9


Fjällbacka 1943

— Słyszałem, że Niemcy zgarnęli wreszcie tego Axela, chłopaka Franklów.

Vilgot się śmiał. Był zadowolony. Powiesił płaszcz na haku, teczkę podał Fransowi. Frans postawił ją tam gdzie zawsze, oparł o krzesło w przedpokoju.

— Najwyższy czas. To, co on wyprawiał, to nic innego jak zdrada ojczyzny. U nas, we Fjällbace, większość uważa inaczej, ale ludzie dają się prowadzić jak stado baranów i beczą na rozkaz. Tacy jak ja, ci, którzy umieją myśleć samodzielnie, wiedzą, jak sprawy się mają naprawdę. Zapamiętaj sobie moje słowa: ten chłopak jest zdrajcą narodu szwedzkiego. Miejmy nadzieję, że szybko się z nim rozprawią.

Wszedł do salonu i rozsiadł się w ulubionym fotelu, a potem spojrzał wyczekująco na Fransa, który nie odstępował go na krok.

— Gdzie moja wódka? Coś się dzisiaj guzdrzesz — powiedział z niezadowoleniem.

Frans pośpieszył do barku, żeby nalać ojcu kielicha. Robił to od dzieciństwa. Matce nie podobało się, że syn ma do czynienia z alkoholem w tak młodym wieku, ale jak zwykle nie miała wiele do powiedzenia.

— Siadaj, synu.

Z kieliszkiem w ręku Vilgot wskazał stojący obok fotel. Siadając, Frans poczuł zapach wódki. Kieliszek, który przed chwilą nalał ojcu, z całą pewnością nie był tego dnia pierwszy.

— Twój ojciec zrobił dziś świetny interes. — Pochylił się, zapach alkoholu drażnił nozdrza. — Podpisałem kontrakt z niemiecką firmą. Na wyłączność. Będę ich jedynym szwedzkim dostawcą. Mówili, że nie mogli znaleźć dobrego partnera… Chętnie w to wierzę, a jakże. — Vilgot rechotał, wielki brzuch aż mu podskakiwał. Wychylił kieliszek do dna i podał Fransowi. — Jeszcze jednego. — Wzrok miał szklisty od alkoholu.

Fransowi drżała ręka, gdy brał kieliszek od ojca i nalewał przezroczysty płyn o ostrym zapachu. Kilka kropli się wylało.

— Sobie też nalej — powiedział Vilgot.

Zabrzmiało to raczej jak rozkaz niż zachęta. I tak właśnie było. Frans odstawił pełny kieliszek ojca i sięgnął po pusty, dla siebie. Już mu nie drżała ręka, gdy nalewał do pełna. Z pełnym skupieniem podniósł kieliszek i usiadł. Ojciec podniósł swój.

— No już, do dna.

Frans poczuł, jak palący płyn spływa mu do żołądka, jak rozchodzi się ciepło. Ojciec się uśmiechnął. Wódka pociekła mu po podbródku.

— Gdzie matka? — spytał cicho.

Frans wpatrywał się w punkt na ścianie.

— U babci. Wróci późno. — Jego głos brzmiał głucho, jakby dobiegał z puszki. Jakby mówił ktoś inny, ktoś z zewnątrz.

— Doskonale. Możemy sobie spokojnie porozmawiać w męskim gronie. Nalej sobie jeszcze jednego.

Frans czuł, że ojciec na niego patrzy, gdy szedł napełnić kieliszek. Tym razem przyniósł ze sobą butelkę. Vilgot uśmiechnął się z zadowoleniem i podstawił kieliszek.

— Dobry z ciebie chłopak.

Frans znów poczuł, jak wódka pali go w gardle i jak błogie ciepło rozchodzi się od przepony. Otaczające go kształty zaczęły się rozmazywać, zaczął się unosić w próżni, między rzeczywistością i nierzeczywistością.

Vilgot mówił miękkim głosem:

— Tylko w najbliższych latach zarobię na tym interesie ładnych kilka tysięcy. A jak Niemcy nadal będą się zbroić, będzie jeszcze więcej. Miliony. Obiecali, że mnie skontaktują z innymi firmami, które potrzebują naszych usług. Jak już raz się wcisnę… — Oczy mu lśniły w zapadającym zmroku. Oblizał wargi. — Niezłą firmę przejmiesz kiedyś, Frans. — Nachylił się i położył dłoń na nodze syna. — To będzie naprawdę dobra firma. Nadejdzie dzień, kiedy będziesz mógł powiedzieć wszystkim, żeby się wypchali. Jak wejdą Niemcy i my będziemy tu rządzić, zarobimy więcej pieniędzy, niż oni mogliby sobie wymarzyć. Więc wypij jeszcze z ojcem za tę świetlaną przyszłość.

Podniósł do góry kieliszek i stuknął o kieliszek Fransa. Nalał mu do pełna.

Frans czuł się coraz bardziej błogo. Wypił z ojcem.



Gösta właśnie otwierał w komputerze nową rozgrywkę golfa, gdy usłyszał kroki Mellberga w korytarzu. Szybko zamknął grę, chwycił jakiś raport i udawał bardzo zajętego pracą. Mellberg się zbliżał, ale brzmiało to inaczej niż zwykle. A co to za dziwne stękanie? Gösta podjechał na krześle do drzwi, żeby wyjrzeć na korytarz. Najpierw zobaczył Ernsta, który z wywalonym jęzorem truchtał przed swoim panem. A potem dziwną postać, zgiętą w pałąk i poruszającą się z wielkim trudem. Podobną do Mellberga i jakby niepodobną.

— Co się gapisz?

Głos i ton z pewnością należały do szefa.

— Co ci się stało? — spytał Gösta.

Annika też wyjrzała na korytarz z pokoju socjalnego, gdzie karmiła Maję.

Mellberg mruknął coś niewyraźnie.

— Przepraszam? Nie dosłyszałam.

Mellberg spojrzał na nią ze złością i powiedział:

— Tańczyłem salsę. Jeszcze jakieś pytania?

Gösta i Annika spojrzeli na niego zdumieni. Musieli się mocno starać, żeby zachować powagę.

— No! — wrzasnął Mellberg. — Może jeszcze ktoś chce pożartować? Jest szansa, że obetnę komuś pensję!

I trzasnął drzwiami swojego gabinetu.

Annika i Gösta patrzyli przez chwilę na drzwi i już się nie hamowali. Płakali ze śmiechu, ale starali się to robić jak najciszej. Gösta poszedł z Anniką do pokoju socjalnego i upewniwszy się, że drzwi gabinetu Mellberga nadal są zamknięte, wyszeptał:

— Czy on naprawdę powiedział, że tańczył salsę? Naprawdę?

— Obawiam się, że tak — odparła Annika, ocierając rękawem łzy.

Maja wpatrywała się w nich jak urzeczona.

— Ale jak? Dlaczego tańczył? — dopytywał się Gösta z niedowierzaniem. Miał tę scenę przed oczami.

— Pojęcia nie mam, pierwsze słyszę.

Annika ze śmiechem potrząsnęła głową i usiadła, żeby nakarmić Maję.

— Widziałaś, jaki połamany? Wygląda jak Gollum z Władcy Pierścieni.

Gösta spróbował chodzić jak Mellberg i Annika musiała zatkać ręką usta, żeby się nie roześmiać na całe gardło.

— Dla jego ciała to musiał być szok. Nie ćwiczył od… W ogóle nigdy nie ćwiczył.

— Też tak myślę. Dziwne, że zaliczył sprawdziany w szkole policyjnej.

— Kto wie, może w młodości był wysportowany? — powiedziała Annika, ale po chwili potrząsnęła głową. — Wątpię. Niezły numer. Mellberg chodzi na kurs salsy. Czego to się człowiek w życiu nie nasłucha. — Próbowała włożyć Mai łyżkę do buzi, ale mała nie chciała jeść. — Panienka urządza strajk głodowy. Jeśli nie zje chociaż trochę, to już nigdy mi nie pozwolą się nią opiekować — westchnęła. Buzia Mai pozostała niezdobyta jak Fort Knox.

— Mogę spróbować? — spytał Gösta, sięgając po łyżkę.

Annika spojrzała na niego ze zdumieniem.

— Ty? Proszę bardzo. Tylko za wiele się nie spodziewaj.

Gösta nie odpowiedział. Zamienili się miejscami, Gösta usiadł obok Mai. Zrzucił z łyżki połowę tego, co nabrała Annika, i podniósł do góry.

— Brum, brum, leci, leci samolocik… — Łyżka szybowała w powietrzu jak samolot. Maja nagrodziła go pełnym skupienia spojrzeniem. — Brum, brum, samolocik leci prosto do…

Maja jak na sygnał otworzyła buzię i samolocik z ładunkiem spaghetti w sosie mięsnym wylądował.

— Mmm… jaka pycha — powiedział Gösta i przygotował następną łyżkę. — Buch, buch, teraz jedzie pociąg… Buch, buch, jedzie pociąg prooosto do tunelu.

Maja znów otworzyła buzię, spaghetti wjechało do tunelu.

— A niech mnie, gdzieś ty się tego nauczył? — zdziwiła się Annika.

— E tam, przecież to nic takiego — odparł skromnie, ale uśmiechnął się z dumą, gdy do buzi Mai trafił trzeci kęs, wieziony przez samochód wyścigowy.

Annika siedziała przy stole i patrzyła z podziwem, jak talerz pustoszeje i Maja wyjada wszystko, do ostatniego okruszka.

— Wiesz co, Gösta — powiedziała łagodnie — życie jest czasem okropnie niesprawiedliwe.

— A nie myśleliście nigdy o adopcji? — spytał, nie patrząc na nią. — Za moich czasów adopcje zdarzały się rzadko. Ale dziś bym się nie wahał. Teraz niemal co drugie dziecko jest adoptowane.

— Rozmawialiśmy o tym — powiedziała Annika, rysując palcem kółka na obrusie. — Ale jakoś do niczego nie doszło. Staraliśmy się wypełnić sobie życie inaczej… ale…

— Jeszcze nie jest za późno — zauważył. — Gdybyście od razu się tym zajęli, nie musiałoby to długo trwać. Nieważny kolor skóry. Bierzcie dziecko z kraju, w którym są najkrótsze kolejki. Tyle dzieci potrzebuje domu. Gdybym był dzieckiem i trafił do waszego domu, uważałbym się za szczęściarza.

Annika przełknęła ślinę, patrzyła na swój palec krążący po stole. Słowa Gösty obudziły w niej coś, co od lat od siebie z mężem odsuwali. Może ze strachu. Tyle było poronień i zawiedzionych nadziei, że bali się kolejnej porażki. Ale może już nabrali sił? Może by się odważyli? Przecież nadal pragnęli dziecka równie mocno i gorąco jak kiedyś. Nie udało im się przestać tęsknić za dzieckiem, za kochaniem go i braniem na ręce.

— Dość tego, muszę w końcu popracować. — Gösta wstał, nie patrząc na Annikę. Niezdarnie pogłaskał Maję po główce. — W każdym razie zjadła. Niech Patrik nie myśli, że grozi jej u nas głód.

Stał już w drzwiach, gdy Annika powiedziała cicho:

— Dziękuję.

Zażenowany skinął głową. Poszedł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Siadł przed komputerem i niewidzącymi oczami wpatrywał się w ekran. Przed oczami miał Maj Britt. I synka, który żył zaledwie kilka dni. Tyle czasu minęło, kawał życia, a on ciągle czuł małą piąstkę zaciśniętą na swoim palcu.

Westchnął i kliknął myszą, otwierając rozgrywkę.


Przez trzy godziny Erice udało się nie myśleć o fatalnych odwiedzinach u Britty. Przez ten czas napisała pięć stron książki. Potem musiała się poddać, powróciły myśli o Britcie.

Wracając od niej, strasznie się wstydziła. Nie potrafiła się otrząsnąć. Ciągle miała w pamięci spojrzenie Hermana, gdy zastał ją w kuchni obok żony w stanie kompletnego rozpadu. Musiała mu przyznać rację: nie zauważyła pewnych sygnałów. Ale nie żałowała, że tam poszła. Dostała nowe kawałki układanki o życiu matki. Niezbyt zrozumiałe, ale zawsze coś.

Swoją drogą to dziwne. Wcześniej nie znała tych imion: Erik, Britta i Frans. Przecież musieli być dla matki bardzo ważni w pewnym okresie jej życia, a jednak chyba nie kontaktowali się ze sobą jako dorośli. Wszyscy nadal mieszkali w niewielkiej Fjällbace, ale jakby każde w osobnym świecie. Axel i Britta zgodnie nakreślili obraz Elsy, który w ogóle nie przystawał do wyobrażenia Eriki o matce. Nie postrzegała matki jako osoby ciepłej, troskliwej, czyli takiej, jaką była opisana przez nich młoda Elsy. Nie mogłaby powiedzieć o matce, że była złym człowiekiem. Ale na pewno trzymała ludzi na dystans i była zamknięta w sobie. Widocznie ciepło, które kiedyś w sobie miała, ulotniło się na długo przed narodzinami Eriki i Anny. Erice zrobiło się żal, że coś ją ominęło i już się nie da tego nadrobić, ponieważ matki już nie ma. Cztery lata temu zginęła w wypadku samochodowym razem z mężem, ich ojcem. Erika nie potrafiła ani wzbudzić w sobie uczuć do niej, ani oczekiwać zadośćuczynienia. Nie mogła ani błagać, ani oskarżać. Co najwyżej liczyć, że uda jej się zrozumieć matkę. Co się stało z tą Elsy, o której mówili jej przyjaciele? Co się stało z miłą, ciepłą i czułą Elsy?

Przerwało jej pukanie do drzwi. Poszła otworzyć.

— Anna? Wchodź.

Przenikliwym wzrokiem starszej siostry od razu dostrzegła czerwone obwódki wokół jej oczu.

— Co się stało? — spytała, choć nie chciała okazywać aż takiego niepokoju.

W ostatnich latach Anna wiele przeszła i Erika ciągle nie mogła przestać jej matkować, co zresztą robiła już w dzieciństwie.

— Zwykłe problemy wynikające z połączenia dwóch rodzin. — Anna próbowała się uśmiechnąć. — Nic takiego, poradzę sobie, ale będzie mi łatwiej, jak się wygadam.

— Chodź, napijemy się kawy. A jak dobrze poszukam w szafkach, znajdę coś słodkiego na pocieszenie.

— Jako mężatka nie musisz już sobie zawracać głowy dietą, co?

— Nawet mi nie przypominaj. — Erika westchnęła i ruszyła do kuchni. — Wystarczył tydzień siedzenia przy komputerze i za chwilę będę musiała kupić nowe spodnie, bo te nie dopinają mi się w talii.

— Skąd ja to znam — powiedziała Anna, siadając przy stole. — Mam wrażenie, że od czasu jak zamieszkałam z Danem, mnie również przybyło w okolicach talii. W dodatku on może jeść, ile chce, i wcale od tego nie tyje.

— Paskuda jedna — zauważyła Erika, wykładając na talerz drożdżówki. — Nadal je na śniadanie bułki cynamonowe?

— Czyli robił to również za waszych czasów? — Anna ze śmiechem potrząsnęła głową. — A teraz wyobraź sobie, jak mam nauczyć dzieci zdrowych nawyków żywieniowych, jeśli Dan siedzi przy stole i macza bułki w gorącym kakao.

— Wiesz, kanapek z pastą kawiorową, które Patrik macza w kakao, też nie polecam… Mów, co się stało. Belinda znowu się awanturuje?

— Wszystko się od tego zaczyna i o to rozbija. W dodatku pokłóciliśmy się dzisiaj z Danem… — mówiła Anna, sięgając po drożdżówkę. Widać było, że jest zmartwiona. — W gruncie rzeczy to nie jest wina Belindy. Próbowałam to tłumaczyć Danowi. Przerasta ją ta sytuacja. W dodatku nie miała na nic wpływu. Ona ma rację. Nie prosiła się o macochę z dwójką nieznośnych dzieciaków.

— W zasadzie masz rację. Ale z drugiej strony macie prawo się domagać, żeby się zachowywała przyzwoicie. To już sprawa Dana. Doktor Phil[16] uważa, że macocha i ojczym nie powinni dyscyplinować starszych dzieci partnera…

— Doktor Phil… — Anna zakrztusiła się ze śmiechu. — Widzę, że był już najwyższy czas, żebyś sobie darowała urlop macierzyński. Doktor Phil!

— A żebyś wiedziała. Bardzo dużo się nauczyłam z tych programów — powiedziała urażona Erika.

Nie zamierzała słuchać kpin ze swego idola. Jego talk-show przez rok był główną atrakcją jej dnia. Teraz również zamierzała robić sobie przerwę na lunch w porze jego nadawania.

— Jest w tym oczywiście trochę racji — przyznała niechętnie Anna. — Mam wrażenie, że albo Dan nie traktuje tego poważnie, albo aż za poważnie. Od ubiegłego piątku tłumaczę mu, żeby nie walczył z Pernillą o opiekę nad dziećmi, a on mi bredzi, że nie wierzy, że Pernilla sobie z nimi poradzi… Nieźle się nakręcił. Na to wpada Belinda i robi się afera. Ona mówi, że nie chce już mieszkać u nas. Więc Dan wsadził ją do autobusu do matki, do Munkedal.

— A co na to wszystko Emma i Adrian?

Erika sięgnęła po następną drożdżówkę. W przyszłym tygodniu się za siebie weźmie. Na pewno. Ale teraz musi się rozkręcić z pisaniem…

— Odpukać. — Anna popukała w stół. — Oni uważają, że jest super. Uwielbiają Dana i dziewczynki. Uważają, że to wspaniale mieć starsze rodzeństwo. Więc przynajmniej na tym froncie jest spokój.

— A Malin i Lisen? — Erika zapytała o młodsze siostry Belindy, jedenasto- i ośmioletnią.

— W porządku. Lubią się bawić z Emmą i Adrianem. Mnie tolerują, przynajmniej takie mam wrażenie. Tylko z Belindą się pochrzaniło. Taki wiek, że wszystko się chrzani. — Anna westchnęła i również sięgnęła po następną drożdżówkę. — A co u ciebie? Dobrze ci się pisze?

— W zasadzie tak. Początki zawsze są trudne, ale mam już sporo materiału. Poza tym jestem umówiona na kilka rozmów. Rzecz zaczyna nabierać kształtów. Tylko że… — zawahała się.

Od zawsze miała odruch, żeby w każdej sytuacji chronić młodszą siostrę. Doszła jednak do wniosku, że Anna ma prawo wiedzieć. Szybko jej wszystko opowiedziała. Zaczęła od medalu i innych rzeczy, które znalazła w skrzyni matki, opowiedziała o pamiętnikach i o tym, że rozmawiała z ludźmi, którzy kiedyś znali matkę.

— I dopiero teraz mi o tym mówisz? — powiedziała Anna z wyrzutem.

Erika poruszyła się niespokojnie.

— No wiem… Ale w końcu ci powiedziałam, prawda?

Przez chwilę Anna zastanawiała się, czy zbesztać siostrę, ale postanowiła dać spokój.

— Chcę zobaczyć te rzeczy — powiedziała sucho.

Erika zerwała się z krzesła. Ulżyło jej, że siostra już nie ma do niej żalu.

— Zaraz przyniosę.

Pobiegła na piętro, do gabinetu. Przyniosła wszystko. Rozłożyła na stole pamiętniki, kaftanik i medal.

Anna otworzyła szeroko oczy.

— Jak to trafiło w jej ręce? — Wzięła medal i oglądała go ze wszystkich stron. — A to? Czyje to jest? — Podniosła kaftanik i trzymała go na wysokości oczu, przyglądając się plamom. — Czy to rdza?

— Patrik uważa, że to krew — powiedziała Erika.

Anna, niemile zaskoczona, opuściła kaftanik.

— Krew? Dlaczego mama miałaby trzymać w skrzyni zakrwawiony dziecięcy kaftanik?

Odłożyła go z obrzydzeniem i sięgnęła po pamiętniki.

— Jest w nich coś nie dla dzieci? — spytała, wymachując niebieskimi zeszytami. — Jakieś opowieści erotyczne, których lektura grozi urazem psychicznym do końca życia?

— Nie — zaśmiała się Erika. — Ale jesteś pokręcona. Nic niestosownego w nich nie ma. W ogóle niewiele jest. Jakieś banalne zapiski na temat codzienności. Ale zastanawiałam się nad jednym… — Po raz pierwszy miała powiedzieć o czymś, co ją nurtowało już od dawna.

— Nad czym? — zaciekawiła się Anna, przerzucając kartki.

— Czy nie ma więcej zeszytów… Ostatni, czwarty, kończy się w maju 1944 roku. I na tym koniec. Oczywiście mogło jej się znudzić pisanie pamiętnika. Ale akurat wtedy, gdy zapisała czwarty zeszyt? Dziwne.

— Więc myślisz, że jest ich więcej? I co, wyczytałabyś z nich więcej niż z tych? Nie wydaje mi się, żeby mama wiodła życie pełne wrażeń. Tu się urodziła i wychowała, poznała tatę, my się urodziłyśmy i… wiele więcej nie będzie.

– Żebyś się nie pomyliła — powiedziała w zamyśleniu Erika.

Zastanawiała się, ile powinna siostrze powiedzieć. Niby nie miała na myśli nic konkretnego, ale intuicja podpowiadała jej, że natknęła się na większą sprawę, która rzuciła cień również na ich życie, jej i Anny. Medal i kaftanik musiały odegrać ważną rolę w życiu matki, a jednak nigdy o nich nie wspomniała, ani słowem.

Erika zaczerpnęła tchu i szczegółowo opowiedziała o spotkaniach z Erikiem, Axelem i Brittą.

— Poszłaś do Axela Frankla prosić o zwrot medalu w kilka dni po tym, jak odnaleziono zwłoki jego brata? Kurde, musiał pomyśleć, że zachowujesz się jak sęp! — zauważyła Anna z brutalną szczerością, jakiej można oczekiwać tylko od młodszego rodzeństwa.

— Chcesz wiedzieć, co mi powiedzieli, czy nie? — zapytała Erika z irytacją.

Do pewnego stopnia skłonna była przyznać Annie rację. Nie zachowała się zbyt delikatnie.

Erika skończyła opowiadać i Anna zmarszczyła czoło.

— To brzmi tak, jakby znali zupełnie inną osobę. A co ci powiedziała Britta? Wie, skąd mama miała ten medal?

Erika potrząsnęła głową.

— Nie zdążyłam jej spytać. Ma alzheimera i w pewnej chwili zupełnie się pogubiła. Wrócił jej mąż, bardzo się zdenerwował i… — Erika chrząknęła — …wyprosił mnie.

— Erika! — wykrzyknęła Anna. — Poszłaś wypytywać starą, chorą kobietę?! Nie dziwię się, że cię wyrzucił… Musiałaś chyba zgłupieć. — Anna z niedowierzaniem kręciła głową.

— A ciebie to nie ciekawi? Dlaczego mama trzymała to wszystko? Dlaczego ludzie, którzy ją znali dawniej, mówią o niej jak o nieznanej nam osobie? Elsy, o której mówią, nie jest tą osobą, którą myśmy znały. Coś musiało się stać… Britta właśnie chciała o tym powiedzieć, ale nagle się pogubiła, zaczęła coś mamrotać o starych kościach i… nie pamiętam dokładnie. Wydaje mi się, że to była metafora… czegoś, co ukryte i… może sobie coś wmawiam, ale coś w tym jest i mam zamiar się dowiedzieć co…

Zadzwonił telefon. Erika poszła odebrać, przerywając ten zagmatwany wywód.

— Erika, słucham. A, cześć, Karin. — Odwróciła się do Anny i zrobiła wielkie oczy. — Dziękuję, wszystko dobrze. Mnie też jest miło, że wreszcie mamy okazję porozmawiać. — Skrzywiła się. Anna nie rozumiała, o co chodzi. — Patrik? Nie, nie ma go. Wziął Maję i pojechali w odwiedziny do komisariatu, i nie wiem, gdzie się teraz podziewają. Aha… na pewno mają ochotę z wami pospacerować. Jutro o dziesiątej. Koło apteki. Dobrze, przekażę mu. Zadzwoni do ciebie, gdyby się okazało, że ma inne plany, ale nie wydaje mi się. Dzięki. Do usłyszenia.

— Kto to był? — zdziwiła się Anna. — Co za Karin? Po co Patrik ma się z nią spotkać koło apteki?

Erika usiadła przy stole i po dłuższej chwili odparła:

— Karin, była żona Patrika. Ona i ten jej Leffe od orkiestry tanecznej sprowadzili się mianowicie do Fjällbacki i tak się złożyło, że Karin i Patrik są jednocześnie na urlopie wychowawczym, więc jutro pójdą razem na spacer.

Anna pękała ze śmiechu.

— Czyli umówiłaś Patrika z jego byłą żoną? Boże, ale piękna historia! Mogłabyś jeszcze obdzwonić parę jego byłych dziewczyn, żeby dołączyły. Biedaczek, nie powinien się nudzić na urlopie.

Erika spojrzała na nią ze złością.

— Może nie zauważyłaś, ale to ona dzwoniła, nie ja. Nie ma w tym nic dziwnego. Są rozwiedzeni, i to od lat. A teraz oboje mają urlop wychowawczy. Naprawdę, wcale mi to nie przeszkadza.

— Oczywiście — śmiała się Anna, trzymając się za brzuch. — Właśnie widzę, jak ci nie przeszkadza… Tylko nos ci się wydłuża coraz bardziej.

Erika miała ochotę cisnąć w siostrę drożdżówką, ale rozmyśliła się. Nie jest zazdrosna, niech sobie Anna myśli, co chce.


Może od razu pogadamy z tą sprzątaczką? — zaproponował Martin.

Patrik pomyślał i sięgnął po komórkę. Jak tylko Annika opowiedziała mu, jak się sprawy mają, schował komórkę do kieszeni i skinął głową.

— W porządku. Właśnie uśpiła Maję w wózku. Masz adres? — spytał Paulę.

— Mam. — Paula przerzuciła kartki i głośno odczytała adres. — Nazywa się Laila Valthers. Powiedziała, że będzie w domu cały dzień. Wiesz, gdzie to jest?

— Tak, to jeden z tych domów koło ronda przy południowym wjeździe do Fjällbacki.

— Tych żółtych? — spytał Martin.

— Właśnie. Trafisz? Kawałek za szkołą skręcisz w prawo.

Jechali minutę, może dwie. Laila była w domu. Kiedy otwierała drzwi, wyglądała na lekko przestraszoną. Wyraźnie nie miała ochoty zapraszać ich do środka, więc zostali w przedpokoju. Zresztą nie było powodu, żeby wchodzić dalej, nie mieli zbyt wielu pytań.

— Sprząta pani regularnie u braci Franklów, zgadza się? — Patrik mówił spokojnie i łagodnie. Starał się, żeby nie poczuła się zagrożona.

— Tak. Mam nadzieję, że nie będę miała problemów w związku z tym… — wyszeptała cicho.

Była drobną kobietą. Miała na sobie wygodny, welurowy brązowy dres. Włosy niewyraźnego koloru, takie, o jakich mówi się „mysie”, ostrzyżone krótko, praktycznie, ale niezbyt ładnie. Przestępując niespokojnie z nogi na nogę, z rękami założonymi na piersiach, czekała na odpowiedź. Patrik domyślił się, dlaczego się niepokoi.

— Pracowała pani u nich na czarno, o to chodzi, tak? Na pewno nie będziemy w to wnikać ani nikomu donosić. Prowadzimy śledztwo w sprawie morderstwa i skupiamy się na zupełnie innych sprawach. — Uśmiechnął się uspokajająco.

Laila przestała się nerwowo kiwać.

— Po prostu kładli kopertę z pieniędzmi dla mnie na komodzie w przedpokoju. Umówiliśmy się, że będę przychodzić co drugą środę, w tygodniach parzystych.

— Miała pani własny klucz?

Potrząsnęła głową.

— Nie. Zostawiali mi zawsze klucz pod wycieraczką, a ja odkładałam na miejsce, kiedy kończyłam.

— A jak to się stało, że tego lata nie przychodziła pani sprzątać? — Paula zadała najważniejsze pytanie.

— Myślałam, że mam przychodzić. W każdym razie nie umawialiśmy się inaczej. Ale kiedy jak zwykle przyszłam, klucza nie było. Zapukałam, ale nikt nie otworzył. Potem jeszcze dzwoniłam, żeby sprawdzić, czy nie zaszło jakieś nieporozumienie. Ale nikt nie odbierał. Oczywiście wiedziałam, że ten starszy, Axel, wyjeżdża na lato, bo tak było zawsze, odkąd tam sprzątałam. Więc gdy się okazało, że nikogo nie ma, pomyślałam, że młodszy też wyjechał. Chociaż uważałam, że to nieładnie. Nawet im się nie chciało mnie zawiadomić. Teraz już wiem, dlaczego tak było… — Spuściła wzrok.

— Nie zauważyła pani nic niezwykłego? — spytał Martin.

Gwałtownie potrząsnęła głową.

— Nie, nie mogę tak powiedzieć. Nie zwróciłam na nic uwagi.

— Może pani pamięta, kiedy dokładnie pani tam poszła? — odezwał się znów Patrik.

— Pamiętam, bo miałam wtedy urodziny. Pomyślałam nawet, że to pech, że akurat tego dnia nic nie wyszło ze sprzątania. Za te pieniądze chciałam sobie coś kupić.

Umilkła, a Patrik spytał delikatnie:

— Czyli jaki to był dzień? Którego ma pani urodziny?

— Ojej, jaka ja głupia. — Zrobiła zmartwioną minę. — Siedemnastego czerwca. Na pewno. Siedemnastego czerwca. Później poszłam tam jeszcze dwa razy, popatrzeć. Nadal nikogo nie było, klucza pod wycieraczką też nie. Pomyślałam, że zapomnieli mnie zawiadomić, że latem nie będzie ich w domu.

Wzruszyła ramionami, co miało oznaczać, że jest przyzwyczajona do takiego traktowania.

— Dziękuję, to dla nas cenne informacje.

Patrik na pożegnanie podał jej rękę i wzdrygnął się, gdy dotknął jej wiotkiej dłoni. Jakby trzymał w ręku martwą rybę.

— Co o tym myślicie? — spytał Patrik, gdy już siedzieli w samochodzie i wracali do komisariatu.

— Myślę, że można postawić tezę, że bardzo prawdopodobne jest, że Erik Frankel został zamordowany między piętnastym a siedemnastym czerwca — powiedziała Paula.

— Też skłaniam się do takiego wniosku.

Patrik skinął głową. Właśnie stanowczo zbyt szybko wziął ostry zakręt przed Anrås i o mały włos nie zderzył się ze śmieciarką. Śmieciarz Leif pogroził mu pięścią, a przerażony Martin złapał za uchwyt nad drzwiami.

— Dostałeś prawo jazdy od Mikołaja na Gwiazdkę, czy co? — odezwała się Paula z tylnego siedzenia. Wydawała się nieporuszona.

— O co ci chodzi? Jestem doskonałym kierowcą! — odparł z oburzeniem Patrik i spojrzał na Martina, szukając poparcia.

— Oczywiście! — Martin zaśmiał się szyderczo i odwrócił się do Pauli: — Chciałem go zgłosić do programu Najgorszy kierowca Szwecji, ale go nie wzięli. Chyba uznali, że byłyby nici z konkursu, inni uczestnicy byliby bez szans.

Paula zachichotała, a Patrik prychnął z oburzeniem:

— Nie wiem, o czym mówisz. Przejechaliśmy razem tyle kilometrów i co? Było jakieś zderzenie albo inny wypadek? Nie. No właśnie. Ani jednego punktu karnego, więc to zwykła potwarz.

Znów prychnął z oburzeniem i spojrzał na Martina. Skutek był taki, że musiał ostro hamować, by nie wjechać w jadącego przed nimi saaba.

I rest my case[17] — powiedział Martin, podnosząc ręce do góry, a Paula zwijała się ze śmiechu.

Patrik boczył się do końca podróży, ale przynajmniej trzymał się przepisowej prędkości.


Nadal był wściekły po spotkaniu z ojcem. Frans zawsze tak na niego działał. Chociaż nie. W dzieciństwie przeważało uczucie zawodu. Mieszanka zawodu i miłości, która z czasem przerodziła się w nienawiść i gniew. Miał świadomość, że te uczucia wpłynęły na jego wybory życiowe, co w praktyce oznaczało, że ojciec sterował jego życiem, ale nie umiał na to nic poradzić. Wystarczyło, że przypomniał sobie wrażenia z widzeń z ojcem w więzieniu. Zimna, szara i bezosobowa sala odwiedzin. Ojciec nieporadnie próbował rozmawiać z nim w taki sposób, jakby uczestniczył w jego życiu, choć obserwował je tylko z oddali, zza krat.

Od ostatniej odsiadki minęło wiele lat. Ale nie znaczyło to, że ojciec stał się lepszym człowiekiem. Na pewno stał się bardziej przebiegły. Wybrał inną drogę. Więc Kjell poszedł w drugą stronę. O organizacjach wrogich cudzoziemcom pisał z pasją, która zapewniła mu nazwisko i szacunek również poza redakcją „Bohusläningen”. Często latał z Trollhättan do Sztokholmu, żeby brać udział w dyskusjach w telewizji o destrukcyjnej roli neonazizmu i o tym, jak społeczeństwo może się przed nim bronić. W odróżnieniu od ludzi, którzy z przesadnej grzeczności byli gotowi zapraszać neonazistów do udziału w debacie, był zwolennikiem twardej postawy. Mówił, że nie wolno ich tolerować, należy na każdym kroku zwalczać, sprzeciwiać się, gdziekolwiek zabiorą głos, i wyrzucać za drzwi. Tępić jak zarazę.

Zaparkował w pobliżu domu byłej żony. Nie zadzwonił, bo mogłaby wyjść, ale upewnił się, że będzie. Dłuższą chwilę spędził w samochodzie. Czekał, aż się pokaże. Przyjechała po godzinie i zaparkowała na wjeździe, przed domem. Widocznie wróciła z zakupów, bo wyjęła z samochodu kilka toreb. Kjell zaczekał, aż wejdzie, i podjechał pod dom, pokonując ostatnie sto metrów. Wysiadł i głośno zapukał. Na twarzy Cariny pojawił się wyraz znużenia, gdy zobaczyła, kto stoi na progu.

— Czego chcesz? — spytała szorstko.

Kjell się rozzłościł. Dlaczego ona nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, nie rozumie, że nie wolno się patyczkować, że należy reagować ostro. Odezwały się wyrzuty sumienia i rozzłościł się jeszcze bardziej. Czy ona zawsze musi wyglądać na taką… zgnębioną? Przecież minęło już dziesięć lat.

— Musimy porozmawiać. O Perze.

Przepchnął się i wszedł do środka. Ostentacyjnie zdjął buty i powiesił kurtkę. Carina sprawiała wrażenie, jakby zamierzała zaprotestować, ale tylko wzruszyła ramionami i weszła do kuchni. Oparła się o zlew i skrzyżowała ramiona na piersi, jakby się szykowała do walki. Odbyli już niejedną taką rundę.

— Co znowu?

Potrząsnęła głową, kosmyk ciemnych włosów opadł jej na oczy. Musiała go odsunąć palcem. Tyle razy widział ten gest. Zachwycał go, gdy się poznali, i jeszcze w pierwszych latach, zanim górę wzięło znużenie codziennością, zanim miłość zbladła i postanowił pójść inną drogą. Wcale nie miał pewności, czy dokonał wtedy właściwego wyboru.

Wysunął krzesło i usiadł.

— Musimy coś z tym zrobić, samo się nie rozwiąże. Jak człowiek raz w to wpadnie…

Przerwała mu gestem.

— A kto powiedział, że ja tak myślę? Uważam tylko, że problemy trzeba rozwiązywać inaczej. Zrozum, że wysyłanie Pera w świat to żadne rozwiązanie.

— Czy ty nie rozumiesz, że trzeba go wyrwać z tego środowiska?!

Gniewnym gestem przesunął dłonią po włosach.

— Mówisz o środowisku, a masz na myśli swojego ojca — powiedziała z pogardą. — Myślę, że powinieneś zacząć od rozwiązania swoich problemów w relacjach z ojcem i dopiero potem zabierać się do Pera.

— Jakich problemów? — Kjell podniósł głos. Musiał kilka razy głęboko odetchnąć, żeby się uspokoić. — Po pierwsze, mówiąc o konieczności wyrwania go stąd, mam na myśli nie tylko ojca. Myślisz, że nie wiem, co się tu dzieje? Że masz flaszki poutykane w szafkach i szufladach?

Zatoczył dłonią po kuchni.

Carina nabrała powietrza. Chciała zaprotestować, ale powstrzymał ją, podnosząc rękę.

— Między mną i ojcem nie ma co rozwiązywać — wycedził przez zęby. — Nie chciałbym już mieć z nim nic wspólnego i na pewno nie pozwolę mu wpływać na Pera. A skoro nie jesteśmy w stanie go pilnować na okrągło, nie przypuszczam zresztą, żeby cię to interesowało, nie widzę innego rozwiązania, jak szkoła z internatem i z kadrą, która umie sobie radzić z takimi problemami.

— Niby jak to sobie wyobrażasz, co? — krzyknęła Carina. Grzywka znów opadła jej na oczy. — Nastolatków nie wsadza się do poprawczaka bez powodu. Najpierw musiałby coś przeskrobać. A ty pewnie zacierasz ręce i czekasz, kiedy…

— Włamał się — przerwał jej Kjell.

— Co ty opowiadasz? Jak to się włamał?

— Na początku czerwca. Właściciel domu złapał go na gorącym uczynku. Zadzwonił po mnie. Pojechałem i zabrałem Pera. Dostał się tam przez okienko do piwnicy i właśnie ładował kieszenie do pełna, kiedy został przyłapany. Właściciel zamknął go na klucz i zagroził, że wezwie policję, jeśli mu nie poda numeru rodziców. Per podał mój.

Nie potrafił ukryć satysfakcji, kiedy zobaczył jej minę: była zdumiona i zawiedziona.

— A dlaczego nie mój?

Kjell wzruszył ramionami.

— Kto to wie? Ojciec to zawsze ojciec.

— Gdzie się włamał?

Nadal nie mogła się pogodzić z tym, że Per wolał, żeby przyjechał ojciec.

Kjell zwlekał kilka sekund. Potem powiedział:

— Do tego gościa, którego w zeszłym tygodniu znaleźli martwego we Fjällbace. Erik Frankel. Do jego domu.

— Ale dlaczego?

— Właśnie próbuję ci wyjaśnić! Erik Frankel był ekspertem od drugiej wojny światowej, miał mnóstwo rzeczy z tamtych czasów. Per prawdopodobnie chciał zaimponować kumplom, pokazać im jakieś autentyki.

— Policja wie?

— Jeszcze nie — odparł Kjell zimno. — Wszystko zależy od…

— Zrobiłbyś to własnemu synowi? Doniósłbyś na niego na policję? — wyszeptała, wpatrując się w niego.

Kjell poczuł gulę w żołądku. Zobaczył Carinę taką, jaką ją widział za pierwszym razem, gdy się poznali, na zabawie w Wyższej Szkole Dziennikarstwa. Przyszła z koleżanką, która tam studiowała i która od razu się zmyła z jakimś chłopakiem. Carina czuła się samotna i była bardzo speszona. Przysiadła na jakiejś kanapie, a Kjell zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Miała na sobie żółtą sukienkę i żółtą wstążkę we włosach, wówczas długich i ciemnych, jak dziś, tylko bez tych srebrnych nitek. Było w niej coś takiego, że chciał się nią zaopiekować, chronić ją i kochać. Pamiętał ślub. Miała na sobie suknię, która wtedy wydawała jej się niezwykle piękna, a dziś, z tymi wszystkimi falbankami i bufkami, zostałaby uznana za relikt lat osiemdziesiątych. On uważał, że jest zjawiskowa. A potem ta chwila, gdy pierwszy raz zobaczył ją z Perem. Umęczoną, nieumalowaną, w brzydkiej szpitalnej koszuli. Trzymając na ręku synka, podniosła wzrok i uśmiechnęła się, a on poczuł, że byłby gotów stanąć do walki ze smokiem albo wziąć się za bary z największą armią, i nawet ją pokonać.

Stali naprzeciwko siebie jak dwoje wojowników i przez mgnienie oka oboje widzieli obrazy z przeszłości. Chwile, gdy śmiali się i kochali. Zanim miłość odeszła w zapomnienie, stała się krucha, łamliwa, a jego pociągnęły nowe wyzwania. Gula w żołądku jeszcze stwardniała.

Odsunął od siebie te myśli.

— Jeśli będę musiał, to postaram się, żeby policja się dowiedziała. Albo razem się postaramy, żeby Per zmienił środowisko, albo zajmie się tym policja.

— Ty świnio! — powiedziała. W jej głosie słychać było rozpacz i rozczarowanie, że nie dotrzymał słowa.

Kjell wstał. Narzucając sobie chłód, powiedział:

— Tak się przedstawia sytuacja. Mam parę pomysłów, dokąd moglibyśmy wysłać Pera. Prześlę ci je mailem, żebyś mogła rzucić okiem. I pod żadnym pozorem nie wolno mu utrzymywać kontaktów z moim ojcem. Żadnych. Zrozumiałaś?!

Carina nie odpowiedziała. Opuściła głowę na znak, że się poddaje. Minęły czasy, gdy umiała mu się sprzeciwić. Poddała się w dniu, gdy ją zostawił.

Kjell wsiadł do samochodu, przejechał kilkaset metrów i zatrzymał się. Oparł głowę na kierownicy i zamknął oczy. Przed oczami miał Erika Frankla. Myślał o tym, czego się od niego dowiedział. Co powinien z tym zrobić?

Загрузка...