Dziewczyna nie wierzyła własnym uszom.
Pogodziła się z tym, że się nie otworzy. Nawet nie chciała, żeby się otworzył.
A tymczasem w środku coś szczęknęło.
Wystarczy teraz przekręcić uchwyt.
Dotknęła go i zaraz cofnęła rękę. Jakby był z rozpalonego żelaza. No bo sejf leży na boku. Jeśli przekręci uchwyt, drzwi gwałtownie opadną. A ważą z pół tony, lekko licząc. Zgniotą ją jak muchę. I narobią łomotu na całą okolicę. Jak tu otworzyć bez hałasu? Ten, kto go otwiera, musi mieć jakiś sposób.
Zauważyła wśród zwałów gruzu podkłady kolejowe. Skąd się wziął gruz — wiadomo. Pocisk trafił w dzwonnicę, ściana się osypała. Ale skąd podkłady? I po co?
Nastia podłożyła dwa z nich pod drzwi sejfu. Przekręciła uchwyt. Drzwi uchyliły się z głuchym jękiem i oparły o drewno.
Żeby otworzyć je szerzej, wystarczy powoli wysuwać podkłady.
Tak hrabia Monte Christo otwierał swoją skrzynię.
Blask poraził Nastię. W oczach jej zamigotało.
Sejf był wypełniony po brzegi. Monetami, orderami, sztabkami złota.
Nie mogła patrzeć obojętnie. Oficerski Krzyż Świętego Jerzego. Drugiej klasy. A to? Także Święty Jerzy, tylko że nie przebija włócznią smoka, a z orzełkiem. Wersja dla innowierców, bardzo rzadka. Bezcenna. A to znów Włodzimierz z mieczami. I to na górnym promieniu. I znów Włodzimierz, tym razem bez mieczy — po prostu złoty krzyż z czerwoną emalią. Stanisław z koroną, Stanisław bez korony, za to z mieczami. Stanisław bez korony i bez mieczy. I jeszcze jeden. Na większości Świętych Stanisławów orzełki mają skrzydła uniesione w górę, ale są i z opuszczonymi. No i Ordery Świętej Anny. Anna na szyję. Z mieczami. Anna na szyję bez mieczy. Anna pierwszej klasy ze wstęgą, Anna na pierś, Anna czwartej klasy — noszona na broni. Ilu oficerów trzeba było rozstrzelać, żeby zgromadzić taką kolekcję! Chyba cały pułk. Jak nie więcej. A oto Aleksander Newski z brylantami. Umieli kiedyś robić ordery! Order Lenina jest piękny, ale oficerski Święty Jerzy piękniejszy. O, są i krzyże żołnierskie. Srebrne i złote. Ale złota!
Nastia całkiem zapomniała, gdzie jest i po co.
A sejf był bez dna. Sterty, zwały monet. Kolczyki, brosze, naszyjniki. Także pamiątki po egzekucjach. Sztabki, samorodki. Ale dajmy spokój z szafirami i rubinami. Trzeba myśleć o sprawach ważniejszych.
Czy jest to, o co jej chodzi?
Półki tworzą rodzaj pionowych przegródek. O, jest to, czego szukała. Płaska stalowa walizeczka.
Jeszcze jej nie otworzyła, ale już wie, że walizeczka zawiera to, co potrzebne jest Stalinowi. I Boczarowowi. Klucz do wszystkich systemów łączności Związku Radzieckiego. Walizeczka jest ciężka. Pod uchwytem — normalny zatrzask. Tylko po to, żeby przytrzymać wieko. Nastia czuła się rozczarowana.
Położyła stalową walizeczkę na podłodze, otworzyła zatrzask i podniosła wieko.
W środku czarny aksamit. Zupełnie jak w pudełeczku z brylantową kolią. Ale zamiast naszyjnika dwie stalowe niklowane płytki z mnóstwem otworów. Między płytkami jakaś straszliwa plątanina złotych drucików i innych drobiazgów — takie skrzyżowanie elektrotechniki ze sztuką jubilerską. Stalowe płytki pewnie są po to, żeby nie doszło do uszkodzenia przewodów. Już na pierwszy rzut oka, mimo całej tej misternej roboty, całość wydaje się niezniszczalna. Jak Chołowanow mógł tak dać się podejść? Jak Boczarow to zrobił? Jak ukradł walizkę?
Ale nie czas teraz nad tym sobie głowę łamać. Nastia zamyka walizeczkę i chowa do plecaka.
Co jeszcze Boczarow tu ukrywa? Całe garście brylantów, szmaragdów, nie oszlifowane diamenty, sztabki białego metalu. Srebro, czy platyna? Platyna. Nic ciekawego. O, są jakieś teczki. Zapieczętowane w kopertach z grubego szarego papieru. Zalakowane. Na jednej z nich napis: DUPALIN. I karykatura towarzysza Stalina. Na dwunastu innych: GRYF i portrety Chołowanowa, zrobione ołówkiem. Nieźle rysuje ten, kto je zrobił. Nastia darzy szacunkiem wszystkich, którzy mają talent w rękach. Powinno się umieć rysować. I pisać wiersze.
Tę z Dupalinem też wrzuciła do plecaka. Ale co zrobić z innymi kopertami? Przeczytać. Zapamiętać. Zniszczyć.
Siedzi Nastia. Czyta.
Przed oczyma przewija jej się sekretne życie Chołowanowa, znanego w wąskich kręgach jako Gryf. Czyta Nastia i nie może się nadziwić. Toś ty taki? No, no!
Zrobiło się zupełnie ciemno, więc, żeby móc czytać dalej, zapaliła latarkę. Mnóstwo było dokumentów dotyczących Gryfa: stenogramy z podsłuchanych rozmów informacje z rozmaitych źródeł. Stalin miał tylko jedną teczkę. Trudno przecież objąć go obserwacją. Cały czas przebywa za murami Kremla. Albo w swoich daczach-twierdzach. Może zresztą są to materiały jeszcze sprzed rewolucji. Teczka z napisem DUPALIN nie interesuje Nasti. Opatrzona jest pieczęcią Kujbyszewskiego Zarządu NKWD i niech już tak zostanie. Towarzysza Stalina nie trzeba kontrolować. Jest poza wszelkimi podejrzeniami. Ale Gryf powinien być pod kontrolą.
Nastia przełamuje pieczęcie, otwiera teczki i chciwie czyta. Gryfa wszędzie pełno. Tu tankowanie samolotu. Tam remont. Tu go goszczą, tam zapraszają na koncert. Całe mnóstwo imprez sportowych. A wokół niego nieprzebrane zastępy dziewczyn. Istne tłumy. I zdjęcia dziewczyn w kopertach. Chołowanow na urlopie wypoczynkowym. Chołowanow w Jałcie. Chołowanow w Suchumi. Chołowanow w “Metropolu”. Siebie Nastia też znalazła. Na zdjęciu odbiera bukiet od jakiejś krzepkiej dziewuchy i ma wypisane na twarzy: Oddawaj, ździro. Bo zabiję. W kadrze jest i Chołowanow. O, znowu Nastia w białym fartuszku, ze srebrną tacą. A tu w puszystym kożuchu, jak polarnik. I Chołowanow obok. Tu znowu ona w białym granitowym pałacu, w apartamentach. Rozbiera się. Co za wstyd. Zdjęcie jest bardzo wyraźne i ostre. Wszystko widać. A Chołowanow zajmuje drugie skrzydło. Oto jego fotografie. On także się rozbiera. Także w kłębach pary zażywa rozkoszy fińskiej sauny. Także pływa w basenie. Miał tam własny basen i saunę.
Gdyby tamtej nocy przyszedł do Nasti, wyrzuciłaby go na zbity pysk.
Ale nie przyszedł.
Usłyszała głosy. Ocknęła się. Przeszył ją niepokój. Gdzie jest? Aha, w cerkwi. Dlaczego ma zapaloną latarkę? Bo się zrobiło ciemno. Nawet nie zauważyła, kiedy. Nadeszła noc. A nocą w cerkwi znów zaczynają się tańce. I będą trwały do rana.
Drzwi się otwierają. Ktoś wchodzi.
Nastia postanowiła zamknąć sejf, żeby nie rzucało się w oczy. Ale nie udało się. Przysłoniła więc skarbiec podkładem kolejowym, żeby nie iskrzyło się brylantami. Jakoś obleci. A sama w mrok, pomiędzy filary. Do pętli z linki spadochronowej. A tamci już są. Już zapalają świece.
Nastia wdrapała się na górę. W sali z każdą chwilą robiło się jaśniej. W dole światło świec rozproszyło mrok. Na chórze, pod kopułą, panował mrok. Nastia zręcznie wśliznęła się na galerię, podciągnęła linę. Przyczaiła się. Czy jej nie zobaczyli? Nie usłyszeli?
Nie. W półmroku, na dole, służba krząta się, zajęta przygotowaniami. Nakrywa stoły.
To Nastia na schody, schodami na szczyt dzwonnicy, przez wykusz na blanki, stamtąd ostrożnie w dół, na dach, a dalej już prosta droga. Szkoda, że jest obładowana jak wielbłąd na pustyni. Albo nawet gorzej.
Co zrobić z teczkami? Wszystkich trzynastu nie uniesie daleko. W plecaku ciąży walizeczka z modułem kontroli. Szesnaście kilo.
Walizeczkę zabierze ze sobą, a od teczek się uwolni. Dotyczącą Stalina — ukryje. Resztę spali. Ale gdzie ukryć? Gdzie palić? Przemyka się Nastia cichcem. Niczym lis, co ukradł kurę.
Jak ukryć teczkę towarzysza Stalina? Zakopać? Tylko jak ją później odnaleźć? Co będzie, jeśli ona schowa, a Boczarow znajdzie? Trzeba tak zrobić, żeby nie znalazł. I Nastia ciska pod nogi garść naftaliny, potem drugą. Jeszcze tytoń. Żeby psy zgubiły trop.
Siedzi Nastia pośród gęstych krzewów bzu i wyczuwa przez skórę, że w jednostce specjalnej NKWD już panuje cicha panika. Nikt jeszcze nie strzela, nie ogłasza alarmu. Ale wszyscy są w pogotowiu. To zrozumiałe. Faceci z przybytku rozrywki w cerkwi co noc widzieli ogromny, zardzewiały, przewrócony sejf. Przywykli do tego. Z psychologicznego punktu widzenia łatwo to wyjaśnić. Jeśli sejf leży na oczach wszystkich, jest zardzewiały i przewrócony znaczy, że pusty. Ktoś kiedyś go zamknął i nikt od tamtej pory nie ruszał. A dzisiaj weszli do cerkwi podziemnym korytarzem, zabrali się do roboty i nagle: co widzą? Blask brylantów z otwartego sejfu. Nie odważyli się niczego ruszyć. Znają siłę gniewu Boczarowa. Znają rękę pana. Polecieli w te pędy, donieśli i na kolanach przysięgali, że są niewinni. Noc zapada, panika narasta.
Nastia przez trawnik przemknęła do baraku. Pod ścianami stały szafy. Takie, jak w zagrodzie. Nie ma tam teraz nikogo. Barak stoi na terenie NKWD. Zamknąć go i pilnować — to jakby trzymać pod kluczem pusty karcer. Nastia się rozejrzała i dała nura do baraku. Kto wpadnie na to, żeby szukać w miejscu, gdzie wykonuje się wyroki?
Ziemia w baraku udeptana tak, jak bywają udeptane zagrody dla bydła rzeźnego w przetwórniach mięsa. Psom trudno będzie coś wywęszyć. Mieszają się tu zapachy tysięcy ludzi.
Którą szafę wybrać? Tę z brzegu na prawo. Grunt jest tu piaszczysty. Nastia rękami wygrzebuje dołek pod stalową szafą. Ryje jak lis, który chce się dostać do kurnika.
Wykopała jamkę odpowiedniej wielkości. Włożyła do niej opieczętowaną kopertę z materiałami na Stalina. I zasypała.
Dookoła rozsypała tytoń. Kto się domyśli? Ona za to łatwo odnajdzie to miejsce. Nawet jeśli zabraliby stąd szafy, pozna bez trudu. Jeszcze przez co najmniej rok pozostaną po szafach ślady.
Co zrobić z pozostałymi dwunastoma teczkami? Rozpalić ognisko? Dużo tu wyrw, nierówności terenu. W jakiejś głębszej jamie można by rozpalić ogień. Nie będzie widoczny. Czasu na to nie trzeba wiele. A potem — w nogi.
Ale jak się wydostać z zony? Przecież to niemożliwe nawet w zwykłych warunkach. A teraz warty wzmocnione, wszyscy postawieni w stan gotowości. Wejść, mając dokument z Komitetu Centralnego było łatwo, ale jak wyjść? Nie darmo towarzysz Stalin mówił, że wysyła Nastię na śmierć. Boczarow bez trudu schwyta ją w tym rachitycznym lasku, wepchnie do samolotu i zrzuci na spadochronie, powiązawszy wpierw supły na linkach. I prześle meldunek do Moskwy: niestety, zginęła. A może w ogóle Moskwy nie zawiadomi. Nie ma teraz głowy do drobiazgów. Ważniejsze, żeby przechwycić kontrolę nad łącznością. I — władzę. Bo to wóz albo przewóz, jak mawiają.
Nastia czule przytuliła do piersi metalową walizeczkę. Nikomu jej nie odda.
W głowie tyka jak chronometr jedna myśl: u-cie-kaj, u-cie-kaj.
Ale jak? Skoro weszła, to i wyjdzie. Jutro egzekucja. A więc musieli ściągnąć dziś do zony skład bydlęcych wagonów.
Teren mają ogromny. Wszystko tu jest. Nawet stacja. Parowóz sapie, za nim siedem wagonów towarowych. Wszystko zalane oślepiającym światłem. I wszędzie patrole z psami.
Na stację panika jeszcze nie dotarła. Całą uwagę skoncentrowali na wagonach.
Nastia spokojnym krokiem idzie po szynach w kierunku parowozu. Głupio, ale co innego można wymyślić? Wartownicy pilnują wagonów, nie lokomotywy. Sprawdzają w krzakach, a nie na torach.
I Nastia za dwie minuty znajdzie się przy parowozie. Doszła do celu bez przeszkód. Wspięła się po stopniach do kabiny. Ciężki plecak rzuciła na podłogę. Szczęknął zamek pistoletu.
— W imieniu towarzysza Stalina.
Było ich trzech. Jeden z łopatą, drugi z korbą, trzeci bez niczego. Za to z łapskami jak kleszcze. Mógłby ją tymi kleszczami chwycić i wyrzucić z parowozu. Kabina ciasna. Nastia z pistoletem w ręku, a ci trzej tuż koło niej. Dobrze jest podeprzeć się imieniem towarzysza Stalina. Ale czy to mało takich szlaja się po Rosji, co się podpierają cudzym imieniem?
— W imieniu towarzysza Stalina. — Nasti brakuje tchu.
A oni słyszą, że dziewczyna się denerwuje. A zdenerwowanie budzi nieufność.
— …rozkazuję! Nie krzyczeć. Ruszać! Natychmiast! Dokąd? Przed siebie. Teczki z tego plecaka spalić. Jeden zbędny ruch i strzelam bez uprzedzenia.
Cóż było robić? Palacz ociągając się nabrał szuflą węgla i wrzucił do paleniska.
— Nabieraj więcej, bydlaku. Wrzucaj szybciej. Szybciej, mówię! Bo łeb rozwalę.
Drugi cisnął do paleniska teczkę z napisem GRYF. Potem jeszcze jedną.
— Prędzej.
Palacz dorzucił węgla. Poleciało jeszcze kilka teczek.
Trzeci, najważniejszy, z łapskami jak kleszcze, uśmiecha się złym uśmiechem.
— A pistolet masz prawdziwy? — i sięga kleszczami po broń. Nastia nie może strzelać. Na razie. Dopóki parowóz stoi. Ale co robić? Nacisnęła na spust. Trafiła tego najważniejszego w ramię. Nie celowała w pierś, bo nie chciała zabić.
Kula z Lugera powstrzyma każdego. Mężczyznę zarzuciło, osunął się i wypadł z kabiny.
— Naprzód!
Ten drugi rzucił korbę, chwycił za dźwignie, pociągnął, puścił parę w cylindry. Koła obróciły się. Pociąg szarpnął. Zgrzyt przebiegł cały skład, od pierwszego do ostatniego wagonu. Parowóz wyrzucił ze świstem kłąb pary. Eszelon powoli, bardzo powoli ruszył.
Do budki zagląda czerwona gęba i bagnet. Na poziomie stóp Nasti. A właściciel gęby chwyta za poręcze i wspina się wyżej.
— Dokąd? Dokąd? Taka wasza.
Mogłaby złapać się poręczy i kopnąć czerwoną mordę tak, żeby zniknęła z pola widzenia. Ale trzeba by opuścić pistolet, podciągnąć nogę i wymierzyć cios. A ona nie ma chwili do stracenia. I nie jest tu sama.
To wszystko podszeptuje jej jakiś szósty zmysł. Właściwie Nastia najpierw działa, potem podejmuje decyzje, a na końcu znajduje dla nich uzasadnienie. Kiedy tylko czerwonomordy wlazł z bagnetem do kabiny, Nastia nie spuszczając z oka palacza i maszynisty, podniosła Lugera i nie celując nacisnęła spust. Gruchnął strzał, łuska wyskoczyła, brzęknęła i zniknęła gdzieś wśród brył węgla i śmieci na podłodze. Dopiero wtedy Nastia zrozumiała, że jedyna słuszna decyzja to strzelać. Strzelać bez gadania. Między oczy.
Pomocnik maszynisty i palacz pojęli w mig, że to nie żarty. Łopata tylko błyska. Węgiel leci do paleniska w takim tempie, jakby sam towarzysz Stachanow wziął się do roboty. Pociąg nabiera szybkości. Już ostatnia teczka zniknęła w ogniu.
Nastia wie, że tory przegradzają stalowe wrota. A przy nich czekają strażnicy z karabinem maszynowym i psami. Ale na razie mało ją to obchodzi. Za węglarką jest wagon z platformą hamulcową. Na platformie powinni być strażnicy. Podpowiada to Nasti szósty zmysł.
No i jest. Z platformy hamulcowej wyjrzała kolejna czerwona morda. Na niej wyraz zdziwienia: dokąd to jedziemy niezgodnie z rozkładem i co to za strzelanina?
Morda ukazała się i zniknęła. Tylko bagnet sterczy. Nastia czeka na pryzmie węgla. Morda znów wyjrzała. To ona — babach! I morda się schowała. Tylko karabin z bagnetem gruchnął o żelazo i wyleciał w czarną noc.
Niemożliwe, żeby na platformie był tylko jeden człowiek. Nastia rzuciła tam kawałek węgla. Potem wskoczyła na pryzmę i stamtąd — babach, babach! Dwa razy.
Nad Nastia świsnęła łopata.
Odskoczyła i wykonała pad. Ale padając strzeliła z Lugera. W tego z łopatą. Palacz zawył. W tym momencie rozległy się strzały ze wszystkich stron. Krew rzuciła się palaczowi ustami. Runął na Nastię martwym ciałem.
Strząsnęła go z siebie i wpakowała mu jeszcze jedną kulę prosto w twarz. W plecy dostał chyba z dziesięć razy. Od tamtych.
Parowóz z impetem zarył się w stalowe wrota.
Gdyby Nastia zdążyła wstać, siła bezwładności cisnęłaby ją na dźwignie, rurki, manometry, a może w palenisko.
Ale nie zdążyła. I tylko podrzuciło ją na pryzmie węgla. Na chwilę straciła przytomność. Nie usłyszała tego potwornego łoskotu i zgrzytu.
Otworzyła oczy. Trzeba na nowo ocenić sytuację. Parowóz stukocze kołami. Znaczy — sforsował wrota i nie wypadł z szyn. Coś zgrzyta. To kawałki rozwalonej bramy i drutu kolczastego, które parowóz wlecze za sobą. A ona, Nastia, żyje.
Pociąg unosi jaw ciemność. Przy zderzeniu rozbiły się reflektory. Jedynym źródłem światła pozostało palenisko.
Jest w budce maszynisty. Sama. Gówno widzi. Parowóz sapie głośno jak finiszujący biegacz. Za którą dźwignię szarpnąć? Za tę? Za tę? Jeśli pociągnie za niewłaściwą, kocioł eksploduje jak nic. Na manometrach zabrakło już skali. A szybkość wzrasta. Rytm stukoczących kół przypomina rytualny taniec ludożerców.
Bieganie po dachach. Nastia policzyła. Dwa pełne magazynki. Po osiem. Szesnaście nabojów. Ile jej zostało?
Ilu jest strażników na platformach kolejowych? Dokąd biegną? Czy pociąg jest pusty? Czy pełen zeków? Wieczorem eszelon wpuszczono do zony. Miał zostać rozładowany o czwartej nad ranem. Grupami po pięćdziesięciu więźniów — i pod szafy. To jasne, pociąg jest pełny. Bo po co ochrona na platformach?
A więc w wagonach są skazani na śmierć. Budowniczowie podziemnego miasta w Górach Żygulowskich. Nie nadający się już do pracy. Zużyty materiał ludzki.
Pociąg pędzi kołysząc się z lekka na boki. Nastia słyszy coś jakby głuchy szum przyboju.
Eszelon kołysze się coraz bardziej. Już czuje się to w parowozie. Rzuca pociągiem na wszystkie strony.
Anna Iwanowna, inteligentna kobieta, nauczycielka, która odsiedziała pełny wyrok, opowiadała, że jest sposób na uniknięcie rozstrzelania. Jeśli ludzie wiedzą, że są wiezieni na śmierć i jadą nie w wagonach stołypinowskich, a w towarowych, mają szansę, by się uwolnić. Oczywiście nie wszyscy.
Skazańcy uderzają z rozbiegu o ściany wagonów. U-uch. Najpierw o jedną. Potem o drugą. U-uch!
Z początku nic się nie dzieje. Ludzie w pociągu są chudzi, wycieńczeni, a wagony wielotonowe. Ale od czego ludzki upór? Wagon zaczyna się kołysać. W prawo. W lewo. W prawo: u-uch! W lewo: u-uch! Im większa szybkość, tym lepiej.
Konwojowi, który usłyszy rytm uderzających o ściany wagonu ciał, nie pozostaje nic innego jak skakać. Nic już nie zatrzyma tej fali. Patetyczna wizja wyzwolenia poprzez samobójczą śmierć przebiega wszystkie zamknięte na głucho wagony. W całym eszelonie rozlega się pieśń: Umrzemy! Umrzemy! Ciała walą o ściany w jednym wspólnym porywie.
Kiedy człowiek wie, że śmierci nie da się już uniknąć, wtedy staje się wolny. Przestaje się bać. Bo nie ma już czego!
Wolność polega na tym, że ludzie nie boją się śmierci. Ani w ogóle niczego.
Wystarczy tylko wyzbyć się tego ohydnego strachu przed śmiercią. I już jest się wolnym.
Właściwie niby dlaczego jej się bać? I tak wszyscy zdechniemy, jeden czort. Gdyby wyzbyć się tego strachu, żyło by się inaczej…
Pociąg huczy głucho, kołysze się w prawo, w lewo, w prawo, w lewo. U-uch, u-uch, u-uch.
Nastia rozpoznała to śmiertelne kołysanie. Niewielu ujdzie z życiem z takiej katastrofy. Może nikt. Kto wie, z jakiego zbocza pociąg się stoczy, o jakie skały uderzy, do jakiej rzeki wpadnie. Wtedy śmierć zabierze wszystkich. Ale na razie w zamkniętych wagonach triumfuje wolność. Na razie ludzie śpiewają na całe gardło i rzucają się na ściany w przedśmiertnym uniesieniu. Rytm jest coraz szybszy, jak w tańcu szamana. Coraz bardziej gorączkowy. Konwojenci już nie strzelają do Nasti z dachów. Ci na platformach przynajmniej nie muszą skakać z tak wysoka. Ale ci z dachów?
Nastia też poddała się temu samobójczemu kołysaniu. Skazańcy nie mają wyjścia. Drzwi zamknięte, w oknach — kraty. A ona może wyskoczyć. Tylko żal jej wypaść z rytmu. U-uch! U-uch! W prawo. W lewo. W prawo. W lewo.
W każdej chwili pociąg może przewrócić się kołami do góry.
Ostatnia myśl przemyka jej przez głowę: czy wrzucić walizeczkę do paleniska? Metal stopi się, zostanie grudka złota i stali. Nikomu się to na nic nie przyda, nikt się tym nie posłuży. Co to ją zresztą obchodzi? Niech dzielą między sobą władzę, jak chcą…
Ale pojawia się jeszcze jedna myśl: dlaczego nie skaczę, skoro mogę?
Nastia skarciła się w duchu. Zanadto, dziewczyno, dałaś się urzec śmierci. Walizeczkę z modułem kontroli można uratować.
Można ją dostarczyć towarzyszowi Stalinowi i zasłużyć na jeszcze jeden Order Lenina. Albo na kulę w łeb.
Trzeba zmniejszyć szybkość.
Pociągnęła za jedną dźwignię, za drugą. Bez skutku. Znaczy, trzeba po stopniach w dół.
A parowóz kołysze się we wspólnym z wagonami rytmie. Nie tak jak one, ale zaraz osiągnie tę samą amplitudę.
Plecak na ramię, osłonić głowę rękami — i skok.
Ostre kamienie, Luger w biodro, walizeczka w plecy, gałęzie drzew, świst wiatru. Spadochroniarka i sportsmenka gdzieś w niej każe zwinąć się w kłębek, jak najciaśniej. Żeby nic nie wystawało.
Poczuła smak gorącej krwi w ustach. Tocząc się po stromym stoku widziała nad sobą straszny czarny pociąg, grzmiący rozhuśtaną stalą i ludzkimi wrzaskami.
I nie wiedziała już, czy spada sama, czy razem z lokomotywą, z wagonami wyjących dziko ludzi.
Naprawdę nie wiedziała.