Diana z ulgą wstała nad ranem, ponieważ przez całą noc dręczyły ją koszmary związane z domem dla psychicznie chorych oraz… markizem. To on ratował ją z opresji, a potem całował jej dłoń. To on wnosił ją do ślubnej sypialni i rozbierał. To on w końcu z dzikim chichotem mówił, że tak naprawdę wcale nie są małżeństwem i że król to wszystko ukartował.
Sny nie miały żadnego sensu, ale były bardzo męczące. Kiedy się w końcu obudziła, pożałowała, że zgodziła się jechać powozem Rothgara. Ta podróż może stanowić przedłużenie nocnego koszmaru. Wystarczy, że markiz zacznie z nią flirtować. Albo, co gorsza, tego poniecha!
Pomyślała o dniach, które będzie spędzać razem z nim. I o nocach, które będą spędzać osobno. Wszystko to wydało jej się zbyt przytłaczające i najchętniej w ogóle wycofałaby się z decyzji dotyczącej wyjazdu.
Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić. Widmo choroby psychicznej wciąż nad nią wisiało. Kto odmawia królowi? Buntownik, albo wariat!
Obudziła się, gdy zegar wybił trzecią i leżała jeszcze pół godziny. Kiedy usłyszała jedno krótkie uderzenie, wstała i zapaliła świecę. Jeszcze przy jej świetle zabrała się do porządkowania spraw domowych.' Napisała instrukcje dla służby, w których dokonała wyraźnego podziału kompetencji. Wyznaczyła też sekretarza na swojego zastępcę.
Dopiero po czwartej obudziła Clarę i wydała jej odpowiednie dyspozycje. Napisała również do Wenscote z informacją dla Rosy i Branda. Nie miała ochoty wzywać ich tak szybko po ślubie, ale przyjaciółka nie darowałaby jej, gdyby wyjechała bez pożegnania.
W końcu, kiedy zrobiło się już zupełnie widno, a jej apartament zamienił się w jedną wielką pakowalnię, Diana posłała pokojówkę, żeby sprawdziła, czy obudziła się już jej matka. Clara wróciła z informacją, że tak. Diana udała się więc do niej, zastanawiając się, jak wyjaśnić matce swój nagły wyjazd i nie wzbudzić jej niepokoju.
Tymczasem okazało się, że starsza pani, która jadła właśnie śniadanie w łóżku, uznała wyprawę do Londynu za świetny pomysł.
– Jak to miło ze strony królowej – ucieszyła się. – I jak dobrze, że markiz będzie ci towarzyszył. Na drogach jest przecież tak niebezpiecznie.
Diana pomyślała, że znacznie niebezpieczniej będzie w powozie z Rothgarem.
– Zawsze radzę sobie sama, mamo – zauważyła. – A poza tym dwór jest chyba strasznie nudny.
– Oczywiście – zgodziła się matka, wprawiając ją w osłupienie. – Chodzi o to, że będziesz mogła korzystać z rozrywek Londynu.
– Większość osób wyjeżdża stamtąd na koniec sezonu. Starsza pani pokręciła głową.
– Jestem przekonana, że znajdziesz coś… podniecającego. – W jej oczach zalśniły figlarne iskierki. – Już markiz o to zadba. W końcu jesteście teraz prawie… rodziną.
Te niedopowiedzenia i błyski w oczach matki kazały jej sądzić, że wie o wczorajszej propozycji markiza. Jednak takie przypuszczenie było na tyle absurdalne, że szybko oddaliła je od siebie. Matka jak zwykle więcej przeczuwała niż wiedziała. Jak to się dzieje, że jej przeczucia okazują się zwykle trafne? Dobrze przynajmniej, że nie domyśla się powodu nagłego wezwania do Londynu.
Po chwili do pokoju wszedł lokaj, obwieszczając przybycie Rosy i Branda. Posłaniec Diany nie mógł dotrzeć do nich tak szybko, co znaczyło, że to Rothgar poinformował ich wcześniej. Przeszła do salonu, gdzie zastała wszystkich swoich gości. Część była już gotowa do wyjazdu. Powitały ją spojrzenia pełne sympatii, ale też ciekawości. Diana przywitała się spokojnie z zebranymi. Dopiero po jakimś czasie znalazła okazję, żeby porozmawiać z Rosą na osobności.
– Pięknie wyglądasz! – zachwyciła się Diana.
– No jasne. O co chodzi z tym całym Londynem? Posłaniec markiza przyjechał wczoraj bardzo późno, ale na szczęście nie spaliśmy. – Przyjaciółka zachichotała. – Zawsze mówiłaś, że nie znosisz Londynu.
Diana wzruszyła ramionami.
– Nie mam wyboru. Królowa…
Nie zdołała skończyć, ponieważ Elf wzięła ją w ramiona.
– Och, Diano! Moje biedactwo!
Ciekawe, czego dowiedziała się od brata? Diana nie chciała, żeby wszyscy poznali jej sytuację. Byłoby to krępujące i zupełnie niepotrzebne.
– Mój Boże, uschniesz z nudów przy królowej! – użalała się nad nią dalej. – Zwłaszcza teraz, kiedy oczekuje rozwiązania, nie jest w stanie myśleć o niczym innym.
– Ale przynajmniej jest nadzieja, że szybko mnie zwolni – podsunęła z westchnieniem Diana.
Elf tylko machnęła ręką.
– 1 tak zdążysz zanudzić się na śmierć. Powiedziałam Beyowi, że pojedziemy z wami do Londynu, ale jest przeciwny.
Hrabina zerknęła na Rothgara, który rozmawiał właśnie ze Steenem i Bryghtem. Ciekawe, dlaczego nie chciał, by Elf jej towarzyszyła?
– Ma rację. Przecież chcieliście się rozejrzeć po okolicy -przypomniała.
Siostra Rothgara potrząsnęła swoją kształtną główką.
– Fort obiecał jni, że jak tylko się ze wszystkim uporamy, natychmiast przyjedziemy do stolicy. Musimy odwiedzić parę zakładów tkackich, żeby zorientować się w cenach. Inne atrakcje mogą poczekać.
Ta wiadomość dodała jej otuchy.
– Bardzo się cieszę – rzekła z uśmiechem. – I liczę na pomoc w Londynie.
Elf spojrzała najpierw na nią, a potem na Rothgara.
– Czy podróż z moim bratem nie będzie dla ciebie zbyt… uciążliwa? – Spytała, powstrzymując z trudem figlarny uśmiech.
– Obawiam się, że to raczej markiz zanudzi się w moim towarzystwie – odparła Diana, starając się nadać głosowi znudzony ton. – Chcę wziąć ze sobą parę książek, więc droga zbiegnie mi na czytaniu.
– Przynajmniej będzie wam wygodnie. Powóz Beya ma rozkosznie miękkie siedzenia. – Elf zapłoniła się nagle z powodu wymowy swoich słów. – Szczęśliwej podróży.
Ucałowały się na pożegnanie.
Dzieci Steenów były już niespokojne. Rodzice obiecali im atrakcje w domu i teraz chciały dotrzeć tam jak najszybciej. Diana pożegnała się więc z Hildą i jej mężem, który w imieniu całej rodziny podziękował jej za gościnność. Potem przyszła kolej na Walgrave'ów.
– Jeśli Bey będzie chciał tobą rządzić, to powiedz mu, żeby się wypchał – szepnęła jeszcze Elf, żegnając się z nią po raz drugi.
Na końcu pożegnali się Bryghtowie. Przy czym lord patrzył na nią tak, jakby domyślał się, dlaczego musi jechać do Londynu. Jego cicha jak myszka żona była zajęta Francisem.
– Życzę powodzenia – powiedziała tylko, kiedy podstawiono ich powóz. – I dziękujemy za wszystko.
Być może właśnie takiej towarzyszki życia potrzebował Bryght. Łagodnej i spokojnej, nie rzucającej się w oczy. Zapewne zmęczyło go ciągłe obcowanie ze swoimi wojowniczymi i pewnymi swego siostrami.
Zostali we czwórkę z markizem, Rosą i Brandem. Zakończono już pakowanie rzeczy hrabiny i służba przenosiła teraz sakwojaże do oddzielnego powozu.
– Nie mam ochoty na ten wyjazd! – westchnęła. Rosa wzięła ją pod ramię.
– To jasne – rzuciła. – Ale powiedz sobie, że już niedługo wrócisz do domu. Jeszcze przed jesienią, kiedy jest tu najładniej.
Rothgar patrzył na przyjaciółki, które zaczęły przechadzać się po zamkowym dziedzińcu, a następnie przeniósł spojrzenie na brata.
– Pytaj.
– Czy to naprawdę konieczne, Bey? – Brand wyrzucił z siebie pytanie, które dręczyło go od momentu, kiedy zobaczył minę lady Arradale.
– To rozkaz króla.
– Król zwykle robi to, co mu radzisz – zauważył Brand.
– Przeceniasz moje możliwości – mruknął Rothgar. -Czy wiedziałeś o tym, że hrabina wystąpiła o prawo zasiadania w Izbie Lordów?
Brat skrzywił się, jakby jadł przywiezioną przez markiza cytrynę.
– Rosa coś o tym wspominała – przyznał. – Jak na tak sprytną kobietę, potrafi robić wyjątkowo głupie rzeczy. Chodzi mi o lady Arradale.
– A nie wydaje ci się to niesprawiedliwe?
– Niesprawiedliwe? – powtórzył Brand. – Czy ja wiem? Przecież dziedziczy tytuł.
– Ale gdyby miała nawet młodszego brata, to nie byłaby hrabiną – zauważył Rothgar.
– Chciałbyś, żeby tytuł przysługiwał najstarszemu dziecku bez względu na płeć? – zapytał Brand, uderzony oryginalnością tej myśli.
– Albo najzdolniejszemu. Albo takiemu, które po prostu pragnie dziedziczyć. Bryght na przykład nie chce tytułu markiza. Ani dla siebie, ani dla swojego syna – zakończył gorzko Rothgar.
– To by była prawdziwa rewolucja! – Brand potrząsnął głową. – Jeśli będziesz o tym rozpowiadał, skończysz w Bedlam.
Markiz zaśmiał się ponuro.
– No właśnie. Ale zostawmy ten temat. Chciałbym cię jeszcze prosić, żebyś miał oko na Francuzów.
– Tutaj? – zdziwił się Brand. – Tak, właśnie tutaj – potwierdził Rothgar. – Te ziemie są języczkiem uwagi całego królestwa. Leżą między spokojną południową Anglią, a buntowniczą Szkocją i Irlandią. Dlatego proszę, żebyś uważał na przybyszów z północy. Jeżeli czegoś się dowiesz, natychmiast przyślij mi wiadomość.
– Czy to się nigdy nie skończy? – westchnął Brand. – Podejrzewam, że Bryght i Elf też otrzymali odpowiednie dyspozycje.
– Tak, chociaż mam swoich ludzi w Liverpoolu. Ludwik XV chciałby pomścić klęskę Francji.
Brand wyprostował się nieco.
– Byłby szalony, gdyby zaczął nową wojnę! Rothgar zbył wybuch brata machnięciem ręki.
– Wojna w ogóle jest szaleństwem, a popatrz, co się dzieje wokół. Wiem, że Francuzi tylko czekają na odpowiedni moment, żeby uderzyć. Być może będą sami chcieli stworzyć dogodną sytuację. D'Eon to zręczny polityk.
– I podobno niezrównany szermierz – Brand wpadł mu w słowo. – Jak sądzisz, czy miał coś wspólnego ze sprawą Curry'ego?
Rothgar nie chciał rozmawiać o tym z bratem. Zrozumiał, że Brand pragnie się przede wszystkim zająć piękną żoną. Popełnił błąd, prosząc go, by miał oko na Francuzów. Tak, myli się ostatnio zbyt często.
– Jestem w bardzo serdecznych stosunkach z D'Eonem -poinformował Branda.
Jednak brat nie dał się tak łatwo zwieść.
– Uważaj na niego, Bey – poprosił. – To groźny przeciwnik.
Służba skończyła już przygotowania do odjazdu. Zjedli więc we czwórkę późne śniadanie, a następnie pożegnali się, wyszedłszy ponownie na dziedziniec.
– Nie przejmuj się Francuzami, Brand – rzekł Rothgar. -Zajmij się raczej hodowlą bydła i… dzieci. Życzę ci wiele szczęścia.
– Mógłbym ci radzić to samo, ale nie… – Brat zmarszczył czoło. – Mam tylko jedną prośbę. Postaraj się nie skrzywdzić hrabiny. Łatwiej ją dotknąć, niżby się mogło wydawać.
Rothgar położył dłoń na sercu.
– Pragnę tylko jej dobra – zadeklarował. Brand spojrzał na niego z powagą.
– Właśnie tego się obawiałem.
Kiedy w końcu dotarli do oberży „Pod łabędziem" w miasteczku Ferry Bridge, Diana była zupełnie wyczerpana. Markiz zarezerwował dla nich całe piętro. Większość służby wyległa na podwórko, żeby ich powitać. To również wydało jej się denerwujące. Diana przywykła do zaszczytów, ale nie aż takich.
Jednak najbardziej męczył ją brak zainteresowania ze strony markiza.
Tak, jak zapowiedziała, wzięła ze sobą parę interesujących książek, ale miała też nadzieję na ciekawą rozmowę. Zwłaszcza, że podróżowali w towarzystwie Clary i Fettle-ra, co czyniło konwersację zupełnie bezpieczną.
Niestety Rothgar przez cały czas przeglądał jakieś dokumenty. Część z nich miała pieczęcie najświetniejszych domów Anglii, więc domyśliła się, że są ważne. Niektóre były zapewne zaszyfrowane, gdyż markiz czytał je korzystając z jakiejś książeczki.
Koło trzeciej stos korespondencji zmalał na tyle, że odzyskała nadzieję na jakiś kontakt z towarzyszem podróży. Niestety, wkrótce dogonił ich posłaniec z nowymi listami. Jak się okazało, ścigał ich aż od Arradale.
Rozmawiali tylko w czasie przerw na zmianę koni. Rothgar przechadzał się z nią wówczas po okolicy, gawędząc o pogodzie albo miejscowym przemyśle lub rolnictwie. Nie spodziewała się, że aż tyle wie, ale nie interesowały jej ani uprawy, ani mijane roszarnie.
W końcu zrozumiała, że Rothgar chce w ten sposób ograniczyć ich osobiste kontakty. Zapewne nieprzenikniony Fettler opowiedział mu o jej nocnej wizycie i markiz domyślił się jej powodów.
Do licha! Nie chciała przez dwa kolejne dni rozmawiać o pogodzie i uprawach lnu. Posłała Clarę do swojego pokoju, żeby poczyniła przygotowania do nocy, ale pokojówka powróciła z informacją, że wszystko już jest zrobione. Diana przez chwilę miała ochotę zadysponować kolację do swego pokoju, ale w końcu zdecydowała się zjeść w towarzystwie Rothgara.
Kiedy jednak zeszła do ich prywatnej jadalni, zastała tam dwoje nieznanych ludzi pogrążonych w rozmowie z markizem.
Rothgar natychmiast zauważył jej wejście.
– Oto hrabina Arradale – zaprezentował ją. – Pozwól, pani, że ci przedstawię pana de Couriac i jego damę.
Młody człowiek wstał i skłonił jej się dwornie na francuski sposób. Jego towarzyszka dygnęła uprzejmie. Diana patrzyła na nich osłupiała. Francuzi?! Tutaj?! Wkrótce uzmysłowiła sobie, że przecież oficjalnie między Koroną a Francją panuje pokój. Skłoniła się, czując, jak palą ją policzki. Czyżby markiz specjalnie sprowadził tutaj tę parę, przeznaczając jej role przyzwoitek? Wiedział przecież, że nie będzie mógł liczyć na stałą obecność służby.
– Bardzo mi miło państwa poznać – powiedziała Diana.
Pani de Couriac była dosyć ładna, lecz przede wszystkim sprawiała wrażenie osoby niezwykle inteligentnej. Malutka i szczupła, wyglądała bardziej na dziewczynkę niż dorosłą kobietę i miała duże brązowe oczy oraz zaciśnięte w kreseczkę usta. Jej mąż prezentował się przy niej jak niedźwiedź, chociaż tak naprawdę był niższy od Rothgara.
– Z wzajemnością. Niezmiehnie się cieszymy, mogąc odwiedzić pani piękne sthony – powiedziała z silnym akcentem pani de Couriac.
Angielski jej męża był znacznie lepszy:
– Przez wszystkie te lata żałowaliśmy, że nie możemy tego zrobić – dodał.
Oboje mówili po angielsku, co było o tyle zaskakujące, że Francuzi rzadko uczyli się tego języka. Co więcej, raczej nie interesowały ich brytyjskie pejzaże i przyciągał ich jedynie przemysł.
Ze względu na panią de Couriac, Diana przeszła na francuski, którym posługiwała się jak rodowita Paryżanka.
– Wojna jest zawsze nieszczęściem, prawda? Czy państwo zjecie z nami kolację? Jak miło! Musicie państwo nam opowiedzieć, co dzieje się we Francji.
Przy zupie rozmawiali o podróżach. Mówił głównie pan de Couriac, natomiast jego żona wpatrywała się w markiza. Jej usta nabrały nagle powabnego kształtu, a w oczach pojawił się wyraz cielęcego zachwytu.
Pan de Couriac albo tego nie widział, albo nie chciał widzieć!
Podano rybę. Diana próbowała zwrócić na siebie uwagę markiza i Francuzeczki, ale na próżno. Pomyślała, że to Rothgar oszalał, dając się omotać tej kobiecie. Przecież za chwilę pan de Couriac wyzwie go na pojedynek!
Francuz zachowywał jednak spokój, skupiając się na swoim daniu.
– Ach, wy, Anglicy, żadnych sosów, żadnych sosów -rzucił tylko.
Madame de Couriac oblizała prowokacyjnie palce, którymi wcześniej dotknęła potrawy. Wyglądała w tej chwili jak demon seksu. Albo jedna z tych strzyg, o których Diana kiedyś czytała.
Dlaczego jej mąż nic nie robi? Czyżby obawiał się Anglika na jego własnym terytorium? Diana pomyślała, że musi zadziałać, inaczej dojdzie do tragedii. Nadludzkim wysiłkiem zdołała odwrócić uwagę Francuzki od markiza i zaczęła rozmowę o modzie. Pytała najpierw o stroje, potem o perfumy, a kiedy zaczęło jej już brakować tematów, wypytywała panią de Couriac o modne fryzury i kapelusze, których zresztą szczerze nie znosiła.
Co jakiś czas zerkała na markiza. Tak, jak przypuszczała, nie pozostał obojętny na wdzięki Francuzki. Czy nie rozumiał tego, że naraża się na gniew jej męża? Przecież był światowcem. Powinien znać niebezpieczeństwa wynikające z takich sytuacji.
Kolacja dobiegała już końca. Oboje z Rothgarem dopijali herbatę, a francuskie małżeństwo kończyło kawę. Diana z wymuszonym uśmiechem odsunęła od siebie filiżankę.
– Chcecie państwo zapewne już się położyć, żeby jutro wcześnie zacząć podróż – zwróciła się do Francuzów.
– Nie, zatrzymaliśmy się tutaj na kilka dni – powiedziała pani de Couriac, patrząc Rothgarowi prosto w oczy.
Co za głupiec! pomyślała Diana.
– Może porto? – zaproponował pan de Couriac. A ten jeszcze większy! wściekała się w duchu.
– Nie, dziękuję. My w każdym razie wyjeżdżamy jutro rano – rzekła, kładąc nacisk na „my".
– Czy chcesz przez to powiedzieć, pani, że m y musimy udać się na spoczynek? – spytał Rothgar. – Poproszę porto.
Spojrzała na niego z wściekłością, ale musiała powściągnąć gniew. Dalsza walka wydawała się beznadziejna. Markiz bez reszty pogrążył się w szaleństwie.
– W każdym razie j a muszę – niemal warknęła, a następnie skłoniła się wszystkim chłodno. – Dobranoc.
Wstali, żeby się z nią pożegnać, ale nie miała wątpliwości, że za chwilę usiądą do porto. Sama nie wiedziała, dlaczego pan de Couriac nie skorzystał z okazji i nie odciągnął żony od markiza. Mężczyźni wydawali jej się coraz mniej zrozumiali. Co takiego ma w sobie ta Francuzka?! I dlaczego Rothgar uznał, że jest lepsza od niej?!
Kiedy znalazła się na korytarzu, przyszło jej do głowy, że być może chodzi im o jakąś perwersję a trois, o których czytała kiedyś w zakazanej książce. Francuzi słynęli przecież z miłosnych gier.
Diana otworzyła drzwi do swego pokoju, a potem zatrzasnęła je z hukiem. Oparła się o nie plecami i stwierdziła, że jest zazdrosna. Zazdrosna o panią de Couriac, której tak szybko udało się to, na co ona czekała od ładnych paru dni.
Co za ironia, pomyślała, zdejmując swój czepek. Przecież ta kobieta jest zamężna, więc nie powinna się tak zachowywać. Tylko osoba wolna, tak jak Diana, mogła w ten sposób prowokować mężczyzn. Przypomniała sobie, jak Francuzka oblizywała palce i położyła dłoń na swoich ustach.
Nie, to nie tak. Brakowało jej czegoś uwodzicielskiego, czegoś, co jak ją kiedyś przekonywała Rosa, mają tylko kurtyzany.
Podeszła do okna i swoim zwyczajem otworzyła je na oścież. Jakiś spóźniony powóz nadjeżdżał od strony Yorku. Jak przyjemnie byłoby wyjść i cieszyć się wolnością. Niestety, zapewne wszyscy w oberży wiedzą, że przyjechała tu w towarzystwie lorda Rothgara.
Przypomniała sobie, jak przed rokiem odgrywała rolę pokojówki Rosy. Cieszyło ją to, że nikt nie zwraca na nią uwagi. Służąca zawsze mogła pójść, gdzie chciała. Miała też prawo do przyjaznej pogawędki z jakimś woźnicą czy lokajem lub nawet flirtu.
Przez chwilę zastanawiała się nad Clarą, która była mniej więcej jej wzrostu. Hrabina potrafiła też naśladować jej akcent z Yorkshire. Jednak nie, bez odpowiedniego makijażu nie miała najmniejszych szans. Ktoś mógłby ją natychmiast rozpoznać.
Oczywiście Rothgar mógł wyjść, gdy tylko miał na to ochotę. Wszyscy by go poznali, ale wcale by się tym nie przejął. Diana nie wiedziała, dlaczego mężczyźni nawet w tym względzie mieli większe prawa, ale fakt pozostawał faktem. Powszechnie zakładano, że kobieta nie potrafi się bronić. A przecież wczoraj wykazała, że jest co najmniej równie dobrym strzelcem jak markiz.
Uśmiechnęła się do siebie na myśl o tym, żeby wyjść na dwór z pistoletami. Nie, musi przecież grać prawdziwą, a więc słabą i omdlewającą damę. Inaczej zamkną ją szybko w domu dla psychicznie chorych.
Diana była raz w takim miejscu i nie chciała już nigdy tam wracać. Stało się to zaraz po raporcie komisji parlamentarnej. Właśnie wtedy pojechała do Yorku, żeby sprawdzić, czy nie trzyma się tam pokrzywdzonych kobiet.
Miejsce było dobrze utrzymane, a siostry zakonne wyglądały na oddane swoim pacjentom. W zgiełku i tumulcie, jaki tam panował, trudno było ocenić, które osoby są normalne, a które nie. A jeśli ta kobieta, która wyznała jej, że jest indyjską księżniczką mówiła prawdę?! Nie, niemożliwe! Miała przecież piegi i mówiła z miejscowym akcentem. Diana nabrała wówczas przekonania, że nawet człowiek normalny, który trafi w takie miejsce, po jakimś czasie musi zwariować. Lodowate kąpiele, którymi leczono chorych, mogły jeszcze przyspieszyć ten proces.
Brr! Nagle poczuła, że zrobiło jej się zimno. Podeszła do okna, żeby je zamknąć, ale nagle zastygła z wyciągniętymi rękami. Z dołu dobiegła do niej rozmowa po francusku. Od razu zorientowała się, że ma ona dosyć burzliwy przebieg. Pan de Couriac zapewne zdecydował się wypomnieć żonie jej wiarołomność.
– Ależ próbowałam! – syknęła kobieta i rozejrzała się dokoła.
Diana nadstawiła uszu.
– Za mało. Widziałem, że mu się podobasz.
– To co mam zrobić?! Iść nago do jego sypialni?!
– Tak, jeśli tego wymaga interes kraju.
– On nie jest taki, Jean-Louis. Sam musiałby mnie poprosić. Głos mężczyzny niemal przeszedł w krzyk. Francuz zupełnie nie przejmował się tym, że ktoś może ich słyszeć.
– To zrób coś, żeby cię poprosił!
– Cii… Sama nie wiem… Aa! – Kobieta wydała pełen bólu okrzyk, a Diana wychyliła się, żeby sprawdzić, co dzieje się na dole. Pan de Couriac trzymał żonę za ramię i zapewne ścisnął ją tak mocno, że zabolało.
– Proszę, Jean-Louis! Będę próbować.
Mężczyzna rozejrzał się dokoła. Nie spojrzał w górę, ale Diana i tak wolała wycofać się do swego pokoju. Więc to sam pan de Couriac stręczył markizowi żonę. Ale po co? Dla pieniędzy? A może po to, by go zabić? Hrabina przypomniała sobie, jak Elf opowiadała o tym, że ktoś próbował zabić jej brata w pojedynku. A może chodziło o szantaż? Nie, raczej niemożliwe. To kobieta w takich sytuacjach miała więcej do stracenia. Więc jednak pojedynek. Gdyby pan de Couriac przyłapał markiza ze swoją żoną, Rothgar musiałby dotrzymać mu pola. To prawda, że jest doskonałym szermierzem, ale na świecie na pewno są lepsi.
Pełna złych przeczuć zadzwoniła po Clarę i wyjrzała za okno. Francuzi gdzieś zniknęli.