– Claro, pójdź teraz do markiza i przekaż, że proszę o chwilę rozmowy – powiedziała Diana, kiedy pokojówka zjawiła się w jej pokoju.
Czekając, zastanawiała się, jak ostrzec Rothgara. Clara wróciła szybciej niż się spodziewała.
– Markiza nie ma w jego pokoju, pani.
Czyżby już znalazł się w ramionach madame de Couriac? Nie, to za szybko. Popełnił dużą nieostrożność wychodząc w nocy ze swojego pokoju, a może i z oberży.
– Wobec tego przekaż jego lokajowi, że chcę rozmawiać z markizem, gdy tylko wróci.
– Tak, pani.
Clara wyszła z pokoju, a Diana zaczęła ponownie analizować rozmowę Francuzów. Nagle przyszło jej do głowy, że mogą też być szpiegami. Wydawało jej się, że de Couriac wspomniał coś o dobru kraju.
Przypomniała sobie papiery, które widziała u Rothga-ra. Część z nich na pewno była tajna. Być może Francuzi chcieli je wykraść.
Diana odetchnęła z ulgą. Gdyby jej domysły okazały się słuszne, życie markiza nie byłoby w niebezpieczeństwie. Doprawdy Rothgar niepotrzebnie włóczył się po nocy.
Zaczęła chodzić po swoim wygodnym pokoju, czując się w nim jak w klatce. W końcu nie wytrzymała i narzuciwszy lekką pelerynę wyszła na zewnątrz. Ludzie zwracali na nią uwagę, ale nie budziła sensacji. Starała się trzymać tylko dobrze oświetlonych miejsc. Kiedy znalazła się przed oberżą, zauważyła, że Rothgar żegna się z zażywnym mężczyzną, wyglądającym na wiejskiego prawnika. Zaraz potem zobaczyła francuskie małżeństwo przechadzające się nieopodal. Śmiało podeszła do markiza.
– Czy mogłabym z tobą porozmawiać, panie? – spytała, rozglądając się nerwowo.
– Ależ z największą rozkoszą – odrzekł, składając jej ukłon.
Pomyślała, że mógłby sobie darować te dworskie maniery. Zaproponowała przechadzkę, a kiedy znaleźli się daleko od de Couriaców, chwyciła go za ramię.
– Podsłuchałam przypadkiem rozmowę tych Francuzów – szepnęła podniecona.
– I?
Krew nabiegła jej do policzków i zmieszana opuściła rękę.
– Em, de Couriac chciał skłonić żonę, żeby… żeby ci się, panie, oddała – wyrzuciła z siebie w końcu.
– Odniosłem wrażenie, że wcale nie trzeba jej do tego skłaniać – powiedział z niezmąconym spokojem.
– Pani de Couriac jest niebezpieczna.
– Wszystkie kobiety są niebezpieczne – stwierdził sentencjonalnie.
– Ale ja, panie, nie chcę cię zabić! – wypaliła. Rothgar uśmiechnął się lekko.
– Chciałbym mieć tę pewność – rzekł z westchnieniem. -Przecież już raz próbowałaś zabić mojego brata. Ale, ale, zbaczamy z głównego tematu. Powiedz pani, dlaczego tak mnie straszysz panią de Couriac?
Jej obawy wydały się nagle przesadzone.
– Em, wydaje mi się, że mogą być szpiegami. – Diana starała się pozbierać rozbiegane myśli. – To pewnie głupie, ale mówili coś, że to dla dobra kraju i… w ogole – zakończyła niezręcznie.
Markiz pokręcił głową.
– To wcale nie jest głupie. Dziękuję za ostrzeżenie.
Niestety, wciąż nie przychodziła mu do głowy najgorsza ewentualność. Diana uznała więc, że musi mu o tym powiedzieć wprost.
– Być może pan de Couriac będzie chciał cię przyłapać z żoną. Po to, żeby zabić cię w pojedynku – ciągnęła, czując się wyjątkowo niezręcznie. – Słyszałam, że już była taka próba.
– Ach, ta Elf! – westchnął, po czym spojrzał jej prosto w oczy. – Nie tak łatwo mnie zabić.
Już chciała mu odpowiedzieć, że każdy może zginąć w pojedynku, kiedy od strony oberży nadbiegła zdenerwowana pani de Couriac.
– Ach, monsieur, mój mąż leży w bólach – mówiła szybko po francusku. – Posłałam po lekarza, ale mój angielski nie jest tak dobry, żeby się z nim porozumieć. Czy zechcesz panie…?
– Ja też mówię po francusku – wtrąciła Diana. – Chętnie podejmę się roli tłumaczki.
Pani de Courier spojrzała na nią jak na jaszczurkę.
– Niestety, mój mąż jest w samej bieliźnie – rzekła, spuszczając oczy. Jednocześnie chwyciła markiza pod ramię i przylgnęła do niego całym ciałem.
Diana nie potrafiłaby tego tak zrobić. Przypomniała sobie, że jeszcze przed chwilą widziała ich dwoje przed oberżą. A teraz nagle okazało się, że pan de Couriac jest półnagi i chory. Co więcej, zdążyli posłać po lekarza. Cała intryga była szyta grubymi nićmi, ale Rothgar wydawał się tego nie dostrzegać.
– Chodźmy – powiedział. – Pewnie zaraz pojawi się lekarz. Diana spojrzała na Francuzkę.
– Możesz też, pani, liczyć na moją pomoc – wtrąciła złośliwie. – Gdybyś na przykład czuła się zbyt samotna.
Z trudem powstrzymała się, żeby nie chwycić Rothgara za wolne ramię i nie przeciągnąć go na swoją stronę. Zrobiła wszystko co mogła, aby go ostrzec. Ma chyba trochę oleju w głowie, który pozwoli mu wyjść cało z tej sytuacji, chociaż Diana powoli zaczynała wątpić w męski rozum. Zwłaszcza tam, gdzie w grę wchodziły takie diablice, jak pani de Couriac.
Rothgar poszedł za Francuzką, ciekawy, o co też może jej chodzić. Równie dobrze mogły to być jego papiery, jak i życie. Już od jakiegoś czasu podejrzewał, że to D'Eon stoi za pojedynkiem z Currym. Gdyby się okazało, że teraz de Couriac chce go wyzwać, zyskałby ten drugi punkt, o którym mówił Bryghtowi. Wyznaczona linia prowadziłaby wprost do Francji.
Markiz uśmiechnął się, przypomniawszy sobie śmiałą akcję lady Arradale. Doskonale radziła sobie w nowych dla niej warunkach, choć jednocześnie nie zyskałaby swoim zachowaniem przychylności króla. Gdy tylko przekonała się, że ma do czynienia ze szpiegami, powinna zemdleć albo co najmniej zamknąć się na klucz w swoim pokoju. Prawdziwa dama nie starałaby się zaradzić niebezpieczeństwu.
Pozory, pozory, powtórzył raz jeszcze w myśli. Będzie musiał porozmawiać z hrabiną o jej zachowaniu.
Po paru minutach dotarli do pokoju Francuzów. Pan de Couriac miał na sobie niemal cały przyodziewek. Zdjął tylko pas od swoich podróżnych spodni. Kiedy ich zobaczył, jęknął żałośnie.
– Posłałaś, pani, po lekarza?
Madame de Couriac przyłożyła wierzch dłoni do czoła.
– Tak… tak mi się zdaje – odparła słabym głosem. – Jestem wstrząśnięta.
Przysunęła się jeszcze bliżej Rothgara, chociaż to stan męża powinien ją bardziej interesować. Markiz grzecznie acz stanowczo poprowadził ją do łóżka.
Usłyszeli pukanie do drzwi.
– Proszę! – krzyknął po francusku pan de Couriac, a potem przypomniał sobie, że jest chory i znowu jęknął.
Do pokoju wszedł młody i szczupły mężczyzna. Miał przy sobie torbę z przyborami i rzeczywiście wyglądał na miejscowego lekarza.
– Doktor Ribble – przedstawił się.
– Proszę dalej, doktorze. Tutaj jest pański pacjent. Jestem lord Rothgar i będę, w razie potrzeby, tłumaczył z francuskiego.
Spojrzenie lekarza wskazywało, że o nim słyszał. Jednak na jego spokojnej twarzy nie drgnął żaden muskuł. Zachował też swój rzeczowy sposób bycia i od razu przystąpił do badania pacjenta.
– Nic szczególnego tu nie widzę – rzekł w końcu, zapoznawszy się z tłumaczeniem markiza. – Może tylko niewielkie wzdęcie, zupełnie naturalne po posiłku. Zalecam odpoczynek. Takie bóle często same mijają.
Tym razem pani de Couriac nie potrzebowała tłumaczenia.
– I myśli pan, że zapłacimy za taką pohadę?! – spytała po angielsku. – Bezczelność. Musi mu pan coś przepisać!
– Zapewniam panią, że nie ma żadnej potrzeby… – zaczął spokojnie doktor.
– To niephawdopodobne! – przerwała mu Francuzka. -Pan jest… Pan jest… charlatan. Jak to się mówi po angielsku? – zwróciła się do markiza.
Rothgar obserwował z rozbawieniem całą scenę. Podobało mu się zachowanie doktora Ribble'a. Musi zapamiętać to nazwisko na wypadek, gdyby potrzebował tutaj kogoś zaufanego.
– Tak samo jak po francusku, szarlatan – wyjaśnił Rothgar. – Obawiam się jednak, że doktor może mieć rację.
Pani de Couriac nie chciała tego przyjąć do wiadomości. Wzburzona plątała się coraz bardziej w swojej an-gielszczyźnie.
– To niemożliwe. Musi być lekahstwo. Ja nie zapłacimy, jeśli nie będzie lekahstwo!
Doktor zmarszczył brwi, a następnie otworzył swoją torbę. Wyjął z niej płaską flaszę i wręczył ją Francuzce. Rothgar był pewny, że zawiera jakąś nieszkodliwą ziołową miksturę.
– Więc najpiehw nic, a potem coś. Ja myślimy, że pan nie-
nawidzić Fhancuzów. Pan chcemy ich othuć – brnęła dalej, chociaż była na tyle wzburzona, że nie powinna mówić w żadnym języka Czy to możliwe, żeby wszystko to było udane?
– Ależ nic podobnego – odparł rzeczowo doktor Ribble. -To będzie razem pięć szylingów. Trzy za wizytę i dwa za lekarstwo. Proszę podawać po dwie łyżki co parę godzin.
Pani de Couriac wyciągnęła drżącą dłoń z portmonetką do markiza.
– Niech pan mu zapłaci – powiedziała po francusku. -Nie mam już siły.
Rothgar odliczył potrzebną sumę i wręczył ją lekarzowi. 2 trudem powstrzymał się, żeby nie mrugnąć do niego porozumiewawczo. Tak, z całą pewnością zapamięta jego nazwisko.
Kiedy doktor Ribble wyszedł, madame de Couriac otworzyła flaszę i nalała odrobinę lekarstwa na cynową łyżkę.
– Pachnie fatalnie – stwierdził zaniepokojony pan de Couriac.
Markiz nie wątpił, że jeszcze gorzej smakuje. Nikt przecież nie uwierzy w smaczne lekarstwo. Medycy zwykle przy takich okazjach dodawali do mikstur odrobinę opium, żeby rodzina miała trochę spokoju w czasie snu pacjenta.
– Wypij, kochanie.
Francuz wypił i skrzywił się okropnie.
– Fe, coś strasznego!
– Ale za to, jak będzie działać, panie – wtrącił markiz. -Wypij jeszcze łyżkę.
Pan de Couriac posłuchał jego słów, chociaż rym razem skrzywił się jeszcze bardziej. Żona otuliła go troskliwie kołdrą.
– Spij, kochanie – poprosiła.
Rothgar nie miał powodów, żeby przedłużać wizytę, ale pozostał chwilę, żeby sprawdzić, co teraz nastąpi. To spotkanie mogło być przygotowane wcześniej. Nie krył się przecież ze swoimi planami i zamówił pokoje na własne nazwisko.
Ciekawe, czy pani de Couriac spróbuje go teraz zwabić do łóżka, czy też będzie próbowała go zabić? To drugie było bardziej prawdopodobne, chociaż nie spodziewał się, żeby jej mąż wyzwał go na pojedynek. Ten sposób okazał się zawodny. Trzeba więc znaleźć inny, lepszy.
Markiz spojrzał raz jeszcze na małżonków. Jeśli nawet okaże się, że za całą sprawą stoi Ludwik XV, wciąż nie wiedział, dlaczego miałby pragnąć jego śmierci. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że jest królewskim doradcą i że ma duże wpływy, ale Rothgar, w przeciwieństwie do wielu innych mężów stanu, nie parł do otwartego konfliktu z Francją. Chciał natomiast powstrzymać eksport wszystkiego, co pomogłoby Ludwikowi XV odbudować jego flotę. Namawiał też króla by nalegał na zniszczenie fortyfikacji pod Dunkierką.
Żadna z tych rzeczy nie usprawiedliwiała morderstwa. Może jednak pani de Couriac zechce wyjaśnić mu parę spraw?
Francuzka odwróciła się właśnie od łoża zbolałego męża i podeszła do markiza.
– Jak mam ci, panie, dziękować? Tak bardzo nam pomogłeś. – Zachwiała się nagle. – Och, czuję, że och…
Złapał ją i przygarnął do siebie, tak jak się spodziewała. Zawsze przy takich okazjach miał ochotę się odsunąć. Zrobił to nawet dwa czy trzy razy.
– Osłabłaś, pani – stwierdził. – Zaprowadzę cię do mojej jadalni. Musisz się napić koniaku.
– Jesteś, panie, bardzo uprzejmy – szepnęła i przytuliła się do niego jeszcze mocniej.
Zaprowadził słaniającą się Francuzkę do jadalni, mijając po drodze drzwi do sypialni lady Arradale. Następnie posadził ją na leżance, stojącej w rogu jadalnego pokoju i nalał trochę koniaku.
– Twoja uprzejmość, panie, jest najwyższej próby -stwierdziła, zdejmując pantofelki. – Muszę powiedzieć, że nie wszyscy twoi rodacy są tak mili.
Rothgar wzruszył ramionami.
– Niedawno skończyliśmy wojnę.
– Czy wciąż czujesz, panie, wrogość do Francuzów? A zwłaszcza… Francuzek?
Pani de Couriac bez przerwy się do niego wdzięczyła. A to składała usta w ciup, a to przeginała do tyłu szyję. Najchętniej wziąłby ja na kolano i dał w pupę, jak małej dziewczynce, którą udawała.
– Wobec Francuzek? Nigdy! – zadeklarował. – Właśnie po to walczyłem, żeby wyzwolić je spod panowania Francuzów.
Madame wybuchnęła perlistym, zbyt perlistym jak na jego gust, śmiechem, a następnie wypiła kolejny łyk koniaku.
– Żartowniś z ciebie, panie. Ja też nie mam ci niczego za złe. Rothgar obserwował ją uważnie. Sam też pił, chcąc dać
dobry przykład.
– A dlaczego miałabyś mieć? – spytał natychmiast.
Zmieszała się trochę pod jego spojrzeniem. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Przysunęła się bliżej, znowu udając osłabienie.
– Och, panie, obawiam się, że zemdleję…
Rothgar chwycił ją i przyciągnął do siebie. Nie potrzebował długo czekać, żeby odzyskała przytomność. Zatrzepotała rzęsami niczym lalka i otworzyła oczy.
– Trudno mi oddychać w tej sukni. Zdejmij ją – poprosiła. – Nie potrafię ci się oprzeć, panie. Weź mnie!
Palce Rothgara zacisnęły się wokół jej wąskiej talii, a następnie przesunęły w dół, w stronę delikatnych stopek.
– Wolniej, madame. Należę do mężczyzn, którzy lubią pić rozkosz małymi łykami.
Diana siedziała w fotelu w swoim pokoju, nie bardzo wiedząc, co robić. Wciąż niepokoiła się o Rothgara. Mimo późnej pory nie chciała iść do łóżka. W pełnym stroju czekała na rozwój wydarzeń.
Wcześniej wysłała Clarę na przeszpiegi, wiedziała więc, że lekarz uznał chorobę Francuza za zwykłą niedyspozycję i że Rothgar zabrał słaniającą się panią de Couriac do swojej prywatnej jadalni.
Co dalej?
Mogła tylko zgadywać, co dzieje się w apartamencie markiza. Rozumiała aż nazbyt dobrze, że chce on wybadać Francuzkę i starała się nie myśleć o metodach, do których musi się uciec.
Jeden z jej ludzi ani na chwilę nie spuszczał z oka sypialni pana de Couriac. Drugi tkwił przy pokoju markiza, gotowy w każdej chwili pospieszyć mu na pomoc. Diana wiedziała, że Rothgar potrafi się sam bronić, pragnęła jednak uniknąć jakiegokolwiek ryzyka.
Cały czas usiłowała wmówić sobie, że nie obchodzi jej to, co dzieje się teraz w jadalni. Nie mogła być przecież zazdrosna o taką pchłę, jak madame de Couriac.
Usłyszała cztery uderzenia do drzwi. Dwa szybkie i dwa wolne. To był któryś z jej służących.
– Proszę.
Lokaj, który czuwał przy drzwiach Francuza zameldował, że ze środka dochodzą jakieś dźwięki. Pan de Couriac prawdopodobnie wyzdrowiał i teraz się ubierał.
– Tylko, że to jakby żelazo, pani – poinformował ją niezbyt składnie.
Diana potrzebowała chwili, żeby podjąć decyzję. Wcisnęła w ręce służącego książkę i kazała mu ją upuścić, gdyby Francuz wyszedł z pokoju. Pan de Couriac mógł równie dobrze szukać nocnika, jak i przypasywać sobie szpadę.
Co dalej? To pytanie powracało do niej coraz częściej. Nie mogła ot tak sobie wtargnąć do apartamentu markiza. Dopiero, gdyby Francuz wyszedł, jej interwencja byłaby w pełni usprawiedliwiona. Naładowała nawet pistolet, który trzymała w fałdach sukni.
Diana nastawiła uszy.
Nic, cisza.
I nagle, bum! 2 dołu dobiegło do niej głośne uderzenie. Znaczyło to, że pan de Couriac opuścił swój pokój. Czy pójdzie teraz na górę?
Diana postanowiła być pierwsza. Tak, jak planowała, weszła bez pukania do jadalni markiza.
– Och! – wykrzyknęła widząc, że Rothgar i Francuzka siedzą na leżance. Markiz trzymał w dłoniach jej stopę, a ona wyginała się do tyłu, mrucząc z przyjemnością.
– Och! – westchnęła pani de Couriac na widok hrabiny. Tylko Rothgar zachował spokój.
– Czym mogę służyć, pani? – spytał Dianę. Masaż stóp nie byłby najgorszy, pomyślała. Francuzka szybko zabrała mu nogę z kolan i wsunęła
stopy w pantofelki.
– Bardzo ci dziękuję, panie – powiedziała. – To mi doskonale zrobiło.
– Poproszę koniaku – zażądała Diana, dostrzegłszy butelkę na stoliku.
Markiz rozejrzał się dokoła, jakby spodziewał się, że gdzieś obok stoi lokaj, potem westchnął i wstał z leżanki.
– Muszę porozmawiać z tą służbą – mruknął do siebie. Diana czekała na swój kieliszek. Drzwi znowu otwarły
się z trzaskiem i pojawił się w nich pan de Couriac. U boku miał krótki rapier.
– O, już wyzdrowiałeś, panie! – ucieszył się Rothgar. -Może odrobinę koniaku?
Francuz aż otworzył usta ze zdziwienia. W tym momencie do pokoju wpadł uzbrojony służący Diany.
– Moja służba jest zawsze gotowa – powiedziała z dumą hrabina. – Mój drogi, nalej wszystkim koniaku.
Pan de Couriac popatrzył na nią z wściekłością, a potem przeniósł cały ciężar tego spojrzenia na żonę. Skurczyła się pod jego wpływem. Podziękował za alkohol, mruknął coś na temat tego, że jeszcze nie czuje się dobrze i niemal wyciągnął małżonkę z jadalni.
Rothgar uśmiechnął się promiennie.
– Przemiła para!
Odprawił jej służącego i sam nalał koniaku. Kiedy zostali sami, nagle spoważniał.
– Chyba powinniśmy ustalić, kto się kim opiekuje pani -rzekł, podając jej kieliszek – Pozbawiłaś mnie nie lada okazji.
Diana ogrzewała przez chwilę alkohol dłonią.
– Chciałeś, żeby cię złapał, panie? – zdziwiła się. – Widziałeś, że był uzbrojony?
Dopiero teraz odsłoniła swoją lewą rękę, w której wciąż trzymała pistolet. Markiz podszedł do niej i spojrzał z niedowierzaniem na broń.
– To jakieś szaleństwo – westchnął.
Jednak hrabina chciała się dowiedzieć, co tak naprawdę dzieje się w oberży. Odłożyła więc pistolet na stół i zajęła miejsce opuszczone przez panią de Couriac. Czuła jeszcze ciepło jej ciała i ciężkie, orientalne perfumy, których używała.
– O co tutaj chodzi? – spytała, wypiwszy kolejny łyk alkoholu.
Markiz wzruszył ramionami.
– Być może ona jest rozpustna, a ja mam ochotę na romans.
– A tak naprawdę? – Nie dawała za wygraną. Rothgar klepnął się po kolanach.
– Mogę prosić o twoje stopy, pani? Aż otworzyła usta ze zdziwienia.
– Po co?
– Lubię kończyć to, co zacząłem.
Pokusa była zbyt wielka i po chwili ułożyła swoje nagie stopy na kolanach markiza. Jęknęła z rozkoszy, czując jego dotyk. Natychmiast też zganiła siebie w duchu. Musi uważać, żeby zachowywać się przyzwoicie. Jednak, gdy Rothgar rozpoczął masaż, było jej niezwykle trudno się opanować.
– Mogło też im chodzić o moje papiery – ciągnął markiz. -Ale wówczas de Couriac poszedłby raczej do mojej sypialni.
– I nie byłby uzbrojony – zauważyła.
– Mógł wziąć rapier do obrony. – Przycisnął czuły punkt na wysklepieniu jej stopy i Diana aż syknęła z rozkoszy. Na szczęście szybko otrzeźwił ją sens tego, co powiedział.
– To znaczy… – zaczęła.
– To znaczy, że chciał mnie zabić.
– W pojedynku?
Rothgar uśmiechnął się lekko.
– Nie, nie w pojedynku.
Zimny dreszcz przebiegł po jej ciele.
– I co dalej? – zadała kolejne pytanie.
– Teraz, pani, powinienem pocałować twoją stopę. Czy pragniesz ciągnąć tę grę? – Spojrzał jej prosto w oczy.
Diana była zmieszana i niepewna. Nie wiedziała, czy markiz żartuje, czy mówi poważnie. Czy chce ją uwieść, czy też raczej ukarać za mieszanie się w jego sprawy? Nagle zrobiło się jej gorąco, gdy poczuła jego dłoń nieco wyżej, na łydce. Jej pierś zafalowała niespokojnie.
– Nie, nie sądzę – szepnęła ledwie dosłyszalnie.
– Ja też uważam, że to nie ma sensu.
Hrabina dopiła swój koniak i wstała. Markiz, wbrew etykiecie, pozostał na swoim miejscu.
– Czy nie zaspokoisz, panie, mojej ciekawości? – spytała po chwili. – Kim są ci ludzie?
Rothgar przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Niewiedza jest bezpieczniejsza – stwierdził w końcu.
– Ale też nudna – odparowała.
– Za to ciekawość może zaprowadzić na samo dno piekła – rzekł ostrzegawczo.
– Chętnie tam zajrzę, bylebym tylko mogła wrócić. Markiz pokręcił głową.
– Z piekła nie ma już wyjścia. – Wstał i przez chwilę mierzyli się wzrokiem. – Dobranoc, lady Arradale.
Poczuła się odrzucona i niechciana. Cóż jednak miała robić? Pożegnała się i wyszła. Przed drzwiami wciąż czekał jej uzbrojony służący. Powiedziała mu, żeby poszedł do siebie i zeszła na dół, by odwołać drugiego.
Kiedy znalazła się w swoim pokoju, przypomniała sobie palce markiza na swoich stopach. Ten masaż był jak pieszczota. Do końca życia nie będzie go mogła zapomnieć.
Muszę! powiedziała sobie w duchu, zacisnąwszy dłonie na poręczach fotela. Muszę zapomnieć o wszystkim, co wiąże się z Rothgarem.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie będzie to łatwe, mając go wciąż przy sobie. Spojrzała na stojącą na stole lampę i poczuła się jak ćma, która wciąż stara się dotrzeć do płomienia. Na razie dzieliła ją od niego warstwa szkła i owad był nieszczęśliwy. Możliwe, że po jakimś czasie trafi do ognia, a wówczas zamieni się w popiół.
Diana spojrzała do lustra.
– Jak ćma – powiedziała do siebie.