Rozdział III

Admirał Wesley Matthews, głównodowodzący Marynarki Graysona, wyglądał przez okno wychodzące na lądowisko, wydymając policzki. Jego włosy, ciemne w czasach, gdy był zwykłym komandorem we flocie wewnątrzsystemowej, przyprószyła siwizna, a na twarzy przybyło zmarszczek.

W oczach admirała zazwyczaj widać było satysfakcję, do której niezaprzeczalnie miał powody, gdyż to pod jego dowództwem i w znacznej mierze dzięki jego wysiłkom resztki floty wewnątrzsystemowej zniszczonej prawie całkowicie w wojnie z Masadą stały się trzecią co do siły flotą z prawdziwego zdarzenia w promieniu stu lat świetlnych. Faktem też było, iż Marynarka Graysona toczyła od lat wojnę z najsilniejszą flotą w tymże rejonie, ale posiadała potężnych sprzymierzeńców. Toteż patrzący na opromienione porannym słońcem Austin admirał Matthews miał powody do dumy.

Ale akurat w tej chwili jej nie odczuwał. Czuł za to bezsilną irytację, której powodem był niski, żylasty mężczyzna stojący obok i dziwnie z siebie zadowolony. Matthews posłał mu nieżyczliwe spojrzenie, które odbiło się od pleców tamtego, i stłumił westchnienie pełne rezygnacji.

I przeniósł wzrok na widok rozciągający się za oknem. Choć doskonale znany, był przynajmniej całkowicie nieirytujący. Austin było najstarszym miastem na planecie. Choć większość gmachów użyteczności publicznej znajdowała się pod kopułami, jako całość kopuły nie posiadała. A teraz na północnej półkuli panowała zima i w nocy spadł świeży śnieg. I to dużo — zaspy odgarnięte przez pługi oczyszczające lądowisko przewyższały człowieka. Choć nigdy za śniegiem nie przepadał, przyznawał, że czasami bywa przyjemny. Jak na przykład w tym roku, gdy liczący cztery tysiące lat ziemski kalendarz, którego nadal uporczywie używano na Graysonie, pokrył się z planetarnymi porami roku i Gwiazdka wypadła w zimie. Matthews lubił kolędy, a nie każde pokolenie miało okazję na własne oczy zobaczyć, jak wygląda „Białe Boże Narodzenie”.

Tyle że święta skończyły się dwa dni temu, a on bladym świtem tkwił w poczekalni lądowiska portu kosmicznego, zamiast uczciwie spać we własnym łóżku. Jedynym, choć niewielkim pocieszeniem był fakt, że nie tkwił tu sam. Przy wyjściu, tak wewnątrz, jak i na zewnątrz stali członkowie osobistej ochrony Protektora w barwach Domu Mayhew, a wokół lądowiska rozstawiono kilkudziesięciu Marines. Wyglądali na przypadkowo rozrzuconych po terenie, choć naturalnie stanowisko każdego zostało starannie wybrane. Wszyscy byli solidnie uzbrojeni, zziębnięci i czujni. I równie zirytowani najnowszą fanaberią Protektora jak on sam — o to gotów był się założyć.

Matthews był zły z dwóch powodów. Po pierwsze uważał, że Benjamin powinien wreszcie dorosnąć. Doskonale rozumiał, że korzysta z każdej okazji, by urwać się z pałacu, ale skoro już postanowił sterczeć w publicznym miejscu, którym był port kosmiczny stolicy, powinien mieć znacznie silniejszą ochronę. Drugim i to znacznie ważniejszym powodem irytacji admirała był fakt, że w związku z tym on także sterczał tu, jakby nie miał nic ciekawszego do roboty. I do tego w galowym mundurze. I nie mając zielonego pojęcia dlaczego.

Obiekt jego średnio życzliwych myśli odwrócił się i uśmiechnął. Uśmiech był czarujący, jako że Benjamin Mayhew był człowiekiem o wielkiej charyzmie, a teraz dodatkowo miał minę uczniaka, który uciekł z lekcji. Wesley Matthews aż za dobrze znał tę minę, ale tym razem nie poprawiła mu ona humoru. I nie uśmiechnął się w odpowiedzi, co było sporym osiągnięciem.

— Sądzę, że powinienem cię przeprosić — powiedział niespodziewanie Protektor. — Ale tego nie zrobię.

I uśmiechnął się szerzej.

— Jakoś mnie to nie dziwi.

— Bo mnie dobrze znasz! Gdybyś mnie tak dobrze nie znał i uwierzyłbyś w te wszystkie miłe rzeczy, które propagandziści Ludowej Republiki o mnie rozpowiadają, to moja szczerość mowę by ci odebrała. Nieprawdaż?

Matthews posłał mu wściekłe spojrzenie i ugryzł się w język, świadom obecności ochrony i Marines. To, co miał ochotę powiedzieć, nie wpłynęłoby korzystnie na dyscyplinę wojskową. Gdyby obecny był jedynie barczysty szef osobistej ochrony stojący za Benjaminem i przyglądający mu się z taką samą zrezygnowaną irytacją co on sam, sytuacja byłaby diametralnie inna.

Major Rice był szefem ochrony osobistej Protektora od ponad dziesięciu lat, czyli od śmierci swego poprzednika, który zginął w czasie próby przewrotu zorganizowanej przez Machabeusza. Został wybrany z uwagi na rozliczne zalety. Nie było wśród nich talentów towarzyskich i nienagannego wychowania. Prawdę mówiąc, obie te cechy posiadł w stopniu zaledwie podstawowym. Nim zasilił szeregi pałacowej gwardii, sierżant major Robert Rice (dla współtowarzyszy broni „Iskiereczka”, z powodów, których Matthews dotąd nie poznał mimo usilnych starań) był najstarszym rangą podoficerem Orbit Dogs. Oficjalnie jednostka nazywała się 5019. Batalion Specjalny, w praktyce była liczniejsza od standardowego pułku i stanowiła elitarny oddział Grayson Space Marine Corps. Po tym jak Protektor ledwie uniknął śmierci, dowódca jego Gwardii zdecydował, iż powinien pilnować go wyjątkowo wredny anioł stróż, i wybrał „Iskiereczkę”.

Matthews żywił uzasadnione podejrzenia, że rudowłosy weteran nie przyjął tego nowego przydziału entuzjastycznie, ale jak dokładnie go przekonano, nie wiedział. Wybór okazał się doskonały, gdyż dzięki doświadczeniu zdobytemu w trakcie urozmaiconej i pełnej niebezpieczeństw służby „Iskiereczka” miał stosowną cierpliwość i zdecydowanie konieczne, by skutecznie wypełniać swe obowiązki wobec tak niesfornego podopiecznego jak Benjamin IX. Co ważniejsze, Protektor nie miał przed nim tajemnic, a Rice bywał świadkiem wymiany zdań, przy których to, co Matthews miał na końcu języka, wydałoby się zaledwie uprzejmym zwróceniem uwagi.

W tym momencie Matthews zdał sobie sprawę, że Protektor nadal przygląda mu się z promiennym uśmiechem.

— Zapewniam Waszą Miłość, że każde zadanie zlecone przez Waszą Miłość byłoby dla mnie jedynie zaszczytem i przyjemnością — odpalił, używając sztandarowych wazeliniarskich i fałszywych frazesów dworskich.

— Należało mi się! — zachichotał Benjamin i dodał z podziwem: — Wyrobiłeś się, Wesley.

— Podglądałem mistrza — odciął się Matthews nieco radośniej.

Rozległ się cichy, melodyjny sygnał i na tablicy wyświetliła się informacja, że za dziesięć minut wyląduje prom wojskowy. Matthews uniósł brwi — najwyraźniej mieli przywitać kogoś, kto nim przyleci, co samo w sobie już było dziwne. Natomiast jeszcze dziwniejsze było to, że Protektor był lepiej od niego zorientowany, kiedy i która z osobistości na tyle ważnych, by uznał za stosowne powitać ją osobiście, przyleci wojskowym transportem. Nie wspominając już o odpowiedzi na pytanie, dlaczego Benjamin był tym faktem tak ucieszony.

Ciekawość prawie skłoniła go do jego zadania, ale zacisnął zęby i zachował milczenie. Złość na Benjamina jeszcze mu na tyle nie przeszła, by dać mu satysfakcję, jakiej się spodziewał. Odwrócił się w stronę okna i wbił w nie wzrok.

Benjamin obserwował go przez chwilę, zdusił z wysiłkiem atak śmiechu i też wpatrzył się w zaśnieżony krajobraz.

Kilka kolejnych minut upłynęło w ciszy i bezruchu.

A potem na błękitnym niebie pojawiła się cieniutka z początku smuga kondensacyjna utworzona przez błyszczącą w promieniach słonecznych kroplę. Kropla błyskawicznie zmieniła się w rosnący z każdą sekundą kształt promu pasażerskiego z typu używanych przez oficerów flagowych. Maszyna płynnie podeszła do lądowania i w idealnym wręcz manewrze dotknęła lądowiska. Podwozie osiadło z sykiem pneumatyki, zewnętrzne drzwi śluzy otworzyły się, równocześnie zaś z nimi rozłożyła się schodnia. Czekając na otwarcie wewnętrznych drzwi i pojawienie się pasażera, admirał Matthews omal nie zaczął bębnić palcami po szybie. Miał naprawdę dość ważniejszych zajęć niż ta fanaberia Protektora, więc im prędzej się ona skończy, tym…

W tym momencie ujrzał wysoką postać w mundurze pełnego admirała Marynarki Graysona i wszystkie myśli zamarły mu w głowie. Podobnie jak on sam zamarł z wytrzeszczonymi oczyma i prawie opuszczoną szczęką. To, co widział, było niemożliwe! Tylko jedna kobieta w dziejach Marynarki Graysona miała prawo do noszenia admiralskiego uniformu. Tak jak tylko jedna kobieta w tejże marynarce posiadała sześcionogiego, kremowo-szarego treecata i nosiła go ze sobą wszędzie. Ponieważ oboje od ponad dwóch standardowych lat nie żyli, to, co widział, było niemożliwe. A jednak…

— Powiedziałem, że cię nie przeproszę — rzekł Benjamin IX bez śladu wesołości w głosie i uśmiechnął się łagodnie, widząc ogłupiałą minę rozmówcy. — To trochę spóźnione życzenia, ale… Wesołych Świąt, Wesley.

Matthews bez słowa odwrócił się do okna, próbując dojść do ładu z niemożliwym. Sądząc po reakcjach większości Marines i gwardzistów, nie tylko on nie mógł uwierzyć własnym oczom. Ale jego niedowierzanie powoli zaczynało ustępować czemuś, czego jeszcze nie potrafił nazwać, ale co już wstrząsnęło nim do głębi.

— Wiem, jak wiele znaczyła dla ciebie i całej floty — dodał cicho Benjamin. — I dlatego nie mogłem cię ze sobą nie zabrać.

— Aaale… ale jak? Przecież wszyscy… media pokazały…

— Nie mam pojęcia, Wesley. Dwa tygodnie temu dostałem wiadomość wysłaną z Trevor Star, a po niej krótką zakodowaną informację, jak tylko Harrington wyszedł z nadprzestrzeni. Nie znam żadnych szczegółów, wiem tylko, że żyje. Może powinna użyć drogi służbowej i wpierw zawiadomić ciebie, ale działała jako patronka, nie jako admirał, mając na względzie reperkusje polityczne. I miała rację. Zresztą, czy to takie ważne?

Mówił cicho, a w jego oczach błyszczało coś więcej niż radość, gdy patrzył, jak wysoka, jednoręka kobieta maszeruje ku wejściu, mając za sobą majora w zielonym mundurze Gwardii Harrington oraz pół tuzina oficerów i jednego masywnego, krępego podoficera w uniformie Royal Manticoran Navy.

— Czy tak naprawdę cokolwiek jest ważne poza tym, że mimo wszystko wróciła? — spytał miękko.

— Nie — odparł równie miękko Matthews i odetchnął głęboko. — Nic innego nie jest ważne, Wasza Miłość.

Honor Harrington wyszła z windy i chciała stanąć na baczność, ale nie zdążyła — Benjamin Mayhew dopadł jej dwoma długimi susami i zamknął w niedźwiedzim uścisku, jakiego by się nie spodziewała po jego żylastej osobie. Spojrzała nań ze zdumieniem nie tylko z tego powodu — było niesłychane, by graysoński mężczyzna choćby dotknął niezamężnej kobiety, a co dopiero ściskał ją tak, że jej żebra trzeszczały. Dobrze wychowany graysoński mężczyzna nie obściskiwał nawet własnych żon w miejscach publicznych.


* * *

W następnej zaś sekundzie zrozumiała wszystko i przestała się dziwić, za to jedną ręką odwzajemniła uścisk. Nie powinna tego robić, mimo iż to on zaczął, ale w tym momencie nie miała do czynienia z Protektorem Graysona, lecz z przyjacielem, który widział jej śmierć, a teraz witał ją po powrocie z martwych. I podobnie jak ona miał głęboko gdzieś zasady właściwego zachowania przystojącego graysońskiemu mężczyźnie. Nie wspominając już o protokole obowiązującym Protektora.

Trwało to dłuższą chwilę, po czym Benjamin odetchnął głęboko, odsunął Honor na długość ramion i przyjrzał się uważnie jej twarzy. Coś podejrzanie błyszczało w jego oczach, ale jej oko też było dziwnie mokre… a potem w jego oczach błysnęła złość, na moment przyćmiewając radość.

— Oko też? — spytał.

Uśmiechnęła się półgębkiem i skinęła potakująco głową.

— Cała lewa połowa twarzy i ręka… — ocenił rzeczowo.

— Coś jeszcze?

Patrzyła na niego w pełni świadoma, ile go kosztuje ten pozorny spokój. Bała się jego reakcji tak na sam widok swoich obrażeń, jak i na myśl o tym, w jaki sposób powstały, gdyż miała przedsmak tego, co może nastąpić, po Yanakovie i Greentree. I po wszystkich innych graysońskich oficerach, którzy poznali prawdę.

Zawsze wiedziała, że cieszy się szczególnym szacunkiem i sympatią wśród załóg. I już choćby to, jak podejrzewała, wystarczyłoby do wzbudzenia w nich nienawiści i wściekłości, gdy dowiedzieli się o jej uwięzieniu, głodzeniu i próbach złamania przez ubeków. Mimo iż starała się nie rozwodzić nad tymi kwestiami. Sytuację pogarszał dodatkowo fakt, iż byli graysońskimi mężczyznami, a każdy mężczyzna z Graysona był zaprogramowany, można by rzec, genetycznie, by chronić kobiety. Podejrzewała już dawno, że na wieść o jej śmierci wielu z nich jedynie z najwyższym wysiłkiem nie poddało się wściekłej furii i nie zaczęło się mścić. Po wysłuchaniu relacji Thomasa Greentree z bitwy o Basilisk wiedziała, że tak było. Juda Yanakov był od tego o włos i nadal miał niezwykle wielką ochotę na wyrównanie rachunków. Kiedy dowiedzieli się, jak ją potraktowano, ich wściekłość jeszcze wzrosła, choć było to nielogiczne, bo przecież żyła, z czego równocześnie ogromnie się cieszyli.

Reakcja ta była zresztą typowa dla wszystkich mężczyzn, których ostatnio spotkała — Hamish Alexander czuł dokładnie to samo, choć ani nie urodził się, ani nie wychował na Graysonie.

Dlatego tym bardziej musiała uważać, opowiadając swoje przeżycia Benjaminowi. Benjamin Mayhew bowiem był Protektorem Graysona i lennym władcą patronki Harrington zobowiązanym do pomszczenia krzywd, jakich ta jako jego wasal doznała. Co gorsza pochodził z Graysona i mimo wychowania i wykształcenia odebranego na innych planetach w głębi duszy pozostał wierny tutejszym zasadom dotyczącym traktowania kobiet. A na dodatek był jej przyjacielem. I nigdy nie zapomniał, że życie swoje i całej rodziny zawdzięcza jej i Nimitzowi. A ponieważ był Protektorem Graysona, miał możliwość dać upust wściekłości i chęci zemsty, które w tej chwili czuł, w naprawdę straszny sposób.

— Jeśli o mnie chodzi, to kompletna lista — odparła spokojnie. — Nimitz też trochę oberwał: uderzył się o kolbę strzelby. Słowem, oboje jesteśmy do naprawienia.

— Naprawienia! — to był prawie warkot.

Takiej reakcji się zresztą spodziewała — Benjamin należał do nielicznego grona osób, które wiedziały, że w jej przypadku regeneracja jest nieskuteczna.

— Naprawienia — powtórzyła spokojnie. — Może nie z użyciem wszystkich oryginalnych części, ale jak wiesz, w Królestwie Manticore robią doskonałe repliki.

Spojrzał na nią wściekle: oboje wiedzieli, że nie ma w galaktyce miejsca, w którym robiono by naprawdę idealne protezy. Owszem, te najnowszej generacji mogły oszukać wszystkich nie wiedzących o tym, że ktoś ma sztuczną rękę czy nogę. Do takich należało cybernetyczne oko Honor, ale pozostawała kwestia problemów na styku nerwy-maszyna. Skutkiem tego zawsze istniał drobny, ale dla użytkownika odczuwalny defekt w koordynacji czy naturalności ruchów. No i niezależnie od tego, jakie dodatkowe możliwości wbudowano by w protezę, a jakich nie posiadały naturalne części ludzkiego ciała, nie udało się też w pełni uzyskać wrażliwości i wyczucia oryginałów.

Po paru sekundach Benjamin uspokoił się jednak wyraźnie i poklepał ją delikatnie po ramieniu, jakby dotarło doń, co Honor próbuje od dłuższej chwili zrobić. Czy rzeczywiście zrozumiał, nie była pewna, gdyż jego emocje były zbyt skomplikowane i zbyt szybko zmieniały się ich wzajemne proporcje. Wiedziała natomiast, że był wystarczająco inteligentny, by pojąć, jak groźne skutki mógł mieć jego gniew. Jak i to, że próbowała przeszkodzić mu w rozpoczęciu nieprzemyślanej zemsty.

— Poza tym może cię zainteresuje fakt, że miałam nieporównanie więcej szczęścia niż ci, którzy spowodowali konieczność tych napraw — dodała nieco innym niż dotąd tonem.

— Chcesz powiedzieć…?

Honor przytaknęła i wskazała ruchem głowy ciągnącego się za oficerami masywnego podoficera.

— Obecny tu bosmanmat Harkness dopilnował, by wszyscy, którzy mieli z tym coś wspólnego, z Cordelią Ransom na czele, skończyli widowiskowo i ostatecznie — wyjaśniła.

— Doprawdy? — Protektor przyjrzał się Harknessowi z aprobatą. — Bardzo mnie to cieszy. Co pan im zrobił, bosmanmacie Harkness?

Zapytany zaczerwienił się, wykrztusił coś niezrozumiałego i umilkł. Po czym spojrzał błagalnie na Honor.

Ta przez moment przyglądała mu się z krzywym uśmiechem, nim pospieszyła na ratunek:

— Spowodował uruchomienie napędu głównego pinasy na pokładzie hangarowym krążownika liniowego.

— O cholera! — westchnął Benjamin.

Uśmiech Honor stał się lodowaty.

— Jeżeli z kogoś na pokładzie coś zostało, to były to naprawdę malutkie kawałeczki — dodała miękko.

Benjamin sapnął z satysfakcją.

— Doskonała robota, panie Harkness! — pochwalił.

A Honor odetchnęła z ulgą, widząc i czując, że opanował już wściekłość. Nie oznaczało to, że zrezygnował całkowicie z odwetu, ale świadomość, że bezpośredni sprawcy zostali zabici, sprawiła, że zaczął kontrolować tę chęć.

Potrząsnął głową i przestał przyglądać się z uznaniem Harknessowi, co ten przyjął z wyraźną ulgą.

— Jak widzisz, posłuchałem twojej rady i ograniczyłem grono poinformowanych do minimum — powiedział Protektor już normalniejszym głosem. — Nawet Wesley nie wiedział, na czyje powitanie wyciągnąłem go z łóżka. Zawsze podejrzewałem, że lubi niespodzianki, więc sprawiłem mu solidną.

I uśmiechnął się złośliwie.

— Nienawidzę niespodzianek! — warknął Matthews. — Wszyscy o tym wiedzą! Po prostu ktoś tu stwierdził, że sprawi mu przyjemność obserwowanie mojego zaskoczenia… to typowe dla osobników lubujących się w intrygach.

— No, no — ostrzegł Benjamin. — Oficerowie, którzy rozpowiadali prawdę, to jest, chciałem powiedzieć, obrażali swych Protektorów, źle skończyli.

— Nie wątpię w to — odpalił Matthews, wyciągając rękę ku Honor. — Ale przynajmniej zginęli, wiedząc, że zadali cios zakłamaniu w imię wolności myśli i słowa. Czyż nie tak, lady Harrington?

— Proszę mnie w to nie mieszać, sir! Patroni mają obowiązek prawny wspierać wizerunek i pozycję Protektora. Poza tym proszę pamiętać, że jestem „tą obcą babą” i jeśli miałby mnie pan po swojej stronie, tylko pogorszyłoby to pański wizerunek w oczach każdego otumanionego reakcjonisty. A tylko taki wykonałby jego rozkaz zlikwidowania pana bez żadnych pytań.

— Może dawniej, milady. — Matthews był pewien swego. — Zdaję sobie sprawę, że mówimy o graysońskich konserwatystach, ale nawet oni będą pod wrażeniem pani zmartwychwstania. Przynajmniej przez jakiś czas.

— Przez trzy tygodnie! — prychnął Mayhew. — Góra przez miesiąc. Na szczęście jest ich coraz mniej, choć z drugiej strony ci, którzy nie zmienili poglądów, są coraz większymi obstrukcjonistami. Wygląda na to, że im mniej ich zostaje, tym bardziej stają się uparci. I teraz skupili się na polityce zagranicznej. Naturalnie nie oznacza to, że odpuścili sobie wewnętrzną na zawsze: wrócą do niej, gdy tylko trafi się okazja. Coraz częściej żałuję, że to nie okres przed ratyfikowaniem konstytucji. Jest kilku patronów, których z radością zapoznałbym z bardziej pomysłowymi metodami uczenia pokory wymyślonymi przez Benjamina Wielkiego dla złośliwych patronów. Zwłaszcza zaś… dość! Jedyne czego możemy być pewni to tego, że będziesz miała aż za dużo okazji, by przekonać się, jak dalece zdołali mnie wkurzyć w czasie twej nieobecności.

— Nie wątpię — zgodziła się. — Jeżeli już mówimy o tym, kto kogo zdołał wyprowadzić z równowagi, to pewni oficerowie flagowi, w tym twój kochany kuzynek, odmówili kategorycznie udzielenia mi informacji, coście zrobili z moją domeną! Jestem pewna, że Judach rozkazał nikomu nie pisnąć słowa na ten temat. Za stary ze mnie wróbel, żeby dać się złapać na opowiastki w stylu „wojskowy nie powinien plotkować o polityce i racji stanu”. Poza tym dziwnie szeroko się uśmiechał, wygłaszając ten frazes.

— Doprawdy? — Mayhew uniósł brwi i potrząsnął głową. — Szokujące! Będę musiał z nim porozmawiać. I umilkł.

Dopiero widząc wściekłe spojrzenie Honor, dodał niewinnie:

— Poczekalnia promowa nie jest najlepszym miejscem na relacjonowanie szczegółów dwóch lat historii, więc wybacz, ale wrócimy do tego gdzie indziej. Teraz mamy parę ważnych spraw, a czasu niewiele: Katherine i Elaine dopadną cię przy pierwszej okazji, by poinformować o szczegółach ogólnoplanetarnego powitania, jakie zaplanowały.

Honor jęknęła.

Protektor zaś zachichotał i dał znak Rice’owi.

Ten mruknął coś cicho do naręcznego komunikatora, Protektor zaś ujął Honor pod ramię i poprowadził w stronę wyjścia. W przepisowej odległości za nimi ruszyli zgodnie major LaFollet i major Rice.

— Jak już ci powiedziałem — odezwał się po paru krokach Benjamin — grono poinformowanych o twoim powrocie ograniczyłem do minimum, ale uznałem, że jest na Graysonie parę osób, które powinny dowiedzieć się o tym niezwłocznie.

— Tak? — Honor przyjrzała mu się podejrzliwie.

— Tak. I… o, są! — dodał wesoło, gdy drzwi się otworzyły.

Honor stanęła jak wryta.

W drzwiach pojawiło się siedem postaci — pięcioro ludzi i dwa treecaty. Nagle obraz jej się rozmazał i dopiero po sekundzie zrozumiała, że powodem są łzy. W migdałowych oczach Allison Chou Harrington, jak zawsze drobnej i eleganckiej, także widać było łzy. Alfred Harrington nie płakał, ale tak walczył ze wzruszeniem, że widać to było na jego twarzy. Z lewej strony Allison stał Howard Clinkscales ze ściągniętą z emocji twarzą, wsparty na lasce ze srebrną gałką będącej oznaką jego urzędu. Po jego lewej stronie Miranda LaFollet trzymająca w objęciach Farraguta uśmiechała się promiennie, widząc całych i zdrowych Honor i brata. Z prawej strony Alfreda zaś stał starszy mężczyzna o rzedniejących blond włosach i szarych oczach, które wytrzeszczał tak, jakby nie wierzył w to, co widzi. Honor wyraźnie czuła radość Jamesa MacGuinessa, która dopiero zaczynała przezwyciężać obawę, że ta niewiarygodna wiadomość okaże się pomyłką. Z jego radością mieszała się zupełnie jednoznaczna radość przepełniająca siedzącą na jego ramieniu Samanthę, która dojrzała Nimitza.

Fala emocji była zbyt silna, jako że Honor nie miała żadnej obrony przed uczuciami ludzi, którzy tyle dla niej znaczyli. Wiedziała, że jeszcze moment i straci resztki panowania nad sobą.

Gdzieś w głębi kryła się świadomość, że Benjamin zrobił to celowo. Wiedział o szczególnej więzi łączącej ją z Nimitzem i dopilnował, by spotkanie odbyło się bez świadków. Tak by nikt nie widział zapłakanej patronki Harrington…

Świadomość ta zresztą niczego nie zmieniała, bo Honor przestała być zdolna do myślenia. Miała pięćdziesiąt cztery standardowe lata, ale to nie miało znaczenia, gdy ruszyła ku matce, wyciągając ku niej ramiona, a raczej ramię…

— Mamo? — spytała dziwnie cicho i chrapliwie, czując na wargach słony smak łez. — Tato? Ja…

Głos jej się załamał, ale to także nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia, gdy ojciec objął ją tak, jak robił to zawsze — mocno, ale z wyczuciem. Jej czapka znalazła się na podłodze, gdy wtulił twarz w jej włosy. A zaraz potem matka dołączyła do nich, nadrabiając energią brak dostępu do córki, aż Alfred poszerzył uścisk, obejmując je obie. A Honor przestała być patronką i oficerem — była po prostu ich dzieckiem cudem przywróconym do życia, które tuliło się do nich jeszcze mocniej niż oni do niego.

Nie miała pojęcia, jak długo to trwało. Są chwile zbyt ważne, by je dzielić na sekundy czy minuty. To właśnie była jedna z nich. Trwała, ile trwała, ale w końcu Honor poczuła, że łzy przestają płynąć jej z oka. Wzięła naprawdę głęboki oddech. A potem delikatnie odsunęła ojca na długość ramienia i powiedziała:

— Jestem w domu.

— Wiem, córeczko — powiedział nieco niepewnym głosem, ale z ogniem w oczach. — Wiem, że jesteś.

— Oboje wiemy — dodała Allison.

I Honor zachichotała, widząc, jak w jej dłoni pojawiła się zupełnie jakby za sprawą czarów niewielka chusteczka, którą podobnie jak wszystkie matki od niepamiętnych czasów starannie, ale szybko wytarła zapłakaną twarz córki. Ponieważ była od niej o ponad jedną trzecią niższa, musiało to wyglądać naprawdę absurdalnie, ale Honor to absolutnie nie przeszkadzało.

Spojrzała ponad jej głową i powiedziała miękko:

— Howard.

Clinkscales skłonił się głęboko i na jego twarzy też pojawiły się łzy, toteż czym prędzej wyciągnęła ku niemu rękę. Zamrugał gwałtownie powiekami, ujmując ją i odwzajemniając uścisk z taką jak dawniej siłą i energią. Potem zaś nabrał powietrza w płuca, otrząsnął się i powiedział po prostu:

— Witamy w domu, milady. Pani domena i pani ludzie czekają na panią.

— Wróciłam tak szybko, jak tylko mogłam, ale trochę mi się skomplikował rozkład lotów. Na szczęście nie na tyle poważnie, żeby Harkness i Carson nie zdołali temu zaradzić — poinformowała już normalniejszym tonem.

Usłyszawszy swoje imię, chorąży Carson Clinkscales podszedł do nich i Howard zamknął go natychmiast w uścisku. Choć wysoki jak na mieszkańca Graysona, nie dorównywał wzrostem siostrzeńcowi, a na dodatek miał osiemdziesiąt siedem lat standardowych i nie został poddany procesowi prolongu, niemniej był to niedźwiedzi uścisk.

Honor roześmiała się i objęła zdrową ręką matkę.

I znieruchomiała kolejny raz.

Wcześniej tego nie zauważyła, ale każde z rodziców miało na plecach nosidło podobne do tego, w którym podróżował Nimitz. Tylko nie bardzo rozumiała, po co im…

W tym momencie ojciec odwrócił się bokiem, robiąc miejsce Mirandzie i MacGuinessowi, i Honor wytrzeszczyła oko jeszcze bardziej niż przed chwilą, gdy otworzyły się drzwi. Nosidło tylko pozornie było takie samo, bo nie służyło do transportu treecata, tylko…

— Nie zachowuj się tak, jakbyś nigdy w życiu nie widziała niemowlaka, moja droga, bo tak się składa, że wiem, że widziałaś — oznajmiła Allison i zdecydowanym ruchem przekręciła głowę Honor, łapiąc ją za podbródek, by wytrzeć jej drugą połowę twarzy.

— Ale… ale… — Honor przełknęła ślinę i spojrzała ponad ramieniem matki.

Zobaczyła śpiącą i lekko skrzywioną buzię niemowlaka — najwyraźniej przeszkadzał mu panujący wokół harmider. Ten na plecach ojca miał otwarte oczy, ale widać było, że dopiero co się obudził.

— Jakbyś zapomniała — dodała Allison — oboje z ojcem zostaliśmy poddani prolongowi.

— Nie zapomniałam, ale…

— Twój zasób słownictwa chyba się zmniejszył. Nadużywasz słowa „ale”, moja droga — oznajmiła Allison, po czym cofnęła się, by ocenić własne rękodzieło.

Zadowolona kiwnęła głową i mokra chusteczka zniknęła w równie magiczny sposób, jak przed chwilą się pojawiła.

— W sumie to twoja wina — oznajmiła córce. — Nie zajęłaś się sprokurowaniem dziedzica, więc kiedy próbowali zrobić biednego lorda Clinkscalesa patronem Harrington, musiał coś wymyślić w samoobronie.

Honor spojrzała na Clinkscalesa, który uśmiechnął się niepewnie.

— Chcesz powiedzieć…? — Honor urwała i wzięła głęboki oddech.

Pierwszy z całej serii, jak się okazało.

I obiecała sobie solennie zapolować na Hamisha Alexandra przy pierwszej sposobności. Czekanie na protezę nie wchodziło w grę; przypomniała sobie jego złośliwą satysfakcję, gdy mówił o „innym rozwiązaniu”. Udusi go jedną ręką. Jeśli uda jej się odlecieć po południu kurierem i skorzystać z Manticore Junction, zdąży wpaść na Honor Harrington i skręcić kark Yanakovowi, i dotrzeć za cztery dni do Trevor Star…

Wykonała kolejną serię głębokich oddechów.

Po czym spojrzała w dół, na matkę.

— Więc już nie jestem jedynaczką? — spytała.

— Zrozumiałaś w końcu? Chwała Bogu! — Allison zdjęła nosidło i zaprezentowała je wraz z zawartością w pełnej okazałości. — Oto Faith Katherine Honor Stephanie Miranda Harrington.

I zachichotała, widząc minę Honor.

— Chwilowo to imię jest dłuższe od niej samej — dodała — ale to także twoja wina. Póki co, czyli do chwili, do której nie będziesz miała własnego dziecka, tak wygląda twoja spadkobierczyni, moja droga lady Harrington. Z prawnego punktu widzenia obecnie to jest patronka Harrington, bo zmianę muszą zatwierdzić pozostali patroni. Jeszcze kilka godzin temu sądziłam, że zostanie Honor II, przybierając oficjalne imię, na szczęście… na szczęście nie będzie musiała podejmować podobnej decyzji tak szybko, jak się tego obawialiśmy.

— A to — dodał Alfred, pokazując jej swój ładunek jest jej młodszy brat bliźniak, James Andrew Benjamin Harrington. Szczęściarz skończył tylko z trzema imionami. Ale za to, jak pewnie zauważyłaś, jedno z nich jest wynikiem czystego wazeliniarstwa pod adresem najpotężniejszej persony w okolicy.

— Zauważyłam — wykrztusiła Honor i delikatnie pogładziła policzek obudzonego niemowlaka.

Sądząc po minach rodziców i Benjamina Mayhew, stali się sobie bliżsi, niż mogłaby niegdyś mieć nadzieję. Uśmiechnęła się. I ponownie skupiła uwagę na matce.

— Są śliczne — oceniła. — Naprawdę się z tatą postaraliście.

— Tak sądzisz? — Allison podejrzliwie przekrzywiła głowę. — Osobiście żałuję, że nie da się od razu po urodzeniu osiągnąć wieku szkolnego i pominąć całej reszty. Zdążyłam już zapomnieć, ile roboty jest przy dzieciach!

I westchnęła ciężko.

— Naturalnie, milady! — prychnęła radośnie Miranda, którą nadal obejmował brat, co stanowiłoby szokujące zaniedbanie przez niego obowiązków… w normalnych warunkach.

Ponieważ warunki nie były normalne, a od ochroniarzy aż się wokół roiło, nikt nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Miranda zaś, widząc pytające spojrzenie Honor, roześmiała się i oznajmiła:

— Pewnie dlatego, że to taka ciężka robota, pani rodzicielka uparła się donosić oboje aż do porodu, pomimo że dzięki prolongowi ciąża trwała o dwa i pół miesiąca dłużej, milady. A na pewno z powodu tego nadmiaru roboty za nic na świecie nie zgodziła się na normalne całodobowe niańki. Prawdę mówiąc, ledwie udaje nam się wyrwać jej dzieci na czas pobytu w klinice. Zresztą ojciec pani nie lepszy… A nie sądzę, żeby mieszkańcy nawet naszej domeny spokojnie przyjęli widok pary najlepszych lekarzy na planecie robiących obchód z niemowlakiem na plecach, więc…

Urwała i wymownie wzruszyła ramionami.

Honor parsknęła śmiechem.

— Cóż, moja rodzicielka, jak to ładnie ujęłaś, pochodzi z Beowulfa, a tam wszyscy są zwariowani, z tego co słyszałam. A na punkcie dzieci mają kompletnego fioła. Żeby nie było nieporozumień: nie mam nic przeciwko temu. Ta parka z pewnością należy do najpiękniejszych w znanej części wszechświata.

— Naprawdę tak uważasz? — spytała cicho Allison.

— Naprawdę — zapewniła ją równie poważnie Honor. — Naturalnie należy wziąć poprawkę na to, że moja opinia z pewnością nie jest zupełnie obiektywna.

— To dobrze — oceniła Allison Harrington. — Bo jeżeli mnie nos nie myli, to Faith Katherine Honor Stephanie Miranda właśnie zademonstrowała skuteczność funkcjonowania dobrze zaprojektowanego i całkiem świeżego systemu wewnętrznego. W nagrodę za doskonałą opinię na temat jej urody pozwolę ci ją przewinąć.

— Bardzo bym chciała, mamusiu, ale niestety chwilowo mam tylko jedną rękę, więc… — odparła słodko Honor, wzruszając wymownie ramionami.

— Niektórzy są gotowi na wszystko, byle tylko wymigać się od uczciwej pracy — prychnęła Allison, odruchowo spoglądając na kikut lewej ręki córki. Honor uśmiechnęła się.

— Nie należy mierzyć wszystkich swoją miarą — poradziła. — Nie musiałabym się uciekać do niczego: Mac tak mnie rozpuścił, że jestem pewna, iż zastąpiłby mnie także przy przewijaniu. Co ty na to, Mac?

— Obawiam się, że jest to jedna z niewielu czynności, które, nie wchodzą w zakres moich obowiązków, ma’am — odparł MacGuiness, podchodząc do niej.

Jego głos brzmiał normalnie, ale oczy miał dziwnie wilgotne, a wargi wyraźnie mu drżały, choć się uśmiechał.

— Doprawdy? — spytała ciepło, obejmując go ramieniem i przyciskając mocno.

A potem odsunęła się nieco i spojrzała mu głęboko w oczy.

— Cóż, w takim razie będziesz musiał zadowolić się pozycją wujka… bo wszyscy wiemy, że wujkowie i ciocie nie robią nic, za to są odpowiedzialni za rozpuszczanie dzieci.

— Ciekawe podejście — mruknął Alfred Harrington. — A starsze siostry jakie mają obowiązki?

— To zależy o ile starsze, nieprawdaż? — odparła radośnie Honor. — W tym przypadku sąd…

Urwała tak gwałtownie, że nawet Allison odwróciła głowę znad Faith. Uśmiech Honor zniknął jak zdmuchnięty, a ona sama obróciła się w lewo i wpatrzyła w treecata siedzącego na ramieniu MacGuinessa.

Samantha zaś prawie stała z uszami leżącymi płasko na głowie i zielonymi oczyma wbitymi w Nimitza. Allison podążyła za jej spojrzeniem i wytrzeszczyła oczy, widząc treecata córki. Wyglądał tak, jakby ktoś właśnie mocno go czymś zdzielił. Przez moment myślała, że rozwścieczył w jakiś sposób Samanthę, ale jedynie przez moment. Bo potem ujrzała coś, czego nie spodziewała się nigdy zobaczyć.

Nimitz był przerażony. I to tak, że pisnął niczym bezradny kociak.

MacGuiness i Andrew LaFollet na ten widok zbledli niczym para nieboszczyków. W przeciwieństwie do niej widzieli już Nimitza w takim stanie, choć tylko raz — w kabinie admiralskiej GNS Terrible, gdy koszmary dręczące Honor sprawiły, że stał się bezsilnym i roztrzęsionym wrakiem. Teraz był w podobnym stanie, choć z nieznanej przyczyny. Obaj równocześnie ruszyli ku niemu, by spróbować pomóc.

Honor była szybsza — jednym uderzeniem zwolniła zamek blokujący szelki nosidła i niesamowicie płynnym jak na kogoś mającego tylko jedną rękę ruchem przesunęła nosidło na piersi i przytuliła je wraz z Nimitzem, opadając równocześnie na kolana. Wtuliła policzek w jego futro i poprzez łączącą ich więź wszystkie siły skierowała do jego umysłu.

Jakaś część niej pozostała spokojna — i wściekła na samą siebie… Tłumaczyło ją tylko to, że nawet Nimitz nie zdał sobie w pierwszym momencie sprawy z tego, co się stało.

Treecat próbował uciec zarówno od jej uczuć, jak i od jej uścisku. Nie wiedziała, czy z powodu paniki, czy dlatego że chciał dotrzeć do Samanthy. On sam tego nie wiedział. W następnej chwili jego przerażenie osłabło, zmieniając się w coś spokojniejszego i znacznie, znacznie gorszego. Przestał się rzucać, przytulił do niej i zamiauczał cicho i rozdzierająco.

Honor nie wiedziała dlaczego, ale była pewna, co się stało. Cios kolbą na Enki musiał spowodować tę rozpaczliwą samotność, która wypełniała połowę umysłu Nimitza, nie istniała bowiem żadna inna przyczyna. A szok i przerażenie były tym większe, że ani on, ani Honor nie zdali sobie wcześniej sprawy, że uszkodzenia nie ograniczały się jedynie do połamanych kości i poszarpanych mięśni.

A to z tego prostego powodu, że w okolicy nie było żadnego treecata…

Mruczała do niego uspokajająco i cały czas przekazywała mu miłość tak intensywnie, że obecność Samanthy uświadomiła sobie dopiero po chwili, mimo że ta znalazła się przy Nimitzu, ledwie Honor przyklęknęła, i cały czas głaskała go obiema chwytnymi łapami.

Honor czuła i jej panikę oraz rozpaczliwe wysiłki, by dotrzeć do jego umysłu. On też rozpaczliwie próbował, ale żadne nie mogło nawiązać z drugim normalnego telepatycznego kontaktu.

Honor odbierała ich uczucia, toteż czuła, jak panika Nimitza stopniowo ustępuje. Przełknęła łzy i westchnęła z ulgą głęboko, choć nierówno, gdy treecaty zrozumiały, a ona przy tej okazji także, że nadal wzajemnie odczytują swoje emocje i że Nimitz słyszy myśli Samanthy.

To, w jaki sposób treecaty komunikują się między sobą, od zawsze stanowiło przedmiot sporów wśród ludzi. Cześć uważała, że są telepatami w pełnym znaczeniu tego słowa, część, że nie porozumiewają się w sposób, który ludzie mogliby zrozumieć, ale za pomocą odbierania emocji, gdyż są niezwykle czułymi i znającymi charakter swego gatunku empatami.

Dzięki rozwojowi więzi z Nimitzem Honor zrozumiała już jakiś czas temu, że rację miały obie grupy. Ona sama nigdy nie była w stanie usłyszeć rozmowy Nimitza z innymi treecatami, ale wyczuwała otoczkę emocji towarzyszącą jego wypowiedziom. Od momentu, w którym on i Samantha stworzyli parę, mogła odbierać ich uczucia i częściowo domyślać się, o czym mówią, choć samej rozmowy nadal nie odbierała. Zdała sobie jednak sprawę, że są tak ściśle i na tak wielu poziomach połączeni telepatycznie i empatycznie, że stanowią niemalże całość i często nie muszą wymieniać myśli, by wiedzieć, co partner sądzi o tym czy o tamtym.

Natomiast obserwując treecaty w większej grupie, nabrała pewności, że są telepatami i posługują się myślami tak jak ludzie mową, tyle że zrozumienie jest znacznie pełniejsze, gdyż oprócz treści znają też emocje rozmówcy. Nie wiedziała natomiast aż do tej chwili, że empatia i telepatia są rozdzielne. Teraz okazało się, że tak właśnie jest, gdyż Nimitz odbierał zarówno myśli, jak i uczucia Samanthy, ale ona znała tylko jego emocje. To, co ich dotąd łączyło i co było pełne i głębokie, zostało pozbawione połowy blasku i wypełnione nienaturalną ciszą. Można by rzec, że nadajnik telepatyczny Nimitza został wyłączony.

A nie zdali sobie z tego sprawy wcześniej dlatego, że więź z człowiekiem musiała funkcjonować poprzez zmysł empatyczny, który nadal był w pełni sprawny. Ponieważ nie potrafili rozmawiać ze sobą telepatycznie, a na Hadesie nie było innego treecata, Nimitz po prostu nie wiedział, że cokolwiek stracił, gdyż zmysłu telepatii nie miał okazji użyć przez cały ten czas.

Aż do momentu gdy odezwał się do Samanthy i stwierdził, że ta go nie słyszy.

— Honor?

Uniosła głowę, słysząc cichy i zatroskany głos matki.

Allison klęczała z twarzą ściągniętą niepokojem i troską.

— Co się stało? — spytała miękko.

— To, że… — Honor zmusiła się do milczenia i uporządkowania myśli, po czym zaczęła jeszcze raz: — W systemie Barnett, w bazie na planecie Enki, gdy Ransom oznajmiła, co chce z nami zrobić, kazała ubekom zabić Nimitza. Nie mieliśmy nic do stracenia, więc…

I jej głos się załamał.

— Więc zaatakowali strażników — dokończył LaFollet.

Honor dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, że klęczy obok niej, bo znajdował się z lewej strony, toteż nie dostrzegła go.

— To musiało być wtedy, milady — dodał Andrew, gdy spojrzała na niego. — Ten cios kolbą.

— Musiało — przytaknęła.

Nie zaskoczyło jej, że domyślił się, co zaszło. Natomiast wyraźnie czuła dezorientację pozostałych. Na wyjaśnienia będą musieli jeszcze poczekać; teraz postawiła nosidło na podłodze, umożliwiając Nimitzowi wyjście. Burza emocji szalejąca w umysłach obojga była ważniejsza od wszystkiego innego. Nimitz wygramolił się na zewnątrz i usiadł naprzeciwko Samanthy, wtulając nos w jej szyję. A ona zaczęła mruczeć tak głośno, że wszyscy wyraźnie to słyszeli. Objęła go ogonem i cały czas gładziła obydwoma chwytnymi łapami.

Honor z trudem oderwała wzrok od zdeformowanego ciała treecata i spojrzała w pełne troski oczy matki. Allison nadal nie rozumiała.

— Nikt nie był pewien, czy treecaty są prawdziwymi telepatami… aż do tej chwili — powiedziała cicho. — Są. Kiedy ten ubek go uderzył, musiał uszkodzić coś, dzięki czemu mogą telepatycznie rozmawiać, bo Samantha go nie słyszy. Odbiera jego uczucia, ale nie może odebrać myśli.

— Nie może? — dobiegło z góry.

Honor uniosła głowę — nad nią stał ojciec z obydwoma niemowlakami i ze zmarszczonym czołem przyglądał się Nimitzowi.

— Z tego, jak siedzi, wnioskuję, że dostał kolbą prawie dokładnie w środkową miednicę — ocenił.

— Trochę z tyłu i z prawej, milordzie. Tak przynajmniej sądzimy, bo nikt tego dokładnie nie widział — odparł LaFollet. — Fritz Montoya mógłby to precyzyjnie określić, ale w mojej ocenie cios trafił z góry pod kątem około siedemdziesięciu stopni.

Alfred Harrington pokiwał powoli głową.

— To by pasowało — mruknął.

Wyraz twarzy miał nieobecny, co oznaczało, że intensywnie myśli.

Potem potrząsnął głową i już przytomniej spojrzał na córkę.

— Od paru wieków zastanawiamy się, dlaczego treecat ma w każdym biodrze węzeł tkanki nerwowej. Istnieje teoria, że to swego rodzaju pomocnicze mózgi, gdyż są wystarczająco duże i mają odpowiednio skomplikowaną budowę. To mogłoby wytłumaczyć fakt, że istoty o tak małej masie ciała są tak inteligentne. Naturalnie istnieją też inne teorie, jak na przykład taka, że choć węzły te pod wieloma względami przypominają mózg, w innych jednak znacznie się od niego różnią, toteż powinny spełniać inną funkcję. Zostały dokładnie zbadane strukturalnie, ale nigdy nie zdołano powiązać ich z żadną konkretną funkcją. No, ale nikt nie miał do pomocy takiego eksperta w dziedzinie treecatów jak ty. Teraz, jak sądzę, wiemy już, do czego służy przynajmniej jeden z tych superwęzłów.

— Chcesz powiedzieć, że w środkowym biodrze mieści się nadajnik telepatyczny?

— Na to wygląda. Samantha nie może go usłyszeć, ale on ją tak, zgadza się?

— Tak mi się wydaje. Trudno w tej chwili mieć pewność, bo gdy zrozumiał, że ona go nie odbiera…

— Zareagował tak, jak ja bym zareagował na jego miejscu — przerwał jej ojciec. — Trudno mu się dziwić. Zastanawiałem się nieraz, co stałoby się z teleempatą, który nagle stwierdziłby, że jest sam, odizolowany od pozostałych i zamknięty w swoim małym świecie. Nadal nie wiemy nawet drobnej części tego, co powinniśmy wiedzieć o treecatach, ale jedno nie ulega wątpliwości — są empatycznie i telepatycznie cały czas połączone ze sobą — i w mniejszym stopniu — z adoptowanymi ludźmi. Te połączenia istnieją od zawsze, od chwili narodzin, i dla nich musi to być coś tak naturalnego jak oddychanie. A teraz…

Alfred potrząsnął głową, nie kończąc, a Honor przytaknęła milcząco. Zaskoczyło ją, jak dokładnie ojciec opisał coś, czego sam nie doświadczył i co znał jedynie z teorii.

— Jeżeli mam rację — podjął Alfred Harrington — i powodem były opisane przez was obrażenia, to Nimitz nie jest pierwszym, któremu coś podobnego się przytrafiło. Nie mówię, że wiele, ale przynajmniej kilka treecatów musiało odnieść wcześniej podobne urazy i przeżyć. Teoretycznie muszą więc wiedzieć, że coś takiego może przytrafić się każdemu z nich, i na pewno jest to jedna z rzeczy, której najbardziej się boją. To, jak sądzę, dodatkowo wpłynęło na reakcję Nimitza, gdy zrozumiał, że właśnie coś takiego stało się jego udziałem…

Potrząsnął głową i spojrzał ze współczuciem na przytulone do siebie treecaty.

— Możemy mu jakoś pomóc? — spytała Honor z dość dziwną intonacją.

LaFollet spojrzał na nią zaskoczony i dopiero po parunastu sekundach go olśniło. Alfred Harrington był jednym z czterech lub pięciu najlepszych neurochirurgów w Gwiezdnym Królestwie Manticore. To nie córka prosiła ojca o duchowe wsparcie, to pacjentka pytała lekarza, który odbudował nerwy w połowie jej twarzy i zainstalował jej cybernetyczne oko, czy przypadkiem nie zdoła dokonać jeszcze jednego cudu.

— Nie wiem, słonko — przyznał szczerze. — Zwracałem baczną uwagę na wszystkie informacje medyczne dotyczące treecatów, odkąd Nimitz stał się częścią naszej rodziny, ale specjalizuję się w ludzkim układzie nerwowym. Opieką nad istotami pochodzącymi ze Sphinksa zawsze zajmowali się weterynarze. Między układem nerwowym treecatów a naszym jest sporo różnic. Właściwe złożenie kości tak, by staw normalnie funkcjonował, nie będzie żadnym problemem, ale nie mam pojęcia, jak będzie to wyglądało przy nerwach. Po prostu jeszcze za mało wiem, ale zajmę się tym. I obiecuję ci… i Nimitzowi także, że jeżeli to uszkodzenie neurologiczne można naprawić, znajdę sposób, by to zrobić!

Honor przyglądała mu się uważnie przez sekundę lub dwie, wreszcie odetchnęła z lekką ulgą. Miała uzasadnione zaufanie do wiedzy medycznej obojga rodziców — zbyt wiele ich osiągnięć widziała i o zbyt wielu słyszała, by mogło być inaczej. Toteż skoro ojciec powiedział to, co powiedział, to nie było to uspokajające kłamstwo, tylko jego zawodowa opinia.

Poza tym nigdy dotąd nie złożył jej obietnicy, której by nie dotrzymał… i dlatego wiedziała, że i teraz tak będzie.

— Dziękuję, tato — szepnęła.

I poczuła ponownie otaczające ją ramiona matki.

Загрузка...