11


Fjällbacka 1944

— Tak właśnie myślałam, że cię tu znajdę.

Elsy zajęła miejsce koło Erika, który schronił się w skalnej rozpadlinie.

— Tu mam najwięcej spokoju — odparł opryskliwie, ale jego twarz natychmiast się rozjaśniła i zamknął trzymaną na kolanach książkę. — Przepraszam — powiedział. — Nie chciałem się wyładowywać na tobie.

— Chodzi o Axela, co? — spytała miękko. — Jak nastrój w domu?

— Jakby już umarł — powiedział Erik, spoglądając na niespokojne wody u wejścia do portu. — W każdym razie matka zachowuje się tak, jakby Axel już nie żył. A ojciec… tylko coś mamrocze. Nie chce o nim rozmawiać.

— A ty jak się czujesz? — spytała Elsy, patrząc uważnie na przyjaciela.

Znała go tak dobrze, znacznie lepiej, niż przypuszczał. Tyle godzin wspólnych zabaw: ona, Erik, Britta i Frans. Niewiele im tego zostało, wkrótce będą dorośli. Ale teraz nie widziała większej różnicy między czternastoletnim Erikiem a pięcioletnim chłopczykiem w krótkich spodenkach, który nawet wtedy był starcem w ciałku dziecka. Jakby się urodził jako starszy pan i stopniowo dorastał do swego prawdziwego „ja”, a ciała dziecka, potem chłopca i wreszcie młodzieńca były niezbędnymi etapami dorastania do właściwego wcielenia.

— Sam nie wiem — odparł sucho. Odwrócił twarz, ale nie dość szybko. Elsy dostrzegła błysk w kąciku oka.

— Właśnie że wiesz — powiedziała, wpatrując się w jego profil. — Opowiadaj.

— Mam… sprzeczne uczucia. Po tym, co się stało i nadal dzieje się z Axelem, z jednej strony boję się i jest mi smutno. Na samą myśl, że mógłby umrzeć… — Nie znajdował właściwego słowa, ale Elsy wiedziała, co chciał powiedzieć. W milczeniu czekała na dalszy ciąg. — Z drugiej strony jestem… strasznie zły. — Głos mu się obniżył. Pewnie tak będzie brzmiał, kiedy stanie się dorosły. — Zły, bo dla rodziców stałem się jeszcze bardziej niewidzialny. Nie ma mnie, w ogóle nie istnieję. Dopóki był Axel, część jego blasku padała na mnie. Choćby promyk, a i to tylko czasem. To wystarczyło, więcej mi nie było trzeba. Axel zasługiwał na to, żeby być w centrum zainteresowania. Zawsze był lepszy ode mnie. Nigdy bym się nie odważył na to co on. Nie jestem odważny, nie przyciągam ludzkich spojrzeń, nie mam tego daru, że ludziom jest dobrze w moim towarzystwie. Bo wydaje mi się, że na tym polegała… polega… jego tajemnica, że ludzie czują się dobrze w jego obecności. Ja nie mam tej cechy. Ja ludzi denerwuję, niepokoję. Nie wiedzą, co ze mną zrobić. Za dużo wiem, za mało się śmieję. Ja…

Musiał zaczerpnąć powietrza po tej przemowie, chyba najdłuższej w życiu.

Elsy się roześmiała.

— Uważaj, bo zaraz ci zabraknie słów. Zwykle jesteś taki małomówny. — Uśmiechała się, ale Erik zacisnął szczęki.

— Ale właśnie tak czuję. Wiesz co, myślę, że gdybym tak ruszył przed siebie, tobym szedł i szedł, i już bym nie wrócił. A w domu nawet by nie zauważyli, że mnie nie ma. Dla rodziców jestem tylko cieniem przemykającym się gdzieś na skraju ich pola widzenia. Może by im nawet ulżyło, gdyby ten cień zniknął i wreszcie mogli się skupić tylko na Axelu. — Głos mu się załamał. Ze wstydem odwrócił twarz.

— Eriku, na pewno by zauważyli, gdybyś zniknął. Słowo daję. Tylko że oni cały czas usiłują poradzić sobie z tym, co się stało z Axelem.

— Minęły cztery miesiące od chwili, gdy go złapali — odpowiedział głucho. — Ile czasu jeszcze potrzebują? Pół roku? Rok? Dwa lata? Całe życie? Przecież ja jestem tu i teraz. Niezmiennie jestem. Dlaczego dla nich to nic nie znaczy? Czuję się przy tym jak ostatni podlec, że jestem zazdrosny o brata, który prawdopodobnie siedzi w więzieniu. Mogą go skazać na śmierć i już go nigdy nie zobaczymy. Fajny ze mnie brat.

— Nikt nie wątpi, że kochasz Axela. — Elsy pogładziła go po koszuli. — Ale nie ma też nic dziwnego w tym, że chcesz, żeby cię dostrzegali. Wiem, że o to ci chodzi… Musisz im powiedzieć, co czujesz. Zmuś ich, żeby cię zobaczyli.

— Nie mam odwagi. — Erik potrząsnął głową. — A jak pomyślą, że jestem złym człowiekiem?

Elsy chwyciła w dłonie jego twarz, zmusiła go, żeby na nią spojrzał.

— Posłuchaj. To nieprawda, że jesteś złym człowiekiem. Kochasz swojego brata i rodziców. I tak jak oni czujesz żal. Opowiedz im o tym, zażądaj, żeby uwzględnili ten twój żal. Zrozumiano?!

Chciał odwrócić twarz, ale przytrzymała ją. Patrzyła mu w oczy. W końcu skinął głową.

— Masz rację. Porozmawiam z nimi…

Elsy objęła go i uściskała. Poczuła, że się odprężył, gdy go pogłaskała po plecach.

— Co jest, do cholery?

Odskoczyli od siebie, słysząc te słowa. Elsy odwróciła się i zobaczyła Fransa. Patrzył na nich z pobladłą twarzą i zaciśniętymi pięściami.

— Co jest, do cholery! — powtórzył, nie znajdując innych słów.

Elsy zdała sobie sprawę, jak to musiało wyglądać, i zaczęła spokojnie tłumaczyć, żeby Frans zrozumiał, jak było, zanim da upust złości. Zapalał się jak zapałka, nieraz to widziała. Stale sprawiał wrażenie, jakby się gotował ze złości i tylko szukał pretekstu, by dać się jej ponieść. Elsy domyślała się, że Frans ma do niej słabość, i pomyślała, że będzie źle, jeśli jej się nie uda go przekonać.

— Myśmy tylko rozmawiali — mówiła spokojnie, powoli.

— Właśnie widziałem — odparł Frans. W oczach miał coś takiego, że przeszył ją dreszcz.

— Rozmawialiśmy o Axelu, o tym, jak trudno się pogodzić z tym, że on tam jest — powiedziała, nie uciekając przed spojrzeniem Fransa, już nie tak dzikim i zimnym jak przed chwilą. — Pocieszałam Erika. Tak właśnie było. A teraz siadaj i porozmawiaj z nami. — Rozkazującym gestem klepnęła w skałę obok siebie. Wahał się jeszcze, ale rozluźnił zaciśnięte pięści, chłód w jego spojrzeniu ustąpił. Westchnął i usiadł.

— Przepraszam… — powiedział, nie patrząc na nią.

— Nie szkodzi — odparła. — Ale na przyszłość nie wyciągaj pochopnych wniosków.

Frans milczał, po chwili spojrzał na Elsy. Siła uczuć, jaką zobaczyła w jego oczach, przeraziła ją bardziej niż jego zimna furia. Przeczuwała, że to się dobrze nie skończy.

Pomyślała również o Britcie i zakochanych spojrzeniach, jakie mu rzuca. Powtórzyła w myślach, że to się nie może dobrze skończyć.



Jaka sympatyczna.

Karin uśmiechnęła się, pchając wózek z synkiem.

— Erika jest super.

Patrik poczuł, że kąciki jego ust się unoszą. Wprawdzie ostatnio było trochę zgrzytów, ale to drobiazg. Czuł się bardzo szczęśliwy, budząc się co rano u jej boku.

— Chciałabym móc powiedzieć to samo o Leifie — powiedziała Karin. — Ale zaczynam mieć dosyć bycia żoną muzyka estradowego. Oczywiście wiedziałam, w co się pakuję, więc pewnie nie powinnam narzekać.

— Wszystko się zmienia, kiedy pojawia się dziecko — powiedział Patrik, jakby jednocześnie stwierdzał fakt i pytał.

— Doprawdy? — z ironią odparła Karin. — Pewnie jestem naiwna. Nie miałam pojęcia, ile jest pracy przy małym dziecku ani jakie to wyczerpujące… I że nie jest łatwo, jak trzeba samemu to wszystko ciągnąć. Czasem mam wrażenie, że na mnie spada cała czarna robota: nieprzespane noce, zmienianie pieluszek, bawienie się z dzieckiem, karmienie i wizyty u lekarza, gdy zachoruje. A potem zjawia się w domu Leif i Ludde zachowuje się, jakby przybył sam Święty Mikołaj. Wydaje mi się to cholernie niesprawiedliwe.

— A do kogo Ludde idzie, jak sobie zrobi krzywdę? — spytał Patrik.

Uśmiechnęła się.

— Do mnie, masz rację. Nie jest dla niego bez znaczenia, że to ja go nosiłam po nocach. Mimo to czuję się jakoś… oszukana. Nie tak miało być.

Westchnęła i poprawiła Luddemu przekrzywioną czapeczkę, spod której wystawało uszko.

— A według mnie jest jeszcze fajniej, niż się spodziewałem — powiedział Patrik.

Dostrzegł przenikliwy wzrok Karin i domyślił się, że powiedział coś głupiego.

— Erika też tak uważa? — spytała ostro.

Patrik rozumiał, do czego zmierza.

— Nie. W każdym razie nie uważała — odparł. Ścisnęło go w żołądku na wspomnienie pierwszych miesięcy życia Mai, gdy Erika zachowywała się, jakby uszła z niej cała radość.

— Może dlatego, że opieka nad Mają wyrwała ją z dotychczasowego dorosłego życia, podczas gdy ty codziennie chodziłeś do pracy.

— Ale pomagałem, jak mogłem — zaprotestował Patrik.

— Pomagałeś, właśnie — odparła Karin. Wyprzedziła go z wózkiem, bo doszli do wąskiego odcinka ulicy wiodącej do Badholmen. — To wielka różnica: pomagać i ponosić odpowiedzialność. Wcale niełatwo wymyślić, jak uspokoić pobudzone niemowlę, ustalić, jak i kiedy dziecko ma jeść, wymyślić, co z dzieckiem robić przez pięć dni w tygodniu, najczęściej bez kontaktu z drugim dorosłym. Co innego zarządzać firmą o nazwie niemowlę, a co innego być pomocnikiem, który stoi z boku i czeka na polecenia.

— Ale nie możesz wszystkiego zwalać na ojców. — Patrik pchał wózek pod stromą górkę. — Wydaje mi się, że często matki nie chcą oddać władzy ojcom, krytykują, że źle założyli pieluszkę albo źle trzymają butelkę, i tak dalej. Więc myślę, że ojcom bywa ciężko uczestniczyć w zarządzaniu tą firmą.

Karin milczała przez chwilę. Potem spojrzała na Patrika.

— Erika tak się zachowywała, kiedy się opiekowała Mają? Nie dopuszczała cię do dziecka?

Czekała na odpowiedź, a Patrik musiał się dobrze namyślić.

— Nie, nie zachowywała się tak. Było raczej tak, że się cieszyłem, że jestem zwolniony z odpowiedzialności. Jeśli Maja płakała, a ja ją pocieszałem, to wiedziałem, że choćby nie wiem ile krzyczała i nie dawała się uspokoić, zawsze mogę ją oddać Erice i ona to załatwi. Rano z przyjemnością szedłem do pracy, żeby z równą przyjemnością wieczorem wrócić do Mai.

— Bo miałeś swoją dawkę dorosłego świata — zauważyła sucho Karin. — A teraz jak ci idzie? Gdy głównie ty ponosisz odpowiedzialność za dziecko? Wszystko działa, jak trzeba?

Po namyśle Patrik potrząsnął głową.

— Pewnie nie zasługuję na piątkę z opieki nad dzieckiem, że tak to ujmę. Ale to naprawdę niełatwe. Erika pracuje w domu, wie, gdzie co leży i… — Znów potrząsnął głową.

— Skąd ja to znam! Ile razy Leif wraca do domu, tyle razy staje i woła: Kaarin! Gdzie są pieluszki?! Czasem się zastanawiam, jak wy, faceci, możecie funkcjonować w pracy, jeśli w domu nie jesteście w stanie zapamiętać, gdzie są pieluszki.

— E, nie przesadzaj. — Patrik lekko szturchnął Karin w bok. — Aż tacy beznadziejni nie jesteśmy. Sama przyznaj, że jednak się sprawdzamy. Od ojców, którzy nawet nie umieli zmienić dziecku pieluszki, dzieli nas dopiero jedno pokolenie, więc jest postęp. W takich sprawach nie tak łatwo coś zmienić. Wzorowaliśmy się na swoich ojcach, oni nas kształtowali, a na zmiany potrzeba czasu. Ale robimy, co możemy.

— Może ty — powiedziała Karin. W jej głosie znów dała się słyszeć gorycz. — Bo na pewno nie Leif.

Patrik się nie odezwał, nie było nic do powiedzenia. Dopiero potem, kiedy już się pożegnali w Sälvik, przy towarzystwie żeglarskim Norderviken, i poszli każde w swoją stronę, Patrikowi zrobiło się smutno. Kiedy Karin go zdradziła, długo życzył jej jak najgorzej. Ale teraz było mu jej naprawdę żal.


Po telefonie wszyscy rzucili się do samochodu. Mellberg jak zwykle znalazł jakiś wykręt i pośpieszył do swojego gabinetu, a Martin, Paula i Gösta pomknęli w dół Affärsgatan do gimnazjum. Dzwonili z sekretariatu. Martin trafił bez problemu. Nie była to bynajmniej pierwsza wizyta policji w tej szkole.

— Co się stało?

Martin rozejrzał się po pokoju. Na krześle siedział naburmuszony nastolatek. Obok niego stali dyrektor i dwaj mężczyźni, zapewne nauczyciele.

— Per pobił jednego z naszych uczniów — odparł ponuro dyrektor, przysiadając na biurku. — Dobrze, że tak szybko przyjechaliście.

— Co z nim? — spytała Paula.

— Kiepsko. Jedzie po niego karetka, a na razie jest przy nim pielęgniarka. Wezwałem matkę Pera, powinna tu zaraz być.

Dyrektor spojrzał z gniewem na chłopaka, a on w odpowiedzi ziewnął z obojętną miną.

— Zabieramy cię na komisariat. — Martin pokazał chłopakowi, żeby wstał. Zwrócił się do dyrektora: — Może pan jeszcze złapie jego matkę, żeby już tu nie jechała. Jeśli nie, to proszę ją skierować do komisariatu. Na miejscu zostanie moja koleżanka, Paula Morales. Przesłucha świadków.

Paula skinęła głową.

— Zabieram się do roboty — powiedziała i wyszła.

Chwilę później Per, z ciągle tą samą obojętną miną, powlókł się za policjantami. Na korytarzu stała spora grupka ciekawskich. Na ten widok Per uśmiechnął się szeroko i pokazał im środkowy palec.

— Idioci cholerni — mruknął.

Gösta spojrzał na niego ostro.

— Masz milczeć aż do chwili, gdy się znajdziesz w komisariacie.

Per wzruszył ramionami, ale posłuchał. Przez ten krótki czas, kiedy jechali do niedużego budynku, w którym znajdował się zarówno komisariat policji, jak i straż pożarna, wyglądał bez słowa przez okno.

Jak tylko dotarli na miejsce, zaprowadzili chłopaka do pokoju, w którym miał poczekać na matkę. Nagle zadzwonił telefon Martina. Martin przez chwilę słuchał z zaciekawieniem, a potem zwrócił się do Gösty:

— Dzwoniła Paula. Wiesz, kto to jest ten pobity?

— Nie, znamy go?

— Otóż to. Mattias Larsson, chłopak, który znalazł zwłoki Erika Frankla. Wiozą go do szpitala. Przesłuchanie trzeba odłożyć na później.

Gösta przyjął tę wiadomość bez słowa, ale zbladł.

Dziesięć minut później wpadła bez tchu matka Pera, pytając o syna. Annika skierowała ją do Martina.

— Gdzie jest Per? Co się stało?

Była roztrzęsiona i mówiła zduszonym głosem, jakby płakała. Martin podał jej rękę i przedstawił się. Oficjalność często uspokaja. Sprawdziło się to w tym przypadku. Carina powtórzyła pytanie, ale już spokojniej, i usiadła na krześle, które jej wskazał. Martin usiadł na swoim miejscu za biurkiem i skrzywił się lekko, gdy poczuł od niej znajomy zapach przetrawionego alkoholu. Na pewno, bardzo wyraźny. Może była wczoraj na przyjęciu, ale jakoś w to nie wierzył. Lekko nabrzmiała twarz i rozmyte rysy wskazywały na alkoholizm.

— Per został zatrzymany za pobicie. Według pracowników szkoły napadł na kolegę na dziedzińcu przed budynkiem.

— Boże kochany. — Matka Pera chwyciła mocno za poręcz krzesła. — Jak… Ten kolega… — Nie dokończyła.

— W tej chwili wiozą go do szpitala. Jest mocno poszkodowany.

— Ale co? Dlaczego? — Połykała ślinę, potrząsając głową.

— Chcemy to właśnie ustalić. Per siedzi w pokoju przesłuchań. Chcielibyśmy za pani zgodą zadać mu kilka pytań.

Carina skinęła głową.

— Tak, oczywiście. — Znów przełknęła ślinę.

— Dobrze. W takim razie chodźmy z nim porozmawiać. — Martin poszedł przodem. Na korytarzu przystanął przed pokojem Gösty i lekko zapukał we framugę. — Chodź, idziemy pogadać z chłopakiem.

Carina i Gösta przywitali się, po czym wszyscy troje poszli do Pera. Siedział w pokoju przesłuchań, udając znudzonego. Maska opadła na chwilę, gdy zobaczył w drzwiach matkę. Zdradziło go lekkie drgnienie w okolicach oczu, drżenie rąk. Znów zmusił się do obojętności i wpatrzył się w ścianę.

— Per, coś ty narobił? — Carinie zadrżał głos.

Usiadła obok syna i próbowała go objąć, ale odepchnął jej rękę. Nie odpowiedział.

Martin i Gösta usiedli po drugiej stronie stołu. Na środku Martin postawił magnetofon, a obok położył notes i długopis. Z przyzwyczajenia zawsze je miał przy sobie. Potem głośno podał datę i godzinę.

— A więc, Per, możesz nam opowiedzieć, co się stało? Na wypadek gdyby cię to interesowało, Mattias jedzie w tej chwili karetką do szpitala.

Per tylko się uśmiechnął. Matka szturchnęła go łokciem.

— Per! Odpowiadaj. Oczywiście, że interesuje, prawda? — Głos znów jej zadrżał. Syn nadal na nią nie patrzył.

— Dajmy mu odpowiedzieć — powiedział Gösta, mrugając do niej porozumiewawczo.

Czekali chwilę. Per milczał, a potem powiedział hardo:

— Bo Mattias opowiadał głupoty.

— Jakie głupoty? — Martin mówił bardzo spokojnie. — Mógłbyś to wyjaśnić?

Znów milczenie. W końcu się odezwał:

— No, chciał się przypodobać Mii, takiej szkolnej anielicy, wiecie. No więc słyszałem, jak się nadymał, że niby z niego taki chojrak, że poszli z Adamem do domu tego starucha i go znaleźli, a nikt inny się nie odważył! Jak to? Przecież wpadli na to dopiero po tym, jak ja tam poszedłem! Uszy miał jak anteny satelitarne, jak mu opowiadałem o różnych coolerskich rzeczach u tego starego. Wiadomo, że nie odważyliby się pójść pierwsi. Gnojki jedne.

Per się roześmiał. Zawstydzona Carina wpatrywała się w stół. Martin połapał się dopiero po chwili.

— Mówisz o domu Erika Frankla? We Fjällbace?

— Tak, tego starucha, co go Mattias i Adam znaleźli martwego. Co ma te hitlerowskie klamoty. Ale tam tego jest! — Oczy mu zalśniły z podziwu. — Chciałem tam jeszcze iść z kumplami, żeby sobie trochę wziąć, ale przyszedł ten stary i zamknął mnie w pokoju, i zadzwonił po ojca, i…

— Czekaj, czekaj. — Martin podniósł obie ręce. — Powoli. Mówisz, że Erik Frankel cię przyłapał, kiedy się do niego włamałeś, i zamknął cię w pokoju?

Per przytaknął.

— Myślałem, że go nie ma w domu, i wszedłem przez okno do piwnicy. Ale zszedł, kiedy byłem w tym pokoju z książkami i tym całym gównem, no i zamknął drzwi na klucz. A potem kazał mi podać telefon ojca i zadzwonił po niego.

— Czy pani o tym wiedziała?

Martin spojrzał ostro na Carinę. Skinęła głową.

— Tak, ale dowiedziałam się dopiero parę dni temu. Powiedział mi Kjell, mój były mąż. Wcześniej nie miałam pojęcia. Per, nie rozumiem, dlaczego nie podałeś mu mojego numeru. Zamiast mieszać w to ojca.

— I tak byś nic nie zrozumiała — odparł i po raz pierwszy spojrzał na matkę. — Albo leżysz w łóżku, albo chlejesz. Masz gdzieś całą resztę. Teraz też jedziesz wódą, wiesz?

Ręce mu zadrżały, jak wtedy, gdy weszli do pokoju i na chwilę przestał nad sobą panować.

Carina spojrzała na syna, łzy napłynęły jej do oczu. Potem powiedziała cicho:

— Tylko tyle masz mi do powiedzenia po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam? Karmiłam cię, ubierałam i przez wszystkie te lata byłam z tobą, po tym jak twój ojciec się na nas wypiął. — Zwróciła się do Martina i Gösty: — Pewnego dnia po prostu odszedł. Spakował walizki i sobie poszedł. Okazało się, że zrobił dziecko jakiejś dwudziestopięciolatce, więc nas zostawił i nawet się nie obejrzał. Założył nową rodzinę, a nas potraktował jak śmieci.

— Minęło już dziesięć lat od tego czasu — zauważył niechętnie Per. W tym momencie wyglądał na więcej niż swoje piętnaście lat.

— Jak się nazywa twój ojciec? — spytał Gösta.

— Mój były mąż nazywa się Kjell Ringholm — odparła bezbarwnym głosem Carina. — Mogę wam dać jego numer.

Martin i Gösta wymienili spojrzenia.

— Kjell Ringholm z „Bohusläningen”? — upewnił się Gösta. Wszystko wreszcie zaczęło mu się składać w całość. — Syn Fransa Ringholma?

— Frans to mój dziadek — powiedział z dumą Per. — Jest super. Siedział nawet w więzieniu, a teraz zajmuje się polityką. Wystartują w następnych wyborach i wygrają, a wtedy czarnuchy wylecą z naszej gminy.

— Per! — zawołała z przerażeniem Carina, a potem zwróciła się do policjantów. — On jest w tym wieku, kiedy człowiek szuka, próbuje różnych ról. Dziadek rzeczywiście ma na niego zły wpływ. Kjell zabronił Perowi się z nim spotykać.

— Tylko spróbujcie — mruknął Per. — A ten staruch od tych hitlerowskich rupieci dostał za swoje. Słyszałem, jak gadali, kiedy ojciec po mnie przyjechał. Pieprzył, że mu dostarczy dobre materiały do artykułów o Przyjaciołach Szwecji, zwłaszcza na temat dziadka. Myśleli, że nic nie słyszę, ale się umówili, że się spotkają innym razem. Podły zdrajca. Wcale się nie dziwię, że dziadek się wstydzi mojego ojca — powiedział hardo.

Trzask! Carina wymierzyła mu policzek. Zapadła cisza. Matka i syn patrzyli na siebie ze zdumieniem i jednocześnie z nienawiścią. Po chwili twarz Cariny zmiękła.

— Przepraszam, przepraszam, kochanie. Nie chciałam… ja… Przepraszam. — Chciała objąć syna, ale ją odepchnął.

— Won, ty pijaczko! Nie dotykaj mnie, słyszysz?!

— Proszę o spokój. — Gösta spojrzał na nich surowo i podniósł się z krzesła. — Nie sądzę, żeby w tej chwili udało nam się dowiedzieć czegoś więcej. Per, na razie możesz iść do domu. Ale… — spojrzał pytająco na Martina, a on ledwie dostrzegalnie kiwnął głową — ale skontaktujemy się z opieką społeczną. Mamy tu kilka niepokojących wątków, którym powinni się przyjrzeć. Śledztwo w sprawie pobicia potoczy się swoim trybem.

— Czy to naprawdę konieczne? — spytała Carina drżącym głosem, bez przekonania.

Gösta odniósł wrażenie, że jej ulżyło, że ktoś się zajmie jej problemami.

Per i jego matka wyszli z komisariatu razem, ale nie patrzyli na siebie. Gösta poszedł za Martinem do jego pokoju.

— Jest się nad czym zastanawiać, co? — powiedział Martin, siadając.

— No jest — odparł Gösta, przygryzając wargę i kiwając się na piętach.

— Wyglądasz, jakbyś miał mi coś do powiedzenia.

— No tak, jest pewien drobiazg.

Gösta musiał się zastanowić. Od kilku dni coś mu nie dawało spokoju, a podczas przesłuchania nagle uzmysłowił sobie, co to takiego. Pytanie tylko, jak to sformułować. Martin się nie ucieszy.


Wahał się dłuższą chwilę, stojąc na ganku. W końcu zapukał. Herman otworzył prawie natychmiast.

— Jednak jesteś.

Axel skinął głową.

— Wejdź. Nie mówiłem jej, że przyjdziesz. Nie byłem pewien, czy będzie coś pamiętać.

— Aż tak źle?

Axel spojrzał na Hermana ze współczuciem. Wyglądał na zmęczonego. Musi mu być ciężko.

— To cały wasz klan?

Kiwnął głową w stronę zdjęć. Twarz Hermana rozjaśnił uśmiech.

— Tak, cała gromadka.

Stojąc z rękoma splecionymi na plecach, Axel przyglądał się fotografiom. Wieczory świętojańskie, urodziny, święta Bożego Narodzenia i dni powszednie. Całe mrowie ludzi, dzieci, wnuków. Pozwolił sobie na chwilę refleksji: jak wyglądałaby jego galeria, gdyby ją miał. Zdjęcia z biura. Sterty papierów. Mnóstwo kolacji z ważnymi politykami i innymi wpływowymi ludźmi. Niewielu przyjaciół, właściwie żadnych. Tylko nieliczni wytrzymywali takie życie. Nieustający pościg za kolejnym zbrodniarzem, niezasługującym na swoje przyjemne życie. Pragnienie, by dopaść kolejnego oprawcę, który mimo krwi na rękach może dziś pieścić wnuki. Jak miałaby z tym konkurować rodzina, przyjaciele, zwyczajne życie? Przez większą część życia nie pozwolał sobie nawet na chwilę zastanowienia, czy przypadkiem czegoś nie stracił. Oczywiście jeśli jego wysiłki przynosiły efekty, uważał to za nagrodę. Gdy po całych latach przeszukiwania archiwów i przesłuchiwania ludzi, których pamięć coraz bardziej zawodziła, udawało mu się sprawić, że przeszłość w końcu dopadała winnych i można było im wymierzyć sprawiedliwość, satysfakcja była tak wielka, że odsuwała w cień tęsknotę za normalnym życiem. W każdym razie dotychczas mu się tak wydawało. Teraz jednak, gdy stał przed obrazami z życia Hermana i Britty, przyszło mu do głowy, że może popełnił błąd, dając pierwszeństwo śmierci zamiast życiu.

— Wspaniali — powiedział, odwracając się.

Poszedł za Hermanem do salonu i na widok Britty stanął jak wryty. Nie widział jej od kilkudziesięciu lat, chociaż obaj z Erikiem mieszkali we Fjällbace. Nie było jednak powodu, żeby ich drogi życiowe się przecięły. Miał wrażenie, jakby spadły z niego wszystkie minione lata. Stało się to tak nagle, że się zachwiał. Britta wciąż była piękna. Dużo bardziej urodziwa od Elsy, która była tylko ładna, ale za to promieniała wewnętrznym światłem i życzliwością. W porównaniu z tym uroda Britty wydawała się powierzchowna. Ale coś w jej wyglądzie zmieniło się z upływem czasu. Z dawnej twardości i szorstkiego sposobu bycia nic nie zostało. Britta promieniała matczynym ciepłem, dojrzałością, która przyszła z wiekiem.

— To ty? — spytała, wstając z kanapy. — To naprawdę ty? Axel?

Wyciągnęła do niego obie ręce. Chwycił je. Tyle lat minęło. Bardzo wiele. Sześćdziesiąt. Całe życie. Nawet sobie nie wyobrażał, kiedy był młodszy, że czas może płynąć tak szybko. Dłonie Britty były pomarszczone, usiane drobnymi starczymi plamkami. Włosy już nie ciemne, lecz w pięknym siwym odcieniu. Spokojnie patrzyła mu oczy.

— Dobrze cię znów widzieć, Axelu. Ładnie się zestarzałeś.

— Zabawne, to samo pomyślałem o tobie — odparł z uśmiechem.

— Siadaj, porozmawiamy sobie. Hermanie, zaparzysz nam kawy?

Herman skinął głową i zaczął się krzątać w kuchni. Britta usiadła na kanapie, wciąż trzymając Axela za rękę. Usiadł obok niej.

— Popatrz, w końcu i my się zestarzeliśmy. Kto by pomyślał. — Przekrzywiła głowę.

Axel pomyślał z rozbawieniem, że jednak zostało w niej trochę kokieterii.

— Słyszałam, że udało ci się zrobić wiele dobrego — powiedziała, przyglądając mu się badawczo.

Uciekł wzrokiem.

— Czy ja wiem… Robiłem, co należało. Pewnych rzeczy nie można zamieść pod dywan — powiedział i umilkł.

— Masz rację, Axelu — odparła z powagą. — Masz rację.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Patrzyli na zatokę, aż przyszedł Herman z kwiecistą tacą, kawą i filiżankami.

— Jest kawa.

— Dziękuję, kochanie — powiedziała Britta.

Widząc, jak na siebie patrzą, Axel poczuł ucisk w sercu. Musiał sobie przypomnieć, że jego praca wielu ludziom przyniosła ukojenie, satysfakcję, że ich dręczyciele stanęli przed sądem. To również był wyraz miłości, może nie do jednej, konkretnej osoby, ale jednak miłości.

Britta jakby czytała mu w myślach, bo podając mu filiżankę, spytała:

— Udało ci się życie?

Było to pytanie tak wielowymiarowe i wielowarstwowe, że Axel nie wiedział, co odpowiedzieć. Ujrzał przed sobą Erika i jego przyjaciół, jak siedzą w ich domowej bibliotece, tacy niefrasobliwi, beztroscy. Elsy z tym swoim łagodnym uśmiechem i miłym sposobem bycia. Frans, przy którym wszyscy czuli się tak, jakby stąpali po krawędzi wulkanu. A jednocześnie miał w sobie jakąś kruchość i wrażliwość. Britta, która teraz wydawała się zupełnie inna niż dawniej, w czasach, gdy uważała swoją urodę za tarczę. Wtedy mu się nie podobała. Uważał ją za puste opakowanie, niewarte uwagi. Może rzeczywiście tak było. Ale czas wypełnił to opakowanie. Teraz wydawała się lśnić wewnętrznym blaskiem. No i Erik. Myśl o nim była tak bolesna, że wolał ją od siebie odsunąć. Ale siedząc w domu Britty, zmusił się do spojrzenia na brata, takiego, jakim był wtedy, zanim nastały trudne czasy. Siedzącego przy biurku ojca, z nogami na blacie. Wiecznie potargane brązowe włosy i wyraz roztargnienia na twarzy. Wydawał się przez to znacznie starszy, niż był w rzeczywistości. Erik. Kochany Erik.

Axel zdał sobie sprawę, że Britta czeka na odpowiedź. Musiał zostawić za sobą przeszłość i poszukać odpowiedzi w teraźniejszości, choć były ze sobą mocno splecione, a sześćdziesiąt minionych lat było w jego pamięci jednym wielkim tyglem ludzi, spotkań i zdarzeń. Ręka z filiżanką zadrżała. W końcu powiedział:

— Nie wiem. Chyba tak. Na tyle, na ile zasłużyłem.

— Mnie się udało. I bardzo dawno temu postanowiłam sobie, że na to zasłużyłam. Ty też powinieneś.

Ręka zadrżała mu jeszcze mocniej, kawa chlupnęła na kanapę.

— Ojej, przepraszam… ja…

Herman się zerwał.

— Nic się nie stało, zaraz przyniosę ścierkę.

Po chwili wrócił z kuchni ze zmoczoną ścierką w biało-niebieską kratkę i ostrożnie przyłożył ją do plamy.

Axel drgnął, gdy Britta jęknęła.

— Ojej, mama będzie się gniewać. Taka piękna kanapa. Niedobrze.

Axel spojrzał pytająco na Hermana, a on tylko potarł mocniej plamę.

— Jak myślisz, uda się ją wyczyścić? Ale mama będzie się gniewać!

Britta obserwowała wysiłki Hermana, kiwając się w przód i w tył. Mąż wstał i objął ją ramieniem.

— Będzie dobrze, kochanie. Wyczyszczę plamę. Słowo.

— Na pewno? Bo jeśli mama się rozgniewa, to może powie ojcu i…

Britta zaczęła nerwowo gryźć knykieć zaciśniętej pięści.

— Przyrzekam, że ją wyczyszczę. Mama się nie dowie.

— Jak dobrze. To bardzo dobrze. — Rozluźniła się, ale spojrzała na Axela i zesztywniała. — Kto ty jesteś? Czego chcesz?

Axel nie wiedział, co powiedzieć, i zerknął na Hermana.

— Zawsze tak jest — powiedział, siadając obok żony i głaszcząc ją uspokajająco po ręce.

Britta wpatrywała się w twarz Axela jak w coś irytującego, jakby coś z niej drwiło i uparcie umykało jej świadomości. Mocno chwyciła jego rękę i przysunęła twarz do jego twarzy.

— On mnie woła, wiesz?

— Kto?

Axel musiał się powstrzymać, żeby nie odsunąć twarzy, ręki, żeby się nie odsunąć cały.

Zamiast odpowiedzi usłyszał echo własnych słów:

— Pewnych rzeczy nie da się zamieść pod dywan — wyszeptała powoli, z twarzą przy jego twarzy.

Wyrwał jej rękę i ponad siwą głową Britty spojrzał na Hermana.

— Sam widzisz — powiedział Herman. Słychać było, że jest zmęczony. — To co robimy?


Adrianku! Uspokój się!

Anna aż się spociła przy ubieraniu synka, który ostatnio tak się przy tym kręcił, że nie sposób było włożyć mu choćby skarpetki. Przytrzymała go, próbując włożyć mu majtki, ale wyrwał się z głośnym śmiechem i zaczął biegać po domu.

— Adrian! Przestań wreszcie! Kochanie, mamusia nie ma siły. Przecież mamy jechać z Danem do Tanumshede. Po zakupy. Moglibyśmy pójść do działu z zabawkami w Hedemyrs — kusiła, choć zdawała sobie sprawę, że przekupstwo to nie najlepszy sposób radzenia sobie z jego niechęcią do ubierania się.

— Jeszcze nie jesteście gotowi? — Dan schodził po schodach i patrzył na Annę. Siedziała na podłodze wśród ubrań, a Adrian biegał jak oparzony. — Za pół godziny zaczynam lekcje, muszę jechać.

— No to sam spróbuj go ubrać — syknęła Anna i rzuciła mu ubranka Adriana.

Dan spojrzał na nią zdziwiony. Ostatnio była w nieszczególnym nastroju, ale może to nie takie dziwne. Połączenie dwóch rodzin okazało się większym wyzwaniem, niż się spodziewali.

— Chodź, Adrian. — Dan schwytał małego dzikuska. — Zobaczymy, czy jeszcze umiem sobie z tym radzić.

Włożenie majtek i skarpetek poszło nieoczekiwanie łatwo, ale na tym koniec. Adrian postanowił wypróbować swoje umiejętności na Danie i nie dał sobie włożyć spodenek. Dan podjął kilka prób, a potem i jemu skończyła się cierpliwość.

— Adrian, siedź spokojnie!

Adrian zamarł, a potem poczerwieniał.

— Ty nie jesteś moim tatusiem! Idź sobie! Ja chcę mojego tatusia! Tatusiuuu!

Tego było dla Anny za wiele. Wróciły wspomnienia o Lucasie, o strasznych czasach, gdy żyła we własnym domu jak więzień. Z płaczem pobiegła na górę do sypialni. Rzuciła się na łóżko i zaniosła szlochem.

Po chwili poczuła dłoń Dana na plecach.

— Kochanie, co się z tobą dzieje? Przecież to nic takiego. Mały znalazł się po prostu w nowej sytuacji i nas testuje. Zresztą to i tak nic w porównaniu z tym, co wyprawiała Belinda, gdy była mała. Przy niej Adrian jest zwykłym amatorem. Opierała się przy ubieraniu tak bardzo, że kiedyś miałem dość i wystawiłem ją na dwór w samych majtkach. Pernilla strasznie się na mnie rozzłościła. Bądź co bądź był grudzień. Inna rzecz, że mała stała na dworze najwyżej minutę, bo zaraz zrobiło mi się jej żal.

Anna się nie śmiała. Płakała jeszcze bardziej, wręcz trzęsła się od płaczu.

— Kochanie, co jest? Zaczynam się niepokoić. Wiem, że jesteś po ciężkich przejściach, ale z tym sobie poradzimy. Wszyscy potrzebujemy trochę czasu, potem się wszystko ułoży. Poradzisz… Razem sobie z tym poradzimy.

Zwróciła w jego stronę zapłakaną twarz i podniosła się z łóżka.

— W… wiem — jąkała się, powstrzymując szloch. — Wiem… i ssama… nnie rozumiem, co… się ze mną dzieje.

Dan pogładził ją po plecach. Powoli przestawała płakać.

— Jestem… jakaś taka… przeczulona, nie… rozumiem. Nachodzi mnie tak… tylko, gdy… — nagle przerwała i spojrzała na Dana z otwartymi ustami.

— Co? Kiedy cię nachodzi?

Anna nie mogła wydusić słowa. Po chwili zdała sobie sprawę, że Dan zaczyna się domyślać.

Kiwnęła głową i z szeroko otwartymi oczami powiedziała:

— Nachodzi mnie tak, gdy jestem… w ciąży.

W sypialni zapadła absolutna cisza. A potem od drzwi dobiegł głosik:

— Ubrałem się. Sam. Bo ja już jestem duży. Jedziemy do tego sklepu z zabawkami?

Dan i Anna spojrzeli na Adriana: stał w drzwiach i puchł z dumy. Rzeczywiście. Wprawdzie spodnie włożył tył na przód, a koszulkę na lewą stronę, ale ubrał się, i to zupełnie sam.


Zapachniało przyjemnie już w przedpokoju. Mellberg wszedł do kuchni pełen oczekiwania. Rita zadzwoniła krótko przed jedenastą z pytaniem, czy przyszedłby na lunch, bo Seniorita chciałaby podokazywać z Ernstem. Nie pytał, w jaki sposób suka zakomunikowała to swojej pani. Pewne rzeczy należy po prostu przyjąć niczym mannę z nieba.

— Cześć.

Johanna stała obok Rity i pomagała jej kroić jarzyny. Przychodziło jej to z niejakim trudem, bo z powodu brzucha musiała stać w pewnej odległości od blatu.

— Cześć. Ale ładnie pachnie — powiedział Mellberg, pociągając nosem.

— Będzie chili con carne.

Mówiąc to, Rita podeszła do niego i pocałowała go w policzek. Mellberg musiał się powstrzymać, by nie dotknąć ręką miejsca, do którego przylgnęła wargami. Usiadł przy stole, nakrytym dla czterech osób.

— Będzie jeszcze ktoś? — Spojrzał pytająco na Ritę.

— Moja druga połowa przychodzi na lunch — wyjaśniła Johanna, masując krzyż.

— Może byś usiadła? — Mellberg wysunął krzesło. — Na pewno ci ciężko z tym brzuchem.

Johanna posłuchała, sapnęła i usiadła.

— Jeszcze jak. Na szczęście niedługo koniec. Dobrze będzie się tego pozbyć. — Przesunęła dłonią po brzuchu. — Chcesz dotknąć? — spytała, gdy zobaczyła spojrzenie Mellberga.

— A można? — spytał tępo.

O istnieniu własnego syna dowiedział się dopiero, gdy Simon był nastolatkiem, więc ten etap rodzicielstwa był dla niego całkowitą zagadką.

— O, tu, właśnie kopie.

Johanna chwyciła jego rękę i przyłożyła do lewej strony brzucha. Mellberg drgnął, gdy pod dłonią poczuł silne kopnięcie.

— O cholera. Nieźle sobie poczyna. To nie boli?

Patrzył na jej brzuch i czuł kolejne kopnięcia.

— Niespecjalnie. Przeszkadza tylko czasem, jak chcę spać. Mówią, że będzie mały piłkarz.

— Też tak sądzę.

Mellberg musiał się zmusić, żeby cofnąć rękę. Szczególne przeżycie, ale nie umiałby go nazwać. Tęsknota, fascynacja, poczucie straty… Sam nie wiedział co.

— Czy przyszły tatuś ma do przekazania talent piłkarski? — spytał ze śmiechem.

Zapadło milczenie. Mellberg podniósł wzrok i ujrzał zdumienie w oczach Rity.

— Bertil, to ty nie wiesz, że…

W tym momencie otworzyły się drzwi.

— Jak ładnie pachnie, mamo — usłyszeli z przedpokoju. — Co będzie na lunch? Twoje chili?

Do kuchni wkroczyła Paula. Zdziwienie malujące się na jej twarzy było równe zdziwieniu Mellberga.

— Paula?

— Szefie?

Nagle wszystkie elementy układanki ułożyły się Mellbergowi w całość. Paula, która przeprowadziła się do Fjällbacki z mamą. Rita, która mieszka tu od niedawna. I te czarne oczy. Że też wcześniej nie zauważył. Miały dokładnie takie same oczy. Tylko ta jedna rzecz, nie całkiem…

— Widzę, że już poznałeś moją partnerkę.

Paula ostentacyjnie objęła Johannę i spojrzała na Mellberga wyzywająco, jakby się spodziewała, że powie albo zrobi nie to, co trzeba.

Kątem oka widział, że Rita obserwuje go w napięciu. Trzymała w ręku drewnianą łyżkę, ale przestała mieszać i czekała. Przez głowę przemknęły mu tysiące myśli, uprzedzeń, wcześniejszych, dość nieprzemyślanych wypowiedzi. Wiedział jednak, że oto nadszedł ten moment w życiu, gdy trzeba powiedzieć i zrobić to, co należy. Że gra toczy się o bardzo wysoką stawkę. Czując na sobie spojrzenie Rity, spokojnie powiedział:

— Nie wiedziałem, że będziesz mamą, i to tak niedługo. Gratuluję. Johanna była tak miła, że pozwoliła mi poczuć ruchy tego małego urwisa. Przychylam się do poglądu, że to przyszły piłkarz.

Paula znieruchomiała z Johanną w objęciach. Wpatrywała się w jego oczy. Sprawdzała, czy w jego słowach na pewno nie było ironii albo drugiego dna. A potem się rozluźniła i uśmiechnęła.

— Niezłe przeżycie, prawda?

Wszystkim ulżyło.

Rita znów zaczęła mieszać w garnku i roześmiała się.

— To i tak nic w porównaniu z tym, jak ty kopałaś. Pamiętam, jak twój ojciec żartował, że chyba chcesz się wydostać inną drogą, niż to przyjęte.

Paula pocałowała Johannę w policzek i usiadła przy stole. Nie umiała ukryć zaskoczenia, że widzi Mellberga u matki. A on był bardzo z siebie zadowolony. Nadal dziwiło go, jak dwie kobiety mogą żyć ze sobą, a historia z dzieckiem była dla niego prawdziwą zagadką. Prędzej czy później będzie musiał zaspokoić ciekawość w tej kwestii… Nie ma co. Powiedział to, co należało, i ku własnemu zdziwieniu naprawdę tak pomyślał.

Rita postawiła garnek na stole i poprosiła, żeby sobie nakładali. Spojrzała na Mellberga tak, że przekonał się ostatecznie, że dobrze się zachował.

Nadal myślał o chwili, gdy dotknął napiętego brzucha Johanny i poczuł pod dłonią kopnięcia małej stópki.


Przyszłaś w sam raz na lunch. Właśnie miałem dzwonić po ciebie.

Patrik spróbował zupy pomidorowej, a potem postawił garnek na stole.

— Co za wspaniała obsługa! Z jakiegoż to powodu?

Erika weszła do kuchni, stanęła za mężem i pocałowała go w kark.

— A ty myślisz, że to wszystko? Chcesz powiedzieć, że wystarczy przygotować lunch, żeby ci zaimponować? Widzę, że całkiem niepotrzebnie zrobiłem pranie, posprzątałem w salonie i zmieniłem żarówkę w ubikacji.

Odwrócił się i pocałował ją w usta.

— Nie wiem, coś ty zażył, ale poproszę o trochę tego samego. — Erika patrzyła na niego zadziwiona. — Gdzie Maja?

– Śpi od kwadransa. Będziemy mogli spokojnie zjeść, tylko we dwoje. Potem pomkniesz na górę popracować, a ja pozmywam.

— Dobra… Zaczynam się bać — powiedziała Erika. — Albo przegrałeś wszystkie nasze pieniądze, albo zaraz mi zakomunikujesz, że masz kochankę, albo wzięli cię do programu kosmicznego NASA i powiesz, że przez rok będziesz krążyć wokół Ziemi… Albo też mój mąż został porwany przez kosmitów, a ty jesteś hybrydą człowieka i robota…

— Jak wpadłaś na to, że to NASA? — spytał Patrik, puszczając oko. Pokroił chleb, włożył go do koszyczka i usiadł przy stole naprzeciwko Eriki. — Prawda jest taka, że podczas dzisiejszego spaceru Karin dała mi do myślenia… Pomyślałem, że powinienem bardziej się starać dbać o dom. Ale nie licz, że to na zawsze, bo niczego nie gwarantuję. Może mi się przydarzyć nawrót.

— Czyli jeśli się chce skłonić męża, żeby się bardziej udzielał w domu, wystarczy go wysłać na randkę z byłą żoną. Muszę to powiedzieć przyjaciółkom…

— Mmm… prawda? — Patrik nabrał zupy na łyżkę i podmuchał. — Chociaż to nie była randka. Zresztą nie jest jej łatwo.

Pokrótce opowiedział, co mówiła Karin.

Erika słuchała i kiwała głową na znak, że to zna, chociaż ma w mężu znacznie większe oparcie niż Karin.

— A tobie jak poszło? — spytał Patrik, siorbiąc zupę.

Erika się rozjaśniła.

— Znalazłam całe mnóstwo ciekawych materiałów. Nie masz pojęcia, ile tu się działo podczas drugiej wojny światowej, i we Fjällbace, i w okolicy. Przez granicę norweską przemycano żywność, informacje, broń i ludzi, zbiegłych Niemców i Norwegów z ruchu oporu. No i jeszcze te miny. Wpadło na nie sporo łodzi rybackich i frachtowców. Zatonęły wraz z załogami. Wiedziałeś, że koło Dingle zestrzelono niemiecki samolot? W 1940 roku. Zestrzeliła go szwedzka obrona przeciwlotnicza. Zginęła cała trzyosobowa załoga. Popatrz, nigdy o tym nie słyszałam. Myślałam, że nas wojna właściwie nie dotknęła, poza tym, że były kłopoty z zaopatrzeniem, kartki i tak dalej.

— Widzę, że coraz bardziej się rozkręcasz — zaśmiał się Patrik, nalewając jej jeszcze zupy.

— To jeszcze nie wszystko! Prosiłam Christiana, żeby mi wyszperał materiały o mojej mamie i jej przyjaciołach. Nawet nie sądziłam, że będzie coś takiego. Przecież byli wtedy tacy młodzi. Ale zobacz… — Głos jej zadrżał.

Wstała i poszła po teczkę. Wyjęła z niej gruby plik papierów.

— Ojej, sporo tego znalazłaś.

— Właśnie, czytanie zajęło mi trzy godziny — powiedziała Erika, przerzucając kartki drżącymi palcami. W końcu znalazła to, czego szukała. — Jest. Spójrz tutaj. — Wskazała na artykuł opatrzony dużym czarno-białym zdjęciem.

Patrik wziął do ręki kartkę i przyjrzał się dokładnie. Najpierw zwrócił uwagę na fotografię. Przedstawiała pięć stojących obok siebie osób. Zmrużył oczy, żeby odczytać podpis pod zdjęciem, i rozpoznał cztery nazwiska: Elsy Moström, Frans Ringholm, Erik Frankel i Britta Johansson. Piątego nie znał. Chłopak na oko w tym samym wieku co reszta. Nazywał się Hans Olavsen. Patrik przeczytał artykuł. Erika obserwowała go uważnie.

— No i? Co ty na to? Nie wiem, co to znaczy, ale wydaje mi się, że to nie przypadek. Spójrz na datę. Zjawił się we Fjällbace w tym samym czasie, prawie co do dnia, kiedy mama przestała pisać pamiętnik. Jak myślisz? To nie może być zbieg okoliczności. To musi coś znaczyć! — Erika w podnieceniu chodziła po kuchni.

Patrik jeszcze raz pochylił się nad fotografią, wpatrywał się w pięcioro ludzi. Jeden z nich nie żyje, zamordowany sześćdziesiąt lat później. Coś mu mówiło, że Erika ma rację. To musi coś znaczyć.


Paula szła z powrotem do komisariatu. Po głowie krążyły jej różne myśli. Matka jej wspominała o sympatycznym mężczyźnie towarzyszącym jej podczas spacerów, którego potem udało się również zwabić na kurs salsy. Ale Paula nie wyobrażała sobie, że mógłby to być jej szef. Nie była zachwycona tą sytuacją. Mellberg był chyba ostatnim mężczyzną, którego chciałaby widzieć u boku matki. Musiała jednak przyznać, że wiadomość o jej związku z Johanną przyjął zupełnie dobrze. Wręcz zaskakująco dobrze. Tym bardziej że właśnie obawa przed uprzedzeniami była według niej argumentem przeciwko przeprowadzce do Tanumshede. Bo nawet w Sztokholmie było jej i Johannie trudno uzyskać akceptację. A w małej miejscowości… Mogło się skończyć katastrofą. Po długiej dyskusji z Johanną i z matką doszły razem do wniosku, że jeśli się nie uda, najwyżej wrócą do Sztokholmu. Do tej pory wszystko szło nad podziw dobrze. Paula czuła się doskonale w swoim nowym miejscu pracy, matka zaś odnalazła się, prowadząc kurs salsy i pracując na pół etatu w Konsumie. Johanna jest wprawdzie na zwolnieniu lekarskim, a potem ma wziąć urlop macierzyński, ale już była na wstępnej rozmowie w miejscowej firmie zainteresowanej zatrudnieniem wykwalifikowanej ekonomistki. Jednak na widok miny Mellberga, gdy zobaczył ją, jak wchodzi do kuchni i obejmuje Johannę, przez moment pomyślała, że wszystko to zaraz runie jak domek z kart. Mellberg ją zaskoczył. Może nie jest aż tak beznadziejny, jak sądziła.

W recepcji zamieniła parę słów z Anniką, a potem zapukała we framugę drzwi Martina i weszła.

— Jak wam poszło?

— Z tym pobiciem? Przyznał się, nie miał wyboru. Matka zabrała go do domu, ale Gösta właśnie zawiadamia opiekę społeczną. Sytuacja w domu nie wydaje się najlepsza.

— Najczęściej tak bywa w podobnych przypadkach — powiedziała Paula, siadając.

— Co ciekawe, okazało się, że wszystko zaczęło się od tego, że Per włamał się do Erika Frankla. Wiosną.

Paula uniosła brew, ale nic nie powiedziała. Czekała na dalszy ciąg.

Martin dokończył, potem oboje chwilę milczeli.

— Ciekawe, czym Erik chciał zainteresować Kjella — powiedziała w końcu Paula. — Może chodziło o jego ojca?

Martin wzruszył ramionami.

— Nie mam pojęcia. Myślę, że możemy z nim porozmawiać, zapytać. I tak musimy jechać do Uddevalli, żeby przesłuchać kilku panów z Przyjaciół Szwecji. Tam ma przecież siedzibę „Bohusläningen”. A po drodze zatrzymamy się, żeby pogadać z Axelem.

— Dobra — powiedziała Paula, podnosząc się.

Dwadzieścia minut później znów stali przed domem Axela i Erika. Paula pomyślała, że Axel postarzał się od poprzedniego razu. Jakby poszarzał, wychudł, stał się przezroczysty. Uśmiechnął się na powitanie i nie pytając o powód wizyty, zaprosił ich na werandę.

— Zrobiliście jakieś postępy? — spytał, gdy już usiedli. — W śledztwie — dodał, całkiem niepotrzebnie.

Martin zerknął na Paulę i powiedział:

— Mamy kilka tropów. Najważniejsze, że udało nam się w przybliżeniu określić, kiedy zginął pański brat.

— To już postęp. — Axel uśmiechnął się, ale uśmiech nie złagodził smutku i zmęczenia w jego oczach. — A więc kiedy to nastąpiło?

— Piętnastego czerwca spotkał się ze swoją… znajomą, Violą Ellmander, a zatem wiemy, że wtedy żył. Drugiej daty nie jesteśmy tacy pewni, ale wydaje nam się, że siedemnastego czerwca musiał być martwy, gdy wasza sprzątaczka…

— Laila — wtrącił Axel, widząc, że Martin szuka w pamięci.

— Właśnie, Laila. Przyszła tutaj siedemnastego czerwca, żeby jak zwykle posprzątać, ale nikt jej nie otworzył. Nie znalazła też klucza, który podobno jej zostawialiście, jeśli was nie było.

— Tak. Erik bardzo tego pilnował i o ile wiem, nigdy nie zapomniał zostawić jej klucza. Tak więc jeśli jej nie otworzył i klucza nie było, to…

Umilkł i przesunął dłonią po oczach, jakby ujrzał brata i chciał go od siebie odsunąć.

— Bardzo pana przepraszam — powiedziała miękko Paula — ale muszę spytać, gdzie pan był w dniach od piętnastego do siedemnastego czerwca. Zapewniam, że to czysta formalność.

Axel machnął ręką.

— Nie musi pani przepraszać. Wiem, że na tym polega wasza praca. Zresztą statystycznie rzecz biorąc, większość morderstw popełniają najbliżsi krewni, prawda?

Martin skinął głową.

— Tak. Musimy to wiedzieć, żeby móc wykluczyć pana ze śledztwa.

— Oczywiście. Pójdę po kalendarz.

Po chwili wrócił z grubym kalendarzem. Usiadł i zaczął przewracać kartki.

— Zaraz zobaczymy… Wyjechałem ze Szwecji bezpośrednio do Paryża trzeciego czerwca i wróciłem dopiero, gdy… byliście tak uprzejmi wyjechać po mnie na lotnisko. A między piętnastym i siedemnastym… Zaraz zobaczymy… Piętnastego czerwca miałem spotkanie w Brukseli, szesnastego pojechałem do Frankfurtu, a siedemnastego wróciłem do centrali w Paryżu. Jeśli chcecie, mogę się postarać o kopie biletów.

Podał kalendarz Pauli. Przejrzała go starannie i spojrzała pytająco na Martina. Martin lekko potrząsnął głową. Paula położyła kalendarz na stole i przesunęła w stronę Axela.

— Nie sądzę, żeby to było konieczne. Czy te daty nic panu nie przypominają? W związku z Erikiem? Nic szczególnego? Jakaś rozmowa telefoniczna? Może coś wspominał?

Axel potrząsnął głową.

— Nie, niestety. Jak już mówiłem, nie mieliśmy zwyczaju dzwonić do siebie zbyt często, gdy byłem za granicą. Erik pewnie zadzwoniłby tylko wtedy, gdyby dom stanął w płomieniach. — Zaśmiał się i znów przesunął dłonią po oczach. — Czy to wszystko? Mogę jeszcze w czymś pomóc? — spytał, zamykając starannie kalendarz.

— Tak, jest jeszcze jedna rzecz — powiedział Martin, obserwując Axela. — W związku z pobiciem przesłuchiwaliśmy dziś niejakiego Pera Ringholma. Powiedział, że na początku czerwca włamał się do pańskiego domu i został przyłapany przez pańskiego brata, który zamknął go na klucz w bibliotece i wezwał jego ojca, Kjella Ringholma.

— Syna Fransa — stwierdził Axel.

Martin skinął głową.

— Właśnie. Per podsłuchał kawałek rozmowy pańskiego brata i Ringholma. Umawiali się na spotkanie, ponieważ Erik wiedział coś, co według niego mogło zainteresować Ringholma. Czy to panu coś mówi?

— Nic a nic. — Axel potrząsnął głową.

— Co pański brat chciał powiedzieć Kjellowi Ringholmowi? Nie wie pan, co by to mogło być?

Axel milczał chwilę, jakby się zastanawiał. Potem potrząsnął głową.

— Nie, nie mam pojęcia. Oczywiście, Erik poświęcał mnóstwo czasu na badanie historii drugiej wojny światowej, a zatem i nazizmu, z kolei Kjell zajmuje się współczesnym ruchem neonazistowskim w Szwecji. Wyobrażam sobie, że może odkrył jakieś ciekawe powiązania, które Kjell mógłby spożytkować w swojej pracy. Trzeba spytać Kjella, pewnie wam powie, o co chodziło…

— No tak, właśnie jedziemy do Uddevalli, żeby z nim porozmawiać. Ale gdyby się panu coś jeszcze przypomniało, to proszę, tu jest numer mojej komórki.

Martin zapisał numer na kartce i podał Axelowi. Axel włożył ją do kalendarza.

Paula i Martin milczeli przez całą drogę do komisariatu, chociaż myśleli o tym samym. Co im umknęło? O co powinni byli zapytać?


Dłużej nie da się tego odsuwać. Niedługo nie będzie już mogła mieszkać w domu.

Herman miał taką rozpacz w oczach, że córki nie mogły na to patrzeć.

— Wiemy, tato. Masz rację, nie ma innej możliwości. Opiekowałeś się mamą, dopóki się dało. Teraz muszą tę opiekę przejąć inni. Znajdziemy jej świetne miejsce.

Anna Greta objęła ojca od tyłu i wzdrygnęła się, gdy poczuła, jaki jest chudy. Choroba matki bardzo podkopała jego zdrowie. Bardziej, niż sądziły. A może nie chciały wiedzieć. Pochyliła się i przytuliła policzek do jego policzka.

— Tato, jesteśmy z tobą. Wszystkie: ja, Birgitta, Maggan i nasi najbliżsi. Wiesz, że możesz na nas liczyć. Nie musisz się obawiać, że zostaniesz sam.

— Czuję się samotny bez waszej matki. Nic na to nie poradzę — odparł głucho Herman i rękawem starł łzę z kącika oka. — Ale wiem, że tak będzie dla Britty najlepiej. Jestem o tym przekonany.

Wymieniły spojrzenia nad jego głową. Wokół rodziców kręciło się ich życie, byli podstawą i oparciem. Teraz ta podstawa się zachwiała i żeby przywrócić równowagę, musiały sobie nawzajem pomóc. Obserwowanie, jak jedno z rodziców kurczy się, stopniowo niknie i staje się jak dziecko, było przerażającym doświadczeniem. Musiały się stać doroślejsze od tych, których kiedyś postrzegały jako nieomylne i niezniszczalne, niemal boskie stworzenia, znające odpowiedź na każde pytanie. I nawet jeśli to należało już do przeszłości, widok rodziców tracących siły był bolesny.

Anna Greta jeszcze raz uściskała ojca i usiadła przy stole.

— Jak ona sobie radzi w tej chwili, kiedy ty tu jesteś? — zaniepokoiła się Maggan. — Może do niej zajrzę?

— Zasnęła, gdy wychodziłem — odparł Herman. — Ale zazwyczaj nie śpi dłużej niż godzinę, więc chyba już pójdę do domu — powiedział, podnosząc się z trudem.

— Może byśmy poszły do niej i zostały parę godzin, żebyś ty mógł się położyć i odpocząć — powiedziała Birgitta. — Tata może się położyć w pokoju gościnnym, prawda? — zwróciła się do Maggan, bo rozmawiali u niej.

– Świetny pomysł — z zapałem odparła Maggan. — Połóż się trochę, a my pójdziemy do was.

— Dziękuję, kochane moje — powiedział Herman, idąc do przedpokoju. — Ale my z mamą opiekowaliśmy się sobą nawzajem przeszło pięćdziesiąt lat. I dlatego chciałbym się nią zająć jeszcze przez ten krótki czas, który nam pozostał. Jak już ją przyjmą do tego domu, to…

Nie dokończył i pośpiesznie wyszedł, żeby córki nie zobaczyły jego łez.


Britta uśmiechnęła się przez sen. We śnie widziała jasno, chociaż umysł odmawiał jej tego na jawie. Niektóre wspomnienia nie dawały jej spokoju, choć były niemiłe, jak wspomnienie pasów wymierzanych przez tatę na dziecięce pupy. Albo zapłakanej twarzy matki. Czy ciasnoty panującej w domku na górce. Cały rozbrzmiewał wrzaskami dzieci. Miała ochotę zatkać uszy i również zacząć krzyczeć. Inne wspomnienia były przyjemniejsze. Na przykład te z letniej zabawy na skałach rozgrzanych słońcem. Elsy ubrana w sukienkę w kwiatki, którą uszyła jej mama. Erik w krótkich spodniach, za to z poważną miną. Frans z tymi swoimi jasnymi, kręconymi włosami, których zawsze chciała dotknąć, nawet wtedy, gdy byli jeszcze mali i różnica między chłopcem i dziewczynką nie miała większego znaczenia.

Przez to wspomnienie przedarł się jakiś głos, znany jej aż za dobrze. Odzywał się ostatnio aż za często, nie dawał jej spokoju ani na jawie, ani we śnie, ani we mgle. Przenikał do niej, nalegał i naciskał, żeby zaistnieć w jej świecie. Ten głos nie pozwalał jej się pojednać i zapomnieć. Myślała, że już go nigdy nie usłyszy. Ale wrócił. Jakie to dziwne. Jakie przerażające.

Tłukła głową o poduszkę, żeby nie słyszeć tego głosu i odsunąć od siebie wspomnienia, które zakłócały jej spokój. W końcu się udało. Napłynęły wspomnienia szczęśliwych chwil, gdy po raz pierwszy zobaczyła Hermana, i później, gdy już wiedziała, że przeżyje z nim życie. Wesele. Ona w pięknej białej sukni, oszołomiona szczęściem. Bóle porodowe, potem miłość do Anny Grety. I do Birgitty, i Margarety, które pokochała równie mocno. Herman zmieniający pieluszki, pielęgnujący dzieci mimo głośnych sprzeciwów jej matki. Robił to z miłości, nie z obowiązku, i nie dlatego, że ktoś tego żądał. Uśmiechnęła się. Jej oczy poruszały się pod powiekami. Chciała zostać wśród tych wspomnień. Gdyby miała wybrać jedno jedyne, żeby zostało w jej głowie na resztę życia, byłaby to scena, jak Herman kąpie najmłodszą córeczkę w niemowlęcej wanience. Ostrożnie podpiera jej dłonią główkę i nuci, przesuwając delikatnie myjką po maleńkim ciałku, a córeczka śledzi każdy jego ruch szeroko otwartymi oczami. Zobaczyła siebie, jak się skrada, a potem stoi w drzwiach, żeby na nich popatrzeć. Nawet gdyby miała zapomnieć wszystko inne, ze wszystkich sił będzie się starać zatrzymać to wspomnienie. Herman i Margareta, jego dłoń podtrzymująca jej główkę, czułość i bliskość.

Jakiś dźwięk wytrącił ją ze snu. Próbowała śnić dalej, znów usłyszeć plusk, gdy Herman zwilża myjkę, i gaworzenie Margarety, której tak przyjemnie w ciepłej wodzie. Ale kolejny dźwięk kazał jej wychynąć na powierzchnię, w tę mgłę, przed którą chciała uciec. Jeśli się obudzi, otuli ją mętna szarość, weźmie w posiadanie jej głowę i wypełni czas.

Niechętnie otworzyła oczy. Stała nad nią jakaś postać. Patrzyła na nią. Britta się uśmiechnęła. Może to jednak sen. Może dzięki wspomnieniom uda jej się stawić opór mgle.

— To ty? — spytała, spoglądając na pochylającą się nad nią postać.

Ciało miała odrętwiałe, ociężałe od snu, nie mogła się poruszyć. Oboje milczeli. Niewiele było do powiedzenia. Potem chory umysł Britty zyskał pewność. Na powierzchnię wypłynęły wspomnienia, odżyły dawno zapomniane uczucia, strach, od którego dzięki stopniowemu zapominaniu czuła się uwolniona. Zobaczyła, że przy jej łóżku stoi śmierć, i w tym momencie poczuła całą swoją istotą, że się nie zgadza, nie chce odchodzić i zostawiać wszystkiego. Mocno chwyciła prześcieradło, z suchych ust wydobył się charkot. Strach ogarniał całe ciało, zaczęła rzucać głową o poduszkę. W myślach wzywała Hermana, jakby mógł je usłyszeć, chociaż wiedziała, że nie może. Przyszła po nią śmierć, kosa jej nie oszczędzi, nie ma nikogo, kto by jej pomógł. Zaraz umrze samotnie w swoim łóżku. Bez Hermana i córek, bez słowa pożegnania. Nie otaczała jej mgła, umysł miała jasny jak dawniej. W końcu poczuła tak obezwładniający, zwierzęcy strach, że nabrała powietrza i krzyknęła. Śmierć się nie poruszyła. Obserwowała leżącą na łóżku Brittę i uśmiechała się. Nie był to uśmiech złowrogi, i tym bardziej ją przerażał.

Śmierć nachyliła się i sięgnęła po poduszkę Hermana. Britta patrzyła z przerażeniem, jak zbliża się do niej biała, niedająca się rozproszyć mgła.

Przez chwilę ciało się opierało. Dusiło się, wpadło w panikę, usiłowało nabrać w płuca powietrza. Ręce puściły prześcieradło, zaczęły machać bezładnie, napotkały opór, czyjeś ręce. Drapały, szarpały, walczyły, by jeszcze choć chwilę żyć.

Potem zapadła ciemność.

Загрузка...