ROZDZIAŁ 34

Przerażające zdjęcie zostało wykonane na białym konferencyjnym stole przez technika z zakonspirowanego domu i pod wyraźnie niechętnym nadzorem Morrisa Panova. Ciało Webba przykryto pokrwawionym, białym prześcieradłem, które odwinięto przy szyi, tak że widać było jego pokrytą krwawymi pręgami twarz, szeroko otwarte oczy i wyraźne rysy.

– Wywołaj rolkę jak najszybciej i przynieś mi odbitki – polecił Conklin.

– Za dwadzieścia minut – rzekł technik, kierując się ku drzwiom w chwili, gdy McAllister wchodził do pokoju.

– Co się dzieje? – zapytał Dawid siadając na stole. Marie krzywiąc się wycierała mu twarz mokrym, ciepłym ręcznikiem.

– Ludzie z obsługi prasowej konsulatu porozumieli się z dziennikarzami. Powiedzieli, że wydadzą oświadczenie mniej więcej za godzinę, gdy tylko ustali się wszystkie fakty. Teraz nad nim pracują. Podałem im scenariusz i pozwoliłem, aby użyto mego nazwiska. Opracują go używając typowych dla nich, mętnych sformułowań i przedstawią nam przed opublikowaniem.

– Czy wiadomo coś o Linie Wenzu? – zapytał agent CIA.

– Jest wiadomość od doktora. Jego stan jest nadal krytyczny, ale jakoś się trzyma.

– A co z tymi dziennikarzami na ulicy? – zapytał Havilland. – Prędzej czy później musimy ich tu wpuścić. Im dłużej będziemy zwlekać, tym więcej damy im powodów do myślenia, że coś ukrywamy. A na to również nie możemy sobie pozwolić.

– Teren jest nadal ogrodzony liną – powiedział McAllister. – Rozpuściłem pogłoskę, że policja – podejmując wielkie ryzyko – oczyszcza tę posiadłość z niewypałów. W takich okolicznościach reporterzy będą bardzo spokojni. Nawiasem mówiąc, w tym komunikacie dla prasy przygotowanym przez ludzi z konsulatu kazałem podkreślić fakt, że człowiek, który dokonał ataku na dom, był najwyraźniej ekspertem w dziedzinie burzenia.

Jason Bourne, który wśród meduzyjczyków był jednym z najbardziej biegłych w sztuce niszczenia, spojrzał na McAllistera. Podsekretarz odwrócił wzrok.

– Muszę się stąd wydostać – powiedział Jason. – Muszę dotrzeć do Makau tak szybko, jak to możliwe.

– Dawidzie, na litość boską! – powiedziała Marie niskim, napiętym głosem; stała przed swoim mężem, patrząc na niego.

– Wiele bym dał, żeby nie musiało tak być – powiedział Webb schodząc ze stołu. – Wiele bym dał, żeby tak nie było – powtórzył cicho – ale tak jest. Muszę być na miejscu. Muszę dotrzeć do Shenga, zanim cała historia pojawi się w porannej prasie i zanim ukaże się to zdjęcie potwierdzające wiadomość, którą wysyłam kanałami nie znanymi w jego przekonaniu nikomu. Musi uwierzyć, że jestem jego mordercą, człowiekiem, którego zamierzał zabić, a nie Jasonem Bourne'em z „Meduzy”, który usiłował zabić go w tamtej leśnej dolinie. Powinien otrzymać wiadomość ode mnie – od człowieka, za którego mnie uważa – zanim dotrą do niego inne informacje. A to dlatego, że wiadomość, którą mu przesyłam, jest ostatnią rzeczą, jaką chciałby usłyszeć. Wszystko inne nie będzie miało znaczenia.

– Przynęta – powiedział Aleks Conklin. – Jeśli chcesz, aby mistyfikacja się udała, dostarcz mu najpierw jakąś alarmującą informację, ponieważ gdy będzie oszołomiony i zaabsorbowany, uwierzy w wydrukowaną oficjalną wersję, szczególnie kiedy zobaczy zdjęcie w gazetach.

– Co zamierza mu pan przekazać? – spytał ambasador, tonem głosu dając do zrozumienia, że nie podoba mu się perspektywa utraty kontroli nad tą najbardziej ponurą z akcji.

– To, co wy mi powiedzieliście. Częściowo prawdę, a częściowo kłamstwo.

– Niech pan to jaśniej sformułuje, panie Webb – nalegał Havilland stanowczo. – Wiele panu zawdzięczamy, ale…

– Zawdzięczacie mi tyle, że nie możecie mi się wypłacić – przerwał ostro Jason Bourne. – Chyba że palnie pan sobie w łeb tutaj na moich oczach.

– Rozumiem pański gniew, jednak muszę nalegać. Nie zrobi pan niczego, co mogłoby narazić na niebezpieczeństwo życie pięciu milionów ludzi lub żywotne interesy rządu Stanów Zjednoczonych.

– Cieszę się, że ustalił pan właściwą kolejność – chociaż raz. W porządku, panie ambasadorze, powiem panu. To samo bym panu powiedział, gdyby miał pan na tyle przyzwoitości, aby przyjść do mnie i przedstawić waszą sprawę. Dziwię się, że nigdy nie wpadło to panu do głowy – nie, nie dziwię się, jestem zaskoczony – chociaż chyba nie powinienem. Wierzy pan w swoje wyrafinowane zabiegi i podstępy, które może pan stosować dzięki posiadanej przez siebie władzy… uważa pan zapewne, że uprawnia pana do tego niepospolity intelekt lub coś w tym rodzaju. Niczym się pan nie różni od innych. Znajduje pan przyjemność w zawiłościach – i w swojej ich interpretacji – więc nie może pan nawet dostrzec, kiedy prosta droga jest o niebo skuteczniejsza.

– Czekam, aby mnie poinformowano – rzekł chłodno Havilland.

– Niech będzie – powiedział Bourne. – Bardzo uważnie słuchałem pańskich wywodów. Zadał pan sobie niemało trudu, aby wyjaśnić, dlaczego nikt nie mógł oficjalnie dotrzeć do Shenga i powiedzieć mu tego, co wiecie. Nie było to pozbawione racji. Zaśmiałby się wam w twarz, plunął w oczy lub, jak pan woli, kazał kręcić bicze z piasku. Zapewne tak by zrobił. On ma wpływy. Wy wytaczacie swoje ważkie zarzuty, on zaś chce doprowadzić do tego, aby Pekin wycofał się z porozumień w sprawie Hongkongu. Przegrywacie. Staracie się go wyeliminować prowadząc zakulisowe rozgrywki, bez powodzenia. Znowu przegrywacie. Nie macie przeciwko niemu żadnych dowodów prócz słów kilku zabitych, którym poderżnięto gardła, członków Kuomintangu, którzy powiedzieliby wszystko, by skompromitować działaczy partyjnych w Republice Ludowej. On się uśmiecha i bez stów daje wam do zrozumienia, że lepiej będzie, jeżeli zgodzicie się z nim współpracować. Według waszej oceny współpraca jest niemożliwa ze względu na zbyt wielkie ryzyko – jeżeli przyjdzie czas na Shenga, cały Daleki Wschód pogrąży się w wojnie. Co do tego również mieliście rację, ale gdyby miało do tego dojść, to raczej z powodów, które podał nam Edward, a nie pan. Pekin mógłby prawdopodobnie przymknąć oczy na skorumpowaną komisję, tolerując przez pewien czas zachłanność, nie pozwoli jednak, aby rozrastająca się chińska mafia przenikała do przemysłu, do warstw pracujących czy do rządu. Tak jak powiedział Edward, mogliby stracić posady…

– Nadal czekam, panie Webb – przypomniał dyplomata.

– W porządku. Zwerbowaliście mnie, ale zapomnieliście o Tread-stone-71, niczego was to nie nauczyło. Wysłać zabójcę, żeby schwytać innego zabójcę.

– To jedyna rzecz, o której nie zapomnieliśmy – przerwał mu zdziwiony dyplomata. – Wszystko na tym oparliśmy.

– Lecz z niewłaściwych powodów – odparował ostro Bourne. – Istniał lepszy sposób, aby dotrzeć do Shenga i go zgładzić. Ja nie byłem do tego potrzebny. Ani moja żona! Ale pan na to nie wpadł. Pański niepospolity umysł musiał wszystko skomplikować.

– Cóż to takiego, na co ja nie wpadłem, panie Webb?

– Wysłać spiskowca, żeby schwytał innego spiskowca. Nieoficjalnie… Teraz jest już na to za późno, ale to właśnie bym panu powiedział.

– Nie wydaje mi się, aby pan mi cokolwiek powiedział.

– Po części prawda, po części kłamstwo – pańska strategia. Do Shenga wysyła się kuriera, najlepiej jakiegoś zgrzybiałego starca, którego opłacił ślepiec i któremu przekazano informację przez telefon. Żadnych dających się wyśledzić źródeł. Ma on dostarczyć ustną wiadomość przeznaczoną tylko dla uszu, tylko dla uszu Shenga, nic nie jest zapisane na papierze. Wiadomość zawiera dostatecznie dużo prawdy, aby sparaliżować Shenga. Powiedzmy, że osoba, która ją wysyła, jest z Hongkongu. Jest to człowiek, któremu w razie niepowodzenia planu Shenga grozi utrata milionów, lecz jest dość sprytny i jednocześnie na tyle wystraszony, by nie podawać swego nazwiska. Wiadomość mogłaby zawierać jakąś wzmiankę o przeciekach, zdrajcach w salach konferencyjnych lub wykluczonych triadach, które tworzą wspólny front właśnie dlatego, że zostały odsunięte – o tych wszystkich sprawach, które waszym zdaniem z pewnością będą miały miejsce. A więc prawda. Sheng musi to zbadać, nie może postąpić inaczej. Za pośrednictwem łączników organizuje spotkanie. Konspirator z Hongkongu dba o własne bezpieczeństwo tak samo jak Sheng, a ponieważ jest równie przebiegły, domaga się spotkania na neutralnym gruncie.

Tak też zostaje ustalone. To jest pułapka. – Bourne przerwał, patrząc na McAllistera. – Nawet podrzędny dywersant dałby sobie z tym radę.

– Bardzo inteligentnie i fachowo – przyznał ambasador. – I z imponującym rozmachem. Tylko gdzie znajdziemy w Hongkongu takiego konspiratora?

Jason Bourne przypatrywał się uważnie starszemu politykowi, wyraz jego twarzy graniczył z pogardą. – Pan go stworzy – powiedział. – I to będzie kłamstwo.

Havilland i Conklin pozostali sami w pokoju o białych ścianach. Siedzieli na przeciwległych krańcach stołu konferencyjnego spoglądając na siebie. McAllister i Morris Panov udali się do biura podsekretarza, by tam używając specjalnych telefonów posłuchać, jak wypadł fikcyjny portret amerykańskiego mordercy stworzony przez ludzi z konsulatu na użytek prasy. Panov zgodził się dostarczyć odpowiedniej terminologii z zakresu psychiatrii, która ponadto wskazywałaby na powiązania zabójcy z Waszyngtonem. Dawid Webb poprosił, aby pozwolono mu zostać sam na sam z żoną aż do czasu, kiedy będzie musiał wyjechać. Zaprowadzono ich do pokoju na górze;

nikomu nie przyszło do głowy, że jest to sypialnia. Były to po prostu drzwi do pustego pokoju w południowej części starego wiktoriańskiego domu, z dala od strażaków i ruin północnego skrzydła. McAllister zdecydował, że Webb wyjedzie za piętnaście minut lub nawet wcześniej. Jason Bourne i podsekretarz zostaną odwiezieni samochodem na lotnisko Kai Tak. Aby zyskać na czasie, a także dlatego, że wodoloty przestawały kursować o dziewiątej wieczorem, polecą do Makau helikopterem sanitarnym, jako nadzorujący transport leków dla szpitala Kiang Wu na Rua Coelho Do Amaral, dzięki czemu unikną wszelkiej kontroli na granicy.

– To by się nie udało – odezwał się Havilland patrząc na Conklina.

– Co mianowicie? – zapytał człowiek z Langley, wyrwany z rozmyślań przez dyplomatę. – Co Dawid panu powiedział?

– Sheng nigdy by się nie zgodził spotkać z kimś, kogo nie zna, z kimś, kto by nie ujawnił swego nazwiska.

– To zależy, jak sprawa zostałaby przedstawiona. Tak się zawsze dzieje w podobnych wypadkach. Jeżeli informacja jest rzeczywiście alarmująca, a fakty prawdziwe, adresat nie ma zbyt dużego wyboru. Nie może wypytywać posłańca – on nic nie wie – musi więc próbować dotrzeć do źródła. Tak jak ujął to Webb, nie może postąpić inaczej.

– Webb? – zapytał obojętnie ambasador marszcząc brwi.

– Bourne, Delta. Kto to, u diabła, wie? Strategia jest słuszna.

– Jednak zbyt łatwo można się przeliczyć, zbyt wiele jest szans na zrobienie niewłaściwego kroku, kiedy jedna ze stron wymyśla sobie mityczną postać.

– Niech pan to powie Jasonowi Bourne'owi.

– Inne okoliczności. W Treadstone działał zapaleniec, agent-prowokator, który ścigał Szakala, człowiek opętany, podejmujący największe ryzyko, ponieważ tak był wyszkolony, a poza tym zbyt długo stosował przemoc, by z niej zrezygnować. Nie chciał zrezygnować. Nie było dla niego innej roli.

– To akademickie – powiedział Conklin – i nie sądzę, że ma pan odpowiednie argumenty, by z nim dyskutować. Wysłał go pan z misją bez żadnych szans powodzenia, a on wraca z pojmanym mordercą – i znajduje pana. Skoro powiedział, że można to było zrobić w inny sposób, to prawdopodobnie ma rację i nie może pan temu zaprzeczyć.

– Mogę natomiast powiedzieć – rzekł Havilland opierając ręce na stole i nie spuszczając wzroku z agenta CIA – że to, co zrobiliśmy, jednak było udanym pociągnięciem. Straciliśmy zabójcę, ale zyskaliśmy zapaleńca, a nawet opętanego prowokatora. Od początku stanowił on naszą najkorzystniejszą alternatywę, lecz nigdy, ani przez chwilę, nie przypuszczaliśmy, że podjąłby się tego zadania z własnej woli. A teraz nie pozwoli tego zrobić nikomu innemu, uważając, że to jemu należy się wyłączne prawo. Tak więc w rezultacie mieliśmy rację -ja miałem rację. Trzeba wprawić siły w ruch doprowadzając do starcia – i obserwować, będąc gotowym zatrzymać akcję, zabić, jeśli trzeba, wiedząc jednocześnie, że im bardziej piętrzą się przeszkody, im bardziej przeciwnicy stają się dla siebie niebezpieczni, tym szybciej nastąpi rozwiązanie. W końcu – to ich nienawiść, podejrzenia i namiętności rodzą w nich tę przemoc – i robota jest wykonana. Można stracić własnych ludzi, lecz warto ponieść tę stratę, by zniszczyć przeciwnika, zdemaskować go.

– Pan również ryzykuje ujawnienie swojego udziału, tej ręki, która, jak pan twierdzi, musi pozostać niewidoczna.

– Jak to?

– Ponieważ to jeszcze nie koniec. Przypuśćmy, że Webbowi się nie uda. Powiedzmy, że go złapią, a może się pan założyć o swój wytworny tyłek, że wydadzą rozkaz, aby wziąć go żywcem. Kiedy człowiek pokroju Shenga zobaczy, że zastawiono na niego pułapkę, będzie chciał się dowiedzieć, kto za tym stoi. Jeżeli nie wystarczy wyrwanie jednego lub dziesięciu paznokci – a prawdopodobnie nie wystarczy – wycisną z Webba wszystkie soki, aby dowiedzieć się, kto go przysyła. A on słyszał wszystko, co pan mu powiedział…

– Aż po samo sedno sprawy, w co rząd Stanów Zjednoczonych nie może być zamieszany – przerwał dyplomata.

– Zgadza się, ale on nie będzie w stanie sobie z tym poradzić. Środki chemiczne wszystko z niego wyciągną. Pańska ręka zostanie odkryta, jak również fakt, że Waszyngton j e s t w to zamieszany.

– Przez kogo?

– Przez Webba, na litość boską! Przez Jasona Bourne'a, jeśli pan woli.

– Przez człowieka z historią choroby umysłowej, z adnotacjami o skłonnościach do ślepej agresji i samooszukiwania? Paranoicznego schizofrenika, którego natrętne telefony świadczą o tym, iż jest to człowiek tracący zmysły, wysuwający szaleńcze oskarżenia i rzucający wściekłe groźby pod adresem tych, którzy chcą mu pomóc? – Havilland przerwał, po czym dodał ciszej: – Proszę mnie posłuchać, panie Conklin, taki człowiek nie reprezentuje rządu Stanów Zjednoczonych. Bo jakżeby mógł? Szukamy go wszędzie. Jest jak bez-rozumna bomba zegarowa, węsząca spisek, gdziekolwiek skieruje się jego chory, udręczony umysł. Chcemy ponownie poddać go terapii. Podejrzewamy również, że z powodu swej dawnej działalności wyjechał z kraju z fałszywym paszportem…

– Terapia…? – wtrącił Aleks zaskoczony słowami starego człowieka. – Dawna działalność?

– Oczywiście, panie Conklin. Jeżeli zajdzie taka potrzeba, jesteśmy skłonni przyznać – wykorzystując w tym celu gorącą linię Shenga – że Webb pracował swego czasu dla rządu, co naraziło go na poważne szkody. Lecz obecnie niemożliwe jest, aby miał jakiekolwiek oficjalne poparcie. No bo jakim sposobem? Ten nieszczęsny, porywczy człowiek być może jest odpowiedzialny za śmierć żony, która, jak utrzymuje, zniknęła.

– Marie? Użylibyście Marie?

– Musielibyśmy. Ona jest związana przysięgą z ludźmi, którzy znali Webbajako psychicznie chorego pacjenta i starali się mu pomóc.

– O, Jezu! – szepnął Aleks oszołomiony słowami wyrachowanego, dokładnego, podstarzałego dyplomaty od tajnych operacji. – Powiedział mu pan wszystko, ponieważ miał pan swoje własne cele. Nawet gdyby go schwytano, mógłby pan ochronić swój tyłek zasłaniając się oficjalną przysięgą czy diagnozą psychiatrów – wyłączając z tego swoją osobę! O, Boże, ty sukinsynu!

– Powiedziałem mu prawdę, ponieważ zorientowałby się, gdybym usiłował znowu go okłamać. McAllister posunął się oczywiście dalej, kładąc nacisk na czynnik zorganizowanej przestępczości, co oczywiście stanowi prawdziwy problem, lecz jednocześnie jest to na tyle drażliwa kwestia, że ja osobiście wolałbym jej nie poruszać. Nikt tego nie robi. Nie powiedziałem wtedy Edwardowi całej prawdy. On nie potrafi pogodzić swoich norm etycznych z wymaganiami, jakie stawia przed nim jego praca. Jeżeli mu się to uda, może zajść równie wysoko jak ja, nie sądzę jednak, aby był do tego zdolny.

– Powiedział pan Dawidowi wszystko, na wypadek gdyby został Ul^ty – ciągnął Conklin, nie słuchając Havillanda. – Jeżeli nie dojdzie do zabójstwa, to chciałby pan, żeby go schwytano. Liczy pan na amfetaminy i skopolaminę. Na narkotyki. Bo wówczas Sheng uzyska informację, że wiemy o jego spisku, a uzyska ją n i e o f i ej a 1-n i e, nie od nas, lecz od psychicznie chorego człowieka. Jezu! To jest inny wariant tego, co Webb panu powiedział!

– Nieoficjalnie – przyznał dyplomata. – Tak wiele można w ten sposób zyskać. Bez żadnej konfrontacji, bardzo gładko. Bardzo tanio. Właściwie bez żadnych kosztów.

– Z wyjątkiem ludzkiego życia! – krzyknął Aleks. – On zginie. Musi zginąć, bo to jest w interesie wszystkich.

– Taka jest cena, panie Conklin, jeżeli trzeba ją zapłacić. Aleks czekał, jakby spodziewał się, że Havilland dokończy zdanie.

Nic jednak na to nie wskazywało, napotkał tylko spojrzenie jego stanowczych, smutnych oczu.

– Czy to wszystko, co ma pan do powiedzenia? Taka jest cena – jeśli trzeba ją zapłacić?

– Stawka jest dużo wyższa, niż przypuszczaliśmy, o wiele wyższa. Wie pan o tym równie dobrze jak ja, więc niech pan nie będzie taki zaskoczony. – Ambasador odchylił się do tyłu na swoim krześle trochę sztywno. – Pan podejmował przedtem takie decyzje, dokonywał takich kalkulacji.

– Nie takie. Nigdy takich nie podejmowałem! Wysyła pan swojego człowieka, wiedząc, jakie grozi mu niebezpieczeństwo, ale nie zapewnia mu pan żadnego ubezpieczenia i zamyka w ten sposób drogę ucieczki.

– Cel jest jednak inny. Nieskończenie bardziej istotny.

– To wiem. Niech pan go więc nie wysyła! Zdobędzie pan szyfry i będzie pan mógł wysłać kogoś innego. Kogoś, kto nie jest na wpół żywy z wyczerpania!

– Wyczerpany czy nie, on się najlepiej do tego nadaje, a przy tym upiera się, żeby to zrobić.

– Bo nie wie, co pan obmyślił. Jak go pan urządził robiąc z niego posłańca, który musi zginąć!

– Nie miałem wyboru. Tak jak pan mówi – odnalazł mnie. Musiałem powiedzieć mu prawdę.

– W takim razie powtarzam: niech pan pośle kogoś innego! Specjalną grupę zwerbowaną gdzieś przez ślepca. Żadnych powiązań z nami, tylko zapłata za usługę – zabicie Shenga. Webb wie, jak do niego dotrzeć, powiedział to panu. Przekonam go, aby podał panu szyfry czy hasło, czy cokolwiek to, u diabła, jest, ale niech pan opłaci specjalną grupę!

– Postawiłby pan nas na równi z Kadafimi tego świata?

– Jest to tak niedorzeczne porównanie, że nie mogę znaleźć słów…

– Niech pan o tym zapomni – przerwał mu Havilland. – Gdyby kiedyś wyśledzono nasze powiązania – a to byłoby możliwe – musielibyśmy rozpocząć atak przeciwko Chinom, zanim oni spuściliby coś na nas. To nie do pomyślenia.

– To, co pan tutaj wyprawia, jest nie do pomyślenia!

– Istnieją ważniejsze cele niż utrzymanie przy życiu jednego człowieka, panie Conklin, i o tym również doskonale pan wie. Zajmował się pan tym przez całe życie – proszę mi wybaczyć – ale obecny przypadek rozgrywa się na wyższej płaszczyźnie aniżeli wszystko to, z czym się pan dotychczas zetknął. Nazwijmy to płaszczyzną geopolityczną.

– Skurwysyn.

– Wyłazi z ciebie kompleks winy, Aleks -jeżeli oczywiście mogę cię nazywać Aleksem – skoro kwestionujesz moje pochodzenie. Nigdy nie uważałem, że Jason Bourne jest nie do uratowania. Z całego serca pragnę, aby mu się powiodło, aby zabił tego człowieka. Jeżeli tak się stanie, będzie wolny. Daleki Wschód pozbędzie się wówczas potwora, a światu oszczędzone będzie Sarajewo w stylu wschodnim. Na tym polega moje zadanie, Aleks.

– Niech mu pan przynajmniej powie. Ostrzeże go!

– Nie mogę. Podobnie jak ty nie mógłbyś tego zrobić będąc na moim miejscu. Nie dyskutuje się z płatnym mordercą…

– A ten znowu swoje, elegancki błazen!

– Człowiek, którego się wysyła, by dokonał zabójstwa, musi być pewny swoich racji. Nie może ani przez chwilę zastanawiać się nad motywami czy pobudkami, które nim powodują. Nie powinien mieć żadnych wątpliwości. Żadnych. Musi działać pod wpływem obsesji. Tylko wtedy ma szansę powodzenia.

– Przypuśćmy, że mu się nie powiedzie, że zostanie zabity?

– Wtedy spróbujemy ponownie, możliwie szybko, zastępując go kimś innym. McAllister będzie z nim w Makau i nauczy się sekwencji haseł, które umożliwiają dotarcie do Shenga. Bourne się na to zgodził. Jeżeli wydarzy się najgorsze, wtedy moglibyśmy nawet wypróbować jego teorię „konspirator przeciwko konspiratorowi”. Bourne twierdzi, że jest na to zbyt późno, ale może się mylić. Jak widzisz, Aleks, nie jestem ponad wiedzą.

– Nie jest pan ponad niczym – rzekł Conklin ze złością wstając z krzesła. – O czymś jednak pan zapomniał – o tym, co powiedział pan Dawidowi. To rażące niedociągnięcie.

– Cóż to takiego?

– Nie pozwolę, aby uszło ci to bezkarnie. – Aleks utykając zbliżył się do drzwi. – Można długo prosić, ale w końcu przychodzi taki moment, że ma się tego dość. Jesteś skończony, wytworny błaźnie. Webb dowie się prawdy. Całej prawdy.

Conklin otworzył drzwi. Miał przed sobą plecy wysokiego żołnierza, który na dźwięk otwieranych drzwi wykonał pełny zwrot unosząc broń.

– Zejdź mi z drogi, żołnierzu – powiedział Aleks.

– Przykro mi, sir – warknął żołnierz, patrząc obojętnym wzrokiem prosto przed siebie.

Conklin obrócił się do dyplomaty siedzącego za biurkiem. Havilland wzruszył ramionami.

– Przepisy – rzekł.

– Myślałem, że tych ludzi już tu nie ma. Sądziłem, że znajdują się na lotnisku.

– Tamci, których widziałeś, istotnie tam są. Ci natomiast należą do oddziału z kontyngentu konsularnego. Dzięki nagięciu paru przepisów przez Downing Street jest to teraz oficjalnie terytorium USA. Jesteśmy upoważnieni do obecności militarnej.

– Chcę zobaczyć Webba!

– Nie możesz. On wyjeżdża.

– Kim, u diabła, wydaje ci się, że jesteś?

– Nazywam się Raymond Oliver Havilland. Jestem pełnomocnym ambasadorem rządu Stanów Zjednoczonych Ameryki. W sytuacjach kryzysowych moje polecenia muszą być wykonywane bez dyskusji. A to jest sytuacja kryzysowa. Odpieprz się, Aleks.

Conklin zamknął drzwi i podszedł niezgrabnie do swego krzesła. – Co dalej, panie ambasadorze? Czy nasza trójka dostanie kule w łeb, czy poddacie nas lobotomii?

– Jestem przekonany, że możemy wszyscy dojść do porozumienia.

Leżeli objęci. Marie zdawała sobie jednak sprawę, że on tylko częściowo jest obecny, że tylko częściowo jest sobą. Myślami znowu wróciła do Paryża. Przypomniała sobie zdesperowanego mężczyznę o nazwisku Bourne, który walczył o swoje życie, niepewny, czy mu się uda i czy w ogóle powinien to robić, a jego własne wątpliwości stanowiły dla niego nie mniejsze zagrożenie niż ci, którzy usiłowali go zabić. Ale teraz to nie był Paryż. Nie było już zwątpienia w siebie, nie było improwizowanej w pośpiechu taktyki, by zwieść prześladowców, nie było wyścigu, by schwytać w pułapkę myśliwych. O Paryżu przypominał jej dający się wyczuć między nimi dystans. Dawid starał się do niej dotrzeć – Dawid szlachetny i współczujący – a Jason Bourne mu nie pozwalał. Jason był teraz ścigającym, a nie ściganym, co jedynie wzmogło jego determinację. Świadczyły o tym powtarzane przez niego bez przerwy słowa: Ruszaj! Działaj!

– Dlaczego, Dawidzie, dlaczego?

– Powiedziałem ci. Dlatego, że mogę. Dlatego, że muszę. Dlatego, że trzeba to zrobić.

– To nie jest odpowiedź, kochanie.

– Więc dobrze. – Webb nieznacznie odsunął się od żony, ujął ją za ramiona i popatrzył w oczy. – W takim razie robię to dla nas.

– Dla nas?

– Tak. Widziałbym te obrazy do końca życia. Stale by powracały i raniły mnie, ponieważ miałbym świadomość, że czegoś nie dokończyłem i nie byłbym w stanie się z tym uporać. Popadłbym w depresję i pociągnął za sobą ciebie, ponieważ mimo całej swojej mądrości nie jesteś zbyt odporna.

– Wolałabym popaść w całkowitą depresję razem z tobą niż bez ciebie. Zrozum, ja chcę, abyś żył.

– To nie jest argument.

– Ale musisz się z tym liczyć.

– Będę prowokował pewne ruchy, ale nie będę ich wykonywał.

– Cóż to, u licha, znaczy?

– Chcę, żeby Sheng został usunięty, dokładnie to mam na myśli. Nie zasługuje na to, aby żyć, ale nie ja będę go usuwał.

– Wizerunek Boga do ciebie nie pasuje! – przerwała ostro Marie. – Niech inni podejmują takie decyzje. Odsuń się od tego. Pozostań bezpieczny.

– Nie słuchasz mnie. Byłem tam. Widziałem go i słyszałem. On nie zasługuje na to, aby żyć. W jednej ze swych wrzaskliwych tyrad nazwał życie drogocennym darem. Można by nad tym dyskutować zależnie od rodzaju tego życia, jednak dla niego życie nie znaczy nic. On pragnie zabijać – może musi, nie wiem; zapytaj Panova – to jest w jego oczach! Jest Hitlerem, Mengelem i Czyngis-chanem… mechanicznym mordercą – czymkolwiek – j musi zginąć. Ja zaś muszę mieć pewność, że zginął.

– Ale dlaczego? – błagała Marie. – Nie odpowiedziałeś mi!

– Odpowiedziałem, ale mnie nie słuchałaś. W ten czy inny sposób widziałbym go każdego dnia, słyszałbym ten głos. Widziałbym, jak bawi się tymi wystraszonymi ludźmi, zanim ich zabije, zanim ich zarżnie. Spróbuj to zrozumieć. Ja próbowałem i chociaż nie jestem specjalistą, trochę siebie poznałem. Tylko idiota by tego nie pojął. To te obrazy, Marie, te cholerne obrazy, które stale wracają, otwierają drzwi, to te wspomnienia, o których nie chcę pamiętać, a jednak muszę. Ujmując to najjaśniej i najprościej jak umiem – ja po prostu więcej nie zniosę. Nie mogę już nic dodawać do tej kolekcji nieprzyjemnych niespodzianek. Widzisz, chcę dojść do siebie – może nie całkowicie się wyleczyć, bo mogę się z tym pogodzić i z tym żyć – ale nie chcę się w tym dalej pogrążać. Nie będę się pogrążał. Dla naszego wspólnego dobra.

– I myślisz, że jeśli doprowadzisz do śmierci tego człowieka, to uwolnisz się od tych obrazów?

– Tak, myślę, że to pomoże. Wszystko jest względne i nie byłoby mnie tutaj, gdyby Echo nie poświęcił swojego życia po to, abym ja mógł żyć. Nie zawsze wypada o tym mówić, ale tak jak większość ludzi ja także mam sumienie. Być może jest to poczucie winy, ponieważ przeżyłem. Ja po prostu muszę to zrobić dlatego, że mogę to zrobić.

– Przekonałeś sam siebie?

– Tak, przekonałem. Jestem do tego najlepiej przygotowany.

– I mówisz, że masz prowokować ruchy, a nie je wykonywać?

– Nie zdołałbym tego zrobić w żaden inny sposób. Wracam, bo chcę jeszcze długo żyć razem z tobą, moja pani.

– A jaką ja mam gwarancję? Kto ma wykonać to zadanie?

– Ta kurwa, która nas w to wpakowała.

– Havilland?

– Nie, on jest rajfurem. McAllister jest kurwą, zawsze był. Człowiek, który wierzy w przyzwoitość, obnosi się z nią, traktuje jako swoją etykietkę, dopóki chłopcy od wielkiej polityki nie każą mu jej wyrzucić. Prawdopodobnie on sprowadzi rajfura, i dobrze się stanie. Razem mogą to zrobić.

– Ale jak?

– Istnieją mężczyźni – również kobiety – którzy gotowi są zabić, jeżeli im się dostatecznie dużo zapłaci. Mogą nie mieć osobowości legendarnego Jasona Bourne'a czy autentycznego Carlosa Szakala, ale jest ich pełno na tym cholernym, plugawym świecie. Edward, ta kurwa, powiedział nam, że narobił sobie wrogów na całym Dalekim

Wschodzie, od Hongkongu po Filipiny, od Singapuru aż do Tokio, działając w imieniu Waszyngtonu, który chciał zdobyć tu wpływy. Gdy ma się wrogów, z reguły wiadomo, kim oni są, wiadomo też, za pomocą jakich sygnałów można do nich dotrzeć. Oto co kurwa i rajfur mogą zrobić. Ja to morderstwo przygotuję, ale dokona go ktoś inny i nie obchodzi mnie, ile milionów będzie ich to kosztowało. Będę obserwował z daleka, żeby mieć pewność, że rzeźnik został zabity, że Echo dostanie to, co mu się należy, że Daleki Wschód uwolnił się od potwora, który mógłby pogrążyć cały ten rejon w straszliwej wojnie -lecz to jest wszystko, co zrobię. Będę obserwować. McAllister o tym nie wie, ale on jedzie ze mną. Rozpoczynamy nasze ostateczne starcie.

– Kto teraz przez ciebie przemawia? – zapytała Marie. – Dawid czy Jason?

Mąż zamilkł pogrążony w myślach. – Bourne – zdecydował w końcu. – To musi być Bourne, dopóki nie wrócę.

– Ty to wiesz?

– Godzę się na to. Nie mam wyboru.

Usłyszeli ciche, szybkie pukanie do drzwi sypialni.

– Webb! To ja, McAllister. Czas jechać.

Загрузка...