ROZDZIAŁ 30

Zadzwonił telefon i Marie odwróciła się gwałtownie na krześle. Mo Panov powstrzymał ją jednak unosząc dłoń. Doktor przeszedł przez hotelowy pokój, podniósł słuchawkę stojącego przy łóżku telefonu i zapytał łagodnym tonem: – Halo? – Słuchał ze zmarszczonymi brwiami, kiedy jednak się zorientował, że wyraz jego twarzy może przerazić Marie, popatrzył na nią, pokręcił głową i ruchem ręki uspokoił ją, że ten telefon to nic pilnego. – W porządku, Aleks – odezwał się niemal po minucie. – Nie ruszamy się z miejsca, dopóki nie dasz nam znać, ale muszę cię o coś zapytać i bardzo proszę, wybacz mi moją bezpośredniość. Czy ktoś dał ci coś do picia? – Panov skrzywił się i na chwilkę odsunął słuchawkę od ucha. – Mogę ci jedynie odpowiedzieć, że jestem zbyt łagodny i zbyt doświadczony, żeby wnikać obecnie w twoją przeszłość. Porozmawiamy o tym później. – Odłożył słuchawkę.

– Co się stało? – zapytała Marie, na wpół unosząc się z krzesła.

– Znacznie więcej, niż mógł powiedzieć, ale i to wystarczy. – Psychiatra przerwał i spojrzał w dół na Marie. – Catherine Staples nie żyje. Została zastrzelona przed wejściem do swego domu parę godzin temu…

– O, mój Boże – szepnęła Marie.

– Ten potężnie zbudowany oficer wywiadu – ciągnął dalej Panov. – Ten, którego widzieliśmy na dworcu w Koulunie. Mówiłaś, że zwracano się do niego „majorze”, a Staples wymieniła jego nazwisko – Lin Wenzu…

– Co z nim?

– Został ciężko ranny i w stanie krytycznym znajduje się w szpitalu. Conklin właśnie stamtąd dzwonił z automatu. Marie spojrzała Panovowi w oczy.

– Jest jakiś związek między śmiercią Catherine a Linem Wenzu, prawda?

– Tak. Kiedy Staples została zabita, stało się jasne, że operacja została zinfiltrowana…

– Jaka operacja? Przez kogo?

– Aleks powiedział, że wszystko wyjaśni później. W każdym razie sytuacja stała się krytyczna i ów Lin o mało nie stracił życia likwidując infiltrację – „neutralizując ją”, jak określił to Conklin.

– O, Boże – zawołała Marie głosem na granicy histerii. – Operacja! Infiltracja… neutralizacja, Lin, nawet Catherine, przyjaciółka, która mnie wydała… nie dbam o to wszystko! Co z Dawidem?

– Powiedzieli, że pojechał do Chin.

– Jezu Chryste, zabili go! – krzyknęła Marie, zrywając się z krzesła.

Panov rzucił się do przodu i chwycił Marie za ramiona. Ścisnął ją mocno, powstrzymując konwulsyjny ruch jej głowy, bez słowa zmuszając ją, by na niego spojrzała. W końcu odezwał się:

– Pozwól mi powtórzyć to, co powiedział Aleks… Posłuchaj mnie! Powoli, bez tchu, jakby próbując zebrać myśli mimo całkowitej

dezorientacji i zmęczenia, Marie wreszcie znieruchomiała i spojrzała

na przyjaciela.

– Co? – wyszeptała.

– Powiedział, że w gruncie rzeczy cieszy się, że Dawid jest tu… czy raczej tam… bo według niego ma dzięki temu większą szansę przeżycia.

– I ty w to wierzysz? – krzyknęła żona Dawida Webba. Jej oczy wypełniły się łzami.

– To niewykluczone – rzekł Panov. Pokiwał głową i odezwał się łagodnie. – Conklin zwrócił uwagę, że tu, w Hongkongu, Dawid mógłby zostać zastrzelony albo pchnięty nożem gdzieś na zatłoczonej ulicy. Tłum, powiedział, jest zarazem wrogiem i sojusznikiem. Nie pytaj mnie, skąd ci ludzie biorą swoje metafory, nie wiem.

– Co, u diabła, chcesz mi przez to powiedzieć?!

– To samo, co powiedział mi Aleks. Stwierdził, że Dawida zmusili do powrotu, zmusili, żeby stał się kimś, o kim chciał zapomnieć. A potem powiedział, że nie było nikogo, kto dorównałby Delcie. Delta był najlepszy ze wszystkich… a Dawid Webb był Deltą. Jason Bourne stanowił pewną refleksję, przedłużenie bólu, który musiał sobie zadawać, ale wszystkie swoje nadzwyczajne umiejętności zdobył jako Delta… Pod pewnym względem znam twojego męża równie dobrze jak ty.

– Jestem pewna, że pod tym względem znacznie lepiej – odparła Marie, opierając głowę na torsie Morrisa Panova. – Było tyle rzeczy, o których nie chciał rozmawiać. Za bardzo się bał albo może wstydził… O, Boże, Mo! Czy on kiedykolwiek do mnie wróci?

– Aleks uważa, że Delta wróci.

Marie odsunęła się od psychiatry i spojrzała mu prosto w oczy. Jej wzrok, mimo łez, był surowy.

– A co z Dawidem? – spytała żałosnym szeptem. – Czy o n powróci?

– Na to pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć. Bardzo bym chciał, ale nie mogę.

– Rozumiem. – Puściła Panova, podeszła do okna i spojrzała na tłum wypełniający położoną w dole, jaskrawo oświetloną ulicę. – Spytałeś Aleksa, czy pił? Dlaczego, Mo?

– Pożałowałem tych słów natychmiast, gdy mi się wymknęły.

– Dlatego, że go uraziłeś? – spytała, odwracając się ponownie w stronę psychiatry.

– Nie. Ponieważ zdałem sobie sprawę, że je usłyszałaś i zażądasz wyjaśnień. A nie mogę ci ich odmówić.

– A więc?

– To miało związek z ostatnią sprawą, o której mi powiedział. A właściwie z dwoma sprawami. Stwierdził, że myliłaś się co do Staples…

– Myliłam się? Byłam tam. Widziałam. Słyszałam jej kłamstwa!

– Próbowała cię w ten sposób chronić, starała się, żebyś nie wpadła w panikę.

– Znowu kłamstwa! A co to za druga sprawa?

Mo nie poddawał się. Odpowiadał, patrząc Marie prosto w oczy.

– Aleks stwierdził, że choć wszystko to robi wrażenie jakiegoś szaleństwa, to jednak w gruncie rzeczy wcale takim szaleństwem nie jest.

– Mój Boże, przekabacili go!

– Na pewno nie. Nie powiedział im, gdzie jesteś… Gdzie jesteśmy. Polecił mi, żebyśmy byli gotowi do wyjścia w ciągu kilku minut po jego następnym telefonie. Nie może ryzykować powrotu tutaj. Obawia się, że może być śledzony.

– A więc znowu uciekamy… i nie mamy innego wyjścia, jak tylko znowu się ukrywać. I nagle nasz pancerz zaczął pękać. Nasz kulawy święty Jerzy, który zabija smoki, nieoczekiwanie postanowił się do nich przyłączyć.

– To niesprawiedliwe, Marie. Nie powiedzieliśmy tego – ani on, ani ja.

– Pieprzysz, doktorze! Tam jest mój mąż! Wykorzystują go, zabijają, nie mówiąc nam dlaczego! Och, zapewne może, jedynie może, przeżyć, bo jest tak cholernie dobry w tym, co robi, robił, i czym pogardzał, ale co pozostanie z tego człowieka i jego umysłu? Jesteś w tym specjalistą, doktorze! Co z niego zostanie, gdy te wszystkie wspomnienia powrócą? I lepiej, żeby wróciły, bo w przeciwnym razie nie ujdzie z życiem.

– Powiedziałem ci, że nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.

– Och, jesteś wspaniały, Mo! Wszystko, na co cię stać, to starannie wyważone stwierdzenia faktów i żadnej odpowiedzi, a nawet śmielszej sugestii. Robisz uniki! Powinieneś był zostać ekonomistą! Minąłeś się z powołaniem!

– Minąłem się z wieloma sprawami. Niemal spóźniłem się na samolot do Hongkongu.

Marie stanęła jak wryta. Rozpłakała się, podbiegła do Panova i objęła go.

– O, Boże, przepraszam cię, Mo! Wybacz mi, wybacz!

– To ja powinienem cię przepraszać – odparł psychiatra. – To był tani chwyt. – Odchylił jej głowę i zaczął delikatnie głaskać jej szare, gęsto przetykane siwizną włosy. – Jezu, nie cierpię tej peruki.

– To nie peruka, doktorze.

– Mój dyplom nie obejmował kosmetyki.

– Tylko leczenie stóp.

– To prostsze niż leczenie głowy, możesz mi wierzyć. Telefon zadzwonił. Marie zamarła, a Panov wstrzymał oddech. Powoli odwrócił głowę w stronę znienawidzonego dźwięku.

Spróbujesz jeszcze raz wyciąć taki numer i jesteś martwy! – ryknął Bourne łapiąc się za grzbiet dłoni, na której szybko siniało stłuczone miejsce. Morderca miał związane przeguby ukryte w rękawach kurtki, ale udało mu się gwałtownie uderzyć ramieniem w drzwi taniego hotelu i przytrzasnąć Jasonowi rękę.

– A czego, u diabła, się po mnie spodziewasz? – wrzasnął były komandos. – Że grzecznie wyjdę na nocną przechadzkę uśmiechając się do mojego plutonu egzekucyjnego?

– Widzę, że lubisz sobie również poczytać w ubikacji – stwierdził Bourne patrząc, jak zabójca obmacuje sobie żebra, na których przed chwilą wylądował jego kopniak. – Może nadszedł czas, żeby cię zapytać, dlaczego zajmujesz się robotą, do której ja właściwie nigdy nie miałem serca. Co, majorze?

– Naprawdę cię to interesuje, panie Oryginalny? – mruknął sobowtór opadając na przysunięty do ściany fotel. – A więc teraz moja kolej zapytać: dlaczego?

– Być może dlatego, że nigdy sam siebie nie rozumiałem – odparł Dawid Webb. – Jestem o tym zupełnie przekonany.

– Och, wiem o tobie wszystko! To stanowiło część treningu, który prowadził ten Francuz. Wielki Delta był szurnięty! Jego żona i dzieciaki zginęli nad rzeką w Phnom-Penh, zastrzeleni przez zabłąkany myśliwiec. Ten jakże ucywilizowany naukowiec dostał fioła i nikt nie był w stanie nad nim zapanować. Nikogo to zresztą nie obchodziło, ponieważ wraz z grupą, którą dowodził, zadał przeciwnikowi więcej strat niż większość zespołów działających według taktyki,,rozpoznaj i zniszcz” razem wziętych. Sajgon uznał, że masz manię samobójczą i z ich punktu widzenia było to idealne rozwiązanie. Bardzo im zależało, żeby cię wraz z twoją bandą szlag trafił. Nigdy nie chcieli, żebyś wrócił. Byłeś dla nich tylko obciążeniem!

Damo z Wężem, Damo z Wężem… mówi przyjaciel, ty dupku. Nie macie ich tu zbyt wielu… Wycofajcie się! To beznadziejne!

– Wiem o tym albo zdaje mi się, że wiem – rzekł Webb. – Ale pytałem o ciebie.

Oczy mordercy rozszerzyły się, gdy siedział ze wzrokiem wbitym w związane dłonie. Kiedy wreszcie się odezwał, był to ledwie szept, niemal nierzeczywiste echo głosu.

– Bo jestem świrem, ty sukinsynu! Wiedziałem już o tym, kiedy byłem dzieciakiem. Paskudne, mroczne myśli, zwierzęta mordowane tylko po to, żeby widzieć ich oczy i pyski. Zgwałciłem córkę pastora, mojego sąsiada, bo wiedziałem, że nie będzie mogła się nikomu poskarżyć, a potem spotkałem ją na ulicy i odprowadziłem do szkoły. Miałem wtedy jedenaście lat. A potem w Oksfordzie, podczas klubowej balangi przytrzymałem chłopaka pod wodą, tuż pod powierzchnią, tak długo, aż się utopił – po to, żeby widzieć jego oczy, jego usta. A potem wróciłem na zajęcia i zakasowałem każdego głupka, który miał dość oleju w głowie, by uciec przed burzą z piorunami. Tam byłem facetem na właściwym miejscu, synem godnym swojego ojca.

– Nigdy nie próbowałeś się leczyć?

– Leczyć? Z takim nazwiskiem jak Allcott-Price?

– Allcott?… – oszołomiony Bourne wytrzeszczył oczy na swojego więźnia. – Generał Allcott-Price? Genialny chłopak Montgomery'ego w czasie drugiej wojny światowej? „Rzeźnik” Allcott, który dowodził oskrzydlającym atakiem na Tobruk, a potem przetoczył się swoimi czołgami przez Włochy i Niemcy? Angielski Patton?

– Przecież nie było mnie jeszcze wtedy na świecie, na miłość boską! O ile wiem, byłem dziełem jego trzeciej żony… a może czwartej. Był bardzo aktywny w tych sprawach, to znaczy męsko-damskich.

– D'Anjou powiedział, że nigdy nie podałeś mu swego prawdziwego nazwiska.

– No i miał rację! Pan generał, kołysząc swym kieliszkiem brandy, w swym jakże szacownym klubie na St. James, raczył rzec: „Zabijcie go! Zabijcie tę parszywą owcę i nie wspominajcie więcej o nim. To nie mój syn, ta kobieta była dziwką!” Ale jestem jego synem i on dobrze o tym wie. Ten sadystyczny sukinsyn wie, co mi sprawia przyjemność, i obaj zebraliśmy kupę dyplomów za to, co najbardziej lubimy robić.

– A więc wiedział?… Wiedział o twojej chorobie?

– Wiedział… I wie. Nie pozwolił mi wstąpić do Sandhurst – to nasze West Point, jeśli nie wiesz – ponieważ nie chciał, żebym się znalazł choćby w pobliżu jego drogocennej armii. Uznał, że się na mnie poznają i nadszarpnie to jego wspaniałą reputację. Omal go szlag nie trafił, kiedy się dowiedział, że wstąpiłem do wojska. Nie przespał chyba spokojnie ani jednej nocy, dopóki nie powiedziano mu po cichu, że już stamtąd zniknąłem, zniknąłem na dobre i wszelki ślad po mnie zaginął.

– Dlaczego więc mówisz mnie, kim jesteś?

– To proste – odparł były komandos, świdrując Jasona wzrokiem. – Jak widzę, bez względu na rezultat, tylko jeden z nas wyjdzie z tego żywy. Uprzedzam cię, że zrobię wszystko, żebym to był ja. Ale może mi się nie udać, bo nie jesteś frajerem. Wtedy będziesz znał nazwisko, którym możesz zaszokować cały ten cholerny świat i niewykluczone, że zrobisz majątek na licencjach literackich i filmowych, czy coś w tym rodzaju.

– W takim razie generał do końca życia może spać spokojnie.

– Spać? Najprawdopodobniej strzeli sobie w łeb! Nie słuchałeś mnie uważnie. Powiedziałem, że poinformowano go po cichu, że wszystkie ślady zostały zatarte i żadne nazwisko nie wypłynie. Ale dzięki temu nic nie zostanie zatuszowane. Ta cała śmierdząca sprawa będzie się wlokła dalej jak dziad z odpustu, i wcale mi nie jest przykro z tego powodu, stary. Wiem, kim jestem, i godzę się z tym. Niektórzy ludzie są po prostu inni. Można powiedzieć, że są jednostkami aspołecznymi albo skłonnymi do przemocy, albo też zepsutymi. Jedyną różnicę w moim wypadku stanowi to, że jestem wystarczająco inteligentny, by zdawać sobie z tego sprawę.

– I godzić się z tym – powiedział spokojnie Bourne.

– Cieszyć się z tego. Być w euforii! I spójrzmy na to od innej strony. Jeżeli przegram i cała historia nabierze rozgłosu, iluż społecznych wyrzutków podniesie to na duchu? Ilu jest takich „odmieńców”, którzy byliby szczęśliwi mogąc zająć moje miejsce, tak jak ja zająłem twoje? Ten cholerny świat pełen jest Jasonów Bourne'ów. Wystarczy tylko wskazać im kierunek, podsunąć ideę, a natychmiast zaczną działać. To była ta podstawowa, genialna koncepcja Francuza. Czy tego nie widzisz?

– Widzę kupę draństwa i to wszystko.

– Wcale nie masz tak złego wzroku. Pan generał też to zobaczy – odbicie samego siebie – i będzie musiał żyć ze świadomością, że został zdemaskowany, dławić się nią.

– Jeżeli on nie chciał ci pomóc, to przecież sam mogłeś sobie pomóc, mogłeś się leczyć. Jesteś wystarczająco inteligentny, żeby zdawać sobie z tego sprawę.

– I stracić całą przyjemność, całą rozrywkę? To nie do pomyślenia, stary! Idziesz swoją drogą i trafiasz do najbardziej spisanej na straty formacji w całym wojsku w nadziei, że zdarzy się jakiś wypadek, który cię załatwi raz na zawsze, zanim cię rozpracują. Znalazłem taką formację, ale wypadek się nie zdarzył. Niestety, rywalizacja wyzwala w nas najlepsze cechy, prawda? Udaje nam się przeżyć dlatego, że ktoś inny sobie tego nie życzy… A poza tym, oczywiście, alkohol. Daje nam pewność siebie, a nawet odwagę do robienia rzeczy, co do których nie jesteśmy pewni, że możemy je zrobić.

– Ale nie wtedy, gdy jesteś w akcji.

– Oczywiście, że nie, ale nachodzą cię wspomnienia. Pijacka brawura, która podpowiada, że jesteś w stanie tego dokonać.

– Błąd – rzekł Jason Bourne.

– Niezupełnie – zaprotestował morderca. – Człowiek czerpie siły z czego tylko może.

– Są w tobie dwaj ludzie – stwierdził Bourne. – Jeden, którego znasz, i drugi, którego nie znasz – albo nie chcesz znać.

– Błąd! – powtórzył po nim komandos. – I nie oszukuj się, tego pierwszego by tu nie było, gdybym nie znajdował w tym przyjemności. I nie miej złudzeń, panie Oryginale. Lepiej wpakuj mi kulę w łeb, bo jeśli mi się uda, dopadnę cię. Zabiję cię, jeśli zdołam.

– Chcesz, żebym zniszczył to, z czym nie możesz już dłużej żyć.

– Przestań pieprzyć, Boume! Nie wiem jak ty, ale ja to lubiłem! Chcę tego! Nie mógłbym bez tego żyć.

– Już mnie o to prosiłeś.

– Strzelaj, palancie!

– I znowu prosisz.

– Przestań! – Morderca zerwał się z krzesła. Jason zrobił dwa kroki, jego prawa stopa ponownie wystrzeliła do przodu, trafiając w żebra zabójcy i odrzucając go na krzesło. Allcott-Price wrzasnął z bólu.

– Nie zabiję cię, majorze – oznajmił spokojnie Bourne. – Ale jeszcze będziesz żałował, że nie jesteś martwy.

– Spełnij moją ostatnią prośbę – wykrztusił zabójca przyciskając związane ręce do piersi. – Nawet ja dawałem moim celom taką szansę… Mogę znieść przygodną kulę, ale nie garnizonowe więzienie w Hongkongu. Powieszą mnie późną nocą, kiedy nikt nie będzie widział, tylko dlatego, żeby wszystko odbyło się oficjalnie, zgodnie z ich świstkar::; Założą mi na szyję gruby sznur i każą stanąć na platform l ' '-. zmcaę tego!

Delta wiedział, kiedy zmienić ton rozmowy.

– Już ci mówiłem – oznajmił spokojnie – że może cię to nie spotka. Nie prowadzę spraw z Brytyjczykami w Hongkongu.

– Co?

– Tak sądziłeś, ale ja nigdy tego nie potwierdziłem.

– Łżesz!

– W takim razie jesteś mniej zdolny, niż przypuszczałem, a od samego początku nie byłeś wcale taki dobry.

– Wiem. Nie mam wyobraźni przestrzennej!

– Z całą pewnością.

– Jesteś najemnym łapaczem, kimś, kogo w Ameryce nazywają łowcą nagród, ale pracujesz na własną rękę.

– W pewnym sensie tak. I przyszło mi do głowy, że człowiek, który wysłał mnie w pogoń za tobą, może zeche cię wynająć, a nie zabić.

– Jezu Chryste…

– A moja cena była wysoka. Bardzo wysoka.

– A więc jesteś z branży.

– Tylko tym razem. Nie mogłem zrezygnować z nagrody. Połóż się na łóżku.

– Co?

– Słyszałeś.

– Muszę iść do ubikacji.

– Proszę cię uprzejmie – powiedział Jason podchodząc do drzwi łazienki i otwierając je. – Nie jest to moje ulubione zajęcie, ale będę cię obserwował. – Zabójca załatwił się, trzymany przez Bourne'a pod strzałem. Kiedy skończył, wrócił do małego, obskurnego pokoiku w tanim hotelu na południe od Mongkoku. – Na łóżko – powtórzył Bourne, wykonując znaczący gest pistoletem. – Kładź się na brzuchu i rozłóż nogi.

– Pedzio, który siedzi w recepcji na dole, byłby szczęśliwy słysząc naszą rozmowę.

– Możesz do niego zadzwonić później w stosownej chwili. Kładź się. Szybko!

– Ciągle sprawiasz wrażenie, jakby ci się spieszyło.

– I to o wiele bardziej, niż sobie wyobrażasz. – Jason podniósł plecak z podłogi, położył go na łóżku i podczas gdy zabójca gramolił się na brudny materac, wyciągnął nylonowe linki. Dziewięćdziesiąt

sekund później kostki komandosa były już przywiązane do sprężyn w nogach łóżka, a jego szyję otaczała cienka biała kreska napiętej linki umocowanej do sprężyn u wezgłowia. Wreszcie Bourne zdjął powłoczkę z poduszki i zawiązał ją majorowi wokół głowy tak, że zakrywała mu oczy i uszy, ale nie utrudniała oddychania. Ponieważ morderca leżał teraz na swoich związanych rękach, był znowu całkowicie unieruchomiony. Nagle jego głowa zaczęła podrygiwać, a wykrzywione usta spazmatycznie łapały powietrze. Najwyraźniej byłego majora Allcott-Price'a ogarnął paniczny strach. Jason rozpoznał te symptomy, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia.

Nędzny hotelik, który udało mu się znaleźć, nie dysponował takim luksusem jak telefon. Jedynym środkiem komunikowania się z zewnętrznym światem bywało tu łomotanie do drzwi oznaczające albo policję, albo pilnującego interesu recepcjonistę z dołu, który w ten sposób informował gościa, że jeśli pokój ma być zajmowany przez następną godzinę, należy uiścić opłatę za kolejny dzień. Bourne podszedł do drzwi, wyślizgnął się na brudny korytarz i skierował do automatu telefonicznego, który, jak mu powiedziano, znajdował się na jego końcu.

Numer wbił sobie w pamięć i przez cały czas oczekiwał chwili – modląc się, jeśli to było możliwe – w której będzie mógł go nakręcić. Włożył monetę i wreszcie to zrobił, łapiąc gwałtownie powietrze i czując, jak krew tętni mu w skroniach. – Damo z Wężem! – powiedział do telefonu twardym, stanowczym tonem. – Damo z Wężem, Damo…

– Qing, qing – przerwał mu bezosobowy głos w słuchawce mówiący szybko po chińsku. – Mamy chwilową awarię obejmującą wiele telefonów obsługiwanych przez tę centralę. Uszkodzenie zostanie wkrótce usunięte. To jest nagranie… Qing, qing…

Jason odwiesił słuchawkę. Tysiące bezładnych myśli jak odłamki luster zderzyły się w jego umyśle. Wrócił szybko słabo oświetlonym korytarzem, mijając po drodze prostytutkę, która stała w drzwiach licząc pieniądze. Uśmiechnęła się do niego, podnosząc ręce do zapięcia bluzki. Pokręcił przecząco głową i wbiegł do pokoju. Odczekał piętnaście minut stojąc cicho przy oknie i słuchając zduszonych jęków wydobywających się z gardła jego więźnia, po czym znów wyślizgnął się bezszelestnie z pokoju. Podszedł do telefonu, ponownie włożył monetę i nakręcił numer.

– Qing… – Trzasnął słuchawką. Ręce mu się trzęsły, mięśnie na szczękach poruszały się nerwowo, gdy myślał o rozciągniętym na łóżku „towarze”, który tu sprowadził, by wymienić go na swoją żonę. Po raz trzeci podniósł słuchawkę i nakręcił zero. – Proszę pani – odezwał się po chińsku. – Mam bardzo pilną sprawę! Muszę jak najszybciej połączyć się z następującym numerem! – Podał jej cyfry głosem, w którym brzmiała z trudem kontrolowana panika. – Nagranie wyjaśniło mi, że jest uszkodzenie na linii, ale mam pilną sprawę…

– Proszę chwilkę zaczekać. Postaram się panu pomóc. – Zapadła cisza, którą wypełnił potężniejący z każdą chwilą łomot w jego piersi, odbijający się echem jak uderzany coraz szybciej bęben. Pulsowało mu w skroniach, wargi miał spieczone, czuł suchość w gardle.

– Linia jest chwilowo nieczynna, proszę pana – odezwał się inny kobiecy głos.

– Linia? Ta linia?

– Tak jest, proszę pana.

– A nie „wiele telefonów obsługiwanych przez tę centralę”?

– Pytał pan telefonistkę o konkretny numer. Trudno mi coś powiedzieć o innych. Jeżeli mi je pan poda, chętnie je dla pana sprawdzę.

– Z nagrania wynikało, że wiele telefonów jest nieczynnych, a pani mówi, że to tylko jedna linia! Czy to znaczy, że nie może pani potwierdzić… uszkodzenia większej liczby połączeń?

– Słucham?

– Czy dużo telefonów nie działa! Przecież macie komputery. One potrafią odnaleźć uszkodzenia. Powiedziałem tamtej telefonistce, że mam bardzo pilną sprawę.

– Jeśli ktoś jest chory, to chętnie wezwę pogotowie. Zechce mi pan podać swój adres…

– Chcę tylko wiedzieć, czy uszkodzonych jest wiele telefonów, czy tylko ten jeden! Muszę to wiedzieć!

– Uzyskanie takiej informacji zajmie mi dużo czasu, proszę pana. Jest już po dziewiątej wieczorem i ekipa naprawcza pracuje w zmniejszonej obsadzie…

– Ale przecież, do cholery, mogą powiedzieć, czy jest jakaś większa awaria!

– Proszę pana, nie płacą mi za wysłuchiwanie obelg.

– Przepraszam, bardzo przepraszam!… Adres? Ach tak, adres! Czy mogę dostać adres, pod którym zarejestrowany jest ten numer, który pani podałem?

– Jest zastrzeżony, proszę pana.

– Ale go macie!

– Właściwie nie, proszę pana. Przepisy dotyczące zastrzeżonych telefonów są w Hongkongu bardzo surowe. Na moim ekranie widnieje tylko słowo „zastrzeżony”.

– Powtarzam, to naprawdę sprawa życia i śmierci!

– A więc proszę pozwolić mi zadzwonić do szpitala… Och, niech pan poczeka. Miał pan rację, na moim ekranie pojawiła się informacja, że trzy ostatnie cyfry pańskiego numeru pokrywają się elektronicznie z innymi, co oznacza, że ekipa naprawcza stara się usunąć uszkodzenie.

– Czy może mi pani podać lokalizację numeru?

– Numer zaczyna się od cyfry „pięć”, a więc znajduje się na wyspie Hongkong.

– Ale konkretniej! Na wyspie, ale gdzie?

– Cyfry w numerze telefonicznym nie mają nic wspólnego z jakąś określoną ulicą czy miejscem. Obawiam się, że nie mogę panu w niczym więcej pomóc. Chyba że poda mi pan swój adres, żebym mogła wysłać karetkę.

– Mój adres?… – odparł oszołomiony, zmęczony i znajdujący się na granicy paniki Jason. – Nie – odparł. – Nie mogę go podać.

Edward Newington McAllister pochylił się nad biurkiem, podczas gdy kobieta odkładała słuchawkę. Była wyraźnie wstrząśnięta, jej orientalna twarz pobladła pod wpływem napięcia. Podsekretarz stanu odłożył słuchawkę drugiego telefonu stojącego po przeciwnej stronie biurka. W prawej ręce trzymał ołówek, a w leżącym przed nim notatniku widniał zapisany adres.

– Była pani wspaniała – powiedział poklepując kobietę po ramieniu. – Mamy. Mamy go. Przetrzymała go pani wystarczająco długo – dłużej, niż by pozwolił na to dawniej – i namiar został potwierdzony. Mamy przynajmniej budynek, a to wystarczy. Jest w hotelu.

– Mówi bardzo dobrze po chińsku. Używa raczej północnego dialektu, ale dostosowuje się do Guangdong hua. A poza tym nie uwierzył mi…

– To bez znaczenia. Obstawimy cały hotel. Wszystkie wyjścia i wejścia. To na ulicy Shek Lung.

– To za Mongkokiem, w Yau Ma Ti – powiedziała tłumaczka. – Mają tam prawdopodobnie tylko jedno wejście, przez które co rano wynoszone są śmieci.

– Muszę porozumieć się z Havillandem w szpitalu. Po co tam jechał? Nie powinien!

– Sprawiał wrażenie bardzo zaniepokojonego – stwierdziła tłumaczka.

– Ostatnie zeznania – rzekł McAllister nakręcając numer. – Ważne informacje uzyskane od umierającego. To dozwolone.

– Nie rozumiem panów. – Kobieta wstała zza biurka, a podsekretarz obszedł je dokoła i usiadł w fotelu. – Mogę wykonywać polecenia, ale panów nie rozumiem.

– Dobry Boże, zapomniałem. Musi pani teraz wyjść. To, o czym będę rozmawiał, jest ściśle tajne… Jesteśmy pani niezmiernie wdzięczni i mogę zapewnić, że otrzyma pani należną gratyfikację i jestem pewny, że także premię, ale obawiam się, że teraz muszę panią prosić o opuszczenie pokoju.

– Z przyjemnością, sir – odparła tłumaczka. – I może pan nie zaprzątać sobie głowy gratyfikacją, ale proszę uwzględnić premię. Nauczyłam się tego na wydziale ekonomii w Uniwersytecie Arizony. – Kobieta wyszła.

– Pilne, połączenie policyjne! – McAllister niemal krzyczał do telefonu. – Proszę z ambasadorem. To sprawa nie cierpiąca zwłoki. Nie, nie trzeba podawać nazwiska, dziękuję, i proszę zaprowadzić go do telefonu, z którego będzie mógł rozmawiać na osobności. – Podsekretarz pocierał skórę na skroni coraz mocniej, wbijając w nią palce, aż wreszcie odezwał się Havilland.

– Słucham, Edwardzie?

– Zadzwonił. Udało się. Wiemy, gdzie jest. Hotel w Yau Ma Ti.

– Otoczcie go, ale nie podejmujcie żadnych działań! Conklin będzie musiał to zrozumieć. Jeżeli wyczuje coś, co uzna za cuchnącą przynętę, wycofa się. A jeżeli nie będziemy mieli żony Bourne'a, nie

dostaniemy naszego zabójcy. Na litość boską, Edwardzie, nie zawal tego! Wszystko musi być przeprowadzone precyzyjnie i bardzo, ale to bardzo delikatnie! Następnym etapem może być już tylko decyzja:

„nie do uratowania”.

– Nie przywykłem do takich słów, panie ambasadorze. W telefonie zapadła na chwilę cisza, a gdy Havilland ponownie się odezwał, jego głos był lodowaty.

– Ależ jesteś, Edwardzie. Za bardzo protestujesz, Conklin miał co do tego rację. Mogłeś powiedzieć nie na samym początku, w Sangre de Cristo w Colorado. Mogłeś odejść, ale nie zrobiłeś tego, nie mogłeś. Pod pewnymi względami jesteś podobny do mnie – nie licząc, oczywiście, moich dość przypadkowych zalet. Myślimy i kombinujemy, czerpiemy siły do życia z naszych manipulacji. Pęczniejemy z dumy przy każdym udanym posunięciu w grze ludzkimi szachami, gdzie każdy ruch może mieć dla kogoś straszliwe konsekwencje, ponieważ w coś wierzymy. To wciąga jak narkotyk i syrenie pieśni rzeczywiście oddziaływają na nasze „ego”. Nasz skromny zakres władzy zawdzięczamy naszym potężnym intelektom. Przyznaj to, Edwardzie. Ja to zrobiłem. I jeżeli dzięki temu poczujesz się lepiej, powtórzę, co mówiłem poprzednio: „Ktoś to musi robić”.

– Nie mam ochoty wysłuchiwać abstrakcyjnych pouczeń – stwierdził McAllister.

– Już ich więcej ode mnie nie usłyszysz. Po prostu rób, jak powiedziałem. Obstaw wszystkie wyjścia z hotelu, ale powiadom wszystkich ludzi, żeby nie podejmowali żadnych jawnych działań. Jeżeli Bourne dokądkolwiek pójdzie, ma być dyskretnie śledzony, ale w żadnym wypadku nie wolno go tknąć. Musimy mieć tę kobietę, zanim nawiążemy z nim kontakt.

Morris Panov podniósł słuchawkę. – Słucham?

– Coś się stało. – Conklin mówił szybko i cicho. – Havilland wyszedł z poczekalni, żeby odebrać jakiś pilny telefon. Czy u was coś się dzieje?

– Nie, nic. Właśnie rozmawialiśmy.

– Martwię się. Ludzie Havillanda mogli was znaleźć.

– Dobry Boże! Jak?

– Sprawdzając w każdym hotelu w kolonii, czy nie ma tam białego, kulejącego mężczyzny.

– Przecież zapłaciłeś recepcjoniście, żeby nic nikomu nie móv.ii. Uprzedziłeś go, że to poufna konferencja handlowa – całkiem zwyczajna sprawa.

– Oni również mogli mu zapłacić i powiedzieć, że chodzi o poufną sprawę państwową, a to oznacza albo dużą nagrodę, albo duże kłopoty. Jak myślisz, co wybierze?

– Sądzę, że przesadzasz – zaprotestował psychiatra.

– Mam w nosie, co sądzisz, doktorze. Po prostu wynoście się stamtąd. Natychmiast. Zostawcie bagaże Marie – jeśli w ogóle jakieś ma. Znikajcie najszybciej, jak wam się uda.

– Dokąd mamy iść?

– Tam, gdzie jest dużo ludzi, ale łatwo będę mógł was znaleźć.

– Restauracja?

– Zbyt wiele lat minęło, a oni zmieniają tu nazwy co dwadzieścia minut. Hotele odpadają, zbyt łatwo je sprawdzić.

– Jeśli twoje podejrzenia są słuszne, Aleks, to tracimy zbyt wiele czasu…

– Myślę!… Dobra. Złapcie taksówkę u wylotu Nathan Road na Salisbury – masz to? Nathan i Salisbury. Zobaczycie tam hotel Peninsula, ale nie wchodźcie do niego. Droga, która prowadzi od niego na północ, nazywa się Golden Mile. Spacerujcie po niej tam i z powrotem po prawej stronie – po wschodniej stronie, ale tylko w obrębie czterech pierwszych przecznic. Znajdę was tam najszybciej, jak mi się uda.

– W porządku – odparł Panov. – Nathan i Salisbury, pierwsze cztery przecznice po prawej… Aleks, czy jesteś zupełnie pewny tego, co robisz?

– Z dwóch powodów – odparł Conklin. – Po pierwsze, Havilland nie poprosił mnie, żebym z nim poszedł i dowiedział się, co to za pilna sprawa – tego nie było w naszej umowie. A jeśli nie dotyczy to Marie i ciebie, w takim razie oznacza, że Webb nawiązał kontakt. Jeżeli tak jest istotnie, to nie mam zamiaru oddawać swojej karty przetargowej, jaką jest Marie. Bez konkretnych gwarancji. I nie ambasadorowi Raymondowi Havillandowi. A teraz wynoście się stamtąd!

Coś było nie tak! Ale co? Boume wrócił do brudnego pokoju hotelowego i stał w nogach łóżka patrząc na więźnia, który miał coraz większe drgawki, a jego wyprężone ciało reagowało gwałtownie na każdy nerwowy ruch. Co to było? Dlaczego rozmowa z telefonistką tak go zaniepokoiła? Była uprzejma i chciała mu pomóc, nawet wybaczyła mu jego obraźliwe uwagi. O co więc… I nagle stanęły mu w pamięci słowa z dawno zapomnianej przeszłości. Słowa wypowiedziane przed wieloma laty przez inną nieznaną telefonistkę. Bezosobowy, poirytowany głos.

Pytałem panią o numer telefonu irańskiego konsulatu.

Znajduje się w książce telefonicznej. Jesteśmy bardzo zajęte i nie mamy czasu na załatwianie takich spraw. Trzask. Odłożona słuchawka.

To było to! Telefonistki w Hongkongu nie bez powodu miały opinię najbardziej apodyktycznych na świecie. Nie traciły czasu, bez względu na to, jak natarczywy był klient. Intensywna praca w tym zatłoczonym, rozgorączkowanym finansowym megalopolis po prostu na to nie pozwalała. A jednak mimo to druga telefonistka miała anielską wyrozumiałość… Trudno mi coś powiedzieć o innych numerach. Jeżeli mi je pan poda, chętnie je dla pana sprawdzę… Zechce mi pan podać swój adres… Chyba że poda mi pan swój adres… Adres! I właściwie nie zastanawiając się nad pytaniem, Jason instynktownie sobie na nie odpowiedział. Nie, nie mogę go podać. Gdzieś głęboko w jego podświadomości włączył się alarm.

Ślad! Grali z nim w dwa ognie, trzymając go wystarczająco długo przy telefonie, żeby namierzyć, skąd dzwoni! Automaty telefoniczne najtrudniej było zlokalizować. Najpierw należało ustalić rejon, następnie miejsce i dopiero potem konkretny aparat, ale i tak była to sprawa minut i ułamków minut pomiędzy pierwszym a ostatnim etapem. Czy trzymali go przy telefonie wystarczająco długo? A jeśli tak, to dokąd ich to doprowadziło? Do najbliższej okolicy? Do hotelu? Do samego automatu? Jason próbował zrekonstruować rozmowę z telefonistką – drugą telefonistką, od której rozpoczęło się namierzanie. Gorączkowo, ale z całą precyzją, na jaką było go stać, próbował odtworzyć rytm wypowiadanych przez nich słów, ich głosów, uświadamiając sobie, że kiedy on zaczynał przyspieszać, ona zwalniała. Zajmie mi to dużo czasu… Właściwie nie, proszę pana. Przepisy dotyczące zastrzeżonych numerów są w Hongkongu bardzo surowe – wykład! Och, niech pan poczeka. Miał pan rację, na moim ekranie pojawiła się… – uspokajające wytłumaczenie, granie na czas. Czas! Jak mógł do tego dopuścić? Ile to trwało?…

Dziewięćdziesiąt sekund, najwyżej dwie minuty. Rejestrował upływ czasu w sposób instynktowny, pamiętał rytm rozmowy. Powiedzmy dwie minuty. Wystarczy namierzyć rejon, a być może także najbliższą okolicę, ale biorąc pod uwagę setki tysięcy kilometrów odgałęzień telefonicznych, najprawdopodobniej nie udało się zlokalizować konkretnego aparatu. Z jakichś niejasnych powodów odżyły w jego pamięci rozmazane kształty budek telefonicznych, kiedy to wraz z Marie biegali od jednej do drugiej po paryskich ulicach i wykonywali na ślepo nie dające się namierzyć rozmowy, w nadziei na rozszyfrowanie zagadki, jaką był Jason Bourne. Cztery minuty. Tyle czasu to zajmie, ale musimy się wynosić z tego rejonu. Do tej pory już ustalili numer.

Ludzie taipana – jeżeli w ogóle istniał ten wielki, tłusty taipan – mogli namierzyć hotel, ale było mało prawdopodobne, że umiejscowili automat telefoniczny albo piętro, na którym się znajduje. Ten dodatkowy czas mógł zadziałać na jego korzyść, pod warunkiem jednak, że on sam będzie działał szybko. Jeżeli zlokalizowano hotel, to zakładając, że myśliwi są z Hongkongu, na co wskazywałaby pierwsza cyfra numeru telefonu, dotarcie do południowego Mongkoku zajmie im trochę czasu. Kluczową sprawą w tej chwili było tempo działania. Szybko.

– Oczy będziesz miał nadal zawiązane, majorze, ale ruszamy stąd – powiedział do mordercy odwiązując knebel i linki. Zwinął je i wsunął do kieszeni kurtki komandosa.

– Co? Co powiedziałeś?

– Tak będzie lepiej – odparł Bourne, podnosząc głos. – Wstawaj. Idziemy na spacer. – Jason chwycił plecak, otworzył drzwi i sprawdził korytarz. Do pokoju po lewej stronie wszedł chwiejnym krokiem jakiś pijak i zatrzasnął za sobą drzwi. Korytarz po prawej był pusty aż do samego automatu telefonicznego i znajdującego się tuż przy nim wyjścia ewakuacyjnego. – Ruszaj – rozkazał Bourne popychając swego więźnia.

Żadne towarzystwo ubezpieczeniowe z pewnością nie zatwierdziłoby tej drogi przeciwpożarowej. Metalowe stopnie były przeżarte rdzą, a poręcze powyginane. Gdyby ktoś uciekał przed ogniem, raczej wybrałby wypełnioną dymem klatkę schodową. Skoro jednak prowadziła w dół, w ciemność i mimo wszystko się nie zawaliła, to tylko to się liczyło. Jason złapał komandosa za klapę i ciągnął go w dół po zgrzytających, metalowych stopniach do chwili, gdy znaleźli się na pierwszym podeście. Na ulicę poniżej prowadziła złamana w połowie swej długości drabinka. Od trotuaru dzieliło ją nie więcej niż dwa metry, odległość, którą łatwo można było pokonać w obie strony:

zeskakując w dół, jak również, co ważniejsze, wracając potem na górę.

– Śpij dobrze – powiedział Bourne i mimo słabego światła celnie trafił kostkami palców w kark komandosa. Morderca runął na podest, a Bourne wyciągnął sznury, przywiązał go do stopni i poręczy, a wreszcie obciągnął poszewkę i owinął ją linką, kneblując Anglikowi usta. Nocne odgłosy Yau Ma Ti i położonego w sąsiedztwie Mongkoku z pewnością zagłuszą wszelkie okrzyki, jakie Allcott-Price mógłby wydawać, gdyby przypadkiem zdołał się sam obudzić, choć Jason bardzo w to wątpił.

Bourne zszedł po drabince, zeskoczył na chodnik wąskiej alejki na kilka sekund przed tym, jak od strony ruchliwej ulicy nadbiegli trzej młodzi ludzie. Zadyszani, przystanęli w cieniu wejścia do budynku. Jason pozostał skulony na klęczkach, mając nadzieję, że jest niewidoczny. U wylotu alejki przebiegła wydając wściekłe okrzyki druga grupa młodych ludzi. Trzej mężczyźni wyskoczyli z mroku i pognali w przeciwną stronę, uciekając przed swoimi prześladowcami. Bourne podniósł się, zbliżył do wylotu alejki, a potem odwrócił się, spoglądając na drabinkę przeciwpożarową. Sobowtóra nie było widać.

Naraz zderzył się z dwoma rozpędzonymi ciałami. Odbił się od nich i wpadł na mur. Domyślił się, że te wyrostki należały do grupy ścigającej trójkę, która ukrywała się w wejściu do budynku. Jeden z chłopaków trzymał w ręku nóż. Jason nie chciał żadnej bijatyki, nie mógł do niej dopuścić! Zanim wyrostek zorientował się, co się dzieje, Bourne skoczył do przodu, chwycił go za przegub i wykręcał mu rękę aż do chwili, gdy chłopak wrzasnął z bólu i wypuścił nóż.

– Wynocha stąd! – krzyknął Jason ostro w kantońskim dialekcie. – Wasz gang nie ma równych szans ze starszymi i lepszymi od was. Jeśli zobaczymy tu któregoś z was, wasze matki dostaną zwłoki swoich synów. Wynocha!

– Aiya

– Szukamy złodziei! Tych z północy! Oni kradną…

– Precz!

Wyrostki uciekły, znikając w ulicznym tłoku Yau Ma Ti. Bourne potrząsnął ręką, którą zabójca próbował mu zmiażdżyć drzwiami w hotelu. W zamieszaniu zupełnie zapomniał o bólu – był to najlepszy sposób na jego przezwyciężenie.

Podniósł głowę usłyszawszy dźwięk – dźwięki. Dwa ciemne samochody nadjechały z pełną prędkością Shek Lung Street i zatrzymały się przed hotelem. Na pierwszy rzut oka można się było zorientować, że są to służbowe pojazdy. Jason obserwował z niepokojem wysiadających z nich mężczyzn – dwóch z pierwszego, trzech z drugiego.

O, Boże, Marie! Przegrywamy! Zabiłem nas… O Boże… zabiłem nas!

Spodziewał się, że pięciu mężczyzn wpadnie do hotelu, aby wypytać recepcjonistę, zająć pozycje i rozpocząć działania. Dowiedzą się, że nikt nie widział, by goście z pokoju 301 opuszczali hotel, a więc najprawdopodobniej są wciąż na górze. W ciągu minuty włamią się do pokoju, drogę przeciwpożarową odkryją parę sekund później. Co może zrobić? Czy ma wspiąć się ponownie na górę, oswobodzić zabójcę, sprowadzić go na alejkę i uciec? Musi to zrobić! Zanim popędził w stronę drabinki, spojrzał jednak jeszcze raz w stronę hotelu.

I zatrzymał się. Działo się coś dziwnego, coś nieoczekiwanego, zupełnie nieoczekiwanego. Jeden z mężczyzn z pierwszego samochodu zdjął marynarkę – swój urzędowy strój – i rozluźnił krawat. Następnie rozczochrał sobie włosy i ruszył – chwiejnym krokiem? – w stronę wejścia do nędznego hotelu. Jego czterej towarzysze oddalali się od samochodów spoglądając w górę na okna. Dwóch szło w prawo, a dwóch w lewo w stronę wylotu zaułka – w jego stronę! Co się tu dzieje? Ci ludzie nie postępowali tak, jakby działali oficjalnie. Zachowywali się jak przestępcy, jak mafiosi, którzy osaczają ofiarę, ale nie chcą, by im ją później przypisywano, którzy zastawiają pułapkę z czyjegoś polecenia, nie dla siebie. Dobry Boże, czyżby Aleks Conklin mylił się wtedy na waszyngtońskim lotnisku Dullesa?

Graj według scenariusza. To jest rzeczywiste i jest tutaj. Rozgrywaj to. Stać cię na to. Delta!

Nie ma czasu. Nie ma czasu na to, by myśleć dłużej. Nie może tracić drogocennych chwil na zastanawianie się, czy istnieje, czy też nie istnieje wielki, tłusty taipan, zbyt operatywny, by był prawdziwy. Dwaj mężczyźni idący w jego kierunku spostrzegli alejkę. Zaczęli biec w tę stronę – w stronę „towaru”, w stronę zniszczenia i śmierci – wszystkiego, co było dla Jasona cenne na tym parszywym świecie. Świecie, który chętnie by porzucił, gdyby nie Marie.

Sekundy mijały porozbijane na milisekundy zaplanowanej przemocy, na którą się natychmiast zdecydował. Dawid Webb został uciszony i znowu Jason Bourne objął niepodzielnie dowództwo. Odejdź ode mnie! Tylko to nam pozostało!

Pierwszy mężczyzna upadł z połamanymi żebrami, pozbawiony głosu uderzeniem w gardło. Drugiego Jason potraktował łagodniej. Ten człowiek musiał być w pełni świadomy tego, co nastąpi. Bourne zawlókł obu w najgłębszy mrok, porozcinał im ubrania nożem, a potem związał nogi, ręce i zakneblował usta paskami materiału z ich własnej odzieży.

Jason przycisnął kolanami do ziemi ramiona drugiego mężczyzny, przyłożył mu ostrze noża do skóry pod lewym oczodołem i przekazał jeńcowi swoje ultimatum:

– Gdzie jest moja żona? Gadaj! W przeciwnym razie stracisz najpierw jedno oko, a potem drugie! Potnę cię na kawałki, możesz mi wierzyć, Zhongguo ren\ – Wyrwał mu knebel z ust.

– Nie jesteśmy twoimi wrogami, Zhangfu – wrzasnął Chińczyk po angielsku, dodając słowo, które po chińsku oznaczało męża. – Próbowaliśmy ją znaleźć! Szukaliśmy wszędzie!

Jason patrzył na niego. Nóż w jego ręku drżał, w skroniach mu tętniło, jego własna galaktyka znalazła się na granicy eksplozji, z niebios lunął deszcz ognia i niewyobrażalnego bólu.

– Marie! – krzyknął z rozpaczą. – Co z nią zrobiliście? Otrzymałem gwarancje! Po dostarczeniu towaru miałem odzyskać moją żonę! Miałem usłyszeć jej głos przez telefon, ale telefon nie działał! Zamiast tego wyśledzono, skąd dzwonię i nagle zjawiliście się wy, a nie moja żona! Gdzie ona jest?!

– Gdybyśmy wiedzieli, byłaby tu razem z nami.

– Kłamca! – krzyknął Bourne.

– Ja nie kłamię i nie powinien mnie pan zabijać za to, że nie kłamię. Uciekła ze szpitala…

– Szpitala?

– Była chora. Lekarz nalegał. Byłem tam, przed jej pokojem i pilnowałem jej! Była osłabiona, ale uciekła…

– O, Chryste! Chora! Słaba? Sama w Hongkongu? Mój Boże, zabiliście ją.

– Nie, sir! Mieliśmy rozkaz zadbać o jej wygodę…

– Taki mieliście rozkaz – rzekł Jason Bourne zimnym, twardym głosem. – Ale nie był to rozkaz waszego taipana. On słuchał innych rozkazów, rozkazów, które wydano wcześniej w Zurychu, Paryżu i na Siedemdziesiątej Pierwszej ulicy w Nowym Jorku. Byłem tam – byliśmy tam. A teraz zabiliście ją. Wykorzystaliście mnie, tak jak wykorzystywaliście mnie poprzednio i kiedy uznaliście, że wszystko się skończyło, zabraliście mi ją. Czymże jest,,śmierć jeszcze jednej córki”? Najważniejsze jest milczenie. – Jason gwałtownie chwycił twarz mężczyzny lewą ręką, unosząc nóż w prawej. – Kim jest ten tęgi mężczyzna? Powiedz mi albo dostaniesz nożem! Kim jest taipan?

– On wcale nie jest taipanem! To oficer, który uczył się i szkolił w Wielkiej Brytanii, człowiek, którego wszyscy tu szanują. Współpracuje z pańskimi rodakami, z Amerykanami. Pracuje w wywiadzie.

– Jestem tego pewien… Od samego początku wszystko wyglądało tak samo. Tylko że tym razem nie był to Szakal, ale ja. Przesuwano mnie po szachownicy do chwili, kiedy nie miałem innego wyboru, jak zacząć polować na samego siebie – na przedłużenie samego siebie, człowieka, który nazywa się Bourne. „A kiedy go sprowadzi, zabijcie go. Zabijcie ją. Za dużo wiedzą”.

– Nie! – zawołał Chińczyk. Twarz miał mokrą od potu i szeroko rozwartymi oczami wpatrywał się w ostrze wbijające się w jego ciało. – Powiedziano nam niewiele, ale nie słyszałem nic takiego, o czym pan mówi!

– Wobec tego, co tu robicie? – spytał ostro Jason.

– Mieliśmy tylko obserwować, przysięgam! I nic więcej!

– Dopóki nie zjawią się likwidatorzy? – stwierdził lodowatym tonem Bourne. – Żeby twój trzyczęściowy garniturek pozostał czysty, żeby nie było plam krwi na twojej koszuli ani żadnych śladów prowadzących do tych ludzi bez twarzy i nazwisk, dla których pracujesz.

– Myli się pan! Nie jesteśmy tacy, nasi zwierzchnicy też nie są tacy!

– Mówiłem ci, że już przez to przeszedłem. Jesteś taki sam, wierz mi… A teraz coś mi powiesz. Cokolwiek to jest, jest to paskudne, brudne i całkowicie bezpieczne. Nikt nie prowadzi operacji takiej jak ta bez zakonspirowanej bazy. Gdzie to jest?

– Nie rozumiem pana.

– Dowództwo albo Baza Numer Jeden, albo zakonspirowany dom, albo tajny Ośrodek Dowodzenia… nie obchodzi mnie, jak to, u diabła, nazwiesz. Gdzie to jest?

– Proszę, nie mogę…

– Możesz. I powiesz. Jeśli tego nie zrobisz, będziesz ślepy, bo ci wydłubię oczy. Już!

– Mam żonę i dzieci!

– Ja też. Remis. Tracę cierpliwość. – Jason przerwał, minimalnie zmniejszając nacisk na ostrze. – Poza tym jeżeli jesteś tak pewny, że masz rację… że twoi przełożeni nie są tacy, za jakich ich uważam, to w czym problem? Może zdołamy dojść do porozumienia.

– Tak! – krzyknął przerażony mężczyzna. – Porozumienie! To dobrzy ludzie. Nie zrobią panu krzywdy!

– Nie będą mieli szansy – szepnął Bourne.

– Słucham, sir?

– Nic. Gdzie to jest? Gdzież jest ten ustronny ośrodek dowodzenia? Już!

– Victoria Peak! – powiedział zmartwiały z przerażenia pracownik wywiadu. – Dwunasty dom po prawej stronie, otoczony wysokim murem…

Bourne wysłuchał opisu zakonspirowanego domu, spokojnej, strzeżonej posiadłości, położonej między innymi posesjami w zamożnej dzielnicy. Usłyszał to, co chciał usłyszeć, i nie potrzebował już nic więcej. Rąbnął mężczyznę w głowę ciężką, rogową rękojeścią, umieścił ponownie knebel w jego ustach i wstał. Spojrzał w górę na drabinkę przeciwpożarową i słabo widoczny zarys ciała sobowtóra.

Chcieli mieć Jasona Bourne'a i byli gotowi posunąć się do zabójstwa, żeby go zdobyć. Dostaną dwóch Jasonów Bourne'ów i zginą za swoje kłamstwa.

Загрузка...