ROZDZIAŁ 11

I

Budzik dzwoni jak oszalały.

Pierwsza myśl: rozstrzelać go i zakopać.

Druga myśl: wyłączyć.

Chwilę siedziała na brzegu łóżka, zawinięta w koc. Spojrzała na cyferblat i aż podskoczyła: 3.23. Biegiem do umywalni. Na szczęście pusta. Umyła się, uczesała. Jeszcze wieczorem zapobiegliwie wyczyściła buty, przyszyła świeży kołnierzyk munduru. Tak więc uwinęła się raz-dwa.

W stołówce ciocia Masza-kucharka nalewa wódkę. Jeśli likwidatorów budzi się o trzeciej, to o której wstaje ta bidula?

Ciocia Masza jest w porządku. Zna swój fach. I dobry z niej człowiek. Kucharka musi być dobrym człowiekiem. Przecież w pichcone dania wkłada całą duszę.

Dziś ciocia Masza postarała się na medal: w kotle dymi kiełbasa, bułki prosto od piekarza, jeszcze gorące, ziemniaków usmażyła trzy patelnie, nakroiła chrupiących ogórków i kapusty z cebulą. Sama rozlewa wódkę. Wszystkiego do woli, a wódki — po 100 gram.

— Bierz porcję, serdeńko.

— Ciociu Maszo, przecież ja nie piję.

— Córciu, w taki dzień trzeba, dla spokoju duszy.

— Jest spokojna i bez tego.

— I nie strach ci?

Nastia nie zrozumiała:

— A niby czego? Przecież to nie mnie będą strzelać.

Zza stołów salwy śmiechu, żarciki: proszę, jaką mamy młodzież! Nic dziwnego, że nie pijącą. Nastia spiekła raka.


II

Zasiedli w samochodzie. Śmiech, poszturchiwania. Znajome twarze. Ci sami chłopcy, co w odlewni “Sierp i Młot” odstawiali proletariuszy, na trzydzieści gardeł demonstrując wysoki stopień świadomości społecznej. Przewodzi towarzysz Szyrmanow. Surowy szef, bezczelne spojrzenie. Chołowanow u towarzysza Stalina jest jakby szefem tajnej policji, a Szyrmanow u Chołowanowa — jakby dowódcą brygady szturmowej. Jeżeli trzeba, by cegła spadła komuś na głowę, starczy gwizdnąć na Szyrmanowa. Zawodowiec najwyższej klasy. I drużynę ma na schwał.

Szczerze mówiąc, ani Chołowanow, ani Szyrmanow, ani jego drużyna, ani dziewczyny z monasteru nie powinni uczestniczyć w egzekucjach. A zwłaszcza masowych. Od wykonywania wyroków jest NKWD. Zdarzają się jednak sytuacje, że trzeba zlikwidować takich delikwentów, którzy w żadnym razie nie powinni trafić w łapy NKWD. Chołowanow umieszcza ich w klasztorze według listy towarzysza Stalina. No i czasami klasztor trzeba rozładować.

Tak jak dzisiaj. Po prostu nazbierało się i czas wykonać wyroki. Chłopcy Chołowanowa też muszą potrenować, żeby nie zardzewieć. A dziewczęta monasterskie czegoś nowego przy okazji się nauczą. Nadciąga Rewolucja Światowa. Wielka i krwawa. Ręka proletariatu nie zadrży, to jasne. Ale żeby mieć pewność, że nie zadrży, dziewczyny raz na jakiś czas ćwiczą masowe egzekucje. Dziś Nasti kolej.

Po raz pierwszy.


III

Rozpostarli na ziemi pałatki, wyłożyli szare teczki. Jedna teczka to jeden ludzki los. Ludzkie losy poukładane w równe stosiki. Każdy stos po pięćdziesiąt teczek. I jeszcze cztery osobno.

— Dowódca konwoju! Wywołać pierwszych! Dowódca jest dziś w humorze:

— Antonow, Archipow, Artiszczew…

Alfabetycznie. Pięćdziesiąt nazwisk. Ustawili kolumnę piątkami. Trzech z eskorty z przodu, trzech z tyłu, po dwóch z psami z każdej strony:

— Krok w bok i konwój strzela bez ostrzeżenia. Naprzód!

Pierwsza partia rusza do lasu. Pozostali siedzą. Czekają na swoją kolej. Wokół nich wartownicy. Z psami.


IV

Póki wywołuje się po nazwiskach, póki ustawia się w kolumnie, likwidatorzy nie mają nic do roboty.

Ale gdy tylko pierwsza grupa zniknie w lesie, trzeba przyhartować pety, przydeptać obcasami — od jednej iskry może spłonąć cały las! — i naprzód. Dogonić grupę. Kolumna zawsze idzie wolno, daleko nie zajdzie.


V

Skrzypnęły drewniane wrota. Za nimi leśna polana, otoczona zielonym, trzymetrowym płotem. Trzy warstwy desek, wzmocnione. Polana jakby wydeptana racicami, a może tysiącami nóg. Jakby bydło pędzono leśną drogą, zagoniono do tej zagrody i po krótkim postoju popędzono dalej. Pusta polana. Tylko żelazne szafki wzdłuż płotu. Najzwyklejsze szafki. Szare. Na wysokość człowieka. Dokładnie takie, jak w odlewni “Sierp i Młot”. Jak w szatni każdej radzieckiej fabryki. W zagrodzie stoi dziesięć szafek. Przebieralnia dla skazańców?

Każda szafka jest podzielona pionowo na pięć części. W drzwiczkach, na poziomie pasa — otwory. Do wentylacji. Drzwiczki pootwierane. Czasem skrzypną na wietrze. W środku ani półek, ani wieszaków. Identycznie, jak w fabryce “Sierp i Młot”.

Zgrzytnęła brama. Konwój odstąpił, kolumna wmaszerowała do zagrody.

Zamknięto bramę.

— Uwaga, więźniowie! Liczę do pięciu i spuszczam psy. Psy szarpią smycze. Jedyne schronienie to szafki. Cztery psy, a ludzi pięćdziesięciu. Ale nikt nie będzie walczyć z psem, gdy ma w zasięgu żelazny schowek. Runęli do szaf.

Zawsze ta sama historia. Miejsca starczy dla wszystkich, a pchają się naraz po pięciu, po siedmiu, drapią się po gębach, wybijają zęby. A sąsiednie szafki stoją puste. Przepychanki, mordobicie, silniejsi odpychają słabszych… Wreszcie spokój. Wszystkie drzwiczki zamknięte. Dziesięć szafek, w każdej pięć przedziałów. W każdym przedziale jeden człowiek. Łącznie pięćdziesięciu.

— Co jest najtrudniejsze w tej robocie? Wypalić w łeb? Nie, koleżanko. Wcale nie to. Najważniejsze to ich rozdzielić. Rozdzielić tłum. Jak ich powstrzymasz, jeśli dostaną szału? Nie ma jak. A więc, zanim się wściekną, trzeba ich zmusić, żeby każdy myślał wyłącznie o sobie. Tęga głowa wymyśliła te szafki. Na trzytonową ciężarówkę wchodzi dokładnie pięć sztuk. Podjeżdżasz w dowolne miejsce, rozładowujesz szafki i punkt egzekucyjny jak znalazł. Wystarczy ogrodzić polankę, postawić szafki i można strzelać na zdrowie.

Wygodnie też liczyć. Dziesięć szaf to pięćdziesiąt miejsc. Dzisiaj mamy 417 klientów. Znaczy się — osiem pełnych zagród.

Najważniejsze to sprawnie drutować. Jak już są zdrutowani, to właściwie po robocie. Strzelić w tył głowy potrafi byle głupek.

Czego to człowiek nie wymyśli! Klamki w szafkach montował ktoś łebski. Otwierają się tylko z zewnątrz.

— Więźniowie! Szynele zdjąć!

Niewygodnie rozbierać się w wąskiej szafce. Po to wymyślono otwory wentylacyjne. Bagnety są długie i cienkie, wejdą w każdy otwór. I bagnetem guzdrałę w brzuch: ruszaj się, ścierwo!

— Więźniowie! Buty zdjąć!

To już trudniej. W szafce nie ma jak się schylić. Żeby rozsupłać sznurowadło, trzeba kolano podciągnąć do brody. Znów żołnierski bagnet pod żebrem maruderów.

— Więźniowie! Plecami do drzwi, ręce do tyłu!

Wartownicy przeszli wzdłuż szafek. — Było powiedziane, gnoju, że pyskiem do ściany? A masz! — i bagnet w otwór. — Ręce w tył!

Zbliża się wujaszek Wasia-druciarz. Teraz jego kolej.

Skazaniec stoi w szafce, tyłem do wejścia, ręce ma za plecami. Uchylają się drzwi. Co może począć, czując na plecach bagnety i oddech dwóch wilczurów? Psy ujadają zniecierpliwione, że wciąż na smyczy. Wujaszek Wasia za pasem ma pęczek stalowych drutów pociętych na kawałki odpowiedniej długości. Owinąć wokół nadgarstków, zacisnąć kombinerkami — i tyle. Wyłaź z szafy.

— Pierwszy gotowy!


VI

I ruszyła egzekucja taśmowo. Na dwie taśmy.

Chołowanow nad dołem, pociąga za spust. Obok niego jakiś osobnik w szarym prochowcu robi za numer dwa. Jeden strzela, drugi wymienia magazynki. Potem na odwrót.

W skład drugiej taśmy wchodzi towarzysz Szyrmanow z pomocnikiem.

A chłopaki podstawiają kolejnych zdrutowanych. Wyłuskują delikwenta z szafki, zadzierają związane za plecami ręce, aż głowę pochyli niżej pępka — i biegiem do dołu. Nad krawędzią szarpną ręce wyżej, do nieba, żeby runął na kolana — i w tym momencie Szyrmanow wprawnym ruchem przykłada lufę do potylicy. Puu!

Jakie są zalety rozstrzeliwania pistoletem? Takie, że pocisk pistoletowy ma zaokrąglony czubek. Spiczasty nabój karabinowy przeszywa na wylot. Pocisk pistoletowy uderza płaszczyzną wyprofilowaną. Nadbiegającego zatrzyma, klęczącego rzuci na ziemię. Stojącego na krawędzi nie tylko zabija, ale od razu wpycha do dołu.

— Towarzyszu Szyrmanow, dajcie postrzelać.

— No, dobra. Masz.

Na stanowisku pojawił się akordeonista Wania Kamaryński. Wesołek. Tak strzela, że nie nadążają podstawiać. Wanię zastąpił Słomka Biełokoń. W obsadzie drugiej taśmy też zmiana: przyleciał Wasia-druciarz. Każdy ma ochotę popukać.


VII

Przy egzekucji dla każdego starczy roboty. Konwój przygnał drugą partię, rozpędził po szafkach: zdjąć katany, zdjąć buty, pyskami do ściany!

Reedukowani sortują szynele, wiążą po dziesięć sztuk, zbierają buty w kiście. Porządek musi być: najpierw w pary, potem wedle rozmiarów — i do ciężarówki. Szynele podobnie.

Bywają różne szynele, najczęściej złachane. Ale zdarzają się całkiem porządne. Reedukowani nie w ciemię bici. Zrzucają własne, że niby gorąco. I na hałdę. Potem z tej hałdy — łaps za inny, lepszy. Buty tak samo. Też czasem trafią się przyzwoite. Wtedy wyszarpują dla siebie. A własne na stertę.

Konwojenci nie zwracają uwagi. Bo co ich to obchodzi? Najważniejsze, żeby ilość się zgadzała. Nawet jeżeli reedukowani wymienią własne na cudze, nie ma to wpływu na ocenę jakości wykonywanej pracy. Robota nerwowa, niech sobie trochę skorzystają.


VIII

W sumie żadna filozofia. Puu! Puu! I — puu! Ale wymaga czasu.

Przygnali trzecią partię. Rozpędzili po szafkach. Rozebrali, zdrutowali, postrzelali. I następnych.

Rozmieścić po szafkach można w minutę. Samo strzelanie też nie zabiera czasu. Wiązanie drutem — to jest wąskie gardło! Szyrmanow skierował do drutowania wszystkie siły. Żeby nie guzdrać się pojedynczo, ale po pięciu, sześciu równocześnie. Pomogło. Ruszyło z kopyta.

Reedukowani też jakby weselsi. Ledwie wymienili kapoty, a tu już nowa partia się rozbiera. Zaraz jeszcze lepszy łach się wyfasuje. I buciki jak się patrzy. Na czterystu ludzi przynajmniej kilku musi mieć w miarę nie znoszone. Po piątej partii wszyscy reedukowani paradują w świeżych szynelach, poskrzypują podeszwami.

Dwunastu ludzi. Nie mają lekkiej pracy. Ten dół to ich dzieło. A dół nie tylko trzeba wykopać. Potem też trzeba się zdrowo naharować. Rozciągać trupy na dnie, układać. Wzdłuż brzegów równiutko, jeden koło drugiego, a pośrodku na hałdę. Więc nastrzelają ze dwudziestu ludzi i wstrzymują ogień:

— Reedukowani, do wykopu! Poukładać!

Likwidatorzy dobrze pracują, starają się jak mogą, ale taka już ludzka natura: głowa przestrzelona, a człowiek wciąż dycha.

— Tu jeden się rusza. Dobijcie!

Niekiedy reedukowani sami dobijają łomem. Likwidatorzy pomagają. Wykonają wyrok na dwudziestu, a zanim puszczą reedukowanych do układania, strzelają w stertę ciał.

Dla pewności.


IX

O czternastej ciocia Masza przyjechała z obiadem:

— No jak, kochani, pewnie zgłodnieliście?

Chołowanow zwraca się do wszystkich:

— Zjemy teraz, czy po robocie?

Na ogół jest bardziej zasadniczy. Ale dziś przed nimi nietuzinkowe zadanie. Takie chwile zbliżają ludzi. Rozumieją się w pół słowa. Nadmierna służbistość utrudnia funkcjonowanie zespołu. Dlatego Chołowanow pozwala sobie na demokratyzm: no, chłopy, jak wolicie?

A jak tu wybrać? Tak byłoby dobrze i tak niezgorzej. Można skończyć robotę, a potem spokojnie posiedzieć przy obiadku. Kto się napracuje, ten lepiej baluje. Inna sprawa, że niby niewiele zostało, dwie partie z kawałkiem, ale trzeba potem zakopać doły, spisać protokół i coś jeszcze i jeszcze. Lepiej zjedzmy od razu.

Tuż przy wykopie jest cudna polanka. Rozpostarli koce na trawie. Jak obrusy. Ciocia Masza układa pajdy pachnącego chleba, pomidory w stosy, ogórki, rozlewa do menażek kapuśniak. A wódki — ani grama! Wódka tylko przed i po robocie. Surowa jest ciocia Masza:

— Umyć ręce! Ale to już!


X

Dół wypełnił się z jednej strony niemal po brzeg. Tam od razu przysypali ziemią.

Nastrzelali się za wszystkie czasy. Co prawda dół jeszcze nie zasypany. Ale to drobiazg. Wykopać, to rzeczywiście kawał roboty. Zasypać — moment.

Szyrmanow kończy protokół wykonanych prac, wujaszek Wasia wypełnia raport zużycia, amunicji.

Reedukowani zbierają ostatnie szynele i buty. Przy samych szafkach.

Chołowanow podpisał protokół. Skinął na żołnierzy z psami. Chwycili w lot, nie potrzebują dodatkowych instrukcji. Psy — do szafek.

— Hej, chłopaki! — zwraca się Chołowanow do reedukowanych. — Pozbyliśmy się dziś czterystu czterech człowieczków, a w planie jest czterystu siedemnastu. Znaczy was też umieszczono w grafiku.

Spuszczono psy, przecież potrzebują ruchu. Reedukowani rzucili się do szafek. Psy dopadły tylko trzech, co nie zdążyli. Poszarpały, ale nie za mocno. Odciągnięto je w porę.

— No jak, wygodnie w nowych szynelach? Buciki nie cisną? Ściągać wszystko, chłopaki. W tył, zwrooot! Ręce do tyłu! W waszych aktach stoi napisane, że wstąpiliście na drogę poprawy, a moim zdaniem kulawego tylko grób wyleczy.

W żelaznych skrzynkach wrzask, złorzeczenia. To nic. Możecie sobie krzyczeć, piszczeć. Tu, w specsektorze NKWD, mamy pełną wolność. Możecie sobie miauczeć, jeśli chcecie.

— Ciociu Maszo, mamy jeszcze dwunastu. Nie chcecie postrzelać?

— Jeszcze czego! Ja, stara baba? A wy nicponie kończcie czym prędzej i chodźcie na kielicha.


XI

Co jest miłego w rozstrzeliwaniu?

Powiew romantyzmu. Jak w wojnie domowej. Zapach ogniska, obecność prochu, szynel przesiąknięty dymem. Poczucie spełnionego obowiązku.

Zlikwidowali czterystu szesnastu, a na liście jest czterystu siedemnastu. Jeszcze jeden. To osobny przypadek. Amerykański inżynier, specjalista od podsłuchów. Chołowanow rozstrzeliwuje go osobiście. I po wszystkim.

Zapada zmierzch.

Cudowne są nadwołżańskie wieczory. Leszcz spławia się w szuwarach. Z drugiego brzegu wiatr niesie strzępy pieśni. Parostatek młóci wodę.

W plutonie egzekucyjnym wszyscy lubią masowe strzelania. Bo zawsze odbywają się na świeżym powietrzu. Gdy rozwala się dziesięciu, dwudziestu gości w kremlowskiej piwnicy, harujesz i potem wracasz do domu tramwajem, wraz z innymi umęczonymi całodzienną szychtą. Nie ma w tym cienia romantyzmu.

A każda rozwałka powyżej setki odbywa się na świeżym powietrzu. Las. Rzeka. Wieczór przy ognisku. Po sto gram. Przyjmują jak lekarstwo. Sto gram nie wystarcza. Dusza żąda więcej. Dlatego wieczorami po egzekucji każdy dostaje do wypicia tyle, ile mu trzeba.

Wszystko ze wspólnego kotła. W takie wieczory nie uznaje się szarż. Tu sami swoi. Sami przyjaciele.

Co najbardziej zbliża ludzi? Wspólna robota. Im trudniejsze są zadania im większej wymagają odpowiedzialności, tym mocniejsza przyjaźń łączy tych, którzy ją wykonują.

Płonie ognisko, dyszy żarem iskry biją w niebo. Tuszonka w konserwach, kiełbasa uwędzona na kamień. Wasia-druciarz turla patykiem ziemniaki z ogniska.

A wódka smakuje piołunem.


Загрузка...