Diana przesiedziała kolejnych parę minut nad prostym liścikiem od markiza. Czytała go już wczorajszego wieczoru, a teraz zasiadła nad nim niemal od razu po wstaniu. Nie sądziła, że można wyrazić tak wiele w zwykłych, konwencjonalnych słowach. Nie przypuszczała też, że taka nota może ją wzruszyć aż do łez. Był to jednak pierwszy list, który od niego dostała. Świadectwo tego, że coś ich łączy. Ona co prawda dała markizowi swój pierścień, ale nie dostała niczego w zamian.
Hrabina uśmiechnęła się pod nosem. 2 całą pewnością zrobił to świadomie. Nie chciał, by żywiła jakąkolwiek nadzieję. Ale liścik stanowił świadectwo tego, że o niej myśli. Przez moment chciała schować go jak najdroższy skarb, ale po namyśle zostawiła list na biureczku między innymi papierami. Dzięki temu miała go wciąż na oku i mogła się nim nacieszyć do woli.
Markiz przypominał jej również o możliwości małżeństwa. Nie chciała jednak takiego rozwiązania.
Po dłuższym namyśle – miała teraz przecież mnóstwo czasu – zdecydowała, że musi zbadać problem szaleństwa w rodzinie Rothgara. On sam najwyraźniej bal się tego tematu, a przez to niewiele wiedział. Jeśli okaże się, że w rodzinie jego matki pełno było wariatów i dziwaków, wówczas od razu się podda. Żaden z portretów, które obejrzała w rodzinnej galerii, na to nie wskazywał. Nawet matka Rothgara wyglądała na osobę zdrową psychicznie, choć zastraszoną. Diana była pewna, że królewski dwór wprost roi się od plotek. Wbrew pozorom, niewiele się tu działo. Jeśli kogoś nie interesowały księgi, rzucał się w wir intryg i pomówień.
Tak, powinna odwiedzić którąś z tutejszych bibliotek. Z pewnością znajdzie tam informacje o przodkach Rothgara. Ale przez jakiś czas musi zachowywać się zupełnie konwencjonalnie. Nie może przecież wzbudzić podejrzeń królowej.
Z westchnieniem wyjęła z sakwojaża jedną z książek, które wzięła na drogę. Nawet do nich nie zajrzała ze względu na obecność Beya. Teraz będzie miała okazję przeczytać je wszystkie.
Tak, Bey! Przypomniała sobie sam początek podróży. Zupełnie nie zdawała sobie wówczas sprawy z tego, co się między nimi dzieje. Jednak markiz miał już pewne podejrzenia. Ciekawe, czy gdyby się wówczas rozstali, jej uczucie wybuchłoby równie gwałtownie?
– Na pewno, na pewno – szepnęła do siebie. Najpierw zaczęłaby tęsknić, a potem szukać pretekstu
do ponownego spotkania. Przecież już wcześniej chciała się zobaczyć z Rothgarem i powstrzymywało ją tylko to, że mógłby potraktować ją z niechęcią.
Diana odniosła wrażenie, że lepiej niż kiedykolwiek rozumie teraz swoje motywy i zachowania.
– No, dosyć tego! – zganiła się już na głos i sięgnęła po pierwszą książkę, którą starała się czytać w podróży.
Był to „Porwany lok" Aleksandra Pope'a. Tekst zawierał bardzo trafny komentarz do tego, co działo się na dworze królowej Anny, pięćdziesiąt lat temu. Całość wydawała się niezwykle współczesna. Diana ponownie uśmiechnęła się do siebie przy lekturze następującego fragmentu:
„Tu znajdziesz fauny oraz nimfy z boru,
Wszystkich, co pragną zaznać uciech dworu,
Ich dni wypełnia uczona rozmowa,
Kto się ukłonił, kto kogo całował,
Ten mówi mądrze o królewskiej łasce,
Inny rozprawia o złoconej lasce,
Trzeci wyjaśnia twe spojrzenia, gesty,
I z każdym słowem mniej cnotliwa jesteś."
Przy ostatnich słowach uśmiech zniknął z jej warg. To było ostrzeżenie. Już wcześniej myślała o dworskich plotkach, ale nie przyszło jej do głowy, że sama mogłaby stać się ich przedmiotem. A przecież wiele osób będzie ją obserwować, tylko po to, żeby później w towarzystwie rzucić jakąś złośliwą uwagę. Na dworze bardzo ceniono bon moty. Nawet wtedy, gdy mówiły nieprawdę.
Nagle opanowała ją tęsknota za północą. Ludzie tam nie zawsze byli uprzejmi, ale nie kryli swoich prawdziwych uczuć. Nikt nie udawał przyjaźni po to, żeby obga-dać ofiarę za jej plecami.
Na dodatek, zakochała się w Rothgarze, który pochodził z południa Anglii. Jeśli nawet udałoby jej się złamać jego wolę i doprowadzić do małżeństwa, to mieliby sporo problemów z zarządzaniem majątkami. Przez chwilę zastanawiała się, jak to zrobić, ale w końcu przerwał jej jeden z paziów królowej.
Charlotte chciała widzieć Dianę w swoim salonie. Chłopiec nie wspomniał, dlaczego, więc oczekiwała wszystkiego najgorszego. Poprawiła „mysi" makijaż i wciągnęła głęboko powietrze do płuc. Przed wyjściem zerknęła jeszcze na list od Beya.
– Odwagi – powiedziała do siebie.
Gdy pojawiła się w salonie, zastała tam również króla. Miała rację, monarcha nie zamierzał zwlekać z inkwizycją. Po krótkim powitaniu, król niemal natychmiast przeszedł do rzeczy:
– Czy wszystko w porządku, lady Arradale, co? – spytał.
– Najzupełniej, sire.
– To dobrze, co? – Pokiwał łaskawie głową. – Jesteś, pani, w niezwykle uprzywilejowanej sytuacji, ale – zawiesił głos -nie możemy zapominać, że jesteś przede wszystkim kobietą.
– Tak, sire – zgodziła się.
– Umysł kobiecy jest inny, co? – ciągnął król. – Kobieta nie jest w stanie zrozumieć tych samych rzeczy, co mężczyzna.
Przez moment miała ochotę zaprzeczyć i zobaczyć, co się stanie. Bała się jednaka że rozpętałoby się wówczas prawdziwe piekło.
– I odwrotnie, sire.
Łypnął na nią, chcąc sprawdzić, czy sobie z niego nie kpi. Ale Diana miała poważną i skupioną minę.
– Właśnie, co? Powszechnie wiadomo, że kobiety nie mogą, na przykład, nauczyć się łaciny czy greki – kontynuował wykład. – A jeśli nawet, niszczy to ich umysł. Nie są bowiem w stanie myśleć logicznie, działają pod wpływem emocji, co? Dlatego jest przeciw Boskiemu prawu, by decydowały w sprawach wagi państwowej. Na przykład to, co się działo w Koryncie prowadziło do czystego szaleństwa, co?
Miała ochotę odpowiedzieć w nienagannej grece, ale się powstrzymała.
– Rozumiem, sire.
Król wyglądał na zadowolonego.
– Więc sama przyznasz, pani, że twój list w sprawie miejsca w parlamencie nie był zbyt mądry, co?
– Tak, sire. – Mówiła szczerze. Dopiero teraz zrozumiała, że było szaleństwem dopominać się należnego jej prawa u Jerzego III. Popełniła wielki błąd, nie konsultując się z nikim w tej sprawie. Mogła przecież wywiedzieć się wcześniej, jakie zdanie ma na ten temat monarcha. Ale wówczas nie spotkałaby Beya i nie odbyłaby tej ekscytującej podróży.
Uważaj, Diano, upomniała się w duchu. Pamiętaj, po co tu przyjechałaś.
– …doskonałymi żonami i matkami – ciągnął król. Chociaż nie słuchała pierwszej części jego wypowiedzi i tak wiedziała, o czym mówi. – Ale brakuje im siły i zdecydowania i dlatego muszą szukać pomocy mężczyzn, co? Czyż wielki Hipokrates nie napisał, że „Kobiety są z natury słabsze i mniej odważne niż mężczyźni"?
Już chciała przytaknąć, co by zdradziło jej znajomość literatury klasycznej, ale w porę dostrzegła niebezpieczeństwo. Pomyślała, że odrobina oporu osłodzi monarsze zwycięstwo w tej jakże nierównej potyczce słownej.
– Za pozwoleniem Waszej Królewskiej Mości. Kobiety rzeczywiście są słabsze, ale potrafią być też niezwykle odważne, kiedy bronią swych dzieci.
Chwyciło. Król uśmiechnął się z ukontentowaniem i skinął głową.
– Zaprawdę, pani! Odpowiedziałaś, jak prawdziwa kobieta. Troska o potomstwo powinna być najważniejszym zadaniem kobiety, co? Jednak zbyt wielka fizyczna aktywność może doprowadzić do tego, że kobieta umrze przy porodzie albo urodzi potworki.
Diana chętnie by spytała, jak to się dzieje, że chłopki pracują w polu, noszą ciężary, a potem rodzą bez najmniejszych problemów zdrowe dzieci, jeszcze łatwiej niż większość pań z towarzystwa. Spuściła jednak oczy, udając, że ten temat ją krępuje. Jej udawana wstydliwość od razu przyniosła spodziewane rezultaty.
– Wybacz, pani, że poruszam takie tematy, ale… nic naturalniej szego, co? Kobieta powinna poświęcić się rodzinie. Ksenofont pisał, że kobieta jest stworzona do domowego życia, a mężczyzna do pozostałych funkcji. Jest przecież słaba, bezradna i nie umie korzystać z logiki, co? Widzisz, pani, już starożytni o tym wiedzieli.
Miała ochotę poprosić o pistolety i pokazać, jaka jest bezradna. Albo zmierzyć się z królem w jakimś zadaniu matematycznym. Jednak i tym razem poszła za radą Beya. Nie spytała nawet, co byłoby jedynie drobną złośliwością, czy ten Ksenofont był chrześcijaninem.
– Tak to wygląda, sire – potwierdziła.
Ale w rzeczywistości jest zupełnie inaczej, dodała w myślach.
Król rozpromienił się niczym słońce.
– DobrzeA co? Kobiety są najszczęśliwsze w domu, przy dzieciach. – Poklepał małżonkę po dłoni. – Tak, jak moja królowa. Chciałbym, pani, żebyś ty też była tak szczęśliwa.
– Dziękuję, sire.
Przede wszystkim powinna podziękować Beyowi za próby, które z nią przeprowadzał. Musiała przyznać, że nadzwyczaj udatnie naśladował monarchę. A poza tym przygotował ją na wszelkie ewentualności. Tylko nie na tę, że się w nim zakocha.
– …wkrótce żoną, co? Będziesz wtedy znacznie szczęśliwsza, pani – zapewnił król.
Myślami wciąż była przy Rothgarze. Zrozumiała też, o co chodzi monarsze.
– Modlę się o to dzień i noc – wyznała żarliwie.
Król aż otworzył usta ze zdziwienia na widok jej gorliwości.
– Doskonale – pochwalił. – Cieszę się, pani, że zgadzasz się na mój wybór, co?
Dianie zrobiło się nagle ciemno przed oczami. Przecież niczego takiego nie powiedziała.
– Słyszałem, pani, że dobrze grasz, co? – ciągnął. – Może wobec tego uraczysz nas jakimś utworem. Chętnie posłuchamy z królową.
Diana z ulgą skłoniła się królewskiej parze i wycofała do klawesynu. To, co się stało, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Czy znaczyło to, że król już miał dla niej kandydata na męża?
Na szczęście mogła się ukryć, inaczej by zemdlała. Rzadko jej się to zdarzało. Miała ochotę uciec z salonu i zaszyć w swoim pokoju. Zagrała jednak prosty kawałek, pozwalając swobodnie wędrować swoim myślom. Szukała wyjścia z sytuacji, ale nic nie wskazywało na to, by je szybko znalazła. Może tylko liczyć na odwlekanie całej sprawy. Gdy królowa urodzi, zyska trochę na czasie. Będzie mogła zastanowić się nad strategią obrony.
Zmarszczyła czoło, a w jej oczach pojawił się smutek. Będzie musiała powiedzieć Beyowi o tym, co zaszło. Na pewno będzie bardzo rozczarowany. Może nawet wycofa się ze swojej obietnicy… Nie, wiedziała, że jest człowiekiem honoru i nigdy tego nie zrobi. To jej będzie przykro korzystać z jego pomocy.
Nie chciała, aby ich ślub był grą konwencji. Pragnęła, by dla nich obojga oznaczał miłość i wierność. Aż do ostatniego tchu.
Podróż do rodzinnej siedziby zajęła mu trzy godziny. Był to doskonały wynik, ale musiał po drodze zmienić konia. Dzięki szybkiej jeździe mógł zapomnieć o kłopotach, a także o czekającym go spotkaniu z Ellą Miller.
Biedna kobieta.
Może ucieszy ją przynajmniej to, że będzie teraz miała stałą pensję pó mężu i dom do końca życia, pomyślał zsiadając z konia na dziedzińcu posiadłości w Abbey. Rozejrzał się dokoła. Za sobą miał pałac, a przed sobą żyzne ziemie Mallorenów. Czy nie lepiej by było zostać tutaj, zamiast próbować wpływać na losy kraju? Przecież i tak, koniec końców, potoczą się one swoim torem. Taki mały trybik jak on może tylko chwilowo coś zatrzymać lub zmienić.
Jak zwykle podczas niezapowiedzianych wizyt, obstąpili go różnego rodzaju zarządcy, chcący przedstawić stan majątku. Wysłuchał wszystkich, a ponieważ wiedzieli już o śmierci Millera, mógł ich po jakimś czasie pożegnać i skierować do czworaków. Pani Miller była dzielną kobietą. Przyjęła w milczeniu jego kondolencje i tylko jej puste oczy świadczy o tym, że cierpi. Rothgar poinformował ją o wszystkim, co postanowił, a następnie udał się do pałacu.
Rezydencja Mallorenów potrzebowała gospodarza lub… gospodyni. Do niedawna to Elf pełniła tę funkcję, ale wraz z małżeństwem musiała z niej zrezygnować. Markiz zdecydował w końcu, że napisze do paru kuzynek – starych panien, z propozycją objęcia tej funkcji. Wybierał tylko te, które mogły uznać to za zaszczyt.
Jednak, tak naprawdę, potrzebował żony. Tylko ona byłaby w stanie właściwie zadbać o jego interesy.
Wbrew swej woli pomyślał o lady Arradale i postanowieniu króla, by wydać ją jak najszybciej za mąż. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że nie zawleką jej do ołtarza w czasie jego nieobecności, pragnął jednak trzymać rękę na pulsie. Postanowił zaraz wracać. Przedtem chciał przynajmniej zajrzeć do pałacu i trochę odpocząć.
Rozkazał przygotować świeże konie i poprosił o śniadanie do swego gabinetu. Zamierzał przejść do tej części pałacu, ale już na schodach zmienił zdanie i ruszył wyżej, do swoich dziecięcych apartamentów. Nie chodził tam od dziesięciu lat, od kiedy to Cyn i Elf przenieśli się do „dorosłej" części siedziby Mallorenów.
Zatrzymał się w korytarzu, który wydał mu się zapuszczony i nieprzyjemny. Nowe pokolenia dzieci nie będą już się tu wychowywać, pomyślał. Bryght zatrzyma syna w Candle Ford, a kto wie, co stanie się z dziećmi Cyna?
Wszedł do pokoju niemowlęcego, który upodobnił się z czasem do zakurzonej rośliny. Pełno tu było zieleni i różu, ale wszystko to przytłumione i wyszarzałe. Nawet kołyski wydawały się przeznaczone dla starców.
Rothgar pchnął jedną z nich. Następnie podszedł do drugiej i ją również wprawił w ruch. Pamiętał jeszcze, że wszystko w tym pokoju wydawało mu się większe. I tylko ta nowa istotka, z małymi paluszkami i wielkimi świecącymi oczami, wydawała mu się mniejsza i delikatniejsza od niego samego.
Czekał na chwilę, kiedy powie na niego „brat".
Ludzie później mówili, że nie może niczego pamiętać, ale on przechowywał w głowie obrazy tego, co się stało. Widział matkę w szkarłatnej sukni, pochyloną nad kołyską. Nikt nie wiedział, dlaczego przyszła wówczas do pokoju maluchów, zamiast, jak zwykle, poprosić, by przyniesiono jej dziecko. Pamiętał, że kazała wyjść służbie, ale jemu pozwoliła zostać. Później często zastanawiał się, dlaczego to zrobiła. Dałby wiele, żeby wiedzieć, jakie ma zamiary przynajmniej parę minut wcześniej.
Starałby się krzyczeć. Protestować.
Matka po prostu podniosła małą Edith. Dziewczynka, być może wyczuwając jej nastrój, zaczęła płakać. Matka nie zważała na jej płacz. Nie zważała na nic. Po prostu usiadła z małą w fotelu i najspokojniej – Rothgar nigdy nie mógłby tego zapomnieć – zadusiła dziecko. W pokoju nastąpiła cisza.
Chciał krzyczeć, ale nie mógł. Przez chwilę patrzył na matkę, a potem rzucił się na nią, chcąc wydrzeć Edith z jej rąk. Ona jednak odepchnęła go z siłą wariatki, tak że poleciał przez cały pokój. Jęknął głucho, choć nie poczuł bólu. Przeszedł na czworakach do drzwi, otworzył je i wybiegł na korytarz.
Chciał krzyczeć, ale przerażenie ścisnęło mu gardło. Biegł do ojca, w nadziei, że on zajmie się całą sprawą. Jeszcze wtedy nie rozumiał, że mała Edith umiera. Być może, gdyby udało mu się wytłumaczyć znajdującym się w pobliżu służącym, co się stało, odratowaliby małą. Albo gdyby ojciec był gdzieś blisko…
Markiz wzdrygnął się i zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Dotknął czoła i ze zdziwieniem stwierdził, że się spocił. Obie kołyski wciąż jeszcze się poruszały, chociaż pierwsza już tylko nieznacznie.
Za chwilę stanie.
Jej ruch zakończy się na zawsze.
Nie będzie już kolejnego pokolenia Mallorenów wychowującego się w tym domu.
Wyszedł z pokoju i skierował się na schody. Chciał już jechać do Londynu. Dopiero w holu przypomniał sobie o śniadaniu i wrócił na pierwsze piętro. Musi coś zjeść, jeśli chce szybko dojechać z powrotem.
Tylko po co? Żeby chronić Dianę? Przecież i tak nigdy nie zostanie jego żoną. Prawdziwą żoną, poprawił się w myślach. Kołyska na górze już na zawsze pozostanie pusta.
– Macierzyństwo jest prawdziwym cudem, lady Arra-dale – mówiła królowa. – Mam nadzieję, ze już wkrótce się o tym, pani, przekonasz.
Znajdowały się w ogrodach królewskich. Roczny ksiązę był w centrum uwagi wszystkich dam dworu. Diana robiła dla niego właśnie wieniec ze stokrotek i, prawdę mówiąc, zupełnie nieźle się bawiła.
– Chciałabym mieć dzieci, najjaśniejsza pani – zapewniła Diana, która w dodatku wiedziała, kto powinien być ich ojcem.
Królowa zmarszczyła czoło.
– Lord Rothgar bardzo zmartwił mego męża – westchnęła. – Wiesz, pani, że nie chce mieć potomstwa?
Diana poczuła, że serce podskoczyło jej w piersi. Oto nadarzyła się wspaniała okazja, żeby poplotkować o markizie. Ciekawe, co inni sądzą na temat jego postanowienia?
– Słyszałam, że ma ku temu… powody – zauważyła. Inne damy dworu przysłuchiwały się rozmowie, acz bez
zaciekawienia. Prawdopodobnie temat ten nie należał tutaj do nowych.
– To prawda, jego matka zamordowała swoje drugie dziecko. – Charlotte aż wzdrygnęła się na myśl o tym. -Na pewno pokutuje za to w piekle. Ale lord nie powinien się tym tak bardzo przejmować.
Nie przejmować się? Matką w piekle? Królowa chyba zbyt wiele od niego wymagała.
– Zamordowała! – westchnęła tylko Diana-aktorka, udając omdlenie.
Królowa spojrzała na nią ze zdziwieniem.
– Nie mówił ci o tym, pani?
Teraz przyszedł czas na udawane znudzenie i brak zainteresowania tematem.
– Och, znamy się bardzo mało, najjaśniejsza pani – wyjaśniła. – Tak naprawdę miałam okazję rozmawiać z nim tylko w podróży.
I to nie tylko porozmawiać, pomyślała, przypominając sobie wspólnie spędzoną noc.
– Och! – Królowa krzyknęła na widok małego księcia, który potknął się o jakiś kamień. – Chodź tutaj herzliebl Pokaż mi swój wianuszek!
Malec „przyszedł" prowadzony przez dwie damy dworu. Jego matka zachwyciła się wianuszkiem, a potem znowu włożyła mu go na głowę.
– Wiele kobiet na pewno zazdrości pani tej podróży, lady Arradale – dodała po chwili królowa. – Sporo jest takich, które oddałyby wszystko, żeby móc z nim…
– Po flirtować, najjaśniejsza pani? – spytała Diana, wymawiając z obrzydzeniem to słowo. Wciąż grała mniszkę. Kobietę nieprzywykłą do mężczyzn.
Charlotte spojrzała jej prosto w oczy, jakby chcąc sprawdzić, czy nie udaje. Następnie zacisnęła usta i przeniosła swój wzrok gdzieś daleko, poza ogród.
– Czy zaskoczyłoby cię, pani, gdyby to właśnie jego wybrał król?
W jej uszach zagrały weselne dzwony, a dusza wzlecia-ła gdzieś pod niebiosa. Diana nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Dopiero po chwili dotarło do niej, że ślub wymuszony nie jest żadnym ślubem.
– Mój mąż uważa, że to doskonały pomysł – dorzuciła jeszcze królowa.
Diana ściągnęła brwi, udając, że się zastanawia.
– Ale dzieci, najjaśniejsza pani! – zauważyła, udając, że się przy tym czerwieni.
Królowa uśmiechnęła się do siebie.
– Porozmawiamy o tym… za rok. Nie chcesz chyba powiedzieć, pani, że markiz ci nie odpowiada? – Charlotte zgromiła ją wzrokiem.
Hrabina skłoniła się lekko.
– Nie, najjaśniejsza pani, ale…
– Żadnych „ale". – Odprawiła ją machnięciem ręki. – Jesteś, pani, wolna.
Diana uniosła nieco suknię i oddaliła się tyłem. Stała się już całkiem biegła w tej sztuce. Gdyby się potknęła, cały dwór śmiałby się z niej przez najbliższe tygodnie.
Miły nastrój związany ze spacerem pękł jak szklana bańka. Diana zaczęła krążyć po ogrodzie niczym lwica w klatce. Parę razy, kiedy zbliżyła się do ogrodzenia, przyszło jej do głowy, że chętnie by stąd uciekła.
Między innymi dlatego, by przekonać Beya, żeby się z nią ożenił.
Z miłości, nie z obowiązku.
Przybyła tutaj, żeby udowodnić królowi, że nie stanowi zagrożenia dla kraju i że nie jest szalona. Miała nadzieję, że później zyska wolność. Nie spodziewała się, że król zechce ją od razu wydać za mąż. I to za człowieka, którego kochała z całego serca. Sytuacja stawała się niezwykle skomplikowana.
W dodatku, w jaki sposób ma o tym wszystkim powiadomić Beya?! Początkowo myślała, ze po prostu napisze do niego list. Bała się jednak, że nie potrafi odpowiednio zaszyfrować wiadomości. Wybrała pseudonimy dla króla, królowej i D'Eona, ale oni dwoje ich nie mieli. Nie mogła przecież po prostu napisać: „Król chce, żebyś się ze mną ożenił… I ja też".
Mogła co najwyżej wyżalić się Rosie. Potrzeba trochę czasu, żeby wieści dotarły do markiza.
Diana przystanęła przy krzaku róży. Był naprawdę piękny. Z przyjemnością dotknęła najpyszniejszego kwiatu i w tym momencie jego płatki posypały się jeden po drugim na ścieżkę.
Stała zaszokowana tym, co zrobiła. Jak to się mogło stać? Przecież chciała ją tylko pogłaskać.
Przykucnęła i pozbierała wszystkie płatki. Były przyjemne w dotyku i pachniały słodko, co zdziwiło ją, gdyż róże przy jej zamku miały raczej słaby zapach. Pomyślała, że król i królowa też chcą dobrze. Gdyby mogli zobaczyć to zdarzenie, być może nie zdecydowaliby się jej swatać.
Musi napisać do Beya. Stojąc na ścieżce, zaczęła obmyślać pierwsze słowa listu. Po czym zaśmiała się i rzuciła płatki na wiatr. Niech lecą.