19

Kiedy znaleźli się już w pobliżu St. James's Palące, na co wskazywały tłumy gapiów i narastający ruch powozów, Diana poczuła pot na plecach. Nie, miejscowi dandysi nie byli dla niej wyzwaniem. Wiedziała, że musi uważać na króla. To, co do tej pory było jedynie próbą, udawaniem, miało się za chwilę stać rzeczywistością.

Już teraz zaczęła tęsknić za swoim spokojnym, cichym życiem w Yorkshire.

– Te wieczorne audiencje są bardzo popularne – poinformował markiz znudzonym tonem, który miał ją zapewne uspokoić.

Diana rozejrzała się dokoła.

– Czy tak samo, jak poranne spotkania?

– Niezupełnie. Poranne są po to, żeby zaznaczyć swoją obecność. Wieczorne, by się pokazać – wprowadzał ją w zawiłości dworu. – Celują w tym zwłaszcza panie.

Zerknęła na jego atłasowy surdut.

– Jak sądzę, nie tylko. W świecie zwierzęcym to męskie osobniki są hojniej wyposażone przez naturę – zauważyła.

– A jak stwierdził monsieur Rousseau, nie ma nic lepszego niż naturalność! – roześmiał się swobodnie. – Zaproponuję królowi, żeby nakazał wszystkim paniom, by przychodziły we wlosiennicach przepasanych sznurkiem!

Ich kocz zatrzymał się przed wejściem. Lokaj otworzył drzwiczki. Diana poruszyła się, ale Rothgar zgromił ją wzrokiem. Wysiadł pierwszy i podał jej swoją upierścienioną dłoń. Rubin hrabiny wyglądał jak przydrożny kamień w zestawieniu z jego biżuterią.

Diana wysiadła i poprawiła suknię.

– Czy pragniesz, pani, poznać swoich wrogów? Wyprostowała się, zastanawiając się kogo też ma na myśli,

– Życie bez wrogów byłoby nudne – rzekła sentencjonalnie.

– Oto jeden z naszych największych. – Markiz uśmiechnął się promiennie do ubranego w brązowe jedwabie mężczyzny. – Kawaler D'Eon.

Francuz już z daleka wyciągnął do nich serdecznie ręce. Przez jego strój biegła czerwona szarfa z jakimś odznaczeniem. Rothgar miał również order Łaźni z wstęgą nieco jaśniejszą niż jego surdut. Ktoś z wyobraźnią mógłby to uznać za spotkanie dwóch błyskawic, albo wyciągnie-tych ku sobie mieczy.

Francuz podszedł do nich z gracją, niemal krokiem ba-letnicy, chociaż miał na nogach buty na wysokim obcasie.

– Monsieur le marąuis – zaczął po francusku, ale zaraz przeszedł na angielski: – Jakże mi miło.

Wymienili z Rothgarem uprzejme ukłony, a następnie D'Eon spojrzał na Dianę.

– Och, madame, zdaje się, zdaje… że nie byliśmy sobie przedstawieni? Czy możemy mówić po francusku?

D'Eon mówił po angielsku lepiej niż de Couriac, ale zapewne wolał korzystać z ojczystego języka. Już chciała odpowiedzieć, że nie widzi przeszkód, ale markiz posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. Może jednak lepiej zataić przed

nim to, że zna francuski?

– Wolałabym po angielsku – odparła.

– Hrabina Arradale wychowała się na wsi. – Myślała, że go kopnie w kostkę. – Pozwól, pani, że przedstawię ci kawalera D'Eon. Najlepszego Ministre Plenipotentiare, jakiego miała Francja.

D'Eon pochylił się nad dłonią Diany z niezwykłą jak na mężczyznę gracją, ale nawet nie musnął jej ustami.

– Przyćmiewa pani Londyn swą urodą, madame – powiedział, i nagle na jego twarzy pojawił się wyraz przerażenia. – Czy to możliwe, żeby ktoś nastawał na tak wspaniałą kobietę? I to podobno mój rodak, Francuz?!

Diana dygnęła lekko, uważając, żeby się nie roześmiać.

– W każdym kraju mogą znaleźć się bandyci – rzekła i spojrzała z uwielbieniem na Beya. – Na szczęście markiz pokonał ich wszystkich.

Coś w rodzaju niedowierzania pojawiło się w oczach D'Eona. Natomiast Rothgar pokręcił tylko głową.

– To był przypadek. Wszystko wydarzyło się zbyt szybko, żebym mógł nad tym zapanować. Poza tym, nie wiadomo, kawalerze – Rothgar zwrócił się do D'Eona – czy to byli twoi ziomkowie. Chociaż jeden z pewnością był Francuzem. Niejaki de Couriac. Słyszałeś o nim, panie?

Ostatni goście zaczęli wchodzić na pałacowe schody. Ruszyli więc we trójkę za nimi. Z tego powodu markiz nie mógł sprawdzić wyrazu twarzy D'Eona. Wiedział jednak, że jest na tyle wytrawnym graczem, że nie zdradzi się, choćby de Couriac był jego bratem.

Francuz powtórzył parę razy nazwisko, jakby się namyślał.

– Tak, przedstawił mi papiery po przyjeździe – rzekł w końcu. – Petite noblesse z Normandii, jeśli dobrze pamiętam.

– Więc może dowiem się czegoś od hrabiego de Broglie. Zdaje się, że pochodzi właśnie z tego regionu.

Diana, która szła w środku, dostrzegła kątem oka, że D'Eon lekko się spłoszył.

– Wątpię, panie. Żyje teraz spokojnie i nie ma żadnej władzy. – Francuz przystanął u szczytu schodów i skłonił się lekko Dianie. – Zapewniam, madame, że zrobię wszystko, aby wyjaśnić tę sprawę.

Po chwili pożegnał się z nimi i wszedł do środka.

– Kim jest de Broglie? – spytała szeptem, kiedy znaleźli się przed drzwiami.

– Jego tajnym pryncypałem – odpowiedział niemal bezgłośnie, a jego spojrzenie wskazywało, że nie powinna już

0 nic pytać.

Nic z tego wszystkiego nie rozumiała. Przecież jedynym zwierzchnikiem D'Eona powinien być Ludwik XV.

1 dlaczego D'Eon przestraszył się, kiedy Rothgar wymienił nazwisko hrabiego? Czyżby rzucił mu w ten sposób wyzwanie? Cała ta sprawa wymagała dalszych wyjaśnień.

Ale markiz kłaniał się już kolejnym osobom. Wprost nie mogła za nim nadążyć. Bała się, że znowu zaangażuje się w jakieś ryzykowne przedsięwzięcie, a ona nie będzie mu mogła pomóc. Czuła, że znienawidzi tę złotą klatkę, jaką był królewski dwór. Musi jednak wytrwać do końca.

Weszli do środka i Diana zaczęła się rozglądać po ponurym wnętrzu. Jak dobrze, że to nie tutaj znajduje się królewska rezydencja. Stare, przyciemnione ściany wydawały się ociekać jeszcze krwią, a w korytarzach rozbrzmiewały echa okrzyków skazańców. Ilu wśród nich było jej przodków? Co najmniej paru. Nastawiła uszu, żeby sprawdzić, czy nie woła jej któryś z hrabiów z rodu Arradale.

Nie, to przecież są rozmowy, poprawiła się. Ale jakoś brakuje im wesołości i beztroski, do których przyzwyczaiła się w swoim zamku. To prawda, że po wyjeździe Rosy, zrobiło się trochę smutno. Ale z pewnością nie tak ponuro jak tutaj.

Serce zabiło jej mocniej, kiedy weszli do wielkiej, pozbawionej mebli sali przyjęć. Widziała teraz miejsce, gdzie siedziała para królewska w otoczeniu swego dworu. Większość gości składała jej ukłon powitalny, ale osoby nowe zatrzymywano na krótką rozmowę, co było oczywiście przejawem królewskiej łaski. Diana zauważyła, że niektórzy goście wychodzili zaraz po powitaniu i żałowała, że sama nie może tego zrobić.

Kiedy przyszła jej kolej, Bey poprowadził ją do tronu, a ona złożyła głęboki ukłon królewskiej parze. Królowa wskazała gestem, że może wstać. Jednak tym razem Diana czekała aż Rothgar poda jej ramię, co spotkało się z wyraźną aprobatą króla. Oboje z małżonką przyglądali jej się tak, jakby spodziewali się zobaczyć jakieś monstrum.

– Witamy w Londynie, lady Arradale – powiedziała królowa, kładąc dłonie na swym wielkim brzuchu.

Mówiła z silnym niemieckim akcentem i nie grzeszyła urodą. Miała nieco małpią twarz i wyłupiaste oczy.

– Z radością przyjęłam zaproszenie Waszej Królewskiej Mości. Diana ponownie się skłoniła.

Zapomniała już, że królowa jest taka młoda. Miała przecież zaledwie dziewiętnaście lat. Ale wiek nie miał tu niestety żadnego znaczenia. Król był o rok młodszy od hrabiny, ale mógł z nią igrać niczym z małym dzieckiem.

Królowa ściągnęła brwi.

– Słyszeliśmy, że odziedziczyłaś, pani, tytuł i majątek po ojcu. To bardzo dziwne, bardzo dziwne.

– Tak, nawet w Anglii nie zdarza się to często, Wasza Królewska Mość – przyznała Diana.

– To straszny ciężar, prawda?

– O, tak – potwierdziła, dodając w myślach, że nigdy nie chciałaby się go wyzbyć.

– Więc tym dziwniejsze, pani, że nie wyszłaś jeszcze za mąż.

Więc od razu atak! Tego się nie spodziewała. Miała nadzieję, że znajdzie w sobie tyle pokory, by stosownie odpowiedzieć królowej.

– Niestety, najjaśniejsza pani, nie znalazłam jak dotąd nikogo, kogo mogłabym pokochać.

W oczach królowej Charlotte pojawiły się cieplejsze tony.

– Das ist gut. Ale nie powinnaś, pani, za bardzo zwlekać, bo z czasem będzie ci jeszcze trudniej znaleźć odpowiedniego kandydata – ostrzegła ją. – Porozmawiamy o tym później. Na razie zostań z nami, jako nasza dama dworu.

Królowa ustaliła to już wcześniej, ale teraz oficjalnie poinformowała o tym wszystkich. Tego rodzaju „nominacje" uważano za wielki honor. Szkoda, że Diana miała na ten temat zupełnie inne zdanie.

– To dla mnie prawdziwy zaszczyt, Wasza Królewska Mość. Skłoniła się raz jeszcze królewskiej parze i mogła przejść

dalej. Pierwsza potyczka skończona, pomyślała. Jednak w tym momencie król podniósł się ze swego miejsca.

– Chwileczkę, lordzie Rothgar. Słyszeliśmy, że napadli na was francuscy bandyci! Czy to możliwe?! W środku Anglii, co?!

– To niefortunny wypadek, najjaśniejszy panie.

– Niefortunny?! – Król cały poczerwieniał. – Wysłaliśmy już pułkownika Allenby'ego, żeby zajął się tą sprawą. Nie pozwolimy, żeby coś takiego działo się tuż pod Londynem. Nic ci się nie stało, panie?

– Zupełnie nic, najjaśniejszy panie – zapewnił Rothgar.

– A lady Arradale? – Król spojrzał na nią, ale Diana wiedziała, że nie powinna się odzywać.

– Była tylko przerażona, Wasza Królewska Mość. Diana błogosławiła swój puder i farbę, którą miała na

twarzy. Próbowała też zrobić odpowiednią minę.

– To w pełni zrozumiałe, co? – Król skinął głową. – Słyszeliśmy, że aż czterech bandytów nie żyje. Wiemy, panie, że jesteś prawdziwym mistrzem, ale to i tak nieprawdopodobne. Musisz nam o tym opowiedzieć, co? Nie teraz -dodał po namyśle. – W apartamentach królowej.

Diana myślała, że parsknie śmiechem, ale markiz skinął poważnie głową.

– Tak jest, najjaśniejszy panie. Jeśli chcesz, mogę tam odwieźć lady Arradale.

Król Jerzy zgodził się łaskawie i już przeszedł do dalszych obowiązków. Diana cieszyła się, że spędzi więcej czasu z Beyem. Ciekawe, czy przemyślał tę propozycję, czy też uległ chwilowej słabości?

Trudno było zgadnąć, patrząc na niego. Oprowadzał ją po sali, przedstawiając kolejnym osobom. Jak się okazało, Diana budziła powszechne zainteresowanie. Rzadko widywało się przecież utytułowaną dziedziczkę rodu. Zwykle tytuły, a co za tym idzie i majątek, przechodziły na męskich potomków. Zapewne, z wyjątkiem królowej, była najbogatszą kobietą na sali.

Paru przedstawionych jej dżentelmenów zajrzało nawet zalotnie w oczy hrabiny. Diana wiedziała, że stanowi dobrą partię i trudno jej będzie wymigać się od małżeństwa, jeśli król zdecyduje, że ma wyjść za mąż.

Przypomniała sobie spojrzenie, jakie wymieniła królewska para na jej widok. Być może Jerzy III i Charlotte spodziewali się, że wpadnie na salę ubrana w spodnie i surdut. To była jeszcze jedna krzycząca niesprawiedliwość. Jeśli jakaś kobieta uchodziła za silną, wszyscy oczekiwali, że będzie się ubierać i zachowywać jak mężczyzna.

Pomyślała, że powinna porozmawiać o tym z Beyem. Niestety, w najbliższym czasie nie będzie miała ku temu okazji. Musi już teraz nastawić się na rozmowy o niczym. Nie powinna zdradzić się z tym, że interesują ją poważne tematy.

Sala powoli pustoszała, ale ani ona, ani Rothgar nie mogli jej jeszcze opuścić. Czekali na królewskie przyzwolenie. Oczywiście Diana potrafiła ukryć zmęczenie czy znudzenie, choć nie ćwiczyła tego zbyt często. Za to markiz czuł się tutaj jak ryba w wodzie.

– Wyczerpana? – szepnął, widząc jej minę.

W sali nie było krzeseł. Wszyscy musieli stać w towarzystwie królewskiej pary.

– Raczej zniecierpliwiona – odparła.

– Cierpliwość jest najlepszym lekarstwem na wszystko.

– Plaut – mruknęła wznosząc oczy ku niebu. – Musiałam to kiedyś napisać sto razy po łacinie.

Rothgar zaśmiał się bezgłośnie.

– Ciekawe, dlaczego?

– Nie twoja sprawa! – warknęła i poruszyła parę razy swoim wachlarzem.

Damy i dżentelmeni wokół pogrążeni byli w rozmowie na błahe tematy. Będzie jej trudno przetrwać najbliższe tygodnie. I oby Bóg dał, żeby nie stały się miesiącami.

– Będzie mi tutaj ciężko – wyznała szczerze. Markiz rozłożył ręce w teatralnym geście.

– Obawiam się, że nie jestem w stanie powiedzieć niczego, co by nie brzmiało jak pouczenie albo wykład.

Diana dostrzegła w jego oczach wesołe iskierki. Czyżby z niej kpił?

– Wobec tego sama zajmę się czytaniem Marka Aureliusza – powiedziała. – Bardziej mi odpowiadał. Zwłaszcza -te cytaty, które musiałam przepisywać z „Myśli".

– Byłaś chyba wyjątkowo krnąbrną uczennicą – zauważył. – Co jeszcze musiałaś robić za karę?

– Uczyć się wierszy na pamięć. – Wzdrygnęła się na samo wspomnienie. – Ale i tak miałam szczęście. Mógł mi kazać coś dziergać lub wyszywać.

Rothgar spojrzał na nią z politowaniem.

– Królowa lubi, gdy jej damy dworu zajmują się czymś pożytecznym – poinformował ją.

– Więc może nauczę ją strzelać – zaproponowała.

– Ani mi się waż!

Zauważyła, że uśmiechają się do siebie jak dwójka spiskowców. Byłoby źle, gdyby ktoś zwrócił na nich w tej chwili uwagę. Na szczęście ci, którzy zostali, byli zajęci swoimi sprawami. Ale Diana nie chciała ryzykować. Odwróciła wzrok od Beya i spojrzała na obraz, przedstawiający dom na wsi. Trudno by było znaleźć coś nudniejszego.

– No dobrze, opowiedz mi teraz o tym de Broglie – poprosiła.

– A, miałem nadzieję, że już zapomniałaś – rzekł, patrząc na płótno. – Te informacje nie są ci do niczego potrzebne.

Sprawiali wrażenie, jakby wymieniali w tej chwili uwagi na temat obrazu.

– Tak sądzisz? W najbliższym czasie nie będę miała nic ciekawego do zrobienia. Zauważyłam, że nie chciałeś, żebym zdradziła się ze znajomością francuskiego przed D'Eonem. Mam więc zwrócić uwagę na to, co się dzieje na dworze, czy nie? – Spojrzała na niego prowokacyjnie.

Rothgar zmarszczył brwi.

– Szpiegowanie przy królu to bardzo niebezpieczne zajęcie – syknął.

Diana pokręciła głową.

– Myślałam o czymś innym. Przecież kobiety uwielbiają plotki…

Markiz przez chwilę zastanawiał się nad jej propozycją. To prawda, że wśród jego informatorów znajdowały się kobiety, ale nie z taką pozycją. Czasami były znacznie skuteczniejsze niż mężczyźni. Bał się jednak o Dianę. Znał reguły tej gry i wiedział, że jest niebezpieczna. Tym niebezpieczniejsza, że D'Eon mógł się dowiedzieć, choćby od de Couriaca, że hrabina świetnie mówi po francusku. Jaka szkoda, że nie pomyślał o tym wcześniej!

– Och, jesteś niemożliwa! – roześmiał się w końcu, po czym zniżył głos: – Dobrze, zwróć uwagę na to, co się będzie działo wokół, ale nie próbuj nikogo podsłuchiwać lub śledzić. I najlepiej… niczego nie udawaj.

– Hrabia de Broglie – przypomniała mu.

I znowu miał nadzieję, że ją zagada. Jak się okazało, na próżno.

– Dobrze, ale pamiętaj, że niewiele osób wie o tym, o czym będę mówił – ostrzegł ją jeszcze cichszym głosem. – Zwłaszcza Francuzi nie wiedzą, że my wiemy i tak ma pozostać. Czy to jasne?

– Najzupełniej.

Markiz rozejrzał się dokoła.

– Wyjdźmy stąd – zaproponował. – Ściany mają uszy. Te środki ostrożności wydały jej się przesadzone, ale nie chciała się sprzeciwiać Beyowi. W każdej chwili mogli przecież wyjść na ulicę lub do parku, a potem wrócić. Markiz wybrał pustą o tej porze aleję.

– Sytuacja polityczna we Francji jest nad wyraz dziwna -zaczął szeptem, kiedy ruszyli przez plac. – Otóż Ludwik XV prowadzi dwa rządy. Jeden oficjalny, a drugi tajny.

Diana aż otworzyła ze zdziwienia usta.

– Ale po co?! – niemal wykrzyknęła. Rothgar położył palec na ustach.

– Cii. Ponieważ jest wyjątkowo ograniczony. Przez tradycje i przywileje szlachty, lecz również przez swoich ministrów i panią de Pompadour.

– Myślałam, że jest już stara i nic nie znaczy – wtrąciła Diana.

– Wciąż ma wielkie wpływy – zapewnił. – Nie przerywaj mi, nie mamy zbyt dużo czasu.

Doszli właśnie do skraju St. James's Park. Rothgar zawahał się, ale po chwili weszli na teren parku. Diana skinęła głową i zgodnie z jego życzeniem zasznurowała usta.

– Dotyczy to głównie polityki zagranicznej – ciągnął markiz. – Chodzi o to, by król mógł zabezpieczyć własne interesy. Zwłaszcza wtedy, gdy kolidują z przywilejami szlachty. Poza tym ma w ten sposób dostęp do informacji, czego w przeszłości często mu brakowało. Hrabia de Broglie jest oficjalnie w niełasce. Ale tak naprawdę przewodzi tajnemu rządowi. Zaś D'Eon jest jego zaufanym człowiekiem. Ma bezpośredni dostęp do Ludwika XV.

– Ale jak rozumiem pełni tylko obowiązki ambasadora.

– De Guerchy, faworyt arystokracji i szlachty, dostał nagle boleści żołądkowych… – Bey zawiesił głos. – Uważaj, Diano, to niebezpieczni ludzie.

– Ale dlaczego król nie nominuje D'Eona? – dopytywała się. – Przecież chyba ma tyle władzy!

Szli szeroką aleją. Rothgar trzymał się z daleka od drzew i gęstych krzaków.

– Tak, oczywiście. Tyle, że nie chce wchodzić w otwarty konflikt ze szlachtą – tłumaczył jej cierpliwie. – Poza tym, D'Eon to awanturnik bez majątku, czy odpowiedniego tytułu. Nagła łaska króla zostałaby odczytana jednoznacznie. Wszyscy dowiedzieliby się, że jest tajnym agentem. Taki człowiek musi się trzymać na uboczu.

– Tak jak ty – zauważyła. Rothgar potrząsnął głową.

– Ja nie jestem tajnym agentem. Chociaż paru zatrudniam – dodał po chwili.

Diana wciągnęła powietrze głęboko do płuc. Nareszcie zaczynała rozumieć całą sytuację. Co więcej, życie blisko dworu wydało jej się bardziej interesujące niż przypuszczała. Trzeba tylko, bagatela, mieć pozycję markiza!

– No dobrze, ale co wobec tego planuje tajny rząd Ludwika? – zadała kolejne pytanie. – Nie to samo, co oficjalny?

Markiz uśmiechnął się lekko do siebie.

– Wobec tego po co byłby ten cały napad? – odpowiedział pytaniem. – Nie, Diano, wręcz przeciwnie. Przecież to nie tajny rząd podpisał traktat pokojowy. Francuzi chcą jak najszybciej wylizać się z ran, a potem przypuścić na nas nowy atak.

Aż zamarła na moment z wrażenia.

– Skąd wiesz?!

– Zgaduję. Wszystko o tym świadczy. Również zdarzenia z ostatniej nocy.

Przez moment chciała powrócić do tej nocy, ale stwierdziła, że nie ma już nic więcej do dodania. Potrzebowała raczej informacji Rothgara, żeby móc jak najlepiej wywiązać się ze swojej roli.

– A król Jerzy? 2 pewnością wie o wszystkim. Markiz tylko pokręcił głową, co wprawiło ją w tym

większe zdziwienie.

– Ale dlaczego?

– Powiem mu w odpowiednim czasie – zapewnił. – Na razie jest jeszcze zbyt młody. Wcześnie stracił ojca i wydaje mu się zapewne, że kuzyn Ludwik doskonale nadaje się na mentora.

– Władca wrogiego państwa?!

Znowu rozejrzał się dokoła.

– Ciszej, Diano. Przecież zawarliśmy pokój. Kawaler D'Eon bardzo dba o to, żeby nasz król widział w Ludwiku tylko swojego przyjaciela. Kręci się przy nim niczym panna na wydaniu.

To porównanie wydało jej się nadzwyczaj trafne. D'Eon miał w sobie coś miękkiego, kobiecego.

– Wydaje mi się jednak, że powinieneś powiedzieć królowi – stwierdziła po dłuższym namyśle.

– Bądź rozsądna. Nie mam przecież konkretnych dowodów, a jedynie podejrzenia – przekonywał ją markiz. -D'Eon by mnie wyśmiał i stałby się jeszcze bardziej ostrożny. Dlatego musisz uważać, żeby się nie zdradzić.

– Będę uważać – zapewniła.

– Gdybym przypuszczał, że będzie inaczej, nic bym ci nie powiedział – mruknął. – Zresztą młode kobiety są zwykle znacznie rozsądniejsze od swoich mężów. Muszą włożyć wiele sprytu w to, żeby dobrze wydać się za mąż. A później jeszcze powinny udawać głupsze niż są w rzeczywistości.

Diana nigdy nie podchodziła do tego problemu od tej strony. Może dlatego, że w ogóle nie chciała wychodzić za mąż. Musiała przyznać, że Bey ma rację. Ileż było takich małżeństw jak Rosy i Branda? Można je pewnie policzyć na palcach jednej ręki.

Dookoła powoli zaczęło się ściemniać. Pomyślała, że powinni już wracać.

– Uważaj, Diano – ostrzegł ją raz jeszcze. – Gdyby coś się stało, nie mógłbym nawet wystąpić w twojej obronie. Mam tylko parę zaszyfrowanych wiadomości przejętych od francuskich łączników, ale nie mogę ryzykować przekazania szyfru królowi. Na pewno zdradziłby, że go zna.

Diana złapała się za głowę.

– Mój Boże, trzeba ukrywać przed królem, że się działa dla jego dobra! Czy ktoś ci pomaga?

– Parę osób w rządzie wie o tym, czym się zajmuję – odparł niechętnie.

– W tajnym rządzie?

Na jego wargach pojawił się nikły uśmiech.

– Obawiam się, Diano, że za dużo ci powiedziałem i teraz zaczniesz gustować w szpiegowskich historiach.

Jakby na komendę odwrócili się i ruszyli do wyjścia. Brama parku majaczyła przed nimi gdzieś w oddali. Powoli robiło się coraz ciemniej.

– Co mogę dla ciebie zrobić? – spytała jeszcze.

– Miej oczy i uszy otwarte. Chcę przede wszystkim wiedzieć, czy D'Eon kontaktuje się z królową i co jej mówi.

Diana uśmiechnęła się do siebie.

– Więc będziemy się widywać – ucieszyła się.

– Czy sądziłaś, że cię opuszczę?

– Ale chyba nie będziesz przychodził codziennie? – Jej serce biło szybciej niż zwykle.

– Mam wolny wstęp do królewskich apartamentów. Mogę przychodzić, kiedy chcę – zapewnił. – Jednak rzadko będziemy mogli rozmawiać na osobności.

Wyszli z parku i skierowali się do pałacu. Królewski powóz już stał przed wyjściem.

– Spóźniliśmy się. Musimy teraz zaczekać na zewnątrz, a potem odwiozę cię do królowej. Może ustalimy jakiś szyfr – Rothgar wrócił do poprzedniego tematu. – Królowa może być Rosą, a król Brandem.

– Sprytnie – rzekła z uznaniem. – Wobec tego D'Eon niech będzie Samuelem, rozpłodowym baranem Rosy.

Markiz zaśmiał się złośliwie.

– Dobrze, choć to zupełnie do niego nie pasuje.

– Dlaczego? – Diana od dawna nie zadała tylu pytań.

– To długa historia. Może opowiem ci przy innej okazji. – Skłonił się ostatnim wychodzącym gościom i pociągnął ją za rękaw. Hrabina niezwłocznie poszła w jego ślady. – A kim będzie Ludwik?

– Dirkiem, flamandzkim ogierem Rosy – odparła bez namysłu. – W ten sposób będziemy mogli ograniczyć się do rozmowy o jej obejściu.

Tym razem Rothgar zdołał powstrzymać śmiech.

– Dobrze, ale mimo wszystko uważaj.

Przy schodach znowu zebrało się sporo osób, które chciały pożegnać królewską parę, musieli więc przerwac rozmowę. W końcu król i królowa wyszli z pałacu i pozdrowiwszy poddanych, udali się do siebie.

– Możemy ruszać – rzekł markiz.

Po chwili podjechał do nich jego powóz. Lekki kocz musiał więc powrócić do Malloren House. Diana pamiętała o tym, że nie powinna wsiadać sama i zaczekała aż Roth-gar poda jej rękę, po tym jak lokaj otworzył drzwiczki.

– Bardzo dobrze – szepnął, kiedy znaleźli się w środku.

– Czy chcesz jeszcze porozmawiać o Samuelu, baranie Rosy, czy wolisz skończyć ten temat? – spytała.

Spojrzał na nią z uznaniem, co dostrzegła w świetle pałacowych latarni.

– Wystarczy, że będziesz pamiętać, że to niebezpieczne zwierzę – skierował do niej ostatnie ostrzeżenie. – Zajmij się raczej samą Rosą.

Pod wpływem nagłego impulsu chwyciła go za rękę.

– Kiedy cię zobaczę, Bey?

Sama zdziwiła się, że stać ją na taki gest. Trudno było w bardziej oczywisty sposób wyrazić to, że go pragnie. Markiz ścisnął jej dłoń, ale po chwili ją cofnął.

– Jak mówiłem, będziemy się widywać. Jednak Diana postanowiła pójść na całość.

– Wiesz, że nie o to mi chodzi. – Rozchyliła namiętnie wargi. – Pocałuj mnie na pożegnanie.

Wahał się przez chwilę.

– Lepiej nie – zdecydował. – Z tego mogą być tylko kłopoty.

Diana czuła się pobita. Pomyślała, że znacznie łatwiej będzie jej wypełnić tajną misję, niż przekonać Beya, że powinien poddać się swoim uczuciom. Ona już im uległa. Wiedziała, że kocha markiza i że nie wyjdzie za mąż za nikogo innego.

Pozostawała kwestia, jak przekonać go, że warto zaryzy-

kować. Być może problem szaleństwa jest tylko iluzoryczny. Cóż, zastanowi się jeszcze.

– Wydawało mi się, że potrafisz pokonać wszystkie trudności.

Rothgar pokręcił głową.

– Nie wszystkie. Na przykład nie potrafię latać.

I nie potrafię powstrzymać strachu przed chorobą, dodał w duchu.

– Ale słyszałam, jak Elf mówiła o tobie „nasz Dedal" -zauważyła.

– Chodziło jej raczej o zamiłowanie do mechanizmów i labiryntów – wyjaśnił.

Diana wiedziała już o mechanizmach, ale po raz pierwszy usłyszała o labiryntach.

– Czyżbyś je budował? Obdarzył ją ponurym spojrzeniem.

– Tak. Oboje znaleźliśmy się w jednym z nich – rzekł niechętnie. – Jest naprawdę bardzo skomplikowany.

– Ale Dedal też latał – przypomniała.

– 1 pozwolił, żeby jego syn za bardzo zbliżył się do słońca.

Diana od razu zrozumiała aluzję. Nie było jednak czasu na dyskusje, ponieważ powóz zatrzymał się właśnie przed królewską rezydencją.

– Ale ty nigdy byś na to nie pozwolił! – rzuciła tylko.

Pałac, przed który zajechali, wybudował książę Buckingham i król dopiero niedawno kupił go małżonce. Budynek przypominał bardziej zwykłe londyńskie domy niż prawdziwy pałac, ale właśnie to odpowiadało królewskiej parze. Jak również jego nowoczesny wystrój i położenie w sąsiedztwie parków.

Samo miejsce bardzo spodobało się Dianie, jak również to, że z pałacem nie wiązała się żadna mroczna historia. Wnętrza też wydawały się miłe i jasne, chociaż dotarli tu po zmroku. Wielkie świeczniki dawały dużo światła.

Jednak Diana nie liczyła na to, że spędzi tu miłe chwile. Przede wszystkim nie będzie już mogła tak swobodnie spotykać się z Beyem. Poza tym musi przecież uważać na każde słowo i gest.

Służba zapowiedziała ich królewskiej parze.

– Proszę za mną, lordzie – władca zwrócił się do Roth-gara. W prywatnych kontaktach nie używał formy „my" w odniesieniu do siebie.

Bey pożegnał się z nią pospiesznie i ruszył za królem, Diana z trudem oderwała od niego wzrok. Czuła się tak, jakby zabrano jej najbliższą osobę na świecie.

– Proszę za mną, lady Arradale – do niej z kolei zwróciła się królowa. – Muszę się przebrać do kolacji.

Загрузка...