Rozdział XXXI

Honor rozejrzała się po niewielkim gabinecie i westchnęła szczerze, choć trudno było jej stwierdzić, czy w większej mierze spowodowała to ulga czy żal. Ulgi było na pewno sporo, jako że przez ostatnie miesiące pracowała ciężej niż na wielu przydziałach liniowych, nie wspominając już o urlopie zdrowotnym. Co naturalnie było jej własną winą, gdyż należało odmówić przynajmniej jednej z próśb sir Thomasa Caparellego. Tyle tylko że było to niemożliwe, i oboje o tym wiedzieli.

Wymusiło to na niej podjęcie pewnych trudnych decyzji, jak na przykład pozostawienie lekcji języka migowego doktor Arif, Mirandzie i Jamesowi oraz Nimitzowi i Samancie. Opuszczanie Nimitza sprawiało jej szczególną trudność, jako że mimo odległości czuła jego frustrację w pierwszych dniach nauki.

Zdobyła się na to jedynie dzięki temu, czego dawno temu musiała się nauczyć — umiejętności zlecania innym pewnego zakresu obowiązków. Pilnowanie kogoś takiego mogło zakończyć się jedynie źle lub katastrofalnie. Źle, bo traciła tyle czasu, jak gdyby robiła to sama, a osoba, której zleciła zadanie, nabierała przekonania, że nie jest godna zaufania, przez co uczyła się znacznie dłużej, człowiek bowiem uczy się na błędach. Katastrofalnie, gdy usuwanie problemów zostało posunięte tak dalece, że prowadziło do nadmiernej pewności siebie i niemożności poradzenia sobie z problemem, kiedy opiekuna już nie było.

Zrozumiała to już dawno i pamiętała o tym, powierzając obowiązki młodszym oficerom… Uśmiechnęła się odruchowo, przypominając sobie Rafe’a Cardonessa i źle zaprojektowane platformy. Ale to przyszło jej znacznie łatwiej, gdyż należało do powinności dowódcy uczącego młodszych stopniem i mniej doświadczonych. Nieporównywalnie zaś trudniejsze okazało się, gdy chodziło o obowiązki, które powinna była sama wykonać. A przynajmniej co do których była o tym przekonana. Miała wtedy wrażenie, że robi to z lenistwa. I dlatego przez prawie cały ostatni rok standardowy nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że nie ma tak do końca dość czasu na właściwe zrobienie czegokolwiek, do czego się zobowiązała.

Mimo tego wrażenia odkryła jednak coś, z czego dotąd nie zdawała sobie sprawy. I to właśnie wywoływało jej westchnienie. Wiedziała bowiem, że traci to wraz z opuszczeniem tego gabinetu.

Okazało się bowiem, że naprawdę lubi uczyć.

W sumie nie powinno jej to dziwić, bo lubiła kształcić młodszych stopniem i obserwowanie, jak stawali się lepsi i zyskiwali na doświadczeniu, sprawiało jej większą satysfakcję od medali, tytułów i pryzowego. Tyle że dotąd odbywało się to na pokładach okrętów, nie zaś w budynku akademii. Dlatego nie zdała sobie wcześniej z tego sprawy. Natomiast doskonale wiedziała, że to oni są przyszłością, że to oni będą walczyć i ginąć, jeśli Gwiezdne Królestwo będzie miało przetrwać. I dlatego uczenie ich było prawdziwym wyzwaniem.

To wszystko powodowało, że w akademii była wręcz urodzoną wykładowczynią, a dzięki więzi z Nimitzem czerpała z tego prawdziwą satysfakcję, bo wiedziała, że uczniowie zdają sobie sprawę z tego, ile dla niej znaczą i jak bardzo jest z nich dumna.

Czuła, że będzie jej brakowało akademii. Była teraz znacznie większa niż w czasach jej własnej nauki. Realia wojny wymusiły tę przemianę. Nacisk kładziono obecnie na inne wartości, bo na swój sposób uczelnia była przedłużeniem frontu. Honor starała się uświadomić swoim uczniom, że prosto z lekcji trafią na wojnę, i miała nadzieję, że jej się to udało. Tyle że gdzieś po drodze akademia coś straciła. Było to jakby poczucie asymilacji. Za jej czasów midszypmeni stopniowo wrastali we flotę, zmieniając się z cywilów w wojskowych, i flota tę transformację też traktowała jak proces długotrwały. Teraz bardziej przypominało to kurs awaryjny, choć bez utraty czegokolwiek istotnego.

A może tylko tak jej się wydawało, bo człowiek ma skłonność do zapamiętywania jedynie szczęśliwych chwil.

Do rzeczywistości przywróciło ją ciche bleeknięcie Nimitza zajmującego grzędę przy drzwiach.

— Dobrze, już dobrze, Stinker: skończyłam sprzątać — zapewniła go, zamykając zdecydowanym gestem szufladę biurka.

Wszystkie dokumenty i rzeczy służbowe zostały już zabrane, teraz jedynie sprawdzała, czy nie zapodział się gdzieś jakiś prywatny drobiazg. Wyciągnęła ramiona i Nimitz skoczył prosto w jej objęcia ze zwykłą zwinnością i koordynacją ruchów. I natychmiast przewędrował na jej prawe ramię, czyli na swoje miejsce. Umościł się starannie, ostrożnie wbijając pazury we wzmocnienia od samego ramienia aż poniżej łopatki, dosłownie promieniując zadowoleniem, że przynajmniej fizycznie oboje wrócili do normy. Po czym jak zwykle oparł lewą chwytaną łapę o czubek jej głowy. Był gotów do drogi.

Honor wzięła głęboki oddech i pamiętając, że nic nigdy nie pozostaje takie samo — tego nauczyła ją kariera we flocie — skierowała się ku drzwiom. Zamknęła je starannie, odsalutowała parze trzecioroczniaków maszerujących korytarzem i odwróciła się ku mężczyźnie w zielonym uniformie cierpliwie czekającemu przy drzwiach.

— Wszystko w porządku, Andrew. Możemy iść.

— Jest pani całkiem pewna, milady? — spytał z lekkim rozbawieniem, ale i zrozumieniem.

— Jestem — powiedziała.

I ruszyła śladem midszypmenów.


* * *

— Cóż, księżno, muszę przyznać, że wykorzystaliśmy pani pobyt na Manticore do granic przyzwoitości — przyznał sir Thomas Caparelli.

Oboje siedzieli na balkonie stanowiącym część jego gabinetu, pod powiewającym momentami parasolem. Gmach Admiralicji był skromnym budynkiem — miał jedynie sto pięter — ale gabinet był na siedemdziesiątym trzecim. Ludzie na ulicach przypominali wielobarwne kropki, a większość ruchu powietrznego odbywała się albo wyżej, albo dostojnie, jak nakazywały przepisy.

Honor jak zwykle z Nimitzem i LaFolletem przybyła wcześniej, niż była zaproszona, toteż zabawiała się testowaniem pełnego zakresu nowego oka, obserwując przechodniów. Trochę jej się od tego kręciło w głowie, ale było fascynujące i na swój sposób przypominało zabawę z kalejdoskopem, nader popularnym wśród graysońskich dzieci. I było też w jakiś sposób właściwe — udowadniało, że leczenie, które tak długo zatrzymywało ją na planecie, zostało w pełni zakończone. Nie oznaczało to naturalnie, że odzyskała dawną sprawność — z okiem i twarzą rzeczywiście nie miała żadnych problemów, natomiast władanie ręką pozostawało w fazie prób i błędów, choć już zaawansowanej. Najczęstsze ruchy ręki czy dłoni w zasadzie miała opanowane, ale palce ciągle jeszcze były niezgrabne, co doprowadzało ją momentami do szaleństwa. Czasami wygodniej było użyć jednej ręki, ale zmuszała się, by ćwiczyć i nie wyłączać protezy, gdyż miała świadomość, że w przeciwnym razie nigdy nie osiągnie niezbędnej sprawności czy precyzji.

Teraz przestała o tym myśleć i uśmiechnęła się do gospodarza.

— Rzadko spotykana szczerość, sir. I przyznaję, że to trafna uwaga, przynajmniej momentami czułam się jak żongler z odbezpieczonymi granatami. W sumie żałuję, że nie dał mi pan jednego zadania, wtedy byłabym w stanie skoncentrować się na nim w pełni, i sądzę, że wykonałabym je lepiej, niż próbując zrobić wszystko równocześnie.

— Proszę mi wierzyć, że Królewska Marynarka jest bardziej niż zachwycona pani osiągnięciami… a doktor Montoya miał rację, ostrzegając przed pani podejściem do rekonwalescencji. Gdybym wiedział, jak się pani namęczy, robiąc to, o co poprosiłem, przyszłoby mi to znacznie trudniej. I czułbym się o wiele bardziej winny… ale obawiam się, że zrobiłbym to i tak, ponieważ naprawdę potrzebowaliśmy, by pani się tym wszystkim zajęła.

Honor machnęła lekceważąco rękę — lewą ręką.

Ale Caparelli nie dał się zbyć.

— Nie, milady, tak łatwo się mnie pani nie pozbędzie. Dokonała pani nadzwyczajnych rzeczy z grupami taktyki, a pani obiady przeszły już do legendy. I już to znacznie wykraczało poza granice obowiązków pedagogicznych. Z tego co wiem, nigdy dotąd midszypmeni nie konkurowali ze sobą o prawo znalezienia się w obecności admirała, raczej wręcz przeciwnie. A co ważniejsze, czternastu z piętnastki najlepiej ocenionych studentów pierwszego roku taktyki i trzydziestu siedmiu z pierwszej pięćdziesiątki było pani uczniami.

— To ich zasługa, sir. Pracowali naprawdę ciężko, ja tylko wskazałam im właściwy kierunek… — bąknęła Honor.

Caparelli prychnął ironicznie.

— W tym może być trochę prawdy. Głównie w tym, że dobrze pani wskazywała ten kierunek i potrafiła ich pani doskonale umotywować. Wiem, że nie przepada pani za tym przezwiskiem, ale kiedy uczniowie dowiedzieli się, że Salamandra ma wykładać taktykę, rektorat został zasypany podaniami o przeniesienie do pani grup. Nigdy dotąd tylu studentów nie chciało mieć tego samego wykładowcy.

— Moja sława jest bardziej zasługą mediów niż czegokolwiek, co zrobiłam.

— Może — Caparelli nawet nie próbował ukryć, że tak nie uważa, ale pozwoli jej mieć ostatnie słowo i upił łyk z oszronionej szklanki.

Honor także zajęła się swoim naczyniem, po czym podała Nimitzowi kawałek przygotowanego selera z pojemnika.

— Natomiast bardziej niż za dokonania w akademii chciałem pani podziękować za to, co zrobiła pani z Zaawansowanym Kursem Taktycznym — dodał Caparelli, odstawiając szklankę. — Konkretnie za dwie rzeczy. Za zmiany wprowadzone we Młynie i za uratowanie kariery komandor Jaruwalski. Tego ostatniego powinienem był sam dopilnować.

— Sir, jest pan Pierwszym Lordem Przestrzeni całej Królewskiej Marynarki i ma pan aż za dużo na głowie bez zajmowania się problemami pojedynczych komandorów. Z drugiej strony ja miałam nieprzyjemność służyć pod rozkazami Elvisa Santino w początkach jego kariery i wiedziałam, jakim jest mściwym idiotą. Dlatego miałam powód, by dokładniej niż inni sprawdzić, co wydarzyło się w Seaford 9. A przyznam szczerze, że cieszę się, iż kariera Andrei wróciła na normalne tory, bo ona jest dobra, sir. Naprawdę dobra. Co prawda to tylko moja opinia, ale sądzę, że kadry powinny się zastanowić, czy nie awansować jej na kapitana poza kolejnością.

— Może pani uznać to za załatwione. Jackson Kriangsak już rozmawiał o tym z Lucienem i z tego co wiem, została umieszczona na następnej liście awansów.

— To świetnie — oceniła zdecydowanie Honor.

I starannie stłumiła objawy jakiejkolwiek niechęci do swego własnego działania.

Zawsze uważała, że system koligacji i tak zwanych „pleców” stosowany przez niektórych oficerów jest zły z założenia. Osobnicy tacy jak Elvis Santino czy Pavel Young byli tego najlepszymi przykładami. Nigdy jednak nie sądziła, że będzie miała dość władzy, by samej móc go użyć. Teraz, gdy tak się stało, dostrzegła również jego zalety, zgodnie zresztą z zasadą, iż człowiek potrafi znaleźć uzasadnienie dla każdego swego postępku. Kariera Andrei Jaruwalski wydawała się skończona, a fakt, że uległo to zmianie, był wyłącznie zasługą Honor, która zrobiła z niej swą pierwszą oficjalną protegowaną. Uczyniła to z podobnych powodów co Hamish Alexander i inni starsi oficerowie w stosunku do swoich ulubieńców — nie dlatego, że była krewniaczką czy córką przyjaciela albo że liczyła na odwzajemnienie uprzejmości z czyjejś strony. Zrobiła to dlatego, że Jaruwalski była doskonałym oficerem i spotkała ją rażąca niesprawiedliwość. Na swój sposób była to spłata długu, tyle że zaciągniętego nie wobec jakiejś konkretnej osoby, ale całej Królewskiej Marynarki jako takiej. A nawet całego Królestwa Manticore.

— Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że tak zorganizuje pani Młyn — głos Caparellego wyrwał ją z rozmyślań. — Choć powinienem, znając przebieg pani kariery. Może wszyscy za bardzo skostnieliśmy i zaczęliśmy uważać, że skoro coś nie zostało wymyślone tu i przez naszych, to jest nic niewarte.

— Nie sformułowałabym tego aż tak ostro, sir. Powiedzmy, że RMN cierpi na łagodną odmianę manii wielkości. Uważamy się za najlepszych, bo w okolicy tacy jesteśmy. I mamy znacznie więcej doświadczenia niż wszyscy poza Ludową Marynarką. Ale uważam też, że najwyższy czas zdać sobie sprawę, że nie jesteśmy nieomylni i że istnieją inne sposoby, jedne lepsze, drugie gorsze, na osiągnięcie tych samych celów.

— Zgadzam się całkowicie. I jest to istotne zwłaszcza teraz, gdy przez Młyn przepuszczamy tylu oficerów flot sojuszniczych. Powinniśmy uświadomić sobie nie tylko to, że możemy się czegoś od nich nauczyć, ale zwłaszcza to, że nie wolno nam traktować ich z góry niczym ubogich krewnych. Na pewno wśród oficerów Royal Manticoran Navy pozostanie poczucie pewnej wyższości, ale to prawdopodobnie zdrowy odruch i, jak sądzę, większość naszych sojuszników to zrozumie: w końcu to my jesteśmy najsilniejszym i najstarszym członkiem Sojuszu. Dobrze jednak, że zainicjowała pani proces sprowadzania pyszałków na ziemię. A zaproszenie sojuszniczych oficerów do projektowania programów treningowych było genialnym posunięciem. Podobnie jak innych, w których nasi oficerowie musieli działać pod obcym dowództwem i zgodnie z zasadami innej, na przykład graysońskiej doktryny. Albo też używać sprzętu alizońskiego. Jak rozumiem, kilkunastu naszych kandydatów na dowódców odkryło, że znaczna część naszej przewagi w wyszkoleniu kadry sprowadza się do posiadania lepszego sprzętu, nie ludzi, co skłoniło ich do większej pokory w podejściu do sojuszników. Poza tym już przejęliśmy kilka naprawdę rozsądnych pomysłów od graysońskich oficerów i przyznam, że byłbym zaskoczony, gdyby nie był to dopiero początek, i to nie tylko, jeśli o nich chodzi. W końcu zaczęliśmy ich słuchać. Dzięki pani, milady.

— Mam nadzieję, że będziemy słuchać uważnie, sir — powiedziała z naciskiem Honor. — Wszyscy oni mogą nas czegoś nauczyć. Przyznanie się do tego zarówno przed sobą, jak i przed nimi wydaje mi się najlepszą metodą bezproblemowej współpracy i zachęty, by i oni uczyli się od nas.

— Zgadzam się z tą opinią całkowicie — potwierdził Caparelli, po czym spoglądając na skąpaną w słońcu stolicę, zmienił temat. — Jak rozumiem, wkrótce wraca pani na Graysona.

— Nie było mnie tam prawie rok. Jako patronka mam pewne obowiązki, w których nikt nie może mnie zastąpić, nie wspominając o tym, że Willard czeka ze stertą papierów do podpisania.

— Wiem. A także i to, że kilka tygodni po pani powrocie rozpoczyna się nowa sesja Konklawe Patronów.

— To jeden z powodów, dla których muszę wracać do domu. — Honor nagle uśmiechnęła się ironicznie. — Do domu… Wie pan, to określenie nabrało dla mnie trochę skomplikowanego charakteru w ciągu ostatnich paru lat.

— Łagodnie rzecz ujmując — uśmiechnął się Caparelli. — Natomiast pytam o to dlatego, że chciałbym wiedzieć, jakie są pani plany na przyszłość. Konkretnie jak może wyglądać pani powrót do służby liniowej.

— Moje plany! — Honor uniosła brwi. — Założyłam, że to zależy od kadr, nie ode mnie.

Caparelli wzruszył ramionami.

— Milady, jest pani admirałem Królewskiej Marynarki, księżną, admirałem Marynarki Graysona i patronką. To oznacza, że obie floty mogą zechcieć skorzystać z pani talentów, a dowództwo obu jest na tyle inteligentne, że zechcą. Natomiast jedynie od pani zależy, którą pani wybierze. Dlatego pomyślałem sobie, że jako pierwszy złożę propozycję, może mnie nie przebiją…

— Sir, ja… — zaczęła Honor i umilkła, widząc jego gest.

— Nie próbuję na panią naciskać. Jeszcze nie, a to dlatego, że rozmawiałem z medykami i wiem, że admirał Mannock nie zezwoli pani na powrót do aktywnej służby przez trzy-cztery miesiące. Chcę po prostu, by się pani zastanowiła i uzmysłowiła sobie, że znajduje się pani w takim punkcie kariery, który daje nieporównanie większą kontrolę nad przyszłością i nad przydziałami, niż jak podejrzewam, pani sądziła. Powinna być pani na to przygotowana, gdy nadejdzie czas wyboru.

— Sądzę… — Honor ponownie urwała. — Jestem pewna, że ma pan rację, sir. I ma pan też rację co do tego, że nie uświadamiałam sobie tego do końca.

— Och, sądzę, że doszłaby pani do właściwych wniosków. Chciałem się tylko upewnić, że rozważy pani coś, o czym wspomniałem.

Teraz on z kolei umilkł.

A Honor przyjrzała mu się uważniej, czując nagły wzrost jego emocji. Dominowały niepewność i oczekiwanie, ale była też i obawa… Caparelli odetchnął głęboko i powiedział:

— Poza wszystkimi innymi kwestiami, o których już rozmawialiśmy, chciałem z panią pomówić jeszcze o jednym.

I znów urwał, ale tym razem odwrócił się i spojrzał na nią.

Odpowiedziała uprzejmym uniesieniem brwi i czekała na ciąg dalszy.

— Wczoraj wydałem rozkaz rozpoczęcia operacji „Buttercup” — oznajmił Caparelli.

Honor usiadła prosto. Wiedziała o tej operacji. Rozegrały z Alice Truman kilka wariantów strategii, używając głównego symulatora Zaawansowanego Kursu Taktycznego, a ostateczny zawierał wiele jej poprawek.

— Alice Truman w przyszłym tygodniu odlatuje do Trevor Star — dodał cicho Caparelli. — Zanim pani dotrze na Graysona, Ósma Flota powinna być gotowa. Wygląda na to, że przeciwnik uparł się zdobyć stację Grendelsbane, i musiałem skierować część superdreadnoughtów rakietowych do wzmocnienia jej obrony, ale udało nam się osiągnąć minimum sił przewidzianych przez plan. Część skrzydeł jest niedostatecznie wyszkolona według mojej oceny, ale…

Wzruszył wymownie ramionami z żalem, jaki czuje każdy dobry dowódca wysyłający ludzi do walki.

— Rozumiem, sir — powiedziała równie cicho, myśląc o tych, których znała i którzy wezmą udział w operacji, bo znajdowali się na wyznaczonych do niej okrętach.

Scotty Tremaine, Horace Harkness, Alice Truman, Rafael Cardones, kontradmirał Eskadry Czerwonej Alistair McKeon dowodzący jedną z eskadr lotniskowców i kilkunastu innych, którzy zwykle towarzyszyli jej w bitwach.

— Dziękuję, że pan mi powiedział — Honor zmusiła się do uśmiechu. — Nie zdawałam sobie dotąd sprawy, jak ciężko jest wysyłać do walki ludzi, nie mogąc wraz z nimi w tej walce uczestniczyć.

— Trudno się tego nauczyć… a przynajmniej z tym pogodzić — przyznał, ponownie spoglądając na panoramę miasta. — Oto siedzę tu sobie w piękne jesienne popołudnie, a gdzieś tam setki tysięcy ludzi zmierzają w bój, ponieważ ja kazałem im to zrobić. I na mnie będzie spoczywała odpowiedzialność za to, co się z nimi stanie… a ja nie mogę już absolutnie nic uczynić, by w jakikolwiek sposób wpłynąć na ich los.

— Ile by panu żołdu nie płacili, to i tak za mało, sir — Honor zacytowała jedno ze starych i ciągle aktualnych powiedzeń.

Caparelli uśmiechnął się do niej ironicznie.

— Żadnemu z nas nie płacą dość, pani, ale jak nas nie stać na dowcip, nie powinniśmy się zaciągać — zrewanżował się równie starym powiedzonkiem, doskonale naśladując wymowę marynarza z epoki żaglowców.

Kontrast i zaskoczenie były tak silne, że Honor parsknęła śmiechem i dopiero po dłuższej chwili zdołała się opanować. Spojrzała na niego groźnie, kiedy jej się to w końcu udało, i oznajmiła:

— Przychodzi mi na myśl kilka powiedzonek wręcz idealnie pasujących do sytuacji, ale obawiam się, że żadnego z nich nie uznałby pan za komplement, sir.

— Cóż, już nie powinno mnie to zaskakiwać. Przyzwyczaiłem się, że naprawdę niewiele osób potrafi docenić, jak subtelną i delikatną mam osobowość.

— Subtelność i delikatność jakoś nie są pierwszymi cechami, jakie mi się z panem kojarzą, sir — przyznała, po czym dodała innym tonem: — Chciałam jednak skorzystać z okazji i zaprosić pana na małe spotkanie zorganizowane przez moją rodzicielkę i Mirandę w przyszłym miesiącu. Jeśli je dobrze zrozumiałam, będzie to kameralna impreza na jakieś zaledwie trzysta osób. Coś w rodzaju pożegnania przed powrotem na Graysona. Jej Wysokość zgodziła się uczestniczyć i mam nadzieję, że pan też wyrazi zgodę.

— Będę zaszczycony, milady — odparł całkowicie poważnie.

— Doskonale. W takim razie pozostaje mi tylko skłonić Nimitza, Samanthę i Farraguta do obmyślenia stosownego powitania dla kogoś tak subtelnego i delikatnego jak pan, sir — oznajmiła z niewinnym uśmiechem. — Znając tę trójkę, jestem pewna, że spotka pana niespodzianka. Może pan na przykład odkryć, że byłby pan bezpieczniejszy, prowadząc pierwszą falę operacji „Buttercup”…

Загрузка...