Znajdowali się w zakonspirowanym domu, w ośrodku łączności, w aseptycznej celi o białych ścianach należącej do jakiegoś wybiegającego w przyszłość kompleksu laboratoryjnego. Z lewej strony na białych pulpitach wznosiły się białe czoła komputerów. W dziesiątkach małych, ciemnych prostokątnych ust pojawiały się od czasu do czasu znaki; ich zęby tworzyły cyfrowe dane wyjściowe układające się w świecące zielone liczby, które nieustannie, ze stałą częstotliwością przetwarzane były na słowa, co stanowiło mniej wyszukany i mniej bezpieczny sposób przesyłania i odbierania informacji. W prawej części pomieszczenia, na wyłożonej białymi płytkami podłodze stał duży biały stół konferencyjny. Jedynym odstępstwem od jedności kolorystycznej i aseptyki było kilka czarnych popielniczek. Gracze zajęli miejsca wokół stołu. Obsługa techniczna została odprawiona, a wszystkie systemy zatrzymane, z wyjątkiem Czerwonego Alarmu, tablicy o wymiarach 7 na 25 centymetrów wyświetlanej przez główny komputer. Alarm nadal działał, a za zamkniętymi drzwiami czuwał operator, w razie gdyby na monitorze pojawiły się czerwone światła. Na zewnątrz tego sterylnego, odizolowanego pomieszczenia strażacy z Hongkongu walczyli z żywiołem lejąc strumienie wody na tlący się jeszcze żar, podczas gdy policjanci starali się uspokoić wystraszonych mieszkańców z pobliskich posiadłości na Victoria Peak – z których wielu było przekonanych, że nastąpił Armageddon w postaci najazdu z kontynentu – wyjaśniając wszystkim, że te straszne wydarzenia są dziełem obłąkanego kryminalisty, który został zabity przez rządowe oddziały interwencyjne. Sceptyczni mieszkańcy Yictoria Peak mieli jednak wątpliwości. Czasy nastały dla nich trudne, świat nie był taki, jak być powinien. Dlatego zażądali dowodu. Ze zwłokami zabójcy na noszach przedefilowano więc przed ciekawskimi widzami; podziurawione, ociekające krwią ciało było częściowo odkryte, tak aby wszyscy mogli je zobaczyć. Szacowni rezydenci, którzy zdążyli już rozważyć wszystkie możliwości uzyskania odszkodowania, powrócili do swych okazałych domów.
Gracze zasiedli na białych, plastikowych krzesłach; żywe ludzkie roboty czekały na sygnał do rozpoczęcia, nikt jednak nie miał dość odwagi ani energii, by się odezwać. Wyczerpanie zmieszane z lękiem przed gwałtowną śmiercią malowało się na wszystkich twarzach – z wyjątkiem jednej. Na jego twarzy widniały głębokie bruzdy i ziemiste cienie świadczące o skrajnym zmęczeniu, w oczach nie było jednak strachu, a jedynie zagubienie i bierne pogodzenie się ze sprawami, których nie był w stanie zrozumieć. Jeszcze kilka minut' temu nie bał się śmierci, była bardziej pożądana niż życie. Lecz teraz, gdy oszołomiony siedział obok żony trzymającej go za rękę, odczuwał przypływ gniewu tkwiącego dotąd gdzieś głęboko w zakamarkach jego umysłu, gniewu, który teraz nieustępliwie posuwał się naprzód niczym odległy grzmot uderzający w jezioro podczas nadciągającej letniej burzy.
– Kto nam to zrobił? – odezwał się Dawid Webb głosem niewiele głośniejszym od szeptu.
– Ja – odrzekł Havilland siedzący na końcu prostokątnego, białego stołu. Ambasador pochylił się wolno odwzajemniając grobowe spojrzenie Webba. – Gdybym znajdował się w sądzie, to prosząc o darowanie kary za popełniony haniebny czyn, musiałbym przedstawić okoliczności łagodzące.
– To znaczy? – zapytał Dawid monotonnym głosem.
– Po pierwsze, jest kryzys – rzekł dyplomata. – Po drugie, chodziło o pańską osobę.
– Proszę to wyjaśnić – przerwał Aleks Conklin zajmujący miejsce na wprost Havillanda po przeciwnej stronie stołu. Webb i Marie siedzieli po jego lewej stronie, tyłem do jasnej ściany, Morris Panov i McAllister naprzeciwko nich. – I niech pan niczego nie pominie – dodał złośliwy oficer wywiadu.
– Wcale nie zamierzam – podjął ambasador patrząc na Dawida. – Kryzys jest rzeczywisty, nadciąga katastrofa. Intryga, której korzenie tkwią głęboko w Pekinie, została zmontowana przez grupę zagorzalców, której przewodzi człowiek osadzony tak mocno w hierarchii swego rządu i otoczony taką czcią jako książę filozof, że nie ma sposobu, aby go zdemaskować. Nikt by w to nie uwierzył. Gdyby ktoś usiłował to zrobić, stałby się pariasem. Co więcej, jakakolwiek próba zdemaskowania tego człowieka groziłaby następstwami tak groźnymi, że Pekin okrzyczałby to za zniewagę i pogwałcenie praw i powrócił do polityki podejrzliwości i nieprzejednania. Jeżeli jednak spisek nie zostanie udaremniony, zniszczy on porozumienia brytyjsko-chińskie i doprowadzi do wybuchu w kolonii. Rezultatem będzie natychmiastowa okupacja Hongkongu przez Republikę Ludową. Nie muszę chyba mówić, co by to oznaczało – chaos ekonomiczny, przemoc, rozlew krwi i niewątpliwie wojnę na Dalekim Wschodzie. Jak długo da się ograniczyć zasięg konfliktu, zanim inne narody zostaną zmuszone do opowiedzenia się po którejś ze stron? Ryzyko jest niewyobrażalne.
Cisza. Wszyscy patrzyli po sobie.
– Fanatycy z Kuomintangu – rzekł Dawid matowym, zimnym głosem. – Chiny przeciwko Chinom. Maniacy wznoszą okrzyki wojenne od czterdziestu lat.
– Ale tylko okrzyki, panie Webb. Słowa, gadanina, a nie ruch społeczny, strajki czy działania strategiczne. – Havilland oparł ręce na stole, oddychając głęboko. – To już się stało. A strategia, którą przyjęto, jest tak obłudna, podstępna i od tak dawna przygotowywana, że jej twórcy są przekonani o jej niezawodności. Ale okaże się zawodna, a wówczas świat stanie w obliczu kryzysu o nieprawdopodobnych rozmiarach. Może to doprowadzić do ostatecznego kryzysu, kryzysu, którego nie przeżyjemy. A już na pewno nie przeżyje go Daleki Wschód.
– Nie mówi pan niczego nowego. Opanowali najwyższe stanowiska w państwie, ale to nadal tylko fanatycy, garstka obłąkańców. I jeżeli szaleniec, którego widziałem i który urządził to całe widowisko, podobny jest do innych, to wszyscy oni zawisną na placu Tiananmen. Powinno się ich pokazać w telewizji i na pewno poparłyby to nawet ugrupowania przeciwne karze śmierci. Był on, czy też jest, nawiedzonym sadystą, rzeźnikiem. A tacy nie są mężami stanu. Nie traktuje się ich poważnie.
– Herr Hitler był traktowany poważnie w 1933 – zauważył Havilland. – Ajatollah Chomeini zaledwie kilka lat temu. Najwyraźniej nie wie pan jednak, kto jest ich prawdziwym przywódcą. On nigdy i nigdzie by się nie pokazał, choćby nawet z daleka. Niemniej mogę pana zapewnić, że jest mężem stanu i jest traktowany z całą powagą. Jednak przedmiotem jego zainteresowania nie jest wcale Pekin. Jest nim Hongkong.
– Widziałem, co widziałem, i słyszałem, co słyszałem, i to wszystko pozostanie we mnie na długo. Nie potrzebujecie mnie, nigdy mnie nie potrzebowaliście! Odizolujcie ich, puśćcie w obieg wiadomość w Komitecie Centralnym, nakłońcie Tajwan, by się od nich odciął – oni to zrobią! Czasy się zmieniają. Oni nie chcą tej wojny tak samo jak Pekin.
Ambasador przypatrywał się meduzyjczykowi, najwyraźniej oceniając informacje Dawida. Zdawał sobie sprawę, że Webb widział w Pekinie wystarczająco dużo, aby wyciągnąć swoje własne wnioski, zbyt mało jednak, by zrozumieć istotę spisku wymierzonego przeciw Hongkongowi.
– Za późno. Siły zostały wprawione w ruch. Zdrada szerzy się na najwyższych szczeblach rządu chińskiego, zdrada uknuta przez pogardzanych nacjonalistów, o których sądzi się, że działają w porozumieniu z zachodnią finansjerą. Nawet oddani następcy Deng Xiaopinga nie mogliby pogodzić się z tym ciosem wymierzonym w godność Pekinu, z utratą zaufania na arenie międzynarodowej, z rolą wyprowadzonego w pole rogacza. My też nie pogodzilibyśmy się z faktem, by Generał Motors, IBM lub giełda nowojorska były kierowane przez amerykańskich zdrajców wyszkolonych u Sowietów, lokujących miliardy w przedsięwzięcia nie leżące w naszym narodowym interesie.
– Analogia jest dokładna – wtrącił McAllister pocierając palcami prawą skroń. – Tym właśnie Hongkong stałby się dla Republiki Ludowej – ale w znacznie większym stopniu. Jest jednak jeszcze inny element, nie mniej alarmujący. Chciałbym to teraz poruszyć – jako analityk, który powinien przewidywać reakcje przeciwników, jak również potencjalnych przeciwników…
– Niech się pan streszcza – przerwał Webb. – Mówi pan zbyt dużo, bez przerwy drapie się po głowie i nie podobają mi się pańskie oczy. Przypominają oczy śniętej ryby. Mówił pan za dużo w Maine. Jest pan kłamcą.
– Tak. Rozumiem, co pan ma na myśli i dlaczego pan tak mówi. Ale jestem przyzwoitym człowiekiem, panie Webb. Wierzę w przyzwoitość.
– Ja nie. Już nie. Niech pan mówi. To wszystko jest bardzo pouczające, ale ja nie rozumiem ni cholery, bo nikt dotąd nie powiedział nic, co miałoby jakikolwiek sens. Jaki jest zatem pański udział, kłamco?
– Czynnik zorganizowanej przestępczości. – McAllister przełknął obelgi Dawida i wypowiedział sentencję, którą, miał nadzieję, zrozumieją wszyscy. Ujrzawszy zakłopotanie na twarzach, dodał: – Triady!
– Grupy mafijne w stylu orientalnym – podjęła Marie patrząc na podsekretarza stanu. – Takie przestępcze bractwa. McAllister skinął głową.
– Narkotyki, nielegalna imigracja, hazard, prostytucja, wyłudzanie pieniędzy – wszystkie typowe procedery.
– I nie tylko te typowe – dodała Marie. – Mają swoje własne struktury gospodarcze. Są właścicielami banków – oczywiście tylko pośrednio – w różnych częściach Kalifornii, Oregonu, stanu Waszyngton, a także w Kolumbii Brytyjskiej, w moim kraju. Obracają codziennie milionami dokonując międzynarodowych przelewów.
– Co tylko potęguje kryzys – dodał McAllister z naciskiem.
– Dlaczego? – zaciekawił się Dawid. – O co panu chodzi?
– Przestępczość, panie Webb. Przywódcy Republiki Ludowej mają obsesję na punkcie przestępczości. Z raportów wynika, że w ciągu ostatnich trzech lat wykonano ponad sto tysięcy egzekucji na ludziach, którzy dopuścili się nie tylko poważnych przestępstw kryminalnych, lecz także drobnych wykroczeń. Jest to typowe dla tego reżimu i stanowi jego podstawy. Wszystkie rewolucje głoszą hasło czystości; czystość sprawy liczy się przede wszystkim. Pekin jest gotów nagiąć się ideologicznie, aby czerpać korzyści z zachodniego rynku, nie pójdzie jednak na żadne ustępstwa, jeżeli pojawi się choćby cień podejrzenia o zorganizowaną przestępczość.
– Mówi pan o nich, jakby stanowili zgromadzenie paranoików – wtrącił Panov.
– Bo nimi są. Nie mogą sobie pozwolić na to, by nimi nie być.
– Ze względów ideologicznych? – zapytał psychiatra z niedowierzaniem.
– Chodzi o liczebność, doktorze. Czystość rewolucji to tylko parawan, ale tym, co ich przeraża, jest liczebność. Olbrzymi, niezmiernie zaludniony kraj z ogromnymi bogactwami… mój Boże, gdyby rozwinęła się tam zorganizowana przestępczość, to z miliardem ludzi w jego granicach – niech pan ani przez chwilę nie myśli, że elity rządzące nie są przerażone tą perspektywą – kraj ten mógłby się stać krajem triad. Wioski, miasteczka i miasta mogłyby zostać podzielone na terytoria kontrolowane przez „rodziny”, które czerpałyby zyski z napływu zachodniego kapitału i technologii. Nastąpiłby gwałtowny wzrost nielegalnego eksportu, co spowodowałoby zalew światowych rynków towarem z przemytu. Narkotyki uprawiane na stokach niezliczonych wzgórz i na polach, najprawdopodobniej poza wszelką kontrolą, broń z nielegalnych fabryk zakładanych za łapówki, wyroby tekstylne z setek podziemnych zakładów, które wykorzystują kradzione maszyny i pracę wieśniaków, paraliżując w ten sposób tę gałąź przemysłu na zachodzie. Przestępczość.
– To ogromny skok w przyszłość, którego nikt nie mógł tu wykonać przez ostatnie czterdzieści lat – rzekł Conklin.
– Kto by się odważył? – zapytał McAllister. – Jeżeli człowiek może zostać skazany na śmierć za kradzież pięćdziesięciu juanów, to kto wyciągnie rękę po sto tysięcy? Wymaga to protekcji, organizacji, ludzi na wysokich stanowiskach. Tego właśnie Pekin się obawia i dlatego jest to paranoidalne. Przywódcy panicznie boją się skorumpowanych dygnitarzy. Cała struktura polityczna mogłaby się zachwiać. Liderzy mogliby stracić kontrolę nad sytuacją, a tego nie zaryzykują. Ich obawy są paranoidalne, ale dla nich są one absolutnie realne. Jakakolwiek wzmianka o tym, że potężne ugrupowania przestępcze w zmowie z uczestnikami spisku próbują opanować gospodarkę, byłaby wystarczającym powodem do zerwania porozumień i wysłania wojsk do Hongkongu.
– Pański wniosek jest oczywisty – odezwała się Marie. – Ale gdzie tu logika? Jak mogłoby do tego dojść?
– Właśnie do tego doszło, pani Webb – odrzekł ambasador Havilland. – Dlatego potrzebowaliśmy Jasona Bourne'a.
– Lepiej, żeby ktoś zaczął od samego początku – powiedział Dawid.
Uczynił to dyplomata.
– Wszystko zaczęło się ponad trzydzieści lat temu, kiedy to zdolny, młody człowiek został odesłany z Tajwanu do kraju rodzinnego swojego ojca, gdzie nadano mu nowe nazwisko i znaleziono nową rodzinę. Był to plan dalekosiężny, zrodzony z fanatyzmu i chęci odwetu…
Webb wysłuchał nieprawdopodobnej historii Sheng Chouyanga, opowiedzianej dokładnie, z podaniem faktów, które były niewątpliwie prawdziwe, ponieważ nie istniał już żaden powód, by kłamać. Dwadzieścia siedem minut później, skończywszy opowieść, Havilland wziął do ręki kartonową teczkę z czarną obwódką. Otworzył ją pokazując plik ponad siedemdziesięciu spiętych ze sobą kartek, po czym ponownie ją zamknął i położył przed Dawidem.
– To jest wszystko, co wiemy, wszystko, czego się dowiedzieliśmy – wszystkie szczegóły tego, co powiedziałem. Te materiały nie mogą opuścić tego pomieszczenia, chyba że jako popiół, ale pan może się z nimi zapoznać. Jeżeli będzie pan miał jakieś wątpliwości lub pytania, obiecuję poruszyć wszystkie źródła w rządzie Stanów Zjednoczonych – od Gabinetu Owalnego aż do Rady Bezpieczeństwa Narodowego – by pana zadowolić. Nie mógłbym tego nie zrobić. – Dyplomata przerwał, a jego wzrok zatrzymał się na Webbie. – Być może nie mamy prawa o to prosić, ale potrzebujemy pańskiej pomocy. Potrzebne są nam wszelkie informacje, których mógłby nam pan udzielić.
– Przecież możecie wysłać kogoś, żeby wykończył tego Sheng Chouyanga.
– Zasadniczo tak. Jest to jednak dużo bardziej skomplikowane. Musimy pozostać niewidoczni. Nie możemy wzbudzić nawet najmniejszych podejrzeń. Sheng zamaskował się doskonale. Pekin uważa go za wizjonera, wielkiego patriotę, który niewolniczo pracuje dla swojej chińskiej ojczyzny, niemalże za świętego. Zapewniono mu absolutne bezpieczeństwo. Ludzie, którzy go otaczają, jego doradcy i członkowie ochrony, stanowią jego osobiste oddziały szturmowe, podporządkowane wyłącznie jemu.
– To dlatego potrzebowaliście tego zabójcy – przerwała Marie. – Poprzez niego mogliście dotrzeć do Shenga.
– Wiedzieliśmy, że przyjmował od niego zlecenia. Sheng musiał – musi – wyeliminować swoich przeciwników, zarówno tych, którzy przeciwstawiają mu się ideologicznie, jak i tych, których zamierza wykluczyć ze swoich działań.
– W tej ostatniej grupie – wtrącił McAllister – znajdują się przywódcy rywalizujących triad, którym Sheng nie ufa i którym nie ufają fanatycy z Kuomintangu. Zdaje on sobie sprawę, że jeżeli poczują się odsunięci, może wybuchnąć destabilizująca wojna między gangami, a tego Sheng nie zamierza tolerować, podobnie jak Anglicy agresywnych poczynań Pekinu. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy zabito siedmiu przywódców triad, paraliżując ich organizacje.
– Nowy Jason Bourne stanowił dla Shenga znakomite rozwiązanie – ciągnął ambasador. – Kosmopolityczny, najemny morderca bez żadnych politycznych powiązań. Chodziło bowiem przede wszystkim o to, by nie dało się wykryć, że rozkazy pochodzą z Chin.
– Ale on przecież pojechał do Pekinu – sprzeciwił się Webb. – Tam się właśnie na niego natknąłem. Nawet jeśli początkowo miała to być pułapka na mnie, a tak rzeczywiście było…
– Pułapka na pana? – wykrzyknął Havilland. – Oni w i e-d z i e l i o panu?
– Znalazłem się twarzą w twarz z moim „następcą” dwa dni temu na lotnisku. Obaj wiedzieliśmy, kim był ten drugi – niemożliwością było nie wiedzieć. On nie zamierzał robić z tego tajemnicy i narażać się na konsekwencje z powodu niewykonania zlecenia.
– A więc to był pan – przerwał mu McAllister. – Wiedziałem!
– Wiedział też Sheng i jego ludzie. Byłem tam intruzem i należało mnie powstrzymać, zlikwidować za wszelką cenę. Nie mogli ryzykować, że powiążę fakty w jedną całość. Pułapka była przygotowana i zastawiona tej samej nocy.
– Chryste! – krzyknął Conklin. – Czytałem o wydarzeniach na Kai Tak w Waszyngtonie. Gazety podały, że uznano to za działanie skrajnie prawicowych szaleńców. Utrzymać komunistów z dala od kapitalizmu! A tymczasem to byłeś ty?
– Oba rządy musiały coś spreparować dla światowej prasy – dodał podsekretarz. – My też musimy coś powiedzieć o dzisiejszej nocy…
– Mam propozycję – odezwał się Dawid, ignorując McAllistera. -
Ten Sheng sprowadził komandosa, użył go jako pułapki na mnie, lecz tym samym wciągnął go do kręgu wtajemniczonych. Nie ma sposobu, aby ukryty klient mógł trzymać na dystans wynajętego mordercę.
– To tak, jakby nie przewidywał, że morderca wydostanie się z tego kręgu żywy – dopowiedział Havilland patrząc na podsekretarza stanu. – Jest to teoria Edwarda, a ja się pod nią podpisuję. Gdyby zlecenie zostało wykonane lub gdyby doszli do wniosku, że morderca zbyt dużo wie i stał się przez to niebezpieczny, zostałby zlikwidowany w chwili odbierania zapłaty – oczywiście byłby przekonany, że otrzymuje następne zlecenie. Nie pozostawiono by żadnych śladów. Wypadki na Kai Tak niewątpliwie przypieczętowały jego wyrok śmierci.
– Nie był dość rozgarnięty, aby to zrozumieć – rzekł Jason Bourne. – Nie miał wyobraźni przestrzennej.
– Co takiego? – spytał ambasador.
– Nic – odparł Webb, znowu wpatrując się w dyplomatę. – Tak więc wszystko, co mi powiedzieliście, było po części prawdą, a po części kłamstwem. Hongkong jest zagrożony, ale nie z powodów, które mi podano.
– Prawdą była nasza wiarygodność, musiał pan uznać fakt, że znaleźliśmy się w obliczu niebywale groźnej sytuacji i mamy podstawy do niepokoju. Kłamstwa były po to, by pana zwerbować. – Havilland oparł się na krześle. – Nie mogę już być bardziej szczery.
– Sukinsyny – podsumował Webb niskim, lodowatym tonem.
– Niech będzie – zgodził się Havilland. – Jednakże, jak już wspomniałem, były też okoliczności łagodzące, dwie w szczególności. Kryzys i pan.
– I co? – zapytała Marie.
– Proszę wybaczyć, pani Webb, ale muszę o coś zapytać pana Webba. Gdybyśmy przyszli do pana i przedstawili całą sprawę, czy pan by się zgodził z nami współpracować? Czy dobrowolnie przeistoczyłby się pan znowu w Jasona Bourne'a?
Cisza. Wszystkie oczy zwrócone były na Dawida, który błądził bezwiednie wzrokiem po powierzchni stołu, aż w końcu zatrzymał go na teczce z aktami.
– Nie – powiedział cicho. – Nie ufam wam.
– Wiedzieliśmy o tym – przyznał Havilland kiwając głową. – Ale z naszego punktu widzenia musieliśmy pana zwerbować. Był pan w stanie zrobić to, czego nikt inny nie mógł, i nikt nie zrobiłby tego tak jak pan. Przyznaję, że ta ocena była słuszna. Koszt okazał się straszny, każdy to docenia, ale czuliśmy – ja czułem – że nie ma innego wyboru. Czas i skutki były przeciwko nam – są przeciwko nam.
– Tak jak przedtem – dodał Webb. – Komandos nie żyje.
– Komandos? – McAllister pochylił się do przodu.
– Wasz morderca. Ten oszust. To, co nam zrobiliście, na nic się nie przydało.
– Niekoniecznie – zaprotestował Havilland. – Będzie to zależało od tego, co pan może nam powiedzieć. Wiadomość o śmierci, która miała tutaj miejsce, znajdzie się w nagłówkach jutrzejszych gazet i temu nie możemy zaradzić, ale Sheng nie będzie wiedział, o czyj ą śmierć chodzi. Nie zrobiono żadnych zdjęć, nie było tu w tym czasie nikogo z prasy, a ci, którzy przybyli później, zostali odcięci kordonem policji kilkaset metrów dalej. Będziemy mieli wpływ na informacje, ponieważ my ich dostarczymy.
– A co z ciałem? – zapytał Panov. – Obowiązuje przecież rutynowe postępowanie medyczne.
– Tym zajęli się ludzie z MI 6 – powiedział ambasador. – To jest wciąż terytorium brytyjskie i błyskawicznie nawiązano łączność między Londynem, Waszyngtonem i siedzibą rządu. Twarz mordercy była zbyt zmasakrowana, aby można ją było opisać, a jego zwłoki znajdują się w bezpiecznym miejscu i nikt nie ma do nich dostępu. To był pomysł Edwarda, trzeba przyznać, że miał piekielnie szybki refleks.
– Jest jeszcze Dawid i Marie – upierał się psychiatra. – Zbyt wielu ludzi ich widziało i słyszało.
– Tylko kilka oddziałów piechoty morskiej znajdowało się dostatecznie blisko, aby widzieć i słyszeć dokładnie – powiedział McAllister. – Cały kontyngent zostanie odesłany z powrotem na Hawaje w ciągu godziny razem z dwoma zabitymi i siedmioma rannymi. Opuścili już teren i znajdują się teraz na lotnisku; nie dopuszcza się do nich nikogo. Było dużo zamieszania i paniki. Policja i strażacy zajęci byli gdzie indziej, poza terenem ogrodu. Możemy powiedzieć, co tylko chcemy.
– Wydaje się, że macie to w zwyczaju – skomentował Webb.
– Słyszał pan, co mówił ambasador – bronił się podsekretarz unikając wzroku Dawida. – Uważaliśmy, że nie mamy wyboru.
– Bądź sprawiedliwy w stosunku do siebie, Edwardzie. – Havil-land znowu popatrzył na Dawida, podczas gdy zwracał się do podsekretarza. – To j a uważałem, że nie mamy wyboru. Ty zawzięcie protestowałeś.
– Nie miałem racji – powiedział McAllister stanowczo, gdy dyplomata skierował na niego wzrok. – Ale to bez znaczenia – mówił spiesznie dalej. – Teraz musimy postanowić, co powiemy prasie. W konsulacie nie milkną telefony…
– Konsulat? – wtrącił Conklin. – Jakiś zakonspirowany dom!
– Nie było czasu na sporządzenie odpowiedniej umowy najmu dla zachowania pozorów – rzekł ambasador. – W miarę możności trzymaliśmy wszystko w tajemnicy i obmyślaliśmy wiarygodną historyjkę. O ile wiem, nie było żadnych pytań, ale raport policyjny powinien zawierać nazwiska właściciela i dzierżawcy. Jak radzi sobie z tym Garden Road, Edwardzie?
– Po prostu utrzymują, że sytuacja nie została dotąd wyjaśniona. Czekają na nas, ale nie mogą już dłużej tego przeciągać. Lepiej będzie coś przygotować, aniżeli pozostawić ludzkim domysłom.
– Bez wątpienia – zgodził się Havilland. – Podejrzewam, że oznacza to, iż masz jakiś pomysł.
– To fortel, ale jeżeli dobrze zrozumiałem pana Webba, chwilowo można by się nim posłużyć.
– O co chodzi?
– Kilkakrotnie użył pan słowa „komandos”. Sądzę, że nie jako metafory. Zabójca był komandosem?
– Byłym. Oficerem, chorym psychicznie, a ściślej mówiąc, ze skłonnościami morderczymi.
– Czy dowiedział się pan, kim on jest, jak się nazywa? Dawid popatrzył surowo na analityka przypominając sobie słowa Allcott-Price'a wypowiedziane tonem perwersyjnego, chorobliwego triumfu… Jeżeli przegram i cała historia nabierze rozgłosu, ilu społecznych wyrzutków podniesie to na duchu? Ilu jest takich,,odmieńców”, którzy byliby szczęśliwi mogąc zająć moje miejsce, tak jak ja zająłem twoje? Ten cholerny świat pełen jest Jasonów Bourne'ów. Wystarczy tylko wskazać im kierunek, podsunąć ideę, a natychmiast zaczną działać…
– Nie dowiedziałem się, kim on był – odrzekł Webb.
– Niemniej był komandosem.
– To prawda.
– Ale nie z Rangers, Zielonych Beretów czy Sił Specjalnych…
– Nie.
– Rozumiem więc, że ma pan na myśli Brytyjczyka.
– Tak.
– W takim razie ogłosimy wersję, która będzie całkowicie sprzeczna z tą charakterystyką. Nie Anglik, żadnych wzmianek o służbie wojskowej – pójdziemy w przeciwnym kierunku.
– Biały Amerykanin – spokojnie odezwał się Conklin patrząc na podsekretarza stanu nie bez pewnego podziwu. – Niech pan mu doda nazwisko i życiorys z akt kogoś zmarłego. Najlepiej jakiegoś nic nie znaczącego psychopaty, tak porywczego, że ścigając kogoś mógłby dotrzeć aż tutaj.
– Coś w tym rodzaju, choć może niezupełnie – odrzekł McAllister zmieniając niezgrabnie pozycję na krześle, jak gdyby nie chciał się sprzeciwić doświadczonemu agentowi CIA. – Biały mężczyzna – tak. Amerykanin – tak. Z pewnością człowiek z tak silną obsesją, że doprowadził do masowej rzezi, a jego furia skierowana była przeciwko komuś, kto, jak pan powiedział, znajdował się tutaj.
– Przeciwko komu? – zapytał Dawid.
– Mnie – odrzekł McAllister, a jego wzrok napotkał wzrok Webba.
– Czyli że to ja – stwierdził Dawid. – Ja jestem tym człowiekiem, tym opętanym człowiekiem.
– Nie użyjemy pańskiego nazwiska – ciągnął podsekretarz spokojnie i obojętnie. – Możemy wymyślić jakiegoś amerykańskiego zbiega, który kilka lat temu poszukiwany był przez władze po całym Dalekim Wschodzie za różnego rodzaju przestępstwa, od wielokrotnych morderstw poczynając, a na przemycie narkotyków kończąc. Powiemy, że współpracowałem z policją w Hongkongu, Makau, Singapurze, Japonii i Malezji, na Sumatrze i Filipinach. Dzięki moim wysiłkom udało się ukrócić jego działalność i on stracił na tym miliony. Dowiaduje się, że wróciłem do Hongkongu i przebywam na Yictoria
Peak. Dociera więc aż tutaj, chcąc się zemścić na człowieku, który go zrujnował. – McAllister przerwał, po czym zwrócił się do Dawida. – Ponieważ spędziłem tu, w Hongkongu, wiele lat, nie wyobrażam sobie, aby Pekin mnie nie zauważył. Jestem pewien, że istnieje grube dossier dotyczące pewnego analityka, który przysporzył sobie wielu wrogów, pełniąc tu swoje obowiązki. Napytałem sobie wrogów, panie Webb. Na tym polegała moja praca. Próbowaliśmy zwiększyć nasze wpływy w tej części świata i jeśli Amerykanie byli gdziekolwiek uwikłani w przestępczą działalność, wykorzystując swoją pozycję starałem się zawsze pomóc władzom w ich ujęciu lub przynajmniej w wydaleniu z Azji. Był to najlepszy sposób, aby pokazać nasze dobre chęci, pilnując naszych własnych obywateli. Z tego też powodu zostałem odwołany przez rząd do Waszyngtonu. Dzięki mojemu nazwisku postać Sheng Chouyanga nabrała pewnej wiarygodności. Widzi pan, my się znaliśmy. Będzie snuł dziesiątki domysłów, i liczę na to, że wyciągnie prawidłowe wnioski, ale żaden z nich nie będzie w najmniejszym stopniu związany z brytyjskim komandosem.
– Prawidłowy wniosek – przerwał Conklin spokojnie – byłby taki, że nikt nie usłyszy tutaj o prawdziwym Jasonie Bournie w ciągu kilku lat.
– Właśnie.
– Czyli że to ja jestem tym ciałem, które znajduje się w bezpiecznym miejscu – stwierdził Webb.
– To całkiem możliwe – przyznał McAllister. – Widzi pan, nie mamy pojęcia, co Sheng wie i jak daleko potrafił dotrzeć. Chcemy jedynie go przekonać, że zabity mężczyzna nie jest jego zabójcą.
– Otwierając w ten sposób drogę dla innego oszusta, który dotrze z powrotem do Shenga i wystawi go na strzał – dodał Conklin z uznaniem. – Łebski z pana facet, panie analityku, chociaż kawał sukinsyna.
– Naraziłbyś się na niebezpieczeństwo, Edwardzie – powiedział Havilland spoglądając na podsekretarza. – Nigdy tego od ciebie nie wymagałem. Ty faktycznie masz wrogów.
– Chcę to zrobić właśnie tak, panie ambasadorze. Po to mnie pan zatrudnia, abym wypowiadał swoje opinie, a według mnie to najlepszy sposób. Musi być jakaś przekonywająca zasłona dymna. Dla Shenga może nią być moje nazwisko. Resztę można ubrać w niejasne słowa, ale tak, by mogli nas zrozumieć ci, do których mamy dotrzeć.
– Niech będzie – powiedział Webb przymykając oczy i słysząc słowa, które Jason Bourne wypowiadał tak często.
– Dawidzie… – Marie dotknęła jego twarzy.
– Przepraszam. – Webb otworzył leżącą przed nim kartotekę. Na pierwszej stronie znajdowała się fotografia z wydrukowanym poniżej nazwiskiem. Miała to być twarz Sheng Chouyanga, ale było to coś znacznie więcej. To była ta twarz! Twarz rzeźnika! Twarz szaleńca, który zarąbał na śmierć kobiety i mężczyzn swoim wysadzanym klejnotami, obrzędowym mieczem, który zmuszał braci do walki na ostre jak brzytwa noże, dopóki jeden z nich nie zabił drugiego, szaleńca, który jednym cięciem w głowę pozbawił życia dzielnego, umęczonego Echa. Bourne wstrzymał oddech, doprowadzony do wściekłości nieprawdopodobnym okrucieństwem, gdy w jego pamięci ożyły krwawe obrazy. Patrząc na fotografię, widział Echo oddającego życie, by uratować Deltę i znowu znajdował się na leśnej polanie. Delta wiedział, że to właśnie śmierć Echa umożliwiła mu ujęcie zabójcy. Echo umarł z godnością; godząc się na okrutną egzekucję dał szansę ucieczki towarzyszowi z „Meduzy”, a swoim ostatnim gestem powiedział mu, że szaleniec z mieczem musi zginąć!
– Czy to o n – wyszeptał Jason Bourne – jest synem pańskiego nieznanego taipana?
– Tak – odrzekł Havilland.
– Pański czcigodny książę filozof? Chiński święty, którego nikt nie może zdemaskować?
– Tak.
– Myliliście się! On się pokazał. Na Chrystusa, pokazał się! Oszołomiony ambasador rzucił się do przodu.
– Jest pan pewien?
– Bardziej niż kiedykolwiek.
– Okoliczności musiały być zatem niezwykłe – rzekł zdziwiony McAllister. – To tylko potwierdza, że oszust nigdy nie wyszedłby z tego żywy. Niemniej sytuacja musiała być dla niego krytyczna!
– Biorąc pod uwagę fakt, że poza Chinami nikt o nich nie słyszał, to rzeczywiście była. Mauzoleum Mao zamieniło się w strzelnicę. Było to częścią pułapki i oni przegrali. Echo przegrał.
– Kto? – zapytała Marie, nadal ściskając go za rękę.
– Przyjaciel.
– Mauzoleum Mao? – powtórzył Havilland. – Niezwykłe!
– Bynajmniej – powiedział Bourne. – To bardzo sprytne. Ostatnie miejsce w Chinach, gdzie można by się spodziewać ataku. Jest przekonany, że jako myśliwy ścigający zwierzynę będzie mógł ją pochwycić na zewnątrz, po drugiej stronie. Światła są przyćmione, czujność słabnie. I cały czas człowiek jest jak zwierzyna, ścigana, opuszczona, wystawiona na strzał. Bardzo sprytne.
– I bardzo niebezpieczne dla myśliwych – rzekł ambasador. – Dla ludzi Shenga; Jeden fałszywy krok i mogliby wpaść. Szaleństwo!
– Żaden fałszywy krok nie był możliwy. Sami wykończyliby swoich, gdybym ja tego nie zrobił. Teraz to rozumiem. Gdy wszystko się zawaliło, oni po prostu zniknęli. Razem z Echem.
– Wróćmy do Shenga, panie Webb. – Havillandowi nie dawało to spokoju. W jego oczach widać było prośbę. – Proszę nam powiedzieć, co pan widział i co pan wie.
– To potwór – zaczął Jason spokojnie, a jego oczy stały się szkliste, gdy patrzył na fotografię. – Rodem z piekła, Savonarola, który torturuje i zabija – mężczyzn, kobiety i dzieci – a robi to z uśmiechem na twarzy. Wygłasza kazania jak prorok, przemawia do dzieci, ale pod tym wszystkim kryje się maniak, który rządzi swoim gangiem wykolejeńców za pomocą terroru. Oddziały szturmowe, o których pan wspomniał, to nie żadne oddziały, lecz bandy chuliganów, sadystycznych zbirów, którzy nauczyli się swego rzemiosła od samego mistrza. On jest jak Oświęcim, Dachau i Bergen Belsen razem wzięte. Boże, miej nas wszystkich w opiece, jeżeli zechce coś tutaj zorganizować.
– Może to zrobić, panie Webb – powiedział cicho Havilland, utkwiwszy przerażone spojrzenie w Jasonie Bournie. – I zrobi to. Opisał pan właśnie takiego Sheng Chouyanga, jakiego świat nigdy nie widział, a obecnie jest on najpotężniejszym człowiekiem w Chinach. Jak Adolf Hitler wkroczył zwycięsko do Reichstagu, tak Sheng wkroczy do Komitetu Centralnego i uczyni go swoją marionetką. To, co pan nam powiedział, jest o wiele bardziej przerażające aniżeli wszystko, co byliśmy w stanie sobie wyobrazić. – Chiny przeciwko Chinom… A potem Armageddon. O, mój Boże!
– To brutalne zwierzę – powiedział Jason chrapliwym szeptem. – On musi zabijać jak drapieżnik, jedynym głodem, jaki odczuwa, jest zabijanie – nie dla pożywienia, lecz dla samego uśmiercania.
– Mówi pan ogólnikami – przerwał McAllister chłodno i stanowczo. – Musimy wiedzieć więcej. – Ja muszę wiedzieć więcej!
– Zwołał konferencję – Bourne mówił niewyraźnie, kołysząc głową, ze wzrokiem utkwionym w fotografię. – Zaczynają się noce długiego ostrza, powiedział. Znalazł się zdrajca, powiedział. Ta konferencja to było coś, co mogło powstać tylko w umyśle szaleńca, z pochodniami, zorganizowana gdzieś na prowincji, o godzinę drogi z Pekinu, w rezerwacie ptaków – czy możecie w to uwierzyć? Rezerwat ptaków – a on rzeczywiście zrobił to, co powiedziałem. Zabił człowieka zawieszonego na linach, wbijając swój miecz w przeraźliwie krzyczące ciało. Potem kobietę, która próbowała udowodnić swoją niewinność, obcinając jej głowę – jej głowa! Na oczach wszystkich! A potem dwóch braci…
– Zdrajca? – szepnął McAllister, niestrudzony analityk. – Czy on go znalazł? Czy ktoś się przyznał? Czy jest tam jakaś opozycja?
– Skończcie z tym! – krzyknęła Marie.
– Nie, pani Webb! On tam wraca. Przeżywa to na nowo. Proszę na niego spojrzeć! Czy pani nie widzi? On jest tam.
– Obawiam się, że nasz denerwujący kolega ma rację, Marie – powiedział łagodnie Panov, obserwując Webba. – Raz jest tam, raz tutaj, usiłując odnaleźć swoją własną rzeczywistość. Wszystko jest w porządku. Niech w tym trwa. To może nam wszystkim zaoszczędzić mnóstwo czasu.
– Gówno!
– Zawsze trafne, moja droga, i zawsze dyskusyjne. Ucisz się.
– …Nie było zdrajcy, nikt się nie odezwał, tylko kobieta, która miała wątpliwości. Zabił ją i nastała cisza, okropna cisza. Ostrzegał wszystkich mówiąc, że oni są wszędzie i że jednocześnie nie ma ich nigdzie. W ministerstwach, w Służbie Bezpieczeństwa, wszędzie… I wtedy zabił Echo, lecz Echo wiedział, że musi umrzeć. Chciał umrzeć szybko, ponieważ i tak nie mógłby dłużej żyć. Po torturach, jakie mu zadali, był w okropnym stanie! Jednak, gdyby dał mi czas…
– Kto to jest Echo, Dawidzie? – zapytał Morris Panov. – Powiedz nam, proszę.
– Alfa, Bravo, Charlie, Delta, Echo… Fokstrot…
– „Meduza” – domyślił się psychiatra. – To „Meduza”, prawda? Echo był w „Meduzie”.
– On był w Paryżu. Luwr. Próbował uratować mi życie, ale to ja uratowałem jego życie. To było w porządku, było słuszne. On ocalił mnie przedtem, przed laty. „Odpoczynek jest bronią”, powiedział. Kazał innym stanąć wokół, a mnie zmusił do spania. I wtedy wydostaliśmy się z dżungli.
– „Odpoczynek jest bronią” – powiedziała Marie cicho, ściskając rękę swego męża; spod jej przymkniętych powiek spływały łzy. – O, Chryste!
– …Echo zobaczył mnie w lesie. Użyliśmy starych sygnałów sprzed lat. On nie zapomniał. Żaden z nas nigdy nie zapomina.
– Czy jesteśmy teraz na wsi, w rezerwacie ptaków, Dawidzie? – zapytał Panov chwytając McAllistera za ramię, aby nie przerywał.
– Tak – odparł Jason Bourne błądząc niewidzącym wzrokiem. – Obaj wiemy. On ma umrzeć. To takie proste, takie oczywiste – umrzeć, śmierć. Koniec. Zyskać na czasie, zdobyć kilka cennych minut. Wtedy może uda mi się to zrobić.
– Zrobić co, Delto? – Panov wymówił imię z lekkim naciskiem.
– Wykończyć skurwysyna. Wykończyć tego rzeźnika. On nie zasługuje na to, aby żyć, nie ma p r a w a żyć. Zbyt łatwo przychodzi mu zabijanie, robi to z uśmiechem na twarzy. Echo to widział. Ja to widziałem. To się dzieje teraz – wszystko dzieje się naraz. Wybuchy w lesie, wszyscy biegają, krzyczą. Mogę to zrobić teraz! Stanowi idealny cel. Widzi mnie! Wpatruje się we mnie! Wie, że jestem jego wrogiem. Jestem twoim wrogiem, rzeźniku! Moja twarz będzie ostatnią, jaką będziesz oglądał!… Coś nie tak? Coś jest nie w porządku! On się zasłania! Wypycha kogoś przed siebie! Muszę się stąd wydostać. Nie mogę tego zrobić!
– Nie mogę czy nie zrobię? – zapytał Panov wychylając się do przodu. – Jesteś Jasonem Bourne'em czy Dawidem Webbem? Kim jesteś?
– Deltą! – ryknęła ofiara ogłuszając wszystkich przy stole swoim wybuchem. – Jestem Delta! Jestem Bourne! Kain to Delta, a Carlos to Kain! – Mężczyzna, kimkolwiek był, osunął się na krzesło, a jego głowa opadła na piersi. Zamilkł.
Trwało to kilka minut – nikt nie wiedział jak długo, nikt nie mierzył czasu – zanim mężczyzna, który nie był w stanie ustalić swojej tożsamości, podniósł głowę. Jego oczy były teraz na wpół wyzwolone, jednak było w nich jeszcze widać męczarnie, które przeżywał.
– Przepraszam – powiedział Dawid Webb. – Nie wiem, co się ze mną działo. Proszę mi wybaczyć.
– Nie przepraszaj, Dawidzie – rzekł Panov. – Wróciłeś tam. To zrozumiałe. Wszystko w porządku.
– Tak, wróciłem. To szaleństwo, czyż nie?
– Wcale nie – odrzekł psychiatra. – To zupełnie naturalne.
– Muszę tam wrócić, to także zrozumiałe, prawda, Mo?
– Dawidzie – krzyknęła Marie obejmując go.
– Muszę – powtórzył Jason Bourne, delikatnie ujmując jej dłonie. – Nikt inny nie może tego zrobić – to proste. Znam szyfry. Znam drogę… Echo oddał za mnie swoje życie, wierząc, że ja to zrobię. Że zabiję rzeźnika. Wtedy zawiodłem. Teraz nie zawiodę.
– A co znam i? – Marie objęła go kurczowo ramionami, jej głos odbijał się echem od białych ścian. – Czy m y się nie liczymy?
– Wrócę, obiecuję ci – odparł Dawid uwalniając się z jej objęć i patrząc jej prosto w oczy. – Ale najpierw muszę tam wrócić, czy tego nie rozumiesz?
– Dla tych ludzi? Tych kłamców!
– Nie, nie dla nich. Dla kogoś, kto chciał żyć – ponad wszystko. Nie znałaś go; on zawsze wychodził cało z każdej sytuacji. Wiedział jednak, że tym razem nie warto ratować własnego życia za cenę mojej śmierci. Ja musiałem żyć i zrobić to, co do mnie należało. Musiałem żyć i wrócić do ciebie, o tym również wiedział. Dokonał bilansu i podjął decyzję. Gdzieś tam na naszej drodze każdy z nas musi podejmować tego rodzaju decyzje. – Bourne zwrócił się do McAllis-tera: – Czy jest tu ktoś, kto może zrobić zdjęcie zwłok?
– Czyich? – zapytał podsekretarz.
– Moich – odrzekł Jason Bourne.