Około południa owego dnia, gdy wszystko miało się dopiero rozegrać, gdy K-ai Tak było jeszcze zwykłym lotniskiem, a nie sceną planowanego zabójstwa, ambasador Havilland opowiedział pokrótce oszołomionej Catherine Staples o spisku Shenga, sięgającym korzeniami Kuomintangu. Cel: konsorcjum taipanów skupione wokół jednego przywódcy, którego syn Sheng przejmuje władzę nad Hongkongiem, by go przekształcić w prywatne imperium finansowe konspiratorów. Nieuchronny wynik: spisek poniesie fiasko, a rozwścieczony olbrzym, jakim jest Republika Ludowa, uderzy i wkroczy do Hongkongu, zrywając Porozumienia i wtrącając cały Daleki Wschód w chaos. Absolutnie w to nie wierząc Catherine zażądała dowodów i do godziny 14.15 dwukrotnie przeczytała obszerne i ściśle tajne dossier Departamentu Stanu na temat Sheng Chouyanga. Ale nadal zawzięcie podtrzymywała swoje obiekcje, ponieważ rzetelności sprawozdania w żaden sposób nie można było sprawdzić. O 15.30 zaprowadzono ją do radiocentrali i tam, za pośrednictwem kodowanego radiotelefonu satelitarnego usłyszała od człowieka o nazwisku Reilly z Rady Bezpieczeństwa Narodowego w Waszyngtonie cały szereg „faktów”.
– Panie Reilly – odrzekła Catherine – pan jest tylko głosem. Skąd mogę wiedzieć, czy nie znajduje się pan u podnóża Yictoria Peak w Wanchai?
Rozległ się trzask na linii i do Catherine przemówił głos dobrze znany jej i całemu światu: – Pani Staples, mówi prezydent Stanów Zjednoczonych. Jeśli pani w to wątpi, proponuję, by pojechała pani do konsulatu. Proszę zażądać, by połączyli się z Białym Domem linią dyplomatyczną, i poprosić o potwierdzenie naszej rozmowy. Będę czekać. Otrzyma pani potwierdzenie. W tej chwili nie istnieje dla mnie nic ważniejszego, n i c.
Catherine potrząsnęła głową i na moment przymknęła oczy, po czym odpowiedziała spokojnym głosem: – Wierzę panu, panie prezydencie.
– Nie chodzi o mnie, proszę uwierzyć w to, co pani powiedziano. To jest prawda.
– Ale tak niewiarygodna… nieprawdopodobna.
– Nie jestem ekspertem od tych spraw i nigdy się za takiego nie uważałem. Ale koń trojański też nie był szczególnie wiarygodny. Oczywiście może to być tylko legendą, a żona Menelaosa jedynie tworem imaginacji bajarza, ale sam pomysł jest trafny; stał się symbolem wroga, niszczącego przeciwnika od wewnątrz.
– Menelaos…?
– Proszę nie wierzyć w to, co o mnie piszą; przeczytałem w życiu parę książek. Ale proszę uwierzyć naszym ludziom. Potrzebujemy pani. Jeśli to może coś pomóc, zadzwonię do waszego premiera, ale szczerze mówiąc wolałbym tego nie robić. Bo on może uznać za konieczne przedyskutowanie tej sprawy z innymi.
– Nie, panie prezydencie. Tylko udaremnienie tego planu jest naprawdę ważne. Zaczynam rozumieć ambasadora Havillanda.
– To ma pani nade mną przewagę. Ja nie zawsze go rozumiem.
– Może to i lepiej, sir.
O godzinie 15.58 w chronionym domu na Yictoria Peak odebrano wyjątkowo pilny telefon. Nie był to jednak telefon do ambasadora ani podsekretarza stanu McAllistera, lecz do majora Lin Wenzu. A potem rozpoczęło się przerażające czterogodzinne wyczekiwanie. Skąpa informacja była tak elektryzująca, że cała uwaga skoncentrowała się na nadciągającym kryzysie, a Catherine Staples zatelefonowała do swego konsulatu, zawiadamiając Wysokiego Komisarza, iż jest chora i nie weźmie udziału w konferencji na temat wspólnej strategii z Amerykanami, która miała się odbyć tego popołudnia. Jej obecność w domu na Yictoria Peak uznano za pożądaną. Ambasador Havilland chciał, by kanadyjska dyplomatka sama przekonała się i zrozumiała, że Daleki Wschód znalazł się w punkcie krytycznym. Że nieuchronny błąd Shenga lub jego mordercy może spowodować wybuch tak katastrofalny, że wojska Republiki Ludowej wkroczą do Hongkongu w ciągu paru godzin, nie tylko powodując wstrzymanie wymiany handlowej kolonii ze światem, ale także przynosząc cierpienia ogromnym masom ludzi: powszechne krwawe zamieszki; szwadrony śmierci lewicy i prawicy, wykorzystujące urazy istniejące od czterdziestu lat; rasowe i lokalne ugrupowania walczące ze sobą i z wojskiem. Krew popłynie ulicami i w porcie, a ponieważ wszystko to odbije się także na wielu innych krajach, wojna światowa jest bardzo realną możliwością.
Podczas gdy Havilland to opowiadał, Lin gorączkowo pracował wydając przez telefon rozkazy i koordynując działania swych ludzi z policją kolonii i służbą bezpieczeństwa lotniska.
Wszystko zaczęło się od tego, że major z MI 6 zakrył mikrofon słuchawki dłonią i przemówił spokojnym głosem w wiktoriańskim pokoju na Victoria Peak.
– Kai Tak, dziś wieczorem. Delegacje chińska i brytyjska. Morderstwo. Celem jest gubernator. Uważają, że to Jason Bourne.
– Tego nie rozumiem! – zaprotestował McAllister, zrywając się z kanapy. – To przedwczesne! Sheng nie jest jeszcze gotowy! Mielibyśmy jakiś sygnał, gdyby tak było… oficjalne oświadczenie jego ministerstwa sugerujące powołanie jakiejś komisji. To pomyłka!
– Błąd w rozumowaniu? – spytał chłodno ambasador.
– Być może. Lub coś innego. Strategia, której nie braliśmy pod uwagę.
– Do roboty, majorze – rzekł Havilland.
Lin wydał ostatnie rozkazy, lecz zanim udał się na lotnisko, sam otrzymał ostatni rozkaz od Havillanda. – Pozostań niewidoczny, majorze – rzekł ambasador. – Mówię poważnie.
– Niemożliwe – odrzekł Lin. – Z całym szacunkiem, sir, muszę być z moimi ludźmi na miejscu. Mam doświadczone oczy.
– Z równym szacunkiem – kontynuował Havilland – muszę oświadczyć, że jedynie pod tym warunkiem przedostanie się pan przez bramę wejściową.
350
– Dlaczego, panie ambasadorze?
– Biorąc pod uwagę pana przenikliwość, dziwię się temu pytaniu.
– Muszę tam być! Nie rozumiem!
– W takim razie jest to zapewne mój błąd, majorze. Sądziłem, że dość jasno wytłumaczyłem, dlaczego posunęliśmy się do tak skrajnych środków, by sprowadzić naszego Jasona Bourne'a tutaj. Proszę pogodzić się z tym, że jest on człowiekiem niezwykłym i jego życiorys tego dowodzi. Trzyma uszy nie tylko przy ziemi, ale także nastawione na cztery strony świata. Musimy założyć, że jeśli prognozy lekarzy są trafne i pamięć stopniowo mu wraca, to ma on w tej części świata znajomości w różnych zakątkach i kryjówkach, o których my nic nie wiemy. Załóżmy, tylko załóżmy, majorze, że jeden z jego informatorów powiadomił go, iż na dzisiejszy wieczór lotnisko Kai Tak zostało postawione w stan pogotowia, iż wszelkie siły bezpieczeństwa zostały zgromadzone dla ochrony gubernatora. Jak pan sądzi, co on wtedy zrobi?
– Będzie tam – odpowiedział niechętnie cichym głosem Lin Wenzu. – Gdzieś w pobliżu.
– Więc załóżmy jeszcze, że nasz Bourne ujrzy pana. Proszę mi wybaczyć, ale trudno pana nie zauważyć. Jego logiczny i zdyscyplinowany umysł – a przeżył jedynie dzięki logice, dyscyplinie i wyobraźni – zmusi go do ustalenia, kim pan właściwie jest. Czy muszę jeszcze coś dodawać?
– Nie sądzę – rzekł major.
– Związek łatwo ustalić – kontynuował Havilland nie zwracając uwagi na słowa majora. – Nie istnieje żaden taipan w Makau, któremu zamordowano młodą żonę. Istnieje natomiast wielce szanowany oficer operacyjny wywiadu brytyjskiego, udający fikcyjnego taipana, który nagadał mu kłamstw jeszcze większych niż te, które opowiadano mu poprzednio. Dowie się, że kolejny raz był manipulowany przez instytucje rządowe, manipulowany w najbardziej brutalny sposób: przez porwanie jego żony. Umysł, majorze, to delikatny instrument, a u Bourne'a jest on delikatniejszy niż u większości ludzi. Może wytrzymać tylko określoną ilość stresu. Nie chcę nawet myśleć o tym, co on może zrobić, co my będziemy zmuszeni zrobić.
– To było zawsze najsłabszym elementem scenariusza, ale równocześnie jego istotą – zauważył Wenzu.
– „Sprytnie pomyślane” – przerwał mu McAllister, wyraźnie kogoś cytując. – „Niewiele aktów zemsty spotyka się z takim zrozumieniem, jak te wynikające z zasady oko za oko”. Twoje własne słowa, Lin.
– Skoro tak, to nie powinniście byli wybierać mnie do odgrywania roli waszego taipana! – upierał się major. – Mamy w Hongkongu krytyczną sytuację, a wy mnie unieruchomiliście.
– Ta sama krytyczna sytuacja dotyczy nas wszystkich – odrzekł łagodnie Havilland. – Tylko że tym razem zostaliśmy ostrzeżeni. A ponadto, Lin, kogo innego mogliśmy wybrać? Który inny Chińczyk prócz wypróbowanego szefa Wydziału Specjalnego mógłby uzyskać zezwolenie Londynu na otrzymanie informacji, które podano ci na początku, nie mówiąc już o tych, które posiadasz obecnie. Umieść swój punkt dowodzenia w wieży kontrolnej. Ma ciemne szyby.
Ogromny major odwrócił się ze złością i w milczeniu opuścił pokój.
– Czy rozsądnie było pozwolić mu tam pójść? – spytał McAllister, patrząc wraz z ambasadorem i Catherine Staples, jak Lin wychodzi.
– Z pewnością – odrzekł dyplomata od tajnych operacji.
– Pracowałem tu szereg tygodni z MI 6 – kontynuował szybko podsekretarz. – Jest znany z tego, że nie zawsze wykonywał polecenia.
– Tylko w wypadku, gdy rozkazy wydawali mu nadęci brytyjscy oficerowie, mający znacznie mniejsze doświadczenie niż on. Nigdy nie otrzymał nagany, zawsze miał rację. A teraz on wie, że ja mam rację.
– Skąd masz tę pewność?
– A jak sądzisz, czemu powiedział, że go unieruchomiliśmy? Nie spodobało mu się, ale zgodził się z tym. – Havilland przeszedł za biurko i zwrócił się do Catherine. – Proszę usiąść, pani Staples. Ciebie zaś, Edwardzie, chcę poprosić o przysługę, nie mającą nic wspólnego z poufnością sprawy. Wiesz o niej tyle co ja, a zapewne twoje wiadomości są jeszcze świeższe, więc z całą pewnością zwrócę się do ciebie, gdy będę potrzebował informacji. Niemniej chciałbym pomówić z panią Staples w cztery oczy.
– Ależ oczywiście – odparł podsekretarz, zbierając z biurka swoje papiery. Catherine usiadła w fotelu naprzeciw ambasadora. – Mam bardzo wiele do przemyślenia – dodał. – Jeśli ta sprawa z Kai Tak nie jest mistyfikacją, jeśli jest to osobisty rozkaz Shenga, oznaczałoby to, że przyjął on strategię, której nie braliśmy pod uwagę, a to jest niebezpieczne. Według wszystkich badań, wszystkich sondaży, jakich dokonałem, powinien zaproponować tę swoją izbę obrachunkową, tę cholerną komisję gospodarczą w sytuacji stabilnej, a nie niestabilnej. Może wszystko rozwalić, a nie jest przecież głupcem, jest wybitnie inteligentny. Co on wyprawia?
– Zechciej wziąć pod uwagę – wtrącił siedzący za biurkiem ambasador zmarszczywszy brwi – odwrotność twego rozumowania, Edwardzie. Zamiast instalować tutaj swą izbę obrachunków finansowych, złożoną z dobranych taipanów w okresie stabilności, robi to wtedy, gdy występuje niestabilność, więc spotyka się z powszechną sympatią, gdyż chodzi o szybkie przywrócenie porządku. Zamiast wściekłego giganta, opiekuńczy ojciec, zatroskany o swe wzburzone emocjonalnie potomstwo, pragnący je uspokoić.
– A co by na tym zyskał?
– Szybkość działania, to wystarczy. Kto badałby dokładnie skład grupy szanowanych finansistów z kolonii, wprowadzonych na stanowiska w momencie kryzysu? Mimo wszystko oni reprezentują stabilność. Warto o tym pomyśleć.
Trzymając w ręce papiery McAllister popatrzył na Havillanda. – To jednak dla niego zbyt ryzykowne przedsięwzięcie – powiedział. – Sheng ryzykowałby utratę kontroli nad ekspansjonistami w Komitecie Centralnym, starymi wojskowymi rewolucjonistami, którzy szukają jakiegokolwiek pretekstu, by wkroczyć do kolonii. Sytuacja kryzysowa wynikła z aktów przemocy byłaby im niesłychanie na rękę. Taki scenariusz podaliśmy Webbowi. Realistyczny scenariusz.
– Chyba że osobista pozycja Shenga jest w tej chwili na tyle mocna, że potrafi ich odsunąć. Jak sam to stwierdziłeś, Sheng Chouyang zarobił dla Chin masę pieniędzy, a jeśli istnieje naród z natury kapitalistyczny, to są nim Chińczycy. Dla pieniędzy żywią oni coś więcej niż zdrowy szacunek. Mają na ich punkcie obsesję.
– Mają też szacunek dla starców z Wielkiego Marszu i ten też jest obsesyjny. Gdyby nie ci dawni maoiści, większość obecnych młodszych przywódców Chin byłaby niepiśmiennymi chłopami, harującymi na polach. Oni czczą tych starych żołnierzy. Sheng nie zaryzykowałby konfrontacji.
– Wobec tego istnieje teoria alternatywna, stanowiąca kombinację tego, co obaj mówimy. Nie powiedzieliśmy Webbowi, że znaczna część bardziej krzykliwych przywódców z pekińskiej starej gwardii zamilkła od miesięcy. A w wielu wypadkach, gdy pojawiało się oficjalne oświadczenie, zawiadamiano jedynie, że ten czy ów zmarł śmiercią naturalną albo wskutek tragicznego wypadku, a tylko jeden został zdjęty ze stanowiska popadłszy w niełaskę. Wobec tego, jeśli nasze domysły są słuszne, przynajmniej część z tych, co zamilkli, padła ofiarą mordercy wynajętego przez Shenga…
– To znaczyłoby, że umocnił swą pozycję przez eliminację – wpadł mu w słowo McAllister. – W Pekinie jest mnóstwo białych, hotele są przepełnione. Cóż w takiej sytuacji oznacza jeden więcej, a już szczególnie morderca, który może być kimkolwiek: attache, dyrektorem jakiejś firmy… Kameleonem.
– I któż lepiej niż biegły w manipulacjach Sheng potrafiłby doprowadzić do potajemnych spotkań swego Jasona Bourne'a z wybranymi ofiarami? Pod dowolnym pretekstem, najlepiej przekazania informacji wywiadowczych na temat wysoko rozwiniętej technologii militarnej. Każdy z nich się na to złapie.
– Jeśli cokolwiek z tego jest bliskie prawdy, to Sheng posunął się znacznie dalej, niż przypuszczaliśmy.
– Zbierz informacje. Żądaj, czego chcesz, od naszych ludzi z wywiadu i z MI 6. Przestudiuj wszystko, ale odkryj, jaka w tym tkwi prawidłowość, Edwardzie. Jeśli dziś wieczorem stracimy gubernatora, będzie to oznaczać, że za kilka dni możemy stracić Hongkong. Z jak najbardziej niesłusznych powodów.
– Będzie chroniony – mruknął McAllister, kierując się ku drzwiom z zatroskaną twarzą.
– Liczę na to – rzucił w ślad za nim ambasador. A potem zwrócił się do Catherine Staples. – Czy naprawdę zaczyna mnie pani rozumieć? – spytał.
– Rozumiem słowa, jak również to, co z nich wynika, owszem, ale nie pewne szczegóły – odparła, spoglądając z zastanowieniem na drzwi, za którymi zniknął właśnie podsekretarz. – To dziwny człowiek, nieprawdaż?
– McAllister?
– Tak.
– Czy to panią niepokoi?
– Wręcz przeciwnie. Dzięki niemu wszystko, co mi powiedziano, nabiera pewnej wiarygodności. To, co powiedział pan, ten Reilly, a nawet wasz prezydent, jak stwierdzam z przykrością. – Catherine znów odwróciła się do ambasadora. – Mówię szczerze.
– Chciałbym, aby nadal tak było. I doskonale panią rozumiem. McAllister jest jednym z najlepszych analityków w Departamencie Stanu, znakomity urzędnik, który nigdy nie osiągnie pozycji, na jaką zasługuje.
– Dlaczego nie?
– Sądzę, że pani wie, a jeśli nie, to pani wyczuwa. Jest człowiekiem głęboko moralnym i ta moralność stanowi przeszkodę dla jego awansu. Gdyby spadło na mnie przekleństwo odczuwania w podobny sposób oburzenia moralnego, nigdy nie zostałbym tym, kim jestem. A na swoją obronę dodam, że nigdy bym nie dokonał tego, co dokonałem. Ale sądzę, że i to pani wie. Wchodząc tutaj powiedziała pani to samo innymi słowami.
– Teraz i pan jest szczery. Doceniam to.
– Cieszę się. Chcę oczyścić atmosferę między nami, ponieważ potrzebuję pani pomocy.
– Marie?
– I jeszcze więcej – rzekł Havilland. – Jakie szczegóły panią niepokoją? Co mogę wyjaśnić?
– Ta izba obrachunkowa, komisja bankierów i taipanów, jaką Sheng zaproponuje dla nadzorowania polityki finansowej kolonii…
– Pozwoli pani, że wybiegnę myślą naprzód – przerwał dyplomata. – Na pozór ludzie ci będą bardzo różnili się charakterami i pozycją oraz będą w najwyższym stopniu do przyjęcia. Jak powiedziałem McAllisterowi podczas naszego pierwszego spotkania, gdybyśmy uważali, że ten szaleńczy plan ma szansę, przymknęlibyśmy oczy i życzyli im wielkich sukcesów. Ale on nie ma cienia szansy. Wszyscy potężni ludzie mają wrogów; pojawią się tu w Hongkongu i w Pekinie sceptycy z zawistnych klik, którzy zostali pominięci i będą badać to znacznie wnikliwiej, niż Sheng oczekuje. Przypuszczam, że pani wie, co znajdą.
– Że wszystkie naziemne i podziemne drogi prowadzą do Rzymu. A tutejszym Rzymem jest ów taipan, ojciec Shenga, którego nazwiska wasze najtajniejsze dokumenty nigdy nie wymieniają. To on jest owym pająkiem, którego sieć sięga do każdego członka tej izby obrachunkowej. On nimi steruje. Na litość boską, kto to, u diabła, jest?
– Chciałbym, abyśmy to wiedzieli – odparł Havilland głuchym głosem.
– Naprawdę nie wiecie? – spytała zdumiona Catherine Staples.
– Gdybyśmy wiedzieli, życie byłoby znacznie prostsze, a ja bym pani powiedział. Nie bawię się z panią w ciuciubabkę, nigdy nie udało nam się tego dowiedzieć. Ilu taipanów jest w Hongkongu? Ilu fanatyków, chcących się zemścić w każdy dostępny im sposób na Pekinie za sprawę Kuomintangu? W ich przekonaniu Chiny im ukradziono. Ojczyznę, groby przodków, własność… wszystko. Wielu z nich, pani Staples, było uczciwymi ludźmi, ale reszta bynajmniej. Liderzy polityczni, generalicja, wielcy ziemianie, ludzie niebywale bogaci, to było uprzywilejowane towarzystwo, tuczące się na wyzysku i ucisku milionów. A jeśli nawet to wszystko brzmi jak bełkot współczesnej komunistycznej propagandy, niemniej jest to klasyczny przykład na to, jak wczorajsze nadużycia stanowią pożywkę dla takich bredni. Mamy do czynienia z garstką maniakalnych emigrantów, którzy chcą odzyskać swoje majątki. Zapominając, że to własna korupcja doprowadziła ich do upadku.
– Czy myślał pan o spotkaniu z Shengiem? Nieoficjalnym?
– Oczywiście, a jego reakcję można aż nazbyt łatwo przewidzieć. Będzie udawał oburzenie i oświadczy bez ogródek, że jeżeli będziemy się posługiwać tak obrzydliwymi wymysłami, by go zdyskredytować, unieważni Porozumienia Chińskie oskarżając nas o dwulicowość i natychmiast włączy Hongkong do obszaru ekonomicznego podlegającego Pekinowi. Stwierdzi, że wielu starych marksistów w Komitecie Centralnym przyklaśnie takiemu posunięciu i będzie miał rację. A potem popatrzy na nas i powie:,,Panowie, możecie wybierać. Do widzenia”.
– A jeśli ujawnicie spisek Shenga, nastąpi dokładnie to samo, i on wie, że wy o tym wiecie – powiedziała Catherine marszcząc brwi. – Pekin zerwie Porozumienia, oskarżając Tajwan oraz kraje zachodnie o to, że grają na zwłokę. Ponieważ twarz Zachodu jest czerwona jak burak z powodu jego wewnętrznego kapitalistycznego zepsucia, więc terytorium kolonii maszeruje w takt marksistowskiego bębenka, nie mając zresztą już innego wyboru. Po czym następuje załamanie ekonomiczne.
– Tak to pojmujemy – zgodził się Havilland.
– Rozwiązanie?
– Jest tylko jedno. Sheng.
Catherine skinęła głową. – Twarda gra – oświadczyła.
– Najbardziej drastyczne środki działania, jeśli to miała pani na myśli.
– To oczywiście miałam na myśli – odparła. – I mąż Marie, ten Webb, jest nieodzowny do rozwiązania?
– Tak, Jason Bourne jest nieodzowny.
– Dlatego, że ten samozwaniec, morderca nazywający siebie Bourne'em może wpaść tylko w pułapkę zastawioną przez niezwykłego człowieka, z którym próbuje rywalizować, jak to określił McAllister, choć nie w tym kontekście. Bourne występuje jako tamten i wyciąga Shenga tam, gdzie może zastosować rozwiązanie, ostateczne rozwiązanie… Do diabła, on go zabije.
– Tak. Oczywiście gdzieś w Chinach.
– W Chinach… oczywiście?
– Tak by to wyglądało na jakieś wewnętrzne porachunki bez zewnętrznych powiązań. Pekin nie będzie mógł oskarżać nikogo poza nieznanymi wrogami Shenga wewnątrz własnej hierarchii. Zresztą w obecnym stanie rzeczy, jeśli to nastąpi, zapewne okaże się bez znaczenia. Świat nie dowie się oficjalnie o śmierci Shenga przez kilka tygodni, a gdy w końcu poda się to do publicznej wiadomości, jego,,nagłe zejście” z całą pewnością zostanie przypisane ciężkiemu zawałowi albo wylewowi krwi do mózgu, na pewno nie morderstwu. Olbrzym nie przechwala się swymi wynaturzeniami, on je ukrywa.
– A wy życzycie sobie dokładnie tego samego.
– Naturalnie. Świat funkcjonuje dalej, taipanowie zostają odcięci od swego źródła, izba obrachunkowa Shenga wali się jak domek z kart, a rozsądni ludzie posuwają się naprzód honorując Porozumienia z korzyścią dla wszystkich… Ale do tego jeszcze daleko, pani Staples. A na początek dzisiaj, tego wieczoru, mamy Kai Tak. Może to się okazać początkiem końca, bo nie mamy przeciwśrodków, które moglibyśmy zastosować. Jeśli wydaję się spokojny, to jest to złudzenie, które stwarzam po latach ukrywania napięcia. Dwie tylko rzeczy mam na pociechę: pierwszą, że siły bezpieczeństwa kolonii są jednymi z najlepszych na świecie, i drugą – niezależnie od tragedii, jaką jest śmierć – że Pekin został zaalarmowany o istniejącej sytuacji. Hongkong niczego nie ukrywa ani nie zamierza ukrywać. Tak więc, w pewnym sensie ochrona gubernatora staje się wspólnym ryzykiem i wspólnym przedsięwzięciem.
– A co to pomoże, jeśli nastąpi najgorsze?
– O tyle, o ile ma to znaczenie psychologiczne. Może pomóc uniknąć pozorów niestabilności, choć nie samego faktu, bo alarm został od razu określony jako dotyczący odosobnionego aktu gwałtu, dokonywanego z premedytacją, a nie będącego przejawem niepokojów w kolonii. Ale co najważniejsze, stało się to wspólną sprawą. Obie delegacje mają własne eskorty wojskowe i zostaną one wprowadzone do akcji.
– I tak subtelnymi chwytami protokolarnymi można opanować kryzys?
– O ile mi wiadomo, pani nie są potrzebne żadne lekcje na temat opanowywania kryzysów, a także nagłego ich wywoływania. Ponadto wszystko może pójść w diabły z powodu jednego drobnego wydarzenia i te subtelne chwyty będą się nadawać tylko na śmietnik. Pomimo wszystkiego, co tu powiedziałem, jestem śmiertelnie przerażony. Tyle można popełnić błędów i omyłek… one są naszymi wrogami, pani Staples. Pozostaje nam tylko czekać, a czekanie jest rzeczą najcięższą, najbardziej wyczerpującą.
– Mam jeszcze inne pytania – rzekła Catherine.
– Ależ proszę bardzo, ile tylko pani sobie życzy. Proszę mnie zmusić do myślenia, do wyłażenia ze skóry, jeśli pani potrafi. Może to nam obojgu pomóc przestać myśleć wyłącznie o czekaniu.
– Wspomniał pan o moich wątpliwych umiejętnościach opanowywania kryzysów. Ale dodał pan także, i jak sądzę z większym przekonaniem, że potafię je wywoływać.
– Przepraszam. Nie potrafiłem oprzeć się pokusie. Brzydki nałóg.
– O ile rozumiem, miał pan na myśli attache Johna Nelsona.
– Kogo?… A, tak, tego młodego człowieka z konsulatu. Brak rozsądku nadrabia odwagą.
– Myli się pan.
– Na temat zdrowego rozsądku? – spytał Havilland, unosząc gęste brwi w łagodnym zdziwieniu. – Naprawdę?
– Nie usprawiedliwiam jego słabości, ale to jeden z najlepszych ludzi, jakich macie. Umiejętnościami zawodowymi i rozsądkiem przerasta większość waszego bardziej doświadczonego personelu. Proszę spytać któregokolwiek z pracowników konsulatu, którzy wraz z nim brali udział w naradach. Należy przy tym do nielicznych, którzy władają biegle dialektem kantońskim.
– Naraził na poważne ryzyko operację, o której wiedział, że jest ściśle tajna – odparł szorstko ambasador.
– Gdyby tego nie zrobił, nie trafilibyście do mnie. Nie mielibyście w zasięgu ręki Marie St. Jacques, będąc tu, gdzie się teraz znajdujecie. W zasięgu ręki.
– Zasięgu ręki…? – Havilland pochylił się do przodu, patrząc na nią badawczo, ze złością w oczach. – Z pewnością nie zamierza pani nadal jej ukrywać?
– Zapewne nie. Ale jeszcze nie zdecydowałam.
– Boże, kobieto, po tym wszystkim, co pani usłyszała? Ona musi się tu znaleźć! Bez niej przegraliśmy, przegraliśmy wszystko! Jeśli Webb się dowie, że jej u nas nie było, że znikła, oszaleje! Musi pani ją nam dostarczyć!
– W tym cała rzecz. Mogę ją dostarczyć w każdej chwili. Ale nie na każde wasze żądanie.
– Nie! – ryknął ambasador. – Kiedy, a także pod warunkiem, że nasz Jason Bourne wykona swe zadanie, nastąpi seria rozmów telefonicznych, mających umożliwić mu bezpośredni kontakt z żoną!
– Nie dam wam numeru telefonu – odparła rzeczowo Catheri-ne. – Równie dobrze mogłabym podać wam adres.
– Pani nie wie, co robi! Co mam jeszcze powiedzieć, by panią przekonać?
– To proste. Udzielcie Johnowi Nelsonowi ustnej nagany. Albo pouczenia, jeśli wolicie, ale załatwcie to wszystko dyskretnie i zatrzymajcie go w Hongkongu, gdzie ma największe szansę zdobyć należne mu uznanie.
– Jezu Chryste! – wybuchnął Havilland. – Przecież to narkoman!
– Niedorzeczna, ale najbardziej typowa prymitywna reakcja amerykańskiego „moralisty” na usłyszany slogan.
– Ależ, pani Staples…
– Dosypano mu narkotyku, on ich nie używa. Granicą jego ekstrawagancji są trzy martini z wódką, ponadto lubi dziewczyny. Oczywiście niektórzy z waszych attache płci męskiej wolą chłopców, a ich granica jest bliżej sześciu martini, ale kto by to liczył? Szczerze mówiąc, mam w nosie, co robią dorośli ludzie w czterech ścianach swojej sypialni; naprawdę nie wierzę, by to, co tam robią, miało jakikolwiek wpływ na ich działania poza sypialnią; ale Waszyngton ma ten dziwaczny lęk przed…
– Zgoda, pani Staples! Nelson otrzyma naganę… ode mnie… a konsul generalny nie zostanie o tym poinformowany i nic nie zostanie wpisane do jego akt. Czy to pani wystarczy?
– Jesteśmy coraz bliżej. Proszę go wezwać dziś po południu i powiedzieć co trzeba. A także kazać mu, by dla własnego dobra wziął się w garść podczas zajęć pozaszkolnych.
– Z przyjemnością. Czy jest jeszcze coś?
– Tak. I obawiam się, że nie wiem, jak to wyrazić nie obrażając pana.
– Dotychczas to pani nie odstraszało.
– Ale teraz mnie odstrasza, bo wiem o wiele więcej niż przed trzema godzinami.
– A więc proszę mnie obrazić, droga pani.
Catherine zawahała się, a gdy przemówiła, jej głos był błaganiem o zrozumienie. Był głuchy, lecz jednocześnie drżący i donośny. – Dlaczego? Czemu to zrobiliście? Czy nie było innej drogi?
– Domyślam się, że ma pani na myśli panią Webb.
– Oczywiście mam na myśli panią Webb, ale w nie mniejszym stopniu jej męża! Już pana pytałam, czy ma pan w ogóle jakieś wyobrażenie, co im zrobiliście? To jest barbarzyństwo, i chcę podkreślić całą ohydę zawartą w tym słowie. Przywiązaliście ich oboje do jakiegoś średniowiecznego narzędzia tortur, dosłownie rozrywając ich ciała i dusze na strzępy, każąc im żyć ze świadomością, że mogą się już nigdy nie zobaczyć; każąc każdemu z nich wierzyć, że podejmując błędną decyzję może spowodować śmierć drugiego. Jeden z amerykańskich prawników podczas przesłuchania w Senacie zadał pewne pytanie i obawiam się, że muszę je zadać panu… Czy pan nie ma poczucia przyzwoitości, panie ambasadorze?
Havilland popatrzył na nią zmęczonym wzrokiem.
– Mam poczucie obowiązku – oświadczył głosem pełnym znużenia, z grymasem na twarzy. – Musiałem błyskawicznie stworzyć sytuację wywołującą błyskawiczną reakcję, całkowite zaangażowanie w natychmiastowe działanie. Było to oparte na pewnym wydarzeniu z przeszłości Webba, wydarzeniu okropnym, które przemieniło młodego kulturalnego naukowca w… wyrażenie, jakim go określano, brzmiało:
„goryl doskonały”. Potrzebowałem tego człowieka, tego łowcy, z tych wszystkich powodów, które pani usłyszała. Jest tutaj, poluje, a ja zakładam, że jego żona nie poniosła żadnej szkody i oczywiste jest, że nigdy nie chcieliśmy dla niej niczego innego.
– Wydarzenie z przeszłości Webba. Chodzi o jego pierwszą żonę? W Kambodży?
– A więc pani wie?
– Marie mi powiedziała. Jego żona i dwoje dzieci zostali zabici przez samotny samolot, lecący lotem koszącym wzdłuż rzeki i ostrze-liwujący wodę w miejscu, gdzie się bawili.
Havilland potwierdził skinieniem głowy.
– Stał się innym człowiekiem. Jego umysł nie wytrzymał i ta wojna stała się j e g o wojną bez względu na to, że miał niewielki albo żaden szacunek dla ludzi w Sajgonie. Znalazł ujście dla swego oburzenia w jedyny znany sobie sposób: walcząc z nieprzyjacielem, który ukradł jego życie. Zwykle podejmował się wyłącznie najbardziej skomplikowanych i niebezpiecznych zadań, które dotyczyły najważniejszych celów i osób znajdujących się na najwyższych szczeblach dowodzenia. Jeden z lekarzy orzekł, że w swym wypaczonym umyśle Webb morduje morderców, którzy wydawali rozkazy innym bezmyślnym mordercom. Przypuszczam, że tak właśnie jest.
– A porywając jego drugą żonę z Maine wywołaliście widmo jego pierwszej straty. Wydarzenie, które najpierw zrobiło z niego „goryla doskonałego”, a potem Jasona Bourne'a zmieniło w łowcę Carlosa Szakala.
– Tak, pani Staples, łowcę – podkreślił spokojnie dyplomata. – Potrzebowałem tego łowcy na scenie wydarzeń natychmiast. Nie miałem czasu do stracenia, nawet jednej minuty, i nie znalazłem żadnej innej drogi, by osiągnąć natychmiastowy skutek.
– Jest naukowcem, orientalistą! – krzyknęła Catherine. – Dynamikę wydarzeń na Wschodzie rozumie o całe niebo lepiej niż ktokolwiek z nas, tak zwanych ekspertów. Czy nie mógł pan zaapelować do niego, odwołać się do jego poczucia odpowiedzialności za bieg historii, wskazać na konsekwencje tego, co może nastąpić?
– Być może jest naukowcem. Ale przede wszystkim jest człowiekiem, który uważa, i to nie bez racji, że został zdradzony przez własny rząd. Prosił o pomoc, a w odpowiedzi zastawiono pułapkę, która miała go zabić. Żadne apele z mojej strony nie przełamałyby tej bariery.
– Mógł pan chociaż spróbować!
– I ryzykować opóźnienie, gdy liczyła się każda godzina? Do pewnego stopnia żałuję, że nigdy pani nie była w mojej sytuacji. Może wtedy potrafiłaby pani mnie zrozumieć.
– Mam pytanie – oświadczyła przekornie Catherine, podnosząc rękę. – Na jakiej podstawie sądzi pan, że Dawid Webb uda się do Chin zapolować na Shenga, jeśli znajdzie i złapie samozwańca? O ile zrozumiałam, umowa z nim jest taka, że ma dostarczyć człowieka podającego się za Jasona Bourne'a i wówczas Marie zostanie mu zwrócona.
– Na tym etapie, jeśli to nastąpi, będzie to już bez znaczenia. Bo wtedy powiemy mu, dlaczego zrobiliśmy to, cośmy zrobili. Wtedy właśnie odwołamy się do jego znajomości Dalekiego Wschodu oraz wskażemy na światowe konsekwencje machinacji Shenga i taipanów. Jeśli odwróci się do nas plecami, mamy cały szereg doświadczonych tajnych agentów, którzy mogą zająć jego miejsce. Nie są to ludzie, których pragnęłaby pani zaprosić do domu i przedstawić matce, ale są dyspozycyjni i potrafią to wykonać.
– Jak?
– Szyfry, pani Staples. Metoda działania prawdziwego Jasona Bourne'a zawsze obejmowała szyfry między nim i jego klientami. Tak został zbudowany jego mit, a samozwaniec przestudiował dokładnie wszelkie cechy oryginału. Gdy już będziemy mieli tego fałszywego Bourne'a w rękach, wydobędziemy z niego takim czy innym sposobem potrzebne informacje, oczywiście potwierdzone dzięki użyciu odpowiednich farmaceutyków. Będziemy wiedzieli, jak dotrzeć do Shenga, i to -nam wystarczy. Jedno spotkanie w terenie poza Górą Nefrytowej Wieży. Jedna śmierć i świat toczy się dalej. Nie potrafię wymyślić innego rozwiązania. Czy pani potrafi?
– Nie – odrzekła cicho Catherine wolno potrząsnąwszy głową. – To twarda gra.
– Proszę nam dać panią Webb.
– Tak, oczywiście, ale nie dzisiaj. Ona nie ma dokąd pójść, a wy macie dość zmartwień w związku z Kai Tak. Zabrałam ją do mieszkania w Tuen Mun na Nowych Terytoriach. Należy do jednego z moich przyjaciół. Zaprowadziłam ją także do lekarza, który dał jej środek uspokajający i zabandażował stopy; paskudnie je poraniła uciekając przed Linem. Mój Boże, przecież ona jest wykończona! Nie spała wiele dni, a ostatniej nocy nawet tabletki słabo na nią podziałały;
była zbyt napięta, nadal zbyt przerażona. Siedziałam przy niej, a ona mówiła aż do świtu. Dajcie jej wypocząć. Przywiozę ją rano.
– Jak pani to załatwi? Co jej pani powie?
– Nie jestem pewna. Zadzwonię do niej później i postaram się ją uspokoić. Powiem jej, że zrobiłam postępy… może nawet większe, niż przypuszczałam. Chcę po prostu dać jej nadzieję, złagodzić napięcie. Powiem jej, żeby czekała przy telefonie, jak najwięcej odpoczywała, a ja przyjadę rano i, jak sądzę, z dobrymi wieściami.
– Chciałbym wysłać z panią posiłki – powiedział Havilland. – Wraz z McAllisterem. Oni się znają, a ja naprawdę wierzę, że potrafi ją przekonać do swych racji moralnych. To pomoże pani ją namówić.
– Może i tak – zgodziła się Catherine, skinąwszy głową. – Jak pan powiedział, wyczułam to. Zgoda, ale muszą trzymać się z daleka do chwili, gdy się z nią rozmówię, a to może potrwać kilka godzin. Jej brak zaufania do Waszyngtonu bardzo się pogłębił, więc będę musiała długo ją przekonywać. Idzie o to, że jej mąż jest tam, a ona go bardzo kocha. Nie mogę i nie chcę jej mówić, że pochwalam to, coście zrobili. Ale mogę powiedzieć, że w świetle nadzwyczajnych okoliczności, nie wykluczając prawdopodobnego załamania się ekonomicznego Hongkongu, rozumiem, dlaczego to zrobiliście. Ona zaś powinna zrozumieć – jeśli w ogóle będzie w stanie cokolwiek rozumieć – że będąc z wami jest bliżej swego męża, niż uciekając od was. Oczywiście może próbować pana zabić, ale to już pański problem. Jest bardzo kobiecą, przystojną dziewczyną; bardziej niż przystojną, prawdę powiedziawszy uderzająco piękną, ale proszę pamiętać, że to dziewczyna z ranczo w Calgary. Nie doradzałabym pozostawania z nią sam na sam w pokoju. Jestem pewna, że potrafiła gołymi rękami pokonywać byczki o wiele silniejsze niż pan.
– Wezwę oddział piechoty morskiej.
– Radzę tego nie robić. Zwróci ich przeciw panu. Ona ma większy dar przekonywania niż większość ludzi, których spotkałam w życiu.
– Musi mieć – zgodził się ambasador, rozsiadając się wygodniej w fotelu. – Zmusiła człowieka bez nazwiska, za to z obezwładniającym poczuciem winy, by wejrzał w siebie i wyszedł wreszcie z ciemnych korytarzy psychicznego chaosu. Niełatwe zadanie… Proszę mi o niej opowiedzieć. Nie chodzi mi o suche fakty z teczki personalnej, lecz o jej osobowość.
Catherine opowiedziała mu o wszystkim, co zdołała sama zaobserwować i co podyktowało jej wyczucie, a w miarę jak rysował się jakiś aspekt osobowości Marie, wynikały z niego dalsze pytania. Czas mijał;
minuty i półgodziny odmierzane były powtarzającymi się rozmowami telefonicznymi, w których informowano Havillanda o sytuacji na lotnisku Kai Tak. Słońce zeszło już poniżej ścian otaczających ogród wokół domu. Podano lekką kolację.
– Czy zechcesz poprosić pana McAllistera, by nam towarzyszył? – rzekł Havilland do kelnera.
– Spytałem pana McAllistera, sir, czy mam mu coś podać, i uzyskałem nader zdecydowaną odpowiedź. Kazał mi się wynosić i zostawić go w spokoju.
– No to trudno, dziękuję.
Telefony dzwoniły w dalszym ciągu; temat Marie St. Jacques został wyczerpany i rozmowa dotyczyła obecnie wyłącznie sytuacji na Kai Tak. Pani Staples przyglądała się dyplomacie ze zdumieniem, bo im bardziej napięta stawała się sytuacja, tym mówił wolniej i bardziej opanowanym głosem.
– Proszę mi opowiedzieć o sobie, pani Staples. Oczywiście tylko to, co pani zechce z zawodowego punktu widzenia.
Catherine przyjrzała się dokładnie Raymondowi Havillandowi i zaczęła spokojnym głosem: – Znaleziono mnie w kolbie kukurydzy w Ontario…
– Tak, oczywiście – odrzekł zupełnie szczerze ambasador, zerkając na telefon.
Catherine w tym momencie zrozumiała. Wybitny dyplomata prowadził towarzyską rozmowę, podczas gdy jego uwaga skupiona była na zupełnie innym temacie. Kai Tak. Spojrzeniem co chwila uciekał w stronę telefonu; nadgarstek skręcał nieustannie tak, by móc spojrzeć na zegarek, a mimo to nie przeoczył żadnej przerwy w ich dialogu, gdy powinien był wtrącić uwagę.
– Mój były mąż sprzedaje buty…
Havilland gwałtownie oderwał wzrok od zegarka. Wyglądał na człowieka niezdolnego do zakłopotanych uśmiechów, niemniej w tym momencie właśnie taki miał na twarzy.
– Przyłapała mnie pani – powiedział.
– Już dawno temu – odrzekła Catherine.
– Nie bez powodu. Z Owenem Staplesem znamy się dość blisko.
– To by się zgadzało. Poruszacie się w tych samych kręgach.
– Spotkałem go w zeszłym roku w Toronto na wyścigach Queen's Piąte. Uważam, że jeden z jego koni biegał wyjątkowo dobrze. A on wspaniale wyglądał w żakiecie, ale należał wówczas do świty Królowej Matki.
– Gdy byliśmy małżeństwem, nie mógł sobie pozwolić na garnitur z domu towarowego.
– Wie pani co – rzekł Havilland – gdy przeczytałem pani dane i dowiedziałem się o Owenie, przez chwilę kusiło mnie, by do niego zadzwonić. Oczywiście nie po to, by mu coś powiedzieć, ale by go o panią spytać. A potem pomyślałem: o, Boże, w naszej epoce porozwodowych uprzejmości oni zapewne nadal ze sobą rozmawiają. Wsypałbym się.
– Nadal rozmawiamy, a pan się wsypał przylatując do Hongkongu.
– Przed panią, być może. Ale dopiero wtedy, gdy zgłosiła się do pani żona Webba. Proszę mi powiedzieć, co pani pomyślała dowiedziawszy się, że jestem tutaj?
– Że Zjednoczone Królestwo wezwało tu pana na konsultację w sprawie Porozumień.
– Pani mi pochlebia…
Zadzwonił telefon. Dłoń Havillanda błyskawicznie skoczyła w jego kierunku. Dzwonił Wenzu, meldując o postępach dokonanych na Kai Tak, a ściśle mówiąc, co było widoczne, o braku jakichkolwiek postępów.
– Czemu, do jasnej cholery, nie odwołają tego wszystkiego? – spytał ze złością ambasador. – Wrzućcie ich do samochodów i niech stamtąd zjeżdżają! – Jakkolwiek brzmiała odpowiedź majora, jedynym jej skutkiem była jeszcze większa irytacja Havillanda. – To absurd! To nie pokaz bohaterstwa, lecz potencjalne morderstwo! W tych okolicznościach czyjś wizerunek albo honor nie mają z tym nic wspólnego i wierz mi, świat nie czeka z otwartymi ustami na tę cholerną konferencję prasową. Na litość boską, większość ludzi na Ziemi śpi! – Dyplomata znowu słuchał. Odpowiedź Lina nie tylko go zdziwiła, ale wręcz rozwścieczyła. – Chińczycy to powiedzieli? To niedorzeczne! Pekin nie ma prawa stawiania takich żądań, to jest… – Havilland zerknął na panią Staples. – To jest barbarzyństwo! Ktoś powinien im powiedzieć, że to nie ich azjatyckie twarze mają zostać uratowane, ale twarz brytyjskiego gubernatora, a jego twarz jest przymocowana do głowy, która może zostać odstrzelona! – Milczenie; oczy ambasadora zamrugały z gniewną rezygnacją. – Wiem, wiem. Niebiańska czerwona gwiazda musi dalej świecić na niebiańskim czarnym tle. Nic pan nie może zrobić, więc niech pan robi to, co się da, majorze. Proszę nadal telefonować. Jak mawia jeden z moich wnuków: ja tu „jem banany”, choć diabli wiedzą, co by to miało oznaczać. – Havilland odwiesił słuchawkę i spojrzał na Catherine. – Rozkazy z Pekinu. Delegacji nie wolno uciekać przed zachodnim terroryzmem. Należy zabezpieczyć wszystkie osoby, ale realizować program wizyty.
– Londyn by to pewnie zaaprobował. Słowo „realizować” brzmi znajomo.
– Rozkazy z Pekinu… – w zamyśleniu powtórzył dyplomata, nie słuchając Catherine. – Rozkazy Shenga!
– Czy jest pan tego całkiem pewien?
– To jego decydujący manewr! On tym kieruje. Mój Boże, on jest gotów!
Co kwadrans napięcie rosło w postępie geometrycznym, aż wreszcie powietrze było naładowane elektrycznością. Rozpadał się deszcz, bijąc w drzwi do ogrodu nieustającym werblem. Przyniesiono i włączono telewizor. Amerykański ambasador wypełniający misję specjalną i kanadyjska dyplomatka patrzyli nań w milczeniu z przerażeniem w oczach. Ogromny odrzutowiec kołował w ulewie na wyznaczone miejsce spotkania z tłumami reporterów i kamerzystów telewizyjnych. Najpierw wynurzyły się kompanie honorowe, równocześnie po obu stronach otwartych drzwi samolotu. Ich zachowanie było zaskakujące, bo zamiast paradnego kroku, jakiego oczekuje się przy takich okazjach, żołnierze z obu kompanii błyskawicznie zbiegli po metalowych schodkach, z łokciami uniesionymi ku górze i dłońmi na kolbach pistoletów gotowych do wyciągnięcia z kabur. Następnie ukazali się szefowie delegacji machając rękami do zgromadzonych. Zaczęli schodzić po schodach, za nimi zaś dwa rzędy uśmiechających się z zakłopotaniem podwładnych. Zaczęła się dziwaczna „konferencja prasowa”, a podsekretarz stanu Edward McAllister wpadł jak bomba do pokoju, pchnąwszy ciężkie drzwi tak mocno, że z trzaskiem uderzyły o ścianę.
– Mam! – wrzasnął, trzymając w dłoni arkusz papieru. – Jestem pewien, że mam!
– Uspokój się, Edwardzie. Mów zrozumiale.
– Chińska delegacja! – wrzasnął McAllister resztką tchu, podbiegając do dyplomaty i wtykając mu papier. – Jej szefem jest człowiek nazwiskiem Lao Xing! Jego zastępcą generał Yunshen! To ludzie wpływowi, którzy przez całe lata przeciwstawiali się Sheng Chouyangowi, otwarcie występując przeciwko jego polityce w Komitecie Centralnym! Ich włączenie do delegacji uznano za oznakę zaakceptowania przez Shenga równowagi sił; dowód uczciwego postępowania wobec starej gwardii.
– Na litość boską, co chcesz przez to powiedzieć?
– Nie chodzi o gubernatora! Nie tylko o niego! O nich wszystkich! Jednym ruchem eliminuje dwóch najmocniejszych przeciwników w Pekinie i oczyszcza drogę dla siebie. A potem, jak to ująłeś, wciska tutaj swoją izbę obrachunkową, swoich taipanów, w okresie destabilizacji obu rządów!
Havilland zerwał słuchawkę z widełek. – Dajcie mi Lina na Kai Tak! – rozkazał telefoniście w centrali. – Szybko!… Proszę z majorem Linem. Natychmiast!… Co to znaczy, że go nie ma? Gdzie on jest?… Kto mówi?… Tak, wiem, kim jesteś. Słuchaj mnie, i to uważnie! Nie gubernator jest celem, jest znacznie gorzej. Także dwóch członków delegacji chińskiej. Rozdzielcie wszystkich… Wiecie o tym?… Człowiek z Mosadu? Co, u diabła… Nie było takiego porozumienia, nie mogło być!… Tak, oczywiście, wyłączam się. – Dyplomata dysząc gwałtownie, z pobrużdżoną bladą twarzą, popatrzył na ścianę i przemówił ledwie słyszalnym głosem. – Wykryli to, Bóg wie jak, i podejmują natychmiast przeciwdziałania… Kto? Na litość boską, kto to był?
– Nasz Jason Bourne – odrzekł spokojnie McAllister. – On tu jest.
Na ekranie telewizyjnym oddalona limuzyna jednym szarpnięciem zatrzymała się w miejscu, pozostałe zaś rozproszyły się w ciemności. Ze stojącego wozu wybiegły w panice ludzkie postacie, a w parę sekund później ekran wypełniło oślepiające światło wybuchu.
– On jest tutaj – powtórzył szeptem McAllister. – Jest tutaj!