ROZDZIAŁ 15

I

Zahuczały dziarsko bębny, zaśpiewały skrzypce:

Kirow, chłop na schwał,

Widać jednak kiep,

To mu Stalin wyrychtował

Zgrabną kulkę w łeb!

Młoda kobieta w długiej sukni tańczy lekko, posuwiście. W głowie jej się nie kołuje. Pewnie też spadochroniarka. Kręci się w miejscu jak fryga. A wydaje się, że nogami w ogóle nie rusza. Długa spódnica wydyma się jak czasza spadochronu. A może raczej dmuchawiec. Wiruje i unosi się, odsłaniając szczupłe, smukłe nogi w czarnych pończochach. Kobieta obraca się bez przerwy, z zagadkowym uśmiechem na ustach. Właściwie nie tańczy w rytm muzyki, lecz muzyka dostosowuje się do jej tańca.

Ależ Boczarow ma orkiestrę! A przecież to zaledwie dziesięć osób. Skrzypce, bębny, bałałajki i gitary — ot, cały skład. Nastia zasłuchała się, oczarowana.

Melodia płynnie przeszła jedna w drugą i gruchnął taki kankan, jaki można usłyszeć tylko na zgniłym Zachodzie. Kankan to według “Słownika wyrazów obcych”:

…francuski taniec estradowy, odznaczający się nieprzyzwoitymi ruchami ciała… I już sześć dziewczyn ruszyło w tan, wyrzucając nogi wysoko w górę. Prawdziwe talenty!

Sala zapełnia się. Dym z papierosów płynie pod sufit. Hałas, zgiełk, wrzawa. Kelnerzy nalewają wódkę. Obiecali przysłać z Moskwy skrzynkę jakiejś najnowszej wódki na próbę. Ale coś jej nie widać i goście muszą się zadowolić Myśliwską.

Goście pojawiają się jak spod ziemi. Nastia obserwuje zabawę z galerii. Schodami nie da się zejść z dzwonnicy na salę. Od dawna zawalone z góry na dół pokruszonymi cegłami, kamieniami, tynkiem. Żelazne wrota są zupełnie zasypane. Minęło wiele lat, a nikt nie próbował ich otworzyć. Bo i po co? Nastia jeszcze za dnia wdrapała się po murze dzwonnicy, przecisnęła do środka przez wąski wykusz i zeszła na galeryjkę rozwalającymi się schodami. Dalej się już nie dało. W ciągu dnia cerkiew była pusta i ciemna, okna zamurowane, ledwie kilka promieni słońca przedarło się przez szczeliny w dachu.

Oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Na galerii wszystko pokrywa warstwa kurzu. Każdy krok Nasti zostawia ślad. Znaczy że od dawna nie było tu nikogo. A więc i jej tu nikt nie odkryje.

Znalazła dobre miejsce. Pod wieczór na dole pojawiła się służba, zapaliła mnóstwo świec, włączyła kolorowe reflektory. Z nastaniem nocy sala zapełniła się ludźmi i zabawa rozpoczęła się na całego.

Nastia obserwowała wszystko z góry. Byle tylko nie kichnąć, bo kurz kręci w nosie. I serce łomocze ze strachu — tyle godzin wdrapywała się po cerkiewnym murze jak mrówka. Czy na pewno nikt nie zauważył?


II

Do tej pory Nastia wiedziała, że cerkwie świetnie służą za sale sportowe i magazyny zboża. Ale okazuje się, że dobre są też i do celów rozrywkowych. Oczywiście tajnych.

Najważniejsze, że mury takie grube. Tłumią każdy dźwięk. Wysokość świątyni też nie bez znaczenia, bo powietrze czystsze i zdrowsze. Dym z papierosów ulatuje pod sufit, a do sufitu kawał drogi.

I mnóstwo przestrzeni do tańca. I na stoły do gry. No i dla tych, co z rozchichotaną dziewczyną szukają ustronnego miejsca. Jak w remizie. Tyle tylko, że nikt się tutaj po mordzie nie leje.

A na środku sali gra się o wielkie stawki. Brzęczą monety. Czerwońce. Te z czasów Nikołaja i Aleksandra. I Lenina. Szeleszczą banknoty. Całe paczki banknotów. Nasze, rodzime, z wizerunkiem robotnika i czerwonoarmisty. I obce — zielone. Widać na nich Waszyngtona i różnych innych mądrali. Gra się rozkręca, dziewczyny tańczą, skrzypce łkają, gęstnieje słup dymu.


III

Sala powoli się zapełnia. A to kto? Pierwszy sekretarz komitetu obwodowego partii. I przewodniczący obwodowego komitetu wykonawczego. Żonom powiedzieli, że razem z towarzyszem Boczarowem w baraku śledczym rozplątują misterną sieć kontrrewolucji. No i są. Przy stołach gry. Jest i prokurator obwodowy. Przyszedł sprawdzić, czy wszystko zgodnie z prawem.

Zjawił się też towarzysz Sarkisow. Sarkisow mieszka w Moskwie. Nastia go pamięta. To szef Wydziału Budowlanego NKWD. Dostał długoterminową delegację służbową, kieruje budową podziemnego miasta.

Jest i Prokofiew, zastępca ludowego komisarza łączności. Tego też oddelegowano tu na dłużej. Pod jego nadzorem całe kilometry tuneli podziemnego miasta zapełnia się aparaturą łączności.

Nastia myślała, że im ostrzejszy terror, tym mniej takich tajnych miejsc rozrywki. A tymczasem wprost przeciwnie. Uczta w czasie zarazy. Ludzie chcą żyć szybko i intensywnie. Cieszyć się życiem, chwytać je pełnymi garściami. Dziewczyny piąty już raz tańczą kankana. Ach, jak dobrze!

Nastia stoi na galerii za kolumną. Wszystko widzi. Wszystko słyszy. W świątyni jest taka akustyka, że dźwięki z dołu dochodzą tu, na górę, jeszcze głośniejsze i wyraźniejsze. I w ogóle nie zamazane. Wszystkie nieprawomyślne rozmowy słychać tak, jakby Nastia siedziała z Boczarowem przy jednym stole i tasowała karty.

Ale Nastia nie chce słuchać tych wynurzeń buntowników. Woli muzykę. Bo dźwięki muzyki poruszają duszę. Ach, mniszko, jakież to życie toczy się obok ciebie! Jakaż gra! Przecież to spelunka czekistów, a przypomina hulaszcze zabawy oficerów pułku gwardii konnej. Ach, gdyby tak Nastia mogła zejść na dół! Dopiero by im pokazała kankana.

Zeszłaby i powiedziała Boczarowowi: dopuść mnie do spisku, lubię przygody i ryzyko. Wyjawię ci wszystkie sekrety Stalina, tylko pozwól zatańczyć.

Przystojniak z tego Boczarowa! Śniady jak Cygan, kruczoczarne kędziory, wzrok zły i dziki. Widać, że jest żądny władzy. Jeśli im się uda, to Boczarow wykończy i Jeżowa i Frynowskiego i Bermana. Szkoda, że w życiu tak jest: albo Stalin Boczarowa, albo Boczarow Stalina. Szkoda, bo w innym układzie Boczarow mógłby być prawdziwą podporą stalinowskiej władzy. Żal człowieka. Żal, bo to ogier, lepszy od Chołowanowa. Dziewczyny skaczą koło niego. I koło jego gości. Młodych, przystojnych. Przedstawicieli tak zwanej młodej stalinowskiej kadry.

Trudno oderwać się od muzyki. Ale Nastia musi to zrobić, posłuchać rozmów.

Gadają tylko o kartach i dziewczynach.

— Fartownie, dwadzieścia jeden.

Można zrozumieć to dosłownie: dla karciarza dwadzieścia jeden to szczęśliwa liczba. Ale można też inaczej: za miesiąc, siódmego listopada 1938 roku, przypada dwudziesta pierwsza rocznica Wielkiego Października. Wygląda na to, że wtedy przechwycą władzę. Wcześniej nie dadzą rady, nie ukończono jeszcze montażu w Górach Żygulowskich.

— Dobrze tu u ciebie, Sasza.

— Dobrze będzie siódmego listopada — odpowiada Boczarow. — Dopiero się zabawimy. Zatańczymy kankana przy dźwiękach orkiestry symfonicznej.


IV

Siedzi Nastia w swojej kryjówce i nagle poraża ją myśl: jeśli tutaj, w cerkwi, Boczarow urządza orgie, mówi wszystko, co chce, przegrywa i wygrywa miliony — znaczy, że uważa to miejsce za bezpieczne i dobrze zakonspirowane. A więc… Najważniejsze dokumenty też mógł tu ukryć.

Cerkiewne schowki… Ileż to razy o nich słyszała. Schowki pod wielotonowymi płytami posadzki. W grubych murach. W przepastnych podziemiach. W korytarzach prowadzących do grobowców rodzinnych. Do trumien. A może… Może dokumenty leżą w najbardziej widocznym miejscu. I nikt nie zwraca na nie uwagi.


V

Pożegnalny walc. “Fale Amuru”. Muzyka umilkła o czwartej w nocy. Dokładnie — o czwartej jedenaście. Zgaszono światła. Wyłączono reflektory.

Dopiero teraz Nastia uświadomiła sobie, że nie spała już dwie noce. Została sama w pustej cerkwi. Z owalnego sklepienia spoglądają na nią ogromne, straszne oczy. Zaglądają jej prosto w duszę.

Nastia zna tę sztuczkę. Wie, jak malować ikonę czy plakat, żeby oczy zawsze patrzyły wprost na widza. W którąkolwiek stronę ten się nie zwróci, namalowane oczy wodzą za nim. Sposób jest całkiem prosty: twarz i oczy trzeba namalować równo i symetrycznie, głowa nie może być przechylona w żadną stronę. Źrenice muszą być dokładnie pośrodku. I wszystko. Takie oczy będą szły za tobą. Wszędzie. Kiedyś doprowadzało to niektórych do szaleństwa.

Ale na Nastię takie rzeczy nie działają. Wie, że religia to opium dla mas. Wie, ale na wszelki wypadek nie patrzy w górę. Na to oblicze o ogromnych oczach.


VI

Obwiązała kamienną kolumnę linką spadochronową i jak jedwabnik po nitce spuściła się na dół.

Rozejrzała się. Ogromna cerkiew. Gdzie tu jest najbardziej widoczne miejsce? Tutaj był ołtarz. Ale nic nie widać. Może obok? Jakieś niewielkie pomieszczenie, całe zawalone gruzem. Musiał tu walnąć pocisk. Ściany nie przebił, ale wewnątrz się posypało. Nikt tego nie uprzątnął. Spod rumowiska wystaje róg ogromnej, zardzewiałej kasy pancernej.

Pewnie przechowywano w niej najcenniejsze rzeczy.

Nastia zaświeciła latarkę. Zardzewiała metalowa skrzynia leży na boku. Od czasu rewolucji. Zamknięta.

A dlaczego zamknięta? Ano dlatego, że zamknęli ją właściciele, zabrali klucze i uciekli. Mogło tak być? Mogło. Tyle tylko, że gdyby towarzysze komuniści znaleźli zamknięty sejf, z pewnością by go otworzyli siłą. I leżałby tu podziurawiony, z wyłamanym zamkiem.

Gdyby nawet założyć, że przez te wszystkie lata towarzysze nie próbowali dobrać się do skarbca, to już na pewno Boczarow by czegoś takiego nie zaniedbał. A więc jeśli skarbiec zachował się w całości, to znaczy, że umieścił go tu Boczarow. Skoro jest zamknięty, to znaczy, że zamknął go Boczarow.

Znaleźć staroświecki, wyprodukowany w Putiłowce sejf i przysypać go malowniczo zwałami gruzu — to w stylu Boczarowa. Trudno o lepszy schowrek. Do cerkwi mają dostęp tylko Boczarow i przyjaciele Boczarowa za jego zgodą. Nikt inny nie może tu wejść. A gdyby nawet wszedł, czy zwróciłby uwagę na zdezelowany sejf, który leży przewrócony na bok i rdzewieje?

Jeśliby nawet zauważył i tak nie mógłby go otworzyć.

Sejf rzeczywiście jest dziwaczny. Nastia nigdy takiego nie widziała.


VII

Obejrzała go dokładnie.

Był cały zardzewiały, ale zamek miał czysty. Lekko przetarty smarem karabinowym. Nawet zapach dało się wyczuć.

Nastia zapamiętała z dzieciństwa takie zdarzenie: chodzili sobie z ojcem po lesie, znaleźli polankę przy bocznicy kolejowej, postanowili nigdzie dalej nie iść, nie szukać grzybów, tylko po prostu posiedzieć na słońcu i połapać motyle. Dopiero wieczorem ruszyli do domu. Nastia powiedziała wtedy ojcu:

— Muszą tu być w pobliżu jakieś zakłady wojskowe. Fabryka. Tajna.

— To prawda, są. Ale skąd ci to przyszło do głowy?

— To proste — wyjaśniła Nastia. — Cały dzień spędziliśmy w pobliżu bocznicy i nie widzieliśmy ani jednego pociągu.

— I co z tego?

— A szyny aż się błyszczą, takie wyślizgane. Muszą tędy przejeżdżać pociągi, ale wyłącznie nocą…

— A może to cywilne zakłady?

— To czemu nie puszczają pociągów w dzień, po co czekają do nocy?

— A jeśli to jednostka wojskowa?

— To co by tak przewozili latami noc w noc. Byliśmy tu przecież w zeszłym roku i szyny tak samo błyszczały.

— Dobrze — nie ustępował ojciec — może i jest tajna fabryka, ale dlaczego sądzisz, że niedaleko?

— Dlatego, że to nie magistrala, ale bocznica. Ślepy tor. A jak daleko może prowadzić ślepy tor?

Wtedy to właśnie ojciec pierwszy raz jej powiedział: zostaniesz szpiegiem, Anastazjo. Wielkim szpiegiem.

Tutaj podobnie: sejf niby porzucony, ale ktoś go regularnie zamyka i otwiera. Dziurka od klucza błyszczy na brzegach. Jak tamte szyny w lesie. Klucz musi się często obracać w tym zamku. Masywne stalowe zawiasy też widać nasmarowane. W szczelinach kurz. Przylgnął tam, gdzie zebrało się trochę smaru. Jasna sprawa — Boczarow trzyma coś w sejfie. I to coś, co nie ma związku z oficjalną działalnością. Oficjalne tajemnice przechowuje się w oficjalnych sejfach oficjalnych gabinetów.

Siedzi Nastia przy swoim znalezisku i jakoś nie czuje się wielkim szpiegiem. No dobrze, tylko jak otworzyć ten sejf?


VIII

Dłubie w zamku drutem. Gwoździami. Szpilkami. Ale zamek się nie poddaje.

W październiku późno wstaje świt. W cerkwi zamurowane otwory okienne. Tylko wąska smuga światła pada na podłogę. To jakiś promień wdarł się przez dziurę w dachu. Jest południe.

Nastia uświadomiła sobie, że już długo męczy się z sejfem. I że nie zdoła go otworzyć. Niestety. Kobieca intuicja podpowiada jej, że właśnie ten sejf kryje to, czego szuka ona, Chołowanow, Stalin.

Sejf. Wielki jak niedźwiedź. Straszny i niedostępny. Nastia objęła ogromną zardzewiałą szafę.

— Niedźwiadku mój. Kocham cię. Moje życie zależy od ciebie. Zatrzymaj sobie zawartość. I tak cię kochać nie przestanę. A jak przeżyję, przyjadę i zabiorę cię do siebie. Oczyszczę i pomaluję. I będę cię kochać. Tak jak kocham Stalina. Jak kocham…

Już-już miała Nastia powiedzieć, kogo kocha, ale zamilkła.

Przed oczami miała wielkiego człowieka. Mężczyznę w purpurowej jedwabnej koszuli. Ogromnego jak sejf z zakładów putiłowskich. Mocnego jak sejf. I tak samo niedostępnego.

Nastia odwróciła się od sejfu. Usiadła i zaczęła rozczulać się nad sobą. Rozmazuje łzy po policzkach brudną ręką. Nikt jej nie potrzebuje, nikt jej nie kocha.

Wielki człowiek nie to, że wszedł wtedy na pomost, ale wzleciał. A ona stała z boku i czekała, kiedy powie do niej: No, Nastiucha, pokaż się ludziom! Był wtedy taki piękny. Tak go wszyscy kochali. A ona najbardziej ze wszystkich. Nastia znów objęła sejf jak miłość swojego życia.

— Niedźwiadku mój! Niczego od ciebie nie chcę. Na nic nie liczę. Mój ty siłaczu stalowy.

Zdecydowała, że pora już iść. Pociągnęła wytrych do siebie. I nic. Pokręciła jeszcze raz w prawo, w lewo. I wewnątrz sejfu coś szczęknęło.

Загрузка...