22

Grupa krwi

Nagle poczułem na brzuchu coś zimnego i mokrego. Otworzyłem oczy. Jenica płatkiem kosmetycznym zmywała napisy z mojego ciała.

– Dobrze spałeś? – zapytała.

– Daj mi szansę, leżą przecież dopiero od kilku minut.

– Spałeś dziewięć godzin. Jest prawie dziesięć po pierwszej w południe.

Usiadłem.

– Co? Żartujesz sobie!

Zegarek wskazywał jednak trzynastą dziewięć, a przez trójkątną szparę między zasłonami widziałem, że świeci słońce. Jenica przebrała się w koszulę w biało-czarną kratę i obcisłe levisy, zaczesała włosy do tyłu i związała je czarną chustką.

– Dlaczego nie obudziłaś mnie wcześniej? Jeżeli mamy ścigać Misquamacusa, potrzebujemy światła dziennego!

– Ciii… spałeś tak długo, ponieważ byłeś przemęczony. Poza tym potrzebowałeś czasu na wchłonięcie do krwi wirusa strigoica.

– No tak, zapomniałem, że jestem teraz półwampirem. – Potarłem potylicę. – Nie czuję się jednak inaczej. Poza tym, że mam na głowie guza jak kula do kręgli.

– Mylisz się, Harry. Jesteś inny. Możesz teraz robić rzeczy, których nie mogłeś robić dotychczas. Zobacz.

Ujęła moją prawą dłoń i odciągnęła palec wskazujący do tyłu. Było to niesamowite. Wyginał się bez najmniejszego wysiłku, aż dotknął przedramienia tuż przy nadgarstku. Spróbowałem zrobić to samo z palcem środkowym i udało się to wcale nie gorzej.

– Fantastyczne! Harry Erskine, Przepowiadacz Przyszłości z Hinduskiej Gumy! Odkryje waszą przyszłość, zawiązując się równocześnie w supły.

Odgiąłem pozostałe palce – były tak samo elastyczne.

– Jest jeszcze coś – powiedziała Jenica. – Kiedy spałeś, poszłam na dół. Zrobiłam to, o co mnie wcześniej prosiłeś… wsadziłam dłoń w lustro.

– Nie mów, że nie weszła.

– Z początku nie chciała. Próbowałam trzy razy, ale w końcu się udało. Dopiero kiedy powiedziałam sobie: Jenico, to są drzwi. Sądzę, że poza krwią strigoica potrzebna jest tu silna wiara.

– Dzięki Bogu. Nie chciałbym mieć świadomości, że to, co wczoraj zrobiliśmy, było stratą czasu.

– Może się teraz ubierzesz? Przymierz coś z ubrań mojego ojca, a ja w tym czasie zrobię kawę.

Wstałem, odsunąłem zasłony i przeciągnąłem się. Ze zdumieniem stwierdziłem, że mogę się odchylić do tyłu niemal tak daleko jak Jenica. Musiałem jednak przyznać, że czuję się inaczej. Moje stawy i mięśnie były luźniejsze, a całe ciało aktywniejsze i żwawsze – jakbym miał dziesięć lat mniej.

Przejrzałem szafę Razvana Dragomira i znalazłem czarną jedwabną koszulę i czarne spodnie. Spodnie były nieco ciasnawe, ale Razvan Dragomir prawdopodobnie nie wypijał siedmiu puszek guinnessa dziennie. Poszedłem do kuchni, gdzie Jenica właśnie robiła kawę na wodzie mineralnej. Nie mieliśmy mleka, więc zjadłem garść płatków kukurydzianych prosto z pudełka.

– Powinniśmy dostać się do Kensico Country Inn jeszcze za dnia – powiedziałem. – Musimy sprawdzić, ile mają tam luster. A biorąc pod uwagą tego gościa z wczoraj, który wyskoczył z wanny, musimy też chyba zająć się wszystkimi zbiornikami wodnymi – stawami, beczkami z deszczówką, i tym podobne.

– A potem zaczekamy do zmroku, aż Vasile Lup wyjdzie z lustra?

– Tak. Kiedy już wyjdzie, zbijemy wszystkie lustra, żeby rano, po powrocie, nie miał się gdzie schować. Wypowiesz wtedy formułę i odczarujesz go. Vasile Lup zostanie odesłany tam, skąd przybył, i Misquamacus nie będzie miał ducha, w którym mógłby się ukryć.

– Ale nie wiesz jeszcze, jak go zniszczyć?

– Liczę na tę kość.

– To wszystko?

– A co innego mogę zrobić? Nie mamy pojęcia, jak ta kość działa, wygląda jednak na to, że odstrasza strigoi i zabija szczury lepiej niż cokolwiek innego, a Misquamacus też nie sprawiał wrażenia szczęśliwego, kiedy mu nią pomachałem.

– I to cały twój plan?

– Chyba tak. Nie wiem, co więcej mógłbym zrobić.

– Może powinieneś wezwać Śpiewającą Skałę?

Pokręciłem głową.

– Nie odpowie mi. Już prosiłem go o pomoc, ale on jest zwolennikiem samodzielnego działania. Uważa, że nie należy stale prosić zmarłych o radę, bo to sprawia, że robimy się podobni do nich.

– No dobrze. Więc co teraz? Ruszamy? Dokończyłem kawę i wstałem.

– Czemu nie? Żyje się tylko raz.

– Mam jeszcze jedno pytanie… – powiedziała Jenica. – Jak znajdziemy drogę do Kensico Country Inn, kiedy wejdziemy w lustro?

– Myślę, że w zwykły sposób, tyle że będziemy się poruszali w odwrotną stronę.

– Nie dodajesz mi pewności siebie.

– Jenico, cały świat oszalał. Jedenastego września było strasznie, ale to jest jeszcze bardziej szalone. Spróbujmy improwizować. To jedyny sposób.

Popatrzyła na mnie.

– Kiedy straciłeś żonę i dziecko, był to dla ciebie ciężki cios, prawda?

– Nie straciłem ich, ale zgubiłem, to wszystko.

– Nie wolno ci myśleć, że nie warto żyć. Gdzieś ktoś na ciebie czeka.

– Może, teraz jednak muszę się rozprawić z mściwym indiańskim czarownikiem.

Jenica zapakowała do torby krucyfiks, święconą wodę i książkę o svarcolaci. Ja wziąłem tylko kość.

Zeszliśmy na dół i stanęliśmy przed lustrem.

– Spróbuj najpierw włożyć palec – powiedziała Jenica. – Upewnij się, że możesz w nie wejść.

Popatrzyłem na swoje odbicie. W czarnej jedwabnej koszuli i ciasnych czarnych spodniach wyglądałem jak iluzjonista. Moją następną zadziwiającą sztuczką będzie włożenie dłoni w stuprocentowo prawdziwe lustro i wejście w szkło.

Kiedy to zrobiłem, miałem wrażenie, że szkło lepi mi się do palców, zimne, ciężkie i płynne jak rtęć. Mój palec wszedł jednak do środka i połączył się z odbiciem pozostałej części dłoni, po czym bez trudu go wyciągnąłem, cały i nieuszkodzony.

Odwróciłem się do lenicy.

– I co ty na to? Co ty na to?

– Jak widzisz, rytuał Samodivy działa.

– Jestem półwampirem. Cholera. Nie do wiary.

– Zgadza się, masz we krwi wirus strigoi. Jesteś taki sam jak ja.

Nagle uświadomiłem sobie całą powagę sytuacji. Podejmowałem już w życiu ryzyko, walczyłem z Misquamacusem, ale tym razem nie wierzyłem, abyśmy oboje mieli szansę przeżycia. Uniosłem podbródek Jenicy i pocałowałem ją.

– Przynajmniej nikt nie powie, że odbyło się to mało oryginalnie.


Postanowiłem iść pierwszy. Ustaliliśmy, że jeżeli coś będzie nie tak, Jenica nie pójdzie za mną. Nawet gdyby strigoi Misquamacusa rozprzestrzeniły się na całym terenie północno-wschodnich stanów, miałaby szansę przeżyć.

Stanąłem przed lustrem. Harry Erskine, to nie jest dobry pomysł – powiedziałem sobie. Nie masz pojęcia, dokąd się udajesz, ani co będziesz musiał zrobić, kiedy się już dostaniesz na drugą stronę. Zrobiłem jednak krok do przodu, cały czas głęboko wierząc w to, że lustro to srebrne drzwi i prowadzi do świata lustrzanych odbić.

Zamknąłem oczy. Poczułem twarde, bezgłośne uderzenie – coś podobnego do tego, czego się doświadcza, wpadając do basenu z kilkunastostopowcj wieży. Kiedy otworzyłem oczy, okazało się, że stoję w korytarzu, ale był to korytarz bardzo różniący się od tego, który przed chwilą opuściłem. Było tu jasno i przewiewnie, drewniana podłoga była polakierowana, a otwarte podwójne drzwi prowadziły na białą kamienną werandę. Z zewnątrz wpadała ciepła bryza, gdzieś niedaleko śpiewały ptaki.

Jenica stała obok mnie, ale druga Jenica w dalszym ciągu wpatrywała się we mnie z korytarza, który właśnie opuściłem. Byłem w lustrze. Przeszedłem na drugą stronę.

– Chodź! – zawołałem i machnąłem do Jenicy, poruszając ustami, jakby była głucha. – Chyba wszystko jest w porządku!

Nie wiedziałem, czy mnie słyszy, ale podeszła powoli do lustra. Jej odbicie zbliżyło się do szkła od wewnątrz – i po chwili obie Jenice stały z przyciśniętymi do siebie dłońmi, patrząc sobie w oczy.

– Wszystko w porządku! – krzyknąłem. – Możesz przechodzić!

Jeszcze przez chwilę się wahała, po czym opuściła głowę i przeszła. Rozległ się dźwięk przypominający odgłos miażdżonego szkła, a potem buchnęło kolorami i kształtami. Jenica i jej lustrzane odbicie zlały się w jedną osobę i po chwili staliśmy obok siebie, a korytarz w jej domu był pusty. Jenica popatrzyła na mnie.

– Gdzie jesteśmy? Co to za miejsce?

– Nie wiem. Sądziłem, że jeżeli przejdziemy przez lustro, znajdziemy się w tym samym korytarzu, ale odwróconym. Najwyraźniej tak nie jest.

Podeszła do antycznej komody z żółtodrzewu i przyjrzała się namalowanym na niej mężczyźnie w białej peruce z lokami.

– Nie rozumiem tego – powiedziała. – Może najlepiej będzie, jeśli wrócimy.

Przeciąłem korytarz i wyszedłem otwartymi drzwiami na werandę. Spodziewałem się ujrzeć przed sobą Leroy Street, nawet gdyby to miała być jej odwrotność. Na zewnątrz było jednak tylko wielkie puste podwórze i wysadzana klonami ale ja z biegnącym wzdłuż niej białym płotem. Przez drzewa widać było migoczącą powierzchnię okrągłego stawu z pływającymi po nim gęsiami, a w oddali łańcuch wzgórz z leżącymi na nich niczym pierzyny chmurami. Nie było ani śladu Leroy Street, ani śladu Manhattanu. Na ścianie wisiał znak: NIE PARKOWAĆ – napisany w „normalną” stronę, nie w lustrzanym odbiciu. A więc nie była to lustrzana kraina. Po prostu weszliśmy w lustro na Manhattanie i wyszliśmy w innym lustrze w jakimś innym miejscu. Ale gdzie?

Jenica podeszła do mnie. Blask był taki, że musiała osłonić oczy. Niebo pokrywały grube białe cumulusy, przez które przeświecały kawałki błękitu. Powietrze było gorące i wilgotne, a w powietrzu czuło się zapach świeżo skoszonej trawy. Na podwórzu stały dwa srebrne samochody terenowo-miejskie, nie było jednak widać żywego ducha.

– Może to sen albo jakaś halucynacja – powiedziała Jenica. – Mam złe przeczucie…

Wróciliśmy do środka budynku. W kącie korytarza stało antyczne biurko, na którym leżała księga gości. Podszedłem i wziąłem ją do rąk. Jej stronice pochlapała krew, która była też na podłodze. Zamknąłem księgę i popatrzyłem na wytłoczony na zielonej skórze napis.

– Nie musimy wracać. Nie rozumiesz? To nie sen. Jesteśmy w Kensico Country Inn.

– Ale w jaki sposób dostaliśmy się dokładnie tam, gdzie chcieliśmy? Jak tu się dostaliśmy?

– Nie mam pojęcia, ale podejrzewam, że ma z tym coś wspólnego Frank. Może wszedł do nas przez lustro i zostawił „srebrne drzwi” otwarte, abyśmy i my mogli tu wejść?

– Ale jak to możliwe, abyśmy weszli w lustro w moim domu i wyszli tutaj? To tak, jakby te dwa domy sąsiadowały ze sobą, a przecież wiemy, że są oddalone od siebie o wiele mil.

– Masz rację, ale kiedy Zbieracz Wampirów wyszedł z lustra w twoim mieszkaniu, a Susan Fireman zabrała Franka, też nie widzieliśmy w nim odbicia twojego korytarza, prawda? Widzieliśmy jakąś plażę. Cokolwiek się dzieje wewnątrz tych luster, nie dotyczą tego prawa naszej fizyki.

Jenica popatrzyła na mnie, a potem polizała palec i potarła nim mój policzek.

– Masz jeszcze czyjeś imię na skórze. Teresa.


W holu Kensico Country Inn wisiały dwa olbrzymie lustra – jedno za ladą recepcyjną, a drugie w korytarzu – były to „srebrne drzwi”, przez które weszliśmy z Jenicą. Kiedy nadejdzie czas, będą pierwszymi, które stłuczemy. Nie będziemy mogli wrócić do miasta drogą, którą przybyliśmy, ale nie wolno nam było pozostawić Misquamacusowi jakiejkolwiek drogi ucieczki.

Poszliśmy korytarzem do restauracji „Walhalla”. Stało tu trzydzieści stolików i wszystkie przygotowano do śniadania – przykrywając je bielusieńkimi obrusami i ozdabiając kunsztownie poskładanymi serwetkami. Na każdym stole stał wazon z zasuszonymi różami.

Kuchnia była pusta. Na blacie z masywnego drewna leżały trzy udźce baranie. Pokrywała je gruba warstwa much, a odór psującego się mięsa był tak przenikliwy, że Jenica musiała zasłonić usta dłonią.

Wróciliśmy do recepcji, a potem zaczęliśmy otwierać po kolei wszystkie drzwi. Schowek, szafa, męskie i damskie toalety – było tam mnóstwo luster do zbicia – i korytarz, prowadzący wzdłuż tylnej ściany budynku do dużej oranżerii. Tylko na parterze doliczyliśmy się dwudziestu pięciu luster.

Jenica weszła na podest i otworzyła znajdujące się tam drzwi.

– Harry…

– Co się dzieje?

Podszedłem i zajrzałem do środka. Była to sala konferencyjna – z ekranem w głębi, na którym widać było kolorową planszę, wykres dotyczący jakichś biznesowych spraw. Ale nie on przyciągał wzrok, lecz stojący pośrodku sali długi stół z jasnego polerowanego dębu, wokół którego ustawiono jakieś czterdzieści krzeseł. Na stole leżała sterta ciał, splątanych ze sobą rękami i nogami. Ciała mężczyzn i kobiet, w ubraniach lub nagich – wszystkie z popodrzynanymi gardłami. Musiało być ich ze trzydzieści, ale nie miałem ochoty liczyć. Z ciał spadały robaki, które rozłaziły się po dywanie. Zawsze wydawało mi się, że baranina paskudnie śmierdzi, ale to było znacznie, znacznie gorsze.

Zamknąłem drzwi i wypuściłem powietrze z płuc. Nie mieliśmy tu nic do roboty. Najwyraźniej Zbieracz Wampirów dostał się tu przez lustro z kilkoma swoimi strigoi – w taki sam sposób jak i my – i zaskoczył gości oraz obsługę hotelu. Potraktowano ich bezlitośnie. Dla Vasile Lupa istoty ludzkie były jedynie źródłem pokarmu lub rekrutami mogącymi zasilić jego legiony strigoi, a Misquamacus – po tak wielu latach – mógł się wreszcie zemścić.


Niemal dwie godziny zabrało nam znalezienie wszystkich luster. Przeszukaliśmy nawet pokoje służących na strychu i powyjmowaliśmy z ich torebek lusterka do makijażu, gromadząc je w jednym miejscu, przygotowane do rozbicia.

Nie było prądu, telefony nie działały, a z mojego telefonu komórkowego dolatywały jedynie ciche trzaski. Strigoi musiały już opanować większą część stanu, niż sądziliśmy. Przez całe popołudnie pobliską autostradą nie przejechał ani jeden samochód i nie usłyszeliśmy ani jednego helikoptera czy samolotu. Słychać było tylko śpiew ptaków.

Poszliśmy do kuchni. Choć lodówki nie pracowały, znaleźliśmy trochę sera i włoskiego salami; oba produkty były nieco rozmiękłe i „spocone”, ale nadawały się do spożycia. Wyszliśmy na zewnątrz i usiedliśmy na trawie nad stawem. Słońce powoli schodziło ku dalekim wzgórzom.

– Wyobrażasz sobie, jak by wyglądał ten kraj, gdyby przejęły go strigoi? – spytałem. – W ciągu dnia pusty jak teraz. Cichy. Nic by się nie działo. W nocy wszystkie wampiry wypełzałyby z luster i trumien i zaczynałoby się piekło na ziemi. Dla każdego człowieka życie byłoby koszmarem, który należałoby jak najszybciej zakończyć. Strigoi ścigałyby wszystkich ludzi noc w noc.

– Masz rację, ale dla niektórych byłby to raj. Żyliby wiecznie, prawda? Mogliby doświadczyć wszystkiego, odwiedzić każde miejsce na Ziemi. Ojciec powiedział kiedyś, że gdyby wszyscy żyli wiecznie, nauka ludzka rozkwitłaby w niewyobrażalny sposób, bo wielcy uczeni nie umieraliby tak, jak dzieje się teraz. Powiedział: „Pomyśl o Einsteinie… ile zostało stracone, kiedy zmarł, ile mógłby odkryć, gdyby żył jeszcze przez trzy wieki! Pomyśl o wielkich pisarzach i muzykach! Ile każdy z nas może doświadczyć w ciągu swojego życia? Bardzo niewiele, a kiedy wydajemy z siebie ostatnie tchnienie, odchodzi z nami nawet ta odrobina wiedzy, którą z takim trudem zdobyliśmy, i nikt nie może mieć już z niej żadnego pożytku”.

– Twój ojciec ma dość radykalne poglądy…

– Jest bardzo oryginalnym myślicielem. Zawsze mi mówił, że nie powinniśmy uprzedzać się do żadnej myśli tylko dlatego, że została wyrażona przez kogoś, kim gardzimy. Wiele odkryć medycznych zawdzięczamy na przykład hitlerowcom, a dzieła sztuki często rodziły się w najgorszych reżimach świata.

– Więc choć nie akceptujemy nawyków dietetycznych strigoi, powinniśmy je akceptować, ponieważ długo przebywają na świecie i wiele wiedzą?

Jenica odwróciła się do stawu, nie odpowiadając na moje pytanie. Słońce było już znacznie niżej i odbijało się w wodzie, toteż widzieliśmy dwa słońca.

– Staw… – powiedziała po chwili. – Co z nim zrobimy? Jest co prawda na zewnątrz, ale nawet jeżeli będzie świecić słońce, obawiam się, że strigoi mogą do niego dotrzeć i uciec.

Wstałem i obszedłem staw. Od strony budynku jego brzeg był wyższy i rosło przy nim sitowie. Podwyższenie brzegu powstało sztucznie – była tam też wąska betonowa tama ze śluzą.

– Zobacz! – zawołałem. – Muszą używać tej śluzy, kiedy chcą opróżnić staw do czyszczenia dna.

– Więc będziemy mogli go opróżnić, gdy Vasile Lup sobie pójdzie.

– Na pewno musimy spróbować, ale nie wiadomo, ile nam to zajmie.

Zaczynało się robić wilgotno i chłodno. Jenica objęła mnie ramieniem i przyciągnęła do siebie.

– To przedziwna przygoda…

Kiwnąłem głową i pomyślałem o innej kobiecie, która tak niedawno powiedziała niemal to samo.


Kiedy zapadł zmrok, weszliśmy do jednego z samochodów – toyoty landcruisera. Uznaliśmy, że będzie w nim bezpieczniej niż w hotelu, ponieważ strigoi trudniej będzie wyczuć ciepło naszych ciał. Właściciel auta zostawił kluczyki w środku, więc gdyby strigoi nas znalazły, moglibyśmy uciec.

Staraliśmy się nie używać nazw strigoi i strigoica oraz imienia Vasile Lupa. Teraz, po zapadnięciu zmroku, wszystkie wampiry z pewnością były głodne i bardzo wrażliwe na wszelkie zakłócenia aury, które wskazywałyby na bliskość ludzi.

Skuliliśmy się na przednich siedzeniach samochodu, pojadając przyniesione ze sobą batony czekoladowe i orzeszki. Ale cały czas myślałem o kanapkach z soloną wołowiną, które robił Katz, i zastanawiałem się, czy ma to jakiś związek z moim dopiero co nabytym wampiryzmem. Może jednak po prostu byłem głodny. Nie sądzę, aby wampiry lubiły żytni chleb i pikle.

Minęła ponad godzina. Jenica oparła głowę o moje ramię i zaczęła wolniej i głębiej oddychać, od czasu do czasu wzdychając, jakby coś jej się śniło.

Prawie zasypiałem, gdy nagle ujrzałem wychodzący z hotelu ciemny, nieregularny kształt. Przeszedł przez werandę, a za nim podążał następny i następny – ostatni był nieco jaśniejszy. Strigoi – przynajmniej pięć. Zeszły po schodach, przecięły podjazd i stanęły nie więcej niż dwadzieścia metrów od nas.

Potarmosiłem Jenicę.

– Co jest? Co się dzieje?

– Ciii… nie podnoś się. Patrz.

Strigoi wyraźnie na coś czekały. Księżyc jeszcze nie wzeszedł, ale nocne niebo robiło się coraz bledsze i po chwili zobaczyliśmy, że jaśniejszym kształtem była kobieta. Kiedy odwróciła się i popatrzyła w naszym kierunku, zobaczyłem, że to Susan Fireman. Obok niej, z bladą twarzą i dzikimi oczami, stał Frank. Pozostałej trójki strigoi nie znałem. Jeden z mężczyzn był bardzo wysoki i miał sczesane do tyłu włosy, co sprawiało, że wyglądał jak Christopher Lee. Nawet gdyby nie był prawdziwym wampirem, z powodzeniem mógłby go udawać. Dwa ostatnie strigoi wyglądały jak potężnie zbudowani robotnicy budowlani z ogolonymi głowami.

Wschodził księżyc, przeświecając przez srebrne brzozy. Kiedy zrobiło się jeszcze jaśniej, w drzwiach pojawiła się wielka postać. Odchylała się od księżyca i składała się ze skomplikowanej aranżacji nieprzeniknionych cieni, które z każdym jej krokiem przesuwały się, rozkładały i składały. Był to Zbieracz Wampirów, Vasile Lup, svarcolaci, w którym ukrywał się duch Misquamacusa – jak najczarniejsza ćma, zwinięta wewnątrz gąsienicy.

Stał na werandzie, ale w następnym ułamku sekundy był już między swoimi strigoi. Patrzyłem na zmiany jego twarzy – w jednej chwili była dobrotliwa i ludzka, w następnej biała i nieruchoma jak maska. Nagle odwrócił głowę, a za nim odwróciły się strigoi.

– Boże drogi… – jęknęła Jenica. – Myślisz, że nas widział?

Wydawało mi się, że tak. Patrzył prosto na landcruisera, jego oczy błyszczały. Przez głowę przemknęła mi straszliwa myśl: jasna cholera, nasza mała wycieczka skończy się, zanim się jeszcze zaczęła, i do tego krwawo…

Ale w następnym momencie, poruszając się szarpanymi ruchami, niczym postacie ze źle zmontowanego filmu, wszyscy zniknęli – i pojawili się niżej, na podjeździe. Zaraz potem znów zniknęli, a kiedy zobaczyliśmy ich ponownie, stali przy prowadzącej do hotelu drodze, dobre sto metrów od nas, po chwili jednak zniknęli całkiem.

Jenica z ulgą wypuściła powietrze.

– Dokąd oni idą? – spytałem.

– Kto wie? Pewnie do jakiegoś małego miasteczka. Zawsze się w ten sposób rozpowszechniają… rozpływają się jak plamy.


Kiedy wyszliśmy z samochodu, poszedłem prosto na drugą stronę stawu. Ukląkłem przy betonowej zaporze i spróbowałem otworzyć śluzę, ale zamek był zardzewiały i nie puszczał.

– Muszę znaleźć jakąś dźwignię. Chodź ze mną, zaczniesz rozbijać lustra.

Poszliśmy do hotelu i skierowałem się prosto do antycznego kominka. Obok niego stał wielki pleciony kosz z małym toporkiem, szczypcami i długim pogrzebaczem, zakończonym dużą mosiężną gałką. Wręczyłem Jenicy toporek.

– Zabieraj się za lustra i nie zapomnij o którymś! Rozbij wszystkie!

Podeszła do wielkiego, oprawionego w złocone ramy lustra nad ladą recepcji i uderzyła w sam jego środek obuchem toporka. Rozległ się głośny trzask i lustro pękło skośnie od rogu do rogu, po czym spadło na podłogę. Jenica zaczęła deptać większe kawałki szkła, aby je rozdrobnić, po czym zebrała je na stertę, więc nie dało się w nich dostrzec żadnego całego odbicia.

Kiedy wyszedłem na zewnątrz, usłyszałem za plecami łoskot rozbijanego w korytarzu lustra, które Jenica po chwili również zaczęła przerabiać toporkiem na drobne kawałeczki.

Pobiegłem do stawu. W powietrzu było pełno komarów – jeden wpadł mi do ust. Ukląkłem przy zaporze i wsunąłem pogrzebacz w występ zamka, po czym wstałem i zacząłem z całej siły ciągnąć. Zamek śluzy nie zamierzał jednak nawet drgnąć i zaczynałem się obawiać, czy nie zardzewiał na stałe.

Pomyślałem sobie: jesteś w połowie strigoi. Masz siłę. Jeżeli możesz się wygiąć w tył jak akrobata, to możesz także otworzyć ten zamek. Uwierz w siebie, Harry. Uwierz w swoje możliwości.

Zmieniłem ułożenie rąk i ponownie pociągnąłem. Tym razem rozległ się zgrzyt i zamek nieco się poruszył. Pociągnąłem ponownie i nagle mechanizm się obrócił, a z biegnącej pod śluzą rury odwadniającej wyciekła cienka strużka wody. Zamek był teraz na tyle poluzowany, że mogłem go otworzyć do końca bez używania pogrzebacza, i strużka wody zamieniła się w strumień. Po chwili woda rozlewała się po łące pod stawem, błyszcząc w świetle księżyca.

Złapałem pogrzebacz i pobiegłem do hotelu. Jenica była w damskiej toalecie i rozbijała lustra nad umywalkami.

– Skończyłaś w męskiej?

– Nie. Zostawiłam to dla ciebie.

– Na Boga, przecież tam nikogo nie ma!


Godzina po godzinie, pomieszczenie po pomieszczeniu, rozwalaliśmy w Kensico Country Inn lustra. Księżyc patrzył na nas przez coraz to inne okno, a potem zniknął. Od czasu do czasu robiliśmy przerwę i słuchaliśmy, czy Vasile Lup i jego strigoi nie wracają, nie pojawili się jednak nawet wtedy, gdy niebo się zaróżowiło i zaczęły świergotać ptaki, więc udało się nam dokończyć. Sprawdziliśmy wszystko po raz ostatni – przeszliśmy cały budynek, otwierając każdą szafę, na wypadek gdybyśmy nie zauważyli jakiegoś lustra na wewnętrznej stronie drzwi. Otwieraliśmy nawet szuflady szafek nocnych, szukając małych ręcznych lusterek.

Wszędzie migotało rozbite szkło, ale żaden kawałek nie był na tyle duży, aby dało się w nim zobaczyć choćby jedno oko. Poszedłem także do samochodów i rozbiłem ich wsteczne lusterka.

Poziom wody w stawie bardzo opadł i zobaczyłem mokre kępy zielska, obrośnięte glonami kamienie oraz zardzewiałą dziecięcą hulajnogę. Pozostał jeszcze głęboki na mniej więcej pół metra i ciągnący się przez prawie siedem metrów owal wody, nadal jednak wyciekała i miałem nadzieję, że za jakieś dwadzieścia minut całkiem zniknie.

Popatrzyłem na wschód. Brzeg słonecznej tarczy zaczynał już muskać drzewa.

– Pewnie strigoi zaraz wrócą – powiedziała Jenica. – Modlę się, aby się nie okazało, że znalazły sobie inną kryjówkę.

– Ja też.

Wróciliśmy do hotelu i ukryliśmy się w kącie holu, między niebieskimi zasłonami i zegarem w wysokiej skrzynce. Jenica wyjęła krzyż i święconą wodę, położyła jedno i drugie na parapecie, po czym wzięła książkę o svarcolaci i otworzyła ją na stronie z formułą odczarowującą Vasile Lupa.

– Jesteś gotowa? – zapytałem.

Znów popatrzyła na mnie w sposób, którego nie potrafiłem zinterpretować.

Kiedy otwierałem usta, by coś powiedzieć, rozległ się ogłuszający huk, jakby gdzieś w pobliżu wybuchła bomba. Do holu wpadł Zbieracz Wampirów, a za nim kilkoro jego strigoi. Wydawał się jeszcze większy i ciemniejszy, niż kiedy widziałem go poprzednim razem. Cała banda ciągnęła za sobą smugi dymu. W drodze powrotnej musiało złapać ich słońce.

Krążyli po holu, klepiąc się po płonących płaszczach. Wszystkie strigoi miały zakrwawione podbródki i przesączone krwią przody ubrań, jakby właśnie zeszły ze zmiany w rzeźni. Byli zbyt zajęci gaszeniem palących się ubrań, aby zauważyć, że zmienił się wystrój wnętrza, kiedy jednak dym się przerzedził, Zbieracz Wampirów zawył ze zdziwienia i wściekłości. Podszedł do rozbitego lustra i okręcił się wokół własnej osi, odchylając się jak najdalej od okien. Jego twarz wykrzywiała wściekłość i można było odnieść wrażenie, że wszystkie cienie tworzące jego sylwetkę się najeżyły.

Susan Fireman pobiegła sprawdzić lustro na korytarzu – to, przez które weszliśmy z Jenicą. Kiedy ujrzała, że i ono jest rozbite, jęknęła z przerażenia. Musiała się domyślić, co się stało, i zrozumiała, jak to się zakończy. Jedno ze strigoi pognało sprawdzić łazienki, a pozostała dwójka pobiegła do sali konferencyjnej, ale tam także zrobiliśmy swoje. Rozbiliśmy wszystkie trzy znajdujące się tam lustra, sięgające od podłogi do sufitu, i przeszukaliśmy kieszenie zmarłym.

Ze wszystkich strigoi jedynie Frank pozostał na miejscu, pośrodku holu. Pochylił głowę, spod jego ubrania leciał dym. Susan Fireman podeszła do niego i wbiła w jego twarz spojrzenie swoich bladych oczu.

– To ty! To twoja robota, prawda? Zaufałam ci, Frank! Zaufałam ci! Mogłam poderżnąć ci gardło i wypić twoją krew, ale dałam ci nieśmiertelność! Gdzie oni są? Gdzie są? Sprowadziłeś ich tutaj, tak? Poszedłeś się z nimi zobaczyć i ustawiłeś lustra przodem do ściany!

Zbieracz Wampirów popatrzył na Franka z taką nienawiścią, że zmarszczyła mi się skóra na głowie. Frank uniósł wzrok i spojrzał na niego. Na polerowaną podłogę padał wąski pasek światła i buty naszego doktorka zaczęły się palić.

– Zapomnieliście o jednym – powiedział Frank głosem, świadczącym o tym, że jest straszliwie zmęczony. – Jeśli niektórzy ludzie coś obiecują, to dotrzymują swojej obietnicy nawet po śmierci. Ja przysięgałem chronić ludzkie życie, i nikt nie jest w stanie mnie zmusić, abym złamał tę przysięgę.

Susan Fireman zrobiła dwa kroki w jego kierunku. Była tak szybka, że nie zauważyłem noża w jej dłoni, zobaczyłem tylko półkoliste tryśnięcie krwi, wyglądające jak jasnoczerwony wachlarz, i Frank osunął się do tyłu, a jego głowa opadła na bok, jakby była zamocowana na pojedynczym zawiasie.

Zbieracz Wampirów znowu zawył, ale tym razem zabrzmiało to jak chór, jakby jednym głosem zawyły tysiące cierpiących katusze dusz. Dwoma szarpanymi ruchami przesunął się do Franka.

– Teraz! – wrzasnąłem i wypchnąłem Jenicę zza zasłony.

Загрузка...