ROZDZIAŁ 12

I

Nic z tego nie rozumiem.

— Wyobraź sobie, że masz rozpędzić wielotysięczny tłum. To bardzo proste. Musisz wyrwać z tłumu pierwszego lepszego i skopać go bez litości. Zmasakrować na oczach wszystkich. Tak, żeby widzieli każdy szczegół. Musisz go tłuc, aż przestanie się ruszać. Potem wyrwać z tłumu jeszcze jednego. I skopać. Kiedy ruszysz po trzeciego, tłum rzuci się do ucieczki. Zbiorowa odwaga tłumu jest sumą małych indywidualnych lęków. Zatem naszym celem jest rozbić tłum na jednostki. Rozłożyć go na czynniki pierwsze. Dziel i rządź, jak to się mówi. Praca towarzysza Stalina sprowadza się w zasadzie do tego samego. Ale towarzysz Stalin kontroluje nie tłum uliczny, lecz gabinetowy tłum bydlaków i karierowiczów, którzy dorwali się do władzy. Jeżeli nie weźmie ich za twarz, zniszczą całe społeczeństwo. Dlatego, aby kierować kierownikami, towarzysz Stalin co jakiś czas wyrywa któregoś z tłumu i flekuje na oczach pozostałych.

— To jasne. Od początku wiedziałam, że trzeba regularnie strzelać do tych, co dorwali się do władzy. Nie rozumiem czegoś innego. Jeżeli strzelasz za mało, to nie utrzymujesz władzy… A jeżeli strzelasz za dużo, to władzę tracisz… W jaki sposób określa się optymalny poziom terroru?

— Myślę, że wyłącznie w codziennej praktyce. Jestem przekonany, że towarzysz Stalin intuicyjnie wyczuwa ten punkt równowagi na skali terroru oraz cienką granicę, której nie wolno przekroczyć.

— Słuchaj, Gryf, czy nie wydaje ci się, że teraz, latem trzydziestego ósmego, czystka osiąga apogeum i że należałoby trochę poluzować?

— Towarzysz Stalin wie lepiej.

— Nie sądzisz, że towarzysz Stalin przekroczył poziom krytyczny? Że gdyby NKWD zechciało przejąć władzę, to towarzysz Stalin nie miałby się już na kim oprzeć?

— Jesteś przemęczona.

— Mów, co chcesz, ale pewnego razu siedziałam w klasztorze i gapiłam się na telefon…

— Fascynujące!

— Gapiłam się na telefon i przyszło mi do głowy, że najprostszą receptą na skuteczny przewrót to odłączyć towarzyszowi Stalinowi telefony. Bez łączności nie ma zarządzania, a więc nie ma władzy.

— Nie tak łatwo zneutralizować system łączności.

— Dzisiaj rzeczywiście. Mamy jedną stolicę, wszystkie linie telekomunikacyjne skoncentrowane są w Moskwie. Ale wkrótce powstanie awaryjna stolica w Górach Żygulo-wskich. I wtedy będzie jeden wódz na dwie stolice. Jak sądzisz, czy towarzysz Stalin ma jakiś mechanizm zabezpieczający, który uniemożliwi ewentualnym spiskowcom skorzystanie z jednej ze stolic podczas jego nieobecności?

— Nie odpowiadam na takie pytania!

— W takim razie zapytam bezpośrednio towarzysza Stalina.

— No, mała, ryzykujesz… Towarzysz Stalin od szesnastu lat pełni funkcję sekretarza generalnego i przez te wszystkie lata nikt nie zadawał mu żadnych pytań.


II

Parno.

Zupełnie nie ma czym oddychać. Moskwa czeka na burzę, na oczyszczenie.

Niezwykły upał zawisł nad miastem. Przenika we wszystkie zaułki, wysusza rachityczne drzewka. Moskwianie do reszty wydeptali spaloną trawę. Kurz wisi w powietrzu.

Upał nie ma dostępu do gabinetu ludowego komisarza spraw wewnętrznych, generalnego komisarza bezpieczeństwa państwowego Nikołaja Iwanowieża Jeżowa. Stary sprawdzony sposób: jeszcze przed wschodem słońca należy szczelnie zasłonić okna ciężkimi kotarami. Nie tylko w gabinecie, ale we wszystkich korytarzach. Upał nie przenika grubych murów. Dostaje się przez okna. To dlatego w gorących krajach zamyka się okiennice. Tak samo w pociągach. Nikołaj Iwanowicz spory szmat kraju przemierzył koleją żelazną i zauważył, że jeśli w wagonie są spuszczone rolety, to w środku utrzymuje się przyjemny chłód.

Ponoć w Ameryce wynaleziono specjalną maszynę, którą umieszcza się w oknie. Do środka wkłada się lód, włącza wentylator i przedmuchuje rozgrzane powietrze. Ochłodzone powietrze wpada do pokoju. Lód w maszynie topi się, woda jest odprowadzana rurką do kanalizacji. Kiedy cały lód się rozpuści, ładuje się nową porcję — i wszystko od początku. Warto by jedną taką maszynę sprowadzić z Ameryki. Do tego czasu jedyny ratunek w kotarach.

Nikołaj Iwanowicz Jeżów przechadza się wzdłuż stołu. Cztery minuty w jedną stronę. Cztery minuty w drugą.

Przeszedł koło pięciometrowego portretu. I jeszcze raz. Na płótnie — mężczyzna w butach z cholewami, w rozpiętym wojskowym płaszczu, w zielonej czapce z daszkiem.


III

Towarzyszu Stalin, ona chciałaby zadać wam pytanie.

— Towarzyszu Chołowanow, od szesnastu lat pełnię funkcję sekretarza generalnego i przez te wszystkie lata nikt mi nie zadawał żadnych pytań.

— Tak właśnie jej powiedziałem.

— I mimo to?… W takim razie wezwijcie.


IV

Ludowy komisarz łączności ZSRR, komisarz bezpieczeństwa państwowego pierwszego stopnia Matwiej Berman energicznie zasalutował sierżantom bezpieczeństwa państwowego. Sierżanci pchnęli skrzydła bramy i sprezentowali broń. Takie powitanie kryje w sobie głęboki sens: choć mamy w rękach broń, to wam, drogi i szacowny komisarzu bezpieczeństwa państwowego pierwszego stopnia, nie zagradzamy wejścia bagnetami. Nie szukamy z wami zwady. Nasze bagnety są skierowane w niebo, jak semafory podniesione na wasze powitanie.

Towarzysz Berman uśmiechnął się do sierżantów bezpieczeństwa państwowego. I sierżanci się uśmiechnęli. Na twarzy jednego z nich pytanie: Pamiętacie mnie, towarzyszu Berman? Kiedy byliście naczelnikiem GUŁAG-u, ochraniałem was w czasie podróży do obozów rajczychińskich. Na twarzy drugiego: Pamiętacie mnie, towarzyszu Berman? Przy uroczystym otwarciu kanału Moskwa-Wołga robiłem za reedukowanego złodzieja, wręczałem wam kwiaty w imieniu wszystkich reedukowanych.

Towarzysz Berman uśmiecha się: Ja wszystko pamiętam!

To takie ujmujące. Towarzysz Berman odszedł co prawda z NKWD do Ludowego Komisariatu Łączności, ale nawet w wyglądzie dochowuje wierności temu potężnemu gmaszysku: wciąż chodzi w mundurze czekisty, w klapach nosi po cztery romby komisarza bezpieczeństwa państwowego pierwszego stopnia. I towarzysz Berman nie zapomina o tym domu, o jego granitowych wejściach i marmurowych schodach.

Miło jest sierżantom. Towarzysz Berman awansował, ale jakby wciąż był z nimi, jakby nigdzie nie odszedł. Po prostu Komisariat Łączności pod jego kierownictwem jeszcze mocniej związał się z NKWD. Stał się jego nieodłączną częścią.

Towarzysz Berman bywa tu częstym gościem. Zresztą, jaki tam z niego gość! To jego gniazdo, z którego nigdy nie wyfrunął. Swój człowiek.

Ma o czym pogadać ludowy komisarz łączności Berman z ludowym komisarzem spraw wewnętrznych Jeżowem. Jasna sprawa. Ale sierżanci przy wejściu czują szóstym zmysłem, że dzisiejsza wizyta jest niezwyczajna, jakaś taka podniosła.

Już wkrótce coś się wydarzy.

Coś ważnego i radosnego.


V

Towarzyszu Stalin, powstanie drugiej stolicy niesie w sobie pewne niebezpieczeństwo…

— Towarzyszko Strzelecka, chcecie powiedzieć: jeden wódz na dwie stolice?

— Dokładnie to chciałam powiedzieć.

— I chcecie zapytać, czy zaopatrzyłem się w jakiś mechanizm zabezpieczający, który uniemożliwi ewentualnym spiskowcom opanowanie węzłów łączności w tajnej stolicy w czasie mojej nieobecności?

— Dokładnie o to chciałam spytać.

— Towarzyszko Strzelecka, oczywiście pomyślałem o takim zabezpieczeniu. Urządzenie nazywa się moduł kontroli.

— Dziękuję, towarzyszu Stalin. Nie słyszałam tej nazwy. Ale resztę wiem.

— Powiedzcie dokładnie, co wiecie?

— Moduł kontroli zamówiony w Ameryce, w firmie RVB w Baltimore, stan Maryland. Waga 15-25 kilogramów, główne komponenty: złoto i stal. Pod względem komplikacji przewyższa najlepsze na świecie maszyny szyfrujące.

Stalin długo patrzył w okno.

Potem jakoś w taki tygrysi sposób podszedł do Nasti i usiadł obok niej. Ręce położył na stole, na zielonym suknie. A świdrującym wzrokiem prosto w oczy. Nastia poczuła lęk, ale wytrzymała to spojrzenie.

— Towarzyszko Strzelecka. To, co przed chwilą powiedziałyście, znałem tylko ja i Chołowanow. Ja wam nie podawałem żadnych szczegółów dotyczących modułu kontroli. Jestem przekonany, że Chołowanow też nie.

— Chołowanow nie pisnął ani słowa. Poprosiłam o rozmowę z wami, towarzyszu Stalin, właśnie dlatego, że Chołowanow nie chciał rozmawiać ze mną na ten temat.

— W takim razie, skąd, towarzyszko Strzelecka, znacie szczegóły?

— Wydedukowałam, towarzyszu Stalin.

— Proszę jaśniej!

— Towarzyszu Stalin, ja, za przeproszeniem, postawiłam się na waszym miejscu.

— Doprawdy?

— W razie wielkiej wojny wyzwoleńczej niezbędne jest centrum dowodzenia. Podziemne miasto w Górach Żygulowskich to najtrafniejsza decyzja. Ale mając dwie stolice, główną i rezerwową, musicie mieć odpowiedni mechanizm zabezpieczający. Gdyby to było małe, proste urządzenie, to można by je podrobić lub czymś zastąpić. Gdyby było wielkie, albo wymagało ciężkiego osprzętu, to w krytycznych warunkach nie moglibyście mieć tego stale w zasięgu ręki. Optymalnym rozwiązaniem byłoby coś skomplikowanego, jak maszyna szyfrująca, ale przenośnego, rozmiarów teczki lub walizki…

— Skąd wiecie, że moduł wykonany jest ze złota i stali?

— Złoto jest najbardziej szlachetnym surowcem. Również w elektrotechnice. A przecież macie go pod dostatkiem. Jednak unikalny mechanizm zbudowany z jubilerską dokładnością z miękkiego metalu, jakim jest złoto, musi mieć mocny szkielet. Założyłam, że to będzie stal. Coś w rodzaju dwóch stalowych płytek ze złotym nadzieniem w środku.

— A firma RVB w Baltimore?

— Założyłam, że urządzenie wykonają nasi inżynierowie-aresztanci w monasterze. Albo zagraniczni inżynierowie w monasterze. Jednak tamtejsza baza produkcyjna nie wystarcza, aby wykonać moduł kontroli. Żaden krajowy zakład nie może otrzymać tego zlecenia. Tak niezwykłe zamówienie na pewno zwróciłoby uwagę NKWD. Założyłam, że moduł kontroli musi być dyskretnie zamówiony za granicą. Tak, żeby wykonawca nie domyślił się jego zastosowania. Najlepiej zlecić tę robotę świetnie prosperującej, choć niewielkiej firmie. Zebrałam dane o potencjalnych wykonawcach takiego zamówienia. Okazało się, że takich firm na świecie jest bardzo niewiele. Zaledwie siedem. Jedna w Japonii, cztery w Europie Zachodniej, dwie w USA. Założyłam, że zamówienie złożył osobiście Chołowanow. Pozostało tylko rozpracować trasy jego wojaży. Ktoś nie wtajemniczony miałby z tym duży kłopot. Ale ja pracowałam z Chołowanowem prawie ramię w ramię, a poza tym uznałam, że KONTROLA jego również dotyczy. Przez ostatni rok nie był ani razu w Japonii, ani w Europie Zachodniej, a za to trzykrotnie w Ameryce. Jedna ze wspomnianych firm znajduje się na Zachodnim Wybrzeżu, w Seattle. Chołowanow nie był ani razu w stanie Waszyngton. Druga firma, właśnie RVB, znajduje się na Wschodnim Wybrzeżu, w Baltimore. Po prostu zestawiłam kilka faktów…

Stalin wziął słuchawkę:

— Wezwać Chołowanowa.


VI

Ludowy komisarz spraw wewnętrznych, generalny komisarz bezpieczeństwa państwowego Nikołaj Iwanowicz Jeżow zaprzątnięty jest swoimi sprawami. Ale trzeba wrócić do rzeczywistości. Do bieżących zadań. Choć to nie takie proste.

Usiadł za biurkiem, otworzył czerwoną safianową teczkę. Przegląda aktualne wskaźniki. Wnioski są jasne i oczywiste.

Udało się podporządkować całą armię. Im wyższy rangą dowódca, tym większe prawdopodobieństwo, że trafi pod topór.

Partia została poddana eksterminacji w przyspieszonym tempie.

Z rozkazu Stalina-Dupalina.

Statystyki są naprawdę arcyciekawe. Wielka Czystka objęła wszystkich. Im wyżej na drabinie społecznej sytuuje się dany osobnik, tym większe prawdopodobieństwo, że spadnie pod walec sprawiedliwości proletariackiej. Przez ostatnie dwa lata przeciętny radziecki obywatel miał pięcioprocentową szansę trafić pod topór NKWD. Bezpartyjny kierownik najniższego szczebla — siedmioprocentową. Członek partii — czterdziestoczteroprocentową. Członek Komitetu Centralnego partii — siedemdziesięcioośmioprocentową. Gdyby przenieść tę prawidłowość na sam szczyt… na człowieka w rozpiętym wojskowym płaszczu, w wysokich butach i zielonej czapce z daszkiem… Ze statystyki wynika, że prawdopodobieństwo, iż stanie się on ofiarą NKWD wynosi sto procent.

Tyle statystyka. Teraz trzeba ją umiejętnie zastosować. No, bo jak inaczej? Sekretarz generalny partii, towarzysz Dupalin, rękami NKWD likwiduje własną partię. Jak zlikwiduje partię — to zostanie Dupalin sekretarzem generalnym bez partii. Na kim wtedy miałby się oprzeć? Na NKWD. Wyłącznie na NKWD. Ale czy NKWD udzieli mu wsparcia? Na Ludowym Komisariacie Łączności też nie powinien się raczej wspierać. Na armii? W armii wszyscy boją się Jeżowa. Na rządzie, urzędnikach państwowych? Jeżow trzyma wszystkich w garści. Towarzysz Dupalin wyraźnie przesolił. Towarzysz Dupalin jest golusieńki.


VII

Towarzyszko Strzelecka, czy byłybyście uprzejme powtórzyć towarzyszowi Chołowanowi to wszystko, co opowiedziałyście mi przed chwilą?

— Oczywiście. Ale chciałabym opowiedzieć o czymś jeszcze.

Towarzysz Stalin nie lubi, kiedy ktoś postępuje niezgodnie z wytycznymi towarzysza Stalina. Ale uśmiechnął się. Trudno powiedzieć, czy uśmiechem dobrodusznym, czy złowieszczym. Na pewno zagadkowym.

— No, to opowiedzcie nam o czymś jeszcze.

— Towarzyszu Stalin, wielu podsłuchanych rozmów nie jesteśmy w stanie rozszyfrować, ponieważ czekiści nie używają imion ani nazwisk, tylko pseudonimów.

— Jakich?

— Często mówią na przykład o niejakim Dupalinie.

— Dupalina znam. Dupalin to ja. Znaczy to o mnie.

Nastia się zmieszała:

— Mówią też o Szybciorze, Zygmuncie, Karlicy, Lufce, Gońku, Pestce, Duraku: nie sposób wyliczyć wszystkich. Skład czekistów wciąż się zmienia. Ci, co trafiają do monasteru na likwidację, co prawda podczas przesłuchań sypią, kto jest kto. Ale ci na wolności szybko wymyślają nowe kryptonimy i my znowu słuchamy i nic nie rozumiemy.

— Co proponujecie?

— Proponuję statystyczną analizę informacji o wszelkich kontaktach czekistów.

— Ot, co!

— Właśnie, towarzyszu Stalin. Często nie wiemy, albo błędnie interpretujemy, o kim mówią, a tymczasem nic nie stoi na przeszkodzie, by naukowo analizować przebieg ich spotkań. Wszelkich. Tych oficjalnych i nieoficjalnych. Jeżeli umyka nam sens podsłuchiwanych rozmów, powinniśmy analizować nie ich treść, lecz dane statystyczne. Wszyscy republikańscy i obwodowi szefowie NKWD co jakiś czas zjawiają się służbowo w Moskwie. Mamy do dyspozycji pełną informację o ich przyjazdach i wyjazdach. Znamy hotele, w których się zatrzymują, ulubione restauracje. Mamy informacje o odwiedzinach w daczach i mieszkaniach ich moskiewskich kumpli. To naprawdę mnóstwo danych. Mamy odpowiednio dużo nagrań z nocnych biesiad i pijatyk… Na początek postanowiłam opracować tabelę odwiedzin wyższych rangą czekistów z terenu w prywatnych mieszkaniach i daczach towarzysza Jeżowa.

Towarzysz Stalin słowem się nie odezwał, tylko przysunął krzesło do biurka. Bliżej tabel.

— Na przykład towarzysz Ławruszyn z Gorkiego. W ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy był w Moskwie osiemnaście razy. Szesnaście razy przebywał w mieszkaniach lub daczach towarzysza Jeżowa. Łączny czas spędzony w oficjalnych urzędach NKWD — 21 godzin 10 minut. W mieszkaniach i daczach Jeżowa — 69 godzin 13 minut. W mieszkaniach i daczach innych wysokich urzędników NKWD — 12 godzin 43 minuty.

— To bardzo interesujące. I mamy nagrania?

— Tak. Ale w nagraniach nie ma nic ciekawego. Domyślają się, że mogą być na podsłuchu. Statystyka jest o wiele wymowniejsza. Proszę bardzo, zestawienie wizyt u Jeżowa towarzysza Litwina z Leningradu. A to wykaz wizyt towarzysza Nasiedkina z Mińska.

— Kto u Jeżowa spędza najwięcej czasu?

— Uspieński z Kijowa.

— Ciekawe — powiedział towarzysz Stalin. Przeszedł się po pokoju i powtórzył:

— Ciekawe.


VIII

Praca nie posuwa się naprzód. Generalny komisarz bezpieczeństwa państwowego odsunął na bok raporty i tabele. Spojrzał w lustro. Mundur leży na nim jak ulał. W klapach błyszczą marszałkowskie gwiazdy. Taka tylko różnica, że marszałek Związku Radzieckiego zakłada do galowego munduru diamentową Gwiazdę Marszałkowską na szyję, a generalny komisarz bezpieczeństwa państwowego nie ma takiego przywileju. Ale w zasadzie, dlaczego nie miałby mieć dwóch tytułów: generalny komisarz bezpieczeństwa państwowego, marszałek Związku Radzieckiego N. I. Jeżow?

Czas zacząć się przygotowywać do tej podwójnej roli. Podniósł słuchawkę:

— Jaki kodeks obowiązuje obecnie w Armii Czerwonej?

— Towarzyszu generalny komisarzu bezpieczeństwa państwowego, Armię Czerwoną, tak jak cały naród radziecki, obowiązuje “Kodeks karny” z 1929 roku.

— I walczą też według “Kodeksu karnego”?

Słuchawka zamilkła na dłuższą chwilę:

— Towarzyszu generalny komisarzu bezpieczeństwa państwowego, mamy tu u nas na dole wielu wojskowych. Proszę o pozwolenie udania się na konsultację. Po powrocie z cel niezwłocznie zamelduję!

— Zgoda — przystał wielkodusznie generalny komisarz.

Dzwonek po upływie czterech minut.

— Towarzyszu generalny komisarzu bezpieczeństwa państwowego, Armia Czerwona działa według “Regulaminu polowego” z 1936 roku.

— Natychmiast dostarczyć jeden egzemplarz.


IX

Towarzyszu Stalin, cały czas zajmujemy się podsłuchiwaniem nic nie znaczących rozmów, a nikt nie wpadł na pomysł, żeby zająć się statystyką. Na tych wykresach zobrazowałam dynamikę odwiedzin w mieszkaniach i daczach Jeżowa. Wydzieliłam dwudziestu najaktywniejszych.

— Zostawcie na stole, zajmę się tym w wolnej chwili.

— To nie wszystko, towarzyszu Stalin. Postanowiłam spojrzeć na to również z drugiej strony. Ciekawe, kto najczęściej bywa u Jeżowa, ale postanowiłam również ustalić, jacy szefowie terenowych organów NKWD nigdy nie odwiedzili go w domu.

Towarzysz Stalin spojrzał przeciągle na Chołowanowa. Nie odezwał się słowem, ale Chołowanow wyczytał w stalinowskich oczach: Oho. Ta mała zajdzie daleko…

I sam odpowiada wzrokiem: Staramy się, towarzyszu Stalin. Do KONTROLI byle kto nie trafia.

Nastia nie zauważyła tych spojrzeń. Rozkłada na stole wykresy i tabele.


X

To się czasem zdarza: nikt nie mówi tego na głos, ale wisi w powietrzu doskonały pomysł, który wszystkim równocześnie wpada do głowy. Każdy się uśmiecha. I każdy dostrzega uśmiech. I wie, że bawi ich ta sama myśl…

A myśl jest prosta: partia popełnia zbiorowe samobójstwo. Partia pozwoliła się przetrzebić. Dołem przeszedł niegroźny pożar, ale góra została wypalona niemal doszczętnle. Armia na kolanach, partia krztusi się własną krwią. Kto pozostał? Pozostali czekiści. Jedyna siła. Towarzysz Stalin cieszy się powszechnym szacunkiem, ale jest sekretarzem generalnym partii, która nie istnieje. Za towarzyszem Stalinem nie stoi żadna siła. A tymczasem NKWD…

Uśmiecha się sierżant bezpieczeństwa państwowego do swoich myśli. Najskrytszych. I drugi sierżant przy potężnej bramie też się uśmiecha. Do tych samych myśli.


XI

Powstaje niezrozumiały obraz, towarzyszu Stalin. Towarzysz Jeżow to człowiek nadzwyczajnej gościnności. Uwielbia towarzystwo, długie nocne biesiady. W ciągu bez mała dwóch ostatnich lat przez jego dom przewinęli się wszyscy szefowie republikańskich i obwodowych zarządów NKWD. Ci, których Jeżow nie darzył sympatią, zostali rozstrzelani. Ci, co pozostali przy życiu — to jego kumple i kompani od kieliszka. W wielu obwodach i republikach Jeżow w ciągu niecałych dwóch lat zdążył wymienić dwóch, a nawet trzech szefów NKWD. Starych rozwala, mianuje nowych, zaprasza do siebie, podejmuje, poi, karmi, potem odwołuje, rozstrzeliwuje, mianuje następnych, zaprasza, częstuje… Poza jednym…

Stalin ściska brzeg stołu. Czubki palców zbielały.

— …jedynym wyjątkiem: w żadnym mieszkaniu Jeżowa, w żadnej daczy Jeżowa nie był ani razu szef Zarządu NKWD z Kujbyszewa.

— Boczarow.

— Tak jest, towarzyszu Stalin. Starszy major bezpieczeństwa państwowego Boczarow. Powiem więcej. Z analizy wynika, że Jeżow i Boczarow ani razu nie znaleźli się razem w jednej restauracji, w jednym teatrze, w jednym sanatorium, w jednym pociągu. Przez półtora roku Jeżow rozstrzelał trzynaście tysięcy dwustu czterdziestu kadrowych czekistów. Skoro Jeżow nie lubi Boczarowa, to dlaczego go nie rozstrzelał? Jeżeli go nie lubi, to dlaczego mianował go na tak odpowiedzialne stanowisko?

Towarzysz Stalin i towarzysz Chołowanow znów wymienili spojrzenia.

— Potraficie to wytłumaczyć, towarzyszko Strzelecka?

— Towarzyszu Stalin, to niewytłumaczalna zagadka…

Spojrzał złowrogo:

— Boicie się nazywać rzeczy po imieniu?

— Boję się. Boję się, ponieważ dysponuję tylko jednym, jedynym faktem. Nie chciałabym wyciągać zbyt daleko idących wniosków… To może być czysty zbieg okoliczności.

— W NKWD nie ma żadnych zbiegów okoliczności.

— Skoro tak, to wniosek jest prosty: Jeżowa i Boczarowa łączy wspólna tajemnica. Postanowili okazywać na zewnątrz, że między nimi panują stosunki wyłącznie służbowe. I przedobrzyli. Wszystko pozostałoby niezauważone, gdyby nie statystyka. A statystyka jest nieubłagana: z żadnym z podwładnych Jeżow nie utrzymuje tylko i wyłącznie stosunków służbowych.

— Czy mogłybyście wyrazić to jasno?

— Spisek.

Загрузка...