Można, towarzyszu Stalin?
— Wejdźcie.
— Zastępca ludowego komisarza spraw wewnętrznych, komandarm pierwszego stopnia Frynowski, zgodnie z waszym…
— Siadajcie, siadajcie.
Towarzysz Stalin wciąż nie może się oderwać od małej książeczki. Tu coś podkreśli, tam coś zaznaczy. Na pierwszy rzut oka książeczka wygląda na “Kodeks karny” z 1926 roku. Tyle tylko, że w czerwonej okładce.
Chołowanow wyjrzał na korytarz. Nikogo. Kto zresztą miałby być? Tylko ich troje w całym wagonie. Nastia majaczy w swoim przedziale, a Ciech Ciechowicz śpi w pomieszczeniu służbowym. Zmęczył się podczas podróży. Dotąd oka nie zmrużył.
Błyszczących oficerek Chołowanow nie włożył. Po co skrzypieniem zakłócać spokój? Skarpetki ma z angielskiej wełny. Specjalnie sprowadzone dla lotników polarnych z londyńskiego Harrodsa. Stąpa się w nich bezszmerowo. Chodnik też gruby, miękki. Jak na zamówienie. Skrada się Chołowanow jak tygrys. Nie. Jak Stalin.
Stalin odłożył “Regulamin polowy” i uśmiechnął się do Frynowskiego.
— Czytaliście?
— Niestety nie, towarzyszu Stalin.
— Koniecznie przeczytajcie. Sam tego też nie czytałem. Dopiero dziś wpadło mi w ręce. Bardzo ciekawa rzecz. I na czasie. Właśnie kończymy oczyszczać kraj z niepożądanych elementów. Z wrogami wewnętrznymi już prawie się uporaliśmy. To, co najważniejsze, zostało zrobione. Nieźle się napracowaliście, żeby skutecznie rozprawić się z wrogami wewnętrznymi. W związku z tym otrzymacie nowe zadanie. Dokończeniem tamtej sprawy my się zajmiemy. Obecnie na plan pierwszy wysuwa się walka z wrogiem zewnętrznym. Dlatego musicie tę książeczkę znać na pamięć. Tylko żebyście nie zapomnieli zwrócić jej towarzyszowi Jeżowowi, bo wziąłem bez jego pozwolenia. Towarzysz Jeżow też powinien się z nią dokładnie zapoznać. Wkraczamy w nowy etap. Nadchodzący rok 1939 przyniesie wojnę. Oczywiście, nie przystąpimy do niej od razu. Ale główną naszą troską muszą teraz być wrogowie zewnętrzni. Naradziliśmy się tutaj z towarzyszami i zdecydowaliśmy, towarzyszu Frynowski, powierzyć wam ten decydujący odcinek. Obejmiecie stanowisko ludowego komisarza marynarki wojennej.
— Ale, towarzyszu Stalin, ja nawet nie byłem na jednostce bojowej.
— No to czas najwyższy.
— Nie podołam nowym obowiązkom, towarzyszu Stalin.
— Cóż znowu. Ja znam wasze możliwości.
Do drzwi zapukał dyżurny, wszedł i zameldował:
— Przybył komisarz ludowy łączności, towarzysz Berman.
— Poproście go. A wy, towarzyszu Frynowski, pojedziecie zapoznać się z Flotą Oceanu Spokojnego. Zaprowadźcie tam porządek, ale bez aresztowań. Dość już wrogów trzymamy pod kluczem. Może nawet niektórych wypuścimy. Daję wam trzy tygodnie na Flotę Oceanu Spokojnego. Potem weźcie się za Północną, Bałtycką i Czarnomorską.
— W takim razie jeszcze dzisiaj wsiadam w pociąg.
— Nie, nie, to pilne. Nie ma czasu na dwanaście dni jazdy do Władywostoku. Pożyczę wam mój samolot. Poleci z wami mój osobisty pilot, towarzysz Chołowanow. Co prawda chwilowo go tu nie ma, jest w Górach Żygulowskich. Wyobraźcie sobie, jacyś zdrajcy chcieli posłużyć się systemami łączności w nie wykończonym podziemnym punkcie dowodzenia w Górach Żygulowskich, a systemy w Moskwie zablokować lub odłączyć. Na szczęście dysponuję własnym systemem kontroli. Wysłałem w Góry Żygulowskie swojego człowieka. Wykonała jubilerską robotę.
— Wykonała?
— Tak, wykonała. To kobieta — potwierdził Stalin z uśmiechem. — Są oprócz Chołowanowa jeszcze rozsądni ludzie. Chołowanow też tam był, ale to nie on grał główną rolę. Wybaczcie, towarzyszu Frynowski, rozgadałem się. Po prostu cieszę się z sukcesu i tyle gadam. Najważniejsze, towarzyszu Frynowski, to kontrolować sytuację i mieć wypróbowanych pomocników, którzy potrafią ruszyć głową i trzymają język za zębami. Ale wróćmy do tematu. Chołowanow zjawi się lada moment. Zamiast jechać do domu, lepiej żebyście odpoczęli przed podróżą i zaczekali na niego w hotelu “Moskwa”. W zachodnim skrzydle hotelu trwa właśnie remont, ale jeden apartament jest już gotowy. Poleciłem wyłączyć wszystkie telefony, żeby nikt was nie niepokoił. Wasze bezpieczeństwo jest teraz bezcenne, dla mnie i dla kraju, dlatego przydzielam wam jako ochronę znakomitego fachowca, towarzysza Szyrmanowa. To profesjonalista w każdym calu. Jego ludzie to też specjaliści najwyższej klasy. Niedawno Szyrmanow na gościnnych występach w Ameryce zadziwił swoim mistrzostwem samego Chołowanowa.
Aż szkoda, że sukcesy Szyrmanowa muszą pozostać tajemnicą. Cóż. Może kiedyś, za pięćdziesiąt lat, jakiś pisarz wspomni o nim. Nie wdając się, rzecz jasna, w szczegóły.
Drzwi do przedziału Nasti są uchylone. To dobrze. Mniej hałasu. Światło się nie pali, w korytarzu ciemno. Nawet mała lampka zgaszona, żeby nie raziło dziewczyny w oczy.
Chołowanow pochylił się nad Nastią.
Śpi. Niespokojnym, męczącym snem.
Ściągnął ze swego byczego karku biały szalik. I usłyszał miękki głos z ciemnego kąta:
— Nie budźcie jej, towarzyszu Chołowanow. Dopiero co usnęła, bidula.
Wejdźcie, towarzyszu Berman. Siadajcie. Podoba mi się, że wciąż chodzicie w mundurze czekisty. Nie straciliście czekistowskiej czujności, prawda?
— Staram się nie tracić, towarzyszu Stalin.
— Mam nadzieję, że w waszym Komisariacie Łączności wszystkich bezpośrednich podwładnych zwerbowaliście do czekistowskiej siatki.
— Tak jest, towarzyszu Stalin, wszystkich.
— W czasie, kiedy na was czekałem, kazałem sobie przynieść teczki tych osób. Odwaliliście kawał dobrej roboty. Ale… Nie znalazłem teczki majora Terentija Pieresypkina. Pieresypkin w zeszłym roku ukończył Wydział Elektrotechniczny Akademii Wojskowej i został skierowany do waszego komisariatu. Jak mam to rozumieć?
Berman zbladł.
— Towarzyszu Stalin, Pieresypkin to płotka. I ma zaledwie trzydzieści lat.
— Trzydzieści cztery.
— Jest dopiero majorem… Tak… Nie zdążyłem go zwerbować do swojej siatki.
— Poleciłem go tutaj wezwać. Proszę wejść, majorze.
Chołowanow drgnął zaskoczony.
— A, to ty, Ciech Ciechowicz.
— Pewno, że ja. Jak zajedziemy, to się nie będę krępował i poproszę towarzysza Stalina o dzień urlopu. Namordował się człowiek tutaj. Ani na chwilę oka nie można zmrużyć. W ustach też nic nie miałem. Ciągle tylko tą chudziną się zajmuję.
— A czemu choć wódki się nie napijesz? Zaraz przyniosę.
— Nie, na służbie nie piję. A wy lepiej idźcie spać, towarzyszu Chołowanow. Ja tu wszystko zrobię, co trzeba.
Ujął Chołowanowa lekko za ramiona i prawie wypchnął z przedziału. Chołowanow to kawał chłopa, ale i Ciech Ciechowicz nie ułomek. Za oknem rozbłysnął właśnie jakiś peron. Chołowanow, jak na pilota przystało, ma refleks. W tej minimalnej poświacie błysnął u pasa Ciech Ciechowicza oksydowany metal. Lahti. Nigdy wcześniej go u niego nie widział. W KONTROLI każdy sam wybiera sobie broń. Chołowanow nie przypuszczał, że Ciech Ciechowiczowi może przypaść do gustu akurat Lahti. Widać zna się facet na rzeczy.
Towarzyszu Stalin, major Pieresypkin melduje się…
— Towarzyszu Pieresypkin, nadchodzący 1939 rok będzie rokiem wojny. Chcę, żeby zostało sprawdzone zabezpieczenie węzłów, linii i systemów łączności rządowej, państwowej, administracyjnej, dyplomatycznej i wojskowej. W związku z tym postanowiłem, nikogo nie uprzedzając, rozpocząć grę wojenną. Wyobraźcie sobie taką sytuację: ludowy komisarz łączności towarzysz Berman i jego bezpośredni podwładni przebywają na dłuższym urlopie wypoczynkowym. I oto otrzymujecie informację, że w Komisariacie Łączności zawiązał się spisek. Jacyś zdrajcy planują przejęcie węzłów, czy też całych systemów łączności Moskwy. Musicie natychmiast podjąć kroki w celu zabezpieczenia zagrożonych odcinków. Jak byście postąpili?
— Zastosowałbym transfuzję krwi.
— To znaczy?
— Zatelefonowałbym do ludowego komisarza obrony, towarzysza Woroszyłowa i zażądał oddelegowania do mojej dyspozycji siedmiu batalionów łączności ze składu Moskiewskiego Okręgu Wojskowego, Piątej Brygady Czołgów Ciężkich oraz dwóch pułków piechoty z Pierwszej Moskiewskiej Proletariackiej Dywizji Strzelców. Dysponując tymi siłami, wymieniłbym personel podstawowych węzłów łączności i całą ochronę, a także zabezpieczyłbym najważniejsze obiekty. Wszystkie systemy łączności można w parę godzin zmilitaryzować. Wojsko popełni trochę błędów na początku, ale łączność zostanie utrzymana, a spiskowcy całkowicie stracą oparcie w ludziach. Pojawią się nowi, nieznani, czujni i zdecydowani wypełniać tylko te rozkazy, które wy osobiście wydacie, towarzyszu Stalin.
Stalin zwrócił się do Bermana:
— Chyba nieźle to major wymyślił?
— Mhm — przytaknął Berman i wsunął palec za kołnierz, jakby ten go dusił. Jak stryczek.
Stalin cicho, beznamiętnie:
— A więc dobrze, towarzyszu Pieresypkin. Zaraz zadzwonię do towarzysza Woroszyłowa, żeby przydzielił wam wymienione oddziały. Gra się właśnie rozpoczyna. Ogłoście w Ludowym Komisariacie Łączności stan wyjątkowy i działajcie zdecydowanie. Towarzysz Berman pojedzie tymczasem do mojej daczy i odegra rolę wstrętnego spiskowca. Ja pozostawiam sobie prawo oceny waszych działań. Z mojej daczy towarzysz Berman będzie kierował próbą przejęcia węzłów i systemów łączności lub ich całkowitym wyłączeniem. Waszym zadaniem, majorze Pieresypkin, jest zabezpieczenie nieprzerwanego i prawidłowego funkcjonowania systemów łączności. Zobaczymy, co się uda zdziałać towarzyszowi Bermanowi.
— Towarzyszu Stalin, a jeżeli ktoś rzeczywiście zajmie węzły…
— Jak gramy, to gramy, towarzyszu majorze. Jeżeli je ktoś zajmie, strzelajcie, nacierajcie czołgami i róbcie, co uważacie za stosowne. Czegoś was chyba nauczyli w tej akademii?
Pieresypkin wyszczerzył zęby.
— Czemu się śmiejecie?
— Wreszcie jakaś konkretna robota, towarzyszu Stalin.
— Ja też, towarzyszu majorze, wolę konkrety… Nie zawiedziecie?
— Nie zawiodę.
— A skoro o konkretach mowa, to trzeba załatwić jeszcze jedną sprawę. Towarzysz Berman mówił tu o was w samych superlatywach, że jesteście zdolni i że macie przed sobą wielkie perspektywy. Towarzysz Berman zna wasze personalia w najdrobniejszych szczegółach. Prawda, towarzyszu Berman?
— Mhm… — Berman wepchnął za kołnierzyk całą dłoń.
— A więc naradziliśmy się tutaj z towarzyszem Bermanem i postanowiliśmy na początek awansować was na pułkownika. Tak, żeby grę trochę urealnić. Oto wasze dystynkcje. — Stalin wyjął z wewnętrznej kieszeni bluzy szeleszczącą, nie zaklejoną kopertę. Wysypał z niej naszywki pułkownika wojsk łączności i wręczył Pieresypkinowi.
— Ku chwale Związku Radzieckiego, towarzyszu Stalin!
— Możecie iść, pułkowniku. Działajcie. Całemu kierownictwu Komisariatu Łączności na czas trwania gry operacyjnej udzielcie bezterminowego urlopu i nie wpuszczajcie do gmachu. Jesteście podporządkowani bezpośrednio mnie osobiście i wypełniacie tylko moje rozkazy. A jeśli jakiś drań będzie chciał was zwerbować do swojej siatki, strzelajcie bez ostrzeżenia.
Svm talin wziął do ręki słuchawkę.
— Co z towarzyszem Jeżowem?
— Towarzyszu Stalin, towarzysz Jeżow… Jak by to powiedzieć… jednym słowem, jest trochę pijany.
— Budziliście go?
— Od półtorej godziny nie możemy się go dobudzić…
— W porządku. Nie budźcie, niech śpi.
— Tak jest.
— A jak się obudzi, powiedzcie mu, że niejaki towarzysz Dupalin przekazuje pozdrowienia i chce z nim mówić. W pilnej sprawie…
Budzik tak hałasuje nad uchem, że starszy major bezpieczeństwa państwowego Boczarow miałby ochotę go rozstrzelać. Nie czyni tego z tej prostej przyczyny, że nie jest w stanie się przebudzić. Dyżurny szarpie go za ramię.
— Towarzyszu starszy majorze… towarzyszu starszy majorze…
Boczarow słyszy pierwsze trzy słowa i zasypia. Znowu słyszy trzy słowa. I znowu zasypia…
Dyżurny zmoczył ręcznik zimną wodą i przyłożył mu do twarzy.
— Towarzyszu starszy majorze bezpieczeństwa państwowego, Moskwa na linii!
Boczarow wlepił wzrok w aparaty telefoniczne, nie mogąc sobie uprzytomnić, do którego podłączono budzik. Dopiero po dłuższej chwili wpadł na to, że tak szaleńczo może dzwonić nie tylko budzik, ale i telefon. Teraz już tylko wystarczyło uświadomić sobie, którą słuchawkę podnieść…
Spojrzał na zegarek. Siódma trzynaście. W Moskwie — szósta trzynaście. Telefon wciąż się wścieka. Wreszcie dociera do Boczarowa: to nie z Kremla, nie od Stalina. Dzwoni ten z Łubianki. W porządku. Z Łubianką zawsze można się dogadać.
Podniósł słuchawkę i usłyszał głos Stalina.
Jedzie NACZSPECREMBUD, a w nim Nastia. Pociąg łoskocze na mostach. Nie ma końca tym mostom. Może wszystko jest jednym wielkim mostem? Nastia zakrywa twarz. Chołowanow jest obok i chce białym szalem zasłonić jej oczy. Tak, Chołowanow, zasłoń mi oczy. Nie, ty nie jesteś Chołowanow. Jesteś Gryf. Śmieszna ksywka. Śmieszna. Ciech Ciechowicz burczy coś w kącie. Nie pozwala Chołowanowowi zasłonić jej oczu. Jaki zły człowiek z tego Ciech Ciechowicza. Trzeba go wyśmiać. Cha-cha-cha! Strasznie jesteście zabawni, towarzyszu Ciech Ciechowicz. Ale gdzie podziewa się towarzysz Stalin?
Towarzyszu Boczarow, mówi Dupalin.
— Poznaję was, towarzyszu Stalin. Mam jakieś zniekształcenie na linii. Witajcie, towarzyszu.
— Dzień dobry, towarzyszu Boczarow. Niepokoję was tak wcześnie rano, bo dowiedziałem się właśnie, że nigdy dotąd nie spotkaliście się z towarzyszem Jeżowem na gruncie prywatnym. Więc uradziliśmy z towarzyszami, żeby was obu zaprosić w gości.
— Dziękuję, towarzyszu Stalin.
— Nie widywaliście się prywatnie również z towarzyszami Bermanem i Frynowskim. Jak się o tym dowiedziałem, nie spałem całą noc, wciąż tylko myślałem, jakby tu was zebrać wszystkich pod jednym dachem. Z towarzyszem Jeżowem, Bermanem i Frynowskim nie było żadnych problemów. Są już na miejscu. Nie zastaniecie ich pod telefonem ani w domu, ani w pracy. Brakuje tylko was, towarzyszu Boczarow. A zatem przyjeżdżajcie.
— Towarzyszu Stalin, tylko że pociąg kurierski relacji Kujbyszew-Moskwa odszedł godzinę temu. A następny będzie dopiero jutro.
— Pomyślałem o tym, towarzyszu Boczarow. I kazałem go zawrócić. Za dwadzieścia trzy minuty będzie z powrotem u was w Kujbyszewie. Szefowi milicji poleciłem przydzielić wam samochód z ochroną i zablokować ruch w mieście na odcinku od Zarządu NKWD do dworca. Tak więc w sam raz zdążycie na towarzyskie spotkanie. W końcu trzeba się trochę rozerwać, zabawić.
— Wedle rozkazu, towarzyszu Stalin. Ale czy jest po temu jakaś szczególna okazja?
— Jest, towarzyszu Boczarow. W waszej jednostce specjalnej odbyła praktykę niejaka Anastazja Strzelecka. Właśnie u was potwierdziła doskonałe umiejętności wywiadowcze. Jestem pewien, że nawet Hitler nie ma takiego asa. Uznaliśmy tu z towarzyszami, że należy jej się nagroda. Tylko jeszcze nie wiemy, jaka. Będziecie akurat mieli okazję pogratulować jej w imieniu Zarządu NKWD w Kujbyszewie. Oprócz tego, towarzyszu Boczarow, jest sporo spraw do obgadania…
Ktoś się pochylił nad Nastią i zapytał łagodnym głosem:
— Gdzie jest walizeczka? Gdzie teczka Dupalina?
— O, nie! — roześmiała się Nastią. — To mogę powiedzieć tylko towarzyszowi Stalinowi.
— Ale to ja jestem Stalin.
— Nie. — Nastią nie przestaje się śmiać. — Ja znam Stalina. Ty nie jesteś Stalin.
Nastię to bawi. Bawi do łez. Nie wierzę ci, wąsaczu. Jaki z ciebie Stalin?
Stalin wziął rozpaloną dłoń Nasti w swoje dłonie. Jakby w ten sposób chciał ją przekonać.