manticore. Miały one bezwzględne pierwszeństwo i zawsze pełne stany osobowe, gdyż od skuteczności obrony zależało istnienie Królestwa Manticore, była to więc konieczność strategiczna najwyższej wagi. Zwłaszcza forty były trudne w utrzymaniu, tak finansowo, jak i pod względem personelu potrzebnego do ich obsadzenia. Na szczęście po zdobyciu Trevor Star dwie trzecie z nich zostało przeniesionych do rezerwy i mimo konieczności ufortyfikowania terminali Basilisk i Trevor Star zwolniło to wystarczającą liczbę ludzi do obsadzenia 150 klasycznych superdreadnoughtów. Przy zastosowaniu zwiększonej automatyzacji i zdalnie sterowanych robotów pozwoliło to na obsadzenie prawie 250 superdreadnoughtów. A to było o prawie jedną trzecią więcej, niż miała przed wybuchem wojny cała Royal Manticoran Navy.

Podobno nowe lotniskowce zgarnęły większość młodszych oficerów i starszych podoficerów, ale tego akurat nie był pewien, bo słyszał jedynie plotki, ale i tak zostało dość ludzi. A to oznaczało, że po raz pierwszy, odkąd Roger III rozpoczął rozbudowę floty, by sprostać zagrożeniu ze strony Ludowej Republiki, Królewska Marynarka była w stanie obsadzić tyle okrętów, ile tylko zdoła wybudować.

A budowano ich naprawdę dużo.

Od ponad pięciu wieków nie zaszły prawdziwie rewolucyjne zmiany w konstrukcji okrętów czy rozwoju uzbrojenia, toteż gdy w końcu nastąpiły, wymagało to dużych nakładów. A w dodatku stało się to w trakcie poważnej wojny. Według informacji Trikoupisa, pochodzących bezpośrednio z danych wywiadu, Królewska Marynarka budowała obecnie prawie dwieście okrętów liniowych. Przy średniej cenie trzydziestu pięciu milionów za jeden dawało to sumę siedmiu trylionów dolarów, od której wręcz kręciło się w głowie. A nie uwzględniała ona kosztów jednostek eskortowych, lotniskowców, kutrów, rakiet i prac badawczych, dzięki którym opracowano wspomniane modyfikacje.

Rząd Cromarty’ego zapożyczył się poważnie, ale rekordowy wzrost gospodarczy Gwiezdnego Królestwa i stałe pasmo sukcesów militarnych aż do ataku na Basilisk powodowały, że obligacje sprzedawały się w Lidze Solarnej i podobnych miejscach bez problemów. To jednak nie wystarczyło i trzeba było podnieść podatki. Co gorsza, po raz pierwszy w historii Królestwa parlament z obawą, ale zmuszony był uchwalić progresywny podatek dochodowy zamiast konstytucyjnego stałego. Podatek ten przestawał automatycznie obowiązywać po pięciu latach lub po następnych wyborach — w zależności od tego, co nastąpiłoby wcześniej, ale i tak był szokiem dla płacących i zwiększył i tak rosnącą inflację. W połączeniu ze zwiększoną kontrolą rządu nad przemysłem były to wręcz fundamentalne zmiany gospodarcze.

Trudno było się dziwić, że ludziom się to nie podobało — od prawie pięciu standardowych stuleci Królestwo funkcjonowało sprawnie bez potrzeby stosowania takich środków, toteż to, co teraz nastąpiło, kojarzyło im się z powrotem do średniowiecza, czyli do sytuacji z ostatnich dwóch wieków Przed Diasporą. Albo i gorzej — z rujnującą polityką, która zmieniła doskonale prosperującą Republikę Haven w bankruta żyjącego wyłącznie dzięki podbojom.

Oczywiście cała opozycja głosowała za wprowadzeniem tego podatku „z patriotycznego obowiązku” i przez cały czas gdzie tylko się dało podkreślała, że ma zastrzeżenia, i przeważył jedynie argument rządu, że jest to krok niezbędny do osiągnięcia ostatecznego zwycięstwa. Mówiąc po prostu, zapewniali wyborców do znudzenia, że są przeciw, ale zostali zmuszeni do poparcia ustawy przez lorda Alexandra będącego ministrem skarbu. Co było sprytnym posunięciem, choć naturalnie jak zwykle nieuczciwym — w ten sposób zebrali uznanie za przedłożenie bezpieczeństwa państwa nad partyjne i prywatne interesy i wykręcili się od jakiejkolwiek odpowiedzialności, zwalając na rząd całe społeczne niezadowolenie. I ani słowem nie zająknęli się, ma się rozumieć, że to zbudowane dzięki tym podatkom okręty wygrają tę cholerną wojnę, bo wówczas zasługa byłaby po stronie sprawujących władzę. Ani też o tym, że koniec wojny oznacza koniec większości obciążeń podatkowych i utrudnień gospodarczych.

Obecnie trzema najmniej popularnymi osobami w Gwiezdnym Królestwie Manticore byli z pewnością: Cromarty, William Alexander i earl Gold Peak. Byli najważniejszymi członkami rządu, toteż na nich skupiło się niezadowolenie opinii publicznej. Biorąc pod uwagę niewzruszone poparcie Królowej dla rządu, jedyne co mogła zrobić opozycja, to wykorzystać to niezadowolenie, by zdobyć sympatię wyborców. Trikoupis miał szczerą nadzieję, że oczekiwane odzyskanie inicjatywy przez Sojusz nastąpi szybko. A kiedy Sojusz znów zacznie odnosić zwycięstwa…

Dalsze rozmyślania przerwał mu ostry dwutonowy sygnał alarmowej wiadomości dobiegający z interkomu. Włączył urządzenie i ledwie ekran pojaśniał, spytał:

— Tak?

— Mamy niezidentyfikowany ślad wyjścia z nadprzestrzeni w odległości dziewiętnastu minut świetlnych od Zeldy w namiarze 1-1-7 na 0-1-9, sir — rozległ się posępny głos kapitana Jasona Haskingsa, dowódcy Isaiaha MacKenzie. — Admirał Malone ogłosił stan pogotowia dla wszystkich. Zgodnie z danymi platform wczesnego ostrzegania zbliża się do nas co najmniej trzydzieści pięć okrętów liniowych.

— Czyli to nie jest zwykły rajd — ocenił Trikoupis ze spokojem, którego wcale nie czuł.

— Sądzę, że to słuszne założenie, sir — przytaknął Haskins. — Lecą w głąb systemu z przyspieszeniem trzystu dwudziestu g i w tej chwili mają prędkość trzech i pół tysiąca kilometrów na sekundę. Na orbitę planetarną dotrą za pięć i pół godziny, jeśli za sto pięćdziesiąt sześć minut zaczną wytracać szybkość. Tyle że wątpię, by mieli taki zamiar, sir.

— Podzielam tę wątpliwość — Trikoupis uśmiechnął się kwaśno.

Zelda była jedyną nadającą się do zamieszkania planetą w systemie Elric. A i to tylko dzięki uporowi ludzi, gdyż atmosferę miała całkiem nieprzyjemną: mglistą, ciężką i śmierdzącą wyziewami wulkanicznymi, a na dodatek pełną mikroskopijnych, unoszących się w powietrzu roślinek nie dość, że dodających pikanterii przemożnemu smrodowi siarki i metanu, to zatykających konkursowo każdy filtr powietrzny łącznie z płucami. Jakby tego było mało, oś planety była bardziej odchylona niż oś Gryphona, co powodowało zmiany klimatu, które trzeba było zobaczyć, by uwierzyć, że są możliwe.

Krótko rzecz ujmując, była to jedna z najmniej wartych nieruchomości, jakie Aristides Trikoupis w życiu widział. Jej jedyną zaletę stanowiło to, że umożliwiała pobyt w zamkniętym habitacie inżynierom i robotnikom budującym najszybciej, jak to było możliwe, stację kosmiczną, stocznię i resztę infrastruktury niezbędnej do funkcjonowania bazy floty na jej orbicie. Kiedy tylko skończyli, planeta została opuszczona, a ludzie przenieśli się do znacznie przyjemniejszych i bezpieczniejszych pomieszczeń na orbicie.

Decyzja o umieszczeniu stoczni remontowej i całego przemysłu hutniczego tak daleko od źródła surowców, jakim był pas asteroidów, mogła wydawać się absurdalna, ale tak naprawdę była jak najbardziej sensowna z militarnego punktu widzenia. Ponieważ cały przemysł znajdował się wewnątrz układu planetarnego, tak załogi stacji czy stoczni, jak i stacjonujące tu siły miały pięć i pół godziny na działanie, nim przeciwnik zdążył dotrzeć do nich po wyjściu z nadprzestrzeni, o czym natychmiast informował system platform łączności szybszej od prędkości światła. A stacja Elric nie była aż tak ważna, by bronić jej za wszelką cenę. Stanowiła bowiem jedynie bazę wspierającą Grendelsbane i uszczelniającą obronę tego systemu, gdyż układ Elric znajdował się prawie dokładnie między Solway a Treadway — dwiema bazami Ludowej Marynarki zdobytymi przez RMN na początku wojny. Stacja Elric zamykała lukę w podejściu do Grendelsbane i stacjonowały tam siły wystarczające, by dać sobie radę z każdym rajdem przeciwnika.

Tyle że trzydzieści pięć wrogich okrętów liniowych nie było siłami mającymi za zadanie wykonanie rajdu, tylko zdobycie systemu. A na odparcie takiej próby obrońcy, nawet wsparci przez nowe superdreadnoughty rakietowe, nie byli przygotowani. Co oznaczało, że Sojusz straci kolejny system planetarny.

Nie była to miła perspektywa — nikt nie lubi uciekać i tracić zdobyczy, ale liczono się z taką ewentualnością. Nie planowano obrony systemu za wszelką cenę, bo nie był tego wart, ale też nie wchodziło w grę wycofanie się bez walki. Rozkazy otrzymane przez admirała Malone’a były w tej kwestii jasne, toteż natychmiast rozpoczęto ewakuację stoczni remontowej i pozostałych zakładów i uzbrojono wszystkie zainstalowane w nich ładunki wybuchowe. Ewakuacja nie stanowiła problemu, gdyż w systemie bazowały szybkie transportowce mogące wszystkich pomieścić. Po jej zakończeniu cała infrastruktura miała zostać wysadzona. Naturalnie szkoda było niszczyć efekt tak dużego wysiłku, jak też, choć w mniejszym stopniu, zmarnować zainwestowane pieniądze, ale w ten sposób przeciwnik nie zyskiwał niczego poza bezwartościowym systemem planetarnym.

I to nie za darmo, bo admirał Malone przy wydatnej pomocy kontradmirała Trikoupisa przygotował dla niego niespodziankę…

— Obudź sekcję taktyczną, Jason — polecił Trikoupis Haskinsowi. — Za kwadrans będę na pomoście.


* * *

Towarzysz admirał Groenewold stał i przyglądał się głównemu ekranowi taktycznemu pomostu flagowego superdreadnoughta Ludowej Marynarki Timoleon. Obok stała towarzyszka komisarz O’Faolain i przyglądała się nie tyle ekranowi, ile jemu, jako że na ekranie niewiele było widać.

Jak każdy w Zespole Wydzielonym 12.3 O’Faolain wiedziała, że system wczesnego ostrzegania rozstawiony przez Royal Manticoran Navy na granicy przejścia w nadprzestrzeń wykrył ich, ledwie pojawili się w normalnej przestrzeni. Platformy systemu miały nadajniki przesyłające wiadomość z prędkością większą od szybkości światła, toteż obrońcy zostali już ostrzeżeni o ataku, a najprawdopodobniej znali też skład Zespołu Wydzielonego 12.3. Ludowa Marynarka nie dysponowała podobną techniką, toteż z tej odległości sensory Timoleona mogły jedynie wykryć aktywne źródła napędu, i to jedynie w przypadku, gdyby okręty przeciwnika leciały szybko i bez maskowania elektronicznego.

Co było dokładnie widać na ekranie taktycznym. Groenewold przyglądał mu się nie dlatego, by spodziewał się zobaczyć coś interesującego, i nie dlatego, by wywrzeć wrażenie na swym aniele stróżu, bo mu to nawet do głowy nie przyszło. O’Faolain zdawała sobie sprawę, że sporo oficerów tak postępuje, ale zbyt dobrze go znała, by nie wiedzieć, że po prostu myślał. Skłonność do wywierania na ludziach wrażenia i obijania sobie tyłka blachą po prostu nie leżała w jego charakterze. I dlatego między innymi trudno go było nie lubić… ostatnio zresztą coraz częściej musiała sobie samej przypominać, że jest tu po to, by obserwować towarzysza admirała, a nie po to, by go lubić.

Groenewold sprawdził szybkość sond zwiadowczych wystrzelonych przez jego okręty. Zakładając, że nic im się nie przytrafi, najbardziej prawdopodobny rejon koncentracji obrońców powinien znaleźć się w zasięgu ich sensorów za mniej więcej dwadzieścia minut. Było mało prawdopodobne, by do tego czasu zobaczył na ekranie taktycznym cokolwiek interesującego. Dlatego potarł nasadę nosa i wrócił na swój fotel.

O’Faolain szła o krok za nim, ale ledwie był tego świadom. Analizował sytuację. Nigdy nawet mu do głowy nie przyszło, by pytać ją o zdanie — to była admiralska robota, a komisarz ludowy powinna była mu nie przeszkadzać w dowodzeniu i dopilnować, by inni jej podlegli postępowali tak samo. W opinii BJ Groenewolda był to jedynie słuszny podział obowiązków i nigdy nawet nie uświadomił sobie, ile miał szczęścia, trafiając na inteligentną towarzyszkę komisarz, która zamiast obrażać się i donosić na niego, zrozumiała, iż powodem takiego zachowania jest konieczność pełnej koncentracji w spokoju, a nie danie jej do zrozumienia, że jest zbędnym dodatkiem na okręcie.

Groenewold usiadł i przywołał gestem towarzyszkę komandor porucznik Bhadressę i towarzysza komandora porucznika Okamurę. Gdy podeszli, powiedział cicho, spoglądając na oficera operacyjnego:

— Nie widać żadnych śladów kutrów, Fugimori.

— Byłbym zaskoczony, gdyby były, towarzyszu admirale — zadudnił basowo błękitnooki olbrzym mierzący prawie dwa metry wzrostu. Szerokie bary i blond broda dopełniały wizerunku Wikinga przeniesionego w czasie.

W przeciwieństwie jednak do nich Okamurę cechował spokój i opanowanie — był to też jeden z głównych powodów, dla których Groenewold wybrał go na oficera operacyjnego. Chodziło mu o kogoś, kto byłby w stanie zrównoważyć jego własną agresywną naturę skłaniającą go do podejmowania nie zawsze przemyślanych akcji. Okamura nie był tchórzem, ale lubił akcje starannie dopracowane.

— Zgodnie z raportem kapitana Diamato zauważyli je w Hancock wtedy, gdy otworzyły ogień, będąc już w zasięgu graserów — dodał Okamura spokojnie. — Podkręciliśmy sensory, na ile się dało, wachtę trzymają nasi najlepsi operatorzy, ale nie ma się co oszukiwać: jeśli te kutry zdołały tak zaskoczyć admirał Kellet, to wątpię, byśmy wykryli je dużo wcześniej, jakiej czujności byśmy nie zachowali. Naturalnie zakładając, że Diamato dobrze wszystko pamięta.

— Naturalnie — mruknął Groenewold, nie mając co do tego żadnych wątpliwości.

Lester podesłał mu nieoficjalnie kopię raportu Diamato, który Groenewold puścił w obieg, by zapoznali się z nim wszyscy członkowie jego sztabu i dowódcy podległych mu okrętów. I omawiając planowaną operację, postarał się, by wszyscy pojęli, że wierzy w to, co w nim napisano. Co prawda on również nie miał pojęcia, jak udało się zmieścić to wszystko w kadłubie kutra, ale nie miał zamiaru łamać sobie tym głowy. Żywił zdrowy szacunek dla naukowców i inżynierów z Królestwa Manticore i wolał zostać uznany za zbyt ostrożnego, niż stracić mnóstwo okrętów przez zlekceważenie przeciwnika. Nie uważał ludzi opracowujących broń i sprzęt dla Królewskiej Marynarki za chodzących po wodzie cudotwórców rutynowo dokonujących niemożliwego, ale zbyt często miał okazję zetknąć się z ich wynalazkami, by na własnej skórze nie przekonać się o ich skuteczności. Dodatkową zaś motywację stanowiła świadomość, że oficerowie flagowi Ludowej Marynarki, którzy nie docenili pomysłowości przeciwnika, nader rzadko wracali z zadań bojowych.

— Nie dostaliśmy żadnej informacji o przetransportowaniu kutrów do któregoś z okolicznych systemów, towarzyszu admirale — przypomniała Ellen Bhadressa, kasztanowłosa i smukła szef sztabu. — Nie twierdzę, że przeciwnik nie mógł tego zrobić w tajemnicy, ale otrzymaliśmy tym razem naprawdę dokładne dane wywiadu. A kutry rakietowe to nie pinasy: gdyby pojawił się tu frachtowiec wystarczająco duży, by dostarczyć jakąś sensowną ich grupę, nasi przyjaciele powinni byli go zauważyć.

— Hm… — Groenewold kiwnął głową, ale na znak, że usłyszał jej słowa, a nie że się z nią zgadza.

Fakt, wywiad tym razem się postarał i ilość informacji otrzymanych przed operacją była imponująca. Ale czy szła z tym w parze ich jakość, przekonają się dopiero, gdy zrobi się gorąco. Doświadczenie nauczyło go nie wierzyć zbytnio informacjom wywiadu i nie spodziewać się po nich zbyt wiele. W tym wypadku najbardziej podejrzane było to, że większość danych pochodziła od kapitanów i załóg neutralnych statków przelatujących tędy z zaopatrzeniem dla Floty Erewhon i sprzedających informacje agentom UB na tej planecie. Każdy chciał zarobić, więc motywy informatorów były oczywiste, ale to wcale nie świadczyło o tym, że kupione od nich informacje są dokładne czy kompletne.

Wiedział, że podobnie traktowali je Lester i Giscard, a nawet O’Faolain, choć przysłano ją z sekcji wywiadu Urzędu Bezpieczeństwa, któremu podlegał od dawna wywiad floty. Co prawda nie powiedziała tego wyraźnie, ale całkiem jednoznacznie dała do zrozumienia. A równocześnie były to jedyne w miarę aktualne informacje, jakimi dysponowali.

— Dobra — odezwał się po chwili. — Masz słuszność co do tego, kiedy najprawdopodobniej je zauważymy, Fugimori. A ci, którzy nie wierzą w istnienie superkutrów, mogą mimo wszystko mieć rację… Natomiast będziemy postępowali zgodnie z założeniem, że one jednak istnieją i są tutaj. Jasne?

— Jasne, towarzyszu admirale.

— Doskonale. W takim razie skontaktuj się z kapitan Polanco i uprzedź ją, by w razie zauważenia kutrów tak jak uzgodniliśmy: najpierw reagowała, a nie czekała, aż ja coś zdecyduję.

— Rozumiem. Zaraz się tym zajmę.

Okamura wrócił na swoje stanowisko, a Groenewold ponownie zamyślił się głęboko. Diamato twierdził, że kutry były niezwykle trudne do wykrycia z większej niż bezpośrednia odległości, co powodowało niewielką skuteczność graserów czy dział laserowych jako obrony przeciwko nim. Działa te były bowiem bronią precyzyjną w przeciwieństwie do głowic laserowych w momencie detonacji pokrywających ogniem sporą przestrzeń i wymagały precyzyjnego namiaru celu, by w niego trafić. Dlatego po głębokim zastanowieniu uznał, że najskuteczniejszą bronią będą rakiety, nawet użyte na tak niewielką odległość jak zasięg skutecznego ognia dział. Gdyby miał okazję, gotów był opróżnić zasobniki, ale wątpił, by zdołał wykryć kutry wystarczająco wcześnie, aby taka salwa była możliwa. Znacznie bardziej prawdopodobne było starcie na niewielką odległość — na naprawdę niewielką, biorąc pod uwagę te, w jakich toczono normalne pojedynki, nawet artyleryjskie. I to starcie, w którym każdy okręt będzie strzelał indywidualnie, korzystając z okazji. I do tego właśnie wyszkolił swoich podkomendnych przy wydatnej pomocy kapitan Bianki Polanco, którą mianował taktycznym dowódcą obrony przeciwlotniczej całego Zespołu Wydzielonego 12.3. Było to nietypowe posunięcie, a zadaniem wyżej wymienionej była taka koordynacja ostrzału rakietowego, by zniszczyć jak najwięcej kutrów. Nawet gdyby miało to oznaczać ignorowanie większych jednostek przeciwnika z wyjątkiem okrętów liniowych. Te bowiem zawsze były najważniejszym celem.

Okamura i Bhadressa pomogli mu wprowadzić te pomysły w czyn, i to pomimo faktu, iż Ellen należała do tych, których raport Diamato nie przekonał. Środki obronne podjęte przeciwko normalnym kutrom rakietowym, nawet tak zmodyfikowanym jak te, których Royal Manticoran Navy użyła na obszarze Konfederacji, były przesadne — zdawał sobie z tego sprawę. Ale był też świadom, że jeśli Diamato się nie pomylił i w niczym nie przesadził, Ludowa Marynarka będzie potrzebowała zupełnie nowej doktryny obronnej, i nie widział powodu, by nie zacząć jej tworzyć już teraz.

Nie wątpił, że spora część oficerów flagowych uzna to za objaw paranoi i obawę przed nie istniejącym zagrożeniem, ale nie przejmował się tym. Co prawda nie sądził, by nawet opisane przez Diamato superkutry były w stanie zniszczyć właściwie przygotowany i dobrze dowodzony okręt liniowy, nie ponosząc przy tym olbrzymich strat, ale nie miał co do tego pewności. A jeśli ceną za uratowanie ludzi i okrętów przed zagrożeniem, którego dokładnych parametrów nie znali, miały być złośliwe docinki i śmiechy za plecami, był gotów ją zapłacić. Nie był jednak w stanie przewidzieć pecha — mianowicie tego, że przygotował się do obrony przed niewłaściwym zagrożeniem.

Загрузка...