Następnego ranka Diana obudziła się z jedną myślą. Kiedy znowu zobaczy Beya? Dzień bez niego wydawał jej się stracony. Tylko nadzieja, że wkrótce go ujrzy, pozwalała jej zachować coś w rodzaju pogody ducha.
Dopiero później przypomniała sobie, że musi udawać.
iż bardziej interesują ją inni mężczyźni. Jęknęła na myśl o tym, że ponownie czeka ją korowód zalotników. Już wczoraj stało się jasne, że biorą całą sprawę bardzo poważnie i zaczynają ze sobą konkurować.
Pozostawała jeszcze sprawa balu maskowego, który miał się odbyć w poniedziałek w Malloren House. Zostały jej więc tylko dwa dni. Sam król podał to wczoraj do wiadomości. Diana zauważyła, że wszyscy aż zadrżeli z emocji na tę wieść. Zapewne Rothgar słynął z tego rodzaju przedsięwzięć.
Diana chętnie by poszła w ślady innych, ale w czasie późniejszej rozmowy monarcha dał jej do zrozumienia, że właśnie w czasie balu ma lepiej poznać swoich zalotników i zdecydować, którego wybiera. Skąd ten pośpiech? Najchętniej byłaby Penelopą czekającą na swojego Odysa. Nawet dwadzieścia lat.
W końcu wstała i samotnie zjadła lekkie śniadanie, co było ogólnie przyjętym zwyczajem. Clara w tym czasie zajmowała się jej strojem. Racząc się kawą, Diana zastanawiała się, czy nie pomalować dzisiaj mocniej twarzy. Wyglądałaby wówczas na chorą i być może królowa odesłałaby ją szybciej do pokoju. Mogłaby też zrobić sobie pryszcze, takie jak rok temu, ale bała się, że odpadną przy jakiejś okazji. Powinna pamiętać, że to przecież nie zabawa.
Zrobiło jej się zimno na myśl, że markiz po raz pierwszy zobaczył ją właśnie z tymi pryszczami, w przebraniu służącej. Wtedy też gra toczyła się o wysoką stawkę, ale Diana nie zdawała sobie z tego sprawy. Dopiero później zrozumiała, że wszystko się mogło wówczas zdarzyć.
Po zjedzeniu śniadania i porannej toalecie, ubrała się z pomocą Gary i ruszyła w stronę ogrodu.
Ponieważ stanowiła jedynie dodatek do królewskiej świty, nie miała tak naprawdę zbyt wiele do zrobienia. Dlatego mogła przyglądać się bacznie wszystkiemu, co działo się na dworze. Zwykle siedziała przy królowej, starając się nie rzucać w oczy i przysłuchiwała się rozmowom.
Miała zatem dużo czasu na myślenie.
Głównie o Rothgarze.
Całymi dniami przemyśliwala, jak skłonić go do małżeństwa. Miała dziesiątki różnych planów, ale wiedziała, że przede wszystkim musi znaleźć dostęp do jakiejś biblioteki. Nie chciała wprost o nie pytać w obawie, że zniszczy -swój wizerunek „typowej" damy.
Coraz lepiej rozumiała, że obawy Beya są czysto irracjonalne. Być może dlatego były w nim tak głęboko żako-rzenione. Musi mu teraz wykazać, że ta jedna jedyna racjonalna przesłanka, na której się opierały, jest fałszywa.
Stłumiła westchnienie, ponieważ dotarła właśnie do królowej i skłoniła się jej głęboko.
– Najjaśniejsza pani – przywitała się. Królowa skinęła łaskawie ręką. Ten ranek był nieco inny
od pozostałych, ponieważ do ogrodu przybyła lady Durham wraz ze swą dwutygodniową córeczką. Królowa prawdopodobnie zażądała tej wizyty, ponieważ uwielbiała dzieci. Zaraz też wzięła noworodka na ręce i zaczęła coś do niego mówić po niemiecku. Lady Durham patrzyła na to z niepokojem, choć widać było, że Charlotte doskonale sobie radzi.
Dianę najbardziej zdziwiła jej własna reakcja. Dziecko było brzydkie i pomarszczone, chociaż miało śliczne niebieskie oczy, takie jak Beya, i rozczulające rączki. Jednak ona też chciała je tulić i trzymać w ramionach. Ona też pragnęła być jak najbliżej tej niewinnej, nieświadomej niczego istotki. Zwłaszcza, że dziewczynka nie protestowała, widząc wokół siebie tyle obcych twarzy.
Królowa odłożyła dzieciątko do wiklinowego kosza. Diana wstała gwałtownie i przeszła w róg ogrodu. Czy to możliwe, żeby było jej aż tak żal? Zwłaszcza, że to mogło być przecież dziecko jej i Beya…
– Lady Arradale?
Dostrzegła cień obok swojego na trawie. Rozczarowana odwróciła się, żeby przywitać lorda Randolpha. Chętnie zostałaby jeszcze przy noworodku, ale królowa pozwoliła jej pójść na spacer z nowo przybyłym. Somerton podniósł jej dłoń do ust.
– Jesteś, pani, najpiękniejszym kwiatem w tym ogrodzie -
powiedzial, kiedy trochę się oddalili od królowej i dam dworu.-Zakwitłaś cudownie, aby cieszyć moje oczy. Diana miała nadzieję, że jej przyszły mąż nie będzie wygadywał podobnych bzdur.
– Dobrze, panie. Ale obawiam się, że nie powinniśmy odchodzić zbyt daleko. Królowa może mnie potrzebować.
To zupełnie nie przeszkadzało Somertonowi w wygładzaniu kolejnych komplementów, a ponieważ z czasem zarzynało mu brakować pomysłów, były one coraz bardziej dziwaczne. Wiele wskazywało na to, że jego znajomość literatury ograniczała się do odczytywania nazw kolejnych gospód i zajazdów. Diana nie wątpiła jednak, że znalazłaby w nim godnego przeciwnika w walce na szpady.
Nagle usłyszeli niemowlęcy płacz i Diana oznajmiła, że muszą wracać. Już z daleka było widać, że lady Durham wraz z nianią chętnie odebrałyby dziewczynkę królowej i tylko nie śmiały tego zrobić. Królowa natomiast tuliła do siebie maleństwo.
– Zmarzły śliczności – powiedziała. – Przynieście jakiś kocyk.
Lady Durham sięgnęła nierozważnie po kocyk należący do małego księcia. Na to syn królowej też zaczął płakać.
– Herzleib, nein! – krzyknęła królowa i oddała w końcu dziecko zaniepokojonej matce, a sama wzięła w ramiona księcia. – Lordzie Randolph, proszę nam przynieść jeszcze jeden kocyk. Szybko, szybko!
Somerton zawahał się, ale w końcu puścił się biegiem w stronę pałacu. Teraz płakało już dwoje dzieci: książę i córeczka lady Durham. Żadna z kobiet nie wiedziała, co zrobić, żeby je uspokoić.
– Lord Rothgar! – zawołała Charlotte, jakby nagle pojawiło się wybawienie. – Prosimy cię tutaj, panie. Musisz uspokoić nasze dzieci.
Mały książę zamilkł na sam widok Rothgara. Nikt nie Wiedział, dlaczego. Chłopczyk tylko patrzył na niego swoimi wielkimi oczkami. Jedynie dziewczynka jeszcze płakała, ale była chyba coraz bardziej zmęczona.
A markiz odwrócił się na pięcie i odszedł.
Wszyscy patrzyli z otwartymi ustami za człowiekiem, który złamał wszelkie możliwe reguły. Diana nie była w stanie wytrzymać napięcia. Podciągnęła lekko spódnice -i ruszyła za nim w pościg. Przebiegła alejkę, a następnie skręciła na trawnik, ponieważ wydawało jej się, że tak będzie szybciej. W końcu dopadła go przy zegarze słonecznym. Zatrzymał się tak nagle, jak ruszył.
– Co… co się stało? – wydyszała. Rothgar milczał dosyć długo aż w końcu wyrzekł:
– Nie mogę znieść płaczących dzieci. Jego siostra. I matka.
– Po prostu zrobiło jej się zimno – zauważyła. Odwrócił się do niej i z ulgą stwierdziła, że wygląda normalnie, jest tylko nienaturalnie blady.
– Wiem.
– Obraziłeś królową – dodała.
– Wiem – powtórzył. – Pójdę ją przeprosić, kiedy… kiedy dziecko przestanie płakać.
Diana skinęła głową.
– Chyba straciłeś w jej oczach jako kandydat na moj go męża – rzuciła lekko.
Coś jakby cień uśmiechu pojawiło się na jego wargacl
– Przypadkowa korzyść.
Dopiero teraz dotarło do niej, że są sami w odosobnid nym miejscu. Nie było ich widać ani z okien pałacu, ani z dalszej części ogrodu. Cudowne miejsce, żeby choć na chwilę przytulić się do niego.
Nie, to zbyt niebezpieczne.
Płacz dziecka, który jeszcze przed chwilą do nich dobiegał, ustał zupełnie. Diana zaczęła się zastanawiać, co spowodowało tak gwałtowną reakcję Beya. Nie było to szaleństwo, ponieważ wyglądał zupełnie normalnie. Raczej potrzeba osłaniania słabszych, która została mu po tym, co się stało.
Ale wobec tego, ileż musiała go kosztować ta ucieczka? I czy potrafiłby wytrzymać płacz noworodka?
Dzieci mają to do siebie, że płaczą, pomyślała.
Rothgar podał jej ramię.
– Musimy wracać, lady Arradale.
Diana z ulgą wsparła się na nim. Tak pragnęła być blisko niego już zawsze. Niestety, wiedziała, że za chwilę znów bę-da musieli się rozstać.
– Jak wyjaśnisz to, że za mną pobiegłaś? – spytał ją jeszcze.
– Sama nie wiem. Chyba powiem, że myślałam, że królowa kazała mi to zrobić – improwizowała.
– Bardzo dobrze. Może nawet uwierzy, że rzeczywiście Wydała taki rozkaz – powiedział. – Król wmawia jej różne rzeczy, co?
Oboje szczerze się roześmiali. To było ich pierwsze spotkanie tylko we dwoje od czasu podróży i oboje czuli się tak, luk by witali drogiego przyjaciela po bardzo długiej rozłące.
Diana nagle posmutniała. Za chwilę mieli się znów rozłączyć.
Nieuchronnie zbliżali się do królowej i jej dworu. Wciąż Jednak byli niewidoczni. Pod wpływem nagłego impulsu pchnęła Rothgara w stronę najbliższego drzewa i pocałowała go mocno w usta.
Poraziła ją intensywność doznania. Już zapomniała, jakie to uczucie.
Bey ze zdziwieniem dotknął swoich warg.
– Nie możemy. To niebezpieczne – rzucił. Przypomniała sobie jego uwagi na temat ścian, które
maja uszy, a także oczy. Być może dotyczyło to całego otoczenia pałacu.
W końcu wyszli na otwartą przestrzeń, tuż koło dworu krolowej. Nie było tu już ani lady Durham z jej maleństwem, ani monarszego syna.
Lordzie Rothgar! – wykrzyknęła Charlotte na jego widok. – Proszę tutaj!
Markiz puścił rękę Diany i podszedł skruszony do królowej.
– I lady Arradale także!
Diana również zbliżyła się i skłoniła w poczuciu winy.
– Opuściłaś nas pani bez pozwolenia! I odwróciłaś się do nas tyłem!
Hrabina skłoniła się jeszcze niżej.
– Przepraszam, Waszą Królewską Mość, ale wydawało mi się, że Wasza Królewska Mość kazała mi pobiec za lordem.
Charlotte wciąż patrzyła na nią nieufnie.
– Czy aby? A pan, lordzie? Co pana zmusiło do odejścia? Rothgar pochylił się w ukłonie.
– Przepraszam Waszą Królewską Mość, ale nie mogę znieść płaczu dzieci. Wasza Królewska Mość będzie w swej mądrości wiedziała, dlaczego.
Królowa skrzywiła się lekko, ale pokiwała głową. Przez chwilę zastanawiała się, co robić dalej, ale uznała chyba, że najlepiej będzie puścić ten incydent w niepamięć.
– Więc być może, nie powinieneś, panie, mieć dzieci -zauważyła tylko.
– Sam tak uważam, najjaśniejsza pani. Chociaż królowa nie wyciągnęła żadnych konsekwencji
wobec Rothgara, to jednak postanowiła traktować go surowo.
– Co więc cię tu przywiodło, skoro nie lubisz dzieci? Markiz nie sprostował, chociaż było to dla niego krzywdzące.
– Pomyślałem, że lady Arradale może będzie chciała uzupełnić swoją garderobę przed balem, najjaśniejsza pani – odparł. – O ile wiem, nie spodziewała się balu maskowego. Mój sekretarz przyjmie od niej zamówienie i dostarczy wszystko, czego zażąda.
– Lady Arradale? – królowa zwróciła się do niej chłodno. – Co powiesz, pani, na taką propozycję?
Diana najchętniej poszłaby do kupców z Beyem. potrzebowała żadnych pośredników. Oboje najlepiej sobie poradzili.
– Rzeczywiście brakuje mi stroju na bal, najjaśniejsza pani
Charlotte zmarszczyła brwi. 288
– Tylko po co załatwiać to przez służącego – rzekła, jakby zgadując myśli hrabiny.
W tym momencie pojawił się lord Randolph, powiewając białym kocykiem, który w końcu dostał od jednej ze flużących. Był bardzo poirytowany, kiedy okazało się, że tmly Durham już opuściła towarzystwo.
– Odnieś, panie, kocyk – poleciła mu królowa. – Albo nie zostaw go tutaj. Pójdziesz, panie, z lady Arradale i panią Haggerdorn do sklepów bławatnych. Możecie też skorzystać z usług królewskich krawców. Są przyzwyczajeni do krótkich terminów.
Rothgar stał nieporuszony. Dianie chciało się płakać. Głdyby za nim nie pobiegła, spędziliby razem jedną lub dwie godziny. A tak będzie musiała wysłuchiwać komplementów albo przechwałek Somertona.
Na pociechę przypomniała sobie ich pocałunek. Uzna-la ze było warto i że czuje się teraz silniejsza.
Natomiast nie miała najmniejszej ochoty na zakupy, chociaż londyńscy kupcy ustępowali podobno jedynie paryskim. Usłuchała jednak królowej i już po kilkunastu minutach była gotowa do wyjścia.
Pojechali otwartym koczem lorda Randolpha. Oczywi-SCIE na Bond Street, która była o tej porze potwornie za-
tloczona. Diana początkowo miała zamiar załatwić wszyst-tko szybko, ale potem stwierdziła, że jest to dobra okazja, by ostudzić nieco jego małżeńskie zapały.
– To tylko parę drobiazgów – poinformowała go, wcho-dzac do pierwszego składu.
Spędziła tu chyba ze trzy kwadranse, cierpliwie wybie-rajac każdą rzecz. Kiedy stamtąd wyszli, lokaj aż uginał się pod ciężarem pudeł.
– O następny kupiec! – ucieszyła się, widząc kolejny skład. Jakże myliła się, co do reakcji Somertona. Już wcześniej lord niemal się oblizał na widok zawartości jej portmonetki, a teraz jego oczy aż zabłysły z niedowierzania. Następny? – zdziwił się.
Do diabła, ten podstęp najwyraźniej jej się nie udał. Zwłaszcza, że miała już dosyć ciągłego tłoku i przekrzykiwania się. Wolała wrócić do swojego pokoju i spędzić trochę czasu w samotności, rozpamiętując pocałunek. To prawda, że to raczej i ona pocałowała Beya, ale cóż to było za uczucie…
– Nic ci nie jest, pani? – usłyszała głos Somertona. Może wykorzystać ten moment i jednak zakończyć zakupy.
– Trochę źle się czuję. Ten tłok i gwar. Nie mamy tego w Yorkshire – rzekła zbolałym głosem. – Może przejdziemy od razu do krawca.
Ta wizyta okazała się nadspodziewanie miła, gdyż w salonie prawie nie było ludzi. Na wzmiankę o tym, że przysłała ich królowa, mistrz natychmiast odesłał czeladnika, który zajął się nimi po wejściu, i przeprowadził Dianę i Ran-dolpha do oddzielnego pokoju z miękkimi krzesłami. Tutaj poczęstował ich porto oraz ciasteczkami i rozpoczął prezentację strojów. Pokazał też lalki, którymi dysponował.
Diana zauważyła, że lord Randolph wcale się nie nudził. Pił wino i patrzył tępo w- ścianę, nawet nie rozglądając się dookoła. Dopiero teraz zrozumiała, jak ciężkim wyzwaniem było dla niego wymyślanie komplementów.
Modele, którymi dysponował krawiec, wcale jej nie odpowiadały. Dopiero na jednym z rysunków odnalazła to, o co jej chodziło.
– Grecki kostium, pani? – zdziwił się mistrz Mannerly. To prawda, że stają się modne, ale…
– To może być bogini Diana, prawda? – przerwała mu. Mannerly zastanawiał się przez chwilę.
– Masz rację, pani. Sprytny pomysł! Lord Randolph nawet nie drgnął na swoim miejscu.
Z całą pewnością nigdy nie słyszał o bogini Dianie, chociaż dziś rano parę razy nazwał ją boginią.
– Czy strój ma być z jedwabiu, czy wolisz, pani, raczej len z Man, żeby wyglądał autentyczniej? – spytał jeszcze mistrz igły.
– Wolę len – odparła.
Po ustaleniu dalszych szczegółów, Mannerly zapewnił, ze strój będzie gotowy na poniedziałek i że sam przyjdzie do pałacu na przymiarkę. Znaczyło to tyle, że nie będzie oczywiście tani. Jednak Diana była zadowolona z wyboru. Czy coś jeszcze, pani?
Skinęła głową. Wszystkie możliwe dodatki – powiedziała. – Maska i pomalowany na srebrny kolor łuk i strzały.
Mistrz Mannerly zanotował to w swoim kajecie i jeszcze raz zapewnił ją, że strój będzie gotowy na czas. Diana juz w nieco lepszym nastroju opuściła pracownię krawiecka Cieszył ją strój bogini. Przypuszczała, że Bey zrozumie zawartą w nim aluzję.
– Jesteś, pani, czarująca, kiedy się cieszysz – usłyszała tuż obok głos Somertona.
Zupełnie zapomniała o jego istnieniu i traktowała go mniej więcej tak, jak lokaja, który stale jej towarzyszył. Pomyślała, że powinna przynajmniej trochę obrzydzić mu malżeństwo.
– To dlatego, że uwielbiam zakupy – stwierdziła. – Moja matka często narzeka na wysokość rachunków.
Jako twój mąż nigdy nie będę tego robił. Lord Randolph zrównał się z nią i dla podkreślenia wagi swoich słów położył dłoń na piersi. Diana już chciała wark-ac, że nie miałby do tego najmniejszego prawa, ponieważ pieniądze nie należą do niego, ale po namyśle rzekła tylko:
– Mogę ci, panie, obiecać to samo. Zdziwienie Randolpha szybko przeszło w gniew:
– Jak mogłabyś to robić?! – niemal wykrzyknął. Diana przystanęła na chwilę i spojrzała na niego
Uśmiechem.
– Czy chcesz powiedzieć, panie, że ignorowałbyś moje zyenia? – spytała kokieteryjnie.
Lord Randolph zagryzł wargi. Widać było, że intensywnie myślał nad odpowiedzią.
– Oczywiście spełniałbym wszystkie twoje życzenia, pani. Ee, czy to znaczy, że się zgadzasz?
– Na co?
– Na nasz ślub – odparł. – Ich Królewskie Moście popierają ten projekt.
– Nie.
Diana uniosła lekko suknię i ruszyła w dalszą drogę. Somerton szedł za nią. W końcu dotarli do kocza i lord Ran-dolph rzucił się do przodu, chcąc jej otworzyć drzwiczki.
– Ale przecież powiedziałaś, pani…
– To były teoretyczne rozważania – przerwała mu i wsiadła do kocza. – Jedziemy!
Woźnica strzelił batem i czwórka koni ruszyła przed siebie. Somerton w ostatniej chwili wskoczył do środka i zajął swoje miejsce naprzeciwko.
– Bawisz się ze mną, pani – mruknął niechętnie. – Po powrocie do pałacu poinformuję króla o naszym ślubie.
– A ja zaprzeczę.
Lord Randolph z westchnieniem spojrzał na Hagger-dorn, która przez cały czas czekała na nich w koczu.
– Przyznasz, pani, że lady Arradale zgodziła się mnie poślubić?
– Nie odniosłam takiego wrażenia – odparła Niemka.
– A poza tym, kobiety są niestałe – Diana przywołała jeden ze stereotypów. – Mam chyba prawo zmienić zdanie.
– Więc przyznajesz, że myślałaś o ślubie! – triumfował Somerton.
Nie, nie był głupi, jak jej się początkowo wydawało. W niektórych sytuacjach potrafił wykazać zadziwiający spryt. Teraz, żeby uniknąć zastawionej przez niego pułapki, sama musiała udać idiotkę.
– Och, panie, a czemu miałabym nie myśleć? Muszę przyznać, że mi się podobasz, ale… Ale są też inni konkurenci. Potrzebuję czasu. Każdy mężczyzna ma jakieś zalety i muszę je wszystkie poznać.
Lord Randolph wziął ją za rękę.
– I tak mam ich najwięcej – stwierdził z błyskiem w oku. -Powiedz, pani, „tak", a pozbędziesz się wszelkich trosk.
I sporej części swoich pieniędzy, pomyślała Diana.
– Mój zmarły ojciec zawsze powtarzał, że nie mogę w pośpiechu podejmować ważnych decyzji – rzekła z westchnieniem. – Nakazał, bym czekała co najmniej tydzień…
Somerton ścisnął dłoń hrabiny, a następnie puścił ją i rozsiadł się wygodnie na swoim miejscu.
– Dobrze, wobec tego tydzień – zgodził się. – Ale daj mi, pani, znać, gdybyś zdecydowała się wcześniej. Będę czekał.
Tak, pomyliła się co do niego. Mimo braku wykształcenia, Somerton nie należał do ludzi głupich. W sprawach finansowych był zapewne okrutny i bezwzględny. Jak dobrze, że pojechała z nim na te zakupy. Inaczej mogłoby minąć sporo czasu, zanim by go w pełni doceniła.
Diana powróciła do pałacu, który w tej chwili wydał jej się schronieniem. Wiedziała, że lord Randolph nie może zmusić jej do małżeństwa, ale też zdawała sobie sprawę z tego, że odparcie jego ataków nie będzie łatwe. Zwłaszcza, że w dalszym ciągu będzie musiała się zachowywać jak „prawdziwa dama".
Na szczęście tego dnia nie musiała już przyjmować żadnych zalotników. Królowa zażądała bowiem dokładnej relacji z wizyty u kupców i krawca. Chciała też obejrzeć przywiezione rzeczy.
Po południu natomiast wystawiono na cześć lady Arra-dale fragmenty pierwszej opery Johanna Christiana Bacha, zatytułowanej „Orione", w której występowała bogini Diana. Hrabina starała się spożytkować ten czas na przemyślenie swojej sytuacji, ale muzyka szybko ją uwiodła. Dzięki niej zapomniała o swoich kłopotach, a ponieważ znała łacinę, z której wywodził się współczesny włoski, mogła bez problemów śledzić fabułę.
Orion pragnął poślubić dziewczynę imieniem Candio-pe, ale zazdrosna bogini sama chciała go uwieść. Cała historia oparta była na znanym micie, w którym Diana na końcu zabijała Oriona.
Czy jej związek z Beyem mógłby się skończyć w ten sposób?
Słuchając fragmentów opery bardziej utożsamiała się._ z Candiope niż z Dianą. Tą ostatnią mogli być król i kro-Iowa, nakłaniający ją do małżeństwa z kim innym. Ale monarcha pragnął przecież, by poślubiła Rothgara.
Diana pomyślała, że nie można w prosty sposób przenosić sztuki na życie. Jakieś analogie na pewno istnieją, ale to nie wystarczy. Z tą myślą znowu wsłuchała się w śpiew, tym razem Candiope: „Musimy poddać się woli bogów i rozstać się na zawsze. Bez ciebie jednak czeka mnie wieczny smutek i zgryzota."
Orion odpowiadał: „Och, okrutne rozstanie, tracę to, co cenię. Już lepiej rozstać się z tym życiem."
I znowu słowa zbyt mocno dotknęły rzeczywistości. Mit z całą pewnością żywił się prawdą. Dookoła przecież było tylu nieszczęśliwie zakochanych. Czy ona też dołączy do ich grona?
Pod koniec arii Oriona Diana nie była już w stanie wstrzymać łez. W sali rozległy się brawa. Sam król podszedł do niej i podał jej chusteczkę.
– Nie przejmuj się tak, pani. To tylko historia, co?
– Muzyka była naprawdę wzruszająca, najjaśniejszy panie – powiedziała wycierając oczy.
– Tak, pan Bach to prawdziwy mistrz – zgodził się król. -Ale myślę, że łzy biorą się z czegoś innego, co? Popatrz, pani, kobiety zamężne nie płaczą. Czas zdecydować się na małżeństwo, co?
Diana starała się ukryć panikę i skłoniła się lekko królom
– Tak trudno mi kogoś wybrać, sire – rzekła. – Tylu we koło wspaniałych i odważnych mężczyzn.
– To prawda, to prawda – zgodził się łaskawie król, pocierając policzek. – Musisz jednak podjąć decyzję, co? Dla własnego dobra. Żeby nie popaść w melancholię.
– Za parę tygodni, sire – poprosiła. Jednak król pokręcił stanowczo głową.
– O, nie, pani! Dla własnego dobra, co – powtórzył. – Założę się, że kiedy pierwszy raz się tu pojawiłaś, nie byłaś tak blada.
Do diabła z bielidłem i pudrem! Przecież chodziło o to, £eby odstraszyć kandydatów! Zrozumiała, że oni wcale nie zwracają uwagi na jej wygląd. Przyciągał ich tytuł i majątek.
– Przynajmniej tydzień, najjaśniejszy panie!
– Dobrze, wobec tego po balu maskowym, co? – zgodził się łaskawie Jerzy.
Diana chciała krzyczeć, że przecież do poniedziałku zostało zaledwie dwa dni. Nie mogła jednak spierać się z królem. Pochyliła więc tylko głowę.
– Tak jest, sire – bąknęła.
– Jeśli sama się nie zdecydujesz, pani, wybierzemy za dębie – dodał jeszcze monarcha na pożegnanie.
Diana starała się nie wpadać w panikę. Zostało jej mało czasu. Musi działać. Sama nie wiedziała, co robić. Udać chorobę? Nie, król zbyt często o tym wspominał, a przy tym patrzył na nią znacząco. Z całą pewnością uzna ją za niezrównoważoną, jeśli będzie w ten sposób chciała uniknąć małżeństwa.
Gdyby mogła spędzić choć trochę czasu z Beyem! Może zdołałaby go przekonać do prawdziwego małżeństwa. Bała się, że jeśli zostanie do niego zmuszony, nigdy nie będą razem szczęśliwi.
W końcu, kiedy znalazła się w swoim pokoju, zmyła far-be, i puder z twarzy. Stanęła wyprostowana przed lustrem. Jej cera była równie zdrowa jak przedtem. Musi pamiętać, ze jej ród wywodzi się od Ironhanda. Ma jeszcze dwa dni. Na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie.
Lord Randolph znowu przegrywał w karty „U Lucyfe-ra"kiedy do stolika dosiadł się jakiś Francuz. Powiedział, ze nazywa się Dionne i pochodzi z prowincji. Nosił też niemodną brodę i wąsy, więc Somerton uznał, że to prawda.
Oto doskonały kandydat do oskubania, pomyślał.
Zagrali raz i drugi, ale to lord wciąż przegrywał. Francuz dziwił się swojemu szczęściu, a dług Somertona wciąż rósł. Ojciec znowu wpadnie we wściekłość, kiedy zobaczy rachunek.
Nie, tym razem będzie inaczej. Przecież powie mu o lady Arradale i jej majątku. Głupia gęś z tym swoim północnym akcentem. Nic nie szkodzi, i tak będzie ją trzymał w domu i postara się, żeby miała zajęcie przy dzieciach. Jaka szkoda, że oprócz majątku nie będzie jej mógł pozbawić tytułu.
Tyle pieniędzy, pomyślał. Lecz kiedy wyłożyli karty, znowu okazało się, że Francuz wyprzedził go o parę oczek.
Rozmawiali po francusku, ponieważ Dionne nie znał angielskiego, co było typowe nie tylko dla prowincji.
– Monsieur? – Podsunął mu tabakierkę z kości słoniowej.
Somerton zażył tabaki, a potem kichnął. Była doskonalej jakości. Może jednak Dionne skłonny byłby udzielić mu niewielkiej pożyczki.
– Nie musisz się, panie, przejmować takimi małymi przegranymi – ciągnął Francuz. – Słyszałem, że masz poślubić bogatą dziedziczkę.
A więc w Londynie już o tym mówiono? Być może sam król rozpuścił te wieści.
– Tak, to ustalone – rzekł lord Randolph.
– Przyjmij gratulacje, panie. Chociaż słyszałem też, że lady Arradale może wybrać lorda Rothgara.
Somerton zacisnął pięści. Niedoczekanie! Markiz i tak należał do najbogatszych ludzi w Anglii.
– Przecież wszyscy wiedzą, że lord Rothgar nie chce się żenić.
Dionne rozłożył ręce i poruszył śmiesznie wąsami, tak jakby łaskotały go w twarz.
– Ludzie się zmieniają – zauważył.
– Bzdura – warknął Somerton wracając do gry. – Markiz będzie się musiał obejść smakiem. Lady Arradale obiecała już mi swoją rękę. We wtorek ogłosimy nasze zaręczyny.
Francuz podniósł w górę kielich wina.
– Wobec tego wszystkiego najlepszego, panie!
Ten gest nie pozostał nie zauważony. Wszyscy zaczęli mu gratulować. Miał tutaj wielu znajomych. Jednak lord Ran-dolph nie cieszył się zbytnio. Wciąż chodziło mu po głowie, że lord Rothgar też może interesować się hrabiną. Widział, co prawda, że ona nie zwracała na niego uwagi, ale markiz był jedną z najpotężniejszych osobistości w kraju. Jeśli zechce, będzie mógł wymóc na królu, by oddał mu jej rękę.
Godzinę później de Couriac wsunął się kuchennymi drzwiami do ambasady. W swoim pokoju odkleił sztuczną brodę i wąsy. Musi pamiętać, żeby je trochę przystrzyc, bo za bardzo łaskoczą.
W głowie miał wspaniały plan. Do licha z D'Eonem. Jeśli mu się uda, zdobędzie uznanie króla i będzie całkowicie bezpieczny. Przybył do Londynu z rozkazami od ministra spraw zagranicznych. Miał doprowadzić do śmierci lorda Rothgara i jednocześnie skompromitować D'Eona. Teraz uda mu się zrobić jedno i drugie, a także pomścić biedną Susette.
Tak, śmierć Rothgarowi i cierpienie hrabinie! Jednak wiedział, że nie może działać sam. Kto w ambasadzie poszedłby na współpracę? De Couriac spojrzał w lustro i uśmiechnął się do swego gładkiego oblicza.