Dziś pracujesz w grupie kwiatów. Zapomnij o bożym świecie. Pamiętaj: najważniejsze są kwiaty. Nie będziesz sama. Ale żeby dać z siebie tyle ile trzeba, musisz myśleć, że własną głową odpowiadasz za wszystkie kwiaty w całej Moskwie.
— Jasne.
Tłum napiera ze wszystkich stron.
Mój czytelniku, gdybyś kiedykolwiek miał do wyboru: kontrolować moskiewski tłum albo zatrzymać tabun oszalałych rumaków, posłuchaj mojej rady i wybierz rumaki. Prościej, a na pewno mniej nerwów.
Nastia nie ma wyboru. Bojowe zadanie: kontrola tłumu. Praca z kwiaciarkami. Nastia toruje sobie drogę w ścisku, jak lodołamacz wśród arktycznej kry. Rzut oka w lewo, rzut oka w prawo. Wprawny wzrok natychmiast wyławia z tłumu niewidoczne łańcuszki czekistów. Z zachodu na wschód. Z północy na południe. Postronny obserwator w ogóle się nie zorientuje. Nie odróżni w tłumie. Tymczasem łańcuszki łączą się w komórki. Za moment popłynie bezgłośny rozkaz: Blokuj! I nie drgnie tłum, skrępowany siecią niewidocznych ogniw.
Tylko swoi poruszają się swobodnie, bez trudu przenikając przez linie czekistów. Chołowanow i jego ludzie snują się w tłumie, pozornie bez celu. Przykleili się do jakiegoś gościa: cóż to, kochasiu, kieszeń ci tak odstaje? I do następnego. Delikatnie, niepostrzeżenie. Podeszli z trzech stron, ścisnęli w sztucznym tłoku, obmacali od krawata do obcasów. Nawet się nie zorientował. Przygnietli na moment, oklepali tułów — i bywaj zdrów, wujaszku, podziwiaj piękno krajobrazu.
Nastia również walczy w tłoku, jak marynarz Żelezniak przedzierający się z okrążenia. Dziewiąty pluton rozwiniętą tyralierą przeczesuje zwarty tłum. Obok inny pluton i jeszcze jeden. Ignorant zobaczy jedynie młodziutkie komsomołki w perkalowych sukienkach. Gdy pojawia się najmniejsze podejrzenie, że ktoś ma broń, żadna z kwiaciarek nie reaguje. Wystarczy mrugnąć do Chołowanowa. To jego sprawa. Dziewczyny mają szukać kwiatów.
Nastia krąży w tłumie. Jak orzeł, który szybując wypatruje w skałach węża. Na oko wszystko gra, sytuacja pod kontrolą. Ale i tak całego tłumu nie sprawdzisz.
Setki ludzi wykonują jedną i tę samą czynność. Wypatrują kwiatów. Przeczesują tłum. Spojrzenie w lewo. Spojrzenie w prawo. A, tu cię mamy! Potężna dziewucha w towarzystwie koleżanek. Zasłoniły ją, a suka ściska w garści bukiet. Opuszczony do ziemi, żeby nie było widać. Chce towarzysza Stalina obrzucić kwiatami. Nie licz na to, żmijo! Nastia wiosłuje ramionami. Udało się:
— Dawaj, ścierwo, bukiet. Bo zastrzelę.
Co można ukryć w bukiecie kwiatów? Słusznie. W bukiecie kwiatów można ukryć granat. Ktoś rzuci kwiaty towarzyszowi Stalinowi, a bukiet eksploduje razem z towarzyszem Stalinem. Co jeszcze może być w bukiecie? Tak jest, kwiaty mogły zostać spryskane trującą substancją bojową. Ktoś z tłumu ciśnie bukiet, towarzysz Stalin powącha — i po nim.
Niby powszechnie wiadomo, że kwiaty są zabronione, ale wciąż zdarzają się szczególnie uparci, którzy próbują mimo wszystko, za wszelką cenę. W zasadzie należy to do obowiązków NKWD, ale kto może ręczyć za solidność NKWD? Samo NKWD wymaga asekuracji. I dopingu. No i proszę, najlepszy dowód lekceważenia obowiązków: Nastia niesie przed sobą solidne naręcze bukietów. Gdzie towarzysz Jeżow ma oczy? Czym się zajmuje NKWD?
Dopchała się do budki “Piwo, napoje orzeźwiające”. Gustownie toto wykonane. Aż miło popatrzeć. Tyle, że piwa brak. Żeby nie było wątpliwości, od wewnątrz okienko zastawiono tekturowymi panelami: PIWA BRAK. Napojów orzeźwiających też brak. Ale Nastia nie potrzebuje piwa. Nikt nie potrzebuje. Po co się mają ludziska upijać? Budka stoi tu w innym celu.
Nastia zastukała umówionym sposobem, drzwi się uchyliły. W środku, za zasłoną, siedzi chemik w masce gazowej. Obejrzał uważnie, czy przypadkiem nie ma na bukiecie oleistych kropli. Nie widać. Pobrał próbki do analizy. Zgniótł szklane rurki testerów, zbadał skład powietrza. W porządku, nie ma śladu substancji trujących. Może w takim razie w bukiecie ukryto granat? Rozłożył kwiatek po kwiatku: nic, czysty. Sprawdził, czy nie ma jakiegoś ciężarka. Z braku granatu można przecież cisnąć w towarzysza Stalina bukietem z odważnikiem…
Bukiety po skontrolowaniu wędrują na ciężarówkę. Tuż za budką stoi wywrotka pełna kwiatów. Można je potem wywieźć na teren wydzielonego sektora. Tam, gdzie pogrzebani są tysiącami wrogowie ludu. I wywalić. Cześć waszej pamięci, towarzysze wrogowie! A towarzyszowi Stalinowi trzeba wręczać zupełnie inne kwiaty. Wyhodowane specjalnie na taką okazję w pilnie strzeżonych kremlowskich cieplarniach. I wręczać kwiatów towarzyszowi Stalinowi nie powinien byle kto, komu akurat przyjdzie na to ochota, lecz osoby specjalnie wyselekcjonowane.
Nastia rozkłada “Komsomolską Prawdę”, a tam, na całą stronę — Stalin i ona z bukietem. “W imieniu całej radzieckiej młodzieży… znana spadochroniarka Anastazja Strzelecka… kochanemu Stalinowi…”
Po Moskwie krążą plotki: dziewucha znaczy się żyje, buźka na całą stronę wydrukowana. Sympatyczna. Nawet niebrzydka. Z kwiatami. Młodzież radziecka, znaczy się, zebrała kwiaty i jej, znaczy się… A ona — w ich imieniu i na polecenie. Od całej, znaczy się, radzieckiej młodzieży. Samemu towarzyszowi Stalinowi ogromniasty bukiet. A gadali, że się zabiła… To wszystko ten Trocki. Że też natura spłodziła takiego łotra.
Spływają na biurko towarzysza Stalina raporty operacyjne o moskiewskich plotkach w minionym tygodniu. Z podpisem towarzysza Malenkowa. Z podpisem towarzysza Jeżowa. Z podpisem towarzysza Chołowanowa. Jeszcze jakiś nieczytelny gryzmoł. Niezależne źródła podają, że odnotowano nie znane do tej pory, obraźliwe powiedzenie: Łżesz jak Trocki.
Widzisz, Nastiu, mam tu pod kluczem czterech najlepszych fachowców: doliniarz, klawisznik, fałszerz, kasiarz.
— Myślałam, że władza radziecka bez gadania śle takich gości pod mur.
— Słusznie. Władza robotniczo-chłopska fałszerzy stawia na równi z trockistami. Trockista to też fałszerz, tyle że polityczny. A władza radziecka bez litości tępi fałszerzy. Oszczędzając najlepszych. Najlepsi mogą się przydać KONTROLI i Rewolucji Światowej. Bo bez fałszerzy i kasiarzy Rewolucja Światowa jest bez szans. Spójrz przez lipo. To Sewastian Iwanowicz. Kasiarz.
Nastia zajrzała do celi: siedzi czterech na posadzce, nogi po turecku, rżną w karty.
— Cóż to, pozwala się w więzieniu grać w karty?
— To więzienie z taryfą ulgową. W końcu to nasi nauczyciele. To oni będą cię uczyć kieszonkowej roboty i obrabiania mieszkań. W KONTROLI takie umiejętności są na wagę złota. Trzymamy tutaj samą śmietankę. Nigdy stąd już nie wyjdą. Tych, którzy nie chcą uczyć, rozwalamy. Stopniowo, po trochu przekazują nam swoją wiedzę i umiejętności. A co do kart… Nie da się im odebrać. Próbowałem.
Chołowanow wszystko może. Pilotuje dowolny samolot. Skacze z każdym spadochronem. Strzela z każdej broni. A tu raptem…
— Wystarczy wejść do celi i zabrać.
— Wchodzimy, to kart nie ma. Rewidujemy celę. Rozbieramy ich do naga, przetrząsamy każdy łach. Nie ma kart. A cela pusta, nie ma gdzie schować. Wychodzimy. Ledwie zasuwa zgrzytnie w drzwiach, a ci już siedzą i rżną dalej.
Jeszcze raz Nastia zajrzała przez judasza. Pusta cela klasztorna. Kamienna posadzka. Potężne mury. W oknie krata, pręty grubsze od ramion Chołowanowa. I tych czterech na ziemi. Wiedzą, że są obserwowani, długo i wnikliwie. Odwzajemnili zainteresowanie, odwrócili maślane spojrzenia w stronę wejścia. Sympatyczne gęby. Cwaniackie.
Przyszło mi do głowy, Gryfie, jak można usprawnić KONTROLĘ.
— Wal śmiało.
— Mamy klasztor pełen dziewczyn. Wszystkie jak malowane. Przejdą szkolenie w klasztorze, potem trzy, cztery lata popracują. Wtedy można je wysłać na prowincję i powsadzać na rozmaite stanowiska u wysoko postawionych towarzyszy. Wszędzie potrzebne są sekretarki, telefonistki, maszynistki, bibliotekarki, pielęgniarki w rządowych sanatoriach i lecznicach… Nasze dziewczyny znają klasztorne reguły, pary z ust nie puszczą. W ten sposób każdy ważny naczelnik będzie miał w swoim otoczeniu po kilka naszych. Można się postarać, żeby były z różnych roczników, nie znały się wzajemnie i dostarczały informacje o każdym z nich i o sobie nawzajem. No jak?
— Mądra z ciebie dziewczyna, Nastiu. Ale czy sądzisz, że towarzysz Stalin nie wpadł na ten pomysł bez twojej pomocy? Ten system działa prawie od początku, od 1919 roku.
Sewastian-kasiarz cały jest w tatuażach. Na twarzy, na szyi, na uszach — wszędzie jakieś zabawne rysunki i napisy. Za uszami. Na dłoniach. Na opuszkach palców. Pod paznokciami.
— Dzień dobry, Sewastianie Iwanowiczu.
— Może i dobry.
— Chołowanow powiada, że będziecie uczyć mnie fachu.
— A czego tu uczyć? Bierzesz kasę…
Ogromna piwnica. Swego czasu bolszewicy pościągali tu z całej Rosji masę najróżniejszych sejfów. Wszelkich typów. Klucze trzyma Chołowanow. Wszystkie sejfy pozamykane. Sewastian-kasiarz ma do dyspozycji tylko druciki. I zadanie: otwierać sejfy.
— Weźmy na przykład ten, firma A. Webbley Co., West Bromwich. Angielski. Od czego zaczynamy? Bierzemy drucik.
Sewastian zmrużył powieki, obejrzał drut pod światło, wygiął — i do dziurki. I jeszcze jeden. Pokręcił drucikami. Zamek szczęknął. Sewastian przekręcił rączkę. Sejf był otwarty.
— Ten jest niemiecki. Kruppa. Co z nim robimy? Otwieramy. Po co ma stać zamknięty. A to nasz, rodzimy. Zakłady Putiłowa. Niezły. Naprawdę niezły. A my go: trzask, prask i po wszystkim.
Na niektóre sejfy Sewastian potrzebuje pięć minut, na inne dziesięć. Niepozorny zielony pochłonął mu aż dwadzieścia minut. A potem znowu z górki. Są takie, na które wystarcza minuta. Idzie Sewastian wzdłuż piwnicy i słychać tylko szczęk zamków. Zna je na wylot, każdy już ze sto razy otwierał. Pewnie go już nużą, jak starego nauczyciela, który od dawna zna rozwiązania wszystkich zadań.
— Teraz spróbuj sama.
Resztę nocy Nastia otwierała sejf. Pokaleczyła palce, wyginając druciki na wszystkie strony. A Sewastian siedzi obok, śmieje się pod wąsem.
Od ósmej rano Nastia powinna spać. Ale jak tu zasnąć? Drwi z niej Sewastian. Nie chce uczyć. Nie chce pokazać: tak i tak. I do Chołowanowa: kogo mi tu przysyłacie? Beztalencie. Pokazujesz jej, co i jak, a ta ni w ząb.
A przecież wiadomo, że nie ma złych uczniów. Są tylko źli nauczyciele. Jeżeli uczeń nie pojmuje, znaczy, że nauczyciel nie potrafi przekazać swojej wiedzy, brak mu talentu pedagogicznego.
Trudno o coś gorszego i bardziej upokarzającego, niż tkwić osiem godzin przy putiłowskim sejfie, bez skutku dłubiąc drutem i gwoździami w dziurce od klucza. Z rozgoryczenia zbiera jej się na płacz. To takie powiedzenie: zbiera się na płacz. Rzeczywiście, przykro jej, ale nic nie zmusi jej do płaczu. Więc tylko zgrzyta zębami. Osiem godzin biegu, to nic trudnego. Ale osiem godzin stać przed sejfem, rozdrapując go w bezsilnej wściekłości, to istne tortury.
A Chołowanow tylko się śmieje. Kiedyś zdradził Nasti swój słaby punkt: nie potrafi znaleźć kart w celi Sewastiana. Niech i ona poczuje własną niemoc.
Rosja spowita w mroku. Z wolna nadciąga świt. Na bocznicy stoi NACZSPECREMBUD-12. Wokół pustka. Śpi speckoduktor Ciech Ciechowicz. Zakończył dzień pracy. Nie śpią Nastia i Chołowanow. Za godzinę podciągnie drezyna z platformą. Na platformie typowy ładunek — skrzynie wypełnione szpulami cienkiego stalowego drutu. Masa drutu. Skrzynie są strasznie ciężkie. Każdy skład taboru NACZSPECREMBUD wyposażony jest w specjalne podnośniki: jeden odbiera skrzynie, drugi ładuje z powrotem. Raz w tygodniu, w nocy z piątku na sobotę, do mijanki na 913 kilometrze przetacza się wagon stalowego drutu.
Szpulki spływające z regionów niewielkimi strumyczkami zlewają się w obwodowych kolektorach. Potoki, niewidoczne dla niewtajemniczonych, tworzą potężny strumień informacji, ocean wiedzy.
Mijanka na 913 kilometrze to punkt zbiorczy informacji z obszaru Środkowego Powołża i Uralu. W tym samym momencie takie same skrzynie ze szpulami są przeładowywane na innych rozjazdach i przystankach.
Odbiór towaru, przeładowywanie — to nie Nasti ból głowy. Od tego są fachowcy. Dyżurny speckurier ma tylko być w pobliżu. W razie nieprzewidzianych komplikacji niezwłocznie zawiadomić ustalonym kodem radiowym, że ładunek jest w niebezpieczeństwie. Kogo zawiadomić? Kogo trzeba. Każdemu, kto próbowałby przejąć towar, należy okazać swoje pełnomocnictwo, po czym poprosić, by zechciał zatelefonować pod wskazany numer. Głos na drugim końcu linii wyjaśni: co i jak. Krótko i dobitnie. Jako środek ostateczny pod wagonami od elektrowozu do platformy ze skrzyniami przeciągnięto potężny kabel elektryczny. Wystarczy wcisnąć guzik — i wszystkie szpule zostaną w jednej chwili rozmagnesowane, zamienią się w zwykły, stalowy drut. Poza tym Ciech Ciechowicz ma jeszcze w swoim przedziale, w osobnej szafce, pięć automatów Thompsona. Takich, z jakimi gangsterzy Chicago lubią występować publicznie.
Dziś ładunek jest bezpieczny. Jeszcze nie dotarł do celu. NACZSPECREMBUD znieruchomiał we mgle. Za szybą słychać miarowy krok wartownika.
Chołowanow i Nastia czekają w środku.
— Wszystko jasne?
— Jasne.
— Następnym razem pojedziesz sama. Dasz sobie radę z tą robotą?
— Pewnie, że tak.
— Teraz w dwóch słowach ci powiem, gdzie nas dzisiaj rzuciło. Powinnaś wiedzieć takie rzeczy. Obok płynie Wołga. Przed nami most. Po lewej, Kujbyszew. Tu, po prawej, na północ od rozjazdu są Góry Żygulowskie. Między Górami Żygulowskimi i Kujbyszewem, w poprzek Wołgi, wznosi się najpotężniejszą na świecie zaporę Wołżańskiej Elektrowni Wodnej. W lutym 1933 roku na rozkaz towarzysza Stalina w Górach Żygulowskich rozpoczęto budowę podziemnego miasta. Dziś w skład Związku Radzieckiego wchodzi jedenaście republik, ale minie jakieś pięć lat i będzie ich trzydzieści, a może czterdzieści. Z każdym rokiem coraz więcej. Moskwa pozostanie oficjalnie stolicą ZSRR. Jednak jeśli się chce spokojnie dowodzić milionową armią, rządzić ogromnym, postępowym krajem z kilkuset milionami ludzi, lepiej mieć do dyspozycji specjalnie zbudowane, niedostępne i tajne centrum…
Siadajcie, towarzyszu Chołowanow. Mówcie, co macie.
— Jest nowy pomysł, towarzyszu Stalin.
— Nowy?
— Tak jest, towarzyszu Stalin. Nowy pomysł.
— Co to?
— Jeden z większych hoteli w śródmieściu, najlepiej w pobliżu Kremla, należy w całości dać do dyspozycji wyższej kadrze kierowniczej ZSRR. A cudzoziemcom zabronić wstępu…
— To już zrobiono, towarzyszu Chołowanow. Hotel “Moskwa” obsługuje wyłącznie wyższą kadrę kierowniczą.
— Zabronić czekistom podsłuchiwania rozmów telefonicznych.
— Zabroniono.
— Hotel podporządkować kremlowskiej komendanturze. I żeby ani jeden czekista nie ważył się…
— Podporządkowano i żaden czekista nie waży się.
— Trzeba zainstalować we wszystkich pokojach podsłuch. Raporty z obserwacji składać nie w NKWD, ale u was osobiście, towarzyszu Stalin.
— Składają u mnie.
— Wzmocnić iluminację hotelu tak, żeby moskwianie i przyjezdni mogli cieszyć wzrok i w dzień i w nocy.
— Jest wystarczająco oświetlony. Tłumy gapiów wciąż kręcą się dookoła.
— Trzeba jeszcze więcej światła. Należałoby też przeprowadzić modernizację hotelu. Zainstalować nowy system wentylacji. Ciężkie zasłony zastąpić lekkimi firankami. Zmienić okna. Żeby otwierały się tylko w dolnej części, a nie całe.
— O! To jest myśl! Wiecie, towarzyszu Chołowanow, miewacie czasem dobre pomysły.
Chołowanow spuścił wzrok. Lubił, kiedy Stalin go chwali, ale postanowił sobie raz na zawsze, że nigdy go nie oszuka. Po prostu dlatego, że nie można towarzysza Stalina oszukać. Dlatego, że kłamstwo i tak zawsze wypłynie. Więc Chołowanow mówił Stalinowi prawdę, całą prawdę i tylko prawdę. Rzadko kiedy bywał chwalony. Ale, jak dotąd, udało mu się zachować głowę. A każdy, kto skłamał Stalinowi, choćby w drobiazgach, nie żył długo. Dlatego Chołowanow, patrząc pod stopy, mruknął:
— To nie mój pomysł.
— Czyj?
— Mamy w KONTROLI taką spadochroniarkę. Znacie ją.
— Strzelecka.
— Właśnie.
— Jest teraz?
— Zabrałem ją na wszelki wypadek.
— Wezwijcie.
Nastia siedzi w poczekalni. Osobisty sekretarz towarzysza Stalina, towarzysz Poskriebyszew, układa papiery w równiutkie stosy. Jedna kartka ześlizgnęła się z biurka wprost pod nogi Nasti.
Zasłoniła oczy ręką: nie interesują mnie tajemnice państwowe.
— To nie tajemnice — śmieje się Poskriebyszew. — Towarzysz Stalin lubi czasem na naradzie porysować sobie diabełki. Do mnie należy zbieranie tych papierów. Żeby spalić.
— Jak to spalić? — Nastia aż zaniemówiła. — Przecież do muzeum!
— To nie dzieła sztuki. Zwyczajnie, człowiek się zamyśli i kreśli coś machinalnie na kartce.
— No to co? Wszystko jedno, do muzeum! — Nastia rzuciła okiem na kartkę, zwracając ją Poskriebyszewowi. I rzeczywiście, nie nadaje się do muzeum. Cała kartka upstrzona wilkami i diabełkami. A rysunki bynajmniej nie natchnione, ani to Rafael, ani Rembrandt. Nastia przyznała w duchu: Stalin źle rysuje. Gorzej nawet niż Picasso.
W tym momencie uchyliły się drzwi do gabinetu Stalina:
— Proszę wejść.
Weszła.
— Towarzyszko Strzelecka, zainteresowały nas propozycje dotyczące hotelu. Prawie wszystko, co proponujecie, zostało już zrobione.
— Towarzyszu Stalin, logika prowadzi tym samym tropem.
— Ale idąc tym tropem zaszłyście dalej niż ja. Opowiedzcie o zasłonach, wentylacji i oświetleniu.
— Towarzyszu Stalin, podsłuch to dobra rzecz, ale dużo lepiej byłoby widzieć wyraz twarzy, gesty. Zdarza się, że jakiś cwaniak domyśla się, że może być na podsłuchu i gestem nakazuje milczenie. Dobrze jest móc widzieć te sygnały. W ogóle obserwacja człowieka, który nie wie, że jest obserwowany, daje znacznie więcej niż najlepszy podsłuch. Nowy system wentylacji w hotelu “Moskwa” będzie miał potężne kanały doprowadzające świeże powietrze. Żeby lepiej się oddychało. System wentylacyjny zmniejszy powierzchnię użytkową, ale umożliwi naszym ludziom swobodne przemieszczanie się i obserwację pokoi przez kratki wentylacyjne. Aby kontrolę wizualną można było prowadzić też w nocy, trzeba pozdejmować te ciężkie kotary i zawiesić półprzeźroczyste firanki. Hotel “Moskwa” ma wielkie okna. Wystarczy doświetlić budynek z zewnątrz i każdy pokój będzie wystarczająco oświetlony, 24 godziny na dobę.
— Skoro logika doprowadziła nas tym samym tropem do wspólnych konkluzji, to i obiekt naszych zainteresowań może na to wpaść.
— Jeden się domyśli i zachowa ostrożność, inny nie. W hotelu “Moskwa” są setki pokoi, przez 365 dni w roku z pewnością można się tego i owego dowiedzieć. Nawet jeśli jakiś ważny osobnik myśli, że może być podsłuchiwany, to mało prawdopodobne, by wpadł na to, że w dodatku jest obserwowany.
— Doskonale. Towarzyszu Chołowanow, trzeba w Ameryce pilnie zamówić najlepszych speców od wentylacji.
— Już się tym zająłem.
— Trzeba zbudować takie kanały, żeby nasi ludzie mogli się w nich bezszelestnie przemieszczać.
— To tylko kwestia odpowiednich rozwiązań technicznych.
— I żeby dźwięki z jednego pokoju nie dochodziły do sąsiednich.
— Będę to miał na uwadze, towarzyszu Stalin.
— Trzeba też zadbać, by ci Amerykanie nie wypaplali później wszystkiego.
— Zajmę się tym osobiście, towarzyszu Stalin.
— Ale jak skłonimy przedstawicieli najwyższego kierownictwa, żeby odwiedzając stolicę stawali akurat w hotelu “Moskwa”? Jeżeli wprowadzimy takie zalecenie, będą się mieć na baczności. A bez zalecenia mogą się zatrzymywać u przyjaciół, albo w innych hotelach. Zresztą każdy ma własny wagon, albo i pociąg z wagonem sypialnym, łazienką, biblioteką, bufetem i co tam jeszcze mu potrzebne do życia. Przebudujemy hotel, a oni nie będą w nim mieszkać. Nie pomyśleliście o tym.
Nastia spojrzała w tygrysie oczy wodza narodów i cichym głosem zaprzeczyła:
— Myślałam.
W czasie gdy towarzysz Stalin patrzył wymownie na Chołowanowa, Nasti ni stąd, ni z owad przyszedł do głowy Sewastian. Jego karty.
Jak wygląda kipisz celi? Otwierają drzwi. Rewidują wszystkich czterech. Każą zdjąć ubrania. Obmacują łachy. Sprawdzają golasów od stóp do głów. Każą im stanąć na środku celi. Przeszukują całe pomieszczenie począwszy od drzwi, zgodnie ze wskazówkami zegara. Potem znowu oglądają ubrania, znowu każą im przysiadać i rewidują celę w odwrotnym kierunku. A czego nie sprawdzają? Tak jest!
Nastia w porę się pohamowała, by nie krzyknąć z radości. Uświadomiła sobie, że siedzi w gabinecie Stalina i że omawiają całkiem inny problem.
Myślałam o tym, towarzyszu Stalin. Musimy zadbać o reklamę hotelu.
— My, komuniści, nie zajmujemy się reklamą.
— To nie będzie taka zwykła reklama, ale reklama nie wprost. Najlepsza strategia to działanie pośrednie. Chcemy zniszczyć Niemcy, powinniśmy zaatakować Rumunię. Podobnie jest w świecie reklamy. Głosić, że hotel “Moskwa” jest najlepszy na świecie, to jak atak frontalny. Mało skuteczne. Wybierzmy inną drogę. Zróbmy tak, by wszystkie ważne chwile w życiu naszych przywódców kojarzyły im się z wizerunkiem hotelu “Moskwa”, żeby stale mieli go przed oczami…
— Ciekawe… Mówcie dalej, towarzyszko Strzelecka.
— Trzeba rzucić na rynek nowy, dobry gatunek wódki i umieścić wizerunek hotelu “Moskwa” na etykietce. Najbardziej znaczące wydarzenia w życiu człowieka zawsze są obficie zakrapiane. Później wspomina się te chwile. Rodzi się odpowiednie skojarzenie. Wszystkie pamiętne wydarzenia w życiu każdego naszego przywódcy w niepojęty dla niego sposób, w głębokiej podświadomości, kojarzą się z wizerunkiem hotelu “Moskwa”. I ciągnie go do tego hotelu jak do najlepszych wyczynów młodości.
— To będzie dziwna etykietka. Symbolami Moskwy są wieże kremlowskie, sobór Wasyla Błogosławionego, symbolem mógłby być Teatr Wielki, ale żeby umieścić na etykietce po prostu jakiś hotel… To się wyda dziwne i podejrzane.
— Tylko w pierwszej chwili. Po tygodniu wszyscy się przyzwyczają do nowej etykietki.
— A jak nazwiemy tę nową wódkę? Moskowskaja już jest.
— Może Stolicznaja?