Szef Zarządu NKWD w Kujbyszewie, starszy major bezpieczeństwa państwowego Boczarow, jest sam w podziemnym korytarzu. W podziemnym korytarzu władzy. Nad jego głową wznosi się sto trzydzieści metrów litej skały. To tu, w zakolu Wołgi w Górach Żygulowskich, znajduje się przyszła stolica Europy. Tylko na jedno pytanie nie ma na razie odpowiedzi: kto będzie w tej stolicy rządzić? Stalin-Dupalin kopie sobie grób. Wkrótce wykosi całą partię i zostanie sam jak palec. Za plecami Stalina stoi trzech pretendentów: Jeżow, Frynowski, Berman. Taki triumwirat. No i on, Boczarow. Ci trzej może i przejmą władzę, ogólne kierownictwo, ale to on kontroluje systemy łączności w powstającym centrum.
Ci w Moskwie mogą sobie teoretyzować do usranej śmierci, a tymczasem on, Boczarow, pozbierał z całego GUŁAG-u ekspertów od łączności rządowej. I wszyscy byli zgodni: nie do pomyślenia jest, by wódz pozostawił drugą stolicę na pastwę losu. Skoro Stalin koncentruje w Górach Żygulowskich sieci łączności, to znaczy, że zaopatrzył się w specjalny mechanizm sterujący, który uruchamia i blokuje systemy komunikacji.
Boczarow pokazał fachowcom żygulowskie podziemia załadowane aparaturą telekomunikacyjną. Eksperci uważnie wszystko obejrzeli i wskazali: tutaj, to miejsce w płycie pancernej, właśnie tutaj Stalin podłączy to urządzenie, które pod względem komplikacji nie ustępuje najlepszym maszynom szyfrującym, a gabaryty ma mniej więcej wielkiego atlasu geograficznego. Oto wnęka w głównym panelu sterowania. Po umieszczeniu w niej tego urządzenia będzie można uruchomić wszystkie systemy łączności. Po jego wyjęciu nikt nie będzie w stanie wykorzystać podziemnego miasta do kierowania krajem.
Boczarowowi został jeszcze jeden problem do rozstrzygnięcia: kto i gdzie wykonał Dupalinowi to zabezpieczenie. Musiało być zamówione za granicą. Dupalin ma kilku godnych zaufania ludzi: osobistego sekretarza Poskriebyszewa, szefa ochrony Własika. Ale Dupalin nigdy nie pozwoliłby im na wyjazd z kraju. Zamówienie za granicą mógł złożyć tylko jeden człowiek. Chołowanow.
Wystarczyło przyjrzeć się jego poczynaniom w ostatnim czasie. Niełatwe zadanie. Chołowanow co rusz znika, po czym nieoczekiwanie się pojawia. Raz kręci się w pobliżu Dupalina, to znów przepada jak kamfora. Ale Chołowanow ma jedną słabostkę. Feblika do panienek.
Niemało samorodków złota kosztowało starszego majora bezpieczeństwa państwowego Boczarowa wytropienie kolejnych miłostek Chołowanowa. Niemało brylantów. Ale dziewczyny powiedziały: co, gdzie i kiedy. A z drobnych elementów Boczarow złożył co trzeba.
W życiu wszystko zależy od uporu. Przy odrobinie uporu nie ma rzeczy niemożliwych. Starszy major bezpieczeństwa państwowego wykazał upór, o jaki sam się nie podejrzewał. Dniami i nocami aresztowania, przesłuchania, narady partyjne, obłaskawianie przełożonych, przesłuchania, egzekucje, kurso-konferencje… A każdą wolną chwilę Boczarow stara się poświęcić na rzecz najważniejszą: ze strzępów, ułamków, odprysków złożyć obraz podróży Chołowanowa.
Nie wszystko udało się wyjaśnić. Ale wystarczająco dużo.
Słońce rozgrzało granitowe płyty na placu Iwanowskim. Żar leje się z nieba, rozkleja wartę na posterunku. Niemal topi podkucia na butach wartowników. W takiej temperaturze bagnety wydają się być ulepione z plasteliny.
Od upału nie ma ucieczki. Wsącza się nawet do gabinetu.
— Jeśli dobrze was zrozumiałem, towarzyszko Strzelecka, w całym kierownictwie NKWD jest tylko jeden człowiek, z którym Jeżow spotyka się wyłącznie na gruncie oficjalnym i z którym nie ma żadnych kontaktów towarzyskich?
— Tak jest. To Boczarow, towarzyszu Stalin.
— Czy przypadkiem nie znalazłby się w wyższym kierownictwie NKWD ktoś jeszcze, poza Jeżowem, z kim Boczarow nie ma żadnych nieoficjalnych kontaktów?
— Sprawdziłam to, towarzyszu Stalin.
— Ach, tak?
— Szef Zarządu NKWD w Kujbyszewie, starszy major bezpieczeństwa państwowego Boczarow, poza Jeżowem nigdy prywatnie się nie spotkał z zastępcą ludowego komisarza spraw wewnętrznych Frynowskim i ludowym komisarzem łączności Bermanem. Po prostu ich unika. A oni jego.
— Interesujące.
Nie śpi podziemne miasto w Górach Żygulowskich. Wagoniki zgrzytają na zakrętach. Elektrowóz skrzypi hamulcami. Gdzieś wbijane są pale, podziemne tunele kilometrami niosą huk uderzeń. Gdzieś wgryza się w skały wrębiarka. Gdzieś więźniowie przewalają tysiące ton rozkruszonych skał. Huczą wentylatory wyciągając pył z przodka.
W tunelu K-66 jest cicho i jasno, czyste i świeże powietrze. Trwa montaż. Wzdłuż ścian ustawiono stalowe szafki i stelaże. Wiszą kilometrowe wiązki kabli w kolorowych izolacjach, każdy grubości snopka, jaki kołchoźnica z brązu na Wszechzwiązkowej Wystawie Płodów Rolnych unosi dostojnie nad głową.
Tunel K-66 ma pięć kilometrów długości. Cały jest zapchany aparaturą: syczącą, dudniącą, terkoczącą.
Setki inżynierów-zeków, niczym kapłani podziemnej świątyni, dokonują tajemnego aktu syntezy milionów fragmentów w jeden SYSTEM.
Kiedy prace dobiegną końca, pozostanie jedynie umieścić we wnęce panelu moduł kontroli.
Żeby już wreszcie zakończono montaż osprzętu!
Spawacze rozsypują snopy iskier, monterzy rozciągają kable.
Mają skończyć na 7 listopada. Na rocznicę Wielkiej Rewolucji.
Towarzyszu Chołowanow, jeżeli towarzyszka Strzelecka potrafiła wydedukować fakt istnienia modułu kontroli, jego zastosowanie, orientacyjny wygląd i wagę, a nawet producenta, to całkiem możliwe, że towarzysze z NKWD też na to wpadli. Mają znacznie łatwiejsze zadanie. To oni nadzorują budowę podziemnych tuneli w skałach żygulowskich, to pod ich czujnym wzrokiem ciągnie się w Góry Żygulowskie linie łączności, montuje sprzęt i aparaturę. Bez trudu wpadną na to, że nie mogłem ot tak zostawić wszystkiego w ich rękach. Że zamówiłem jakiś mechanizm zabezpieczający. A jak się nad tym dobrze zastanowią, to wszystkiego się domyśla. Ja tu jak ten Herakles czyszczę stajnię Augiasza w przekonaniu, że mi nikt nie przeszkodzi. Nie zwracałem dotąd większej uwagi na Góry Żygulowskie — podziemne miasto w budowie, ja dysponuję kluczem do węzłów i systemów łączności. A tu nagle okazuje się, że budowa pierwszego sektora ukończona zostanie przed terminem, a NKWD jest, być może, w posiadaniu klucza do węzłów i systemów łączności. Co proponujecie, towarzyszu Chołowanow?
— Niezwłocznie aresztować Jeżowa, Frynowskiego, Bermana, Boczarowa.
— Nie, towarzyszu Chołowanow. Nie możemy tego zrobić. Nie możemy, bo są od nas silniejsi. Wszystkie strategiczne obiekty, od Kremla poczynając, są pod ochroną NKWD. A więc pod kontrolą Jeżowa. Berman kontroluje Komisariat Łączności. Frynowski Wojska Ochrony Pogranicza. Podziemne miasto jest budowane rękami zeków, a więc znowu NKWD. Jeżeli do tego wszystkiego towarzysze z NKWD podprowadzili moduł kontroli, to wypowiedzenie im teraz wojny byłoby walką w pojedynkę z armią Czyngis-chana.
— Co w takim razie, towarzyszu Stalin?
— Są inne sposoby. Towarzyszko Strzelecka, kto w aparacie NKWD jest największym wrogiem Jeżowa?
— Towarzyszu Stalin, główny wróg Jeżowa to stary czekista, choć w tej chwili formalnie nie jest czekistą. Przez ostatnie siedem lat, dokładnie od 7 listopada 1931 roku, na kierowniczym stanowisku partyjnym…
— Beria!
— Ławrentij Pawłowicz Beria, pierwszy sekretarz KC Gruzińskiej Partii Komunistycznej.
Stalin chwycił za słuchawkę:
— Dajcie Jeżowa. Towarzyszu Jeżow, w skład Związku Radzieckiego wchodzi jedenaście republik. Dziewięciu przywódców zdemaskowaliśmy i rozstrzelaliśmy. Zostało dwóch: na Ukrainie towarzysz Chruszczow, bardzo dobry towarzysz, no i Beria w Gruzji. Naradzamy się tutaj z towarzyszami, ale nie możemy ostatecznie zdecydować: rozstrzelać Berię, czy nie? Jakie jest wasze zdanie?
— Rozstrzelać — odparła słuchawka nie tracąc cennych chwil.
— A dlaczego, towarzyszu Jeżow. Macie coś na Berię?
— Na każdego coś mam.
— Na mnie też?
— Hmm, no nie. Ma się rozumieć, że nie, towarzyszu Stalin. Na was nie mam. Źle się wyraziłem. Na każdego, prócz was.
— To dobrze, towarzyszu Jeżow. Prześlijcie mi pilnie przez kuriera kopie materiałów na tego szubrawca Berię oraz wasze uwagi dotyczące aresztowania. Do widzenia, towarzyszu Jeżow.
Towarzyszu Chołowanow, należy niezwłocznie skontaktować się z Tbilisi, ale nie przez telefon, ani żadnymi innymi środkami łączności i dyskretnie, ściągnąć towarzysza Berię do Moskwy. W trybie natychmiastowym.
— “Stalinowski Szlak” za bardzo rzuca się w oczy. Ale NACZSPECREMBUD mógłby obrócić do Tbilisi i z powrotem w ciągu doby z kawałkiem.
— Nic z tego, towarzyszu Chołowanow. Towarzysz Beria to zacny towarzysz, ale nie mam zamiaru wtajemniczać go w system pociągów remontowych.
Chołowanow wyciągnął się jak struna. Sam widzi, że po takiej liczbie błędów czas wystawić potylicę na strzał. Ale towarzysz Stalin nie ma teraz ani głowy, ani możliwości zajmować się egzekucją Chołowanowa. Każdy człowiek na wagę złota.
— No więc, towarzyszu Chołowanow, poślecie speckuriera do Tbilisi, niech osobiście zawiadomi towarzysza Berię, że ma pilnie i niepostrzeżenie dostać się do Moskwy.
— Strzelecka.
— Nie, towarzyszu Chołowanow. Znowu pudło. Dla Strzeleckiej mam ważniejsze zadanie.
— Mamy w monasterze dość speckurierów, towarzyszu Stalin.
— No i świetnie. Wybierzcie jednego, ucharakteryzujcie, przebierzcie i poślijcie. A wy, towarzyszu Chołowanow, zbierzcie swoich ludzi i ruszajcie do Ameryki. Wszystko jedno, w jakiej fazie są prace nad modułem: macie go zabrać i dostarczyć mnie. Jeżeli moduł został przechwycony…
— To niemożliwe!
— Wszystko jest możliwe, towarzyszu Chołowanow. Jeżeli moduł kontroli został przechwycony, zawiadomcie mnie telegramem: Nie ma stop Gryf. Odmaszerować.
Towarzyszko Strzelecka, kiedy byłem na zesłaniu w Turuchańskim Kraju, miałem jedną dewizę: nie pękać. Wiecie, towarzyszko Strzelecka, co znaczy to słowo?
— Wiem, towarzyszu Stalin.
Zatrzymał się w pół kroku, zaskoczony. Po chwili podszedł do okna, stanął, rozpalił fajkę.
— Jesteśmy na skraju przepaści. Zrzucić nas w niebyt jest dziecinnie łatwe. Spiskowcy z NKWD kontrolują systemy i węzły komunikacyjne, ochraniają najważniejsze obiekty strategiczne, być może mają już moduł kontroli. Znamy tylko sam wierzchołek spisku. Nie znamy ani jego sił, ani planów. Pewne jest, że spiskowcy dysponują potęgą. Nie mogę otwarcie wystąpić przeciw Jeżowowi. Przynajmniej do czasu, aż uzyskam pewność, że mam moduł kontroli. Albo że, w najgorszym razie, moduł został zneutralizowany. Nie wiemy, kiedy spiskowcy zamierzają wystąpić. Ale miejmy nadzieję, że nie przed ukończeniem pierwszego sektora punktu dowodzenia w Górach Żygulowskich, czyli nie przed 7 listopada. Jeśli te rachuby są słuszne, to mamy jeszcze trochę czasu. Jeśli ich nie aresztujemy i nie rozstrzelamy, to przechwycą władzę. Jeżeli zaczniemy aresztowania i egzekucje, to broniąc się będą zmuszeni przejąć rządy. Ale mimo wszystko, towarzyszko Strzelecka, będziemy ich aresztować i strzelać. Nie mają wyjścia i my też nie mamy wyjścia. Posyłam was z ryzykowną misją. Możecie przypłacić ją życiem. Pojedziecie do Boczarowa. W jakiej roli chciałybyście się tam znaleźć?
— W zwyczajnej. Jako speckurier Komitetu Centralnego. Będzie mi potrzebne oficjalne pismo z mnóstwem szczegółów. Chodzi o to, żeby cel mojej wizyty był jak najdłużej nie znany. Muszę dostać się do specjalnego sektora NKWD w Kujbyszewie i mieć jakiś wiarygodny pretekst, by zostać tam przez kilka dni.
— Każę przygotować odpowiedni papier. Nie określam wam zadania. Działajcie stosownie do okoliczności. I nie pękajcie, towarzyszko Strzelecka. Możecie mieć pewność, że wytrwamy. Skręcimy kark tym łotrom. Pamiętajcie, że cokolwiek się stanie, przyjdę wam z pomocą. Cokolwiek się stanie! Teraz jesteście moim człowiekiem. Na zawsze. A ja nie porzucam swoich ludzi w potrzebie. Przychodzę z pomocą. Zawsze.
Odwrócił się twarzą do okna i cicho powtórzył:
— Zawsze.
Ameryka szaleje z radości.
Rosjanie przelecieli nad biegunem północnym i wylądowali w USA. Potężny silnik samolotu, smukły i drapieżny kadłub, skrzydła niespotykanej rozpiętości — i trzech młodzieńców o nieugiętych charakterach.
Ameryka entuzjazmuje się. Deszcz ulotek pokrył ulice. Wielki, odsłonięty Bulek opleciony girlandami kwiatów płynie triumfalnie przez wiwatujący tłum.
Niełatwo przelecieć nad biegunem! Samolot zbudowano specjalnie do tego jednego, rekordowego lotu. Żadna konstrukcja nie wytrzymałaby takich naprężeń po raz drugi. Dlatego elegancka maszyna zostanie zdemontowana i statkiem popłynie z powrotem, do Rosji Radzieckiej. Potężny frachtowiec “Maksym Górki” już stoi na redzie portu w Baltimore.
Na powitanie śmiałków przybyła też radziecka ekipa techniczna, ze słynnym pilotem polarnym Chołowanowem na czele.
Witaj, szanowny Ławrentij! Siadaj, mój drogi. No, co tam w Gruzji?
— W Gruzji, towarzyszu Stalin, panuje porządek. Rewolucyjny.
— Tak myślałem, że w Gruzji panuje porządek rewolucyjny. W Gruzji zawsze panuje porządek. Czy się mylę? Ale, co ciekawe, towarzysz Jeżow uważa, że w waszej Gruzji jest kompletny bałagan. Uważa was za przestępcę. Mówi, że zdemoralizowaliście się pod każdym względem. Twierdzi, że utrzymujecie własny harem w Tbilisi. I jeszcze jeden w Suchumi. I całkiem malutki w Batumi.
— Ten w Batumi jest naprawdę malutki, towarzyszu Stalin.
— Towarzysz Jeżow mówi też, że kradniecie pieniądze.
— A kto ich nie kradnie, towarzyszu Stalin?
— Uważa, że zabijacie ludzi dla własnego widzimisię. Mówi, że deprawujecie nieletnich. Że wieczorami polujecie na uczennice w Kutaisi. Twierdzi, że chcecie zostać marszałkiem i zawiesić na szyi brylantową gwiazdę. Patrzcie ile donosów na was przysłał. Te są o waszej rozwiązłości i dewiacjach seksualnych. Te o kradzieżach. W tych opisuje wasze bezprawnie zajęte i wybudowane pałace. Tutaj przedstawia całą waszą przeszłość. Nie chcę nawet czytać tego plugastwa. Zabierz to, Ławrentij. A tu, widzisz, mój drogi, jest propozycja towarzysza Jeżowa. Na piśmie. Otóż towarzysz Jeżow pisze, że należy cię rozstrzelać. Choć, jego zdaniem, rozstrzelanie jest środkiem niewystarczającym. Jak ci się to widzi?
No więc, Serojadka, masz tu zdjęcie. To mister Stenton, właściciel firmy “Faraon i synowie”. Werbuje amerykańskich inżynierów do Związku Radzieckiego. Za jego pośrednictwem zamówiliśmy też pewną bardzo ważną rzecz w firmie RVB w Baltimore. Podejrzewamy, że mu tę rzecz, mówiąc oględnie, rąbnięto. Trzeba pomówić z mister Stentonem. Ale tak, by się nikt nie domyślił, że z nim rozmawialiśmy.
Masz go omotać, zawrócić mu w głowie, sprowadzić go do nas. Musimy z nim pogadać. Jasne?
— Jasne, tylko że ja nie mówię po amerykańsku.
— To co? Najważniejsze, żebyś nie chlapnęła czego po rosyjsku. Rób miny, gesty i tak dalej. Graj ciałem.
— A jak on coś zagada?
— To słuchaj i się uśmiechaj. Pysk sobie pomaluj. Załóż coś sexy, zrób się na bóstwo. A teraz już idź. I wezwij Szyrmanowa!
Witajcie, towarzyszu Jeżow. Tu Stalin.
— Dzień dobry, towarzyszu Stalin.
— Naradziliśmy się tutaj z towarzyszami i uznaliśmy, że rozstrzelać towarzysza Berię to rzeczywiście za mało.
— Za mało, towarzyszu Stalin.
— Więc nie będziemy go rozstrzeliwać. Trzeba towarzysza Berię poprawić. Reedukować. Mam nadzieję, że na Łubiance potraficie reedukować?
— Przestawimy go na właściwy tor, towarzyszu Stalin.
— Jest właśnie u mnie. Zawołam eskortę i skieruję go prosto do was, na Łubiankę.
— Łubianka nie może się go doczekać.
— Nie zrozumieliście mnie, towarzyszu Jeżow. Postanowiliśmy towarzysza Berię posłać do was na Łubiankę nie do celi, tylko do gabinetu. Towarzysz Beria został mianowany waszym zastępcą. Postarajcie się poprawić i zreedukować waszego nowego podwładnego.
Luśka-Serojadka idzie pod rękę z mister Stentonem. Mister Stenton szepce jej nieprzyzwoitości. Luśka chichocze.
Od muru odkleja się osobnik w szarym prochowcu i zatyka mister Stentonowi usta. Tuż obok Szyrmanow. Pchają mister Stentona do bramy. W Waszyngtonie większość bram zamykana jest na klucz. Ale Szyrmanow nie wypadł kozie spod ogona. W jego przepastnych kieszeniach, jak dobrze pogrzebać, znajdzie się klucz do każdej bramy.
Zwinęli mister Stentona tak sprawnie, jakby taki mister w ogóle nigdy nie przechadzał się po Waszyngtonie.
Chołowanow świeci latarką prosto w oczy:
— Dobry wieczór, mister Stenton. Jak się sprawy mają? Co słychać z wiadomym wyrobem?
— Wszystko w najlepszym porządku, mister Chołowanow.
— To znaczy? Skończone?
— Naturalnie, tydzień temu.
Chołowanow poczuł, jak mu spada kamień z serca. Uśmiechnął się:
— A mówił pan, że na koniec roku.
— Ale pan obiecał dodatkową gratyfikację za ekspresowe tempo. Dlatego dołożyliśmy starań i skończyliśmy przed czasem.
— Gdzie jest urządzenie w tej chwili?
— Jak to gdzie? Jak to gdzie???
— Co się rzucasz? Gdzie urządzenie, pytam?!
— Przecież wam oddałem.
— Kiedy?
— Wczoraj. Była dziewczyna od was. Taka chudzina. Ale sympatyczna.
— A laskę miała?
— Laski nie miała. Kobiety nie chodzą z laską. Ale w torebce miała gałkę.
— Taką jak trzeba?
— Dokładnie taką.
— A dokumenty jej sprawdziłeś?
— Jakże bez dokumentów, mister Chołowanow? Wszystkie bez zarzutu. I pokwitowanie mam w sejfie. Na pańskim papierze firmowym.
Z przodu — Wołga. Z przodu — most kolejowy. Jednym końcem wsparty o brzeg, drugim — o horyzont. Trzynaście przęseł. Kiedyś nazywał się Mostem Aleksandrowskim. Mało kto pamięta, że zaczęto go budować w 1876 roku, a już w cztery lata później jechały po nim pierwsze pociągi. Wtedy to był największy most w Europie. Symbol rosyjskiego kapitalizmu.
Jeszcze dzisiaj wygląda imponująco. I strasznie. Bo straszna jest szara Wołga. A wokoło step. Chłód. I gwiżdżący wiatr w przewodach. Mijanka. Potrójny tor kolejowy. Na nasypie napis z białych kamyków: CHWAŁA STALINOWI! Na bocznicy — NACZSPECREMBUD-12. Poza tym pustka.
Przeleciał czerwony ekspres “Kujbyszew-Moskwa”. Ludzie spoglądają na skład remontowy. Nic ciekawego.
Bo wszystko co ciekawe, znajduje się w środku, a nie na zewnątrz ni to pocztowego, ni to bagażowego wagonu.
Ciech Ciechowicz sprawdza Nastię. Po raz ostatni przed jej odpowiedzialnym zadaniem wagi państwowej.
— Dalej idziesz sama. Do Kujbyszewa masz dwa kroki. Najważniejsze, żeby nie zorientowali się, skąd się wzięłaś. Nie możemy utrzymywać z tobą żadnej łączności. Telefony i telegraf są w rękach NKWD. Ruszaj. Jeżeli się czegoś dowiesz, albo coś zdziałasz, wracaj tutaj. Jesteśmy tu w każdą sobotę, od północy do południa.
— Ciech Ciechowiczu, 913 kilometr jest pod samymi Górami Żygulowskimi. Sądzicie, że NKWD nie domyśla się, że tu jest nasz stały postój?
— Miejmy nadzieję, że nie.
Upalny wrzesień w Waszyngtonie. Gorący wiatr przegania opadłe liście na Ulicy K.
Chołowanow zapalił, zaciągnął się, splunął. Długo i siarczyście przeklinał, chcąc ulżyć duszy.
— Podpierdolili. Podpierdolili moduł kontroli. Jak te cwele mnie namierzyły? Dobrze, że choć Nastia się połapała. Bałem się takiego wariantu. Ale wiesz, Szyrmanow, jest mi teraz nawet lżej. Tak chyba czują się skazani na śmierć. Ogłoszono wyrok i wszystko od razu obojętnieje. Mamy przechlapane, Szyrmanow. Całą władzę, całą kontrolę ma teraz Nikołaj Iwanowicz Jeżow. Nie zastosuje wobec mnie taryfy ulgowej. Wobec ciebie zresztą też nie. Zawiśniemy w jednej sali tortur.
— Cenię dobre towarzystwo.
— No nic. Nie ma co skamleć. Do roboty. Jeszcze w Moskwie przygotowywałem się na ten wariant. Nie możemy dać po sobie poznać, że się połapaliśmy. Dlatego nie możemy zabić Stentona, Ani spowodować jego zniknięcia. Dla Jeżowa byłby to sygnał, że coś podejrzewamy, że wkroczyliśmy do akcji. Ale nie możemy pozwolić, żeby mister Stenton pozostał przy życiu. W każdej chwili koledzy mogą zgłosić się do niego z pytaniem: czy mister Chołowanow przypadkiem nie interesował się modułem? I co im wtedy odpowie? Że tak, naturalnie. Wtedy Jeżow natychmiast zacznie działać, a na razie dysponuje zdecydowaną przewagą. No więc, co mamy zrobić, skoro Stentona nie można ani zlikwidować, ani pozostawić przy życiu?
— Trudno coś wymyślić…
— Przeciwnie, towarzyszu Szyrmanow, przeciwnie. Mister Stenton musi sam umrzeć. Natychmiast. Śmiercią naturalną. Na oczach dziesiątków ludzi. Niestety, w Waszyngtonie po godzinach pracy ulice pustoszeją błyskawicznie…
— Towarzyszu Chołowanow, już wieczór. Umrzeć dziś naturalną śmiercią na oczach wielu świadków? Chyba tylko na dworcu. Niemożliwa sprawa…
— Szyrmanow!
— Tak jest.
— Zajmijcie się tym.