Kiedy Rothgar pojawił się w apartamentach królewskich, ze zdziwieniem spojrzał na kłębiący się tam tłum gości. Królewska para rzadko zapraszała większa liczbę osób do Buckingham Palące, który uważała za swój dom. Już po chwili zorientował się, że nie chodzi nawet o francuski automat, lecz o to, by przedstawić Dianę londyńskiemu towarzystwu. Być może okaże się, że któryś z gości doskonale nadaje się na jej męża. O, choćby Somerton, Crumleugh czy Scrope.
Po moim trupie, pomyślał Rothgar, patrząc groźnie na zgromadzonych na sali kawalerów. Następnie przeszedł do króla i królowej, by złożyć im swoje uszanowanie.
Od razu zauważył pasterza i pasterkę, których podarował królowi w zeszłym roku. Automat stał odsłonięty, jakby stanowiąc wyzwanie dla Francuzów. Rothgar był pewny, że D'Eon obejrzał go sobie dokładnie w czasie częstych wizyt w pałacu i na pewno sprowadził z Francji coś bardziej skomplikowanego. Żałował, że nie ma jego dawnej pagody, czy choćby dobosza, które na pewno przyćmiłyby dar francuskiego monarchy.
Rothgar uśmiechnął się do siebie na myśl o tym, że prowadzi wojnę na automaty. Ale tak właśnie było. Polityką rządził przypadek, a także zmienny królewski gust. Chodziło o to, żeby zjednać sobie jak największą przychylność Jerzego III. Oczami duszy widział mechanizm złożony z francuskiego i angielskiego szermierza, walczących przy dzwiękach muzyki.
Przechodził dalej, starając się nie sprawiać wrażenia, jakby kogoś szukał. Zresztą i tak wypatrzył ubraną na zielono Dianę zanim jeszcze wszedł do sali. Teraz musiał tylko przywitać się z przybyłymi arystokratami. Gdyby pod-izedł do niej od razu, mogłoby to wzbudzić podejrzenia. Po jakimś czasie znalazł się blisko grupki, w której sta-Zauważył, że się uśmiecha, ale jest blada. Mógł to być jednak nakładany na twarz puder. Musi to sprawdzić, ale ze nie teraz. Zwłaszcza, że zauważył, iż król przyzywa go gestem.
– Lady Arradale bardzo się nam podoba, co? – oznajmił monarcha. – Z pewnością będzie doskonałą żoną.
– Oczywiście, sire – potwierdził Rothgar.
Diana musiała świetnie grać swoją rolę. Prawda jednak była taka, że większość mężczyzn nie potrafiłaby znieść jej niezależności i dumy.
– Królowa jest nią zachwycona – ciągnął Jerzy. – A poza tym, powiem ci, panie, w sekrecie, że lady Arradale uwielbia dzieci. Za parę tygodni na pewno będziemy tańczyć na jej weselu, co?
Rothgar zdziwił się, widząc utkwiony w siebie wzrok monarchy. O co mogło mu tak naprawdę chodzić? I dlaczego informował go o tym wszystkim?
– Bez wątpienia, najjaśniejszy panie.
Król potarł policzek i powtórzył parę razy „co?", wyraźnie z siebie zadowolony. Potem wziął jeszcze Rothga-ra pod rękę.
– Poza tym, lady Arradale zgodziła się, że jeśli nie zdoła znaleźć sobie narzeczonego, zda się na nas, co?
Rothgar poczuł, że krew w nim się burzy. Miał ochotę wyszarpnąć ramię, ale zapanował nad tym odruchem. Zastanawiał się, czy Diana nie zagrała swojej roli aż za dobrze
– Jednak oboje z królową wolimy, żeby sama wybrała sobie męża – ciągnął król. – Musi poznać kawalerów, po rozmawiać z nimi, co? I tak dalej.
– Wasza Królewska Mość chce powiedzieć, że potrzebuje czasu – podsunął mu Rothgar.
– Trochę czasu. – Król położył nacisk na pierwsze słowo. – Ale też i okazji. Jakiegoś balu, co?
– Co takiego, sire? – Rothgar bezwiednie powtórzył słyń-ne, królewskie „co?". – Tu, w pałacu?
– Nie, nie tutaj. – Król pokręcił głową. – Królowa potrzebuje spokoju, co? Chcieliśmy cię właśnie prosić, panie
o przysługę…
Rothgar dopiero teraz zrozumiał, o co chodzi. Miał zorganizować bal, na którym Diana powinna sobie znaleźć męża! To dobrze, że król zwrócił się z tym do niego. Mal-lorenowie znani byli zresztą ze wspaniałych przyjęć.
– Może bal maskowy, najjaśniejszy panie? – zaproponował. – To ostatnio bardzo modne.
Monarcha aż się do siebie uśmiechnął na myśl o balu maskowym. Markiz odgadł, że sam zechce w nim wziąć udział. To byłby niezwykły zaszczyt dla całej jego rodziny.
– Świetny pomysł. Jak szybko może się odbyć, co?
– Za dwa tygodnie, sire. – Chciał dać Dianie jak najwięcej czasu.
Król potrząsnął głową.
– Nie, nie, szybciej! Za dwa tygodnie nie będzie księżyca w pełni – przypomniał mu. – W poniedziałek przypada pełnia, co?
Rothgar uniósł brwi ze zdziwienia.
– To bardzo krótki termin, sire.
– Nie mów panie, że sobie nie poradzisz, co? Przecież dokonywałeś większych cudów.
Wyraz twarzy monarchy wskazywał, że nie należy mu nic przeciwstawiać. Markiz już dawniej zauważył, że król jest bardzo stanowczy w kwestiach codziennych, natomiast mało zdecydowany w sprawach państwowej wagi. Być mo-ze wynikało to z jego wieku i braku doświadczenia.
– Dobrze, najjaśniejszy panie – zgodził się. – Ale pod warunkiem, że skorzystam z dekoracji, które widziałeś już wcześniej.
Król jedynie machnął ręką, chcąc dać do zrozumienia, ze nie ma o czym mówić.
– Ależ oczywiście, oczywiście. Przecież chodzi o to, żeby przyciągnąć zalotników do lady Arradale, co? To ona bedzie dodatkową dekoracją, cha, cha – zakończył zado-w olony ze swego konceptu.
Ponieważ inni goście czekali w kolejce, Rothgar przesunął sie dalej. Cały czas zastanawiał się nad królewskim planem. Dalby wiele, żeby znać myśli monarchy. Chciał od razu pójść do Diany, ale stwierdził, że ma na to jeszcze czas. Zaczął się więc przechadzać przy orkiestrze i tam natknął się na nowego protegowanego królowej, dyrygenta o nazwisku Bach.
Przywitał się z nim serdecznie. Znali się, ponieważ markiz zamawiał u niego wcześniej utwory. Polecił też skopio-wac część partytur organowych jego ojca. Ta muzyka mia-la w sobie coś klarownego i dystyngowanego, poprosił więc teraz Bacha, żeby zagrał jeden z tych utworów trans-krybowany na orkiestrę. Potrzebował tego, żeby móc jasno myśleć.
– Oczywiście, panie – Bach skłonił mu się lekko. – Królowa również bardzo lubi utwory mojego ojca.
Chciał się już odwrócić do orkiestry, ale Rothgar powstrzy-mal go, ponieważ przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
– A jak ci idzie, panie, praca nad kantatą do słów, które ci przekazałem? – spytał. – W poniedziałek wydaję bal maskowy i chciałbym ją wykorzystać.
– Czy wasza lordowska mość chce ją wystawić na scenie?
– Właśnie. I to w odpowiedniej oprawie. Oczy Bacha błysnęły zainteresowaniem.
– Zaraz, zaraz, muzyka w zasadzie jest już gotowa – mówił na poły do siebie, a na poły do markiza. – A wykonawcy? Czy król zgodzi się na udział dworskich wykonawców?
– Z całą pewnością – zapewnił go Rothgar.
– To wspaniale! – ucieszył się muzyk. – Wobec tego wszystko będzie gotowe na poniedziałek.
Markiz podziękował mu i ruszył dalej przy pierwszych taktach utworu Bacha-ojca. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie pożałuje tego, co zrobił. Muzykę do tłumaczenia Jana Jakuba Rousseau zamówił pod wpływem impulsu. Miał to być prezent dla Diany. Teraz, kiedy wystawi kantatę na scenie, uczyni lady Arradale najważniejszą osobą wieczoru. Kto wie, jakie będą konsekwencje? Para królewska zapewne i tak rozpuściła już wici o „pannie na wydaniu", więc dobrze będzie przypomnieć wszystkim o sile i szaleństwie miłości. On też powinien o tym pamiętać.
Ale wystarczyło, że gdzieś z oddali błysnęły jej kasztanowe włosy, a zapomniał o wszystkim. Chciał jak najszybciej znaleźć się blisko niej. Pragnął trzymać ją w swoich ramionach.
Kiedy zbliżył się nieco do grupy w której stała, zauważył, że mimo pudru i farby jej skóra i tak lśni młodością i świeżością. Inne damy dusiły się w gorsetach i fiszbinach, dla niej natomiast stanowiły one naturalną oprawę ciała.
Jak to się stało, że najpierw przekroczyli barierę intymności, a następnie stali się sobie tak obcy? Rothgar nawet nie szukał odpowiedzi na to pytanie. Wolał patrzeć na Dianę, wokół której niczym sęp kręcił się lord Randolph So-merton. I to w dodatku źle ubrany sęp, ponieważ fioletowy strój, który miał na sobie, zupełnie do niego nie pasował.
Nie, to tylko zazdrość, powiedział do siebie markiz. Muszę nad tym panować.
Jednak było mu trudno, bardzo trudno. Pewnie dlatego, ze Somerton należał przecież do przystojnych mężczyzn. Szeroki w barach i wąski w pasie, miał płowe włosy i niebieskie oczy. Kobiety za nim szalały, ale wszyscy wiedzieli, że potrzebuje bogatej i utytułowanej żony. Jak dotąd nie udało mu się znaleźć nikogo takiego, więc z tym większym zapałem przystąpił do adorowania Diany. Być może za bardzo już doskwierały mu karciane długi, a ojciec odmówił wypłacania kolejnych sum.
Ale patrząc na niego w tej chwili trudno było zgadnąć, ze jest utraćjuszem. Poważny i skupiony wymieniał uwagi z resztą towarzystwa, w którym znajdował się również D'Eon. Wystrojony jak papuga i poruszający się z kobiecym wdziękiem, wydawał się zupełnie niegroźny.
Oto prawdziwa maskarada, pomyślał Rothgar. Każdy stara się grać swoją rolę.
Na szczęście Diana była w tym naprawdę dobra. Nie próbowała udawać, że go nie dostrzega, tylko odwróciła sie z obojętnym uśmiechem.
– A, to ty, panie! – zwróciła się do niego spokojnym tonem. – Cieszę się, że mogę cię zobaczyć tak szybko.
Rothgar skłonił się dwornie. Cała przyjemność po mojej stronie – rzekł i ucałował jej dłoń.
Przywitał się też z resztą towarzystwa, wymieniając przejmości z D'Eonem. Jedna z obecnych pań chciała natychmiast dowiedzieć się czegoś o napadzie.
To przecież straszne! – westchnęła omdlewająco. – Już nigdzie nie można się czuć bezpiecznym. Do końca życia bede się bała podróżować!
Dana puściła w ruch wielki wachlarz wykończony złota koronką.
Powinieneś uspokoić, panie, obawy panny Hestrop -rzekła do niego. – Robiłam co mogłam, ale sama wciąż jestem wstrząśnięta tym, co się stało.
– I tak, pani, zachowałaś się bardzo dzielnie. Mogłaś przecięż uczepić się mojej ręki, czy zemdleć – zauważył markiz.
– Można wręcz powiedzieć, że zawdzięczam ci życie. Coś błysnęło w oczach D'Eona. Czyżby wiedział? Natomiast Diana posłała mu zza wachlarza mordercze spojrzenie. Postanowił już więcej się z nią nie drażnić.
– Niech się pani uspokoi, panno Hestrop – zwrócił się z kolei do wystraszonej damy. -Jestem przekonany, że był to odosobniony wypadek Ten człowiek musiał być szaleńcem.
Młoda dama załamała ręce.
– To jeszcze bardziej przerażające! – jęknęła. – Na świecie coraz więcej szaleńców! A ty, panie, sam dałeś radę czterem bandytom?
– I to w dodatku, jak mówiłeś, monsieur, trzema strzałami – dorzucił D'Eon.
Markiz pamiętał, że nigdy o niczym takim nie wspomniał.
– To był przypadek – mruknął. – Nic wielkiego.
– Mon Dieul I ty, panie, mówisz nic wielkiego?! To prawdziwe bohaterstwo. Musisz nam wszystko koniecznie opowiedzieć – zażądał Francuz.
– Mój woźnica zastrzelił jednego z napastników, ale niestety sam zginął – wyjaśnił Rothgar. – Miałem więc tylko dwa strzały. Pierwszym zabiłem jednego z nich, a drugim…
– zawiesił głos – dwóch. Jednak w taki sposób, że nie powinienem tego chyba opowiadać przy damach.
D'Eon spojrzał na niego z niedowierzaniem, natomiast panna Hestrop zaczęła domagać się ujawnienia szczegółów.
W tym momencie Diana uniosła do czoła dłoń, na której nie było ani jednego pierścienia. Dziwne, bo zwykle nosiła ich całe mnóstwo.
– O nie, panie! Powstrzymaj się. – Jęknęła i zachwiała się, musiał więc ją podtrzymać. – Jeszcze dźwięczy mi w uszach i słyszę te krzyki!
Nareszcie czuł ją blisko. Jednocześnie mógł wziąć hrabinę delikatnie pod rękę i zaprowadzić do najbliższej sofy. Musiał to jednak robić ostrożnie, gdyż czuł na sobie wzrok D'Eona, a także innych, zgromadzonych na sali osób.
Przez chwilę mogli być blisko siebie. Ale teraz Diana powinna zemdleć albo dojść do siebie. Zdecydowała się na to drugie. I kiedy otworzyła oczy, jej wzrok napotkał spojrzenie Rothgara. Powiedziało jej ono więcej, niż można było zmieścić w długim liście.
– Już lepiej, pani? – spytał. – Pamiętaj, że nic ci tu nie grozi. Hrabina uniosła palce do skroni.
– Oczywiście, przepraszam. To głupie, że tak się zachowuję. Rothgar odwrócił się i zadysponował kieliszek wina.
Miał nadzieję, że przez chwilę będą sami, ale kanapa przezywała prawdziwe oblężenie. I tak dobrze, że w ogóle tutaj stała. W St. James's Palące nie było żadnych mebli.
Diana ze zdziwieniem rozejrzała się dokoła. Odniosła wrażenie, że wszyscy tylko czekają aż wybuchnie jakiś skandal. Tak, jak w wierszu Pope'a:
^Trzeci wyjaśnia twe spojrzenia, gesty
I z każdym słowem mniej cnotliwa jesteś."
Nawet panna Hestrop, która wydawała się drżeć na myśl o napadzie, chciała poznać jego szczegóły. Diana słyszała gdzieś, że to kobiety najczęściej przychodzą na publiczne egzekucje. Patrzą, a potem mdleją. Być może tak rekompensują sobie brak prawdziwych podniet w życiu. Po chwili zbliżył się do niej również królewski koniuszy i spytał, co się stało. Nawet monarcha zwrócił uwagę na jej zasłabnięcie. Wszyscy oczywiście użalali się nad nią, ale Dianie zdawało się, że słyszy ich myśli: „Krwi, chcemy krwi". Dlatego wypiła parę łyków wina i zwróciwszy lo-jowi kieliszek, podniosła się z miejsca.
– Wszystko w porządku – oznajmiła.
Panna Hestrop znowu zaczęła domagać się szczegółów dtyczących napadu, ale w tym momencie król rozkazał, by rozpoczęto pokaz. D'Eon wystąpił do przodu, przed zakryty płótnem automat i rozpoczął mowę o wiecznej wzajemnej przyjaźni i pokojowym współistnieniu.
Dopiero teraz Diana odetchnęła z ulgą. Nigdy nie przypuszczała, że będzie się czuła aż tak skrępowana spojrzeniami tylu osób. Zerknęła dyskretnie na Rothgara i zauważyła w jego oczach głęboką troskę. Wykorzystując mowę wachlarza, szybko posłała sygnał: „nic mi nie jest. Kocham cię".
Markiz odwrócił się i spojrzał w stronę perorującego D'Eona. A ona pomyślała, że nie zgodzi się na niechciane małżeństwo i nigdy o nic nie będzie go prosić. Nie mogła jednak ukrywać swoich uczuć. Ani przed sobą, ani przed nim.
D'Eon skończył wreszcie swoją mowę i teatralnym gestem odsłonił automat.
– Oto gołąbek pokoju.
Blask świec zalśnił na wyłożonych perłami piórach ptaka oraz w jego szmaragdowych oczach. Do wykonania ptaka zużyto tyle kruszcu, że zebrani aż wstrzymali oddech. Jedynie Diana i Rothgar wymienili znaczące spojrzenia. Ten przepych oznaczał, że automat tak naprawdę niewiele potrafił.
D'Eon nakręcił gołębia. Rothgar starał się skoncentrować na maszynie i nie patrzeć już w stronę hrabiny. Te spojrzenia mogły ich przecież zgubić.
Ptak opuścił głowę i „wziął" do dzioba oliwną gałązkę. Była to bardzo prosta czynność, ale przecież mechanizm, który mógł się zmieścić w gołębiu nie należał do skomplikowanych. Kiedy ptak wyprostował się i wszyscy myśleli, że to już koniec, ten jeszcze rozpostarł skrzydła. Na jednym było napisane paixy a na drugim pokój.
Goście nagrodzili pokaz brawami.
Rothgar stwierdził, że nie będzie wielkim wykroczeniem, jeśli teraz zajmie się przez parę chwil Dianą.
– Może obejrzymy tę zabawkę, pani – zaproponował, podając jej ramię.
Hrabina uśmiechnęła się, słysząc w jego ustach słowo „zabawka" i oparła się na jego ramieniu.
– Wolałabym, panie, obejrzeć automat, który ty podarowałeś królowi – powiedziała. – Ciekawa jestem porównania.
– Zaraz odbędzie się prezentacja – zapewnił ją markiz.
– Ach, wobec tego możemy zaczekać – westchnęła. -Może zainteresują cię najnowsze wieści od Branda i Rosy?
Ich kod. A więc miała jeszcze czas na to, by obserwować, co działo się na dworze!
– I co u nich? Wszystko w porządku?
– Tak, panie, chociaż dziwi mnie to, że Rosa spędza tyle czasu w towarzystwie Samuela, swojego kozła – odparta. – To zwierzę najwyraźniej ją fascynuje.
Rothgar powstrzymał uśmiech, wyobraziwszy sobie prawdziwą Rosę tkwiącą po parę godzin w stajni. Ale wiadomość była w najwyższym stopniu niepokojąca.
– Bardziej niż mój brat? – zdziwił się.
– Och, Brand jest wciąż zajęty. A Rosa znajduje w Sa-imuelu chętnego słuchacza i opowiada mu o różnych sprawach. Tylko co biedne zwierzę z tego rozumie…?
Znowu zła wiadomość. Rothgar wiedział, że król dzieli sie różnymi informacjami z małżonką, zapewne w przekonaniu, że połowy nie zrozumie, a drugą zapomni. Ale jeśli królowa naiwnie przekazywała te wieści D'Eonowi, było to naprawdę niebezpieczne.
– Kozły potrafią być groźne – zauważył. – Zauważyłem, ze koło ciebie, pani, też zaczynają się kręcić. Taki Somer-ton…
Somerton właśnie się do nich zbliżał z nieszczęśliwą panna Hestrop uwieszoną u jego ramienia. Diana zacisnę-la usta na jego widok, ale po chwili znowu się do wszystkich uśmiechała.
– O czym to, państwo, rozmawiacie? – spytał Somerton z taką miną, jakby już był narzeczonym hrabiny.
– O mojej kuzynce, Rosie – poinformowała go Diana. -Wraz z mężem bardzo interesuje się moim ślubem.
Somerton wykonał jakiś nieokreślony gest ręką. To zupełnie zrozumiałe, pani – powiedział. – Kobiety interesują się takimi sprawami.
Słowo „kobiety" zabrzmiało w jego ustach tak, jakby mówił o istotach podrzędnego gatunku. Diana żałowała, że nie może go w tej chwili wyzwać na pojedynek.
– Tak, ale niestety, nie znają się nawet na tym! – westchnęła Diana. – Moja kuzynka znalazła dla mnie aż dwóch, jej zdaniem, odpowiednich kandydatów. Jeden to fircyk, a drugi potentat ze Wschodu.
– Zawsze możesz, pani, odmówić – wtrącił zdenerwowany Somerton.
– To prawda, ale Brand, jej mąż, uważa, że obiecałam usłuchać ich wyboru – ciągnęła hrabina. – Nie mam odwagi mu się sprzeciwić.
Jakże sprytnie wykorzystała ich kod. I to w towarzystwie Somertona i panny Hestrop! Nikt nie mógł w tej chwili przypuszczać, że przekazuje mu poufne informacje. z drugiej strony, Rothgar zafrasował się, słysząc, że nie sa zbyt pomyślne. Wiedział, o co jej chodzi. Król miał zwyczaj wmawiać niektórym, że się na coś zgodzili albo powiedzieli coś, co tak naprawdę nigdy nie padło z ich ust.
I jeszcze jedno. Kim miał być „potentat ze Wschodu"? Czyżby chodziło o niego samego? Rothgar niepomiernie się zdziwił, rozszyfrowawszy tę wiadomość.
– Więc będziesz, pani, musiała usłuchać kuzyna – rzekł, patrząc jej w oczy.
– Nie, nie, pani, to niemożliwe – Somerton raz jeszcze wtrącił się do rozmowy. – To musi być wyłącznie twój wybór.
Diana uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
– Dziękuję ci, panie, za te słowa. Czy będę się mogła na nie powołać?
Nieświadomy niczego Somerton położył rękę na sercu. Rothgarowi chciało się śmiać. Blond utraćjusz nie przypuszczał nawet, że kręci w tej chwili sznur na swoją szyję.
– Oczywiście, pani.
– Jednak potentat ze Wschodu może się doskonale nadawać na męża – zachichotała panna Hestrop. – Nie wyrzekałabym się go tak szybko. Byle tylko nie był zbyt śniady!
– Muszę się zgodzić z młodą damą – poparł ją Rothgar.
Diana wydęła pogardliwie usta.
– Co takiego? Jedwabie, słonie i klejnoty? Nie potrzebujemy ich w Yorkshire! – zakończyła pewnie.
– To prawda, że jedwabie są za zimne na północy, a słonic mogą się przeziębić. Ale klejnoty… – kusił ją. – Klejnoty mogą się przydać wszędzie.
Spojrzała na niego znacząco zza swojego wachlarza.
– Na przykład szafiry, panie? Tak, to mógłby być dobry kandydat. Bardzo dobry.
Ich oczy spotkały się na moment i Rothgar poczuł, że ciarki przeszły mu po plecach. Czy rzeczywiście mógł dać Dianie pierścionek zaręczynowy? Teraz żałował, że nie zrobił tego już wcześniej.
Somerton aż poczerwieniał na twarzy.
– Chcesz, pani, powiedzieć, że wybrałabyś dzikusa zamiast uczciwego Anglika?! – wybuchnął.
– Uczciwego? Czy ja wiem? – Diana bawiła się w najlepsze. – To byłby trudny wybór, panie. Nie myślmy już lepiej o tym i prośmy króla, żeby kazał zademonstrować autmat lorda Rothgara.
Hrabina wzięła pod rękę Somertona, a markiz zaoferował ramię pannie Hestrop. Był pełen podziwu dla Diany, ale z drugiej strony obawiał się, że może przeciągnąć stru-ne. Musiał przyznać, że jak do tej pory świetnie sobie radziła i gdyby nie „obietnica", której tak naprawdę nie zło-zyla, byłaby teraz bezpieczna.
Niestety, stało się inaczej. Mógł ją uprzedzić i nauczyć, jak wywikłać się z sieci. Czy jednak nie byłoby to za du-zo jak na początek?
Może rzeczywiście król zmierzał do tego, by pchnąć Diane w jego ramiona. Ciekawe dlaczego? Wyjaśnienie mogło być bardzo proste. Monarcha uważał, że małżeństwo to najlepsze, co może spotkać mężczyznę. Kochał swoją żonę i dzieci.
Z drugiej strony, mógł w tym też maczać palce D'Eon, prze-
____________________, że po ślubie nie będzie chciał się zajmować polityką.
Rothgar sam nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić.
Somerton zaprowadził Dianę aż do samej maszyny. Król spojrzał na niego niechętnie, a następnie uruchomił automat i przesunął się do hrabiny. Komentował nie tylko przymioty mechanicznej zabawki, ale też ofiarodawcy. Rothgar słysząc to czuł się zażenowany. Król zapewne postanowił nie bawić się w żadne subtelności.
To śmieszne, że stara się namówić Dianę na coś, czego ona sama pragnie. To on, Rothgar, nie chce tego małżeństwa. Tylko czy na pewno? Na myśl o tym, że Diana mogłaby poślubić Somertona, poczuł wzburzenie. Posiekałby drania na kawałki. Przecież ten utracjusz nawet by nie wiedział, jaki klejnot dostaje.
Maszyna Rothgara nie była tak bogato zdobiona, ale za to miała sporo różnych funkcji. Wyobrażała pasterza i pasterkę pod drzewem, na którym siedziały ptaki. Część z nich wychylała również łebki z gniazd. Wystarczyło nakręcić automat, żeby usłyszeć ptasie trele. Niektóre ptaki po prostu kręciły głowami, ale inne otwierały też skrzydła. W tym momencie ożyli też pasterz i pasterka. Odwrócili do siebie głowy i spojrzeli z tęsknotą. Następnie ich usta zbliżyły się do siebie. Pocałunek trwał chwilę, po czym oderwali się od siebie i zastygli w poprzednich pozycjach. Ptaki przestały śpiewać.
Diana śmiała się i klaskała wraz z innymi, ale w sercu miała smutek. Chciała podejść do automatu i nakręcić go raz jeszcze, a potem znowu. Jeden pocałunek to bardzo mało. Nikt nie wiedział tego lepiej od niej.
Podeszła wraz z królem do Rothgara, żeby mu pogratulować.
– To tylko automat, lady Arradale – odparł, wysłuchawszy pochwał.
– Ale bardzo interesujący, co? – Król nie krył zadowolenia. -Jest prawdziwym cudem. Podobnie, jak prezent od króla Francji – dodała zaraz, widząc w pobliżu D'Eona.
– A który z automatów bardziej ci się, pani, podoba? -spytał zaciekawiony monarcha.
Diana skryła twarz za wachlarzem. Wyglądało to tak, jakby się spłoszyła, ale tak naprawdę zastanawiała się nad
odpowiedzią.
D'Eon nadstawił uszu. Markiz też spojrzał na nią z zainteresowaniem.
– Oba są wspaniałe, Wasza Królewska Mość – odparła. -Mimo, że romantyczna scena pod drzewem bardzo przemawia do mnie jako kobiety, to wiem przecież, że pokój jest
ważny.
Obaj panowie nagrodzili jej słowa brawami.
– To dobra odpowiedź, co? – zgodził się król. – Dosko-nala. I my również podzielamy to zdanie. Proszę, panie, przekaż naszemu kuzynowi we Francji nasze gorące po-dzękowania – rzekł do D'Eona, a następnie zwrócił się do markiza: – A tobie, panie, dziękujemy raz jeszcze.
Ponownie uruchomiono oba automaty, ale tym razem równocześnie. Patrząc na nie, Diana stwierdziła, że jej dobosz
znacznie przewyższał obie maszyny. Chodziło nie tylko o stopień komplikacji, ale też o płynność ruchów i realizm postaci.
Już wcześniej myślała o mechanicznym chłopcu. Podarowała go Rothgarowi, ponieważ chciała się go pozbyć z domu. Wiedziała, że denerwował matkę, a jej samej przypominał o dawnych marzeniach ojca. Jednak dobosz mógł
się okazać co najmniej równie kłopotliwy dla markiza. Po pierwsze, przypominał ją samą z dzieciństwa. I po drugie, pokazywał, jakie mógłby mieć dzieci. Zwłaszcza to drugie W połączeniu z naturalną wielkością i wyglądem dziecka,
mogło go niepokoić.
– Znowu pani pobladła, lady Arradale – zauważył lord Somerton, kierując ją lekko w stronę sofy. – Chwila odpoczynku dobrze ci zrobi, pani.
Diana nie była przyzwyczajona do takiego traktowania. Najchętniej powiedziałaby mu, że nic jej nie jest i żeby szedł swoją drogą. Z przyjemnością też spędziłaby trochę
czasu w towarzystwie Rothgara. Wolała jednak nie rozbudzać królewskich nadziei i trzymać się z daleka od Beya.
Dlatego też pozwoliła sobie na mały flirt z Somertonem. Jednocześnie zerkała co jakiś czas w stronę krola chcąc sprawdzić, czy to widzi.
Po kilku minutach podszedł do niej lord Scrope, żeby pytać o zdrowie. Diana uśmiechnęła się na jego widok. Wicehrabia był naprawdę miłym człowiekiem. W dodatku bardzo lubił mówić o swoich dzieciach i zmarłej żonie. Jego przyszla małżonka będzie miała w niej niepokonaną rywalkę.
Nie była to jednak najgorsza rzecz, jaka mogła się przytrafić kobiecie. Czyż Beya nie nękały duchy jego matki i siostry? W tym zestawieniu lord Scrope wydawał się wręc człowiekiem pogodnym.
Tyle, że przeraźliwie nudnym. Diana chyba nigdy wcześniej nie spotkała większego nudziarza. W dodatku, bez choćby odrobiny poczucia humoru.
Spojrzała w stronę Rothgara. Panna Hestrop wciąż trwała uczepiona jego ramienia. Hrabina wiele by dała, żeby być na jej miejscu. Po chwili zauważyła, że obserwują ją dwie pary oczu. To byli król i D'Eon. Dlaczego właśnie Francuz? Czuła, że wokół niej coś się dzieje, ale nie była w stanie powiedzieć, co. Czuła się uwięziona w tych spojrzeniach. Wszyscy coś o niej myśleli, mieli jakieś plany związane z jej osobą, a ona nie mogła tego odgadnąć.
Diabelski Londyn!
Odwróciła się do swoich zalotników i spojrzała na nich łaskawie. Przynajmniej z nimi wszystko było jasne.