Diana poprowadziła towarzystwo do domu. Szła przodem, chcąc uniknąć czczych rozmów. Podświadomie czuła, że z jednej strony markiz ją podziwia, ale z drugiej, jest mu ciężko pogodzić się z porażką.
Ganiła siebie w duchu za to, że zastanawia się, co myśli Rothgar. Jednak fakt pozostawał faktem. Zależało jej na opinii markiza. Zrobiłaby wszystko, żeby z nim wygrać.
Kiedy znaleźli się w salonie, Diana zamówiła herbatę dla wszystkich, natomiast Bryght zabrał się do pomiarów. Mniej więcej po godzinie podniósł się znad kartek z niepewną miną i odłożył szkło powiększające.
– Wydaje mi się, że jest remis – obwieścił.
Hrabina wzięła kartki z sercami i przyjrzała się im raz jeszcze. Robiła wszystko, żeby ukryć niezadowolenie.
– Tak, bardzo podobne – przyznała. Bryght spojrzał na nią z rozbawieniem.
– Niemal identyczne – stwierdził. Rothgar podszedł do stolika i wziął tarcze Diany.
– Pozwolisz pani, że zatrzymam twoje serce? – Świadomie użył liczby pojedynczej, chociaż miał w dłoni obydwie kartki.
– Jako pamiątkę?
– Jako skarb – powiedział, chowając tarcze do kieszeni surduta. – No, przynajmniej udało mi się zremisować.
Elf wyczuła, że atmosfera staje się coraz bardziej napięta i podskoczyła do swojej nowej przyjaciółki.
– Diano, droga, podobno świetnie grasz w bilard! Naucz mnie tego, proszę. Mężczyźni nie potrafią tego zrobić. Wciąż mi mówią…
Diana dała się wyprowadzić do sąsiedniego pokoju, słuchając potoku jej wymowy. Nawet nie obejrzała się za siebie, chociaż miała na to olbrzymią ochotę. Elf prowadziła ją pewnie, ściskając mocno ramię hrabiny. Powinna jej być chyba wdzięczna, bo już zamierzała zaproponować kolejny pojedynek strzelecki.
Spędziły wspólnie następną godzinę przy stole bilardowym. Elf okazała się pojętną uczennicą i już po jakimś czasie bez problemów kierowała bile do łuzy. Zresztą Diana grała naprawdę dobrze. Myślała nawet o tym, żeby zaproponować bilard reszcie towarzystwa, ale obawiała się, że Rothgar dorównuje jej umiejętnościami. I znowu staliby się parą. Sama myśl o tym, że mógłby okazać się lepszy, nie mieściła się w głowie hrabiny.
Żeby nie myśleć o markizie, zajęła się pracą. Spędziła dwie godziny w towarzystwie swego sekretarza i najrozmaitszych papierów. To przyniosło jej ukojenie. Kiedy Turcott wyszedł, żeby zająć się listami, które mu podyktowała, Diana mogła wreszcie pozbierać myśli.
Po pierwsze, stwierdziła, że markiz jest fascynującym mężczyzną. Nie przyjmowanie tego do wiadomości byłoby poważnym błędem. Zresztą, nie tylko jej imponował. W całym Londynie, ba, w całym kraju, krążyły opowieści o jego wyczynach.
Po drugie, musiała przyznać, że coś się między nimi dzieje. Diana znała wielu przystojnych mężczyzn, ale żaden nie działał na nią tak jak Rothgar. Tylko przy nim ciarki chodziły jej po plecach, a serce przyspieszało swego biegu.
Czy markiz działał tak na wszystkie kobiety? Miała powody, by przypuszczać, że nie. W końcu Rosa wybrała Branda, chociaż równie dobrze mogła zdecydować się na Rothgara. Przecież na początku nawet nie mówiła o miłości, a tylko o pożądaniu. Markiz był przecież równie pociągający jak jego bracia.
Bardziej, bardziej, dodała w myśli.
Wiele wskazywało na to, że kobiety szukają tego jednego, wybranego mężczyzny. Niektóre, tak jak Rosa, znajdują go bez trudu. Inne rezygnują z poszukiwań. Jeszcze inne trafiają na swoich wybranych, gdy już jest za późno. Czy to możliwe, żeby markiz był przeznaczony właśnie jej? Jeśli tak, musi się go wyrzec. W imię wyższych celów.
Diana uśmiechnęła się do siebie. Zachowywała się tak, jakby Rothgar już się jej oświadczył, a przecież nawet słowem nie wspomniał o małżeństwie, a jeśli tak, to tylko w sensie negatywnym.
To naprowadziło ją na trzeci i ostatni punkt rozważań. Markiz doskonale nadawał się na kochanka! Diana często zastanawiała się nad tym aspektem swoich znajomości. Lubiła oceniać, czy ten lub inny mężczyzna nadawałby się na kochanka. W przypadku Rothgara, było oczywiste, że tak.
Markiz miał nie tylko wspaniałe ciało, lecz również odpowiednią pozycję. Gdyby ich związek jakoś się upublicznił, co zwykle następowało przy tego rodzaju okazjach, nie musiałaby się niczego wstydzić. No, prawie niczego… Poza tym, dorównywał jej umiejętnościami. Diana uwielbiała mierzyć się z mężczyznami i było jej przykro, kiedy z powodu swoich częstych zwycięstw, spotykała się z odmową. A Rothgar z całą pewnością dotrzymałby jej pola.
Przez chwilę wyobrażała sobie, że stoi przed nią ze szpadą. Nie wiedzieć czemu był nagi. Aż zaparło jej dech. To zadziwiające, jak łatwo mogła sobie wyimaginować nagiego markiza!
Diana musiała odczekać chwilę, żeby się uspokoić. I wtedy naszła ją kolejna refleksja, że Rothgar ze swoim mizoginizmem, był też najbezpieczniejszym z kochanków. Nawet, gdyby z jakiegoś powodu postradała zmysły i błagała go, żeby się z nią ożenił, on i tak by odmówił!
Jeszcze przez moment myślała o tym wszystkim, a potem roześmiała się nagle. Po co się nad tym zastanawiać?! Przecież markiz wyjedzie jutro i nie spotkają się już nigdy.
Jeśli coś ma się zdarzyć, to dzisiejszej nocy.
Hrabina wstała i zaczęła przechadzać się po pokoju. Wyjrzała przez okno. Deszcz ustąpił przygnębiającej mżawce, poza tym nic się nie zmieniło. Biedne dzieci, mu-si im powiedzieć, że mogą zmienić zabawki.
Dziś w nocy!
Westchnęła lekko. Nie, to niemożliwe.
Nagle przyszło jej do głowy, że powinna zająć się gośćmi Podeszła do drzwi i zastygła z dłonią na mosiężnej klamce.
– Czy to odwaga, czy tchórzostwo? – spytała siebie.
Idealny kochanek znajduje się w sypialni obok, a ona dobrowolnie z niego rezygnuje. Czy boi się publicznego blamażu? A może po prostu reakcji Rothgara?
Diana zeszła do gości tylko po to, żeby się przekonać, że wszyscy zajęli się swoimi sprawami. Markiza w ogóle nie było w salonie. Wobec tego zajrzała do dzieci i zaproponowała im nowe zabawki. Maluchy bardzo przywiązały się do konia na biegunach, więc ta zabawka, jako jedyna została w pokoju.
Już z czystym sumieniem wróciła do siebie i zajęła się mniej ważnymi sprawami. Teraz z kolei praca wyraźnie jej nie szła. Przerzuciła część sąsiedzkiej korespondencji, w której nie znalazła nic ciekawego, a następnie z ulgą stwierdziła, że zbliża się pora obiadu.
Zeszła na dół, ale markiza wciąż nie było w salonie. Przeszła do pokoju obok, gdzie Elf wytrwale zmagała się z bilardem.
– Brawo! – wykrzyknęła, widząc zgrabne uderzenie. – Za chwilę będziesz musiała przerwać. W jadalni już nakrywają do stołu. Widziałaś gdzieś brata?
– Rothgara? – Elf od razu domyśliła się o kogo chodzi. -Nie, ani na chwilę nie wychodził z pokoju.
– Zawsze ma tyle pracy? – zdziwiła się Diana.
– Nie, ale jest teraz bardziej zajęty ze względu na niedawny pokój z Francją.
– Ale przecież markiz nie jest członkiem rządu, prawda?
– Nie jest – zgodziła się siostra Rothgara.
– A może jednak jest? – dopytywała się hrabina.
Elf robiła wszystko, żeby nie parsknąć śmiechem. Znała już te pytania na temat brata i zwykle zbywała je w ten lub inny sposób. Tym razem chciała powiedzieć prawdę.
– Sama nie wiem wszystkiego, ale domyślam się, że Bey ma rozbudowaną sieć informatorów i wie o sprawach, o których nie wie król.
– Słyszałam, że jest jego doradcą.
– Zaufanym doradcą – poprawiła ją Elf. – Król bardzo sobie ceni jego dar obserwacji. I to, że Bey nie pcha się do polityki
Elf wyraźnie uznała temat za wyczerpany, a Diana nie chciała jej naciskać. Przeszły do salonu, gdzie już czekali inni goście. Po chwili pojawił się tam także markiz i już w komplecie mogli zacząć obiad.
Po posiłku wszyscy znowu przenieśli się do salonu, gdzie dzieci zaaranżowały małą scenę. Dorośli obejrzeli przygotowany przez nie spektakl i nagrodzili go brawami. Rozmowa w sposób naturalny zeszła na zabawki i Diana kazała, na życzenie gości, przenieść je do salonu. Wszyscy oglądali ruchome scenki w magicznym pudełku. Parę osób wyraziło żal, że nie można uruchomić automatu.
Hrabina spojrzała na matkę. Starsza pani zachowywała się zupełnie naturalnie, ale kiedy spoglądała na dobosza, w jej oczach pojawiał się jakiś cień. Diana chętnie by ją pocieszyła, ale nie wiedziała, jak to zrobić. W końcu, pod wpływem nagłego impulsu podeszła do markiza.
– Jeśli chcesz, panie, możesz wziąć ten automat do Londynu i naprawić – powiedziała. – To prezent ode mnie.
Był to dosyć ekstrawagancki podarunek, ale lord Roth-gar skłonił się jej dwornie.
– Dziękuję, pani. Zajmę się nim z całą pieczołowitością. Kiedy wszyscy obejrzeli już zabawki, ustawiono stoliki
do gry w wista. Diana pilnowała, żeby nie grać z markizem, ale i tak jej myśli wciąż krążyły wokół niego.
Ostatnia noc! Czy powinna, czy też nie? Co robić? I przede wszystkim, jak zareagowałby sam markiz, gdyby pojawiła się u niego w nocy?
Obserwowała go ostrożnie zza swoich kart, podziwiając jego profil i długie palce. Niemal czuła je na swoim ciele.
– I co teraz? – Dobiegł do niej głos lorda Steena.
– Że co? A, walet trefl. Lord Steen westchnął ciężko.
– I znowu pani przegrała, hrabino. Proszę się skoncentrować na grze.
W tym właśnie momencie dłonie Rothgara dotarły do jej piersi. Jej sutki stały się twarde niczym dwa kamyki. Diana wstała od stolika i wymówiwszy się migreną, podeszła do okna. Jak na ironię przestało padać. Chmury ustąpiły i widać było nawet chylące się ku zachodowi słońce.
Jeszcze jedna noc.
Diana wyszła na zewnątrz, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Kamienie na dziedzińcu były mokre od deszczu. Przeszła do zachodniej bramy, chcąc raz jeszcze spojrzeć na słońce, a następnie wróciła do gości.
Z trudem doczekała pory spoczynku. W końcu, kiedy znalazła się sama w sypialni, przebrała się w jedwabną koszulę nocną i odesłała Clarę. Z pokoju obok nie dobiegały żadne dźwięki, ale Diana była pewna, że markiz wrócił już do siebie. Po cóż miałby chodzić nocą po zamku.
Po chwili namysłu włożyła satynowy szlafrok i ścisnęła go mocno paskiem. Stanowił on godziwy przyodziewek, chociaż nikt nie mógł mieć wątpliwości, że jest to strój nocny. Zaczerwieniona podeszła do drzwi i zastukała lekko.
Ku swemu zaskoczeniu zobaczyła przed sobą służącego Rothgara.
– Słucham, lady Arradale?
Omiotła szybko wzrokiem sypialnię, żeby stwierdzić, że nie ma w niej Rothgara. Piekło i szatani! Chciała zatrzasnąć drzwi i schować się pod kołdrę, ale postanowiła ratować resztki swojej godności.
– Chciałam się dowiedzieć o jutrzejsze plany markiza -powiedziała.
Mężczyzna patrzył na nią bez cienia zainteresowania.
– Czy mam to przekazać markizowi, kiedy wróci, lady Arradale?
Diana stwierdziła, że nerwy ma napięte jak postronki. Musi uważać, żeby się nie skompromitować. I to przed kim? Przed zwykłym służącym!
– Nie, nie. Sama z nim porozmawiam jutro rano. Na twarzy służącego nie drgnął nawet muskuł.
– Tak jest, milady.
Zamknęła drzwi, a następnie rzuciła się na łóżko. Po co uległa temu głupiemu impulsowi?! Czuła się upokorzona i skompromitowana. Mogła mieć jedynie nikłą nadzieję, że służący nic nie powie Rothgarowi o jej wizycie. Zawsze obawiała się tego, że jej namiętna natura doprowadzi kiedyś do czegoś takiego. Czuła się zniesmaczona tym, że musiała się tłumaczyć przed służącym.
Nie, musi poskromić swoje skłonności i żyć jak mniszka! To jedyny sposób, żeby uniknąć podobnie niezręcznych sytuacji.
Nagle usłyszała pukanie do drzwi.
Najchętniej zatkałaby sobie uszy i udawała, że zasnęła.
Niestety, pukanie powtórzyło się. Tym razem było głośniejsze i bardziej natarczywe.
Wstała i z bijącym sercem podeszła do drzwi. Czy Rothgar przychodził z podobnym zamiarem co ona? Poprawiła jeszcze szlafrok, zanim wpuściła go do wnętrza. Ku jej zaskoczeniu, miał na sobie ten sam surdut i spodnie co przy kolacji.
– Tak, słucham. – Ścisnęła jeszcze mocniej pasek.
– Przepraszam za najście o tak późnej porze, hrabino. Chciałem jednak z panią porozmawiać.
Mówił pewnym głosem, konkretnie i dobitnie. Nie, nie przyszedł tu po to, żeby ją zdobyć. Diana z trudem zdołała ukryć swoje rozczarowanie. Po co wobec tego ją nachodził? Czyżby chciał jej coś wyznać?
– Proszę, niech pan wejdzie, markizie – powiedziała oficjalnym tonem. – Może kieliszek porto?
Odmówił ruchem głowy, co znaczyło, że nie będzie mogła szukać pomocy w alkoholu. Ciekawe, czy zauważył, że drżą jej ręce i że jest zarumieniona jak kilkunastoletnia panienka?
Usiedli naprzeciwko siebie. Jak mąż i żona, pomyślała.
– O co więc chodzi, panie?
– Polecono mi zabrać panią do Londynu, hrabino – padła odpowiedź.
Erotyczne fantazje skończyły się jak nożem uciął. Diana siedziała na swoim miejscu z otwartymi ustami.
– Kto… kto ci polecił, panie? – zdołała w końcu wyjąkać. -Jak to kto? Król. Oczywiście z pomocą królowej. – Podał jej zalakowany list.
Diana złamała pieczęć i przeczytała list od królowej. Charlotte chciała, by na jakiś czas została jej damą dworu.
– Dlaczego? – Odłożyła pismo. – To chyba jasne, że nie
pojadę.
Rothgar pokręcił z dezaprobatą głową.
– Nie radzę odmawiać królowi.
– Nie ma prawa! – wykrzyknęła, zaciskając dłonie w pięści. Wstała i zaczęła się przechadzać po sypialni. Nie tego się spodziewała po tej romantycznej nocy.
Rothgar siedział spokojnie na swoim miejscu.
– Dlaczego? – Diana powtórzyła swoje pytanie. Pamiętała jeszcze, że wielu Arradale'ów nie powróciło
z Londynu. Zostało oficjalnie lub nieoficjalnie zgładzonych. Od tego czasu ograniczono znacznie królewską władzę, ale Jerzy III wciąż mógł ją wtrącić do Tower.
– Sama zwróciłaś na siebie uwagę Jego Królewskiej Mości, pani – zaczął markiz. – Nie trzeba było ubiegać się o miejsce w Izbie Lordów.
– Przecież słusznie mi się należy! – rzekła z mocą, chociaż wiedziała, że sprawa jest przegrana. – Nikt nie reprezentuje moich ziem w Parlamencie! To niesprawiedliwe!
– Tylko dzieci myślą w takich kategoriach, pani. Życie nie jest sprawiedliwe – dodał sentencjonalnie.
– Czy uważasz, że zachowuję się dziecinnie, panie?
– Akurat w tym jednym względzie – odparł. – To pewnie dlatego, że mieszkałaś zbyt długo na północy.
– Lubię moje ziemie.
– Tak, bo tutaj możesz bawić się jak dziecko i niczego się nie obawiać.
Spojrzała na niego i gdzieś, w głębi serca, pojawił się strach. Niewiele wiedziała o życiu dworskim, a miała powody, by spodziewać się najgorszego.
– Czy coś mi grozi? – Milczała przez chwilę, mocując się z jednym słowem. – Tower? – wydobyła je w końcu z siebie.
Rothgar pokręcił głową.
– Nie sądzę. Pamiętaj o akcie Habeas Corpus. Diana wciąż była pełna wątpliwości.
– Czy król go uszanuje?
– Został do tego ostatnio zmuszony przez sąd w sprawie tego dziennikarza, Johna Wilkesa. Jednak to, że w ogóle doszło do aresztowania wskazuje, że król wciąż ma ostre zęby i potrafi kąsać.
Hrabina przypomniała sobie przypadek Wilkesa, który napisał krytyczny wobec króla artykuł do „North Britona".
Jerzy III wtrącił go za to do Tower, ale Wilkes został zwolniony jako członek Izby Gmin.
– Ja nie napisałam niczego obraźliwego ani nie złamałam prawa – zauważyła Diana.
Zaczynała się powoli uspokajać. Żaden z jej wielkich przodków nie ugiął się przed królem. Zwłaszcza wtedy, gdy czuł, że racja jest po jego stronie.
– To oczywiste, pani. Mimo to jesteś w niebezpieczeństwie.
– Ale dlaczego? – powtórzyła po raz kolejny. – Domagałam się jedynie tego, co mi się słusznie należy.
Rubin na palcu markiza błysnął krwawo w powietrzu. Na jego twarzy pojawił się wyraz zniecierpliwienia.
– Dajmy już temu pokój, pani – powiedział z westchnieniem. – Większość mężczyzn zareagowałaby podobnie. Założę się, że król napisał na twojej petycji: „przeciwne naturze" albo gorzej: „buntownicze". Obawiam się, że sprawdził też twoją pozycję i wpływy. Musi uważać na te ziemie. Zwłaszcza, że znajdują się tak blisko Szkocji.
– Ale ja przecież nie jestem buntownikiem! I nie można mną pomiatać. Nie zgodzi się na to ani arystokracja, ani mój lud! – zakończyła mocno.
– Ani ja, co jest tutaj oczywiście najważniejsze – dodał beznamiętnym tonem.
Chciała roześmiać mu się prosto w twarz, ale coś jej mówiło, że markiz nie żartuje. Nawet Elf podkreślała przecież wpływ, jaki ma na króla. Diana słyszała zresztą już wcześniej o jego możliwościach.
– Powiedz zatem, co mi zagraża, panie – poprosiła.
– Po pierwsze, najpierw pojawią się naciski, żebyś wyszła za mąż, pani. – Już otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale Rothgar powstrzymał ją dłonią. – Po drugie, jeśli im nie ulegniesz, będą cię chcieli uznać za umysłowo chorą.
Protest uwiązł jej w gardle. Przez chwilę patrzyła na markiza jakby był jednym z tych precyzyjnie wykonanych automatów, a potem wstała i lekceważąc jakąkolwiek etykietę, nalała sobie kieliszek porto z kryształowej karafki. Słodko-cierpki płyn dobrze jej zrobił, ale nie uspokoił do końca.
– Przecież król nie może mnie tak po prostu uznać za wariatkę!
Rothgar nawet się nie poruszył na swoim miejscu.
– Sam, nie – stwierdził. – Nie wiem, czy czytałaś, pani, ostatni raport komisji parlamentarnej na temat domów dla umysłowo chorych?
Diana skinęła głową.
– Tak, wiem. Wielu wariatów to po prostu ludzie niewygodni – podjęła temat. – Sama definicja choroby umysłowej jest niejasna, co pozwala na wsadzenie do domu wariatów praktycznie każdego. Zwykle są to krnąbrne żony albo córki. Podjęłam już kroki, żeby zlikwidować tę plagę na swoich terenach. Mam nadzieję, że w Londynie dzieje się podobnie?
Markiz potwierdził, wciąż jednak był zaniepokojony jej losem.
– To prawda, ale nie można było zabronić wtrącania tam ludzi naprawdę chorych – rzekł ze smutkiem. – Dlatego, dysponując odpowiednią władzą, można przekupić lekarzy i pozbyć się niewygodnej osoby. Wszystko może tu się stać pretekstem.
Już chciała powiedzieć, że to niesprawiedliwe, ale się powstrzymała. Nie chciała, by Rothgar uważał ją za dziecko. Znała niesprawiedliwości świata i od lat starała się z nimi walczyć.
– Na przykład co? – spytała.
Tylko chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią:
– Hazard, częste wizyty w teatrze, chęć poślubienia osoby niższego stanu… – wymieniał znane sobie przypadki.
– Albo też pragnienie zasiadania w Parlamencie – dorzuciła.
– Wystarczy niechęć do małżeństwa – mruknął Rothgar. -Ciekawe, dlaczego pociąg do rządzenia innymi wciąż wydaje się wszystkim bardzo naturalny?
Diana sięgnęła po karafkę i nalała sobie jeszcze trochę ciemnego niczym krew płynu. Tym razem piła małymi łykami, rozkoszując się smakiem. Zaczynała się wreszcie powoli uspokajać.
– Nie sądzę, żeby król zdecydował się na taki krok wobec głowy rodu – rzekła po chwili. – Cała sprawa byłaby szyta zbyt grubymi nićmi.
Rothgar uderzył dłonią w poręcz swojego fotela.
– Właśnie dlatego powinnaś, pani, pojechać na południe. Ile razy byłaś w Londynie?
Diana zmarszczyła brwi.
– Dwa. Pierwszy raz sześć lat temu z ciotką, a potem w czasie koronacji.
Właśnie wtedy Rothgar zobaczył ją po raz pierwszy. Już wówczas go zaintrygowała. Wydawała mu się piękna i niedostępna. Czyż mógł przypuszczać, że ich drogi skrzyżują się tak szybko?
– Musisz wobec tego pokazać się w towarzystwie, żeby wszyscy mogli cię ocenić. W ten sposób wytrącisz królowi broń z ręki – radził. – Spróbuj też poznać i zrozumieć dwór.
– Żeby móc z nim walczyć?
Spojrzał na nią jak na niesforną uczennicę.
– Żeby nauczyć się unikania zagrożeń – pouczył. -Z dworem tak naprawdę nie można wygrać.
Diana jeszcze przez chwilę przechadzała się po pokoju, a następnie odstawiła swój wysoki kieliszek i usiadła w fotelu.
– A jaką mam gwarancję, panie, że mnie nie zwodzisz? -spytała po chwili namysłu.
To pytanie wyraźnie go rozbawiło.
– A czemu miałbym cię zwodzić? Rozłożyła ręce w bezradnym geście.
– Sama nie wiem. Jesteś, panie, w końcu eminence noire Anglii. Możesz mieć swoje powody.
– Przyjmijmy, pani, że tym razem wyjątkowo mówię prawdę. Gdyby coś ci się stało, Rosa i Brand nigdy by mi tego nie darowali. Jesteś teraz prawie członkiem mojej rodziny, a ja zawsze chronię rodzinę.
– Nawet przed niechcianym małżeństwem?
– A po co chronić przed chcianym? – zażartował. Diana skrzywiła się, jakby ten dowcip dotknął ją osobiście.
– Mówmy poważnie!
– Dobrze, wobec tego powiem ci, pani – zaczął, patrząc jej prosto w oczy. – Osobiście uważam, że należy zwiększać wolności obywatelskie, w tym prawa kobiet. Sam przyłożyłem ręki do podpisania aktu Hardwicke'a i paru innych dokumentów w tej materii. Ale staram się też żyć w takim świecie, w jakim się urodziłem. Dlatego muszę cię uprzedzić, że jeśli król znajdzie dla ciebie, pani, odpowiednią partię, będzie ci się trudno wymigać od ślubu. Inaczej uznają cię za umysłowo chorą. – Zawiesił głos. – Można jednak próbować temu zaradzić, jeśli zechcesz ze mną współdziałać.
Diana spojrzała na niego podejrzliwie. Jakie miała podstawy, żeby mu ufać? Jeszcze dziś rano niemal przegrał z nią w strzeleckim turnieju.
– To znaczy?
Rothgar uśmiechnął się do niej.
– Bardzo dobrze zagrałaś pokojówkę Rosy, pani. Może teraz dla odmiany spróbujesz zagrać prawdziwą damę?
– Ja jestem prawdziwą damą – powiedziała z naciskiem, prostując się na swoim miejscu.
Markiz nie zwrócił uwagi na jej słowa.
– No więc, jeśli będziesz się zachowywać jak prawdziwa dama, możliwe, że po prostu uspokoisz królewskie obawy. I wtedy, cała sprawa okaże się nadzwyczaj prosta.
– A jeśli król zechce mnie jednak wydać za mąż?
– To nie odmawiaj, ale powiedz, że jesteś już z kimś po słowie – podsunął jej sprytne wyjście.
– Przecież to nieprawda!
Tym razem nie potrafił powstrzymać zniecierpliwienia. Zmarszczył czoło i pokręcił głową, jakby była niegrzeczną uczennicą i zasługiwała na najniższą możliwą notę.
– Gdybyś przeczytała uważnie list królowej, zauważyłabyś, pani, że cię zaprasza na krótki okres – zaczął wyjaśnienia. – Królowa urodzi już w sierpniu, a wtedy król, który jest kochającym małżonkiem, zapomni o innych sprawach. Musisz tylko dotrwać do tego momentu.
– Rozumiem. – Po krótkim namyśle zdecydowała, że markiz proponuje jej najlepsze wyjście z sytuacji.
– Bardzo się cieszę.
Hrabina uśmiechnęła się smutno.
– Będę mogła wrócić do domu, ale z podciętymi skrzydłami – powiedziała ni to do siebie, ni to do Rothgara. -Chodzi o to, żebym nie podnosiła hałasu!
– Będziesz musiała, pani, działać jak lis, a nie jak lwica!
– To znaczy, że będę musiała wszystkiego się bać – stwierdziła.
– Będziesz żyła tak, jak przedtem – przekonywał ją.
Diana znowu wstała i zaczęła przechadzać się po sypialni, która nagle wydała jej się ciasna. Podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Noc była ciepła i pogodna. Wspaniały księżyc świecił nad jej zamkiem.
– Ale bez poczucia wolności – rzuciła.
Rothgar wstał i położył dłoń na jej ramieniu. Nawet teraz, po tej rozmowie, poczuła, że wciąż go pragnie.
– To dziecięce obawy. Pora stać się dorosłym.
Przez chwilę zastanawiała się, co odpowiedzieć, ale w głowie miała pustkę. Jej świat, który tak cierpliwie budowała przez osiem lat mógł lec w gruzach. I to tylko z powodu królewskich uprzedzeń. Diana wciąż nie mogła się z tym pogodzić. Patrzyła na księżyc, myśląc o tym, że sama chciałaby być tak odległa i chłodna wobec ludzkich spraw.
– A co się stanie, jeśli król nie da się nabrać i wciąż będzie naciskał na małżeństwo? – zadała ostatnie, dręczące ją pytanie. – Albo jeśli zechce ze mnie zrobić psychicznie chorą?
– Wtedy poślubisz mnie – padła odpowiedź. Odwróciła się od okna i stanęła z nim twarzą w twarz.
Miała nadzieję, że nie widzi, jak sprzeczne targają nią emocje. Jedna jej część wyrywała się, żeby powiedzieć, że mogą się pobrać już teraz, a druga chciała krzyczeć, że nigdy do tego nie dopuści.
– Sprytny plan – wykrztusiła w końcu. Markiz uśmiechnął się do niej życzliwie.
– Cieszę się, że jesteś w stanie ocenić to racjonalnie.
– Traktujesz to, panie, jako ostateczne zabezpieczenie -ciągnęła, starając się ukryć swoje uczucia. – Jako mąż będziesz mógł zawsze uratować mnie przed domem dla umysłowo chorych.
Rothgar skinął głową.
– A poza tym, będzie to oczywiście jedynie formalne małżeństwo – zapewnił. – Zatrzymasz pani swój tytuł, ziemie i… swoją osobę. Pod warunkiem…
– Pod warunkiem? – podchwyciła, zaniepokojona tym, że czegoś jednak od niej będzie chciał.
– Pod warunkiem, że będę cię mógł bić bez ograniczeń, pani. – Rozłożył ręce w bezradnym geście. – Inaczej po prostu nie będziesz zachowywać się rozsądnie. Pamiętaj, że jeśli posłuchasz mojej rady, małżeństwo nie będzie konieczne.
Diana z trudem powstrzymała uśmiech.
– Wobec tego spróbuję zachowywać się jak tępa, spolegliwa dama – stwierdziła.
– Tak będzie najlepiej.
Rothgar zaczął zbierać się do wyjścia. O dziwo, nie chciała, żeby ją opuszczał. Pragnęła zatrzymać go na dłużej w swojej sypialni.
– Moglibyśmy przypieczętować nasz pakt pocałunkiem -wyrwało jej się. Diana sama była zadziwiona tymi słowami.
Markiz zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na nią przeciągle.
– Lepiej nie, lady Arradale – rzekł w końcu. – Czy możesz, pani, wyjechać jutro? Jeśli nie, mogę na ciebie zaczekać parę dni.
Diana sama nie wiedziała, dlaczego tak bardzo zabolała ją odmowa. Wiedziała jednak, że Rothgar ma rację. Jeśli mają razem jechać do Londynu, będzie lepiej, jeśli nauczą się trzymać swe żądze na wodzy. Dotyczyło to zwłaszcza jej… Ale może też i jego?
– Myślę, że lepiej załatwić to szybko – odparła z westchnieniem. – Postaram się jutro rano załatwić wszystkie moje sprawy i będziemy mogli wyjechać wczesnym popołudniem. Czy to ci odpowiada, panie? Rothgar skinął głową.
– Najzupełniej. Pozostaje nam wobec tego parę szczegółów do uzgodnienia. Czy pojedziesz, pani, moim powozem, czy weźmiesz własny?
Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. Podróż z markizem była kusząca, bardzo kusząca, a podróż oddzielnym powozem nazbyt ekstrawagancka.
– Chętnie pojadę z tobą, panie. Ale i tak będę potrzebowała oddzielnego powozu z bagażami i służbą – zauważyła.
Rothgar otworzył już drzwi do swojej sypialni. Diana raz jeszcze spojrzała na znajome kwietne wzory i delikatne różowe wnętrze. Jak miło byłoby spędzić tę noc w swoim dawnym pokoju.
– To jasne, pani. Możesz go wysłać, kiedy zechcesz.
Próbowała obliczyć w myślach, jak szybko zdoła załatwić wszystkie swoje sprawy. Stwierdziła, że część z nich może zostawić swojemu sekretarzowi, jak choćby te nieszczęsne listy od sąsiadów. Nikt się nie obrazi, że nie odpowiedziała osobiście, jeśli okaże się, że wyjechała do Londynu na wezwanie królowej.
– Wobec tego wyjedziemy w południe – zdecydowała. Lord Rothgar chciał już wyjść. Nie mógł się jednak powstrzymać i zbliżywszy się do hrabiny, uniósł jej dłoń do ust.
– Wiesz, pani, że zawsze będziesz miała we mnie przyjaciela.
Ile ciepła kryło się w tych jego na pozór zimnych oczach!
– A ty, panie, że z niechęcią przyjmuję twoją pomoc. Zaśmiał się krótko i puścił jej dłoń.
– To niemal powszechne odczucie – stwierdził, przechodząc do swojej sypialni. – Boimy się przyjmować czyjąś pomoc. Boimy się uzależniać od innych ludzi.
Diana stała przez moment przy otwartym oknie, ściskając dłoń, którą pocałował. Więc to jednak nie koniec.
W ciągu najbliższych tygodni, a może miesięcy będą spotykać się równie często jak ostatnio. Z westchnieniem zdjęła szlafrok, nie wiedząc, czego chce i o co jej chodzi.
Kiedy weszła do łóżka, lodowaty dreszcz przebiegł jej po plecach. Wstała zatem, żeby zamknąć okno, chociaż to nie świeże powietrze spowodowało, że nagle zrobiło jej się zimno. Zmroziła ją myśl, że mogłaby zostać uznana za umysłowo chorą! Żyła co prawda w czasach cywilizowanych, a władza monarchy uległa ostatnio dużemu ograniczeniu, wciąż jednak wiele ryzykowała. Dopiero teraz zrozumiała, że gdyby nie Rothgar, byłaby narażona na znacznie większe niebezpieczeństwo. Być w odpowiednim czasie uprzedzonym, to tyle co zyskać dodatkową broń.
Pomodliła się, dziękując Bogu za to szczęśliwe zrządzenie losu. Jednocześnie pomyślała, że to jej płeć jest powodem wszystkich tych problemów. Gdyby nie była kobietą, mogłaby kpić sobie z królewskich knowań. A przede wszystkim – nigdy nie naraziłaby się na podobne kłopoty. Zasiadałaby zwyczajowo w Izbie Lordów i nikt by nawet nie pisnął, że to nie jej miejsce.
Przed zaśnięciem pomyślała jeszcze, że coraz bardziej uzależnia się od markiza. Czuła się tak, jakby Rothgar prowadził ją na jedwabnym sznurku, który z każdą chwilą stawał się coraz grubszy. Stwierdziła też, że nie może dopuścić do małżeństwa z nim. Co innego być samotną hrabiną, rządzącą północą Anglii, a co innego chować się za plecami męża.
Nie, absolutnie nie może na to pozwolić.
Przed wizytą u Diany Rothgar odesłał Fettlera do jego pokoju. Stary służący należał do najbardziej dyskretnych znanych mu ludzi, ale wystawianie go na próbę nie miało żadnego sensu. Rozebrał się więc sam i ze zdziwieniem zauważył, że zajęło mu to mniej czasu niż z asystą służącego.
To dziwne, że arystokracja nie ubiera się i nie rozbiera sama, pomyślał. Oczywiście pomoc jest wymogiem etykiety, ale jakże uciążliwym!
Rothgar kiedyś nawet próbował buntować się przeciwko różnym wymogom towarzyskim, ale szybko dał sobie spokój. Z uśmiechem pomyślał o hrabinie, która sama nalała sobie porto. Zauważył, że ma ochotę na alkohol, gdy tylko zaproponowała mu kieliszek. Odmówił, chcąc wystawić ją na próbę.
– Dziwna kobieta – westchnął, przypominając sobie odbytą przed chwilą rozmowę.
Podszedł do obrazu wiszącego nad kominkiem i spojrzał nań raz jeszcze. Ostatnio robił to zbyt często. Ale czy mógł się oprzeć tej dziewczynce z kasztanowymi lokami, którą nieznany artysta uchwycił w tak naturalnej pozie? Mała Diana siedziała na ławce, trzymając na rękach dwa kotki. Jeden chciał jej chyba uciec, więc podniosła trochę nóżkę ukazując pofałdowaną ppńczoszkę. Nie to jednak było najważniejsze, ale radość życia, która wprost biła od dziecka. Roześmiana buzia z dołeczkami i iskierki w zielonych oczach. Wprost miało się ochotę uściskać i wycałować dziewczynkę.
Chciał zbliżyć się jeszcze bardziej do obrazu, ale coś mu zatarasowało drogę. Dopiero teraz przypomniał sobie o automacie, który kazał ustawić przy kominku. Zdjął z niego płócienną zasłonę i spojrzał na dwoje dzieci. Różniły się włosami i oczami, poza tym były niemal identyczne. Chłopiec co prawda robił wrażenie poważniejszego, ale za to dopiero teraz zauważył ptaka na gałęzi tuż obok ramienia dziewczynki.
Pomyślał smutno o losach niechcianych dziewczynek. Hrabina miała na pewno szczęśliwe dzieciństwo, ale jej rodzice z pewnością bardziej cieszyliby się z chłopca. Tak było w wielu domach. Czy sprawiedliwie?
Przypomniał sobie własne słowa na temat sprawiedliwości i uśmiechnął się gorzko. Nie miał złudzeń co do świata, w którym przyszło mu żyć.
Raz jeszcze rozważył to, co wynikało z postanowienia lady Arradale. Musiał przyznać, że był to jedyny sensowny wybór. Gdyby wyszła za mąż, musiałaby zrezygnować ze swoich ambicji. Mąż-zawistnik tropiłby każdy przejaw jej samodzielności. I tym, co by jej wówczas pozostawało, byłoby ukrywanie własnych umiejętności.
Mąż i żona stanowią jedno. Tyle, że tym jednym jest właśnie mąż, pomyślał. Jego siostra miała dużo szczęścia, że trafiła na Forta. Ale też była znacznie mniej niezależna niż Diana.
Myśli markiza podążyły nagle w innym kierunku. Zaczął się zastanawiać, co by było, gdyby nagle, jakimś cudem, pojawił się brat hrabiny. Czy powitałaby go ciepło? Czy z chęcią pozbyłaby się hrabiowskich obowiązków?
Rothgar pokręcił głową i raz jeszcze spojrzał na portret dziecka, a potem jego lalkową podobiznę. Ciężar władzy jest słodki. Nawet dzieci lubią rządzić rówieśnikami. Poza tym, lady Arradale doskonale sobie radziła. Z pewnością żle by zniosła, gdyby ktoś obrócił wniwecz całą jej pracę.
Półświadomie dotknął głowy chłopczyka i pomyślał
0 dzieciach, których nigdy nie będzie miał. Na szczęście miał już dziedzica. Ale obserwując dziecko Bryghta, zatęsknił za własnym. Cóż, puste marzenia.
Z ciężkim westchnieniem usiadł na łóżku, żeby zdjąć buty. Były to dworskie pantofle, których używał w czasie wizyt. Ściągnął też krótkie spodnie i pończochy. Następnie zerknął na automat i z powrotem przykrył go płótnem. Spojrzenie dziewczynki z portretu jakoś mu nie przeszkadzało.
Wciąż dziwiło go to, że hrabina, będąc osobą tak mądrą
1 odważną, potrafiła jednocześnie być tak naiwna. Ale czuł do niej sympatię z powodu jej całkowitej ignorancji dotyczącej dworskich gierek. Z całą pewnością należała do tych osób, które mówiły prawdę prosto w oczy i potrafiły bronić swoich przekonań.
Z uśmiechem przypomniał sobie to, co Fettler swoim beznamiętnym głosem opowiedział mu o jej nocnej wizycie. Znaczyło to, że płonął w niej ogień pożądania. Być może w innych okolicznościach Rothgar skorzystałby z okazji. Ale teraz był zbyt wzburzony pismem od króla. A poza tym wiedział, że ich wzajemne stosunki i tak się mocno skomplikują w ciągu najbliższych dni. W tym wszystkim, co ich
czekało, nie było miejsca na romans.