ROZDZIAŁ 9

I

W Chabarowsku wylądowali bladym świtem.

Chołowanow celowo wystartował z Irkucka nocą, by dotrzeć na miejsce wczesnym rankiem. Z karty lotu wynikało, że udają się tranzytem do Władywostoku. Taki fortel, żeby nie wywoływać paniki. Nie podrywać, jak nie trzeba, lokalnych władz. Samochód też wezwał Chołowanow nie z komitetu partii, tylko z pobliskiej jednostki. Po co zbędne zamieszanie?

Nastia przebrała się w kabinie, zrzuciła skafander polarny. Latem w Chabarowsku nie byłby to najbardziej odpowiedni strój. Teraz ma na sobie spódniczkę i bluzę mundurową ze szkarłatnymi wyłogami, w klapach emblematy: złoty sierp i młot, próby 575.

Zapięła pas, poprawiła kaburę na biodrze, sprawdziła zatrzask łańcuszka przy teczce. Teczka do lewej ręki, na przegubie stalowa bransoleta. Nikt nie wyrwie dokumentów, chyba że razem z ręką.

Podjechał samochód dowódcy pobliskiego pułku myśliwców: kierowca i dwóch uzbrojonych wartowników.

Nie wiedzą jeszcze, dokąd się udają, ani po co. Zwyczajnie, Chołowanow szepnął do słuchawki kilka odpowiednich słów i wóz podstawiono pod sam trap.

Jest też i dowódca pułku we własnej osobie.

— Co jeszcze mogę dla was zrobić? — Nie wzywali dowódcy pułku. Przygnał sam, żeby osobiście dopilnować, czy wszystko jest jak należy.

— Wszystko w jak najlepszym porządku. Możecie się odmeldować. Wracajcie do zajęć. Podwyższajcie gotowość bojową powierzonej wam przez władzę radziecką jednostki.

Nastia zajęła miejsce na tylnym siedzeniu:

— Do Dużego Domu.


II

Salutują wartownicy strzegący wejścia do Dużego Domu. Nastia trzyma w ręku taki papier, że nikt jej nie zatrzymuje dłużej niż na chwilę.

Schodami do góry, mija po drodze granitowy monolit: Lenin i Stalin na ławeczce.

Nastia zawczasu zapoznała się z rozkładem budynku, wszystkich schodów, korytarzy i pomieszczeń. Idzie wprost do gabinetu naczalstwa, nikogo nie pyta o drogę. Leciwa sekretarka zrywa się z miejsca, próbuje własnym ciałem zagrodzić wstęp do gabinetu. Nastia usuwa ją z drogi miękkim ruchem: kantem dłoni pod brodę, lekko do góry, łagodnie do tyłu. Leciwa dama bezwładnie ląduje na fotelu, Nastia mija ją — i do drzwi. Puka i, nie czekając na pozwolenie, naciska klamkę.

Zza biurka unosi się odpowiedzialny towarzysz. Oburzony. Nalany krwią: tak się tutaj nie wchodzi.

Uprzedzając wybuch gniewu, Nastia przedstawia się:

— Speckurier KC Strzelecka.

Odpowiedzialny towarzysz łagodnieje w oka mgnieniu. Nastia wręcza mu kopertę z pięcioma pieczęciami:

— Proszę pokwitować odbiór.

Koniec długopisu lekko drży. Odpowiedzialny towarzysz podpisuje się niepewnie. Zdenerwowany rozrywa kopertę.

— Kopertę proszę oddać, jest na niej wasze potwierdzenie odbioru.

— Oczywiście, a jakże, ma się rozumieć.

Chciałby jak najszybciej to przeczytać, ale nie, musi stracić ze dwie sekundy, żeby oddać kopertę tej pedantycznej zarazie.

Towarzysz pogrążył się w lekturze. Całkiem krótki dokument. Przeczytał.

Nie chciał wierzyć. Przeczytał jeszcze raz. Odzyskał pewność siebie.

— Moje gratulacje.

— Skąd wiecie, co tu jest?

— Jestem kurierem specjalnym KC, to wiem, co tam jest. Jest napisane, że towarzysz Stalin mianował was zastępcą ludowego komisarza spraw wewnętrznych.

— Tak jest.

— Jeszcze raz moje gratulacje. Zaraz odlatujemy.

— Jak to, zaraz?

— Znaczy zaraz. Wsiadamy do samolotu i lecimy. Towarzysz Stalin czeka.

— Muszę wpierw zdać wszystkie sprawy.

— Niczego nie musicie zdawać. Pilnie to trzeba przejmować sprawy w Moskwie. Jak wrócicie, to zdacie. Zamknijcie tylko i opieczętujcie sejf. Klucze i pieczęć weźcie ze sobą.

— Zadzwonię przynajmniej do domu, żeby nie czekali z obiadem.

— Do waszego domu nadamy radiogram z pokładu samolotu.

— Ale ja nie mam skafandra polarnego, zamarznę w czasie lotu.

— My mamy. Przywiozłam futrzane buty numer 47, hełm numer 63, futrzaną kurtkę i spodnie rozmiar “bardzo duży, szeroki”.

Odpowiedzialny towarzysz już się nie odezwał, ale jego wzrok był aż nadto wymowny: Zobaczysz, ścierwo, jak przylecimy do Moskwy, jak tylko zostanę zastępcą ludowego komisarza…


III

Dwadzieścia trzy godziny lotu do Moskwy. Międzylądowania w celu uzupełnienia paliwa. Powrót bez postoju na nocleg. Towarzysz Stalin czeka.

Nie jest wygodnie odpowiedzialnemu towarzyszowi w samolocie. Huk, brzęk, wibracje, kłęby pary z ust kładą się szronem na aluminiowych wręgach.

Ale kurierka z KC najwyraźniej uświadomiła sobie wreszcie, że kiedy rozmawia się z towarzyszem tej rangi, trzeba skulić ogon pod siebie. W Chabarowsku była speckurierem KC. Ale w samolocie jest już zwyczajną stewardesą. Najwyraźniej ma pietra. Całą drogę zachowuje się, jak przystało na wzorową stewardesę w rządowym samolocie: a może homary?

Im bliżej Moskwy, tym bardziej łagodniał odpowiedzialny towarzysz. Miałby się obrażać na dziewczynę? Czy to w ogóle jego poziom? Zastępca ludowego komisarza NKWD, to nie przelewki. Dziś zastępca, a jutro… A dziewuchę można tak lub inaczej nauczyć moresu. Szkoda, że odpadł nocleg w Nowosybirsku. Dziewucha trochę koścista, ale w futrzanym skafandrze — całkiem, całkiem.

I pilot — Bałabanow czy Kałabanow, jeden czort — też zachowuje się jak należy. Wie, gałgan, kogo wiezie. Powitał odpowiedzialnego towarzysza w postawie zasadniczej.

Wylądowali na Chodynce.

Nastia przystawia Lugera do potylicy odpowiedzialnego towarzysza.

— Jesteście aresztowani. Żadnych raptowanych ruchów. Prawą rękę wolno do kieszeni. Nie oglądać się. Wyjąć klucz do sejfu i pieczęć. Tak jest. Położyć na podłodze. Ręce do tyłu. Towarzysz Stalin czeka.

Nastia nie pojmuje, po co musiała tuczyć tego grubasa homarami, czemu miał służyć cały ten przydługi spektakl uprzejmości. Kiedy tylko znalazł się na pokładzie, należało skuć te wypielęgnowane rączęta i niech sobie leci zaobrączkowany. Zacznie szaleć, to obić gębę, albo zrzucić w pizdu z samolotu. A tu pełen Wersal.

Spytała Chołowanowa, po co ta cała komedia. Chołowanow milczał chwilę, po czym odparł:

— Tak rozkazał towarzysz Stalin.


IV

Od posadzki ciągnie chłodem. Nastia siedzi w butach polarnych. Nogi trzeba trzymać w cieple. Na ramionach — angielska letnia kurtka futrzana. Na kolana narzuciła niedźwiedzia skórę.

W bibliotece panuje półmrok. Fali się tylko lampa nad jej stołem. Abażur zielony, żeby nie męczył wzroku. Może to przez ten cholerny klosz ma zielone kręgi przed oczami?

Zimno. Bo też ile ciepła może dać jeden żeliwny piecyk? Trzeba będzie zakręcić się za drugim.

Ogromne cienie na ścianach, na oknach.

Tyle już nauczyła się o łączności rządowej, że mogłaby z powodzeniem zostać szefem zarządu. Zna się na problemach jakości, specyficznych obwodach i wielu innych sprawach.

Ale główny problem, to ludzie. Nie dojdziesz z nimi do ładu. Wszystkie stoły ma obłożone teczkami, papierami, schematami. Nastia wyznaczyła sobie zadanie: rozładować te stoły. Ale nic z tego. Żeby rozpracować jeden przypadek, trzeba ściągać z archiwum akta dwudziestu, trzydziestu ludzi. Rozpracujesz jednego, a nitka ciągnie się dalej.

W magazynie jest specjalny stół na kółkach. Obłożą cały stół aktami osobowymi — i do Nasti. Kółka gruchoczą po klasztornych posadzkach.

Stanęła wobec problemu, znanego wszystkim badaczom: stosy papierów, a informacji wciąż za mało.

Nawet portrety na ścianach przestały ją już drażnić. Nastia kazała postawić na środku sali duży stojak. Rozmieściła na nim cala strukturę kierownictwa Ludowego Komisariatu Łączności. Na samej górze — towarzysz Berman. Towarzysz Berman jest punktem odniesienia, i króciutki życiorys:

Urodzony 10.04.1898. Pochodzenie chłopskie. Po Rewolucji objął wysokie funkcje w kontrwywiadzie. W wieku 22 lat był szefem tajnej policji Republiki Dalekowschodniej. Po jej wcieleniu do Rosji Radzieckiej kierował kontrwywiadem na Dalekim Wschodzie Od 1930 — zastępca naczelnika Głównego Zarządu Łagrów. Od października 1936 — zastępca Jeżowa. Od sierpnia 1937 — ludowy komisarz łączności ZSRR. Miłośnik sztuki. Członek Komisji d/s Sprzedaży Kosztowności do Ameryki. Podejrzany o przywłaszczenie Orderu Świętego Andrzeja: platynowy łańcuch z brylantami (łączna waga brylantów — 48 karatów), oraz Orderu Orła Białego z Brylantami (łączna waga brylantów — 7 karatów). Członek Komisji Państwowej d/s Sprzedaży Płócien Flamandzkich Mistrzów ze Zbiorów Ermitażu. Według źródeł agenturalnych celowo zaniżał ich ceny, za co otrzymywał znaczące łapówki pieniężne od nabywców (patrz: akta wydzielone 27/135). Konta bankowe: UBS w Bazylei, SBS w Zurichu (patrz: akta wydzielone 33/741). Kierował budową kanału Moskwa-Wołga. Potajemnie prowadził dom publiczny dla bywalców z wyższych sfer oraz własny harem (patrz: akta wydzielone 35/115).

Zagląda Chołowanow:

— No jak, dobrze się bawisz?


V

Coś ciekawego wyłania się w Ludowym Komisariacie Łączności. Wszystkie fotografie na stojaku powiązane są czerwonymi nitkami. Sami swoi. Poza jednym wyjątkiem. Podesłali im w ubiegłym roku majora, absolwenta Wojskowej Akademii Elektrotechnicznej. Terentij Pieresypkin. Haruje za wszystkich — tak wynika z zapisów rozmów. Ci z NKWD nie zawsze chwytają te wszystkie zawiłości telekomunikacji.

Na samym dole piramidy — zdjęcie majora Terentija Pieresypkina. Ciągną się do niego z różnych stron cztery czarne nitki. Znaczy — wszyscy go nienawidzą. Od Bermana do Pieresypkina — też czarna nitka. Dawno by go rozstrzelali, ale może wyłożyć się łączność w kraju. Dlatego go tolerują.

Nastia zamówiła akta osobowe Pieresypkina i wszystkie szpule z nagraniami. Twardy facet idzie przez życie wyprostowany, ma czelność mieć własne zdanie, wykłócał się w gabinecie samego Bermana…

Trzeba by zameldować towarzyszowi Stalinowi.


VI

Major Terentij Pieresypkin przestał wracać do domu. Nie ma sensu. Metro, potem trolejbus i jeszcze czekasz na autobus, który nie nadjeżdża. W końcu docierasz do domu, a tam umyślny na motorze: wzywają was.

Na studiach major, po prostu przez młodzieńczą lekkomyślność, uzyskiwał bardzo dobre wyniki. Dlatego miał pecha i dostał przydział do Ludowego Komisariatu Łączności, a nie do wojska. Protestował. Tłumaczył. Wyjaśnili mu: w czasie pokoju cały system łączności podlega czekistom. Logiczne. NKWD musi wszystko wiedzieć. Natomiast w czasie wojny system łączności będzie wykorzystany do celów wojskowych. Nadciąga wojna, każdy to widzi, dlatego trzeba stopniowo przestawiać łączność na tryb wojenny. Będziesz pierwszą jaskółką. Niebawem przyślemy następne.

Pieresypkin wylądował w Komisariacie Łączności i gwizdnął pod nosem. Prócz niego — sami czekiści.

W pierwszej chwili nawet chciał się z nimi zbliżyć. Niemożliwe. To wybrańcy. A on czarna owca. Z innej gliny. Rozmawiają o sprawach zrozumiałych tylko dla nich. Mają własny język. Własne gesty. Nawet stopnie oficerskie mają inne. Pieresypkin jest majorem i nosi dystynkcje majora. A u nich majorzy noszą pagony pułkowników. Zwracają się do siebie używając kryptonimów. Nigdy nie wiadomo, o kim mowa.

Jednym słowem, wpadł po same uszy. Terentij Pieresypkin nie liczy zbytnio, że dotrwa do wojny. Opuszczając Akademię otrzymał stopień majora i raczej nie zdąży już awansować. W tym otoczeniu szansę na awans są zerowe. Dobrze, jak nie poleci w dół. Co tam stopień — żeby tylko głowę ocalić!

Pracuje dniem i nocą. Kiedy zostaje sam w opustoszałym gmachu, postanawia, że się od jutra ukorzy, że będzie szczerzyć zęby do każdego napotkanego czekisty. Ale przychodzi poranek i major Pieresypkin nadal nie potrafi uśmiechać się tak, jak tego oczekują. Nie ten charakter. Chciałby merdać ogonem. Niestety, nie potrafi.

Czekiści widzą, że niełatwo złamać majora Terentija Pieresypkina. Widzą, że już czas go rozstrzelać. Ale wciąż mają ciut-ciut za krótkie ręce. Na razie los mu sprzyja.

Otaczający go czekiści też są zaskoczeni. Każdego ranka witają go nieodmiennym: To was, Terentij, jeszcze nie rozstrzelaliśmy?


VII

Nastia bardzo rzadko wraca do swego pokoju. Jest tu miło. Deszcz dudni po dachu. Ciepło, przytulnie. Piecyk śpiewnie zawodzi. Taki sam żeliwny jak w sali, ale tu pokoik niewielki, to i ciepła starcza. Nastia uznała, że zasłużyła na odpoczynek. Podniosła słuchawkę:

— Proszę obiad do pokoju 41.

— Jest druga w nocy.

— Naprawdę? Nie zauważyłam. To wykombinujcie cokolwiek.

— Za chwilę.

Instytut Rewolucji Światowej czuwa. Dostaniecie tu obiad o każdej porze dnia i nocy. Możecie go nazwać późną kolacją lub wczesnym śniadaniem. Jak sobie chcecie.

Instytut Rewolucji Światowej czuwa. Stukają aparaty telegraficzne, szyfrantki ślęczą nad tekstami, po bibliotekach i archiwach snują się dziewczyny takie jak Nastia, pochylają się nad opasłymi tomami akt, NACZSPECREMBUD przetacza wagony ze szpulami namagnesowanego drutu, żołnierze ochrony rozładowują zielone skrzynki, wypełnione nie wiadomo czym, samoloty grzeją silniki, jakieś grupki ludzi znikają w mroku…

A Nastia odpoczywa.

Krople dżdżu spływają po pochyłej szybie. Jakże będzie miło, gdy obudzi się pewnego dnia, a okno w dachu będzie przysypane śniegiem.

Ale tymczasem nie ma śniegu. Tylko deszcz w czarnym oknie. Krople bębnią po dachu, grzmi burza, wiatr wyje w kominie.

Zapukano do drzwi:

— Obiad.


VIII

Po Rewolucji Światowej ludzie będą mieć wspaniale życie. Żeby tylko dożyć. Zresztą przed Rewolucją Światową też nie jest najgorzej. Na talerzu — kromki gorącego białego pieczywa opieczonego na francuską modłę. W butelce schłodzone wino. Nie byle jakie. Chablis. Białe mięso na liściach sałaty — to wędzony bażant. Poza tym patera, a na niej pachnące jabłka, kaukaskie winogrona, delikatne morele. Poza tym srebrny dzbanek gorącej kawy. Ot, prosty, skromny posiłek.

Nastia nalała sobie wina, umoczyła wargi. Zamyśliła się. Siedzi na łóżku, oparta plecami o ścianę, kieliszek zastygł w pół drogi. Po raz pierwszy od wielu tygodni zafunduje sobie dzień prawdziwego wypoczynku: pięć godzin snu, może nawet sześć. Rano wstanie, powałęsa się po okolicznych lasach. A potem z powrotem do roboty, na wiele tygodni.

Szkopuł w tym, że umysł nie potrafi się wyłączyć. Dlatego stygnie pieczywo po francusku. Już zapomniała o wędzonym bażancie. Już zapomniała o winie w kieliszku. Ma ważniejszy problem na głowie.

Może by zadzwonić do kogoś? Może jest jakaś bratnia dusza, która już nie pracuje, ale jeszcze nie śpi?

— Operator, tu Strzelecka. Proszę pilnie wezwać Chołowanowa do mojego pokoju.

Rzuca słuchawkę. Ubiera się. Znowu za telefon:

— Skierujcie Chołowanowa nie do pokoju, a na salę.

— Nie ma go na miejscu.

— Przekażcie, jak tylko się pojawi.


IX

Korytarzem w dół. W ciemność. W oddali pali się w jakichś okienkach, ale między budynkami — choć oko wykol. Zacina deszcz, wiatr szarpie połami płaszcza. To nic, zaraz będzie budynek śledczy, a tam już tylko dwa kroki korytarzem, do swojej sali. Przecina królestwo profesora Pierziejewa. Można je ominąć idąc podwórkiem, ale Nastia zawsze woli przejść piwnicą ludożerców, zajrzeć do klatek.

Ludzi zawsze fascynuje śmierć. Ktoś wpadnie na ulicy pod samochód — od razu zbiegowisko. Pogapić się. Na co się gapicie? Jak to, na co?

Nastię, jak innych, też pociąga śmierć. Skoro można spojrzeć śmierci w oczy, to jak z tego nie skorzystać?

Toteż i korzysta…


X

W monasterze mówi się, że nocami Nastia Strzelecka przywołuje do siebie Gryfa. Do którego pokoju by go nie wezwała, tam on pędzi. Gdziekolwiek by się znajdował, cokolwiek by robił — rzuci wszystko i w te pędy do niej. O każdej porze dnia i nocy.


XI

Nastia wraca do sali, patrzy na ściany i nagle rozumie, jaki błąd popełniła.

Przystawia drabinę, zdziera wszystkie zdjęcia z plansz. Od samego sufitu.


XII

Chołowanow zjawił się rano o dziewiątej. Wchodzi i oczom nie wierzy. W sali wszystko poprzewracane. Pozdzierane fotografie walają się w strzępach. Ileż czasu ileż roboty na to poszło, a ta durna wszystko zniszczyła!

— Odbiło ci z przepracowania? Jak my to teraz odtworzymy?

— Nie ma po co. Trzeba budować zupełnie inaczej. Popełniliśmy zasadniczy błąd. Dla lepszej przejrzystości brałam duże fotografie, a trzeba brać małe: osiem na dwanaście.

— To na tych pod sufitem nie zobaczysz ni cholery!

— Jak trzeba będzie, to się zobaczy. Przystawi się drabinkę i się zobaczy. Powiem ci, w czym tkwi błąd. Brałam duże zdjęcia i na ścianie zmieściło się tylko kierownictwo NKWD. Na pozostałych ścianach i stojakach zarządy pokrewnych organizacji. Otrzymaliśmy wiele oddzielnych struktur. I to jest błąd. NKWD, Ludowy Komisariat Gospodarki Leśnej, Ludowy Komisariat Łączności, Zarząd Eksploatacji Złóż Złota, Główny Zarząd Budownictwa Ludowego Komisariatu Komunikacji, Zarząd Budowy Szos, Dalbud itd. itp. — to jest jedna, niepodzielna struktura. Jeden wielki organizm. Więc powinniśmy umieszczać wszystkich razem na jednej ścianie. Mniejsze zdjęcia, ale za to gęściej. Potem połączymy to wszystko nitkami… i otrzymamy całą strukturę jak na dłoni. Dopiero wtedy zobaczymy właściwy obraz tej potęgi.

Загрузка...