Rozdział IV

— Nie wierzę, kurwa, nie wierzę! — warknęła towarzyszka sekretarz McQueen z taką wściekłością, że kilkoro obecnych drgnęło bojaźliwie. Powodem był nie tyle strach przed nią, ile świadomość, że tylko samobójca albo wariat odezwałby się w ten sposób do Roba Pierre’a czy Oscara Saint-Justa.

Sam Pierre omal się nie uśmiechnął. Wraz z nim przy stole siedziało dziewięć osób reprezentujących jądro władzy najpotężniejszej grupy w całej Ludowej Republice. Po ponad ośmiu latach standardowych Komitet Bezpieczeństwa Publicznego liczył dwadzieścia sześć osób; była to mniej niż jedna trzecia pierwotnego składu. Mówiąc prościej, liczba jego członków została zredukowana o ponad siedemdziesiąt procent. Ponieważ czystki, wypadki, a początkowo i zamachy ich nie omijały, niektórzy z obecnych byli nie tylko następcami członków pierwotnych, ale następcami następców. Faktyczne straty wśród oficjeli z Komitetu wynosiły ponad dwieście procent. Od początku w jego pracach brali udział jedynie on sam, Oscar, Angela Downey i Henri DuPres. Ta ostatnia dwójka była zresztą czystej wody figurantami. Tak naprawdę tylko dziewięcioro obecnych miało coś do powiedzenia w obecnym składzie Komitetu.

A sześcioro z nich było zbyt przerażonych, by pierdnąć bez zezwolenia czy to jego, czy Saint-Justa. Do czego zresztą obaj od dawna dążyli, bo tylko w ten sposób mogli zyskać pewność, że pozostali nie będą planowali przewrotu pałacowego. Tyle że żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, jak bezużyteczni będą na skutek tego, gdy przytrafi się jakiś kryzys.

Tego wszystkiego na szczęście lub niestety — w zależności od punktu widzenia — nie dało się powiedzieć o McQueen.

— Rozumiem twoje uczucia, Esther — rzekł Pierre. — Ja także nie jestem z tego powodu szczęśliwy. Niestety to już się stało i czy nam się to podoba czy nie, musimy stawić czoło konsekwencjom.

— Ale… — McQueen ugryzła się w język i z wyraźnym wysiłkiem próbowała opanować targającą nią wściekłość.

Po dłuższej chwili wysiłki te zostały uwieńczone sukcesem.

— Ma pan rację, towarzyszu przewodniczący — powiedziała już w miarę spokojnie. — Przepraszam za moją reakcję, gdyż jakie złe i zaskakujące nie byłyby te wieści, nie usprawiedliwiają przeklinania. Natomiast zdania nie zmieniam i choć, jak sądzę, będzie dość czasu na spokojne ustalenie winnych, teraz ważniejszą sprawą jest kwestia skutków. A te będą katastrofalne, jeśli dopisze nam szczęście. Jeśli nie dopisze…

Nie dokończyła, potrząsnęła jedynie głową.

Przy przedostatnim zdaniu Leonard Boardman, sekretarz informacji publicznej, zapadł się w sobie i sprawiał nieodparte wrażenie, iż chciałby wleźć pod stół.

Pierre przestał przyglądać mu się z niesmakiem i dodał:

— Obawiam się, że muszę się zgodzić z tą oceną.

I potrząsnął głową równie wymownie.

Cała sprawa zaczęła się od tego, że Joan Huertes, główna reporterka Interstellar News Service w Ludowej Republice, skontaktowała się z Boardmanem, chcąc, by skomentował niewiarygodne informacje napływające z Sojuszu, a głównie z systemów Manticore i Yeltsin. Boardman wykazał nieprzeciętną lotność umysłu i odmówił jakiegokolwiek komentarza, po czym natychmiast skontaktował się z Saint-Justem, zamiast siedzieć i rozważać, co też dlań osobiście oznacza ten problem. Sądząc po jego minie i zachowaniu, od tej pory miał dość czasu, by dojść do właściwych wniosków, ale przynajmniej przekazał informację komu trzeba, zanim strach go obezwładnił.

Saint-Just postąpił równie rozsądnie i nie próbował robić niczego na własną rękę, tylko zawiadomił Pierre’a. Większość obecnych spróbowałaby na jego miejscu najpierw zorganizować sobie jakiś dupochron, gdyż to jego podwładni zawalili sprawę.

Jedynym plusem tej sytuacji było to, że pytania Huertes nie stanowiły dla nich kompletnego zaskoczenia, bo towarzysz generał Seth Chernock wysłał kuriera z meldunkiem, nim wyruszył do systemu Cerberus. Ze względów bezpieczeństwa — i zapewne by przypadkiem nie wyjść na durnia, jako że wnioski, do których doszedł, wydawały się całkowicie niedorzeczne — użył do tego celu jednostki kurierskiej Urzędu Bezpieczeństwa, co opóźniło dotarcie wiadomości do adresata. Niemniej jednak nawet według najbardziej pesymistycznych obliczeń w układzie Cerberus powinien znaleźć się dwa miesiące standardowe temu, a nie nadeszła od niego żadna następna wiadomość.

Z początku nikogo to nie niepokoiło — w końcu był szefem sektora z ramienia UB, więc do niego należało podejmowanie decyzji, jak uporać się z problemami występującymi na terenie tegoż sektora. A przynajmniej z większością problemów. Nie należał też do ludzi potrzebujących wcześniejszej aprobaty szefa, by podjąć działania. No a poza tym nikt nie podejrzewał, by coś złego mogło przytrafić się tak licznej i silnej eskadrze, jaką ze sobą zabrał.

Kiedy jednak jego milczenie zaczęło się przeciągać, Saint-Just wysłał ekipę, by sprawdziła podejrzenia towarzysza generała. Naturalnie przy zachowaniu pełnej tajemnicy i dyskretnie. Co prawda na jakiekolwiek informacje od niej trzeba było poczekać jeszcze minimum trzy tygodnie, ale przynajmniej śledztwo i zbieranie danych już się rozpoczęło.

Niestety była to w zasadzie jedyna dobra wiadomość… a Pierre miał dziwną pewność, że te naprawdę złe dopiero usłyszą.

— Przepraszam, towarzyszu przewodniczący — odezwał się Avram Turner, chudy i śniady sekretarz skarbu i równocześnie najmłodszy stażem członek Komitetu — ale nadal nie rozumiem, jak coś takiego mogło się wydarzyć.

— My też nie… — poinformował go szczerze Pierre. — Nikt się nie spodziewał czegoś podobnego, bo inaczej zostałyby podjęte stosowne środki zaradcze. Poza tym w tej chwili jedyne informacje, jakimi dysponujemy, pochodzą od przeciwnika.

— Z całym szacunkiem, towarzyszu przewodniczący, ale to nieważne, czy te informacje są w pełni zgodne z prawdą. Problem byłby znacznie mniej poważny, gdyby Urząd Bezpieczeństwa poinformował flotę zaraz po otrzymaniu meldunku od towarzysza generała Chernocka — oznajmiła Esther McQueen. — Co prawda nie zdołalibyśmy zapobiec temu, co stało się w systemie Cerberus, ani też przechwycić Harrington przed osiągnięciem przez nią Trevor Star. Ale przynajmniej nasze pierwszoliniowe jednostki dowiedziałyby się o wszystkim od nas, a nie od przeciwnika czy dziennikarzy Ligi Solarnej. Nie jestem w stanie w tej chwili ocenić wpływu tego faktu na morale floty i lojalność ludności niektórych systemów planetarnych, ale na pewno nie będzie on korzystny.

— Wiem — westchnął Pierre i palcami prawej dłoni przeczesał włosy. — Niestety tym razem załatwiła nas odległość i związane z nią opóźnienia w łączności. Nie ulega wątpliwości, że popełniłem błąd, utajniając raport Chernocka, ale powiedzmy sobie szczerze: nawet gdybym ci go przekazał, co moglibyśmy zrobić bez potwierdzenia, czy miał rację, czy nie? Odpowiedź brzmi: nic. Teraz odpowiedz sobie uczciwie na inne pytanie. Czy bez wysłania choćby kuriera do systemu Cerberus uwierzyłabyś, że pozbawiona broni i urządzeń bardziej zaawansowanych technologicznie niż pompa wiatrakowa grupa więźniów oddalona od siedziby garnizonu o co najmniej tysiąc pięćset kilometrów oceanu, na planecie o całkowicie niespożywczej florze i faunie, zdołała przejąć kontrolę nie tylko nad garnizonem, ale nad całym systemem planetarnym? Obaj z Oscarem doszliśmy do wniosku, że Chernock zwariował, a nawet gdyby tak nie było, dysponuje wystarczającymi siłami, by poradzić sobie ze wszystkim, co mogli mieć więźniowie.

Spojrzał jej prosto w oczy i McQueen niechętnie kiwnęła potakująco głową. Żadna z fragmentarycznych informacji, jakimi dysponowali, nie wyjaśniała, jak stało się możliwe przejęcie przez więźniów kontroli nad planetą ani tym bardziej pokonanie sił, które zebrał Chernock, by ją odbić. Na dodatek ten ostatni miał dość rozsądku, by poprosić oficera Ludowej Marynarki o dowodzenie tym, co miał do dyspozycji, więc nie można było zwalić winy na niekompetencję i brak doświadczenia ubeków.

Pomasowała nasadę nosa i zachowała milczenie. Dopóki nie wróci kurier, którego wysłała do systemu Cerberus, albo dopóki ekipa Saint-Justa nie przyśle meldunku, jedyne co mieli to fragmentaryczna wersja, której Huertes użyła, by dowiedzieć się czegoś od Boardmana. Było całkiem możliwe, że przesadziła, chcąc go podpuścić, tak samo jak prawdopodobne było, że Boardman stworzył zbyt czarny obraz na podstawie tego, co usłyszał, i taki przekazał dalej. Tyle tylko że jakoś nie bardzo mogła uwierzyć w którąkolwiek z tych możliwości. Już dawno temu nauczyła się wierzyć instynktowi, a ten podpowiadał jej, że nie zna jeszcze całej prawdy. Co i tak niewiele zmieniało, gdyż jeśli choć dziesiąta część tego, co wiedzieli w tej chwili, było prawdą, to nie była to porażka, tylko katastrofa propagandowa.

Nadal ogarniała ją wściekłość, gdy o tym myślała, tyle że tego nie okazywała. Nigdy co prawda nie poznała admirała Yearmana, ale zapoznała się z przebiegiem jego służby natychmiast po tym, jak Saint-Just poinformował ją o raporcie Chernocka. Yearman nie był dobrym strategiem, ale jego zdolnościom taktycznym trudno było cokolwiek zarzucić. A skoro Chernock zrozumiał, że potrzebuje fachowca do dowodzenia zbieraniną regularnych i ubeckich okrętów, to najprawdopodobniej powierzył mu także dowództwo samej akcji, gdy dotarli do celu. A Yearman, choć daleko mu było do wybitnego taktyka, był na tyle dobry i doświadczony, by poradzić sobie ze stacjonarnym systemem obrony chroniącym Hades. Zwłaszcza iż Chernock poinformował go o wszystkich technicznych szczegółach, o czym zameldował Saint-Justowi.

A mimo to…

— Większych szkód niż sama ucieczka może nam przysporzyć fakt, że Harrington nadal żyje — zauważył Turner, przerywając ciszę. McQueen ponownie skinęła głową, nie dając po sobie poznać, że jest pod wrażeniem. To, co właśnie stwierdził, było oczywiste, ale powiedzenie tego głośno dwóm najpotężniejszym osobom w Ludowej Republice, które zdecydowały się sfałszować nagranie z egzekucji Harrington, wymagało jaj. Zwłaszcza od najmłodszego stażem z obecnych. Z drugiej strony ona sama już wcześniej udowodniła, że zakres władzy nie zależy od długości członkostwa w Komitecie. Rob Pierre wybrał Turnera na sekretarza skarbu nieco ponad standardowy rok temu, gdy zdecydował się wprowadzić wreszcie w życie od dawna obiecywane reformy ekonomiczne, i Turner z energią i agresywnością, o które, obserwując jego zachowanie, trudno było go podejrzewać, wybitnie mu w tym pomógł. Dzięki temu miał teraz bardzo silną pozycję.

Podobnie jak ona, tyle że ona miała świadomość, iż Saint-Just każe ją rozstrzelać natychmiast, gdy tylko nabierze pewności, że może się bez niej obejść. Wiedziała też, że i bez tego zrobiłby to już dawno w ramach szeroko rozwiniętej profilaktyki, gdyby nie Pierre, który aż za dobrze zdawał sobie sprawę, że gdyby jej zabrakło, zakończyłyby się zwycięstwa Ludowej Marynarki. Z nich dwóch to Saint-Just miał lepiej rozwinięty instynkt samozachowawczy i był świadom, że McQueen zastrzeliłaby ich obu natychmiast, gdyby wiedziała, że ujdzie jej to bezkarnie. Czyli że ma realną szansę na przejęcie władzy.

— Ponownie zmuszony jestem zgodzić się z tą oceną — westchnął Pierre, po czym potarł czoło zmęczonym gestem. — Wtedy wydawało się to proste… wiedzieliśmy, że Harrington nie żyje, i wiedzieliśmy, że czego byśmy nie powiedzieli, ani Sojusz, ani Liga nie uwierzą, że to nie my ją zabiliśmy. W ten sposób nadaliśmy jej śmierci pozory legalności, zamiast wywrzeć wrażenie, że strzeliliśmy jej w tył głowy, by uniknąć dalszych problemów. A nasza pozycja w tym czasie, zbyt niepewna, by ryzykować utratę społecznego zaufania przez ogłoszenie, co naprawdę zdarzyło się na pokładzie Tepesa, oraz przyznanie, że Cordelia zginęła, więc…

Kończyć nie musiał — wszyscy obecni orientowali się, do czego jeszcze Pierre i Saint-Just potrzebowali zwłoki w ogłoszeniu śmierci Ransom. Nikt z obecnych nie należał do jej zwolenników, gdyż inaczej nie byłoby ich już wśród żywych, ale o tym, że miała ich sporo w Komitecie, wiedzieli wszyscy.

— I to właśnie najtrudniej mi zrozumieć — Turner mówił jak ktoś, kto głośno myśli. — Jakim cudem Harrington zdołała przeżyć zniszczenie Tepesa… i dlaczego nic nie podejrzewaliśmy…

— Esther? — spytał Pierre. — Możesz spróbować to wyjaśnić?

I w ten sposób Esther McQueen znalazła się na polu minowym.

— Wielokrotnie się nad tym zastanawiałam, towarzyszu przewodniczący — powiedziała zgodnie z prawdą. — Zapoznałam się też z odczytami sensorów i zapisami z mostka Count Tilly. Moi analitycy w Octagonie też poświęcili im dużo czasu i uwagi. Na tym chipie są wyniki wszystkich analiz oraz nagrania i odczyty samej eksplozji. Ujmując rzecz w skrócie: żaden z moich ludzi nie był w stanie znaleźć niczego, co tłumaczyłoby, w jaki sposób Harrington i jej podkomendni zdołali wydostać się z okrętu przed wybuchem i dotrzeć niezauważenie na planetę. Ani także jakim cudem garnizon przeoczył coś takiego. Oczywiste jest, że musieli użyć którejś z pokładowych jednostek: pinasy albo promu, których znajdowało się na okręcie prawie trzydzieści. Jednakże pojęcia nie mam, jak zdołali przedostać się z bloku więziennego na pokład hangarowy. Poza tym jedyną dostrzeżoną małą jednostką, która opuściła Tepesa przed eksplozją, był prom szturmowy zniszczony przez obronę orbitalną.

Pchnęła chip po stole, tak iż zatrzymał się przed Pierre’em, i zrobiła przerwę, obserwując najspokojniej jak mogła jego i Saint-Justa. Chip zawierał dokładnie to, co powiedziała, natomiast nie było na nim sceny z mostka bezpośrednio po wybuchu Tepesa. A nie było dlatego, że po obejrzeniu całego nagrania bardzo precyzyjnie określiła ramy czasowe materiału, który miał zostać skopiowany i który otrzymali eksperci do analizy. Pojęcia nie miała, co skłoniło kontradmirała Tourville’a do tak energicznego pochylenia się nad ramieniem oficera taktycznego, ale nie miała zamiaru pozwolić, by inni zaczęli się nad tym zastanawiać. Lester Tourville był zbyt dobrym oficerem liniowym, by oddać go w łapy ubeków. A poza tym fakt, że ryzykowała, by go osłonić, może okazać się niezwykle pomocny w pozyskaniu jego lojalności, gdy tylko dyskretnie mu to uświadomi…

— Jedyne sensowne wytłumaczenie jest takie — podjęła po chwili — że Harrington wykorzystała czasowe oślepienie części sensorów obrony orbitalnej wywołane zniszczeniem promu, by prześliznąć się innym na powierzchnię planety.

— Oślepienie? — powtórzył Turner, unosząc pytająco brew i spoglądając na Pierre’a.

Ten skinął prawie niedostrzegalnie głową, toteż McQueen wyjaśniła:

— By zniszczyć zauważony prom, którym, jak sądzono, mogą uciekać jeńcy, obrona planetarna użyła miny o wielomegatonowym ładunku. Zaraz potem eksplodował Tepes i oba te wybuchy dały tak potężny impuls elektromagnetyczny, że przez krótki czas sensory w sąsiedztwie miejsca wybuchu działały w tak minimalnym zakresie, że określenie „oślepły” najlepiej to oddaje. Tylko wtedy Harrington i jej ludzie mogli niezauważeni dostać się na powierzchnię planety.

— To by sugerowało, że zaplanowali całą ucieczkę i postanowili wykorzystać reakcję obrony planetarnej!

— Przecież to oczywiste! — oznajmiła nieco zniecierpliwiona McQueen. — Mówimy o Honor Harrington, jak byś zapomniał Avram.

— Harrington nie jest wszechmocnym upiorem — odezwał się lodowato Saint-Just.

Większość obecnych wyraźnie się skurczyła, a McQueen spojrzała mu w oczy i powiedziała spokojnie:

— Nie uważam, że nim jest, ale z jej dotychczasowych dokonań jasno wynika, że to doskonały strateg i nadzwyczajny taktyk. Jest jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym oficerem swojej kategorii wiekowej w Royal Manticoran Navy. Jeżeli nie liczyć tego, co miało miejsce w systemie Adler, a pamiętać należy, że choć wpadła w zasadzkę i miała do czynienia z olbrzymią przewagą sił, wykonała jednak najważniejsze zadanie, jakim była ochrona konwoju. Jeśli więc nie liczyć tego jednego razu, to pokonała każdego dowódcę, z jakim się zetknęła, tak z Ludowej Marynarki, jak i z Urzędu Bezpieczeństwa. I wygrała wszystkie starcia czy bitwy. Ja ją po prostu doceniam i to, co przedstawiłam jako jedyną sensowną hipotezę, to dokładnie taki manewr, jakiego bym się spodziewała. Moment, jeśli można: nie mówię, że się spodziewałam, bo tak nie było. Zostałabym zaskoczona tak samo jak wszyscy, ale wcale mnie nie dziwi, że ona przewidziała taką właśnie reakcję obrony planetarnej. Była logiczna i ona doskonale ją wykorzystała. Dokładnie tak postępowała przez ostatnie dwanaście lat standardowych.

— I dlatego jest upiorem — westchnął Pierre. — Przysłowiowym naturalnie, ale zbyt wielu naszych ludzi uważa ją za niepokonaną i po prostu się jej boi. Nic dziwnego, że RMN i jej sojusznicy tak się cieszą z jej powrotu. W sumie nie to jest ważne, czy ona jest półboginią czy nie, tylko że uważa ją za nią przeciwnik i podkomendni.

— Niezupełnie bym się z tym zgodziła, towarzyszu przewodniczący — powiedziała z namysłem McQueen. — Należy pamiętać, że jej zwycięstwa są prawdziwe, nie wymyślone przez propagandę. Natomiast w tej chwili rzeczywiście jest dla nas znacznie groźniejsza jako symbol niż jako oficer.

— Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie wyszła z tego bez szwanku — dodał Turner.

— Te rany nie wyłączą jej z akcji — sprzeciwiła się McQueen. — Nie wpłynęły na jej zdolność myślenia czy dowodzenia, i to gdy były świeższe. Jeżeli sytuacja Królewskiej Marynarki stanie się wystarczająco zła, poślą ją na front bez ręki i bez oka, nie ma obawy.

— Właśnie, jeśli chodzi o sytuację na froncie — wtrącił Pierre. — Teraz my mamy inicjatywę. Jak sądzisz, Esther, uda ci się ją utrzymać?

— Jeśli nic się nagle nie zmieni to tak. Ale proszę pamiętać, że tak jak już mówiłam, ta ocena oparta jest na istniejącym obecnie układzie sił, a ten będzie się zmieniał. Wiemy z meldunków po operacji „Ikar”, że zetknęliśmy się z nowymi rodzajami uzbrojenia tak w systemie Hancock, jak i Basilisk. I nie mamy pojęcia, co to dokładnie było w obu wypadkach.

— Nadal uważam, że doszukujesz się w tych meldunkach czegoś, czego w nich nie ma — głos Saint-Justa był odrobinę zbyt spokojny. — Wiemy, że w Hancock użyli kutrów rakietowych. Już od nieszczęsnego rajdu na obszarze Konfederacji było wiadomo, że mają do dyspozycji znacznie ulepszone kutry. Jak rozumiem, analitycy zgodnie doszli do wniosku, że w systemie Hancock mieliśmy do czynienia właśnie z takimi zmodyfikowanymi kutrami.

Zielone oczy Esther McQueen pociemniały.

— Do takiego wniosku doszli cywilni analitycy — odparła tak zimno, że większość obecnych skurczyła się w fotelach jeszcze bardziej.

Oboje spierali się w tej kwestii od chwili zakończenia operacji „Ikar” i choć w starciach tych zachowywali wszelkie pozory uprzejmości i ograniczania się do kwestii merytorycznych, stawały się one coraz ostrzejsze. McQueen chciała przywrócenia poprzedniego stanu rzeczy, gdy wywiad floty podlegał Ludowej Marynarce i obsadzali go jej oficerowie. Oficjalnym powodem była konieczność posiadania wywiadu znającego się na kwestiach militarnych, niezależnego od innych agencji wywiadowczych i zatrudniającego ludzi orientujących się w realiach operacyjnych. Saint-Just był naturalnie zdecydowany utrzymać obecny stan rzeczy, w którym wywiad floty stanowił jedynie sekcję wywiadu UB. Jego oficjalna argumentacja głosiła, iż scentralizowana kontrola zapewniała wszystkim gałęziom wywiadu dostęp do wszystkich istotnych informacji i zapobiegała zwłoce w ich przepływie, jak też wojnom podjazdowym o zakres kompetencji. Prawdziwy zaś powód był prosty — podejrzewał, że McQueen chce uzyskać niezależny kanał, którego mogłaby użyć, by spiskować przeciw Komitetowi.

— Chciałabym dysponować konkretniejszymi danymi z Hancock — dodała już normalniejszym tonem — ale tylko jeden z krążowników towarzyszki admirał Kellet zdołał wydostać się z systemu, a każdy z sześciu ocalałych pancerników ma tak poważne uszkodzenia, że to, co udało się odzyskać z ich baz danych, jest mniej niż fragmentaryczne.

I zrobiła kolejną przerwę, by do obecnych dotarły liczby i ich wymowa.

Zdecydowała, że tym razem nie wspomni o towarzyszu admirale Porterze — powiedziała już wystarczająco jasno i to nie raz Pierre’owi i Saint-Justowi, co myśli o tym idiocie. Gdyby kretyn nie spanikował, gdy dotarło do niego, że objął dowodzenie, bo starszych stopniem już nie ma wśród żywych, i gdyby po prostu przez pół godziny nie wydał żadnego rozkazu, to nie dość, że znacznie więcej pancerników uciekłoby z Hancock, to na dodatek wiedziałaby, na co dokładnie natknęła się grupa uderzeniowa. Kellet i Hall zdołali oderwać się od wrogich superdreadnoughtów i nawet z tak niekompletnych danych jak te, do których miała dostęp, wynikało niezbicie, że kutry rakietowe były na najlepszej drodze do wycofania się z walki. I w takiej sytuacji ten głupi tchórz rozkazał rozproszenie szyku i polecił, by każdy okręt niezależnie kierował się ku granicy wejścia w nadprzestrzeń! Prościej byłoby, gdyby się po prostu zastrzelił i kazał to zrobić pozostałym, bo dopiero wtedy zaczęła się prawdziwa masakra. Wszyscy o tym wiedzieli: ona, sztab w Octagonie, Pierre, Saint-Just, ale kutas miał za dobre plecy i Pierre pozwolił Saint-Justowi zmienić proces przed sądem wojennym w farsę. W efekcie tej farsy nie była w stanie poinformować podkomendnych, co w jej opinii naprawdę się stało. Tak ona, jak i jej najbliżsi, znający prawdę współpracownicy bardziej bali się nowej, tajnej broni Królewskiej Marynarki, niż miałoby to miejsce, gdyby mogli uprzedzić dowódców liniowych, czego mogą się spodziewać. Jedyną pociechę stanowiło to, że Diamato przeżył, ale i tak dopiero po przeszło dwóch miesiącach standardowych medycy poskładali go na tyle, że był w stanie zacząć mówić z sensem.

— Z powodu tych strat i uszkodzeń — podjęła — nadal nie zdołaliśmy odtworzyć prawdziwszego i pełniejszego przebiegu bitwy w systemie Hancock, niż zrobiono to na posiedzeniu sądu natychmiast po zakończeniu operacji. Mam sporo teorii i hipotez, ale bardzo mało konkretnych danych.

— Jestem tego świadom — ocenił złośliwie łaskawym tonem. — Ale mimo to nie ulega wątpliwości, że Kellet dała się zaskoczyć kutrom rakietowym. Nieprawdaż?

— Można by to tak ująć — warknęła, pokazując zęby w grymasie, którego nawet przy maksimum dobrej woli nie sposób było nazwać uśmiechem.

— Więc nie widzę problemu — Saint-Just wzruszył ramionami. — Od lat wiedzieliśmy, że mają lepsze kutry od naszych, ale to nadal są tylko kutry. Gdyby nie niezwykle sprzyjające warunki, dzięki którym pozwolono im dotrzeć na tak małą odległość, nie stanowiłyby realnego zagrożenia dla naszych celów.

— Nikt nie pozwolił im się zbliżyć. Po prostu nikt ich nie zauważył, gdyż wyposażone zostały w systemy maskowania elektronicznego, nieporównywalnie wyprzedzające wszystko, czym dysponujemy — poprawiła go z lodowatą precyzją McQueen. — Teoretycznie żaden kuter nie powinien takich posiadać, ale to dzięki nim dotarły tak blisko nie zarejestrowane przez żadne sensory. A kiedy się tam znalazły, użyły dział energetycznych o mocy wystarczającej, by wiązki przebiły osłony burtowe pancerników.

— Nie neguję, że maskowania użyły naprawdę skutecznie — Saint-Just uśmiechnął się równie zimno jak ona. — Ale jak już powiedziałem, od lat wiemy, że przeciwnik modyfikuje i udoskonala kutry rakietowe, z czego sami zrezygnowaliśmy z uwagi na ich małą przydatność w rozstrzygających starciach. Poza tym jak sama powiedziałaś, nie dysponujemy wiarygodnymi danymi. Moi analitycy, fakt, że cywile, ale co do jednego zatrudnieni przed zamachem na Harrisa jako konsultanci w departamencie konstrukcyjnym floty, są zgodni, że informacje dotyczące mocy dział zainstalowanych na tych kutrach są przesadzone, ponieważ opierają się na złych danych pochodzących z uszkodzonych sensorów. Fakt, miały większą moc niż jakiekolwiek dotąd instalowane na jednostkach tej klasy, ale ostrzał nastąpił z minimalnej odległości. Z normalnego dystansu te działa nie byłyby w stanie przebić osłony burtowej krążownika liniowego, o czymś większym nie wspominając. Moi analitycy są też zgodni co do innej kwestii: niemożliwe jest umieszczenie grasera na pokładzie kutra, gdyż wraz ze stosownym źródłem energii oraz liczbą wyrzutni rakietowych, jakie ponoć miały, nie da się tego upchnąć w cokolwiek mniejszego niż okręt o masie pięćdziesięciu tysięcy ton.

— Niemożliwe dla nas — zgodziła się McQueen. — Gwiezdne Królestwo jednakże uporczywie robi rzeczy uważane przez nas za niemożliwe i konstruuje systemy broni stojące na takim poziomie, że gdy nawet którąś zdobędziemy, nie możemy jej zbudować z przyczyn technicznych. Nawet ich zasobniki holowane są lepsze, więc próbujemy braki techniczne nadrobić wielkością i liczbą rakiet, gdyż nie potrafimy osiągnąć tego samego stopnia miniaturyzacji. Nie widzę powodów, by zakładać, że podobnie sprawa nie wygląda z kutrami i ich uzbrojeniem.

— A ja nie widzę powodu, by automatycznie zakładać, że musi to być prawda także w przypadku kutrów — odciął się Saint-Just. — Tym bardziej że kutry, których użyli i nadal używają na obszarze Konfederacji, nie są żadną superbronią o niespotykanych dotąd możliwościach. Przyznaję, że błędem jest niedocenianie przeciwnika i że dobry dowódca powinien być raczej pesymistą niż optymistą, oceniając jego siły, ale w tym gronie musimy patrzeć na sprawę z szerszej perspektywy i pamiętać, że dowództwo Ludowej Marynarki to tylko doradcy. Decyzję podejmujemy my i nie możemy zbyt długo pozostać bierni, bo zbyt wiele mamy do stracenia. Poza tym, jak słusznie powiedziałaś, proponując zatwierdzenie operacji „Ikar”, jeśli mamy wygrać tę wojnę, musimy ryzykować.

— I nie zmieniłam zdania. Nie proponuję też bezczynności dlatego, że się boję, ale dlatego, że sytuacja jest wysoce niepewna. A kutry nie są jedyną nową bronią, której powinniśmy się obawiać. Towarzysz komandor Diamato nader dokładnie określił zasięg rakiet użytych przeciwko okrętom towarzyszki admirał Kellet. Nic, czym dysponujemy, nie ma choćby zbliżonego zasięgu. A to, co wydarzyło się w Hancock, i to, co nastąpiło w systemie Basilisk, to dwie odrębne sprawy. Jeżeli Królewska Marynarka nie zdołała jakimś cudem dokonać tranzytu całej Home Fleet albo jeśli dane wywiadu dotyczące fortów broniących terminalu nie były całkowicie błędne, to towarzysz admirał Darlington zetknął się z jeszcze jednym rodzajem nowej broni. A jedyne, co moglibyśmy stwierdzić z całą pewnością na podstawie zeznań i baz danych niedobitków, to że wystrzelono przeciwko nim olbrzymią liczbę rakiet.

— Co jest zupełnie zrozumiałe, jako że obie strony używają zasobników. Dane wywiadu co do liczby fortów okazały się prawdziwe, natomiast musiały być zaniżone, jeśli chodzi o liczbę zasobników, które im dostarczono. Poza tym właśnie otrzymałem od jednego z naszych źródeł osobowych w Królestwie Manticore informacje sugerujące, iż prawdopodobnie nie była to Home Fleet, ale 8. Flota earla White Haven.

— Tak? — spytała uprzejmie McQueen z błyskiem w oczach. — To dlaczego ta informacja nie została przekazana dowództwu floty i ja nic o tym nie wiem?

— Ponieważ nadeszła dziś rano cywilnym kanałem. Przekazałem ci ją przed tym spotkaniem i sądzę, że gdy wrócisz do gabinetu, będzie na ciebie czekać wraz z resztą korespondencji — odparł spokojnie Saint-Just.

Nikt z obecnych nie dał się jednak zwieść tej pozornej rzeczowości. Dla wszystkich było oczywiste, że zorganizował wszystko tak, by McQueen nie zdążyła się wcześniej z tym zapoznać, bo chciał użyć tego argumentu osobiście i w obecności Pierre’a.

— Naszym źródłem jest cywilny pracownik Służby AstroKontrolnej. Według niego White Haven dokonał alarmowego tranzytu całej swojej floty z Trevor Star. Nie znam się na technicznych aspektach takich operacji, ale te zostały dość dokładnie opisane i sądzę, że dla ciebie i twoich analityków raport będzie zarówno zrozumiały, jak i sensowny. I to wyjaśnia, jaki los spotkał siły Darlingtona: dostały się pod skoncentrowany ostrzał kilkudziesięciu superdreadnoughtów, których nie powinno tam być, i na dodatek obrały je za cel zasobniki, których, jak sądziliśmy, nie dostarczano jeszcze do fortów.

I wzruszył ramionami na zakończenie.

McQueen ugryzła się w język po raz kolejny. Zdążyła poznać Pierre’a na tyle, by wiedzieć, że ten doskonale rozumiał, co Saint-Just właśnie zrobił i dlaczego, ale nie zmieniało to faktu, że posunięcie było skuteczne. Nie wątpiła, że wszystko, co powiedział, było zgodne z treścią meldunku, a sam meldunek z prawdą. Rozwiązanie to brzmiało sensownie i sama brała je pod uwagę, ale przeciwnik trzymał w tak ścisłej tajemnicy to, jak zdołał dokonać niemożliwego w systemie Basilisk, że nie miała żadnej szansy tego sprawdzić. Obecnie jednak to, że Saint-Just przedstawił prawidłowe rozwiązanie jednej zagadki, powodowało, iż jego argumenty odnośnie do innych zyskiwały na wiarygodności. Co naturalnie natychmiast wykorzystał:

— Sądzę, że moi analitycy mają rację także jeśli chodzi o to, co wydarzyło się w Hancock — zabrzmiało to tak, jakby jego analitycy wysunęli hipotezę alarmowego tranzytu 8. Floty sami z siebie. — Kutry, na które się natknęliśmy, odbywały ćwiczenia w tym systemie. Na pewno były to nowsze jednostki od używanych w Konfederacji i dlatego testowano je potajemnie przed wprowadzeniem do użycia bojowego. System Hancock doskonale się do takiego celu nadaje. Ich szczęście, a nasz pech polegały na tym, że znalazły się w doskonałej pozycji do przeprowadzenia ataku z małej odległości. Natomiast jeśli odrzucimy założenie, że inżynierowie Królestwa Manticore zawarli pakt z diabłem, to należałoby przyjąć, że oceniono ich możliwości zbyt wysoko, najprawdopodobniej dlatego że było ich znacznie więcej, niż sądził którykolwiek z niedobitków zespołu Kellet. Stąd ilość przeszła w ich meldunkach w jakość. Co się zaś tyczy danych rakiet, towarzysz komandor Diamato jest jedynym oficerem taktycznym, który o nich wspomniał, żadne dane taktyczne nie przetrwały zniszczenia Schaumberga, więc nie ma sposobu, by zweryfikować jego ocenę ich możliwości. Znacznie prawdopodobniejsze jest założenie, iż w manewrach brały udział okręty liniowe, których nie zauważono, gdyż użyły maskowania elektronicznego. Wystrzeliły klasyczne rakiety ze znacznie mniejszej odległości i w całym tym zamieszaniu nikt tego nie zauważył, stąd też fałszywe wnioski o wielkim zasięgu nowych rakiet. Na dodatek od czasu tej bitwy nikt nie natknął się na choćby ślad użycia superkutrów czy superrakiet przez przeciwnika. Dopóki nie będziemy mieli jakichś dowodów, teoria pozostaje jedynie teorią…

I kolejny raz wymownie wzruszył ramionami.

McQueen zaś odparła najbardziej rzeczowym tonem, na jaki mogła się zdobyć:

— Brzmi to całkiem rozsądnie, ale istnieje także inne logiczne wytłumaczenie. To, że nie użyli żadnej z nowych broni, może oznaczać, że czekają, aż będą mieli ich wystarczająco dużo, by niespodziewane ich wykorzystanie na dużą skalę zaważyło na dalszych losach wojny.

— Albo też nie będą mieli innego wyjścia, niż ich użyć, bo będą przyparci do muru — odbił piłeczkę Saint-Just. — Załóżmy, że masz rację i te bronie istnieją. Od operacji „Ikar” minął ponad rok standardowy. W tym czasie przeprowadziliśmy z pół tuzina mniejszych ataków i nigdzie nie użyli przeciwko nam niczego nowego. Przypuśćmy, że mają nowe kutry i nowe rakiety o parametrach będących wypadkową ocen twoich i moich analityków. Fakt, że ich później nie użyli, może świadczyć o tym, że ich po prostu nie mają. Mieliśmy pecha i natknęliśmy się na próbne serie podczas testowania, natomiast okazało się, że prototypy nie spełniają pokładanych w nich nadziei albo też mają tyle defektów, że ich usuwanie trwa do tej pory i Królewska Marynarka nie wprowadzi ich do użycia przez wiele miesięcy. I dlatego tym ważniejsze jest kontynuowanie ataków. Musimy uderzać często, twardo i tak szybko, jak to możliwe, bo wtedy nie zdążą wyprodukować tylu tych nowych broni, by miało to jakiekolwiek strategiczne znaczenie.

— To możliwe — przyznała McQueen. — Nie należy jednak zapominać, że miało to miejsce ponad rok temu. Nawet jeśli to były egzemplarze próbne, specjalistom tej klasy ten czas wystarczył na usunięcie wad. Może nie wszystkich, ale najważniejszych na pewno. A to oznacza skierowanie nowych wzorów do produkcji, bo ostatnio to my zachowywaliśmy inicjatywę. Przeciwnik zdaje sobie sprawę równie dobrze jak my, że używając dotychczasowych metod, nieprędko zdoła nam ją odebrać. Podobnie jak i z tego, że z każdym udanym atakiem jego sytuacja się pogarsza, a nasza polepsza. Skoro dotąd nie użył choćby ograniczonej liczby nowych rakiet czy kutrów, by przejąć tę inicjatywę lub choćby powstrzymać nas przed kolejnymi atakami, to dlatego że postanowił poczekać, aż będzie miał ich tyle, by zaatakować w wybranym przez siebie czasie i miejscu. I to tak, że przerwie front. A wtedy będziemy mieli poważne problemy. Jak dotąd odbiliśmy dziewięć systemów planetarnych, z których żaden nie ma istotnego znaczenia strategicznego, więc sytuacja wroga nie jest dramatyczna. I choć przykro mi to mówić, nadal jest tak, że atakujemy te cele, które możemy, a nie te, które byśmy chcieli zaatakować, bo na to jesteśmy jeszcze za słabi.

Zrobiła krótką przerwę, niby to przyglądając się rozmówcy, ale kątem oka uważnie obserwując Pierre’a. Ten zmarszczył brwi, ale równocześnie prawie niedostrzegalnie skinął głową. Najprawdopodobniej nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale dla McQueen był to dowód, że co najmniej czytał jej sprawozdania i wyciągał z nich właściwe wnioski. A co ważniejsze, że nawet jeśli podzielał w jakimś stopniu podejrzenia Saint-Justa, iż ona celowo hamuje tempo ataków, by dłużej pozostać niezastąpioną, miał świadomość, że nie jest to ani jedyny, ani główny motyw jej postępowania.

— Nie przeczę, że takie czekanie jest ryzykownym posunięciem — dodała. — Ale ja na ich miejscu tak właśnie bym postąpiła. I zrobiłabym wszystko, by utrzymać przeciwnika w przekonaniu, nie mam żadnej cudownej broni. Wyprodukowanie każdej nowej broni można zrównoważyć stworzeniem innej albo zmianą doktryny, toteż jej przedwczesne użycie dałoby nam czas na opracowanie środków zaradczych.

— Oboje zwróciliście uwagę na niezwykle istotne kwestie — oznajmił Pierre, nim Saint-Just zdążył zareplikować, zamykając tym samym dalszą dyskusję w tej sprawie.

Wiedział, że Oscar jest coraz bardziej zaniepokojony rosnącą popularnością McQueen wśród załóg Ludowej Marynarki, a nawet wśród części komisarzy ludowych, ale wiedział też, że jest on zbyt zdyscyplinowany i lojalny, by podjąć samowolnie jakiekolwiek kroki przeciwko niej. Zdawał sobie także sprawę z tego, że szef Urzędu Bezpieczeństwa jest znacznie bardziej wyczulony na zagrożenia wewnętrzne. Zgadzał się z jego oceną McQueen, ale nabierał coraz większego przekonania, że troska o wewnętrzne bezpieczeństwo powodowała, iż Oscar lekceważył lub wręcz ignorował zagrożenie, jakie stanowiły siły zbrojne Sojuszu. Od operacji „Ikar” siły te pozostawały w defensywie, ale Pierre był świadom, że to nie będzie trwało wiecznie i że do pokonania Sojuszu wiedzie jeszcze daleka droga.

— W tej jednakże chwili najważniejsze jest uzgodnienie, w jaki sposób zareagujemy na skutki ucieczki Harrington — dodał. — Operacje wojskowe zostały zaplanowane i przygotowania trwają, tak że w tej chwili nie ma sensu zaprzątać sobie nimi głowy. Za to Huertes nie popuści: będzie chciała uzyskać od nas odpowiedź i jeśli jej nie otrzyma, skomentuje nasze milczenie tak, jak jej się spodoba. Nie możemy na to pozwolić, podobnie jak i na to, by do ludzi w Lidze Solarnej docierała jedynie wersja przedstawiona przez Królestwo Manticore.

— Obawiam się, że nie bardzo będziemy w stanie temu przeciwdziałać, towarzyszu przewodniczący — powiedział Boardman z wahaniem, ale nie wlazł pod stół, gdy Pierre spojrzał na niego ostro.

— Proszę to wyjaśnić! — polecił zwięźle.

— Huertes zgłosiła się do mnie, kiedy usłyszała tę historię. A jej źródłem był komunikat wydany przez rządy Królestwa Manticore i Protektoratu Grayson. Do nas dotarła ona znacznie później niż poprzez Beowulf do całej Ligi Solarnej.

Pierre kiwnął głową prawie wbrew własnej woli. Gwiezdne Królestwo dysponowało olbrzymią przewagą czasu, ponieważ kontrolowało wszystkie terminale Manticore Wormhole Junction. I z całą pewnością wykorzystało to w kampanii propagandowej na obszarze Ligi Solarnej.

— A to oznacza, że wszystko co zrobimy w Lidze, będzie już tylko reakcją, a nie przedstawieniem swojej wersji — dodał nieco pewniej Boardman. — U siebie jesteśmy w stanie stworzyć wiarygodną wersję, ale w Lidze Solarnej będziemy mieli do czynienia z wersją przeciwnika uznaną już za prawdę. Poza tym obawiam się, że jest jeszcze coś, o czym my nie mamy pojęcia, a o czym Huertes czyli wszyscy w Lidze — już wie.

— Co? — zapytał krótko Saint-Just.

Esther McQueen skrzywiła się w duchu — bezsensem było żądanie informacji na ten temat, skoro Boardman właśnie przyznał się do ignorancji.

— Nie próbuję się nawet domyślać, towarzyszu sekretarzu — oświadczył Boardman. — Natomiast z jej tonu i sposobu zadawania pytań wnoszę, że wie więcej, niż powiedziała. Wyglądało to tak, jakby chciała, żebyśmy złożyli oświadczenie, które mogłaby następnie zdemaskować jako kłamliwe.

— Przecież wie, że zełgaliśmy w sprawie śmierci Harrington! — burknęła Wanda Farley, sekretarz do spraw technologii.

Przez całą dyskusję o nowych broniach siedziała jak mysz pod miotłą, a teraz nagle nabrała energii.

— Poza tym nie podoba mi się to — dodała. — Kim ona, do cholery, jest, żeby sobie tak z nami pogrywać.

McQueen w ostatnim momencie ugryzła się w język, by nie palnąć, że pierwszą prawdziwą dziennikarką, z jaką obecni mieli do czynienia od czasu wyrzucenia z Republiki UFI. I to na dodatek dziennikarką świadomą, że chodzi o najlepszy materiał w całej tej wojnie. Jak dotąd zagraniczni reporterzy pozwalali sobą manipulować propagandzie i wszyscy obecni w tej sali przywykli do tego. Teraz przyszło przebudzenie, ale jeszcze nie nadeszła świadomość konsekwencji. A te będą niemiłe, bo zostali złapani na kłamstwie na najwyższym szczeblu. Ba, dostarczyli spreparowane nagranie potwierdzające to kłamstwo. Urażona duma zawodowa, bo wśród akredytowanych dziennikarzy było paru uważających się za uczciwych i dobrych, i obawa utraty wiarygodności spowodowały, że wszyscy co do jednego reporterzy byli wkurzeni na Komitet. A poza tym musieli coś zrobić, by odzyskać twarz w oczach odbiorców, więc należało się spodziewać, że po raz pierwszy od ponad pół wieku Komitet będzie miał do czynienia z dociekliwymi dziennikarzami chcącymi dojść prawdy, którzy będą prześladować jego członków na każdym kroku i szukać własnych źródeł informacji. Jedynym sposobem, by tego uniknąć, było wyrzucić ich wszystkich poza granice Republiki, tak jak postąpiono z United Faxes Intergalactic. Byłby to jednak równocześnie najlepszy sposób na przekonanie wszystkich, nawet najgłupszych w Lidze Solarnej, że władze Ludowej Republiki mają coś do ukrycia, łżą i będą łgały nadal. A na to nie mogli sobie pozwolić.

Tyle że próba wyjaśnienia komuś takiemu jak Farley, jak działają media w społeczeństwie pozbawionym oficjalnej cenzury, była stratą czasu i wysiłkiem z góry skazanym na niepowodzenie.

— To tak naprawdę jest nieistotne, Wando — westchnął Pierre. — Istotne są konsekwencje.

— Myślę, towarzyszu przewodniczący, że najbezpieczniej będzie zachować w komunikatach jak najdalej posuniętą ostrożność, ale nie odmawiać odpowiedzi — odezwał się Boardman. — Nie ma sensu zaprzeczać, że w systemie Cerberus coś się wydarzyło i że jakaś grupa więźniów zdołała uciec. Natomiast należy przyznać, co zresztą będzie zgodne z prawdą, że nie mamy jeszcze wiadomości od sił wysłanych do tego systemu w związku z podejrzeniami Urzędu Bezpieczeństwa. Będzie to sugerowało, że wiedzieliśmy o sprawie, zanim Huertes się z nami skontaktowała, a co ważniejsze zyskamy w ten sposób na czasie. O zwłoce komunikacyjnej związanej z odległością wszyscy wiedzą, bo to dla nich codzienność. Logiczne też jest, że nim cokolwiek oficjalnie ogłosimy, musimy wpierw ocenić fakty. Dlatego możemy uprzejmie, ale stanowczo odmówić brania udziału w jakichkolwiek spekulacjach, jak długo nie poznamy i nie ocenimy faktów. To wszystko dotyczy naturalnie wyłącznie wersji dla Ligi Solarnej i reszty zagranicy.

— A potem? — spytał Saint-Just.

— To zależy od tego, jakie się te fakty okażą, towarzyszu sekretarzu — odparł szczerze Boardman. — i od tego, jak będziemy chcieli na nie zareagować. Jestem przekonany, że do tego czasu dowiemy się też, czego nie chciała powiedzieć Huertes, jeśli nie od niej samej, to od naszych źródeł w Królestwie. Wiedząc to, możemy wybrać najlepszy sposób przedstawienia naszej wersji.

— A na użytek wewnętrzny? — spytał Pierre.

— Tu możemy przedstawić taką wersję, jaką chcemy, przynajmniej na krótko. Niezależnie od tego, co przekażą swoim, wątpię, by którakolwiek z agencji ryzykowała wydalenie z Ludowej Republiki za zaprzeczanie oficjalnej wersji podanej przez nas na użytek lokalnych odbiorców. A jeśli któraś spróbuje, to mamy sprawdzone metody, by temu przeszkodzić. Natomiast na dłuższą metę należy się liczyć z tym, że wersja przeciwnika — i to prawdopodobnie wyolbrzymiona — dotrze tu, ale dopiero za kilka miesięcy. Sprawa przestanie być więc czymś świeżym i nie spodziewam się, by te rewelacje miały zauważalny oddźwięk. Problemem są reakcje Ligi, nie naszych obywateli. Tylko to mnie martwi.

— I mnie też — dodała cicho McQueen — bo tylko dzięki przemytowi z Ligi utrzymujemy poziom w miarę pozwalający nawiązać równorzędną walkę z Królewską Marynarką. Bez tych rozwiązań technologicznych możemy od razu się poddać, bo nie utrzymamy tej tak zwanej równowagi.

— Chyba że wcześniej pokonamy Sojusz — skomentował z zimnym uśmiechem Saint-Just.

— Z całym szacunkiem, towarzyszu sekretarzu, ale na to nie mamy żadnych szans — odpaliła rzeczowo. — Jeśli nie liczyć na jakiś nieprawdopodobny przypadek albo nagłą utratę ochoty do dalszej walki u naszych przeciwników. Siły Sojuszu zajmują zbyt dobre pozycje i przyjęły takie ugrupowanie obronne, że nie mamy możliwości zdobycia żadnego z ich macierzystych systemów. Możemy jedynie odbijać systemy, które oni nam zabrali. Owszem, jeśli utrzymamy inicjatywę, w końcu wykruszymy ich siły na tyle, by przejść do ataków na poważniejsze cele, ale to wymaga czasu, i to długiego. Rajdy na takie systemy jak Zanzibar czy Alizon są doskonałe propagandowo i pięknie budują morale, ale powodują niewielkie straty. A drugi raz takiego rajdu jak na Basilisk nie uda nam się przeprowadzić. Manticore, Yeltsin, Erewhon czy Grendlesbane są zbyt silnie bronione, byśmy byli w stanie cokolwiek tam zdziałać bez poniesienia olbrzymich strat.

Saint-Just bynajmniej nie wyglądał na przekonanego, ale nie odezwał się.

Widząc to, Pierre stłumił westchnienie, pomasował nasadę nosa i usiadł prosto. Po czym oznajmił:

— Dobrze, Leonardzie: nie podoba mi się to, ale sądzę, że masz rację. Przygotuj mi oświadczenie w oparciu o to, co tu powiedziałeś. Potem skontaktuj się z Huertes i zaproponuj jej prawo wyłączności do wywiadu ze mną. Uprzedź ją, że pewne pytania nie będą wchodziły w grę z powodu konieczności zachowania tajemnicy wojskowej, ale ogólnie chcę zrobić wrażenie szczerego i chętnego do rozmowy. Może w ten sposób uda mi się sprowokować ją, by powiedziała coś, czego powiedzieć nie chce, albo spróbowała postawić mnie pod ścianą. Naturalnie na twojej głowie będzie uzgodnienie tematów i przygotowanie dla mnie informacji niezbędnych do udzielania sensownych odpowiedzi. Celem ma być przypomnienie jej i jej kolegom po fachu, jak cenne jest bezpośrednie dojście do mnie. Może wtedy zastanowią się, ile mogą stracić, publikując od ręki coś, co nas wkurzy. Jeśli zaś chodzi o ciebie, Esther, to chciałbym, żebyś przyspieszyła przygotowania do planowanych operacji, zwłaszcza do operacji „Scylla”. Jeśli sprawa Harrington rzeczywiście będzie miała takie konsekwencje, jak się spodziewamy, jedynym sposobem zrównoważenia ich choćby w jakimś stopniu będzie zwycięstwo w jakiejś bitwie.

— Towarzyszu przewodniczący, jak mówiłam wczoraj…

— Wiem, że nie jesteśmy gotowi — dokończył lekko zniecierpliwiony Pierre. — Dlatego nie spodziewam się cudów. Powiedziałem, żebyś przyspieszyła przygotowania, a nie przystąpiła do wykonania. Udowodniłaś, że potrafisz pokonać Sojusz, i dlatego uprzedzam cię na tyle wcześnie, na ile mogę, że musisz zrobić to ponownie tak szybko, jak tylko będzie to możliwe.

Z jego oczu wyczytała prostą wiadomość — był skłonny brać jej stronę w kwestiach militarnych przeciwko Saint-Justowi. Przynajmniej w większości z nich i na razie. Ale potrzebował cudu, i to szybko. I jeśli cud nie nastąpi, może zmienić zdanie zarówno co do tego, czy słusznie tak dalece jej ufał, jak i co do tego, jak poważne zagrożenie już stanowi. A to oznaczało danie wolnej ręki Oscarowi…

— Rozumiem, towarzyszu przewodniczący — powiedziała spokojnie. — Skoro życzy pan sobie, żebyśmy skopali Sojuszowi tyłek, to skopiemy. W końcu od tego jesteśmy, prawda?

Загрузка...