8

Następnego ranka obudził ją silny powiew wiatru i coś jakby krople deszczu bębniące po parapecie. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła, że deszcz wpada przez otwarte okno do jej sypialni. Wyskoczyła z łóżka i zamknęła je szybko. Spojrzała na szary, zamglony krajobraz.

Natura całkowicie pokrzyżowała jej plany. W taki dzień nie było mowy o jakichkolwiek wyprawach. Znaczyło to, że będzie musiała spędzić z Mallorenami cały dzień w zamku.

Z westchnieniem rezygnacji zadzwoniła po Clarę i kazała jej wytrzeć mokry parapet i podłogę.

Po namyśle zdecydowała, że każe wstawić do salonu stół bilardowy. Panowie na pewno chętnie zagrają, a może i niektóre damy będą miały na to ochotę. Jeśli nie, trzeba będzie zadowolić się kartami i najlepszymi trunkami z zamkowych piwnic. To powinno wystarczyć.

Największy problem stanowiły dzieci. Diana nie miała pojęcia co zrobić, żeby się nie nudziły. Zamek nie był przygotowany na ich przyjęcie. Nie wiedziała nawet, gdzie się podziały jej zabawki z dzieciństwa. W końcu posłała po ochmistrzynię.

Przypomniawszy sobie wczorajsze zachowanie markiza, wybrała zieloną, aksamitną suknię, całkowicie zasłaniającą dekolt. Jeśli wczoraj mógł mieć jakieś wątpliwości, co do jej zamiarów, dzisiejsze przesłanie było oczywiste. Suknia mówiła, że jej właścicielka nie ma ochoty na jakikolwiek, nawet najbardziej niewinny, flirt.

Diana zjadła śniadanie w swoim pokoju, a następnie, zaopatrzona w odpowiedni klucz, zajrzała do pokoju dzieci. Młodsza dwójka ze śmiechem obrzucała się resztkami jedzenia, natomiast dzieci Steenów, czyli Eleanor, Sarah i lord Harber, patrzyły ponuro w okno.

– Nienawidzę Yorkshire – orzekła starsza dziewczynka, zanim jeszcze dostrzegła jej obecność.

Diana chrząknęła i starsze dzieci bardzo się zmieszały. Wstały grzecznie i ukłoniły jej się na powitanie.

– Brzydka pogoda to straszna rzecz, prawda? – powiedziała z uśmiechem. – Ale mam dla was niespodziankę. Moja ochmistrzyni dała mi klucz do pokoju, gdzie wciąż powinny być moje stare zabawki. To niedaleko, na końcu korytarza. Pójdziecie tam ze mną?

Cała trójka otoczyła ją ochoczo. Dziewczynki aż piszczały z radości. Diana powoli zaczęła sobie przypominać niektóre ze swoich zabawek i jeszcze raz musiała przyznać, że rodzice bardzo o nią dbali.

Wyszli we czwórkę na korytarz, zostawiając umazane kaszą i puddingiem maluchy w pokoju. Ochmistrzyni zapewniała ją co prawda, że starała się utrzymywać to miejsce w czystości i porządku, ale Diana miała też nadzieję, że będzie w nim coś tajemniczego i niezwykłego.

Wkrótce dotarli do drzwi. Zamek niestety był naoliwiony i klucz nie zazgrzytał.

– Przykro mi, ale nie ma tu szkieletów i innych tego typu fascynujących rzeczy – usprawiedliwiła się Diana, wprowadzając dzieci do środka.

Cała trójka uśmiechnęła się grzecznie.

Diana podeszła do wielkiej komody i otworzyła szufladę.

– Tutaj są stroje – stwierdziła. – Możecie się w nie przebierać.

Dzieci nie wyglądały na zachwycone. Diana uśmiechnęła się pod nosem i zajrzała do sporego pudła.

– Sztuczne kwiaty – oznajmiła.

Powoli chyba zaczynało do nich docierać, że się z nimi drażni.

– Lady Arradale, a zabawki? – spytała nieśmiało Eleanor.

– Aa, trzeba było od razu mówić, że chodzi wam o zabawki – powiedziała, prowadząc je do następnego pokoju.

Tym razem drzwi zaskrzypiały. To pomieszczenie było nieco ciemniejsze od poprzedniego. Dzieci nareszcie poczuły powiew przygody.

– Możecie sami poszukać zabawek – zniżyła głos do szeptu. – Tylko uważajcie, bo niektóre mogą być z porcelany.

Dzieciaki w ciszy rozeszły się po pokoju. Sarah była najszybsza. Od razu odkryła pierwszą zabawkę, szczelnie osłoniętą materiałem.

– Koń na biegunach! – wykrzyknęła, rozpakowując go.

Hrabina przypomniała sobie, jak bardzo lubiła to zwierzę. Jako dziecko mogła galopować na nim całe popolu-dnie, odkrywając nowe ziemie. Zabawka była w niezłym stanie, a czerwone lejce i siodło wyglądały jak nowe.

– Mogę się na nim przejechać? – poprosiła Sarah. Kiedy Diana skinęła głową, uniosła falbany swojej spodki

nicy i usiadła na nim okrakiem. Nie „ujechała" jednak daleko, bo Charlie znalazł właśnie nową zabawkę.

– Co to jest, lady Arradale? – spytał.

Sarah już była przy nich i patrzyła na drewnianą! skrzynkę, którą rozpakował właśnie jej brat. Diana zmarszczyła czoło.

– Jeśli dobrze pamiętam, jest to magiczne pudełko. -Otworzyła drzwiczki. – Musicie patrzeć do tego cylindra, żeby zobaczyć obraz.

Dzieci po kolei zaglądały do środka.

– Nic nie widać – poskarżyła się Nelly.

Diana odnalazła już szufladkę z ruchomymi dyskami i wsunęła jeden do środka.

– Musicie stanąć bliżej okna, chociaż najlepiej patrzeć przy świecy – instruowała dzieci.

– O, są, ludzie – ucieszył się Charlie. – Ruszają się! Ruszają! – krzyknął uradowany, kiedy Diana zakręciła korbką.

– Daj! Mi! Mi! – Siostry też chciały zobaczyć. Diana ustawiła je w kolejce i pokazała, jak zrobić, żeby

ludziki poruszały się szybciej. Zwłaszcza Neli była zachwycona zabawką.

– Jeśli nie dasz mi jeszcze popatrzeć, to wybiorę coś za ciebie – zagroził jej brat.

Dziewczynka odskoczyła jak oparzona od magicznego pudełka.

– Ani mi się waż!

Natychmiast podbiegła do kolejnej zabawki i zaczęła ją rozpakowywać.

– Ostrożnie, Eleanor – upomniała ją Diana. Dziewczynka posłuchała, chociaż jednocześnie starała

sie jak najszybciej dostać do wnętrza paczki. Po chwili jej oczom ukazała się porcelanowa twarzyczka.

– To lalka! – ucieszyła się. – O, jaka wielka!

Przed nią stał chłopiec niemal naturalnej wielkości. Plecami opierał się o skałę, a w rękach trzymał pałeczki. Wyglądał uk, jakby za chwilę miał nimi uderzyć w swój bębenek.

– Ma prawdziwe włosy – zauważyła Nelly. Dotknęła jego jasnych kędziorów, ale z obawą cofnęła rękę. – I ubranie.

Dzieci wydawały się trochę onieśmielone tą dziwną lalką. Zresztą Diana też za nią nie przepadała, a jej matka traktowała dziwnego dobosza z wyraźną niechęcią. Pewnie dlatego rodzice pozbyli się lalki. Diana w ogóle jej nie pamiętała.

– Tam z tyłu jest kluczyk – zaczęła wyjaśnienia. – Jeśli przekręcicie go dwadzieścia razy, zobaczycie, co się stanie.

Najstarszy Charlie pokiwał głową.

– Wiem, co to jest. To automat. Pamiętacie, widzieliśmy takie u wujka Beya. Ma ich u siebie sporo.

Nie miała pojęcia, że Rothgar zbiera automaty. Było to dziwne, ponieważ markiz nie wyglądał na kogoś, kto lubi fcabawki. A te urządzenia były rzadkie i bardzo drogie.

Nelly nabrała trochę odwagi i podeszła do lalki. Stanęła z tyłu i zaczęła przekręcać kluczyk. Wszystkie dzieci liczyły.

– … siedem, osiem, dziewięć, dziesięć…

Kiedy doszły do dwudziestu, hrabina powiedziała: „uwaga" i opuściła dźwignię, która uruchamiała dobosza. Coś zgrzytnęło i mechaniczny chłopiec ukłonił się dzieciom.

– Ooo! – rozległo się dokoła.

Jednak to nie było wszystko. Dobosz odwrócił głowę, żeby spojrzeć na ptaka siedzącego na skale, a ten rozpostarł skrzydła i wydał z siebie zgrzytliwe, mechaniczne trele. Chłopiec zaczął mu towarzyszyć, wybijając rytm pałeczkami na bębenku. Co jakiś czas podnosił głowę, jakby chciał sprawdzić, czy podoba się publiczności. W pewnym momencie jednak znieruchomiał, a jego pałeczki zawisły w powietrzu. Wyglądał teraz inaczej niż przedtem. I tylko ptak przed końcem melodii zdołał złożyć skrzydła. Na koniec coś okropnie zazgrzytało, ale dzieci i tak zaklaskały w ręce.

– Wspaniałe! Cudowne!

Diana skoczyła, żeby podnieść dźwignie. Pamiętała, że z jakichś względów jest to niesłychanie ważne.

– Ojej – westchnęła.

– Gratuluję odwagi – usłyszała za sobą męski baryton. Natychmiast się odwróciła i zobaczyła stojącego w drzwiach

markiza.

– Gratuluję odwagi – powtórzył. – To niebezpieczne bawić się taką lalką, bez wcześniejszego sprawdzenia mechanizmu. – Podszedł do nich, a następnie położył dłoń na głowie dobosza. – Pauvre en fant. Panie pozwolą.

Dziewczynki zachichotały, kiedy uniósł delikatnie satynowy kaftan lalki. Oczom wszystkich ukazały się metalowe tryby i kółka, które łączyły się z głównym mechanizmem znajdującym się w skale.

Markiz delikatnie badał wszystkie części urządzenia.

– Jedna przekładnia zerwana – zwrócił się do dzieci, a nie do niej. – Nie wolno go na razie uruchamiać, zanim nie sprawdzi się wszystkiego dokładnie.

Opuścił chłopcu kaftan i podniósł się z klęczek. Tym razem popatrzył na hrabinę.

– To piękny mechanizm, pani. Wykonany prawdopodobnie przez Vaucansona.

Diana tylko wzruszyła ramionami. Być może. Dostałam go na szóste urodziny i nigdy nie lubiłam się tym bawić. – Pogładziła Eleanor po główce. -Obawiam się, że będziesz musiała poszukać sobie czegoś innego, kochanie.

Dziewczynka z wyraźną ulgą zrezygnowała z dobosza i wkrotce znalazła drewniany teatrzyk z kompletną pacyn-kową obsadą do paru bajek.

• Jaki ładny! – ucieszyła się Nelly. Pozostała dwójka też była zachwycona i wkrótce razem zaczęli się zastanawiać, jaką sztukę zagrać.

– Chciałeś ze mną mówić, panie? – Diana zwróciła się Rothgara.

W odpowiedzi pokręcił głową.

– Chciałem sprawdzić, co robią dzieci – odparł. – Paskudna pogoda.

– Pewnie wywołaliśmy ją naszą wczorajszą rozmową -rzuciła z przekąsem.

Markiz nie zareagował na złośliwość. Wciąż przyglądał się mechanicznemu chłopcu, jakby próbując sobie coś przypomnieć.

– Ciekawe, dlaczego tu stoi – rzekł w końcu. – Chyba wiesz, pani, że jest bardzo cenny?

Hrabina raz jeszcze wzruszyła ramionami.

– Nigdy nie zastanawiałam się nad jego wartością. Nie przepadałam za nim w dzieciństwie, a moja matka wręcz go nie lubiła.

– Pewnie dlatego, że to chłopiec – zauważył. Diana jeszcze raz spojrzała na dobosza.

– To prawda, że kupił go ojciec, ale nie sądzę, żeby chciał jej dokuczyć – powiedziała z wahaniem. – Chodziło raczej o to, że jest jak żywy.

A może o obie te rzeczy, dodała w myśli. Przecież jej matka miała tylko jedno dziecko, i to w dodatku dziewczynkę. Diana nigdy nie zastanawiała się nad związkiem rodziców. Wydawał się jej szczęśliwy. Ale zapewne w nim również nie brakowało dramatów. Przypomniała sobie, że jej prawdziwa edukacja zaczęła się, gdy miała już dwanaście lat. Prawdopodobnie wtedy ojciec porzucił 'myśl o męskim potomku

Markiz uniósł delikatnie porcelanową głowę chłopca. Z powodu uszkodzonego mechanizmu poruszyła się wolno, jakby dobosz wahał się, czy wykonać ten ruch. Zielone martwe oczy patrzyły teraz wprost na nich.

– Ładne dziecko – stwierdził. – Podobne do ciebie, pani, z dzieciństwa. A w każdym razie do tego portretu, który wisi w twojej dawnej sypialni.

Diana z zapartym tchem podeszła do zabawki. Markiz miał rację. Tylko jej włosy były inne, ciemniejsze.

Zamknęła na chwilę oczy, chcąc się uspokoić. Pomyślała o tym, co musiała czuć matka, widząc dobosza. Jak to dobrze, że nie przywiązała się do niego i że rodzice tak szybko go schowali.

– To… straszne – wyjąkała.

– Twój ojciec, pani, pewnie uważał to tylko za kaprys. Może chciał wam zrobić przyjemność – podsunął jej Rothgar.

Tak, na pewno ma rację, pomyślała Diana. Wciąż była zbyt wstrząśnięta, żeby zebrać myśli i powiedzieć coś sensownego.

– Ładny chłopiec. Władczy, ale pełen wdzięku i ciepła. Twój portret, pani, też mi się zresztą podobał.

O nie, tylko nie teraz! Diana nie miała najmniejszej ochoty na flirt. Rothgar chyba również, ponieważ znowu pochylił się nad automatem.

– Jeśli nie znajdziesz, pani, kogoś, kto mógłby go naprawić, mogę go wziąć do Londynu – zaproponował. – Mistrz Merlin jest najlepszym fachowcem w tej dziedzinie. Osobiście bardzo lubię zajmować się automatami.

– Już słyszałam. – Diana przypomniała sobie uwagę

Charliego. – I jestem naprawdę zaskoczona, że lubisz zabawki, panie.

– Raczej maszyny, pani. Precyzyjne automaty, które ro-bia to, co się im poleci.

Hrabina uśmiechnęła się lekko.

– Potrzebujesz do tego magii? Merlina? – spytała ironicznie.

– Tak się składa, że to prawdziwe nazwisko – odparł poważnie. – Zauważ, że na przykład książę Bridgewater buduje mosty i akwedukty, jak na to wskazuje jego nazwisko.

– A Byrd komponował muzykę chóralną opartą na pieśniach ptaków – dodała po chwili. – Coś rzeczywiście jest z tymi znaczącymi nazwiskami.

Markiz pokiwał głową.

– Właśnie. Nazwiska mogą zawierać dodatkowe informacje o osobach, które je noszą – powiedział, patrząc na nią znacząco.

Diana tylko wzruszyła ramionami.

– Arradale to po prostu dolina rzeki Arry – zauważyła. -Za to twoje nazwisko, panie, kojarzy się z gniewem. A imię Bey, bo tak, zdaje się, nazywa cię rodzina, oznacza wschodniego przywódcę.

– A twoje imię, pani? Diana to bogini łowów. – Zanim zdążyła wymyślić jakąś zręczną odpowiedź, Rothgar dodał: – Na pewno świetnie strzelasz, pani. Chętnie bym to iprawdził. Masz tu zapewne jakąś strzelnicę?

Hrabina przypomniała sobie wydarzenia sprzed roku i pomyślała niechętnie o wspólnym strzelaniu. Na szczęście mu-liała się zająć dziećmi, które bawiły się właśnie teatrzykiem.

– Chodźcie – zwróciła się do nich. – Powinniśmy wracać do pokoju. Służba zaraz dostarczy wam zabawki.

Markiz wciąż czekał na odpowiedź. Diana zmarszczyła czoło, myśląc, że powinien dostać to, o co prosi.

– Czy chcesz, panie, urządzić zawody strzeleckie?

– Czemu nie? Nie mamy przecież nic lepszego do roboty. A poza tym, chciałbym zobaczyć, jak strzelasz, pani -Zakończył.

Hrabina zdawała sobie sprawę, że jako gospodyni nie może odmówić. Czuła się jednak nieswojo. Odprowadziła dzieci do ich pokoju i poleciła służbie, by przyniosła im zabawki. Następnie zaprosiła Rothgara do salonu.

– Skąd to zainteresowanie, panie? – spytała go po drodze. – Pamiętasz, rok temu nie mogłam chybić, bo trzymałam pistolet tuż przy twoich plecach.

– Ale chybiłaś, pani, strzelając do Branda – zauważył.

– To dlatego, że byłam zbyt wzburzona, a on poruszał się zbyt szybko.

– Mam nadzieję, że nie żałujesz niecelnego strzału? Zatrzymała się na chwilę i zmierzyła go chłodnym wzrokiem.

– Cieszę się oczywiście, ze nie zabiłam Branda – rzekła wyniośle. – Natomiast żałuję, że chybiłam. Kobieta z moją pozycją musi umieć się bronić.

Markiz skinął głową.

– Masz rację, pani.

– Dlatego następnym razem nie mogę dać się ponieść emocjom – powiedziała na poły do siebie, a na poły do niego.

Kiedy znaleźli się w salonie, hrabina zaczęła wydawać rozporządzenia służbie. Poleciła poinformować gości o zawodach i otworzyć strzelnicę. Wszystko miało być gotowe w ciągu najbliższych paru minut.

Rothgar obserwował ją z uśmiechem, myśląc, że Diana potrafi działać szybko. Była też niebezpieczna. Z całą pewnością w ciągu tego roku pracowała nie tylko nad swoimi strzeleckimi umiejętnościami, ale też nad emocjami. Ciekawiły go efekty tej pracy. Markiz był przekonany, że wszelkie umiejętności się łączą i że nie można stać się doskonałym strzelcem czy szermierzem, bez znajomości greckich filozofów. Pewnie dlatego mężczyźni bardziej interesowali się wojaczką. I gdyby Elf nie wychowywała się z Cynem, z pewnością nie posiadałaby tylu „męskich" umiejętności, a przy okazji uniknęłaby wielu niebezpieczeństw. I tak dobrze, że wszystko skończyło się szczęśliwie.

Z hrabiną było podobnie. Męskie wychowanie dało jej do ręki groźną broń, a kobieca natura uczyniła ją jeszcze bardziej niebezpieczną. Lady Arradale stanowiła zagrożenie nie tylko dla otoczenia, ale i dla siebie samej. Świadczyły o tym rozkazy, które Rothgar otrzymał od króla.

Z królewskiego pisma wynikało, że hrabina upomniała się jako głowa rodu o swoje miejsce w Izbie Lordów. Znajdowało się ono oczywiście poza jej zasięgiem. W całym parlamencie nie zasiadała ani jedna kobieta, a Jerzy III z całą pewnością nie miał zamiaru tego zmieniać.

Co więcej, jako tradycjonalista, wpadł w gniew i kazał Rothgarowi szpiegować lady Arradale. Rozumiał chyba, że dysponuje ona dużą władzą, zwłaszcza tu, na północy, chciał się więc dowiedzieć, jak ją poskromić.

Ta rola nieszczególnie odpowiadała markizowi. Przecież wciąż musiał pamiętać o tym, że ma działać jako poplecznik króla. Na przykład zawody strzeleckie, które uważał za świetną rozrywkę, zaczęły mu się po namyśle jawić jako coś groźnego. Nie będzie dobrze, gdy król dowie się, na przykład, że lady Arradale jest doskonałym strzelcem. To tylko wzmoże jego niechęć.

Powinien więc chyba poprosić członków rodziny, by o tym nie opowiadali.

Po jakimś czasie wszyscy zainteresowani goście zjawili się w salonie, skąd przeszli podcieniami do strzelnicy. Służba przygotowała już cztery pistolety. Odsłonięto też cele, którymi były ludzkie sylwetki. Dwie z nich najwyraźniej kobiece.

– Do licha, mamy strzelać do kobiet? – zaniepokoił się Steen.

– Kobiety też potrafią być groźne – zauważył Rothgar.

– Oczywiście – potwierdziła zdecydowanie Diana. -Gdyby strzelała do pana jakaś kobieta, lordzie Steen, na pewno zdecydowałby się pan na strzał.

– Strzelała? Kobieta? – powtórzył niepewnie Steen.

– Portia oddała do mnie dwa strzały – zauważył Bryght.

– A Elf rzuciła we mnie nożem – dodał Fort.

– To nieprawda – wtrąciła szybko Elf. – Mierzyłam do kartki, którą trzymałeś w dłoni i w nią właśnie trafiłam.

– Tak czy tak, nie było to pewnie zbyt przyjemne – mruknął Rothgar, odwracając się do Diany. – Jak strzelamy, hrabino?

Zagadnięta wskazała sylwetki.

– Strzelamy w zaznaczone serce – odparła. – Im bliżej środka, tym lepiej.

Rothgar spojrzał jeszcze na pistolety.

– Czy to twoje, pani? – Wskazał mniejszą parę. Diana potwierdziła skinięciem głowy.

– Elf też może z nich korzystać – zaproponowała. – Zdaje się, że chciała wziąć udział w zawodach.

– Ale czy wobec tego, my możemy skorzystać ze swoich? – dopytywał się w dalszym ciągu markiz.

– Przywiozłeś, panie, swoje pistolety pojedynkowe?! -Aż otworzyła usta ze zdziwienia.

Rothgar nie wiedząc czemu, odczuł przyjemność, widząc jej zdumienie.

– Nigdy nic nie wiadomo… – bąknął. – Ale nie, mam po prostu moje pistolety podróżne – przyznał w końcu i spojrzał na pozostałych mężczyzn.

Tak, jak się spodziewał, Bryght wziął ze sobą broń. Również Elf po chwili wahania przyznała, że ma pistolety, co niepomiernie zdziwiło jej męża. Teraz stało się jasne, kto w tym gronie należy do Mallorenów, a kto nie.

Natychmiast wysłano służbę do pokojów po broń. Rothgar natomiast rozejrzał się po oczekujących, a następnie zwrócił się do Diany:

– Jaką nagrodę proponujesz, pani? Hrabina spłoszyła się nieco.

– Nie sądzę, żeby ktoś z obecnych chciał grać o pieniądze – rzekła niepewnie.

– Wobec tego gramy o „duszę" – rzuciła lekko Elf.

– Wolałbym o ciało – wymamrotał Rothgar pod nosem, ale na tyle wyraźnie, żeby Diana go usłyszała. Patrzył na nią tak, jakby chciał ją pożreć.

Musiała powtórzyć sobie parę razy w duchu, że robi to specjalnie po to, żeby ją wytrącić z równowagi. Rzucali kośćmi, żeby ustalić, kto strzela pierwszy i wypadło na Rothgara, który bez najmniejszego wysiłku umieścił dwie kule w kolejnych dwóch sercach. Rodzina nagrodziła go okrzykami i tylko lady Arradale spojrzała na niego chłodno. W jej oczach pojawił się płomień prawdziwego współzawodnictwa.

Następnie strzelała Elf, która okazała się być lepsza od strzelającego po niej Forta. Bryght jednak okazał się równie dobry jak jego brat, chociaż było widać, że strzelanie nie sprawia mu przyjemności.

Kiedy przyszła jej kolej, Diana stanęła pewnie w postawie strzelniczej i jej kule, podobnie jak Rothgara, utkwiły równo w samych środkach serc. Zauważyła, że markiz jest poruszony jej umiejętnościami. Pewnie pomyślał o tym, że gdyby tak strzelała rok temu, Branda nie byłoby już wśród nich.

– Jak miło! Mamy trzech zwycięzców! – ucieszyła się Elf. Hrabina pokręciła głową.

– Nie. Teraz umieścimy za sercami biały papier i będziemy starali się jak najwierniej powtórzyć poprzedni strzał -oznajmiła.

– Na miły Bóg! Przecież to szaleństwo! – obruszył się Steen.

– Raczej niepotrzebna ekstrawagancja – zauważył spokojnie Rothgar. – 2 moich doświadczeń wynika, że nie trzeba nawet trafić w serce, żeby zabić.

Spojrzała na niego i pomyślała, że gdyby grali „o ciało", sama oćwiczyłaby go rózgami. Nagiego.

– Przecież chodzi tylko o sprawdzenie naszych umiejętności – powiedziała z uśmiechem. – To nie musi niczemu służyć. Tak, jak pańskie automaty, markizie.

Rothgar skłonił jej się dwornie.

– Dobrze. Wobec tego sprawdźmy, pani, które z nas jest najlepszą maszyną. Do zabijania – dodał, patrząc jej w oczy.

I znowu zrobił to tylko po to, żeby wyprowadzić ją z równowagi. Diana nie miała zamiaru się poddać. Kazała służącemu umieścić czyste kartki za sercami przypiętymi do sylwetek, a następnie wskazała je Rothgarowi.

– Proszę, panie.

Markiz naładował już wcześniej pistolety i teraz zajął pozycję strzelniczą. Tym razem celował dłużej. Kiedy strzelił, pomyślał, że kula powędrowała trochę w bok. Za drugim razem starał się nie powtórzyć tego błędu, ale znowu trochę przesadził.

Służący szybko przyniósł papierki i serca.

– Na miły Bóg! Dokładne trafienia! – wykrzyknął Steen. Markiz uśmiechnął się pobłażliwie. Lubi szwagra, ale

dokładność nie była jego najmocniejszą stroną.

– Nie, strzały lekko przesunięte – stwierdził. – Pierwszy w prawo, a drugi w lewo. Bryght? – zwrócił się do brata.

– Nie widzę sensu w takiej zabawie – mruknął zagadnięty.

– Potraktuj to jako zadanie matematyczne. Musisz po prostu wytyczyć dwa punkty – kusił go Rothgar.

– Wolę to robić za pomocą linii i cyrkla – powiedział stanowczo Bryght. – Rezygnuję.

Również Elf, która miała na koncie dwa trafienia, jedno nieco oddalone od środka, nie dała się skusić.

– Wiem, że nie potrafię tego zrobić – stwierdziła po prostu.

– Ale ty, pani, chyba nie zrezygnujesz? – markiz zwrócił się do lady Arradale.

Diana już trzymała w ręku pistolet.

– Nie, oczywiście. Przecież to była moja propozycja -przypomniała.

Zajęła pozycję i po chwili oddała pierwszy strzał. Roth-gar widział, że celny, ale z tej odległości trudno mu było ocenić, na ile. Zastanawiał się, kto uczył ją strzelania, gdyż lady Arradale była w tym bardzo dobra. Zdawało mu się tylko, ze brakuje jej tej wewnętrznej dyscypliny, która pozwala zastosować rzeczy wyuczone w praktyce. A może nie. Już nie.

Po drugim strzale przyniesiono tarcze i okazało się, że na kartkach Diany też są przesunięcia.

– Chyba mniejsze – przyznał po oględzinach Rothgar. Hrabina potrząsnęła głową.

– Nie, chyba takie same – rzekła z przykrością.

– Chodźmy lepiej do salonu i poddajmy te tarcze dokładnej analizie – zaproponował Bryght. – Jest pewnie jakiś sposób, żeby zmierzyć te przesunięcia. To właśnie jest dla mnie matematycznym wyzwaniem.

Bryght od razu zabrał się do oględzin. Przyglądał się obu kartkom przez ładnych parę minut. W końcu uniósł głowę.

– Do licha, Bey! Wygląda na to, że przegrałeś z hrabiną! -wykrzyknął ze zdziwieniem.

– Mam nadzieję, że wygrana cię ucieszyła, pani? Czy umiesz walczyć na szpady?

– Ależ Bey! – zaprotestował brat. Diana tylko się uśmiechnęła.

– Tak, ale nie jestem w tym tak dobra – poinformowała go. – Brakuje mi stałego partnera.

Rothgar pomyślał, że chętnie by nim został. Teraz miał jednak ochotę zmierzyć się powtórnie z lady Arradale. Nie wątpił, że jest również diabelsko zdolnym szermierzem.

Загрузка...