Ambasador Havilland spotkał Conklina w korytarzu szpitalnym, w pobliżu dyżurki policyjnej. Decyzja dyplomaty, aby przeprowadzić rozmowę z człowiekiem z CIA w tym ruchliwym, jasnym korytarzu, podyktowana została faktem, że było to miejsce ruchliwe – pielęgniarki i salowe, lekarze i specjaliści przechodzili tędy nieustannie, naradzając się ze sobą i odbierając telefony, które nie przestawały dzwonić. W tych warunkach było mało prawdopodobne, aby Conklin pozwolił sobie na głośny, ostry spór. Dyskusja mogła być pełna oskarżeń, lecz spokojna; ambasador mógł w takich okolicznościach więcej zdziałać dla sprawy.
– Bourne nawiązał kontakt – rzekł Havilland.
– Wyjdźmy na zewnątrz – powiedział Conklin.
– Nie możemy – stwierdził dyplomata. – Lin jest w bardzo ciężkim stanie, ale może za chwilę będziemy mogli się z nim zobaczyć. Nie wolno nam stracić tej okazji, a lekarz wie, że tu jesteśmy.
– Wejdźmy więc z powrotem do środka.
– W dyżurce jest pięciu innych ludzi. Chyba panu nie mniej niż mnie zależy na tym, aby nas nie podsłuchiwano.
– Chryste! Boi się pan o swój tyłek, co?
– Muszę myśleć o nas wszystkich. Nie o jednym czy drugim, ale o wszystkich!
– Czego pan ode mnie chce?
– Kobiety, oczywiście. Wie pan o tym.
– Oczywiście, wiem. Co jest mi pan gotów zaoferować?
– O, Boże, Jasona Bourne'a!
– Chcę Dawida Webba. Chcę męża Marie. Muszę się dowiedzieć, że żyje i że jest bezpieczny w Hongkongu. Chcę go zobaczyć na własne oczy.
– To niemożliwe.
– Niech mi pan lepiej powie dlaczego.
– Zanim się ujawni, chce rozmawiać ze swoją żoną przez trzydzieści sekund. Taka jest umowa.
– Powiedział pan przed chwilą, że to on nawiązał kontakt!
– Tak. Nie mogliśmy tego zrobić bez Marie Webb.
– Pokonaliście mnie – rzekł Conklin ze złością.
– On postawił swoje własne warunki, nie różniące się w zasadzie od pańskich. Obaj byliście…
– Co to były za warunki? – przerwał człowiek z CIA.
– Gdyby zatelefonował, oznaczałoby to, że ma oszusta, to była umowa dwustronna.
– Jezu! Dwustronna?
– Obie strony na to przystały.
– Wiem, co to oznacza! Wpychacie mnie w otchłań, to wszystko.
– Niech pan mówi ciszej… Jego warunek był taki, że jeżeli w ciągu trzydziestu sekund nie przyprowadzimy jego żony, to ten, kto będzie przy telefonie, usłyszy wystrzał, oznaczający, że morderca nie żyje, że Bourne go zabił.
– Dobry stary Delta. – Na ustach Conklina pojawił się nikły uśmiech. – Nigdy nie tracił okazji zastawienia pułapki. Przypuszczam, że miał jeszcze jakieś dodatkowe wymagania, zgadza się?
– Tak – przyznał Havilland ponuro. – Miejsce wymiany ma być ustalone wspólnie…
– Nie dwustronnie?
– Niech się pan przymknie!… Będzie mógł wówczas zobaczyć swoją żonę idącą samą i o własnych siłach. Gdy to go zadowoli, wyjdzie razem ze swoim więźniem, którego będzie prawdopodobnie trzymał pod strzałem, i wymiana dojdzie do skutku. Od pierwszego kontaktu do dokonania wymiany wszystko ma się odbyć w ciągu kilkunastu minut, najwyżej pół godziny.
– W rytmie marsza, gdzie nikt nie wykona żadnego zbędnego kroku – przytaknął Conklin. – Jeżeli mu nie odpowiedzieliście, to skąd wiecie, że nawiązał kontakt?
– Lin zablokował numer telefonu i uruchomił drugie połączenie z Yictoria Peak. Bourne'owi powiedziano, że linia chwilowo nie działa, a gdy usiłował to sprawdzić – co w tym wypadku musiał zrobić – został połączony z Victoria Peak. Trzymaliśmy go na linii wystarczająco długo, aby namierzyć automat telefoniczny, z którego dzwonił. Wiemy, gdzie jest. Nasi ludzie są teraz w drodze, mają rozkaz pozostać w ukryciu. Jeżeli on coś wyczuje lub zauważy, zabije ich.
– Trop? – Aleks wpatrywał się w twarz dyplomaty niezbyt życzliwie. – I on pozwolił się wciągnąć w tę długą rozmowę?
– Jest w stanie skrajnego podniecenia, na to liczyliśmy.
– Webb, możliwe – stwierdził Conklin – ale nie Delta. Nie wtedy, kiedy o tym myśli.
– Będzie dzwonił – upierał się Havilland. – Nie ma wyboru.
– Może tak, a może nie. Ile czasu minęło od jego ostatniego telefonu?
– Dwanaście minut – odrzekł ambasador spoglądając na zegarek.
– A od pierwszego?
– Około pół godziny.
– I za każdym razem, kiedy dzwoni, pan o tym wie?
– Tak. Informacja jest przekazywana do McAllistera.
– Niech pan zadzwoni i dowie się, czy Bourne telefonował jeszcze raz.
– Czemu?
– Ponieważ, jak pan to ujął, znajduje się w stanie skrajnego podniecenia i będzie dzwonił nadal. Nie może nad sobą zapanować.
– Co pan usiłuje przez to powiedzieć?
– Że być może popełniliście błąd.
– Gdzie? W jaki sposób?
– Tego nie wiem, ale znam Deltę.
– Co mógłby zrobić, gdyby nie dotarł do nas?
– Zabijać – skwitował Aleks.
Havilland odwrócił się, rozejrzał po zatłoczonym korytarzu i ruszył w stronę recepcji. Powiedział parę słów do pielęgniarki; skinęła głową. Podniósł słuchawkę. Rozmawiał krótko. Wrócił do Conklina niezadowolony.
– To dziwne – zauważył. – McAllister ma podobne odczucia jak pan. Edward przypuszczał, że Bourne będzie dzwonił co pięć minut, skoro czekał już tak długo.
– Tak?
– Dano mu do zrozumienia, że linia telefoniczna może zacząć działać lada moment. – Ambasador pokręcił głową z niedowierzaniem. – Wszyscy jesteśmy zbyt spięci. Wytłumaczenia mogą być różne – od monet do automatu aż po rozstrój żołądka włącznie.
W drzwiach dyżurki ukazał się brytyjski lekarz.
– Panie ambasadorze?
– Co z Linem?
– To nadzwyczajny człowiek. To, przez co przeszedł, zabiłoby prawdopodobnie konia, ale przecież nie ustępuje mu prawie wielkością, a poza tym zwierzę nie wykazuje takiej woli życia.
– Czy możemy go zobaczyć?
– To nie miałoby sensu, jest nadal nieprzytomny. Budzi się co pewien czas, ale nic nie kojarzy. Każda minuta odpoczynku, gdy jego stan się nie zmienia, daje nadzieję.
– Rozumie pan chyba, jakie to ważne, byśmy z nim porozmawiali.
– Tak, panie Havilland. Może nawet bardziej, niż się panu wydaje. Wie pan o tym, że to ja ponoszę winę za ucieczkę tej kobiety…
– Wiem – przyznał dyplomata. – Mówiono mi też, że jeśli udało jej się pana oszukać, znaczy to, że oszukała najlepszego specjalistę w Klinice Mayo.
– Wątpliwe, choć miło mi słyszeć, że jestem fachowcem. Niestety, czuję się idiotycznie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc panu i memu przyjacielowi majorowi Linowi. To ja postawiłem diagnozę, ja popełniłem błąd, nie on. Jeżeli przeżyje następną godzinę, jest szansa, że będzie żył. W takim przypadku przywiozę go do panów i będziecie mogli go pytać, pod warunkiem jednak, że pytania będą krótkie i proste. Jeżeli uznam, że jego stan się pogarsza, również panów zawiadomię.
– W porządku, doktorze. Dziękujemy.
– Nie mógłbym tego nie zrobić, bo tego właśnie oczekiwałby ode mnie Wenzu. Pójdę teraz do niego.
Zaczęło się oczekiwanie. Havilland i Aleks Conklin osiągnęli porozumienie. Gdyby Bourne ponownie usiłował połączyć się z Damą / Wężem, należało mu powiedzieć, że linia będzie odblokowana za dwadzieścia minut. W tym czasie Conklin dostanie się do zakonspirowanego domu na Yictoria Peak i będzie czekał na telefon. Ustali warunki wymiany i powie Dawidowi, że Marie jest bezpieczna, pod opieką Morrisa Panova. Dwaj mężczyźni wrócili do dyżurki policyjnej i usiedli naprzeciw siebie. Każda minuta ciszy potęgowała napięcie.
Minuty przeciągnęły się jednak w kwadranse, a te w przeszło godzinę. Ambasador łączył się z Peak trzy razy, aby sprawdzić, czy Jason Bourne się odezwał. Nie odezwał się. Dwa razy wyszedł angielski lekarz, aby powiadomić ich o stanie Wenzu. Nie zmieniał się, co było raczej optymistyczne. Raz zadzwonił telefon w dyżurce. Głowy obu mężczyzn gwałtownie zwróciły się w kierunku aparatu, oczy znieruchomiały na pielęgniarce, która spokojnie podniosła słuchawkę. Telefon nie był do ambasadora. Napięcie między obu mężczyznami rosło. Co pewien czas spoglądali na siebie, a w ich oczach pojawiał się ten sam wyraz. Coś było nie w porządku. Coś wymknęło się spod kontroli. Wyszedł lekarz Chińczyk i zbliżył się do dwojga ludzi w końcu sali – młodej kobiety i duchownego. Coś do nich po cichu powiedział. Kobieta krzyknęła, zaczęła płakać i opadła w ramiona księdza. Kolejna wdowa po policjancie. Poprowadzono ją, aby po raz ostatni pożegnała się z mężem.
Cisza.
Telefon odezwał się znowu. I znowu dyplomata i człowiek z CIA wpatrzyli się w pulpit.
– Panie ambasadorze – odezwała się pielęgniarka – to do pana. Ten pan mówi, że bardzo pilne.
Havilland wstał, podszedł spiesznie do biurka dziękując pielęgniarce skinieniem głowy i wziął słuchawkę do ręki.
Cokolwiek to było, stało się. Conklin obserwował, nigdy nie przypuszczając, że ujrzy to, co teraz widział. Zawsze bez zarzutu twarz dyplomaty nagle stała się szara; jego wąskie, zwykle napięte usta otworzyły się, ciemne brwi wygięły się w łuk nad szeroko otwartymi, zapadniętymi oczami. Odwrócił się i przemówił do Aleksa ledwo słyszalnym głosem, szeptem dławionym przez strach.
– Bourne uciekł. Oszust uciekł. Dwóch ludzi odnaleziono związanych i ciężko rannych. – Odwrócił się, by dokończyć przerwaną rozmowę, a jego oczy zwęziły się, gdy słuchał. – O, Boże! – zawołał zwracając się znowu do Conklina. Conklina tam nie było.
Dawid Webb zniknął, został Jason Bourne. Jason Bourne, który był jednocześnie czymś więcej i czymś mniej aniżeli łowca Carlosa Szakala. Był Deltą, drapieżnym zwierzęciem pragnącym tylko zemsty za odebraną mu powtórnie bezcenną część jego życia. Jak mściwy drapieżnik działał w ustalonym tempie z instynktowną logiką, w stanie zbliżonym do transu, kiedy każda decyzja jest precyzyjna, a każdy ruch niesie śmierć. Oczy śledziły ofiarę, a ludzki umysł stał się zwierzęcy.
Przemierzał brudne ulice Yau Ma Ti, ciągnąc za sobą więźnia ze skrępowanymi wciąż nadgarstkami, znajdował to, co chciał znaleźć, płacąc tysiące dolarów za rzeczy warte zaledwie ułamek płaconej sumy. Do Mongkoku dotarła wieść o dziwnym człowieku i jego jeszcze dziwniejszym, cichym towarzyszu, skrępowanym i drżącym o swoje życie. Niektóre drzwi otwierały się przed nim, drzwi zarezerwowane dla zbiegłych przemytników – narkotyki, sprzedawane za granicę dziwki, klejnoty, złoto oraz środki niszczenia, oszustwa i śmierci – a wieści o nim towarzyszyły wyolbrzymione przestrogi przed tym opętanym człowiekiem, którego osoba warta była tysiące.
Jest maniakiem, jest biały i zabija szybko. Podobno tym dwóm, którzy byli wobec niego nieuczciwi, rozpruto gardła. Mówi się, że jakiś Zhongguo ren został zastrzelony, bo oszukał na dostawie. Jest szalony. Daj mu to, czego chce. Płaci gotówką. Kto by się przejmował? To nie nasz kłopot. Niech przyjdzie. Niech odejdzie. Po prostu weź jego pieniądze.
Zanim nadeszła północ, Delta zdobył narzędzia potrzebne do jego morderczego zajęcia. Osiągnięcie powodzenia było teraz najważniejsze w umyśle meduzyjczyka. Musiał odnieść sukces. Ofiara była teraz wszystkim.
Gdzie jest Echo? Potrzebował Echa. Drogi Echo był jego dobrym, szczęśliwym duchem.
Echo nie żyje, zabity obrzędowym mieczem przez szaleńca w pełnym spokoju lesie wśród ptaków. Wspomnienia.
Echo. Marie.
Zabiję ich za to, co wam zrobili!
W Mongkoku zatrzymał rozgruchotaną taksówkę i pokazując szoferowi pieniądze, kazał mu wysiadać.
– Tak, co jest, panie? – zapytał człowiek łamaną angielszczyzną.
– Ile jest wart twój samochód? – powiedział Delta.
– Nie rozumieć.
– Ile? Pieniądze? Za twój samochód!
– Ty fengkuang!
– Bul – krzyknął Delta, dając do zrozumienia kierowcy, że nie postradał zmysłów. – Ile chcesz za swój samochód? – ciągnął dalej po chińsku. – Jutro rano możesz powiedzieć, że go ukradli. Policja go odnajdzie.
– To moje jedyne źródło utrzymania, a ja mam dużą rodzinę! Pan jest szalony!
– Cztery tysiące, amerykańskich?
– Aiya. Wziąć to!
– Kuai! – rzekł Jason, każąc mężczyźnie pospieszyć się. – Pomóż mi z tym chorym. On ma drgawki i musi być przywiązany, żeby się nie poranił.
Właściciel taksówki widząc banknoty w ręku Bourne'a, pomógł mu wrzucić zabójcę na tylne siedzenie i przytrzymał go, gdy człowiek z „Meduzy” obwiązywał nylonową linką kostki, kolana i łokcie komandosa, ponownie kneblował mu usta i zawiązywał oczy paskami materiału pochodzącymi z taniej hotelowej poszewki. Nie rozumiejąc, o czym mówili – a właściwie krzyczeli po chińsku – więzień mógł stawiać jedynie bierny opór. Nie była to tylko kara nałożona na jego przeguby, jaką odczuwał przy każdym ruchu wyrażającym sprzeciw, było to coś, co dostrzegł, gdy przyglądał się człowiekowi, który go pojmał. W Jasonie Bournie dokonała się zmiana, znalazł się w innym świecie, w świecie dużo mroczniejszym. Zabójstwo kryło się w coraz dłuższych okresach milczenia meduzyjczyka. Było w jego oczach.
Jadąc zatłoczonym tunelem z Koulunu na wyspę Hongkong, Delta przygotowywał się do ataku, wyobrażał sobie przeszkody, jakie napotka, przywoływał z pamięci możliwe sposoby przeciwdziałania, które mogły być przydatne. Wszystko to było nadmiernie przesadne przygotowywał się jednak na najgorsze.
Zrobił to samo w dżungli Tam Quan. Nie było niczego, czego nie brałby pod uwagę, i wyprowadził ich wszystkich – wszystkich oprócz jednego. Kawałka śmiecia, człowieka bez duszy, który chciał tylko jednego – złota; zdrajcy, który za niewielką nagrodę sprzedałby życie swoich towarzyszy. To tam wszystko się zaczęło. W dżungli Tam Quan. Delta zlikwidował śmiecia, przestrzelił mu kulą skroń, gdy tamten przekazywał Wietkongowi przez radio informację o ich położeniu. Ten śmieć to człowiek z…Meduzy” – Jason Bourne, pozostawiony, aby zgnić w dżungli. To on był początkiem szaleństwa. Jednak Delta wyprowadził ich wszystkich, również swego brata, którego nie pamięta. Przeprowadził ich przez dwa tysiące mil na terytorium nieprzyjaciela, ponieważ przestudiował przedtem prawdopodobieństwa i mógl wyobrazić sobie fakty nieprawdopodobne – te ostatnie o wiele bardziej istotne dla ich ucieczki, bo rzeczywiście się zdarzyły, a jego umysł przygotowany był na niespodzianki. Teraz było to samo. Dom na Victoria Peak nie mógł być taką zasadzką, której on by nie pokonał. Na śmierć trzeba odpowiedzieć śmiercią.
Ujrzał wysokie mury otaczające budowlę i minął je nie zwracając na pozór większej uwagi – powoli, jak mógłby to uczynić gość lub turysta, niepewny kierunku, pojechał dalej wzdłuż okazałej drogi. Dostrzegł szkło ukrytych reflektorów, zauważył drut kolczasty rozciągnięty gęsto nad murem. Wypatrzył dwóch strażników w głębi ogromnej bramy. Znajdowali się w cieniu, lecz ich polowe mundury piechoty morskiej połyskiem zdradzały swój kolor – to niewłaściwe:
materiał powinien być bardziej matowy lub też należało wybrać strój o mniej militarnym charakterze. Wysoki mur kończył się w tym miejscu, to był róg ogrodzenia; z prawej strony kamienna ściana ciągnęła się jak okiem sięgnąć. Dla wprawnego wzroku dom był zakonspirowaną bazą. Dla kogoś nie wtajemniczonego był najwyraźniej rezydencją wysoko postawionego dyplomaty, może ambasadora, który wymagał ochrony ze względu na niespokojne czasy. Terroryzm czaił się wszędzie, chwytano zakładników, środki bezpieczeństwa były nakazem chwili. O zmierzchu podawano koktajle wśród cichych śmiechów elity, która decydowała o losach rządów, lecz na zewnątrz w ciemnościach czekała przygotowana do strzału broń. Delta to rozumiał. Dlatego zabrał ze sobą swój pękaty plecak.
Wyjechał swym sponiewieranym samochodem z pobocza. Nie było potrzeby go ukrywać. Nie będzie wracał. Nie zależało mu na tym, by wrócić. Nie było Marie i wszystko się skończyło. Jakiekolwiek były kolejne etapy jego życia – były skończone. Dawid Webb. Delta. Jason Bourne. To była przeszłość. Chciał tylko spokoju. Ból przekroczył granice jego wytrzymałości. Spokój. Ale najpierw musi zabić. Swoich wrogów. Wrogów Marie. Wrogów wszystkich ludzi, gdziekolwiek się znajdują, którzy są sterowani przez bezimiennych manipulatorów bez twarzy. Wszyscy oni dostaną nauczkę. Oczywiście niewielką nauczkę, jako że znawcy udzielą odpowiednich wyjaśnień, które będą możliwe do przyjęcia dzięki zawiłym słowom i zafałszowanym półprawdom. Kłamstwa. Odrzuć wątpliwości, wyklucz pytania, czuj się znieważony, tak jak czują się ludzie, i podążaj, aż zabrzmią werble pojednania. Celem jest wszystko, nieważni gracze to tylko konieczne cyfry w śmiertelnych równaniach. Wykorzystaj ich, wyciśnij, zabij, jeżeli będziesz musiał. Wykonaj to, ponieważ my tak mówimy. My rozumiemy – inni nie. Nie zadawaj nam pytań. Nie masz dostępu do naszej wiedzy.
Jason wyskoczył z samochodu, otworzył tylne drzwi i nożem przeciął więzy krępujące nogi zamachowca. Zdjął mu z oczu opaskę, knebla nie ruszał. Chwycił więźnia za ramię i…
Cios był paraliżujący! Zabójca obrócił się w miejscu, jego prawe kolano huknęło Bourne'a w lewą nerkę, a w chwili gdy Delta się wygiął, związane ręce wylądowały mu na gardle. Drugie kolano trafiło Bourne'a w klatkę piersiową; upadł na ziemię, a komandos puścił się drogą. Nie. To nie może się stać! Potrzebuję jego karabinu, jego ognia. To jest częścią mojej strategu.
Delta podniósł się i z rozsadzającym piersi i bok bólem rzucił się w pogoń za biegnącą drogą sylwetką. Za parę sekund morderca zniknie w ciemnościach! Człowiek z „Meduzy” biegł szybciej, zapomniawszy o bólu, a funkcjonująca jeszcze część jego umysłu skoncentrowana była wyłącznie na zabójcy. Szybciej, szybciej! Nagle u podnóża góry rozbłysły reflektory oświetlając postać uciekiniera. Komandos rzucił się w bok, aby uniknąć światła. Bourne do ostatniej chwili trzymał się prawej strony drogi, wiedząc, że w czasie gdy przejeżdża tamtędy samochód, jego odległość od przeciwnika zmniejsza się o cenne metry. Mając unieruchomione ręce oszust potknął się o niewielki występ na drodze, jednak wyczołgał się szybko na asfalt, stanął na nogi i znowu zaczął biec. Ale było za późno. Ramię Delty opadło na kark więźnia, obaj mężczyźni zwalili się na ziemię. Gardłowe krzyki komandosa były rykami zwierzęcia opętanego pasją. Jason obrócił mordercę na plecy i brutalnie przycisnął mu brzuch kolanem.
– Słuchaj, ty wyrzutku! – mówił bez tchu, a pot spływał mu po twarzy. – To, czy zginiesz, czy nie, jest dla mnie bez znaczenia. Za parę minut nie będziesz mnie w ogóle obchodził, ale do tego czasu jesteś częścią planu, mojego planu! Czy umrzesz później, będzie już zależało od ciebie, nie ode mnie. Daję ci szansę, która jest czymś więcej, niż ty kiedykolwiek zrobiłeś dla człowieka, na którego polowałeś. Teraz wstawaj! Rób wszystko, co ci każę, bo inaczej twoja szansa zostanie zdmuchnięta razem z twoją głową – dokładnie to im obiecałem.
Zatrzymali się znowu przy samochodzie. Delta podniósł swój plecak, wyjął strzelbę, którą zdobył w Pekinie, i wyciągnął ją w stronę komandosa.
– Błagałeś mnie o broń na lotnisku w Jinan, pamiętasz? – Morderca skinął głową, jego oczy były szeroko otwarte, a w rozciągniętych ustach tkwił szmaciany knebel. – Jest twoja – ciągnął Jason Bourne matowym, obojętnym głosem. – Kiedy znajdziemy się za tamtym murem – a ty będziesz szedł przede mną – dam ci ją. – Zabójca zmarszczył brwi, jego oczy zwęziły się. – Zapomniałem – rzekł Delta. – Nie mogłeś zobaczyć. Jest tam dobrze strzeżony dom, niecałe dwieście metrów stąd, idąc wzdłuż tej drogi. Pójdziemy tam. Ja zostanę na zewnątrz i wyciągnę stamtąd, kogo będę mógł. A ty? Masz dziewięć naboi, dostaniesz jeszcze coś. Jedną „bombkę”. – Meduzyjczyk wyjął z plecaka ładunek plastiku i pokazał go swemu więźniowi. – Tak jak ja to widzę, nigdy nie wydostaniesz się z powrotem przez mur, oni cię wykończą. I tak możesz się wydostać tylko przez bramę, to będzie gdzieś w prawo na skos. Żeby tam dotrzeć, będziesz musiał torować sobie drogę bronią. Zapalnik czasowy na plastiku można nastawić na minimum dziesięć sekund. Radź sobie z tym, jak chcesz. Nie obchodzi mnie to. Capisce?
Zabójca podniósł związane ręce, a następnie wskazał na knebel. Wydając tłumione jęki dawał Jasonowi do zrozumienia, że powinien uwolnić jego ręce i usunąć tampon.
– Przy murze – powiedział Delta. – Kiedy będę gotowy, przetnę ci te liny. Ale kiedy już to zrobię, gdybyś spróbował usunąć knebel, zanim ci pozwolę, będzie po twojej szansie. – Zabójca popatrzył na niego i skinął głową.
Jason Bourne i morderca samozwaniec poszli drogą na Yictoria Peak w kierunku zakonspirowanego domu.
Conklin kuśtykając zbiegał po schodach szpitala najszybciej jak mógł, trzymając się środkowej poręczy i gorączkowo rozglądając się po podjeździe za taksówką. Nie było żadnej. Zamiast niej zobaczył pielęgniarkę w fartuchu, która stojąc samotnie czytała South China Times korzystając z oświetlenia nad drzwiami wejściowymi. Co pewien czas wzrok jej kierował się w stronę wjazdu na parking.
– Przepraszam panią – wysapał z trudem Aleks. – Czy mówi pani po angielsku?
– Trochę – odpowiedziała kobieta, najwyraźniej zauważając jego ułomność i podniecony głos. – Czy ma pan jakieś trudności?
– Wiele trudności. Muszę znaleźć taksówkę. Muszę natychmiast do kogoś dotrzeć, a nie mogę załatwić tego telefonicznie.
– Wezwą taksówkę dla pana z recepcji. Wzywają co wieczór dla mnie, kiedy wychodzę.
– Pani czeka?…
– Właśnie nadjeżdża – rzekła kobieta, gdy zbliżające się światła reflektorów pojawiły się przy wjeździe na parking.
– Proszę pani! – krzyknął Conklin. – To jest pilne. Człowiek umiera, a inny może umrzeć, jeżeli się do niego nie dostanę. Proszę! Czy mógłbym…
– Bie zhaoji – krzyknęła kobieta, prosząc, aby się uspokoił. – Panu się spieszy. Mnie nie. Niech pan weźmie moją taksówkę. Sprowadzę sobie inną.
– Dziękuję – rzekł Aleks, gdy taksówka zatrzymała się przy krawężniku. – Dziękuję! – dodał otwierając drzwi i wsiadając do samochodu. Kobieta uprzejmie skinęła głową i wzruszyła ramionami odwracając się, by wejść z powrotem po schodach. Szklane drzwi na górze otworzyły się szeroko i Conklin widział przez tylną szybę, jak kobieta omal nie zderzyła się z dwoma ludźmi Lina. Jeden z nich zatrzymał ją i coś do niej mówił, drugi dobiegł do krawężnika i zmrużył oczy wpatrując się w ciemność.
– Pospiesz się – powiedział Aleks do kierowcy, gdy przejeżdżali przez bramę. – Kuai yidiar, jeżeli wyrażam się poprawnie.
– Zrobię to – odparł taksówkarz płynną angielszczyzną. – ffurry brzmi jednak lepiej.
Nathan Road stanowiła iście galaktyczny wjazd do mieniącego się barwami świata, jakim była Golden Mile. Jaskrawo kolorowe światła, światła, które tańczyły, mrugały i iskrzyły się na murach tej zatłoczonej, miejskiej doliny ludzkości, gdzie kupujący wciąż czegoś poszukiwali, a handlarze krzykiem zachwalali swe towary. Był to bazar bazarów, z dziesiątkami języków i dialektów przekrzykujących się nawzajem, z nieustannie płynącymi tłumami ludzi. Tutaj właśnie, w tym zakątku handlowego zgiełku, Aleks Conklin wysiadł z taksówki. Mimo bólu – kalectwo dawało mu się we znaki, żyły na nodze pozbawionej stopy nabrzmiały – ruszył spiesznie wzdłuż wschodniej strony ulicy, błądząc wzrokiem w różnych kierunkach; przypominał żbika szukającego swych młodych na terytorium opanowanym przez hieny.
Dotarł do końca czwartego kwartału, ostatniego kwartału. Gdzie oni są? Gdzie jest szczupły, niepozorny Panov i wysoka, uderzająco piękna, kasztanowłosa Marie? Jego instrukcje były jasne, bezdyskusyjne. Pierwsze cztery kwartały w kierunku północnym po prawej stronie, wschodniej stronie. Mo Panov powtórzył je z pamięci. O, Chryste! Szukał dwóch osób, a jedna z nich mogła przypominać setki ludzi w tych czterech zatłoczonych kwartałach. Jego oczy szukały więc wysokiej, ciemnorudej kobiety – a przecież ona wyglądała już inaczej. Miała włosy przemalowane na siwo, z białymi pasemkami! Aleks zawrócił w stronę Salisbury Road, jego oczy wypatrywały teraz tego, czego powinien szukać, a nie tego, co chciałby znaleźć, a co podsuwały mu jego wspomnienia.
Są! Na skraju tłumu otaczającego ulicznego sprzedawcę, na którego straganie leżały stosy jedwabi różnych gatunków – tkaniny niepewnego pochodzenia, z metkami równie autentycznymi jak sfałszowane podpisy.
– Chodźmy – powiedział Conklin biorąc oboje pod ręce.
– Aleks! – krzyknęła Marie.
– Czy u ciebie wszystko w porządku? – spytał Panov.
– Nie – powiedział agent CIA. – Ani u nikogo z nas.
– Dawid, tak? – Marie mocno chwyciła Conklina za ramię.
– Nie teraz. Pospieszmy się. Musimy się stąd wydostać.
– Oni są tutaj? – Marie oddychała ciężko, jej siwowłosa głowa odwracała się to w prawo, to w lewo, a w oczach malował się strach.
– Kto?
– Nie wiem! – zawołała przekrzykując zgiełk.
– Nie, nie ma ich tutaj – powiedział Conklin. – Chodźcie. Pen zamówił dla mnie taksówkę.
– Co za Pen? – spytał Panov.
– Mówiłem ci. Hotel Peninsula.
– Ach tak, zapomniałem.
Cała trójka ruszyła wzdłuż Nathan Road. Aleks – co dla Marie i Morrisa Panova było oczywiste – szedł z trudem.
– Możemy zwolnić, prawda? – zapytał psychiatra.
– Nie możemy!
– Ale ciebie boli – powiedziała Marie.
– Skończcie z tym. Oboje. Nie potrzebuję waszej zasranej litości.
– Powiedz nam w takim razie, co się stało – domagała się Marie, gdy przechodzili przez ulicę wymijając samochody, kupujących i sprzedawców, a także turystów, którzy ciągnęli w kierunku egzotycznego tłumu na Golden Mile.
– Oto taksówka – powiedział Conklin, gdy zbliżyli się do Salisbury Road. – Prędzej. Kierowca wie, dokąd jechać.
Wewnątrz samochodu, gdzie Panov usiadł między Marie i Aleksem, jeszcze raz sięgnęła ręką w stronę Conklina zaciskając ją na jego ramieniu.
– To Dawid, prawda?
– Tak. Wrócił. Jest tutaj, w Hongkongu.
– Dzięki Bogu!
– Masz nadzieję. Mamy nadzieję.
– Co to wszystko znaczy? – zapytał ostro psychiatra.
– Coś poszło nie tak. Scenariusz nie wypalił.
– Na litość boską! – krzyknął Panov. – Mówże po angielsku!
– Jemu chodzi o to – powiedziała Marie wpatrując się w człowieka z CIA – że Dawid zrobił coś, czego nie powinien był robić lub też nie zrobił czegoś, co zrobić należało.
– Mniej więcej. – Wzrok Conklina powędrował w prawo w kierunku świateł Portu Wiktorii i wyspy Hongkong. – Zazwyczaj byłem w stanie przewidzieć posunięcia Delty. Później, kiedy stał się Bourne'em, umiałem go wytropić, podczas gdy inni tego nie potrafili, ponieważ wiedziałem, jakie ma możliwości i którą z nich wybierze. Tak było, zanim to wszystko go spotkało i już nikt nie był w stanie nic przewidzieć, ponieważ on stracił kontakt z Deltą, który w nim tkwił. Ale teraz Delta wrócił i tak jak często zdarzało się to przed laty, jego wrogowie nie docenili go. Chciałbym się mylić. Jezu, obym się mylił!
Z pistoletem wycelowanym w kark sobowtóra Delta posuwał się cicho przez krzaki rosnące przed wysokim murem otaczającym dom. Zabójca zawahał się; znajdowali się około trzech metrów od ciemnego wejścia. Wciskając mocniej broń w ciało komandosa, Delta wyszeptał:
– Nie ma tu żadnych włączających się samoczynnie świateł, ani na murze, ani na ziemi. Co chwila uruchamiałyby je szczury, których tu pełno na drzewach. Idź naprzód. Powiem, kiedy masz się zatrzymać.
Rozkaz padł, gdy znaleźli się niewiele ponad metr od bramy. Delta chwycił swego więźnia za kołnierz i obrócił go, trzymając wciąż lufę pistoletu przy jego szyi. Człowiek z „Meduzy” sięgnął do kieszeni, wyjął ładunek plastiku i najdalej jak mógł wyciągnął przed siebie rękę w kierunku bramy. Przylepną stroną przycisnął ładunek mocno do muru; niewielki zapalnik czasowy znajdujący się w środku został wcześniej nastawiony na siedem minut, liczbę wybraną na szczęście, a także po to, by mieć czas oddalić się stamtąd o kilkaset metrów.
– Idziemy! – powiedział szeptem.
Skręcili za rogiem i poszli dalej prosto do miejsca, skąd widać było w księżycowej poświacie koniec kamiennego muru.
– Poczekaj – powiedział Delta sięgając do plecaka, który przewieszony był przez klatkę piersiową niczym ładownica i zwisał przy jego prawym boku. Wyjął czarne prostokątne pudełko, które miało 12 cm szerokości, 7 cm wysokości i 5 cm głębokości. Z boku umieszczona była kilkunastometrowa linka cienkiego, czarnego, plastikowego kabla. Był to zasilany baterią głośnik. Umieścił go na szczycie muru i nacisnął przełącznik z tyłu. Zapaliło się czerwone światełko. Rozwinął cienki kabel i popchnął zabójcę do przodu. – Jeszcze z siedem, dziesięć metrów – powiedział.
Ponad nimi rozpościerały się gałęzie wierzby płaczącej, które sięgały powyżej muru, a następnie opadały łukiem w dół. Kryjówka.
– Tutaj – szepnął Bourne chrapliwie i zatrzymał komandosa chwytając go za ramię. Wydobył z plecaka obcęgi do cięcia drutu i przycisnął mordercę do ogrodzenia. – Oswobadzam cię, ale nie uwalniam. Rozumiesz? – Komandos skinął głową, a Delta przeciął liny, którymi skrępowane były nadgarstki i łokcie więźnia, trzymając bez przerwy broń wymierzoną w jego głowę. Cofnął się o krok i stojąc przed nim wysunął do przodu zgiętą w -kolanie prawą nogę, podając mu jednocześnie obcęgi. – Stań mi na nodze i przetnij druty. Dosięgniesz do nich, jeśli trochę podskoczysz i przygniesz je ręką. Niczego nie próbuj. Nie masz jeszcze broni, ja za to mam i jak sądzę, zorientowałeś się, że na niczym mi już nie zależy.
Więzień wykonał polecenie. Lekko odbił się od nogi Jasona, zręcznie przełożył lewe ramię między drutami i uchwycił się przeciwległej krawędzi muru. Bezszelestnie poprzecinał splecione druty przykładając obcęgi tylko z jednej strony, aby wytłumić odgłosy. Wolna przestrzeń nad nimi miała półtora metra szerokości.
– Wejdź na górę – rzekł Delta.
Zabójca wypełnił polecenie. W chwili gdy jego lewa noga znalazła się po drugiej stronie muru, Delta podskoczył chwytając się jego spodni, po czym podciągnął się w górę i przerzucił lewą nogę ponad murem. Obaj siedzieli teraz okrakiem na murze.
– Dobra robota, majorze Allcott-Price – powiedział Bourne trzymając w ręku mały, okrągły mikrofon i mierząc ponownie z pistoletu w głowę mordercy. – Już niedługo. Na twoim miejscu zbadałbym teren.
Ponaglany przez Conklina kierowca taksówki pędził drogą na Yictoria Peak. Minęli rozbity samochód stojący na poboczu;
nie pasował do tego eleganckiego otoczenia – Aleks wzdrygnął się na myśl o wypadku drogowym.
– Dom jest tutaj! – krzyknął człowiek z CIA. – Na litość boską, niech się pan pospieszy. Jedźmy do…
Nie dokończył – nie mógł. Drogę przed nimi wypełnił huk wybuchu, a noc stała się nagle jasna. Ogień i kamienie rozprysnęły się na wszystkie strony – najpierw runęła spora część muru, a następnie wielka żelazna brama, która niesamowitym, spowolnionym ruchem zwaliła się do przodu, prosto w płomienie.
– O, mój Boże, miałem rację – powiedział cicho Aleksander Conklin. – Delta wrócił. Chce umrzeć. I umrze.