Rozdział XIV

— Aleś ty sprytna, energiczna i obrzydliwa — poinformowała trzymaną na kolanach córkę Allison. — Gdybyś tylko nie robiła wokół siebie takiego bajzlu, byłabyś naprawdę idealnym dzieckiem. A tak jesteś prawie idealnym.

I pocałowała ją w goły brzuch, co wywołało pisk radości i próbę złapania jej za włosy, czego z łatwością uniknęła. Faith pisnęła ponownie, opluwając się przy tym podobnie jak za pierwszym razem, który spowodował komplement. Allison sięgnęła po chusteczkę, gdy ponad jej ramieniem pojawiła się ręka w zielonym rękawie i podała jej poszukiwany przedmiot.

Allison uniosła głowę i uśmiechnęła się w podzięce. Odpowiedział jej znacznie chłodniejszy uśmiech — kapral Jeremiah Tennard wyznaczony wbrew jej protestom na osobistego ochroniarza Faith nie pochwalał tego, co zrobiła, i nawet nie próbował tego ukryć. Dlatego Allison uśmiechnęła się jeszcze bardziej niewinnie i zabrała za czyszczenia córki. Skończyła prawie dokładnie w tym momencie, gdy przed dworcem, na przewidzianym dla VIP-ów miejscu, nieco energiczniej niż powinien zaparkował pierwszy wóz ze znajomym herbem na drzwiach. Rozległ się rustykalny dźwięk i rozbłysło zielone światło oznaczające równoczesne pobranie opłaty z konta właściciela i uszczelnienie korytarza prowadzącego od drzwi śluzy w prawym boku do śluzy w ścianie budynku. Chwilę później drzwi śluzy otworzyły się i stanął w nich inny gwardzista w zielonkawo-zielonym uniformie Gwardii Harrington.

— Witaj, Simon! — powitała go radośnie Allison.

Simon Mattingly został awansowany na porucznika, gdy nastąpił wzrost liczebny sekcji Gwardii Harrington odpowiedzialnej za ochronę osobistą członów rodziny patrona. Wiązało się to z koniecznością zapewnienia osobnych zespołów chroniących Faith i Jamesa. Co nie przeszkadzało mu pozostać zastępcą dowódcy ochrony osobistej Honor, gdy tylko okazało się, że ona i LaFollet żyją i wrócili na Grayson.

Allison w zasadzie cieszyła się z jego awansu. Radość byłaby niczym nie zmącona, gdyby nie powód tegoż. Według jej opinii, łagodnie rzecz ujmując, przesadą było przydzielanie dziesięciomiesięcznemu brzdącowi czterech doskonale wyszkolonych i uzbrojonych członków osobistej ochrony z rozkazem, by nie odstępowali tegoż brzdąca na krok przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Na szczęście nie wszyscy — generalnie wystarczał jeden. James miał więcej szczęścia — jako młodszemu, czyli „zapasowemu” spadkobiercy przysługiwała mu dwuosobowa ochrona.

Pierwszy raz w życiu Allison przekonała się, że jej upór na nic się nie zda — skoro tylko konklawe patronów zaakceptowało Faith jako dziedziczkę Honor i formalnie wyznaczyło Howarda Clinkscalesa na zarządcę domeny do czasu osiągnięcia przez nią pełnoletności oraz ustaliło skład rady regencyjnej, klamka zapadła. W radzie regencyjnej zasiadła zresztą matka patronki, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Wszystkie te uzgodnienia diabli wzięli, gdy Honor wróciła, ale Faith pozostała jej legalną spadkobierczynią. Choć Allison doskonale zdawała sobie sprawę, że większość patronów, nawet tych liberalnych, wolałaby, żeby wykazała choć elementarną przyzwoitość i ogłosiła, że pierwszy urodził się James. Ponieważ o tym nie pomyślała, a Protektor się uparł, niechętnie, ale zgodzili się na poprawkę zezwalającą córkom dziedziczyć tytuł po ojcach, jeżeli to one są pierworodnymi dziećmi. Zabezpieczyli się oczywiście zapisem, że nie dotyczy to patronów, którzy w chwili głosowania mieli już męskich potomków. No i kategorycznie wykluczyli z tej zasady dziedziczenie stanowiska Protektora mimo wysiłków Benjamina. Niemniej jednak udało mu się przeprowadzić kolejną reformę.

Nikt też specjalnie publicznie nie sarkał i nie odezwał się ani jeden głos zwalający winę na „te obce baby”. Było to zrozumiałe, gdyż wszystko działo się krótko po śmierci Honor i żaden patron nie miał ochoty ryzykować gniewu ludzi, którzy niechybnie uznaliby, że sprzeciwił się przede wszystkim rozsądnemu prawu do sukcesji po Honor Harrington, a tego mógłby nie przeżyć, niekoniecznie w politycznym znaczeniu tego słowa. Poza tym co rozsądniejsi doszli do wniosku, że mają dwadzieścia lat, nim Faith osiągnie wiek umożliwiający jej oficjalne noszenie Klucza Harrington, a to wystarczająco długi okres, by coś wymyślić. Ich założenia wzięły w łeb, gdy Honor wróciła, i znalazło się paru gotowych przysiąc, że dała się pojmać do niewoli i okaleczyć tylko po to, by skłonić ich w ten przewrotny sposób do przyjęcia poprawki o prawie kobiet do dziedziczenia tytułu. Publicznie co prawda żaden tego nie powiedział, ale kilku głośno wyraziło podobny pogląd, bo dotarł on do Allison. Ta zresztą podejrzewała, że ci sami patroni musieli także znaleźć powód, dla którego ona i Alfred zamierzali rzekomo trzymać domenę Harrington w swej despotycznej władzy, jako że pod naciskiem Benjamina oboje znaleźli się w składzie rady regencyjnej.

Sama takiego powodu nie potrafiła wymyślić, ale znając ludzką psychikę, nie wątpiła, że w końcu dowie się, co podłego uknuła wraz z mężem.

Potrząsnęła głową — decyzja patronów nie była żadną łaską czy uprzejmością z punktu widzenia jej i jej męża. I jak długo będzie miała coś do powiedzenia w tej kwestii, nie będzie też z punktu widzenia bliźniąt. Wystarczająco złe było zwalenie obowiązków patrona na jedno z jej dzieci. Mueller i cała reszta tych nadętych dupków mogli sobie myśleć, jacy to okazali się wspaniałomyślni wobec Faith, bo żadnemu do głupiego, dotkniętego atrofią móżdżku nie przyszło, że nie wszyscy we wszechświecie pragną rządzić życiem innych.

Mueller irytował ją do tego stopnia, że skłonna była przyznać, iż okazała mu lekką nieuprzejmość na oficjalnym przyjęciu po ogłoszeniu sukcesji Faith, ale gdy zaczął łgać w żywe oczy o „tragicznym mordzie na jej heroicznej córce”, puściły jej bezpieczniki. Istniała też teoretyczna możliwość, że gdyby Hera nie wyczuła jej emocji, nie wdrapałaby mu się na kark, a Nelson nie wlazł pod nogi dokładnie w momencie, w którym pan patron narobił dzikiego wrzasku, czując obcy ciężar na plecach i ukłucia ostrych jak szpilki pazurów przebijających materiał wędrujące po krzyżu. Hera zresztą wykazała się niesamowitym wyczuciem, bo nie skaleczyła go ani razu, przerabiając „przypadkowo” wieczorową marynarkę na szmaty.

Jego wygłaszane później uwagi na temat obcych zwierząt, którymi Honor zapaskudziła Grayson, były balsamem dla jej duszy — natychmiast mu wytknęła, że po obcych zwierzętach trudno oczekiwać, że zrozumieją wszystkie niuanse cywilizowanego zachowania. Szlag go trafił albo dlatego, że powiedziała to z niewinnym uśmiechem, albo dlatego, że widząc, co z niego zrobiły treecaty, jako jedyna parsknęła śmiechem. Reszta gości wykazała się znacznie lepszym treningiem w maskowaniu parsknięć atakami kaszlu, zduszonym charkotem i podobnymi manewrami.

Poza tym cokolwiek by Mueller i jego przydupasy wygadywali, i tak wszyscy na Graysonie wiedzieli, że treecaty czym jak czym, ale głupimi zwierzakami, przypadkowo zachowującymi się niewłaściwie na uroczystym przyjęciu z pewnością nie są.

Potem dotarły do niej słuchy, iż Mueller rozpuścił wśród zaufanych ludzi wieści, jakoby celowo napuściła nań drapieżniki, a jej frywolne zachowanie, gdy wymknęły się jej spod kontroli, przypisać należy skutkom depresji post partum, co wybaczyć musi każdy gentleman. Było nawet możliwe, że paru najgłupszych konserwatystów w to uwierzyło, natomiast z innych źródeł Allison wiedziała, że toczy się zażarta, choć całkowicie nieoficjalna, ma się rozumieć, debata, dlaczego treecaty podzielają jej niechęć i odrazę do Muellera. Snuto dziesiątki, jeśli nie setki domysłów, ale panowała powszechna zgodność co do jednego: Allison musiała mieć naprawdę poważny powód. A rozważania, co też konkretnie zrobił jej (lub Honor) pan patron, by zasłużyć na publiczne upokorzenie, trwały nadal.

Naturalnie nikomu nawet się nie śniło zapytać o to jej samej, a gdyby nawet ktoś się ośmielił, i tak by nie powiedziała. A to dlatego, że to, co było wiadome jej, nie miało prawa przedostać się do publicznej wiadomości, bo utrudniłoby jedynie sprawę. Otóż wiedziała, że w przeciwieństwie do większości mieszkańców Graysona ani Howard Clinkscales, ani Benjamin Mayhew nie uwierzyli, że William Fitzclarence działał sam i że wyłącznie on odpowiadał za próbę zamordowania Honor, w wyniku której zginął wielebny Hanks i dziewięćdziesięciu pięciu mieszkańców Domeny Harrington. Każdy z nich, nie wspominając o swych podejrzeniach drugiemu ani też Honor, wszczął śledztwo. Oba jak na razie wykazały, że Mueller był cichym wspólnikiem Fitzclarence’a, ale nie zdobyto w ich trakcie żadnych dowodów. Ponieważ trwały długo, Mueller zdążył zostać przywódcą opozycji parlamentarnej, co znacznie utrudniło stosowanie pozaprawnych metod. Clinkscales i tak był gotów je zastosować, ale wtedy właśnie wróciła Honor. Benjamin zaś wolał nie ryzykować, a oficjalnie bez dowodów oskarżyć go nie mógł, bo jedynie przysporzyłby mu popularności. Dowody zaś były tylko poszlakowe i nie miały prawa wystarczyć w sądzie. Wszystko zaś dlatego, że Mueller za fasadą napuszonego bufona krył sprytny i wysoce rozwinięty instynkt samozachowawczy oraz inteligencję, o którą przy pierwszym spotkaniu trudno go było podejrzewać.

Allison rozumiała, dlaczego Benjamin i Clinkscales postąpili tak, a nie inaczej i traktowali Muellera, jakby nigdy go o nic nie podejrzewali. Ani jeden, ani drugi nie zaprzestali wysiłków mających na celu uzyskanie dowodów jego zdrady, choć niekoniecznie w związku z zamachem na życie Honor. Ona sama nie musiała bawić się w uprzejmość, acz nierozsądne byłoby wysyłanie plutonu egzekucyjnego, toteż skorzystała z okazji, by go upokorzyć.

Wiedziała, że druga raczej jej się nie trafi, natomiast nie miała pojęcia, czy Mueller zorientował się, ile miał szczęścia, że treecaty nie wszystko odkryły i wyłgał się jedynie zniszczeniem przyodziewku.

To, co zrobiła, przyniosło jej satysfakcję i było równocześnie wypowiedzeniem wojny, a smaczku temu ostatniemu dodawał fakt, że zgodnie z graysońskim obyczajem Mueller musiał traktować ją z największą uprzejmością i publicznie nie wolno było mu powiedzieć na jej temat jednego złego słowa. Pierwszy raz tak sztywne normy zachowania sprawiły jej prawdziwą przyjemność, choć nie liczyła, że któregoś razu krew go zaleje do tego stopnia, że rzeczywiście dostanie wylewu albo się zapomni. Korzystała jednakże z przewagi, jaką na Graysonie dawała jej płeć i związane z nią przywileje towarzyskie, bez żenady przy każdej okazji.

Mueller nie pozostał jej dłużny i wymiana ognia trwała. Ostatnie starcie dotyczyło właśnie ochrony osobistej. Wszyscy znali opinię Allison na ten temat, toteż Mueller stał się najgorętszym orędownikiem skrupulatnego przestrzegania prawa odnośnie liczebności ochrony osobistej spadkobierców Honor. Jego koronnym argumentem było to, że wszyscy na Graysonie ponieśli osobistą stratę po brutalnym zamordowaniu patronki Harrington, toteż cały Grayson był odpowiedzialny za zapewnienie jak najlepszej ochrony tej, na którą spadły obowiązki i tytuł i z którą wiązano tak wielkie nadzieje, mimo iż chwilowo była jeszcze niemowlakiem.

Allison doskonale zdawała sobie sprawę, że bez obstawy się nie obędzie, ale gdyby nie Mueller, skończyłoby się pewnikiem na dwuosobowym zespole. Mueller uparł się, a jego stronę wzięło zaskakująco wielu, nawet ci, którzy byli przyjaciółmi Honor, choć z zupełnie innych powodów.

A potem ku zaskoczeniu Allison okazało się, że nader łatwo przyszło jej przyzwyczajenie się do obecności sześciu uzbrojonych chłopa tam, gdzie od rzekomej śmierci Honor była sama z mężem. Nie oznaczało to, że akceptowała ten stan rzeczy, ale nie miała innego wyjścia, jak go tolerować.

Szczęśliwie zarówno Jeremiah, jak i Luke Blacket, czyli dowódcy zespołów, byli sympatycznymi młodzieńcami cichymi, nienagannie uprzejmymi, pomocnymi i szczerze przywiązanymi do podopiecznych. I bardzo niebezpiecznymi. Allison zbyt wiele czasu spędziła z Honor, by nie rozpoznać, co kryje się za tymi miłymi fasadami. Zabiliby każdego, kto zagroziłby powierzonym ich pieczy dzieciom czy ich matce. Nikt, nawet ona, nie mógł całkowicie zignorować świadomości, że ci ludzie bez wahania mordowaliby i zginęli w obronie jej bliźniąt lub jej samej. Co prawda nadal z trudem docierało do niej, że ktoś mógłby chcieć wyrządzić jej krzywdę. To znaczy intelektualnie zdawała sobie z tego sprawę, ale była to tylko teoria, a nie praktyka. I to dopiero po tym, gdy Howard Clinkscales podzielił się z nią wynikami swego śledztwa dotyczącego Muellera i zamachu na Honor.

Dzięki temu przestała tak zaciekle protestować, a Samuel Mueller zajął pierwsze miejsce na liście jej prywatnych wrogów. Restrykcje wprowadzone w codziennym stylu życia przez stałą obecność i wymogi ochrony niechętnie tolerowała. Niedogodności nie były wielkie, ale dokuczliwe. Na przykład: nie mogła udać się na zakupy, gdy nagle napadła ją taka ochota, albo niespodziewanie zmienić planów wyjazdowych bez wcześniejszego uprzedzenia umożliwiającego podjęcie niezbędnych środków ostrożności. Zazwyczaj potrojonych w stosunku do rutynowych. Nie podawała w wątpliwość konieczności istnienia ochrony i związanych z nią ograniczeń. Wiedziała, ilu ludzi próbowało przez lata zabić Honor, zwykle z powodów, które dla nich były bardziej niż wystarczające. Zdawała też sobie sprawę, ilu wariatów, psychopatów i żądnych sławy narwańców było na Graysonie. I to niekoniecznie religijnych, choć ci byli najgroźniejsi, bo gotowi bez wahania oddać życie, byle osiągnąć cel, wskazany ich chorym umysłom przez Boga (obojętne zresztą jakiego). Innych mogła ciągnąć sława zabójcy pierwszej spadkobierczyni pierwszej patronki w dziejach Graysona…

Dlatego rozumiała wymogi bezpieczeństwa i nawet się na nie godziła. Z zasady, bo istniały granice, za które nie dała się wepchnąć. By nie zwariować, musiała wszystkim przypomnieć, że nie będzie zawsze i w każdych warunkach więźniem członków swej ochrony czy ochrony dzieci. Dlatego też dobrze zinterpretowała miny otaczających ją gwardzistów, gdyż to właśnie była tego rodzaju okazja.

Mina Mattingly’ego zresztą mówiła sama za siebie była bardziej zrezygnowana niż zła, no ale Allison nie była pierwszą przedstawicielką rodziny Harrington, z którą miał do czynienia. Zdawał sobie zresztą sprawę, że po kimś Honor musiała odziedziczyć upór. Od niedawna miał pewność po kim…

— Witam, milady — odparł spokojnie i uprzejmie, po czym dodał nieco ostrzej: — Widzę, że prawie zdążyłem.

— „Prawie” to właściwe słowo, choć i tak jesteś szybciej, niż się spodziewałam — przyznała z radosnym uśmiechem i poklepała go matczynym gestem po ramieniu.

Nie zrobiło to na nim takiego wrażenia, jakie wywierało na większości graysońskich mężczyzn, bo w przeciwieństwie do nich Simon bez trudu pogodził się z faktem, iż ta młoda, piękna kobieta w rzeczywistości jest starsza od jego babki. No, ale spędził wiele lat, towarzysząc Honor poza Graysonem, a Honor wyglądała jeszcze młodziej.

— Duży ruch dzisiaj? — spytała uprzejmie Allison.

— Taki, jakiego się pani spodziewała — odparł spokojnie.

Obok wozu, którym przybył Mattingly, zaparkował następny, tym razem bez herbu. Wysiadło z niego czterech kolejnych gwardzistów w zieleni Domeny Harrington. Ukłonili się jej z szacunkiem i rozstawili wokół, wzmacniając kordon składający się z Blacketa, czterech członków ochrony bliźniąt i trzech ludzi, którzy przybyli wraz z Mattinglym.

Poczekalnia w opinii Allison stała się zdecydowanie zbyt zatłoczona sympatycznymi młodzieńcami w zieleni i z bronią przy boku. Znajdujące się najbliżej dostatnio ubrane małżeństwo pochodzące najprawdopodobniej z Manticore odsunęło się odruchowo, odpowiadając na uprzejmą niechęć uzbrojonej ochrony do zbytniej bliskości obcych.

— Zabrałeś ich ze sobą, żeby naocznie dać mi coś do zrozumienia? — spytała bez złości.

— Dać do zrozumienia co, milady? — spytał uprzejmie Mattingly. — Dlaczego miałbym to robić i co miałbym nadzieję osiągnąć?

— Może to, że w końcu czegoś się nauczę i zacznę was słuchać?

— Przepraszam, milady, ale tak naiwny to ja już od dawna nie jestem. Nie brak pani zdrowego rozsądku, więc wie pani, że powinna nas wcześniej uprzedzić o zamiarze podróży. A przynajmniej wysłać zawiadomienie, gdy Tankersley wyszedł z nadprzestrzeni. Na szczęście zawiadomił nas pilot kutra, ledwie znalazła się pani na pokładzie. Tylko dlatego prawie zdążyliśmy, bo gdyby poszło tak, jak pani to sobie zaplanowała, bylibyśmy jeszcze w drodze. Pomysł zawiadomienia nas, dopiero gdy znajdzie się pani w publicznej poczekalni portu kosmicznego, mając jedynie standardową ochronę dzieci, jest nieodpowiedzialnością i głupotą i doskonale pani o tym wie, milady. Mogę tylko zapewnić, że coś takiego ponownie się nie przydarzy, bo wydałem już stosowne rozkazy.

— Chyba naprawdę cię zirytowałam — przyznała ze skruchą. — Wiem, że bywam uciążliwa, ale ciągła obecność tych uzbrojonych młodzieńców bez chwili prywatności… to trochę za dużo jak dla prostej dziewczyny z Beowulfa.

— Nie jestem zirytowany, milady — powiedział spokojnie Mattingly. — Byłbym, gdybym uznał, że moja złość jakoś na panią zadziała, albo gdybym liczył, że istnieje choćby teoretyczna możliwość nauczenia pani dbania o własne bezpieczeństwo. Obaj z LaFolletem nabraliśmy zbyt dużego doświadczenia, zmuszając pani córkę, by stała się tego świadoma, by żywić podobne złudzenia. Z nią do pewnego stopnia się powiodło, gdyż zaczęliśmy, kiedy była znacznie młodsza, ale postęp, przyznaję, nie był zbyt duży. Z osobą znacznie hm… dojrzalszą i to tą, po której odziedziczyła pewne cechy, jak choćby upór, jest to raczej niemożliwe, więc się nie łudzimy. Ale to nie oznacza, że przestaniemy próbować. I szukać innych sposobów dotrzymania przysięgi, którą złożyliśmy.

— Byłabym rozczarowana, gdybyście przestali — zapewniła go Allison.

— Wiem, wtedy robienie nam takich numerów jak ten przestałoby mieć sens, prawda? — Mattingly uśmiechnął się, nie kryjąc złośliwości, i spytał Tennarda: — Co z bagażami, Jeve?

— Właśnie przechodzą przez sekcję dyplomatyczną. Policja i ochrona portu posłały tam na wszelki wypadek ludzi. Dostarczą go bezpośrednio nam.

— Doskonale. W takim razie, milady, wóz czeka — oznajmił Mattingly. — Patronka jest na wyspie Saganami. Gdyby wiedziała wcześniej, zjawiłaby się osobiście, a tak prosiła, bym przekazał, że zjawi się w domu na późny lunch. Pani mąż także jest w tej chwili na planecie i jak rozumiem, będzie w domu wieczorem, najprawdopodobniej na kolacji.

— Doskonale! — ucieszyła się Allison.

Niezależnie od zastrzeżeń co do posiadania ochrony osobistej musiała przyznać obiektywnie, że od kiedy to nastąpiło, jej życie stało się znacznie bardziej uporządkowane, ponieważ ktoś inny pilnował jej rozkładu zajęć. Głównie dlatego, by móc skuteczniej wykonywać obowiązki, ale jej to przy okazji ułatwiało życie. Dzięki temu na przykład rozmaite irytujące, a związane dotąd z podróżą drobiazgi wyskakujące w ostatnim momencie tym razem w ogóle się nie pojawiły.

— W takim razie ruszamy! — oznajmiła, biorąc nosidło z Faith. — Jesteś gotowa, Jenny?

— Tak, milady — odparła Jennifer LaFollet, wstając z nosidłem, w którym smacznie spał James.

Ponieważ rozgrywało się to w warunkach prywatnych, Allison zdecydowanie ostrzej niż obecności ochrony sprzeciwiła się posiadaniu zgodnie z tutejszą tradycją osobistej służącej. Walka była zażarta, acz z góry skazana na niepowodzenie, co stało się oczywiste, gdy zaszła w ciążę. Kiedy nawet Katherine i Elaine Mayhew zaczęły mówić, jak taka służąca przydaje się w roli niańki, zwłaszcza przy bliźniakach i w sytuacji, gdy jest się jedyną żoną, wiedziała ostatecznie, że przegrała.

Znając stosunki panujące między Honor a Mirandą LaFollet, zdecydowała się wybrać jej kuzynkę Jennifer do tej roli. Jenny była o ponad dziesięć lat młodsza od Mirandy — miała dwadzieścia sześć lat standardowych, czyli była odpowiednio młoda, by poddać się prolongowi pierwszej generacji, gdy Grayson wstąpił do Sojuszu. Mirandę to ominęło z powodu wieku, ale była to jedyna różnica. Obie miały cichą i zdeterminowaną kompetencję jako najważniejszą cechę charakteru. Jennifer była podobna do rodzeństwa LaFolletów, choć miała zielone, nie szare oczy i nieco wyższy wzrost od Mirandy.

I rzeczywiście okazała się wybawieniem przy bliźniakach, zwłaszcza od momentu, gdy Alfred udał się wraz z Honor na Manticore.

Teraz Jenny rozejrzała się odruchowo po poczekalni, sprawdzając, czy czegoś nie zapomniano zabrać, zupełnie jakby to było możliwe przy tak czujnej i licznej ochronie, i dołączyła do Allison w korytarzu prowadzącym do drzwi limuzyny.

Siedzący za sterami gwardzista powitał je uśmiechem, a Allison z ulgą opadła na fotel i pozwoliła pozostałym zorganizować się wewnątrz zupełnie samodzielnie. Zawsze była wdzięczna losowi, że to Honor była głównym obiektem uwagi Gwardii Harrington. Teraz mając wokół ponad pół tuzina członków osobistej ochrony, parsknęła śmiechem, gdy to sobie przypomniała. Nie ulegało wątpliwości, że los (albo Pan Bóg, do wyboru) miał złośliwe poczucie humoru.

Słysząc jej śmiech, Mattingly spojrzał pytająco, więc potrząsnęła głową, dając znać, że to nic ważnego. Po czym, gdy wszyscy zapakowali się do dwóch pojazdów, minikawalkada ruszyła do skromnego, liczącego ledwie z pół setki pokoi domku, który Korona uznała za stosowne podarować w dowód uznania księżnej Harrington.

Загрузка...