Diana dźgnęła konia, który ruszył niczym wiatr za wierzchowcem Beya. Pędzili galopem, a ona czuła, że nocne powietrze powoli ją oczyszcza. Mknęła z rozwianymi włosami, nie myśląc ani o lordzie Randolphie, ani o de Couriacu. Potrzebowała ruchu, żeby móc zapomnieć.
Po paru minutach wyjechali na główny trakt, gdzie zrównała się z Rothgarem. Jego ludzie i Bryght jechali gdzieś z tyłu. Przed nimi majaczyły światła Londynu. Widzieli nawet sylwetkę katedry św. Pawła.
Jednak Diana była opętana szybkością. Na widok barierki, przy której pobierano myto zmusiła konia do skoku. Rothgar poszedł w jej ślady. Minęli rogatki i pogalopowali w stronę coraz wyraźniejszych świateł, zostawiając w tyle swoją ochronę. Nie było to być może najmądrzejsze, ale Diana potrzebowała dotyku czystego powietrza. Płaszcz Beya łopotał za nią, ale zakrywał górę jej ciała. Zwolniła dopiero, kiedy budynki stały się gęstsze.
Nareszcie uspokojona czuła się czysta i znów pewna siebie.
Bey również wstrzymał swojego ciemnego niczym noc wierzchowca. W oddali słyszeli tętent kopyt. To Bryght z ludźmi Mallorenów starał się ich dogonić. Ciekawe, czy de Couriac zauważył ich ucieczkę? Jeśli czaił się gdzieś przy chacie, z pewnością nie zdołałby ich dopaść.
– Jak myślisz, czy dobrze zrobiliśmy jadąc tak szybko? -spytała, łapiąc oddech.
Rothgar jak zwykle zachowywał niezmącony spokój.
– Trudno powiedzieć – odrzekł. – Wydaje się, że nic nam nie grozi. Ale gdybym był ostrożniej szy, na pewno w ogóle nie doszłoby do takiej sytuacji. Diana uśmiechnęła się do siebie.
– Czy mówiłam już kiedyś, że nie możesz być Panem Bogiem?
Rothgar nie był w nastroju na żarty.
– Mogłem się domyślić, że uderzą właśnie w ciebie – powiedział po chwili. – Zwłaszcza po tym, co wydarzyło się w ogrodzie. Cały dwór na pewno aż kipiał od plotek.
A jej się wydawało, że wszyscy natychmiast zapomną o tym incydencie!
– Czy darujesz życie Somertonowi? Nawet za granicą może być groźny.
Bey wzruszył ramionami.
– Sama mówiłaś, że nie jestem Bogiem – mruknął. – Miałaś wybór. Mogłaś z nim zrobić, co chciałaś. Zresztą wystarczy pokazać królowi list, żeby spędził resztę życia w Tower.
Dianie zrobiło się nagle żal przerażonego Randolpha. Tak naprawdę był jedynie narzędziem w rękach Francuzów.
– Czy de Couriac go nie zabije? A może dopadną go SZCZUR ry? – Aż wzdrygnęła się na myśl o tak potwornej śmierci.
Markiz uspokoił ją gestem.
– Zostawiłem na miejscu moich ludzi, żeby się nim zajęli. Mają poczekać na Francuzów, ale nie strzelać – wyjaśniał cierpliwie. – Bryght natomiast pojechał do portu, żeby sprawdzić, czy jakiś statek odpływa do Ameryki.
Rzeczywiście, od jakiegoś czasu nie słyszała za sobą tętentu tylu koni, co przedtem. Dopędziło ich zaledwie -trzech jeźdźców. Grzbiety ich koni parowały w chłodnym nocnym powietrzu.
– Mówiłeś, że miałeś przyjechać później – zauważyła. – Dlaczego więc byłeś wcześniej?
Diana próbowała wyczytać coś z jego rysów przy jasnym świetle księżyca. Niestety, twarz Beya przypominała kamienną maskę.
– Miałaś szczęście, że de Couriac zwrócił się o pomoc do jednego z moich ludzi w ambasadzie. Anglika. Dzięki temu dowiedziałem się o wszystkim niedługo po północy. Potrzebowałem jeszcze czasu, żeby zgromadzić ludzi. Wiedziałem, że to pułapka, ale że nikt nie spodziewa się mnie tak wcześnie.
Zegar na wieży kościelnej wybił pierwszą. Odpowiedziały mu pobliskie zegary. Aż zadrżała na myśl, że mogłaby do tej pory znajdować się w rękach lorda Randol-pha. Przecież, gdyby nie zaczęła krzyczeć i Somerton jej nie zakneblował, Rothgar i tak nie zdążyłby z odsieczą. W duchu podziękowała Bogu, że tak się nie stało.
– Dobrze, że miałeś tego człowieka w ambasadzie – zauważyła. – I tak, koniec końców, ocaliła mnie twoja przezorność.
Rothgar pokręcił głową.
– To przypadek – westchnął. – Nie można liczyć na to, że za każdym razem będziemy mieć szczęście.
Diana nie wiedziała, co odpowiedzieć. Rozumiała obiekcje Rothgara, który obmyślał swoje plany niczym ostrożny mechanik.
Jechali teraz przez eleganckie ulice, zbliżając się do centrum. Nocny ruch już prawie ustał. Minął ich tylko jeden powóz i jakaś blada twarz wyjrzała zza firanek.
– Myślisz, że de Couriac dotarł już do chaty? – spytała.
– Tak. Musi przecież zastawić na mnie pułapkę. Moi ludzie mają wziąć go żywcem – zawiesił głos – jeśli to będzie możliwe.
Nagle poczuła się zagubiona w tym wielkim mieście z jego wielkimi sprawami. Chciała wrócić do siebie, na północ. Do dawnego życia.
Rothgar skierował swego konia w lewo.
– Myślałam, że droga do pałacu prowadzi prosto – zauważyła.
– To prawda. Jedziemy do Malloren House.
Nic nie ucieszyłoby jej bardziej. Dom Rothgara wydawał jej się bardziej przyjazny niż pałac. Bała się jednak, że jego właściciel może mieć z tego powodu kłopoty.
– Ale, Clara…
– Za jakiś czas podniesie alarm – dokończył za nią.
– I co wtedy powiemy królowi? – dopytywała się.
– Całą prawdę – odrzekł z uśmiechem markiz. – Tylko przesuniemy zdarzenia o godzinę lub dwie. Mam nadzieję, że Somerton będzie już płynął do Ameryki. To spowoduje, że nie będzie miał ochoty na szybki powrót. – Klepnął się po kieszeni surduta, w której znajdował się list. – Nie mogę cię na razie spuścić z oczu, Diano.
Sama nie wiedziała, jak rozumieć jego słowa. Czy oznaczały one kapitulację, czy też nie? Z oczywistych powodów nie chciała w tej chwili rozmawiać o szaleństwie w jego rodzinie, ani tym bardziej o małżeństwie.
Minęli parę nowych, pięknych domów, co znaczyło, że zbliżają się już do Marlborough Sąuare.
– Czy król ukarze za to D'Eona? – spytała tylko, przypomniawszy sobie Francuza kręcącego się wciąż koło królowej.
Rothgar pokręcił głową.
– Trudno powiedzieć. Sam nie wiem, czy D'Eon maczał w tym palce.
– Mówiłeś, że w ambasadzie… Przerwał jej ruchem ręki.
– Odnoszę wrażenie, że ten de Couriac jest bardzo samodzielny – stwierdził Bey i pogrążył się w swoich myślach. Na jego czole pojawiły się trzy zmarszczki.
Po minucie dotarli na plac. Diana spojrzała na okazały budynek, stojący na jego końcu.
– Czy mój pobyt w Malloren House nie będzie… jasną wskazówką? – zaczęła z innej beczki. – Czy król nie zmusi nas do małżeństwa?
– W pałacu jest Portia, a Bryght pewnie pojawi się tu lada chwila. Wrócili nagle, ponieważ Elf miała złe przeczucia.
– Dotyczące dzisiejszej nocy? To niemożliwe!
– Dotyczące mnie i ciebie. – Rothgar zatrzymał się przed budynkiem. – Ostrzegała mnie już w Arradale.
– Do diabła!
– Co? Chciałabyś posłać do niego biedną Elf.
– Czasami całą twoją rodzinę – mruknęła, zsiadając z konia.
– Elf miała rację. Nie powinienem był zaczynać flirtu, jeśli nie mogę dać ci wszystkiego na co zasługujesz – rzekł chłodno. – A teraz, pewnie nie będziesz chciała wyjść za mąż, prawda?
– Wyjdę tylko za ciebie – zadeklarowała. Zamierzała nie mówić o małżeństwie, ale sam markiz zaczął ten temat.
Poprowadzili wierzchowce na tyły budynku, gdzie zastali dwóch przechadzających się nerwowo stajennych.
– Wszystko w porządku, panie? – spytał służący, odbierając konia od Rothgara.
– Tak, Bibb. W najlepszym.
Drugi służący wziął uzdę z jej ręki. Obaj nie okazywali zdziwienia na widok hrabiny. Diana i Bey ruszyli w stronę pałacu, natomiast stajenni w towarzystwie pozostałych służących, zajęli się końmi.
Diana cieszyła się, że nareszcie może zachowywać się naturalnie. Nie musiała niczego udawać. Nie czuła też na sobie niczyich oczu. Nawet nie sądziła, że ostatnie dni były dla niej tak męczące.
Z westchnieniem wsparła się na ramieniu Beya. W tej chwili trudno jej było uwierzyć w to wszystko, co wydarzyło się dzisiejszej nocy. Myślała, że w holu też będzie czekać na nich służba, ale markiz wyjął klucz, którym otworzył niewielkie drzwi od strony stajni. Weszli do środka, a on pieczołowicie zamknął drzwi.
Jeśli Portia miała pełnić rolę przyzwoitki, to nie wywiązywała się zbyt pilnie ze swoich obowiązków. Przeszli dalej w głąb domu, nie napotykając nikogo z domowników. Diana przytuliła się mocniej do Rothgara przechodząc przez ciemne korytarze, a on objął ją ramieniem. Drżała, ale tym razem nie miało to nic wspólnego ze strachem. Jej serce biło coraz szybciej. Nie wiedziała, gdzie się znajdują ani dokąd idą. Zresztą było jej wszystko jedno. Byle tylko mieć Beya wciąż przy sobie.
Pozwoliła zaprowadzić się na piętro, do wielkiej sypialni. Markiz zapalił dwa świeczniki, żeby mogła rozejrzeć się dookoła. To nie był jej dawny apartament. Na środku stało podwójne łoże z baldachimem, a w oknach wisiały różowe zasłony.
Nagle odniosła wrażenie, że markiz chce wyjść i przywarła do niego całym ciałem. Nie, nie chciała tak reagować, ale nie mogła zapanować nad własnymi emocjami.
– Muszę wyjść na chwilę – powiedział jej. – Zaczekaj. Wytężyła całą swoją wolę, żeby go puścić. Kiedy wyszedł, zdjęła jego płaszcz i spojrzała na nagie piersi.
Gdzie jest umywalka? to była jej pierwsza myśl.
Woda w dzbanie była zaledwie ciepława, ale nie miało to znaczenia. Diana wlała ją do miski, obnażyła całą górę i zaczęła myć piersi. Najpierw raz, a potem jeszcze i jeszcze, próbując usunąć z nich dotyk Somertona.
Rothgar pamiętał o tym, żeby zapukać przed wejściem. Odwróciła się, zasłaniając rękami piersi.
– Wejdź, proszę.
W rękach miał biały szlafrok. Podszedł do niej od tyłu i włożył go jej na ramiona. Ciepły materiał pachniał mydłem do prania i świeżym powietrzem. Rothgar cały czas uważał, żeby nie dotknąć jej ciała. Czy bał się, że zareaguje histerią?;
Diana zawiązała pasek, a następnie pod szlafrokiem zdjęła spódnicę. Była teraz w samej bieliźnie, mocno nadwerężonej przez lorda Randolpha.
– Chcesz się wykąpać? – spytał.
Miała na to olbrzymią ochotę, ale wolała uniknąć ciekawych spojrzeń służby. Wolała, żeby nikt nie oglądał jej ciała. No, prawie nikt.
– Nie, dziękuję.
Stanęła do Rothgara tyłem i zaczęła zdejmować bieliznę. Koszula i krochmalone spódniczki powędrowały na podłogę.
– Spal to! – poprosiła, a potem zawstydziła się swego zachowania. – Przepraszam, głupio się zachowuję.
Bey pokręcił głową.
– Wcale nie. Nie wstydź się swej słabości, Diano.
– Nie, nie. Muszę być silna. Inaczej Somerton wygra, rozumiesz? Przecież o to mu chodziło, żebym była słaba i bezradna!
Gdyby teraz wzięła kąpiel, przyznałaby w ten sposób, że czuje się zbrukana. Nie, nie może pozwolić, by prześladował ją cień lorda Randolpha. Musi pamiętać o swoich przodkach i ich odwadze.
– Więc co mogę dla ciebie zrobić? O ich odwadze i prawdomówności.
– Weź mnie do łóżka, Bey – szepnęła. – Chcę poczuć cię
blisko.
Wahał się jeszcze przez chwilę, ale potem wziął ją w ramiona. Podwójne łóżko okazało się nadzwyczaj wygodne. Jednak gdy tylko na nim legła, przed oczami stanął jej uśmiechnięty okrutnie Somerton.
– Potrzebuję tego – szepnęła. Markiz dotknął delikatnie jej policzka.
– Jesteś pewna? Może lepiej nie teraz – rzekł niepewnie. Diana już wiedziała czego potrzebuje naprawdę.
– Przywiąż mnie do łóżka – poprosiła. Spojrzał na nią zdziwiony, wręcz zaszokowany.
– Jesteś pewna, że… właśnie o to ci chodzi? Skinęła opartą na poduszce głową.
– Wiesz, co w tym wszystkim było najgorsze? Całkowita bezsilność. Poczucie tego, że nie mogę nic zrobić, chociaż mam ukryty pistolet Wolałabym już walczyć i przegrać. Ale, nie… -nagle zmieniła zdanie. – Chyba proszę cię o zbyt wiele.
Jego wahanie trwało krótko.
– Zaczekaj chwilę – rzucił i wyszedł do drugiego pokoju. Po chwili usłyszała odgłosy darcia materiału, a potem w drzwiach stanął Bey. W rękach miał cztery czarne pasy mocnego płótna.
– Jesteś pewna? – powtórzył pytanie.
– Tak – odparła, wyciągając przed siebie ręce. Usiadł na łóżku i zaczął wiązać pierwszą rękę. Następnie zrobił to samo z drugą. Łóżko było gładko toczone z drewna. Mógł ją więc przywiązać jedynie do czterech słupów baldachimu.
– Czy uznałabyś eksperyment za niepełny, gdybym obiecał, że cię odwiążę, gdy tylko oto poprosisz? – zadał kolejne pytanie.
Diana z trudem przełknęła ślinę.
– Tak, chyba tak.
Markiz zaczął wiązać jej nogi.
– Więc przynajmniej postaram się wykonać to zadanie z elegancją i wyrafinowaniem – powiedział.
– Przepraszam, Bey. Pytałeś, co możesz dla mnie zrobić.
– Chodziło mi raczej o masaż stóp albo coś w tym rodzaju – mruknął. – Nie chciałem zamieniać się w gwałciciela. No dobrze, czy możesz wyciągnąć drugą nogę?
Zrobiła to, o co ją prosił.
– To ja mam być ofiarą, a nie ty – zauważyła, patrząc na jego pełną goryczy minę. – Nie chcę cię do niczego zmuszać.
Spojrzał na nią niechętnie, a potem zamyślił się, pocierając swój policzek z lekkim zarostem.
– No dobrze, nie ma co dramatyzować – stwierdził w końcu. – Ale odmawiam jednej rzeczy. Na pewno nie będę się z tobą kochał w ten sposób. To byłby zwykły gwałt.
– Oczywiście – zgodziła się bez zastrzeżeń. – Chcę sobie po prostu poradzić z tą sytuacją. To wszystko.
Uśmiechnął się do niej, jakby wielki ciężar spadł mu z serca i przywiązał drugą nogę do słupka. Nad głową miała żółty, satynowy baldachim.
– Co czujesz? – spytał.
– Strach – padła odpowiedź. – Chociaż wiem, że mi nic nie zrobisz. Boję się też tego, że wyjdziesz i mnie tak zostawisz.
Rothgar wstał z łóżka i zaczął się nerwowo przechadzać po pokoju, a ona wodziła za nim oczami.
– Nie, Diano, to nie ma sensu – powiedział w końcu, zatrzymawszy się przed łóżkiem. – Masz rację, że się boisz. Gdybym był złoczyńcą, znajdowałabyś się w wielkim niebezpieczeństwie.
– Muszę zapanować nad strachem. Widziałam, jak samym wzrokiem zmusiłeś Somertona do posłuszeństwa.
– Myślisz, że by mi się to udało, gdybym był związany jak cielę?! Nie łudź się nawet!
– Nie przerywaj! – rzuciła rozkazująco. – I nie mówmy już o tym. Rób, co do ciebie należy.
Znowu zaczął się przechadzać przed łóżkiem. Następnie wyjął z kieszeni nóż i rzucił go w jej kierunku. Krzyknęła przerażona. Ostrze wbiło się w deskę tuż nad jej głową.
Rothgar usiadł i przyłożył dłoń tuż pod jej piersią.
– Serce ci wali jak oszalałe – stwierdził.
– T… to eh… chyba naturalne – powiedziała, szczękając zębami.
– Nie, możesz nad tym zapanować. – Przesunął dłoń na jej brzuchu. – Staraj się oddychać spokojnie, wypychając moją dłoń. Raz, dwa, raz, dwa.
Czuła, że powoli spływa na nią spokój. Serce powróciło do normalnego rytmu. Sytuacja wydała jej się do opanowania. Miała przecież pistolet w kieszeni i musiała tylko zaczekać na odpowiednią chwilę. Randolph nie może jej trzymać cały czas w tej pozycji. W końcu ją rozwiąże, a wtedy…
Rothgar sięgnął po nóż i przeciął jej więzy.
– Dosyć tego!
Czy rzeczywiście była taka głupia, żeby prosić go, by ją przywiązał? Cała sprawa wydała jej się nagle niewarta zachodu.
Diana przeciągnęła się, czując bliskość Beya.
– A teraz może masaż stóp – zamruczała jak kotka. Ich oczy spotkały się nagle. Rothgar potrzebował trochę czasu, żeby się uspokoić.
– No, nareszcie. Widzę, że wszystko w porządku – stwierdził, odkładając nóż. – Zaczekaj chwilę.
Chciała prosić, żeby nie wychodził, ale nie zdążyła. Wrócił wkrótce z niewielkim flakonikiem w dłoni.
– Co to takiego? – spytała.
Nie odpowiedział. Usiadł obok i wylał odrobinę płynu na dłoń. Diana wciągnęła w nozdrza cudowny zapach drzewa sandałowego. Natomiast Bey obnażył jej nogi i zaczął wprawnie wcierać olejek.
– Och, jak dobrze! – westchnęła. – To tak odpręża.
Markiz z kolei nie wyglądał na odprężonego. Jego dłonie przesuwały się nerwowo wyżej, a potem cofały, jakby upomniane przez właściciela.
– Jeszcze drugą – poprosiła. – Chciałabym umieć to zrobić dla ciebie, gdybyś potrzebował relaksu.
Wyobraźnia podsunęła mu zapewne obraz Diany masującej jego stopy. Rothgar zadrżał. Jednocześnie starał się nad sobą panować. A przecież on też miał prawo do pożądania i… miłości. Pragnęła, żeby to zrozumiał i nie męczył się dłużej.
Tymczasem Bey wylał jeszcze trochę olejku z drzewa sandałowego na dłoń i wmasował go lekko w jedną, a potem drugą stopę. Chciał wstać, ale Diana chwyciła go za rękę.
Nie, nie może pozwolić mu odejść.
– Wciąż jesteśmy bezpieczni – rzekła dwuznacznie. Od razu zrozumiał, o co jej chodzi, postanowił jednak
utrzymać rozmowę na pewnym poziomie abstrakcji.
– Nigdy nie można się czuć całkowicie bezpiecznym, Diano. Sama widziałaś.
– Wobec tego, jesteśmy tak bezpieczni, jak ostatnio. Tym razem mógłbyś zostać dłużej – dodała kusząco.
Pochylił lekko głowę.
– Jestem na twoje rozkazy – powiedział. Gdyby teraz stwierdziła, że go potrzebuje, żeby zatrzeć
wspomnienia po lordzie Randolphie, na pewno mogliby się kochać. Ale Diana nie chciała kłamać. Po prostu pożądała Beya.
– Nie chodzi o rozkazy. Pragnę cię, to wszystko. Mówiła niemal szeptem, ale Rothgar ją usłyszał. Przez
chwilę widać było, że walczy ze sobą. Tym razem mógł przemyśleć decyzję. Nikt go nie ponaglał.
Niespodziewanie w jego oczach zapaliła się wesoła iskierka.
– Rozpustna z ciebie kobieta. Mam się rozebrać?
Diana pokręciła głową.
– Nie, ja to zrobię – rzekła, by pokazać mu, jak bardzo stała się rozpustna.
Zaczęła rozpinać długi rząd zdobionych guzików u koszuli. Kiedy skończyła, spróbowała wyciągnąć ją ze spodni. Bezskutecznie. Musi najpierw poradzić sobie z jego spodniami do jazdy. Jej drżące dłonie przesunęły się niżej.
Rothgar nie przeszkadzał Dianie, ale też i nie pomagał. Tylko po stężałych mięśniach twarzy widziała, jak wiele go to kosztuje. I teraz, kiedy sięgnęła do krocza, wydał z siebie coś w rodzaju syknięcia.
Rozpięła spodnie i wyciągnęła z nich koszulę. Kiedy zobaczyła przed sobąjego nagi tors, przytuliła się do niego na chwilę, a potem zabrała się do zdejmowania butów i pończoch.
– I co? Dalej będziesz tak leżał? – spytała, oceniając krytycznie dalsze możliwości rozbierania Rothgara. Nie, na pewno nie poradzi sobie ze spodniami. Musi wstać i jej pomóc.
– Przecież sama chciałaś.
– Czuję się tak, jakbym cię gwałciła – poskarżyła się.
– Kto wie, może tak właśnie jest – mruknął, najwyraźniej rozbawiony.
– Nie mów tak! – uderzyła go lekko.
Rothgar podniósł się i jednym ruchem ściągnął spodnie. Stał teraz przed nią nagi. Nie wstydził się jednak, a i ona tym razem się nie zaczerwieniła. Rozwiązała pasek swojego szlafroka.
– Wiesz, że nie powinniśmy – szepnął, wpatrując się głodnym wzrokiem w jej nagie ciało.
Potrząsnęła głową, a kasztanowe włosy rozsypały się jej wokół ramion.
– Rozumiem twoje opory, ale ich nie akceptuję – odparła. Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, a następnie wziął ją
w ramiona. Kiedy położył ją delikatnie na pościeli, Diana wyśliznęła się z jego objęć i pchnęła go na poduszki.
– Dzisiaj jest moja noc – rzekła, siadając na nim okrakiem. – Noc, kiedy księżyc jest w pełni.
W świetle, które wpadało przez okno, rzeczywiście przypominała łowczynię. Jej smukłe nagie ciało z burzą włosów mogło kojarzyć się z dawnymi Amazonkami. Rothgar nie miał tu nic do powiedzenia. Mógł jedynie poddać się pieszczocie.
Natomiast Diana zobaczyła flakonik z olejkiem i chwyciwszy go, wylała trochę wonnego płynu na pierś Beya.
– Chcę cię pieścić – szepnęła.
– Nie wiem, czy to przeżyję – rzekł zduszonym głosem. Przesunęła rękami po jego piersiach. Potem pochyliła
się i pocałowała go delikatnie. I znowu wylała odrobinę olejku, ale nieco niżej, i zabrała się do masowania. Powtarzała tę czynność parę razy, wciąż przesuwając się w dół, do jego męskości. Bey zadrżał.
– O mój Boże! – jęknął.
– Coś nie w porządku? – zaniepokoiła się. – Robię to po raz pierwszy. Mógłbyś mnie czegoś nauczyć.
Rothgar ujął jej biodra w dłonie i przysunął do siebie. Już wcześniej czuła jego erekcję, ale teraz wydała się ona monstrualna.
– Lepiej, żebyś się już niczego nie uczyła! Wystarczy to, co umiesz!
Wszedł w nią bez najmniejszego trudu. Diana była już gotowa na jego przyjęcie. Ich ciała się zwarły. Eksplodowali rozkoszą. Diana wciąż znajdowała się na szczycie, a Bey ściskał pożądliwie jej biodra.
– Tylko nie wychodź! – poprosiła, jęcząc z rozkoszy.
– Jestem w twojej mocy! Nie zrobię nic bez twojej zgody. Nareszcie się poddał. Diana czuła się teraz jak prawdziwy zwycięzca.
– To ten księżyc – szepnęła do siebie. – Ten księżyc.