Następnego ranka Diana przeszła niechętnie do jadalni Rothgara. Ku jej zaskoczeniu nie zastała tam markiza, ale szczupłą kobietę o orientalnej urodzie. Mimo, że nieznajoma miała na sobie zwykły strój podróżny, otaczała ją aura niezwykłości. Poruszała się też w zadziwiająco lekki sposób.
Wstała na widok Diany. Natychmiast w drzwiach pojawił się Rothgar, który musiał słyszeć, jak wchodzi.
– Pozwól, pani, że przedstawię ci poetkę Safonę – zwrócił się do niej, podchodząc bliżej.
Hrabina mogła oczywiście odmówić kontaktów z tak niekonwencjonalną osobą, ale bala się, że zostałoby to źle odebrane. Nie wiedziała jednak, jak się do niej zwracać, ani jak ją traktować.
– Bardzo mi miło, madame. – Skłoniła lekko głowę. – Jedzie pani do Londynu?
– Nie, z Londynu, lady Arradale – odparła Safona niezwykle miękkim, melodyjnym głosem. – Zaproszono mnie na biesiadę poetycką w Nottinghamshire. Jeśli będziesz, pani, w Londynie po moim powrocie, chętnie zaproszę cię na jedno z moich literackich spotkań.
– Z największą przyjemnością – powiedziała Diana, chociaż pomyślała: „po moim trupie".
– Muszę już iść. Mój powóz czeka.
W jej pożegnaniu z Rothgarem nie było cienia intymności. Mimo to Diana od razu zauważyła, jak wiele ich łączy. Usłyszała też ostatnie słowa, które Safona powiedziała nieco głośniej: „Bardzo rozczarowana".
– Rozczarowałeś, panie, Safonę? – spytała, kiedy zostali już sami.
– Nie, chodziło jej o to, co może się zdarzyć. – Odsunął krzesło i wskazał jej miejsce.
Ciekawe, co może się zdarzyć? Czy miała na myśli małżeństwo? Przecież Rothgar mógł sobie na to pozwolić, skoro była bezpłodna. W obawie, że powie zaraz coś niegrzecznego, nałożyła sobie na talerz wielki plaster szynki i zabrała się do jedzenia.
W końcu, kiedy przełknęła pierwsze kawałki, poczuła się na tyle uspokojona, że zwróciła się do markiza:
– Czy dzisiaj wreszcie dojedziemy do Londynu?
– Tak, jeśli wszystko dobrze pójdzie. – Rothgar również zaczął jedzenie. – Dzięki temu mogłabyś odpocząć przed jutrzejszym spotkaniem z królową.
A więc to już jutro! Przynajmniej będzie mogła zapomnieć o Rothgarze i Safonie. Miała już dosyć stałej bliskości markiza.
Zjadła szybko i bez przyjemności i wypiła herbatę zamiast kawy.
– Jedźmy już – poprosiła, wstając od stołu.
Rothgar poprosił ją jeszcze o chwilę zwłoki. Wyszła więc przed oberżę „Pod królem Jerzym" i z podziwem spojrzała na jej masywną sylwetkę. Markiz wybierał tylko najlepsze zajazdy.
Zaczęła przechadzać się po podjeździe i ze zdziwieniem zauważyła, że jej służąca wsiada do powozu z bagażami.
– Claro, powinnaś przecież być ze mną – powiedziała. Służąca pokręciła głową.
– Nie, pani. Dzisiaj mam jechać z Fettlerem w drugim powozie. To zarządzenie markiza – wyjaśniła.
Hrabina skinęła głową. Będzie musiała później porozmawiać z Clarą i wyjaśnić, kto może jej wydawać rozkazy. Jednocześnie zachodziła w głowę, co też to może znaczyć. Była coraz bardziej podniecona. Czy to możliwe, żeby noc spędzona z Safoną zaostrzyła mu apetyt? A może z jakichś powodów nie pozwoliła mu na zbliżenie i markiz zdecydował się zmienić obiekt swych zalotów. Oczywiście nie odpowiadała jej rola zastępczyni, ale z drugiej strony…
Diana potrząsnęła głową, stając tuż przy drzwiczkach powozu. Nie, z pewnością chce z nią po prostu swobodnie porozmawiać. Może chodzi mu o opracowanie strategii przy spotkaniu z królową?
Albo o to, żeby raz jeszcze pomasować jej stopy! Diana znowu puściła wodze fantazji, czując, że serce bije jej coraz mocniej. Ocknęła się dopiero, kiedy Rothgar zaprosił ją do środka.
Po wejściu odniosła wrażenie, że znalazła się w innym, jeszcze bardziej luksusowym powozie. Po chwili zorientowała się jednak, że dwa siedzenia z naprzeciwka złożono w przednią ścianę pojazdu. Bardzo sprytne, pomyślała. Zwłaszcza, jeśli podróżny ma długie nogi.
Czy chodziło mu tylko o to, żeby móc się wyprostować? Markiz rzeczywiście usadowił się tak, by zająć całą długość powozu.
– Teraz jest wygodniej, nie sądzisz, pani? Nie, w jego obecności czuła się bardziej skrępowana!
– Nie narzekałam do tej pory, panie – odrzekła. – Chociaż jest to oczywiście świetne rozwiązanie.
– Sam je wymyśliłem i zaprojektowałem – pochwalił się. -Co więcej, można tak rozłożyć siedzenia, by tworzyły coś w rodzaju wielkiego łoża.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie, a jednocześnie zarumieniła się aż po korzonki włosów.
– Więc chodzi ci o większą wygodę, panie? – Wskazała jego wyciągnięte nogi.
– Nie tylko. Musimy przecież przećwiczyć twoją rolę, pani – stwierdził. – Tak, żebyś dobrze wypadła w Londynie.
Przećwiczyć? Na łożu? Dobry Boże! Miała nadzieję, że nie domyśla się, jakimi torami biegną jej myśli.
– Wydaje mi się, że wiem, jak zachowują się damy. Może nawet widziałam parę w swoim życiu – ironizowała.
– Nie żartuj, pani. Chodzi o to, żebyś trzymała w ryzach swój wybujały temperament. Co byś na przykład powiedziała, gdyby król tak zaczął rozmowę. – Rothgar zrobił odpowiednią minę i jednocześnie zmienił głos na ostrzejszy i mało uprzejmy. – Czy nie uważasz, pani, że kobiety powinny służyć swoim mężom i rodzić im dzieci?
– Szczęśliwe te, które mogą to robić Wasza Królewska Mość.
– Jeśli to nie jest oficjalna audiencja, możesz mówić najjaśniejszy panie albo sire – szepnął.
– Tak, sire.
– I nikt nie powinien się migać, moja pani! – dodał „królewskim" głosem.
– Kto by się tam migał, sire. Markiz zagryzł wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
– Mówimy poważnie – rzucił ostrzegawczo. Hrabina skinęła głową.
– Wobec tego, lady Arradale, zapewne chcesz wyjść za mąż?
– Jeśli znajdę odpowiedniego kandydata, sire. Rothgar skinął jej łaskawie głową, jednocześnie minę
miał taką, jakby połknął patyk.
– Kandydatów u nas nie brakuje, co?
– Co, co? – zdziwiła się Diana.
– Nic, po prostu ma taką manierę, że powtarza „co?" -wyjaśnił normalnym głosem. – W czasie uroczystości stara się pilnować, ale też to czasem wtrąca.
– Rozumiem.
– No więc jak, moja pani? – znowu spytał skrzekliwym łosem.
– Sire, chciałabym poślubić człowieka mężnego, walecznego i mądrego.
Rothgar przerwał jej skomplikowanym gestem.
– Chodzi więc o żołnierza, co?
– Wspominałam też o inteligencji – zauważyła.
– Nie żartuj sobie z króla, bo wtrąci cię, pani, do Tower – ostrzegł ją, a potem powrócił do roli: – Chodzi ci więc o żołnierza?
– Niekoniecznie, sire. Nie tylko wśród wojskowych są odważni ludzie, nie mówiąc już o mądrych – nie mogła sobie darować tego przytyku. – Chciałabym też męża oddanego i czułego. Takiego, który byłby mi wierny tak, jak ja jemu.
I nie spotykał się w nocy z pięknościami o egzotycznej urodzie, dodała w duchu.
Rothgar spojrzał na nią bystrze.
– Myślisz pani, że nie znajdziesz nikogo takiego? – Zmienił głos na normalny. – Brand będzie takim mężem.
– Jeszcze nie skończyłam, sire.
Skinął ręką na znak, że pozwala jej łaskawie dokończyć.
– Pragnę takiego męża, sire, który nie będzie starał się mnie w niczym ograniczać. Takiego, który potrafi dostrzec we mnie nie tylko kobietę, ale i człowieka.
Markiz smutno pokiwał głową.
– I dlatego właśnie musimy wszystko powtórzyć, lady Arradale.
Diana dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że wypadła z roli.
– Oczywiście, nie powiem tego królowi – sumitowała się. Spojrzał jej prosto w oczy.
– Tak, a pijak wyrzuci butelkę.
– Nie jestem niewolnikiem niezależności i władzy! – wy-buchnęła.
Rothgar nie dał się ponieść emocjom. Uniósł tylko nieznacznie brwi.
– Naprawdę?
– W każdym razie nie w większym stopniu niż ty, panie!
– Tyle, że mężczyźni mogą zajmować się polityką – zauważył.
Słowo „niesprawiedliwe" aż cisnęło się jej na usta. Jeśli go nie wypowiedziała, to dlatego, że pamiętała wcześniejsze komentarze Rothgara na ten temat. Skłoniła więc tylko głowę.
– Tak, sire.
– Dobrze – pochwalił ją Rothgar. – A co powiesz, jeśli król spyta o stan twoich włości, pani?
Diana uśmiechnęła się triumfalnie.
– O, tutaj jestem dobra. Mogę objaśnić wszystko w najdrobniejszych szczegółach.
Markiz nie wyglądał na zadowolonego z tej odpowiedzi.
– Nie, pani! Udasz zmieszanie i niewiedzę.
– Ale wówczas może zechcieć, żeby jakiś mężczyzna uporządkował moje sprawy – argumentowała Diana.
– 1 tak będzie ci chciał narzucić małżeństwo – stwierdził. – A to tylko pogłębiłoby jego niechęć do ciebie. Diana westchnęła, ale pochyliła głowę jeszcze niżej.
– Tak, sire.
Wziął ją lekko pod brodę i uniósł w ten sposób, żeby spojrzeć wprost w jej zielone oczy.
– Dobrze, co? – powiedział z podziwem.
Wieczorem, kiedy opuściwszy Ware ruszyli prosto do Londynu, była już kompletnie wyczerpana. Myślała z niechęcią o naukach, lecz również o nauczycielu, chociaż Kothgar robił wszystko, żeby ją zaciekawić i poruszyć. Podróż wydłużyła im się z powodu poluzowanego koła i przymusowego postoju u kołodzieja we wsi.
Mimo irytacji i wyczerpania, narastał w niej strach. Je-sli markizowi chodziło o to, by przekonać ją, że bez jego pomocy pogrąży się w oczach króla, to osiągnął swój cel. Diana nie wiedziała, co ją czeka. Bała się najgorszego. W tym świetle zamach na Rothgara jawił się jako dziecinna igraszka.
Wyjrzała na zewnątrz, obserwując zachodzące słońce. Położyła rękę na rozpalonym czole. Nie, nie bolała jej głowa, ale wszystko wirowało jej przed oczami jakby na rycerskim turnieju.
– Odnoszę wrażenie, panie, że koniecznie chcesz mnie poślubić – powiedziała w końcu słabym głosem.
Markiz półleżał na swoim siedzeniu i również wyglądał na zmęczonego.
– Dlaczego tak sądzisz, pani?
– Bo robisz wszystko, żeby mnie przekonać, że sobie nie poradzę – odparła. – A jeśli tak, to pozostaje mi tylko skorzystać z twojej propozycji małżeństwa.
– To by znacznie uprościło sytuację – przyznał. – Ale nie poddawaj się, pani. Myślałem, że masz więcej woli walki.
Słońca nie było już prawie widać zza linii horyzontu. Diana odwróciła się do markiza.
– Zrobiłeś wszystko, panie, żeby ją zniszczyć.
– Jest wiele różnych sposobów walki i wiele strategii. Nie zawsze ten, kto się wycofuje, jest pokonanym. Zwykli ludzie nie są tego w stanie zrozumieć.
– Czy to znaczy, że uważasz mnie za niezwykłą? – Aż otworzyła szerzej oczy.
– Nie napraszaj się, pani, o komplementy – upomniał ją. -
– Kiedy potrzebuję czegoś, na czym mogłabym się oprzeć. Czuję się stłamszona i niemal pokonana – poskarżyła się, a łzy niemal stanęły jej w oczach. Nie chciała jednak płakać. Nie przy Rothgarze.
– Tak, pani, jesteś niezwykła – przyznał. – Na tym, między innymi, polega twój problem.
W czasie tej wyczerpującej lekcji osiągnęli stan, który trudno by było nazwać przyjaźnią. Czuli się raczej jak dwoje spiskowców, walczących o wspólną sprawę. Połączył ich jeden cel, a także coś głębszego, czego nie potrafiła jeszcze nazwać
– Bo jestem takim monstrum, którego powinni się strzec mężczyźni?
Pochylił się w jej stronę. W półmroku widziała jedynie błękit jego oczu.
– Jesteś pani niezwykle inteligentną, ale i piękną kobietą – stwierdził. – To już drugi komplement. A właściwie drugi i trzeci.
Diana poczuła, że serce skoczyło jej do gardła.
– Ale na tobie, panie, nie robię jakoś wrażenia – powiedziała prowokacyjnie.
Wziął jej dłoń i złożył na niej solenny pocałunek. Diana zadrżała, czując jego usta. Tak bardzo chciała mieć je bliżej, znacznie bliżej.
– Robisz. I to duże.
Diana nie była w stanie się poruszyć. Dobrze, że głos jej jeszcze nie odmówił posłuszeństwa.
– Wcale tego nie okazujesz… Wyprostował się i pochylił nad hrabiną.
– Wiesz, pani, że nie byłoby to zbyt rozsądne.
– Nic nie wiem – szepnęła, czując na twarzy jego gorący oddech.
Rozchyliła wargi, w każdej chwili spodziewając się pocałunku. Na próżno.
– Nasza… przygoda już prawie skończona, pani – ciągnął Rothgar. – Po jutrzejszej wizycie na dworze nie będziemy sie już musieli spotykać.
Nie chce mnie, pomyślała Diana. I natychmiast przypomniała sobie Safonę. Czy to z jej powodu markiz traktował ja tak ozięble? Czy rzeczywiście pojechała na północ, tak jak mówiła? A może wróci szybko do swego londyńskiego gniazdka, żeby się z nim spotkać? I, na koniec, czym miałaby być rozczarowana? Czy tym, że markiz zgodził się jej pomóc?
– Gdzie spędzę dzisiejszą noc? – odezwała się po dłuż-zej przerwie.
– W Malloren House. Ale nie w pokojach przylegających do moich – dodał zaraz.
– Wobec tego unikniemy wszelkich niebezpieczeństw. Możesz mnie, panie, teraz pocałować na pożegnanie. -Wskazała palcem swoje usta.
– Nie, pani. Takie pożegnanie mogłoby się stać powitaniem.
Nie mógł się jednak powstrzymać i dotknął jej nabrzmiałych oczekiwaniem warg. Cóż to była za rozkosz czuć je pod palcami. Jakie były ciepłe i pełne.
– Mam wrażenie, że nie dokończyłeś jeszcze mojej edukacji – szepnęła.
– Uważaj, pani, bo rozpalisz płomień, który trudno będzie zgasić.
Miała wrażenie, że jego oczy pociemniały, a może sprawił to półmrok nadciągającej nocy. Rothgar pochylił się jeszcze bardziej i dotknął ustami jej warg. Nie mogła się powstrzymać i przylgnęła do niego całym ciałem.
Diana całowała się już wcześniej i nie sądziła, że ten pocałunek zrobi na niej aż takie wrażenie. Była w błędzie! To, co nastąpiło, przekroczyło jej najśmielsze oczekiwania. Był w tym żar rozkoszy i prostota miłości. Był błękit nieba i zieleń trawy. Miała wrażenie, że znalazła się gdzieś daleko od realnego świata.
Kiedy w końcu się od siebie oderwali, Diana dotknęła swych ust.
– C… co to było?.
Głupie pytanie. Przecież był to pocałunek. Ale Rothgar nie użył tego słowa:
– To byliśmy my. – Położył nacisk na ostatnie słowo. -Czy rozumiesz teraz, pani?
Potrząsnęła głową.
– Wiem tylko, że chcę jeszcze.
– To oczywiste – powiedział i odsunął się od niej na swoje miejsce. Chciała zaprotestować, ale powstrzymała się po krótkiej walce wewnętrznej.
– Wiedziałeś, że tak będzie. Skinął głową.
– Domyślałem się.
– Od kiedy?
– Pamiętasz ten wieczór, kiedy dotknąłem twoich stóp?
Jak mogłaby o nim zapomnieć. Niedługo przestanie reagować na nazwisko de Couriac, a wciąż będzie pamiętać delikatny masaż.
– Moglibyśmy zostać kochankami – zauważyła po chwili milczenia.
Markiz westchnął ciężko.
– Ten ogień mógłby nas pochłonąć – stwierdził z mocą. -Musimy pilnować, by nigdy nie połączyć naszych płomieni.
Diana zakryła twarz rękami. Nie chciała protestować. Wiedziała, że Rothgar ma rację. Liczyła jednak na to, że znajdzie sposób, żeby móc się z nim kochać bez zobowiązań.
A jeśli nie?
Wówczas będzie musiała uciec na północ i zamknąć się w swojej wieży. Może po jakimś czasie spłynie na nią ukojenie? Może zdoła pogodzić się z losem?
Powóz zatrzymał się nagle. Rothgar otworzył drzwiczki. Wiedziała tylko, że chce ją opuścić. Z trudem powstrzymywała okrzyk rozpaczy.
Czyżby już przyjechali do Londynu? Wyjrzała na zewnątrz. Wokół szczere pole.
– Co się stało? – krzyknął markiz.
– Coś z końmi, panie – odkrzyknął jeden z woźniców. -
Nie chcą iść dalej.