4

Krew na Siedemnastej Ulicy

– Natychmiastowa Śmierć? – Ted zamrugał nerwowo. – Co to znaczy?

– Jak powiedziałem, sprawa jest otwarta na różne interpretacje, zasadniczo biorąc, chodzi o to, że pan umrze. Mniej lub bardziej natychmiast.

– Jaja pan sobie ze mnie robi.

Uniosłem dłonie w geście, który miał ukazywać, że jestem bezradny.

– Chciał pan wiedzieć, co przewidują karty, więc mówię.

– Przewidują? W jaki sposób?

Popatrzyłem na dwadzieścia siedem kart, które były już odkryte.

– Bez zagłębiania się w szczegóły… już pan spotkał osobę, która pana zabije. Widzi pan tutaj? Pan ma na twarzy przepaskę i rozmawia z nią. To kobieta i zna pan nawet jej imię, choć nie zna pan jej prawdziwego imienia i nigdy go nie pozna. Właśnie to oznacza przepaska na oczach.

– Jezu… karty mówią, kto to jest?

– Nie całkiem dokładnie, tylko tyle, że pochodzi z daleka. Poznał pan niedawno kogoś z zagranicy?

Ted skinął głową.

Poznałem dziewczynę na przyjęciu w SoHo, w ostatni weekend. Mówiła dość dobrze po angielsku, ale tak, była z zagranicy. Może Rosjanka.

– Rosjanka?

– Może. W każdym razie była w rosyjskim typie.

– Być może karty mówią o niej. Mówią także, że dostał pan prezent, którego nie będzie się pan w stanie pozbyć, nawet gdyby bardzo pan chciał. Widzi pan tę kartę tutaj? Podarunek. Młody mężczyzna trzyma klatkę z czerwoną papugą. Papuga mu się podoba, widać to po jego uśmiechu, ale jeżeli się pan dokładniej przyjrzy, zobaczy pan, że spód klatki jest przymocowany śrubami, które przechodzą prosto przez jego dłonie. Nie może pozbyć się tej klatki. Ma prze-chlapane.

– Dała mi medalion… – powiedział Ted. Sięgnął pod T-shirt i wyciągnął ciężki medalion z szarego metalu, mniej więcej wielkości okrągłego herbatnika. Podsunął mi go, żebym mógł go obejrzeć.

Pośrodku medalionu była wyryta twarz mężczyzny, otoczona szlaczkiem z węży i gwiazd. Jego oczy były zamknięte i wyglądał niemal śmiesznie ponuro. Z tyłu znajdował się wykonany kursywą napis w języku, którego nie znałem. De strigoica, de strigoi, si de case cu moroi.

– Ta wyglądająca na Rosjankę dziewczyna… wyjaśniła, co znaczą te słowa?

Ted pokręcił głową.

– Powiedziała, że medalion przyniesie mi szczęście, to wszystko.

– W takim razie mam nadzieję, że miała rację, a karty się mylą.

Ted nie wyglądał na przekonanego.

– Powiedział pan, że to najdokładniej przepowiadające karty, jakie istnieją na świecie.

– Zgadza się. Tak powiedziałem, choć bywają czasami niepotrzebnie pesymistyczne. Na przykład mówią „natychmiastowa śmierć”, ale jak bardzo natychmiastowe jest „natychmiastowe”? Dla żółwia z Galapagos „natychmiast” może oznaczać początek przyszłego stulecia.

Obracałem medalion i w którymś momencie poczułem na karku coś dziwnego – jakby w moje włosy chciały wejść mrówki. Mężczyzna na medalionie otworzył oczy i patrzył prosto na mnie, złośliwie się uśmiechając.

Wypuściłem medalion z ręki.

– Co się stało? – spytał Ted.

– Przepraszam, to chyba nagły skurcz mięśnia. Czasami mam coś takiego z palcami. Zrujnowało mi to karierę w rzeźbieniu netsuke *.

Może powinienem był powiedzieć, że wydało mi się, iż mężczyzna na medalionie Teda otworzył oczy, ale mogła to być gra światła albo medalion został tak zrobiony, aby powodować złudzenia optyczne. Ted był już tak przestraszony, że uznałem, iż lepiej będzie nic mu nie mówić. Zarabiam na przepowiadaniu przyszłości, ale wiedza o tym, co przyniesie nam przyszłość, nikomu nie wychodzi na dobre. Zwłaszcza jeżeli nie jesteśmy jej w stanie zmienić – nawet za pomocą krwawiącego korzenia.

– Odwróćmy ostatnią kartę, dobrze? – zaproponowałem. – Nazywamy ją Kartą Decydującą, która ostatecznie powie, co się z panem stanie.

– A jeżeli Kartą Decydującą znów będzie Natychmiastowa Śmierć?

– Żaden problem. Zawsze możemy jeszcze raz przepowiedzieć pana przyszłość, inną talią. Tarotem, kartami cygańskimi, możemy nawet spróbować kryształowej kuli. Musi pan zrozumieć, Ted, że przyszłość… że przyszłość to jedynie sprawa poglądu.

Kiedy odwracałem ostatnią kartę, Ted mocno zaciskał powieki. Miałem nadzieję, że nie będzie to Wąż, bo oznacza on pewną śmierć przed następnym wschodem księżyca. Rzeczywistość okazała się niewiele lepsza. Była to Wodna Kobieta, wizerunek kobiety unoszącej się tuż pod powierzchnią rzeki, z falującymi zielonymi wodorostami zamiast włosów. Jeszcze nigdy nie odwracałem tej karty, ale wiedziałem, co oznacza. Śmierć przez utopienie albo jakieś inne niemiłe odejście w zaświaty przy udziale wody. Ted otworzył oczy i zmarszczył czoło.

– Wodna Kobieta? To coś złego?

– Nic złego, ale muszę być szczery, że także nic szczególnie dobrego. Nie powinien się pan martwić, karty jedynie ostrzegają, o niczym nie decydują. Mówią: „Ted, uważaj!”.

– Na co?

– Po prostu uważaj. Nie idź na pływalnię, nie bierz prezentów od zmokniętych kobiet, rozglądaj się dobrze, zanim staniesz przed kutrem rybackim. To wszystko, co mówią karty na temat pańskiej natychmiastowej śmierci. Jeżeli będzie pan uważał, nie umrze pan jutro.

Zacząłem zbierać karty.

– To wszystko? – spytał Ted. – A co z moim koszmarem nocnym?

– O… pański koszmar…

– Przecież tylko dlatego do pana przyszedłem. Sprawdzić, czy będzie pan go mógł jakoś zlikwidować.

– Oczywiście, ale prawdę mówiąc, nie sądzę, aby należało się nim przejmować. Jest pan zestresowany, to wszystko.

– Zestresowany?

– Jak najbardziej. Wydaje się panu, że wszystko w życiu jest w porządku, ale przecież wziął pan na siebie mnóstwo nowych obowiązków, prawda? Pańska podświadomość zaczyna dochodzić do wniosku, że sprawy pana przerastają. Stąd to poczucie, że jest pan zamknięty w skrzyni, na której leżą inne skrzynie. Mógłbym panu dać na to trochę sproszkowanego wężowego ziela… wystarczy, że włoży pan go trochę pod poduszkę, i nigdy więcej nie będzie pan śnił tego snu. Gwarantuję.

– Amelia zasugerowała, że aby powiedzieć mi, co się ze mną dzieje, może mógłby pan wezwać swojego przewodnika duchowego.

Przestałem zbierać karty.

.- Mojego przewodnika duchowego?

– Powiedziała, że ma pan indiańskiego przewodnika duchowego. Jakiegoś szamana, którego pan kiedyś znał i który zginął.

– Amelia panu o tym opowiedziała?

– Oczywiście. Powiedziała też, że ma pan talent przepowiadania ludziom przyszłości, ale rzadko go pan używa.

– Naprawdę? Przecież wróżyłem panu właśnie z kart…

– Wróżył pan, ale Amelia powiedziała, że jeśli nawiąże pan kontakt ze swoim przewodnikiem duchowym, może będzie mi pan mógł pokazać, co się ze mną stanie.

– Tak powiedziała? – Zastanawiałem się przez chwilę, po czym sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem otrzymany od niego studolarowy banknot. – Wie pan, co zrobimy? Oddam panu pieniądze i nie będę o nic pytał.

– Ale ja nie chcę pieniędzy! Chcę się dowiedzieć, o co chodzi w moich koszmarnych snach! Amelia powiedziała, że może mi pan pomóc! Człowieku, ja nie mogę spać! Nie śpię od ponad tygodnia! Dostaję od tego wariacji!

– Dlaczego Amelia sama panu nie pomogła? Ta sprawa jest nieprzewidywalna i niebezpieczna. Oczywiście, że mogę się skontaktować z moim przewodnikiem duchowym, oczywiście, że mogę panu pokazać, o co chodzi w pańskich koszmarnych snach. Mogę też wsadzić sobie do ust pistolet i wystrzelić. Ale to nie znaczy, że to dobry pomysł.

Ted zwiesił głowę i wbił wzrok w stół. Tak długo się nie ruszał, że pomyślałem, iż zasnął.

– Proszę posłuchać – odezwałem się w końcu. – Nie robiłem tych rzeczy od bardzo dawna. Powinien pan spróbować wężowego ziela. Sprzedam panu łyżeczkę do herbaty za czterdzieści pięć dolarów… To naprawdę okazja. Nadal nie podnosił głowy.

– Kontaktowanie się ze zmarłymi to bardzo ryzykowna sprawa. Amelia na pewno to potwierdzi, a zajmowała się tym przez lata. Jak pan sądzi, dlaczego przestała?

Wstałem i podszedłem do okna. Blondynka z odrostami stała tam, gdzie przedtem.

„Nie potrafiłem przestać na panią patrzeć… sposób, w jaki dym z papierosa wylatuje z pani ust i znika w pani uroczo zadartym nosie…”. Nie, to też by nie zadziałało.

– Nie wiem, co robić, człowieku – wymamrotał w końcu Ted. – Byłem u lekarza, ale powiedział mi to samo, co pan. Że to stres… i dał mi ativan. Brałem te prochy, ale tylko pogarszały sprawę. Cholera jasna, tak się boję, że nawet nie gaszę światła.

– Więcej nie mogę dla pana zrobić, Ted. Przykro mi.

Podniósł głowę i z przerażeniem zobaczyłem, że ma twarz zalaną łzami.

– Musi pan. Nie mam już nikogo. Proszę…

Blondynka na ulicy też podniosła głowę i zauważyła, że ją obserwuję. Uśmiechnąłem się i pomachałem do niej, ale odwróciła się i weszła do sklepu. Cóż, pewnie i tak to transwestyta. Nie wiedziałem, co robić. Nienawidzę zakłócać spokoju zmarłym i gdyby to nic Amelia przysłała tego młodego człowieka, już dawno bym się go pozbył.

– Ted, naprawdę nie jestem przekonany… Ale chyba mogę zapytać mojego przewodnika duchowego, czy zechce panu pomóc. Niczego jednak nie gwarantuję i jeżeli sprawa wyda się nazbyt ryzykowna…

– Proszę… nie ma pan pojęcia, co przeżywam. Wahałem się. Wcale mi się to nie podobało. Dotychczas trzy albo cztery razy kontaktowałem się z tak zwanym światem duchów, lecz za każdym razem kończyło się to katastrofą i miałem szczęście, że udawało mi się ujść z życiem. Myślicie, martwi są grzeczni? Wydaje wam się, że trwają w nieustannym zachwycie i spędzają czas na tańcach na łąkach i grze na ukulele jak jacyś hipisi? Nic! Są zgorzkniali, pokręceni, marzą o zemście i nienawidzą żywych. Ujmijmy to tak: gdybyś sam był martwy, co byś czuł do zadowolonych z siebie żywych drani, zwłaszcza gdyby ciągle starali się z tobą skontaktować, wołając: „Halo? Halo! Jest tam kto? Jak to jest być martwym? Gdzie schowałeś akcje amerykańskich stalowni?”.

– Zróbmy jeszcze jedno – powiedziałem do Teda, po czym wysunąłem górną szufladę komody i wyjąłem notes z telefonami. Znalazłem numer Amelii i wystukałem go w komórce. Dzwonek dzwonił i dzwonił, ale odezwała się tylko automatyczna sekretarka.

„Nie ma mnie akurat w domu, ale bardzo jestem ciekawa, jaką masz do mnie sprawę”.

Amelia. Ten sam lekko chropowaty głos. Odchrząknąłem i powiedziałem:

– Amelio… mówi Harry. Jest u mnie Ted… Ted Busch. Robię, co mogę, aby mu pomóc, ale chciałbym się dowiedzieć, co sądzisz o tym jego koszmarze nocnym. – Popatrzyłem na mojego klienta, zagryzającego kciuk. – Oddzwoń, jak będziesz mogła, dobrze? Całuję, Harry.

Wyłączyłem telefon.

– No cóż, Teddy… zobaczmy, czy uda mi się uzyskać jakąś pomoc z zaświatów.


Zaciągnąłem zasłony, aby maksymalnie zaciemnić pokój. Wziąłem z szuflady w kuchni trzy gromnice i zapaliłem je. Zdjąłem z ręki bransoletkę z czarnych paciorków, którą dostałem od Śpiewającej Skały, i nałożyłem ją na gromnice – tak aby wszystkie trzy znalazły się wewnątrz.

– Widzi pan? Ta bransoletka jest zrobiona z polerowanych kamyków z dna rzeki Okabojow w Dakocie Południowej. Człowiek, który mi ją dał, powiedział, że kiedy umrze, jego dusza zostanie podzielona na dwadzieścia jeden części i każdy z tych kamyków będzie zawierał jedną część. To, co widział, to, co mówił, to, czego dotykał i tak dalej. Ta bransoletka to jakby nagranie tego, czym był.

– Chcę spróbować wszystkiego – powiedział Ted.

– No to świetnie. – Ująłem go za ręce. – Chcę, żeby zamknął pan oczy i przypomniał sobie swój koszmar. Niech pan sobie wyobraża wszystko jak najwyraźniej. Skrzynię. Ciężar na skrzyni. Unoszenie się i opadanie statku.

Ted skinął głową. Chwilę czekałem, on jednak tylko kiwał głową.

– Niech pan teraz zamknie oczy. Jeśli to możliwe, chciałbym, abyśmy zaczęli jeszcze w tym tygodniu.

– O, przepraszam! Oczywiście. – Ted zamknął oczy i mocniej ścisnął moje dłonie.

Siedziałem może przez minutę, obserwując mojego klienta. Zadziwiające, ile ludzie ujawniają własnych myśli, kiedy zamkną oczy. Niewiele mniej niż wtedy, gdy śpią. Potem zacząłem myśleć o Śpiewającej Skale, o ostatnim razie, kiedy go widziałem, gdy odwrócił się do mnie. Nie wyglądał na czejeńskiego szamana. Był niski, krępy, miał szeroką wesołą twarz i nosił okulary. Prędzej można byłoby go wziąć za sprzedawcą materaców z Europy Wschodniej niż za jednego z najpotężniejszych indiańskich magów od czasów Hastina Klaha.

– Śpiewająca Skało, muszę z tobą porozmawiać – zacząłem.

Na ulicy zatrąbił samochód i ktoś zaczął wrzeszczeć: „Głupi jesteś? Zgłupiałeś czy co?”.

– Śpiewająca Skało, mam tu młodego człowieka, który ma poważne kłopoty, i potrzebuję twej pomocy.

Płomienie świec zamigotały, na chwilę jakby się zapadły, nie czułem jednak niczyjej obecności – oczywiście nie licząc Teda. Poza hałasami z ulicy i regularnym klekotem mojego klimatyzatora nie było nic słychać.

– Śpiewająca Skało, ten młody człowiek ma straszliwe koszmary nocne i chce zrozumieć, co oznaczają i jak je powstrzymać.

Sprawa wydawała mi się beznadziejna. Siedzieliśmy, trzymając się za ręce, które coraz bardziej się nam pociły, i nic się nie działo. Śpiewająca Skała prawdopodobnie był już zbyt długo martwy, abym mógł go przywołać, albo nie miał ochoty pomagać jakiejś nie mogącej spać bladej twarzy. Byliśmy kiedyś przyjaciółmi, ale nigdy nie przepadał za białymi. Jego prapraprababka została zabita przez kawalerię USA niedaleko Whitestone Hill w Dakota Territory – razem z pięcioma innymi członkami jego rodziny – i dwustoma innymi mężczyznami, kobietami i dziećmi z plemion Siuksów Yanktonai i Hunkpatina. Śpiewająca Skała opowiadał o tym z taką wściekłością, że można było odnieść wrażenie, iż wszystko to wydarzyło się kilka dni temu, a nie w tysiąc osiemset sześćdziesiątym trzecim roku. Czas nie zawsze jest lekarzem, zwłaszcza w przypadku szczególnie wielkich niesprawiedliwości.

– Śpiewająca Skało, chciałbym cię prosić o przysługę. Chcę, abyś otworzył przede mną kilkoro drzwi i pokazał mi drogę.

Ted otworzył jedno oko.

– Naprawdę pan sądzi, że to coś da?

– Jeśli będzie pan podglądał, to nie. Proszę myśleć o swoim koszmarze.

Zamknął oko i zacisnął usta, próbując się skupić.

– Śpiewająca Skało… – kontynuowałem – wydaje mi się, że dzieje się coś ważnego, i naprawdę potrzebuję twojej pomocy.

Czekałem i czekałem, ale w końcu uwierzyłem, że Śpiewająca Skała zamierza mnie zignorować. Dlaczego miałby mi pomagać? Gdybym nie wtrącał swoich trzech groszy w indiańską magię, prawdopodobnie do dziś by żył.

Kiedy już miałem oderwać swoje dłonie od spoconych dłoni Teda, usłyszałem coś, co zdecydowanie nie było odgłosem ulicznym, nie pochodziło też z klimatyzatora ani ze sklepu muzycznego po drugiej stronie ulicy. Był to piskliwy, przenikliwy dźwięk, przypominający drapanie metalem o metal – niemal niesłyszalny dla ludzkiego ucha, ale gdyby usłyszał go psy, z pewnością zaczęłyby wyć jak wściekłe.

– Śpiewająca Skała? – Rozejrzałem się po pokoju. Nic nie wyglądało na zmienione, lecz bez najmniejszej wątpliwości ktoś tu był, bo przedmioty sprawiały wrażenie poprzesuwanych Książki wyglądały na poprzestawiane, a wiszące na ścianie zdjęcie Karen i Lucy odrobinkę się przechyliło. – Śpiewająca Skało, jesteś tu?

Piskliwy odgłos nasilił się tak bardzo, że zaczęły mnie boleć zęby. Dołączył się do niego kolejny dźwięk: ciche, natarczywe podśpiewywanie, podkreślane stukaniem kijów. Wydawało mi się, że czuję dym ogniska i słyszę szum wiatru w trawach.

Śpiewająca Skała był niedaleko, może już w pokoju. Byłem tego pewien.

– Ted… wydaje mi się, że mój przewodnik duchowy przybył.

– Co mam robić?

– Myśleć o swoim koszmarze, jak najwyraźniej. Widzieć wszystko wewnętrznym okiem. Pokazać mu, jak bardzo zamknięty i uwięziony czuje się pan w tej skrzyni. Spróbować przedstawić to bujanie w górę i w dół. Niech mój przewodnik duchowy usłyszy głos chłopca.

– No dobrze… widzę to wszystko, człowieku. Czuję i słyszą.

Stukanie kijów przyspieszyło rytm i zrobiło się gwałtowniejsze. Słyszałem też śpiew. Nie rozpoznawałem dialektu, ale na pewno był to któryś z języków indiańskich i gdybym miał zgadywać, zdecydowałbym się na Siuksów.

– Śpiewająca Skało, ten młody człowiek jest bardzo zaniepokojony swoimi snami. Chciałby, żebyś mu wyjaśnił, co oznaczają.

Śpiewająca Skała nie odpowiedział, ale bransoletka z czarnych kamyków zaczęła drżeć jak ogon grzechotnika.

– Proszę, pokaż mu, jak może się pozbyć tego koszmaru i znów normalnie spać.

Bransoletka zadrżała jeszcze gwałtowniej, a świece zaczęły pluć stearyną.

– Co się dzieje? – zapytał Ted.

– Niech pan nie otwiera oczu! Proszę się skupiać na swoim koszmarze! Mój przewodnik duchowy jest tutaj! Niech mu pan pokaże, co pana przeraża! jezu, człowieku… to gorsze, niż kiedy śpią!

– Niech pan się skoncentruje! On musi zobaczyć pana koszmar tak samo dokładnie, jak pan go widzi!

Ted zazgrzytał zębami, pot skapywał mu z czubka nosa. Bransoletka grzechotała, a świece płonęły tak gwałtownie, że trzaskały i strzelały iskrami. Miałem wrażenie, jakby pokój pędził przez czas i przestrzeń. Czułem się jak pasażer kolejki górskiej, któremu zrobiło się niedobrze i chciałby jak najszybciej wysiąść, ale musi jechać dalej.

– Śpiewająca Skało!

W tym momencie ujrzałem kątem oka za drzwiami sypialni rozmazaną postać. Była wysoka, ciemna i dziwacznie rozciągnięta, zniknęła jednak tak szybko i gwałtownie, że nie udało mi się dostrzec szczegółów. Najbardziej przerażające było to, że przeszła przez zamknięte drzwi. Prosto przez poplamione brązowe drewno!

Wyrwałem ręce z dłoni Teda i tak nieporadnie wstałem, że krzesło poleciało do tyłu i przewróciło się na podłogę z głośnym łoskotem.

Ted otworzył oczy i zamrugał.

– Co się dzieje?

– Chyba tu jest. – Okrążyłem stół, cały czas nadstawiając uszu.

– Kto?

– Ten, kto powoduje pana koszmary nocne. Śpiewającej Skale udało się go przyprowadzić, żeby go pan sobie obejrzał.

– Nie rozumiem.

– To proste. Koszmary nocne zawsze są powodowane przez duchy, takie lub inne. Kiedy ma się zły sen, z pewnością sprawcą tego jest ktoś nieżyjący. W większości przypadków zmarli nie robią tego z rozmysłem, ale czasami chcą kogoś wystraszyć. – Przerwałem, by przez chwilę posłuchać. – Jedynym sposobem, aby się dowiedzieć, jaki duch powoduje senny koszmar, jest poproszenie przewodnika duchowego o to aby go pokazał.

– I ten duch tu jest?

– Właśnie.

Ted rozejrzał się niepewnie.

– Gdzie? Nikogo nie widzą.

– Tam – wyjaśniłem, wskazując na drzwi sypialni.

– Tam? Jak dostał się do środka?

Moja bransoletka ostro, niecierpliwie zagrzechotała. Dowiedzenie się, kto jest sprawcą koszmarów Teda i sprowadzenie go tutaj prawdopodobnie kosztowało Śpiewającą Skałę sporo energii spirytualnej i pewnie było też dość niebezpieczne. Duch potrafiący stworzyć iluzję skrzyni, w której można się udusić, oraz płynącego po morzu, załadowanego po brzegi statku, nie był czymś, z czego można sobie żartować.

– Idziemy – powiedziałem i dałem Tedowi znak, aby poszedł za mną w kierunku sypialni.

Przycisnąłem ucho do drzwi i zacząłem nadsłuchiwać. Początkowo mogło się zdawać, że w środku jest cicho, po chwili jednak usłyszałem cichuteńki szept – albo raczej setki szeptów, tysiące szeptów – całą katedrę, wypełnioną żarliwie modlącymi się zakonnicami.

Tatal nostru carele esti in ceruri, sfinteasca-se numele tau…

Sięgnąłem do plastikowej gałki. Był tylko jeden sposób dowiedzenia się, jak wygląda ten duch – stanięcie z nim twarzą w twarz – ale serce tak mocno waliło mi o żebra, że aż bolały.

Vie imparatia ta, faca-se voia ta…

– Nie! – wykrzyknął histerycznie Ted głosem załamującym się jak u nastolatka.

– Ted, on tu jest, ale Śpiewająca Skała nie utrzyma go zbyt długo.

– Nie chcę go widzieć! Proszę, człowieku… czuję, jaki jest zły! Nie chcę go oglądać! Bransoletka na stole ponownie zagrzechotała.

– To jedyna szansa! Jeśli nie spojrzy mu pan teraz w oczy, może pan mieć ten koszmar nocny do końca życia! Ted! Niech pan posłucha! Ted!

Ale on się cofnął. Ręce miał wysoko uniesione i gwałtownie rzucał głową na boki.

– Nie mogę, facet! Nic mogę na niego patrzeć! Czuję, jak bardzo jest zły! Jeszcze nigdy nie spotkałem czegoś tak złego!

– Ted, musi pan! Nie ma pan wyboru!

Sam również nie miałem ochoty otwierać drzwi do sypialni. Wydawało się, że szeptów robi się coraz więcej – jakby za drzwiami ukrywały się miliony duchów, modlących się żarliwie o wyzwolenie. Dochodził do tego zapach – mdlący zapach kurzego mięsa, którego skórę zaczynają pokrywać pierwsze ciemnozielone pasma zepsucia, zapchanych włosami zlewów i skwaśniałego mleka.

Równocześnie wiedziałem, że musimy stanąć naprzeciwko ducha, którego sprowadził do mnie Śpiewająca Skała. Jeżeli tego nie zrobimy, być może już nigdy nie będę mógł go wezwać. Jeżeli poprosisz Siuksa, a nawet nie poprosisz – da ci wszystko, co posiada, ale nigdy nie daruje ci braku wdzięczności.

– Ted, otwieram drzwi! Musi pan zobaczyć, nieważne, co to jest!

Opadł na kolana.

– Nie mogę, człowieku! Proszę…

Zza drzwi dobiegło wściekłe stukanie, jakby łomotało o nie stado szarańczy. Bransoletka na stole wydała z siebie pojedynczy, pozbawiony entuzjazmu grzechot i zamilkła. Świece zaczęły filować i przygasły, jakby płomieniom zabrakło tlenu. Jeśli nie zajrzę teraz do sypialni, nigdy się nie dowiem, kto i dlaczego dręczył Teda koszmarami, które mogły doprowadzić go do obłędu albo do popełnienia samobójstwa.

Tak więc otworzyłem drzwi.

Загрузка...