20

Diana chętnie sama zdjęłaby suknię, ale od tej pory miała przede wszystkim służyć królowej. Poszła więc pokornie na górę do apartamentów Charlotte, gdzie już czekały dwie niemieckie garderobiane. Służące niezwykłe sprawnie poradziły sobie z suknią z fiszbinami. Królowa zaś nie kryła zmęczenia.

– To dobrze, że nie jesteś przeciwna małżeństwu, pani -zwróciła się do Diany, położywszy dłoń na swoim wielkim brzuchu. – Król bardzo się ucieszył. Czy naprawdę tak trudno było ci znaleźć stosownego kandydata?

– W Yorkshire trudno znaleźć kogoś z odpowiednim statusem i majątkiem, najjaśniejsza pani. – Diana skłoniła się lekko.

Królowa przysiadła w oczekiwaniu na wieczorną lekką suknię.

– W Londynie będzie z tym o wiele łatwiej – zapewniła ją. – Oboje z kcólem nie prowadzimy, co prawda, wystawnego życia, ale wydajemy co jakiś czas przyjęcia. Na pewno znajdziesz tam, pani, kogoś, kto ci będzie odpowiadał.

Czy powinna powiedzieć królowej, że już znalazła? Najgorsze było to, że jej wybrany nie chciał się żenić.

– Mam nadzieję, najjaśniejsza pani – rzekła i dygnęła lekko. Królowa gestem wskazała jej wyściełane krzesło obok.

Diana z ulgą usiadła. Od dawna nie musiała tak długo stać.

– A jeśli nie – ciągnęła królowa – to sami znajdziemy ci, pani, narzeczonego. Oboje z królem nie widzieliśmy się przed ślubem, a przecież cieszymy się z naszego związku.

Diana usłyszała dzwony bijące na alarm. Jednak zgodnie z radami markiza zachowała spokój.

– Byłby to dla mnie wielki zaszczyt, Wasza Królewska Mość.

Królowa skinęła głową z zadowoleniem, a następnie wstała, więc Diana podniosła się wraz z nią. Garderobiane bardzo szybko przebrały swoją panią w lekką suknię. Charlotte wygładziła jej fałdy i zaprosiła hrabinę do sąsiedniego pokoju. Już w drzwiach uderzyła je woń pachnącego groszku.

– Lubisz, pani, kwiaty? – spytała królowa.

Diana zaczerwieniła się na wspomnienie wczorajszej nocy.

– Nawet bardzo, najjaśniejsza pani – bąknęła, zastanawiając się, czy monarchini dostrzegła jej zmieszanie.

– To dobrze. Mamy tu piękny ogród, z którego możesz korzystać. Myślę, że twoje obowiązki, pani, nie wydadzą ci się zbyt ciężkie. Będziesz mi co jakiś czas czytać i prowadzić ze mną konwersacje po angielsku. Czy grasz na jakimś instrumencie?

– Na klawesynie i flecie, najjaśniejsza pani – padła odpowiedź.

Przeszły do kolejnego pokoju ze szkarłatnymi draperia-mi i lambrekinami. Tutaj też pełno było kwiatów w delikatnych porcelanowych wazonach. Królowa usiadła ciężko na wyściełanym krześle, wysunęła stopy z pantofelków i umieściła je na podnóżku.

– W pokoju obok jest klawesyn. – Wskazała otwarte drzwi. – Zagraj coś, pani.

– Z przyjemnością, Wasza Królewska Mość.

Królowa zaczęła rozmawiać o czymś ze służbą po niemiecku, Diana zaś oddaliła się do sąsiedniego pomieszczenia. Udało jej się nawet nie nadepnąć na swoją spódnicę w trakcie wycofywania, a nie była to łatwa sztuka.

Aż gotowała się ze złości na myśl o tym, że ktoś kazał jej coś zrobić. Kiedy zniknęła z pola widzenia królowej, pokazała jej przez ścianę język. Szybko jednak przypomniała sobie ostrzeżenia Rothgara. Ściany mogą mieć nie tylko uszy, ale i oczy. Nie powinna pozwalać sobie na podobne gesty.

Raz wspomniany, markiz znowu stanął jej przed oczami. Gdzie jest? Co teraz robi? Czy spotkają się już wkrótce?

Diana starała się pozbierać myśli. Nie może ciągle wspominać Beya, inaczej rzeczywiście skończy w domu dla psychicznie chorych. Usiadła przy klawesynie i odetchnęła z ulgą. Nareszcie mogła chwilę odpocząć. No niezupełnie, powinna przecież coś zagrać. W stołku zapewne znajdowały się nuty, ale wolała skorzystać z pamięci. Palce same układały jej się na klawiaturze i dzięki temu mogła przemyśleć jeszcze raz swoją sytuację.

Nie spodziewała się, że królowa od samego początku będzie naciskała na małżeństwo. Było jasne, że wyraża w ten sposób wolę króla, ale sama też była gorącą orędowniczką rodziny. Diana uśmiechnęła się do siebie smutno. Z jednej strony, będzie musiała walczyć z parą królewską, żeby nie stanąć na ślubnym kobiercu, a z drugiej, spróbuje przekonać Beya, że warto zaryzykować małżeństwo.

Co za paradoks!

Poza tym, nie mogła uwierzyć, że sama chce wyjść za mąż. Oczywiście, nie poślubiłaby nikogo innego poza Rothgarem. Ale wciąż wydawało jej się to dziwne.

Na jej wargach znowu pojawił się uśmiech. Tym razem weselszy. Od czego by nie zaczynała i tak w końcu jej myśli biegły do markiza, jak gołębie, które zawsze wracają do domu!

Utwór się skończył. Po chwili namysłu wybrała następny. Rothgar obiecał, że będzie często zaglądał do pałacu. Czy zobaczy go jeszcze dzisiaj, czy dopiero jutro? A może – serce jej się ścisnęło na samą myśl – dopiero pojutrze?! Dwór królewski nie był najlepszym miejscem na spotkania z ukochanym.

Diana zawahała się i zmyliła tempo. Dopiero po chwili powróciła do właściwego.

Zaraz, czy rzeczywiście pomyślała „ukochany"? Czyżby zakochała się w markizie? Nie było sensu dalej ukrywać przed sobą, że uległa temu szaleństwu! Przynajmniej wie teraz, czego jej trzeba.

Uderzyła z mocą w klawisze, kończąc wielkim forte. Chciała teraz zagrać coś, co wymagało większej uwagi, żeby nie myśleć już o Rothgarze, ale przyszła do niej jedna z niemieckich pokojówek z informacją, że może iść się przebrać. Diana przyjęła to z wdzięcznością. Poszła za Niemką do swego apartamentu, który okazał się mały, ale wystarczający na jej potrzeby.

Powitała ją podekscytowana Clara, która kończyła rozpakowywanie rzeczy. Dziewczyna była podniecona tym, że jest w królewskiej rezydencji. Wszystko jej się podobało. Nawet Niemki zrobiły na niej duże wrażenie.

Diana ucieszyła się, że przynajmniej jedna osoba jest zadowolona ze zmiany. Szybko też zmieniła suknię na wygodniejszą. Dopiero, kiedy stanęła przed lustrem, przypomniała sobie, że właśnie w niej powitała Mrocznego Markiza w Arradale. Miała wrażenie, że od tej pory minęło wiele lat i że w tym czasie przeniosła się na inną planetę. Wszyscy tu grali w,gry, których nie rozumiała.

Westchnęła cicho i zasiadła za ślicznym rzeźbionym biureczkiem, żeby napisać listy do matki i Rosy. Musiała przecież poinformować je o napaści, zanim ta wiadomość dotrze do nich w mocno zniekształconej formie.

Najpierw zajęła się łatwiejszym, do matki. Potem zagryzła pióro, nie bardzo wiedząc, co napisać do przyjaciółki. Rosa od lat była powiernicą jej największych sekretów, ale Diana nie wiedziała, czy król nie zechce przejrzeć przed wysłaniem jej korespondencji. Nawet, gdyby miała tutaj posłańca, nie zdecydowałaby się skorzystać z jego usług, żeby nie obrazić monarchy.

W duchu wyobrażała sobie rozmowę, którą mogłaby odbyć z Rosą:

– Kocham markiza i chcę wyjść za niego za mąż – powiedziałaby przyjaciółce.

Rosa jak zwykle przeszłaby do sedna sprawy:

– Jak chcesz pokonać jego opory?

– Sama nie wiem. Pomyślę o tym później – odparłaby Diana. – Na razie muszę uważać, bo król chce osobiście znaleźć dla mnie męża.

Przyjaciółka wzruszyłaby ramionami.

– Najwyżej mu odmówisz.

– To nie takie proste, Roso! Obraziłabym majestat. A poza tym jest jeszcze groźba domu wariatów… Już lepiej przyjąć propozycję Beya.

– Małżeństwa na papierze? – Musiała założyć, że Rosa wie o całej sprawie. – Nie sądzę, żeby to się dało zrobić, moja droga.

Diana westchnęła ciężko.

– Ja również, ale nie mam innego wyjścia – przekonywała przyjaciółkę. – Przynajmniej mogłabym się cieszyć jego towarzystwem.

– Żyłabyś jak żebrak, który widzi ucztę, ale wie, że nigdy nie będzie na nią zaproszony – powiedziałaby zapewne.

A Diana potrząsnęłaby wówczas głową.

– To złe porównanie. Miałabym go przynajmniej przy sobie. Mogłabym z nim rozmawiać o tym, co nas interesuje. Nie, nie uśmiechaj się. Już wiem, że to nie wszystko, Ale zawsze coś!

Rosa nie dałaby się przekonać.

– Skoro już wspomniałaś chorobę psychiczną, to moim zdaniem takie małżeństwo prowadzi do niej nieuchronnie. To coś wynaturzonego i strasznego. Przypomnij sobie, jak się czułaś z markizem w powozie. – Diana znowu musiała przyjąć, że Rosa zna jej sytuację.

– Czułam się wspaniale!

– I wciąż czekałaś na więcej!

Diana zamyśliła się na chwilę. Wiedziała, że brakuje jej argumentów. Postać przyjaciółki zaczęła jej się rozmazywać przed oczami.

– Zaczekaj, Roso – poprosiła znikającą zjawę. – Nie pragnęłabym więcej, wiedząc, że nie mogę tego osiągnąć.

– Tak sądzisz? Przecież miałabyś go na wyciągnięcie ręki…

– Praktykowalibyśmy sztukę wyrzeczeń.

– To mogłoby zniszczyć was oboje.

Rosa pokręciła jeszcze z dezaprobatą głową, a następnie rozpłynęła się definitywnie w powietrzu. Jak to się stało, że pojawiła się przed nią jak żywa, chociaż Diana zaczęła od prostej wyimaginowanej rozmowy?

Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że umoczyła już pióro w inkauście i napisała nawet kilkanaście razy jedno krótkie słowo – Bey. Jej pismo było albo proste, albo kaligraficzne, ale za każdym razem układało się w imię markiza. Czyżby rzucił na nią jakiś urok, czy co?

Zawsze myślała o miłości, jako o stanie miłej ekscytacji. Nigdy nie sądziła, ze zakochanie niesie ze sobą tyle problemów. I że wiąże się z tak palącym pragnieniem ukochanego. To pragnienie wprost pustoszyło jej wnętrze. Od jakiegoś czasu nie mogła myśleć o niczym innym, tylko o Rothgarze.

Wzięła kartkę do ręki i spaliła ją nad świecą. Po chwili namysłu wyrzuciła popiół za otwarte okno.

Niech Bóg się nade mną zmiłuje, pomyślała, przypomniawszy sobie to, co „powiedziała" jej Rosa.


Rothgar udał się za królem do jego części pałacu, wciąż rozpamiętując słowa Diany. To prawda, że nie było dla niego rzeczy niemożliwych. Udało mu się przecież przywrócić cześć lady Chastity Ware i doprowadzić do tego, że król przyjął ją u siebie. Prawdą też było, że nie pozwoliłby skrzywdzić nikogo z rodziny, a już na pewno swojego dziecka, zakładając, iż miałby je kiedykolwiek. Ale wiedział, że istnieją granice jego możliwości. Nie potrafił latać i nie potrafił wyzwolić się z obsesji szaleństwa.

Czy Diana zrobiła słusznie, porównując te dwie rzeczy? Oczywiście zestawienie było przypadkowe. Jednak Bey wiedział, że gdyby pozbył się swego strachu, można by to porównać do radości, jaką zapewne dawało latanie.

Król zatrzymał się w końcu w garderobie i pozwolił, aby dwaj garderobiani przystąpili do dzieła. Markiz tymczasem próbował zachować obojętność, chociaż świadomość oczekiwań Diany nie dawała mu spokoju. Nie przypuszczał, że będzie go aż tak pragnąć. Gdyby wiedział, być może nie zdecydowałby się na tę wspólną noc. Gdyby jemu samemu starczyło silnej woli…

– Panie? – dobiegł do niego głos króla.

– Słucham, sire?

– Tak bardzo pogrążyłeś się we własnych myślach, że nie słyszysz co mówię – rzekł król z niezadowoleniem. -Czy myślisz o krwi?

Rothgar przypomniał sobie krew Diany na prześcieradle.

– Nie rozumiem, sire.

– O tym krwawym ataku, co? – wyjaśnił zniecierpliwiony już monarcha. – Chciałbym o nim usłyszeć.

Bey zupełnie już o tym zapomniał. Miał przecież inne sprawy na głowie. Powstrzymał jednak słowa: „A, o tym!", które wskazywałyby, że nadaje się do Bedlam i rozłożył ręce w bezradnym geście.

– Niestety, obawiam się, że nie mam zbyt wiele do powiedzenia.

Służba nareszcie przebrała monarchę i mogli usiąść na wyściełanych krzesłach. Rothgar opowiedział całą historię najprościej, jak mógł, pomijając zasługi Diany i podkreślając rolę zmarłego woźnicy.

– Odważny człowiek, odważny człowiek, co? – zadumał się król. – Czy zostawił rodzinę?

– Tak, sire. Zonę i dzieci. Kazałem już się nimi zająć -dodał, uprzedzając kolejne pytanie.

Król tylko powtórzył: „co, co" i milczał przez chwilę.

– Wyślę list z podziękowaniem do tej kobiety. Markiz wątpił, czy cokolwiek zdoła ukoić smutek Elli

Miller, ale list królewski może się okazać w przyszłości niezwykle cennym dokumentem.

– To nadzwyczaj uprzejme, sire.

Monarcha zmarszczył czoło. Rothgar stwierdził, że najprawdopodobniej już zapoznał się z całą sprawą. Być może czytał nawet raport Eresby'ego Motte'a.

– Ten de Couriac – odezwał się po chwili. – Czy jesteś, panie, pewny, że maczał w tym palce, co? I czy wiadomo, że to byli Francuzi?

– To tylko przypuszczenia, sire. Mówili dobrze po angielsku, ale z obcym akcentem. Ten, którego mógł zdradzić najsilniejszy akcent, milczał.

Król aż uderzył dłonią w kolano.

– Ale po co?! Po co ten atak, co?!

Rothgar nie chciał wiązać tej sprawy z Currym, ani też wskazywać na czynniki oficjalne. Opowiedział więc Jerzemu o zajściach w gospodzie i o lubieżnej pani de Couriac.

– Zapewniam Waszą Królewską Mość, że nie dałem mu żadnych powodów do zazdrości – zakończył.

– Tyle osób zabitych z powodu jednej Francuzki, co? -obruszył się król. – Każę panu D'Eon, żeby wnikliwiej zajął się tą sprawą.

– Kawaler D'Eon jest bardzo zmartwiony tym wszystkim – zafrasował się Rothgar. – Czy wysunął może jakieś podejrzenia, sire?

– Też sądził, że to zazdrość – mruknął monarcha. – Podobno byłeś z nią, panie, sam na sam, co?

Ciekawe, skąd kawaler D'Eon wie takie rzeczy? pomyślał markiz. Jego przypuszczenia zaczynały się powoli konkretyzować.

– Ależ nic podobnego, sire – zaprzeczył gwałtownie. -Cały czas był przy nas jej mąż, lekarz albo lady Arradale.

Która zresztą uratowała mi życie, dodał jedynie w duchu, świadomy, że Jerzy III nie wysłałby do niej listu z gra-tuląc jami.

Monarcha potarł zmarszczone czoło. Był jeszcze bardzo młody, ale jemu samemu wydawało się, że jest nadzwyczaj poważny i kompetentny.

– Hrabina, co? Nie tego się spodziewałem. Co o niej sądzisz, panie?

Co o niej sądził? Uwielbiał ją. Uważał, że jest jedną z najwspanialszych kobiet w Anglii, a także Szkocji, Walii i Irlandii.

– Nie sprawiała trudności w czasie podróży, sire – odparł wymijająco.

– Czy będzie się sprzeciwiać małżeństwu, co? – Król poprawił się trochę na swoim miejscu.

Markiz rozłożył ręce.

– Odniosłem wrażenie, że wręcz do niego dąży. – Jego głos był zupełnie wyprany z emocji.

– To dobrze, co? Lord Randolph Somerton jest drugim synem i potrzebuje porządnego majątku. Czarujące, prawda?

2 pewnością nie było to słowo, z którego chciałby skorzystać. Zwłaszcza, gdy pomyślał o fircykowatym i zarozumiałym lordzie i jego surowym ojcu, księciu Carlyle.

– Czy zbyt wiele władzy na północy kraju nie skoncentruje się w ten sposób w rękach jednej rodziny, sire? – spytał ostrożnie.

Król w odpowiedzi wzruszył ramionami.

– Przecież i tak musi wyjść za mąż za kogoś z północy, prawda? Inaczej jej mąż zaniedbałby majątek, co?

– Przecież mamy teraz wspaniałe drogi, sire. Podróż do stolicy zajęłaby nam tylko dwa dni, gdyby nie ten przykry incydent.

Monarcha skrzywił się, jakby nie chciał więcej dyskutować o całej sprawie.

– Wobec tego sir Harry Crumleigh z Derbyshire albo lord Scrope ze Shropshire, który szuka cichej żony. Lady Arradale wydaje się nad wyraz spokojna.

Rothgar omal nie wybuchnął śmiechem. O Dianie można było naprawdę wiele powiedzieć, ale nie to, że jest spokojna. Słowa króla oznaczały, że doskonale zagrała swoją rolę. Sir Harry był ulubieńcem króla, ponieważ uwielbiał polowania i był doskonałym jeźdzcem. Wiele jednak wskazywało na to, że nie przeczytał w życiu ani jednej książki. Niektórzy wprost twierdzili, że tylko dlatego, iż nie potrafił czytać. Lord Scrope był natomiast człowiekiem miłym i nieszkodliwym. Diana w ciągu tygodnia zanudziłaby się przy nim na śmierć. Jeszcze zanim zdążyłaby poznać jego liczne choroby.

– Jeśli mogę coś dodać, sire. Hrabina dopiero przyjechała do Londynu i przeżyła szok po drodze. Powinna mieć chyba więcej czasu, żeby oswoić się z myślą o małżeństwie.

Markiz zamarł, oczekując na odpowiedź.

– Dobrze, co? Ale chcę, żeby wyszła za mąż jeszcze zanim wróci do swojego zamku. A teraz – monarcha zawiesił głos, jakby szykował coś miłego – mam dla ciebie niespodziankę, panie. Król Francji przysłał mi w prezencie automat, żeby przypieczętować traktat pokojowy, co?

– Naprawdę, sire? – Rothgar udawał zainteresowanie, chociaż wciąż zastanawiał się nad niespodziewaną decyzją Jerzego.

– Kawaler D'Eon ma go zaprezentować jutro w pałacu. Czy przybędziesz, panie?

– D'Eon? Z całą pewnością przyjdę, sire. – Markiz skinął głową.

– Ze swojej strony chcę pokazać automat, który dostałem od ciebie, panie, w zeszłym roku, co? – dodał król.

– Cieszę się, że wciąż znajduje uznanie w oczach monarchy. – Rothgar wstał i skłonił się lekko przy tych słowach.

Monarcha również podniósł się z miejsca.

– Zaprawdę. – Przybrał oficjalny ton: – Dobrze, panie, służysz Koronie. Jesteśmy zadowoleni z twoich usług i życzymy ci jak najlepiej.

Rothgar skłonił się jeszcze niżej.

– Wasza Królewska Mość jest dla mnie niezwykle łaskawy. Spotkanie dobiegło końca. Markiz przeszedł korytarzem do schodów, powściągając chęć odszukania Diany. Pragnął upewnić się, że jest bezpieczna. Wolał nie mówić jej nic na temat postanowień króla. Zwłaszcza, że wątpił, czy tym razem skończy się tylko na groźbach. Hrabina będzie musiała wykazać wielki hart ducha i dużo determinacji, żeby wyjść cało z tej opresji.

Nie mógł teraz zająć się jej sprawami. Chciał pojechać do Abbey i osobiście złożyć kondolencje Elli Miller. Przez chwilę zastanawiał się co robić, a potem, będąc już na dole, skręcił do pokoju przyjęć i skreślił do niej kilka słów:

Wielmożna Lady Arradale!

Tuszę, pani, że jesteś pod dobrą opieką i że dotarły do Ciebie wszystkie bagaże. Proszę o sygnał, gdybym mógł pomóc Ci w czymś jeszcze. Zrobię wszystko, co w mojej mocy.

Twój pokorny sługa,

Rothgar.


Miał nadzieję, że Diana odbierze właściwie treść tej błahej notatki. Zwłaszcza wzmiankę o tym, co jest w jego mocy. Rothgar złożył kartkę i zapieczętował ją swoim sygnetem. Następnie przywołał lokaja.

– Dla lady Arradale – poinformował go.

Służący skinął głową.

Znalazłszy się w powozie, próbował zapomnieć o Dianie. Jego myśli zwróciły się ku D'Eonowi. Wybór prezentu nie był zaskakujący, ponieważ wielu zdolnych mechaników pracowało również we Francji, a poza tym wszysy znali królewskie upodobania. Zamiłowanie do mechaniki łączyło króla z Rothgarem. To markiz dał mu pierwszy tego typu prezent, chińską pagodę, którą usiłowano, niestety, wykorzystać przy próbie zamachu. Czy to możliwe, żeby jakaś ciemna tajemnica wiązała się również z francuskim prezentem?

Ostrożności nigdy nie za wiele! pomyślał markiz.

Kolejny automat, który podarował królowi, był już znacznie prostszy i, jak mu się zdawało, całkowicie bezpieczny. Czy to samo będzie można powiedzieć o mechanizmie D'Eona? Rothgar miał wrażenie, że krąg, który go otaczał, a pośrednio także króla, zaczął się powoli zacieśniać.

Nagle uderzyła go myśl, że to D'Eon stoi za pomysłem wydania Diany za mąż. Jak do tej pory król nie wykazywał tyle determinacji nawet w najważniejszych dla kraju sprawach. Znaczyło to, że ktoś nim manipuluje. D'Eon często bywał na dworze i Jerzy chętnie z nim rozmawiał.

Tylko po co?

Żeby zemścić się za dwóch zabitych Francuzów? Nie, niemożliwe. Sprawa była zbyt świeża. D'Eon nie mógł się domyślać, że Diana jest tak doskonałym strzelcem.

A może sam chciał się z nią ożenić?

To było już bardziej przekonujące. Należał do ludzi ambitnych, lecz pozbawionych majątku. A małżeństwo z angielską arystokratką otwierało przed nim nieograniczone możliwości szpiegowania. Było to moralnie obrzydliwe, ale Rothgar wiedział, że Francuz jest do tego zdolny.

Ale jedna sprawa była wątpliwa. Jak to już powiedział Dianie, męskość DłEona stała pod znakiem zapytania. Wiadomo było, że nie unika flirtów, ale też nie ma żadnych kochanek.

Co więcej, Francuz spędził sporo czasu na dworze carycy Rosji w… kobiecym przebraniu. Oczywiście szpiegował wtedy na rzecz króla Francji. Wielu wątpiło w prawdziwość tej historii, ale Rothgar osobiście sprawdził wszystkie fakty. Nie wiedział tylko, czy D'Eon jest mężczyzną, kobietą, czy może hermafrodytą.

Niezależnie od swojej płci, pozostawał jednym z najzręczniejszych francuskich polityków. Brakowało mu tylko poważnego sukcesu, żeby zostać prawdziwym ambasadorem. Mogła to być na przykład zgoda na pozostawienie Dunkierki w niezmienionym kształcie.

Rothgar pokiwał głową. Wiele wskazywało na to, że D'Eon traktował go jak osobistego wroga. Często rozmawiał z królem i musiał dowiedzieć się, że markiz kategorycznie domaga się zburzenia fortyfikacji.

Powóz zatrzymał się przed Malloren House. Rothgar wysiadł i przeszedł od razu do swojego gabinetu. Zrobiło się zbyt późno na jakiekolwiek odwiedziny. Będzie musiał jutro pamiętać o żonie woźnicy.

Usiadł przy biurku i podparł głowę rękami. Pojedynek z Currym był majstersztykiem. Nikt by nie powiedział, że to robota Francuzów. Ale już atak na drodze nie należał do najzręczniejszych posunięć. Być może zainicjował go sam de Couriac, poruszony tym, że zdobycz wymknęła mu się z rąk.

Skoro zamachowcy posuwają się do bandyckich napaści, czego jeszcze można się po nich spodziewać?

Strzału z tłumu? Być może. Nie powinien jednak żyć w ciągłym strachu. Musi wypełniać swoje obowiązki. Poza tym, jeśli D'Eon znowu przejął inicjatywę, może chyba oczekiwać czegoś bardziej wyrafinowanego.

Markiz na chwilę zakrył twarz rękami. Niepotrzebnie powiedział Dianie o podwójnym rządzie. Jeśli D'Eon zorientuje się, że go szpieguje, znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wystarczy, że zdradzi się ze znajomością francuskiego, żeby wzbudzić jego podejrzenia.

Diana! Co się z nią teraz dzieje?

Czy D'Eon ma jakieś plany względem jej osoby?

Rothgar nie wątpił, że Francuzi przywarują na jakiś czas. Nie mogą już sobie pozwolić na otwarty atak, a nawet na to, by połączono z ich krajem kolejną próbę zabójstwa. Wbrew pozorom, de Couriac bardzo przysłużył się markizowi. D'Eon musi teraz bardzo uważać, żeby nie popaść w niełaskę.

Spojrzał na stos petycji leżących na stole. Wolał przeglądać je sam, chociaż mógł to za niego zrobić Carruthers. Między próbami wyłudzenia pieniędzy, czy prośbami prawdziwych przestępców, znajdowały się takie, którymi warto się było zająć. Na przykład ta, od pani Tulliver. Jej jedyny syn został skazany na deportację za kradzież surduta jakiegoś dżentelmena. Młodzieniec zrobił to z głupoty, po to, żeby lepiej zaprezentować się swojej dziewczynie. A surowość kary była oczywiście związana z pozycją owego dżentelmena.

Rothgar odłożył petycję na oddzielny stosik. Będzie się musiał tym zająć w ciągu najbliższych dni, zanim statek nie odpłynie do Australii. W kilku następnych znajdowały się prośby o pieniądze, jak również sprawy, które wymagały głębszego namysłu. Markiz odsunął je wszystkie.

Myślami wciąż był przy Dianie.

Przez chwilę zastanawiał się, co zrobić, żeby przynajmniej chronić ją przed D'Eonem. W końcu uśmiechnął się do siebie szatańsko. Miał pewien plan. Jako oficjalny przedstawiciel Ludwika XV, D'Eon był oczywiście nietykalny, ale można było inaczej dobrać mu się do skóry.

Natychmiast posłał po swojego drugiego sekretarza, Josepha Graingera. Carruthers pełnił wyłącznie funkcje oficjalne, natomiast młody Joseph, z wykształcenia prawnik, zajmował się takimi, które wymagały spokoju i dyskrecji.

– Witaj, Joseph. Przygotuj mi listę wierzycieli D'Eona -zadysponował. – Tę samą, którą przesłałeś mi do Arradale.

– Zaraz ją przyniosę – rzekł młodzieniec, a widząc zdziwioną minę chlebodawcy, dodał: – Przygotowałem wszystkie dokumenty związane z D'Eonem, panie. Mam jeszcze więcej materiałów.

Rothgar skinął z uznaniem głową. Nigdy dotąd nie zawiódł się na inteligencji Graingera. Po chwili na jego biurku leżały odpowiednie dokumenty lub ich kopie.

– Świetnie.- ucieszył się markiz. – Widzę, że jego finanse są w strasznym stanie. Nie ma już pieniędzy na amba-sadorskie wydatki. Jest zadłużony po uszy.

– Chcesz, panie, wykupić jego długi – domyślił się Grainger.

– Właśnie! – Energicznie wstał od biurka. – Rozpuść plotki, że jest wypłacalny.

– A nie jest? Rothgar machnął ręką.

– W tej sytuacji można powiedzieć, że ryzyko jest minimalne.

Grainger, który należał do ludzi niezwykle oszczędnych, spojrzał na niego z przyganą, ale oczywiście nic nie powiedział.

– A, i jeszcze jedno. – Markiz podniósł dłoń do skroni. -Trzeba nasilić obserwację D'Eona. Chcę wiedzieć z kim i kiedy się spotyka. I przyślij mi jeszcze Rowcupa. Idę się przebrać.

Kiedy wrócił po dziesięciu minutach do gabinetu, zastał tam grubiutkiego człowieczka rozpartego w fotelu i raczącego się jego cygarem. Parę lat temu uratował go od stryczka i od tego czasu Rowcup był mu wierny niczym pies. Od razu też wstał na powitanie.

– Wszystko gotowe, panie.

Rowcup należał do najgenialniejszych fałszerzy, jakich znał. Dla niego to zajęcie było bardziej sztuką niż przestępstwem. Rothgar zatrudniał go oficjalnie jako kopistę, ale co jakiś czas wykorzystywał w innych celach. Na dziś Rowcup przygotował zaszyfrowany list dla D'Eona od króla Francji. Markiz sam opracował jego treść, dlatego teraz pokręcił jeszcze głową.

– Chcę, żebyś do pochwał dodał parę słów – powiedział. -Że jako król rozumiem jego sytuację finansową i obiecuję pokryć wszelkie wydatki. Nawet, gdyby de Guerchy został ambasadorem.

– Zaraz to zrobię – zadeklarował Rowcup. – I tak na trudniejszy jest zawsze sam początek.

Po skończeniu listu zapieczętował go pieczęcią, którą sam zrobił i spojrzał na markiza, oczekując pochwały.

– Doskonale, Rowcup.

Pozostawało jeszcze dołączyć pismo do tajnej korespondencji, którą dostawał D'Eon. Nie było to trudne, ponieważ Rothgar znał skrzynkę kontaktową Francuzów. W końcu wyszedł z gabinetu, myśląc, że to koniec na dzisiaj, ale w korytarzu złapał go Carruthers z listem od Merlina.

Wrócił do siebie, żeby zapoznać się z jego treścią. Merlin informował go, że mechanizm jest bardzo skomplikowany, więc naprawa zajmie ładnych parę dni. Cóż, musi pogodzić się z tym, że nie pokaże go jutro królowi. Był jednak pewny wyższości dobosza nad tym, co mógł przysłać Ludwik XV i tego, że automat przyda mu się jeszcze w przyszłości.

– Przekaż mu, żeby przystąpił niezwłocznie do naprawy – zwrócił się do czekającego Carruthersa.

Sekretarz skinął głową i wyszedł. Rothgar miał właśnie pójść w jego ślady, kiedy jego wzrok padł na portret matki.

Ciekawe, co zobaczyła w nim Diana? Jej diagnoza była zadziwiająco trafna. Czy powiedziała mu wszystko? I czy była w stanie stwierdzić, czy matka go kochała, czy może nienawidziła tak, jak małą Edith?

Rothgar przez wiele lat utwierdzał się w przekonaniu, że jest zimny, pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Dzięki temu miał wrażenie, że tak bardzo różni się od swojej nadwrażliwej matki. Jednak wystarczyło, że brat poważnie zachorował, aby zatrzęsło to całym jego światem.

Spędził miesiąc przy łożu Cyna, pomagając mu walczyć ze śmiercią. Czasami miał wrażenie, że brat odpływa już do drugiego brzegu w łodzi Charona. Wówczas płakał z bezsilności.

Po miesiącu stan chorego poprawił się na tyle, że zaczął chodzić. Medyk powiedział, że nigdy czegoś takiego nie widział. Rothgar zaś przeżywał najszczęśliwsze chwile swojego życia.

Nigdy później nie twierdził ani nie wmawiał sobie, że jest nieczuły. Osoby bliskie darzył bezgraniczną miłością. Safo-na mówiła mu o tym już wcześniej, ale nie chciał jej wierzyć.

A teraz Diana została członkiem rodziny. No, prawie, dodał po chwili.

Nie, znowu próbuje się oszukiwać. Uczucie do Diany było inne, nowe. Czy znaczyło to, że pokochał ją jako… kobietę?

Raz jeszcze spojrzał na portret. Nikt nie wpędził matki w szaleństwo. Musi pogodzić się z tym, że taka się urodziła. Pogodzić i wyciągnąć konsekwencje.

Загрузка...