Rozdział XXXVI

— Towarzysz admirał Theisman proszony na mostek! Towarzysz admirał Theisman proszony na mostek natychmiast!

Thomas Theisman uniósł gwałtownie głowę znad czytnika, słysząc dobiegający z głośników wstrząśnięty głos Jacksona. Nie był zachwycony dowódcą jednostki kurierskiej, choć musiał przyznać, że ten doskonale nadawał się na to stanowisko. Towarzysz porucznik Jackson był bowiem solidny, flegmatyczny, przewidywalny i całkowicie pozbawiony ciekawości. Tacy jak on nigdy nie odczuwają potrzeby zapoznania się z treścią dokumentów przewożonych w zablokowanych i zabezpieczonych bankach pamięci. Co z punktu widzenia bezpieczeństwa stanowiło atut, natomiast nie rekomendowało ich na żadną inną posadę poza listonoszem w żadnej flocie.

Głos dobiegający z głośnika był wręcz histeryczny, co spowodowało, że Theisman zareagował bez wahania, a ponieważ na tak małej jednostce jak kurier prawie tyle samo czasu zabierało dotarcie na mostek co połączenie się z nim, rzucił czytnik i wybiegł z kabiny. Na korytarzu znalazł się szybciej, niż urządzenie gruchnęło o podłogę.

Biegnąc w stronę schodni prowadzącej na mostek, zastanawiał się, co też mogło aż tak wstrząsnąć flegmatykiem Jacksonem. Podróż z systemu Barnett przebiegała tak rutynowo, że obaj z Dennisem omal nie umarli z nudów, a z nadprzestrzeni wyszli bez żadnych problemów i to dopiero co…

Pokonał ostatnie stopnie i wpadł na mostek, odruchowo szukając wzrokiem głównego ekranu wizyjnego. Był przełączony na funkcję taktyczną. To, co pokazywał, tłumaczyło stan psychiczny Jacksona aż za dobrze. Ledwie trzy miliony kilometrów od nich znajdowały się dwa krążowniki liniowe, a ich symbole pulsowały sygnałami radarów i lidarów artyleryjskich, czemu towarzyszyło ciche, acz uporczywe ćwierkanie sygnału alarmowego. Wszystko to oznaczało, że krążowniki mają jednostkę kurierską w namiarach i są gotowe do odpalenia rakiet.

Wyczuł obecność Jacksona i spojrzał w bok — dowódca kuriera był blady, spocony i wyraźnie trzęsły mu się ręce.

— O co chodzi, towarzyszu poruczniku? — spytał Theisman, zmuszając się do mówienia spokojnym basem, wiedząc, że to najszybciej uspokaja podkomendnych.

— Ja… nnnie wiem, towarzyszu admirale — zająknął się zapytany.

Po czym widać było, jak bierze się w garść, jakby udzieliła mu się jakaś część spokoju Theismana. Po drugim głębokim oddechu odchrząknął i zameldował mniej więcej jak rasowy oficer:

— Wiem tylko, że z nadprzestrzeni wyszliśmy normalnie i wszystko było w porządku, dopóki ta parka nagle nie oświetliła nas radarem i nie kazała natychmiast przestać przyspieszać pod groźbą strzelania. No to wykonałem rozkaz. Kazali mi się przedstawić, więc zrobiłem to. A oni… oni powiedzieli, że nie akceptują mojej identyfikacji! I kazali mi niezwłocznie opuścić system, towarzyszu admirale! Powiedziałem im, że nie mogę, że mam na pokładzie pana i towarzysza komisarza LePica i że mam rozkaz dostarczyć was do stolicy. Usłyszałem, że nikt, to jest żadna jednostka Ludowej Marynarki, nie zostanie wpuszczony do systemu, a kiedy oświadczyłem, że otrzymałem rozkazy bezpośrednio z Octagonu i od Komitetu, kazali mi pana sprowadzić i…

I zamilkł, unosząc bezradnie ręce. Zdecydowanie nie wyglądał na dowódcę najmniejszego nawet okrętu, ale jeśli choć połowa z tego, co powiedział, była zgodna z prawdą, trudno było mu się dziwić. Sam Theisman poczuł zimne mrówki maszerujące po krzyżu, niemniej jednak zmusił się do spokojnego kiwnięcia głową i ruszył ku konsoli radiowej. Obsługująca ją chorąży zerwała się z fotela i cofnęła tak szybko, że omal nie potknęła się o własne nogi, chcąc jak najszybciej oddalić się od niego. Theisman nie zareagował i zajął jej miejsce.

Lata minęły, odkąd ostatni raz osobiście nawiązywał łączność z jakimś okrętem, ale takich rzeczy się nie zapomina — palce odruchowo poruszały się po pulpicie, a on próbował wyobrazić sobie, co się stało. Bo coś stało się na pewno, i to coś dużego, a drastycznego. A w Ludowej Republice oznaczało to poważne zagrożenie dla każdego, kto miał pecha znaleźć się w okolicy. Instynkt samozachowawczy wył, aby nie nawiązywał łączności, tylko zrobił, co kazano: zawrócił i opuścił system. Mógł wydać stosowne polecenie Jacksonowi i ten bez wahania wykonałby je. A długie wakacje gdzieś na Ziemi czy Beowulfie byłyby naprawdę miłą perspektywą dla eks-oficera Ludowej Marynarki.

On jednakże był admirałem Republiki i miał swoje obowiązki, o których nie mógł tak po prostu zapomnieć. I dlatego zignorował instynkt samozachowawczy, zakończył procedurę i czekał, aż połączenie na wybranym kanale się ustabilizuje.

Mimo że był na to przygotowany, odruchowo zacisnął usta, widząc na ekranie kobietę w czerwono-czarnym uniformie Urzędu Bezpieczeństwa. Jej wąska twarz o ostrych rysach była zacięta i pełna nienawiści. Czuło się, że tylko czeka na pretekst, by otworzyć ogień, i to nie dlatego, że Jackson ją wkurzył. To było głębsze uczucie, wyrażające się ochotą do rozwalenia czegokolwiek. Theisman poczuł kolejne stado lodowatych mrówek na kręgosłupie.

— Jestem towarzysz admirał Thomas Theisman — oznajmił spokojnie. — A pani?

Przy trzech milionach kilometrów sygnał radiowy potrzebował ponad dziesięciu sekund na dotarcie do odbiorcy i drugie tyle, by odpowiedź dotarła do pytającego.

— Towarzyszka kapitan Eliza Shumate, Urząd Bezpieczeństwa — warknęła. — Co za interes macie w systemie Haven, Theisman?

Słysząc tę najbardziej znienawidzoną formę gramatyczną, od dawna zresztą nie używaną, Theisman zjeżył się wewnętrznie, ale odparł równie spokojnie jak poprzednio:

— To sprawa między mną a Komitetem, towarzyszko kapitan.

Coś mu podpowiadało, by nie używać nazwiska McQueen, i posłuchał owego wewnętrznego głosu — doświadczenie nauczyło go bowiem słuchać intuicji, zwłaszcza gdy była tak zdecydowana i niespodziewana.

— Komitetem — powtórzyła i nienawiść w jej oczach rozbłysła silniej.

Ponieważ na Theismanie nie wywarło to żadnego wrażenia, na jej twarzy pojawiły się pierwsze ślady szacunku.

— Tak, Komitetem — potwierdził z lodowatą uprzejmością. — Towarzysz komisarz LePic i ja mamy rozkaz natychmiast po przybyciu zameldować się u towarzysza przewodniczącego Pierre’a.

Na dźwięk tego nazwiska w oczach Shumate błysnęło coś jeszcze poza nienawiścią i podejrzliwością, choć nie był w stanie określić, co to było. Przyglądała mu się przez kilka sekund, a potem oświadczyła:

— Towarzysz przewodniczący Pierre nie żyje.

Theisman usłyszał za plecami czyjś jęk i poczuł, jak tężeje mu twarz. Nienawidził Pierre’a i wszystkiego, co ten zrobił, ale przyznawał mu jedno — trzymał za pysk całą tę bandę zwaną Komitetem Bezpieczeństwa Publicznego i zapewniał jako taką stabilizację. Opartą na terrorze, ale jakąś. Jego śmierć oznaczała, że ta stabilizacja się skończyła, a to mogło nader utrudnić mu wykonanie tego, co zamierzał. A biorąc pod uwagę nienawiść Shumate do Ludowej Marynarki i świerzbiący ją palec na spuście, na pewno skomplikuje…

— Przykro mi to słyszeć, towarzyszko kapitan — powiedział cicho i całkiem szczerze, choć z powodów, które tamtej nie mogłyby przyjść do głowy.

— Jestem pewna! — warknęła, nawet nie próbując udawać, że mu wierzy.

Ale powiedziała to i widać było, że minimalnie się odprężyła.

Theisman poczuł obok czyjąś obecność i kątem oka dostrzegł LePica. Towarzysz komisarz przybył na czas, by usłyszeć oświadczenie Shumate, bo był blady jak trup na urlopie. Niemniej jednak położył Theismanowi dłoń na ramieniu i podszedł bliżej, by znaleźć się w polu widzenia kamery, po czym przedstawił się:

— Towarzyszko kapitan Shumate, jestem towarzysz komisarz ludowy LePic przydzielony towarzyszowi admirałowi Theismanowi. To naprawdę straszna wiadomość. Jak umarł towarzysz przewodniczący?

— On nie umarł, towarzyszu komisarzu! Został zamordowany! Zastrzelony jak pies przez pachołków tej kurwy McQueen z jebanego Octagonu!

Cała nienawiść, która stopniowo odpływała z jej twarzy i głosu, wróciła, i to ze zdwojoną siłą. Słuchając jej, Theisman zaklął w duchu — teraz wszystko już było jasne: McQueen spróbowała usunąć Komitet i nie udało jej się. Chciał się odezwać, lecz poczuł silny uścisk dłoni LePica i nie powiedział słowa, pozwalając mu kontynuować rozmowę.

— To jeszcze gorsza wiadomość, towarzyszko kapitan. Ale z tego, że patrolujecie system, wnoszę, że sytuacja została opanowana. Możecie powiedzieć coś więcej?

— Nie znam wszystkich szczegółów, sir — przyznała. — Z tego co wiem, nikt nie zna. Na pewno kurew jedna chciała złapać wszystkich członków Komitetu, zrobić z nich zakładników i przejąć władzę. Po wszystkich wysłała Marines, ale nie wszędzie jej się udało. Nie była gotowa i tylko dlatego tak się to skończyło. Marines mieli zbroje i ciężką broń i w ciągu trzech minut wybili pluton policji, trzy drużyny Gwardii i całą osobistą ochronę towarzysza przewodniczącego, a on sam zginął w strzelaninie. Resztę członków Komitetu poza towarzyszem sekretarzem Saint-Justem złapała i zamknęła w Octagonie. Z towarzyszem sekretarzem prawie się jej udało, ale to okazało się jej zgubą.

— A Flota Systemowa? — spytał LePic, korzystając, że zrobiła przerwę na złapanie oddechu.

— W przeważającej większości pozostała bierna — odparła Shumate, nie kryjąc ulgi. — Wyglądało na to, że dwa superdreadnoughty chcą interweniować, ale towarzysz komodor Heft i jego eskorta okrętów Urzędu Bezpieczeństwa zniszczyli je, nim miały w pełni gotowe ekrany. To nauczyło resztę tych kutasów, ze nie warto pomagać zdrajcom!

I uśmiechnęła się z mściwą satysfakcją.

A Theisman zgrzytnął w duchu zębami, bo było dlań oczywiste, że żądny krwi ubek zamordował bez żadnej potrzeby dziewięć czy dziesięć tysięcy ludzi, podczas gdy wystarczyło wezwać dowódców obu okrętów do zaniechania jakiegokolwiek działania. O ile w ogóle jakieś podjęli, bo najprawdopodobniej była to tylko zboczona wyobraźnia gnoja. Gdyby okazali się na tyle głupi, by go nie posłuchać, miałby święte prawo ich zniszczyć. Ale o żadnym wezwaniu do kapitulacji towarzyszka kapitan nie wspomniała.

— Próbowaliśmy zdobyć Octagon, ale nie udało się, a suka cały czas nadawała, że towarzysz sekretarz jest zdrajcą — ciągnęła tymczasem towarzyszka kapitan Shumate. — Kiedy więc zaczęły przechodzić na jej stronę jednostki Marines, towarzysz sekretarz Saint-Just nie miał wyjścia i nacisnął guzik.

— Guzik?! — nie zrozumiał LePic.

Towarzyszka kapitan Shumate potwierdziła ruchem głowy.

— Jaki guzik?! — zażądał kategorycznie odpowiedzi LePic.

— Ten, który detonował kilotonowy ładunek umieszczony w piwnicy Octagonu, sir — wyjaśniła zwięźle. — Wystarczył, by zniszczyć cały budynek i zabić wszystkich zdrajców.

— A ludność cywilna? — spytał Theisman odruchowo.

— Cóż… najbliższe trzy wieże mieszkalne też zostały zniszczone, więc straty były duże. Nie mogliśmy ewakuować mieszkańców, bo uprzedzilibyśmy zdrajców, co im grozi. A trzeba ich było zlikwidować. Z tego co słyszałam, szacunkowo zginęło jeden koma trzy miliona cywilów.

LePic z trudem przełknął ślinę — szacunkowo znaczyło, że są to dane wstępne lub zaniżone, a to z kolei oznaczało, że zabito więcej cywilów niż w czasie rewolty Lewelerów, kiedy walki toczyły się w różnych częściach miasta i nie dało się uniknąć strat wśród ludności cywilnej. Teraz dałoby się, gdyby komuś na tym zależało, ale nie zależało, więc cywile zginęli… bo ewakuacja mogła ostrzec McQueen!

— Więc kto z członków Komitetu przeżył, towarzyszko kapitan? — spytał LePic, siląc się na spokojny ton.

Shumate spojrzała na niego zdziwiona.

— Przepraszam, sir, sądziłam, że wyraziłam się jasno — odparła. — Jedynym, który przeżył, jest towarzysz sekretarz, czyli teraz towarzysz przewodniczący naturalnie Oscar Saint-Just.


* * *

Kilkanaście godzin później milczący towarzysz major UB o zaciętym wyrazie twarzy eskortował Theismana i LePica do gabinetu Saint-Justa w Noveau Paris. Major był nieszczęśliwy z powodu zleconego mu zadania i nie ukrywał tego. Gdyby wzrok mógł zabijać, Theisman byłby trupem, i to pociętym na drobne kawałeczki, bo oczy towarzysza majora cięły niczym sztylety. Jego reakcja nie była zresztą niczym szczególnym — wszędzie po drodze napotykali ubeków w pełnym rynsztunku i uzbrojonych jeśli nie w karabiny plazmowe, to przynajmniej w pulsery. I wszyscy spoglądali na niego wrogo, część nawet spluwała, jeśli nie było w pobliżu podoficerów.

Theisman nie miał im tego za złe — skoro McQueen prawie się udało, do najgłupszego z nich musiało dotrzeć, że znalazł się naprawdę niedaleko grobu: gdyby Ludowa Marynarka przejęła władzę, los ubeków byłby przesądzony. A przynajmniej przytłaczającej większości z nich. A on był najstarszym rangą oficerem Ludowej Marynarki w okolicy…

Towarzysz major otworzył drzwi i odsunął się na bok, posyłając Theismanowi ostatnie, pełne potępienia spojrzenie. LePica pożegnał krótkim skinieniem głowy.

Obaj zignorowali go i weszli.

Towarzysz major zamknął za nimi drzwi, a zza biurka na powitanie wstał niewysoki mężczyzna. Theisman znał Saint-Justa jak każdy w Ludowej Republice Haven, ale nigdy dotąd go nie spotkał. Z oficjalnych nagrań wynikało, że Saint-Just jest średniego wzrostu, a tymczasem okazało się, że jest kurduplem, podobnie jak nieopłakiwana Cordelia Ransom. Przypomniał mu się zasłyszany kiedyś złośliwy komentarz o ludziach wzrostu siedzącego psa — że są tak złośliwi, bo jeśli ktoś ma rozum tak blisko dupy, musi się to jakoś odbić… Dalsze rozmyślania na temat średniej wzrostu w Komitecie i jego wpływie na charaktery przerwał mu Saint-Just:

— Towarzyszu komisarzu, towarzyszu admirale, siadajcie proszę.

Głos był zmęczony, a na twarzy widać było świeże zmarszczki, ale w sumie Saint-Just wyglądał tak jak zwykle — niegroźnie i nijako.

— Dziękuję, sir — powiedział LePic i zajął jeden ze wskazanych przez gospodarza foteli.

Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami to głównie on miał się odzywać, bo w tej sytuacji lepiej było unikać konfrontacji, na ile to było możliwe, a równocześnie było naturalnie, że Theisman woli nie rzucać się w oczy.

Theisman także usiadł w fotelu, a Saint-Just przycupnął na rogu biurka. Przyglądając mu się, Theisman nie mógł zapanować nad niechętnym podziwem. Oscar Saint-Just zaczął karierę w bezpiece legislatorów i doszedł tam do stanowiska drugiego po Bogu, po czym zdradził ich i pomógł Pierre’owi wyrżnąć ich prawie do nogi. Został praktycznie zastępcą Pierre’a i był nim przez ponad dziesięć lat… a teraz miał pełnię władzy, bo resztę Komitetu wysadził wraz z Esther McQueen. To się nazywało prawdziwe poświęcenie. Ktoś kiedyś powiedział: „Musimy ich zabić, żeby ich uratować”. Dotyczyło to, zdaje się, jakiejś wioski istniejącej dawno temu na Ziemi, ale nie był tego pewien. Natomiast był pewien, że idealnie określało sposób myślenia tego skąpanego we krwi konusa.

— Jesteśmy zszokowani tym, co się stało, towarzyszu przewodniczący — zagaił LePic, przerywając ciszę. — Słyszeliśmy naturalnie plotki o ambicjach McQueen, ale nie sądziliśmy, że spróbuje czegoś takiego.

— Prawdę mówiąc, ja też się nie spodziewałem — przyznał Saint-Just.

I ku swemu zaskoczeniu Theisman stwierdził, że mu wierzy.

— Przynajmniej nie spodziewałem się, że będzie to spisek na taką skalę i już teraz. Nie ufałem jej, to fakt. Ani wcześniej, ani ostatnio, ale potrzebowaliśmy jej i jej umiejętności i sądziłem, że zdawała sobie sprawę, że jeszcze długo będzie nam potrzebna. Byłem oczywiście gotów wprowadzić pewne rutynowe środki ostrożności, ale ani ja, ani towarzysz przewodniczący nie zamierzaliśmy podjąć przeciwko niej żadnych kroków jedynie w oparciu o informacje o jej „ambicjach”. I byłem przekonany, że ona jest tego w pełni świadoma. Teraz to oczywiste, że knuła przez cały czas, podobnie jak i to, że zadziałała zbyt szybko, choć przyznaję, że naprawdę niewiele jej zabrakło do sukcesu. Gdyby Rob nie został zabity i znalazł się w Octagonie, nie wiem, czy zdołałbym…

Przerwał i machnął ręką, odwracając się od nich.

Theisman przeżył kolejny tego dnia szok — był bowiem gotów uwierzyć w różne rzeczy dotyczące szefa Urzędu Bezpieczeństwa, ale o zdolność do przyjaźni go nie podejrzewał.

— W każdym razie zrobiła to, co zrobiła — podjął po chwili Saint-Just. — I pewnie nigdy się nie dowiemy, co ją do tego skłoniło. Wiadomo, że nie była gotowa, i bardzo dobrze się stało, bo gdyby była, zostałbym albo zabity jak Rob, albo złapany jak reszta, a ona by wygrała. A tak…

Wzruszył wymownie ramionami.

LePic przytaknął bez słowa.

— I w ten sposób doszliśmy do powodu, dla którego chciałem się z wami, panowie, zobaczyć — oznajmił energiczniej dyktator Ludowej Republiki, po czym przyjrzał się Theismanowi z pewną dozą ciekawości. — Obaj wiecie, że McQueen zdecydowała się sprowadzić tu was jako nowych dowódców Floty Systemowej. Natomiast wątpię, abyście wiedzieli, że zgodziła się na to jedynie dlatego, że była to moja propozycja, przy której zresztą się uparłem.

Słysząc to, Theisman uniósł brwi. A Saint-Just prychnął i wyjaśnił:

— Tylko proszę nie sądzić, że postąpiłem tak dlatego, że uważam pana za gorącego zwolennika nowego ładu, towarzyszu admirale, bo nie uważam. Nie sądzę także, by był pan drugim wcieleniem Esther McQueen. Gdyby tak było, nie siedziałby pan tutaj: byłby pan martwy. Uważam pana za profesjonalnego wojskowego, który nigdy nie bawił się w politykę, więc nie nauczył się zasad tej brudnej gry. Nie podejrzewam pana o miłość do Komitetu i przyznam, że nie interesuje mnie to, jak długo będzie pan lojalny wobec rządu i Republiki. Będzie pan?

— Sądzę, że tak, towarzyszu przewodniczący — odparł Theisman ostrożnie, woląc nie dodawać, że lojalny wobec Republiki pozostanie zawsze.

— Mam nadzieję — stwierdził Saint-Just beznamiętnie. — Bo potrzebuję pana. Ale nie zawaham się pana rozstrzelać, jeśli zacznę podejrzewać pana o nielojalność, towarzyszu admirale. Jeśli zabrzmiało to jak groźba, to znaczy, że jest to groźba, ale nie ma w niej nic osobistego. Po prostu nie mogę ryzykować. Spisek McQueen został stworzony w siłach zbrojnych. Oczywiste jest, że będę w związku z tym znacznie baczniej obserwował korpus oficerski tak floty, jak i Marines.

— To zrozumiałe — przyznał spokojnie Theisman. — Nie powiem, że mnie to cieszy, bo z pewnością odbije się to choćby na morale tychże sił zbrojnych, a więc i na ich wartości bojowej, ale byłbym zaskoczony, gdyby postąpił pan inaczej. Ja na pana miejscu zrobiłbym to samo.

Przez twarz Saint-Justa przemknęło coś na kształt aprobaty. I natychmiast zniknęło.

— Cieszę się, że pan to pojmuje, bo daje to pewne nadzieje na to, że będziemy mogli ze sobą współpracować — ocenił Saint-Just. — Mam też nadzieję, że zrozumie pan, iż w istniejących okolicznościach nie mam najmniejszego zamiaru dać jakiemukolwiek oficerowi sił zbrojnych władzy pozwalającej na takie działania, jakie mogła podejmować McQueen. Sam zostanę sekretarzem wojny, utrzymując pozycję szefa Urzędu Bezpieczeństwa i obejmując równocześnie przewodnictwo Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego. Nigdy nie chciałem tego ostatniego, bo widziałem, ile to kosztuje Roba, ale nie mam wyjścia. Muszę dokończyć to, co zaczął Rob S. Pierre, i zrobię to, jak długo by to nie potrwało. Natomiast chcę, żeby pan dokładnie zrozumiał sytuację. A jest ona następująca: Octagon został zniszczony, wraz z nim całe główne archiwum. Zabitych zostało dwie trzecie planistów i analityków oraz większość starszych rangą oficerów floty. Sporo zginęło w walkach przed i po albo zostało rozstrzelanych za opowiedzenie się po stronie McQueen. Całe szczęście, że zmusiliśmy przeciwnika do odwrotu, a operacja „Bagration” już się rozpoczęła, bo dowództwo Ludowej Marynarki praktycznie przestało istnieć. A ja nie odważę się go odbudować w oparciu o oficerów floty, dopóki nie upewnię się co do ich absolutnej lojalności. Nie mówię tego dlatego, że nie jestem pewien pana, ale dlatego by wiedział pan, co się dzieje i dlaczego.

Zrobił przerwę i poczekał, aż Theisman przytaknie na znak, że zrozumiał. Potem mówił dalej:

— Będę tworzył nowy sztab generalny, ale głównie z oficerów Urzędu Bezpieczeństwa. Zdaję sobie sprawę, że mają oni ograniczone doświadczenie bojowe, ale są niestety jedynymi, których wierności jestem pewien. A to obecnie będzie dla mnie ważniejsze, przynajmniej do chwili, aż nie spuścimy przeciwnikowi tęgiego lania. Nie jestem jednak aż tak naiwny, by wierzyć, że wśród oficerów Urzędu Bezpieczeństwa znajdę dowódców liniowych, a w pierwszym roku wojny przekonaliśmy się wszyscy, jak kosztowne jest nabywanie doświadczenia na froncie w dowodzeniu wielkimi związkami taktycznymi. Dlatego jestem i będę zmuszony do pozostawienia dowodzenia nimi w rękach regularnych oficerów Ludowej Marynarki, ale z przywróconą, a prawdopodobnie wzmocnioną władzą komisarzy ludowych. Jak pan zauważył, może się to odbić niekorzystnie na gotowości bojowej, ale nie mam wyboru. Ze wszystkich zaś stanowisk dowódców flot najkrytyczniejsze dla bezpieczeństwa jest dowództwo Floty Systemowej. I w ten sposób doszliśmy z powrotem do panów.

Pierwszym zadaniem będzie przywrócenie spokoju, porządku i morale. Zniszczenie Sovereignty of the People i Equality wywołało protesty i niechęć do Urzędu Bezpieczeństwa. Jestem w stanie to zrozumieć, ale taka sytuacja nie może dłużej trwać. Flota musi się uspokoić i na powrót stać się zgraną formacją bojową wykonującą bez szemrania rozkazy dowództwa, czyli moje. Poza tym musi być przygotowana na możliwość pojawienia się w systemie zwolenników McQueen. Jest to, przyznaję, mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe, że zdążyła wezwać na pomoc dowódców formacji spoza systemu. Potrzebuję gotowej do walki Floty Systemowej na wypadek, gdyby tacy renegaci się tu jednak zjawili. I to będzie pańskie pierwsze zadanie, towarzyszu admirale: zmienić Flotę Systemową w zdyscyplinowaną, gotową do walki formację będącą ostoją porządku i stabilizacji w państwie, a nie ich zagrożeniem. Rozumie mnie pan, towarzyszu admirale?

— Rozumiem, towarzyszu przewodniczący — przyznał Theisman, w tej kwestii całkowicie zgadzający się z rozmówcą.

— A jest pan w stanie tego dokonać?

— Jestem — odparł zwięźle Theisman. — Jestem w stanie uczynić Flotę Systemową z powrotem obrońcą Republiki… ale tylko z pańską pomocą, towarzyszu przewodniczący.


* * *

Słońce już dawno zaszło, gdy Oscar Saint-Just skończył podpisywać codzienną stertę oficjalnych dokumentów. Jak zwykle co najmniej jedną czwartą stanowiły wyroki śmierci. Odchylił fotel, z ulgą oparł głowę na zagłówku i potarł zmęczonym gestem nasadę nosa. W życiu się tyle nie napodpisywał, co przez te dni, które minęły od próby zamachu…

Nienawidził tego, ale jak powiedział Theismanowi i LePicowi — robił to, co musiał, i będzie to robił, jak długo okaże się to konieczne. Nie miał wyboru, bo był jednym ocalałym człowiekiem Komitetu. Nie miał pomocników, kolegów, wsparcia ani nikogo, komu mógłby zlecić samodzielne zadania albo na kim mógłby polegać. Wysadzając Octagon, zabił wszystkich pozostałych członków Komitetu i wątpił, by ktokolwiek o tym zapomniał. Wielu zapewne zastanawiało się, czy na jego ostateczną decyzję nie miała wpływu świadomość, że pozbywając się ich, toruje sobie drogę do władzy absolutnej. I dlatego nikt nie będzie miał żadnych oporów moralnych, by zabić z kolei jego i samemu przejąć władzę. A największym zagrożeniem była ta cholerna flota zorganizowana, uzbrojona i wszechobecna. I dowodzona przez oficerów uważających się bez wątpienia za prawdziwych obrońców państwa… a więc przekonanych, że do ich obowiązków należy obrona tegoż państwa przed kimś, kto zamordował półtora miliona ludzi, by pozbyć się konkurencji. Jeśli dodać do tego parnellowską wersję zamachu na Harrisa i popularność, jaką cieszyła się McQueen jako autorka operacji „Ikar”, „Scylla” i „Bagration”, nie ulegało żadnej wątpliwości, że Ludowa Marynarka jest dla niego groźniejszym niż Sojusz przeciwnikiem. Przynajmniej chwilowo.

Wrócił myślami do LePica i Theismana. Wybrał tego ostatniego, ale to było przed tym, nim McQueen dała się ponieść emocjom czy też uwierzyła w fałszywe informacje. Theisman mógł okazać się lojalny, ale nie musiał i w sumie wszystko zależało od tego, czy LePic go upilnuje. LePic miał doskonały przebieg służby i Saint-Just darzył go pełnym zaufaniem, ale żałował, że Erasmus Fontein nie przeżył. Albo zabiła go McQueen, albo on sam, wysadzając Octagon. W każdym razie brak mu było jego doświadczenia i wiedzy wojskowej.

Zastanawiał się nawet, czy nie odwołać Eloise Pritchart i nie powierzyć Theismana jej opiece, ale w tej chwili nie mógł sobie na to pozwolić. Dwunasta Flota jest i będzie równie ważna, przynajmniej w najbliższej przyszłości. Bezpieka poradzi sobie z problemem, jaki zaczęła stanowić Ludowa Marynarka, ale do tego potrzebne było zakończenie wojny. Gdy tylko umilkną strzały, zaczną się porządki, a w pierwszej kolejności UB zajmie się Giscardem, Tourville’em i ich sztabami. Nie miał wyboru, biorąc pod uwagę, jak prawdopodobne było, iż stali się zwolennikami McQueen. Nie mógł jednak ich ruszyć przed zakończeniem operacji „Bagration”, a to znaczyło, że nie mógł odwołać Pritchart do stolicy — była niezbędna na dotychczasowym stanowisku. A Flota Systemowa znajdowała się o mniej niż godzinę lotu od jego gabinetu, toteż w razie jakiegoś niebezpieczeństwa był w stanie szybko do niej dotrzeć. Jeśli LePic będzie potrzebował, mógł liczyć na praktycznie natychmiastowe wsparcie całych sił Urzędu Bezpieczeństwa, a były one na planecie naprawdę liczne. Theisman zaś wyglądał na odpowiednio spacyfikowanego. Choć w sumie nie było to właściwe określenie, bo Theisman się nie bał. Raczej wiedział dokładnie, gdzie przebiega granica, i miał świadomość, że Saint-Just nie zawaha się go zastrzelić, jeśli przekroczy tę granicę choćby o milimetr. Poza tym powiedział szczerze, że jest wierny Republice; w to Saint-Just nie wątpił. Podobnie jak w słowa LePica, że jego podopieczny nie jest zainteresowany władzą polityczną. A to znaczyło, że to najlepszy kandydat, jakiego miał do dyspozycji.

Saint-Just uśmiechnął się lekko i zaczął delikatnie bujać fotelem.

Doszedł do wniosku, że zrobił, co było w jego mocy wybrał najlepszego kandydata na dowódcę Floty Systemowej. Eloise będzie miała oko na Giscarda. A nim skończy się strzelanina, wybrani oficerowie UB stworzą nowy system dowodzenia, co do lojalności którego nie będzie wątpliwości.

Póki co zaś w układzie Haven panował stan wyjątkowy, obejmujący wszystkie sfery życia społecznego stalowym uściskiem. Tak szybko, jak będzie to możliwe, wprowadzi go w pozostałych, głównych systemach Ludowej Republiki i skończy tę cholerną wojnę. Wtedy będzie mógł spokojnie rozprawić się z głównym zagrożeniem, czyli z flotą. Było prawdopodobne, że wojnę zakończy operacja „Bagration”, tak jak powtarzał to McQueen, ale ponieważ był człowiekiem przezornym, zabezpieczył się…

Pierwszy raz od wysadzenia Octagonu Oscar Saint-Just uśmiechnął się, pokazując zęby — natychmiast po eksplozji, nim jeszcze wysłał jednostki kurierskie do innych głównych systemów z ostrzeżeniem dla dowódców garnizonów Urzędu Bezpieczeństwa, uczynił coś innego. Pchnął kuriera z rozkazem wykonania operacji „Hassan”. Mimo niewielkich szans na sukces operacja ta stała się naprawdę ważna, bo jeśli udałoby się spowodować choć w części takie zamieszanie wewnętrzne w szeregach Sojuszu, z jakim on miał do czynienia u siebie, powinno to wywrzeć duży i korzystny wpływ na przebieg wojny.

A jeśli się nie powiedzie, nie straci niczego istotnego.

Загрузка...