10


Grini pod Oslo 1943

Najgorsze było zimno, nie sposób było się rozgrzać. Unosząca się w powietrzu wilgoć zasysała każdą najmniejszą odrobinę ciepła i mokry chłód otulał ciało jak koc. Axel skulił się na pryczy. Dni w pojedynczej celi dłużyły się, ale wolał nudę od przerw w postaci przesłuchania, bicia i gradu pytań. Co miałby odpowiedzieć? Niewiele wiedział, a reszty i tak im nie powie. Prędzej da się zabić.

Przeciągnął ręką po głowie. Została na niej tylko szczecina. Krótkie włoski kłuły go w dłoń. Jak tylko przyjechali na miejsce, kazali im się wykąpać i ogolić. Potem musieli się ubrać w norweskie mundury gwardyjskie. Już w chwili kiedy go aresztowano, domyślił się, że trafi do tego więzienia, dwanaście kilometrów od Oslo. Ale nie był przygotowany na to, co się będzie działo, na nieopuszczający go nawet na chwilę potworny strach, odrazę i ból.

— Jedzenie.

Usłyszał szczęk i młody strażnik postawił tacę przed kratą.

— Jaki dziś dzień? — spytał Axel po norwesku.

Doskonale znał ten język, bo razem z Erikiem prawie wszystkie letnie wakacje spędzali u dziadków w Norwegii. Potrzebował kontaktu z drugim człowiekiem tak bardzo, że codziennie próbował porozmawiać ze strażnikiem. A on najczęściej odpowiadał zdawkowo. Tak jak teraz:

– Środa.

— Dziękuję.

Axel zmusił się do uśmiechu. Chłopak odwrócił się. Już miał odejść, ale Axel, któremu dokuczała samotność w zimnej celi, spróbował go zatrzymać. Rzucił jeszcze jedno pytanie:

— Jaka pogoda?

Chłopak przystanął, rozejrzał się i zawrócił.

— Pochmurno. I dość zimno — odparł.

Axela uderzył jego młody wygląd. Był mniej więcej w tym samym wieku co on, może parę lat młodszy. A on prawdopodobnie wyglądał znacznie starzej, czyli tak, jak się czuł.

Chłopak znów się oddalił na kilka kroków.

— Trochę zimno jak na tę porę roku, co?

Głos mu się rwał. Zdał sobie sprawę, że w tych okolicznościach jego uwaga zabrzmiała co najmniej dziwnie. Kiedyś uznałby taką błahą rozmowę za stratę czasu. Teraz chwycił się jej jak ostatniej deski ratunku. Przypominała o życiu, którego wspomnienie blakło coraz bardziej.

— Można tak powiedzieć. Ale w Oslo często jest zimno o tej porze roku.

— Jesteś stąd? — pośpiesznie spytał Axel, żeby strażnik znów nie odszedł.

Chłopak zawahał się, jakby nie chciał odpowiedzieć. Znów się rozejrzał, ale nie zobaczył nikogo.

— Mieszkamy tu dopiero parę lat.

Axel spróbował inaczej:

— Jak długo tu jestem? Mam wrażenie, że całą wieczność.

Zaśmiał się, a potem się przestraszył, bo zabrzmiało to chropawo i nienaturalnie. Dawno nie miał powodu się śmiać.

— Nie wiem, czy mi wolno…

Strażnik pociągnął za kołnierz kurtki. Chyba nie był oswojony z mundurem. Jeszcze się przyzwyczai, pomyślał Axel. Oswoi się i z mundurem, i z takim traktowaniem ludzi. Taka już ludzka natura.

— Co ci szkodzi powiedzieć, od jak dawna tu jestem? — nalegał Axel. Nieznośne było takie trwanie poza czasem, bez godzin, dat i dni tygodnia, na których można by się oprzeć.

— Mniej więcej od dwóch miesięcy. Nie pamiętam dokładnie.

— Mniej więcej od dwóch miesięcy. A dziś jest środa i na dworze jest pochmurno. To mi wystarczy.

Axel uśmiechnął się do chłopaka, a on odpowiedział ostrożnym uśmiechem.

Kiedy strażnik poszedł, Axel opadł na pryczę i postawił sobie tacę na kolanach. Jedzenie było marne. Zawsze to samo: pastewne ziemniaki i ohydna potrawka z jakichś ochłapów. Miał to być kolejny sposób na łamanie więźniów. Niemrawo zanurzył łyżkę w szarej brei. Głód zmusił go w końcu, żeby ją podniósł do ust. Udawał przed samym sobą, że je potrawkę ugotowaną przez mamę, ale bez szczególnego powodzenia. Co gorsza zrobił to, czego sobie stanowczo zakazał, to znaczy pomknął myślami do domu, do rodziny, do mamy, ojca, do Erika. Głód przestał być wystarczającym powodem, żeby jeść. Odłożył łyżkę i oparł głowę o chropowatą ścianę. Od razu stanęli mu przed oczyma. Ojciec z tym swoim wielkim siwym wąsem, rozczesywanym starannie co wieczór przed snem. Matka z długimi włosami zwiniętymi w kok na karku, w okularach, które zjeżdżały jej na koniec nosa, gdy wieczorami szydełkowała w świetle lampy. I Erik. Na pewno tkwi w swoim pokoju z nosem w książce. Co robią? Czy myślą o nim w tej chwili? Jak rodzice przyjęli wiadomość, że został uwięziony przez Niemców? A milczący, szukający samotności Erik? Ten jego niezwykły intelekt i jednocześnie niezdolność do okazywania uczuć. Czasem obejmował go mocno, żeby się z nim podrażnić, a Erik wtedy sztywniał, bo zazwyczaj unikał bliskiego kontaktu. Ale po chwili się odprężał i poddawał uściskowi na kilka sekund, żeby w końcu syknąć „puszczaj” i się wyrwać. Axel dobrze znał brata. Lepiej, niż Erik mógłby przypuszczać. Rozumiał, że czasem Erik ma wrażenie, że odstaje od reszty rodziny, ponieważ nie jest w stanie mu dorównać. Teraz na pewno jest mu jeszcze ciężej. Zdawał sobie sprawę, że obawy rodziców o niego na pewno odbiją się na Eriku, że jego pozycja w rodzinie stanie się jeszcze słabsza. Wolał nie myśleć o tym, co dla Erika mogłaby znaczyć śmierć starszego brata.



Cześć, jesteśmy!

Patrik zamknął drzwi i posadził Maję na podłodze. Maja natychmiast ruszyła dalej, musiał ją przytrzymać za kurteczkę.

— Słuchaj, kochana. Najpierw trzeba zdjąć buciki i kurteczkę. Dopiero potem możesz biec do mamy. — Rozebrał ją i puścił. — Erika? Jesteś? — zawołał.

Nie usłyszał odpowiedzi. Ale gdy się dobrze wsłuchał, dobiegło go z góry stukanie w klawisze. Wziął na ręce Maję i poszedł na piętro, do Eriki.

— Cześć, tutaj jesteś?

— Tak, napisałam dziś ładnych kilka stron. Była Anna, wypiłyśmy razem kawę.

Uśmiechnęła się i wyciągnęła ręce do Mai, która natychmiast przydreptała, żeby dać mamie mokrego całusa w same usta.

— Cześć, maleńka, co dziś porabialiście z tatusiem? — Potarła nosem o nosek Mai. Maja pękała ze śmiechu. Wyspecjalizowały się w tych eskimoskich pocałunkach. — Ale długo was nie było — powiedziała, patrząc na Patrika.

— No, udało mi się dołączyć do kolegów i trochę popracować — powiedział z entuzjazmem. — Ta nowa dziewczyna wydaje się bardzo dobra, ale nie wzięli pod uwagę wszystkiego, więc pojechałem z nimi do Fjällbacki i złożyliśmy parę wizyt. Udało nam się ustalić, kiedy najprawdopodobniej zginął Erik Frankel i…

Zobaczył minę Eriki i urwał w połowie. Uzmysłowił sobie, że chyba powinien był chwilę pomyśleć, zanim się odezwał.

— A gdzie była Maja, gdy ty dołączyłeś, żeby popracować? — spytała Erika lodowatym tonem.

Patrika aż skręciło w środku. Nie mogłaby tak — całkiem przypadkiem — zawyć syrena alarmowa? Oczywiście nie zawyje. Odetchnął i rzucił się na głęboką wodę.

— Annika jej pilnowała. W komisariacie.

Nie mógł zrozumieć, jak to jest, że głośno wypowiedziane słowa brzmią tak fatalnie, chociaż wcześniej nie przyszło mu do głowy, że zrobił źle.

— A więc Annika pilnowała naszej córki w komisariacie, a ty w tym czasie mogłeś popracować parę godzin. Dobrze zrozumiałam?

— E… no tak… — odparł Patrik. Gorączkowo szukał jakiegoś sposobu, żeby obrócić wszystko na swoją korzyść. — Było jej bardzo dobrze. Podobno pięknie zjadła, a potem Annika poszła z nią na krótki spacer i Maja zasnęła w wózku.

— Jestem przekonana, że Annika jest znakomitą opiekunką, ale nie w tym rzecz. Jestem zła, bo umówiliśmy się, że teraz, gdy pracuję, ty będziesz się zajmował Mają. I nie chodzi o to, że się domagam, żebyś aż do stycznia był z nią cały czas, co do minuty. Na pewno opiekunka nieraz nam się przyda. Uważam tylko, że pośpieszyłeś się z oddawaniem jej pod opiekę sekretarce, żeby móc się urwać do pracy, skoro dopiero od tygodnia jesteś na urlopie. Nie sądzisz?

Patrik zastanawiał się przez chwilę, czy pytanie Eriki nie jest retoryczne, ale żona wyraźnie czekała na odpowiedź, więc doszedł do wniosku, że jednak nie.

— Jak tak to przedstawiasz, to… no oczywiście, to głupie… Ale oni nawet nie sprawdzili, czy Erik się z kimś spotykał, i tak się zapaliłem, że… To głupie! — zakończył pokrętny wywód. Zmierzwił włosy, które po tym zabiegu zaczęły sterczeć na wszystkie strony. — Od tej chwili żadnej pracy. Słowo. Tylko ja i mała. Na bank.

Podniósł do góry oba kciuki i zrobił minę, która miała oznaczać, że można mu ufać.

Erice chyba jeszcze coś leżało na sercu, ale tylko westchnęła i wstała.

— Dobrze, mała. Nie wydaje mi się, żebyś ucierpiała, a skoro tak, to przebaczmy tacie i chodźmy do kuchni coś ugotować, co? — Maja z zapałem kiwnęła głową. — Tata może nam zrobić carbonarę na przeprosiny — powiedziała Erika.

Maja znów z zapałem kiwnęła głową. Bardzo lubiła carbonarę taty. Erika posadziła sobie Maję na biodrze i zeszła na dół.

— No i do czego doszliście? — spytała Erika po dłuższej chwili.

Siedząc przy stole, patrzyła, jak Patrik smaży boczek i gotuje spaghetti.

Maja zainstalowała się przed telewizorem. Właśnie leciała Bolibompa, dzięki czemu mogli spokojnie porozmawiać, jak dorośli.

— Do tego, że zmarł prawdopodobnie między piętnastym a siedemnastym czerwca. — Zamieszał na patelni. — Au! — Tłuszcz prysnął i oparzył go w ramię. — Kurde, ale boli! Całe szczęście, że człowiek nie smaży nago.

— Wiesz co, kochanie? Ja również jestem zdania, że to szczęście…

Erika mrugnęła okiem, a Patrik podszedł do niej i pocałował ją w usta.

— Znowu jestem „kochanie”? I na plusie?

Erika udawała, że się zastanawia.

— Na plusie to może nie, raczej na zerze. Jeśli ci się uda ta carbonara, to może będziesz na plusie…

— A tobie jak minął dzień? — spytał Patrik, wracając do kuchenki.

Ostrożnie wziął z patelni kawałki boczku i położył na papierowym ręczniku, żeby się odsączyły. Boczek musi być chrupiący, żeby carbonara się udała. Nie ma nic obrzydliwszego od sflaczałego boczku.

— Od czego by tu zacząć? — powiedziała Erika z westchnieniem.

Najpierw opowiedziała mu o odwiedzinach Anny i jej problemach z pasierbicą. Potem nabrała tchu i zrelacjonowała wizytę u Britty.

Patrik spojrzał na nią ze zdumieniem i odłożył łopatkę.

— Poszłaś ją wypytać? Chociaż ma alzheimera? Nic dziwnego, że jej stary dostał białej gorączki. Też bym dostał.

— Piękne dzięki. Anna powiedziała to samo, więc już dostałam za swoje. Dziękuję. — Erika spochmurniała. — Przecież nie wiedziałam o tym, kiedy do niej szłam.

— Co ci powiedziała? — spytał Patrik, wkładając makaron do wrzątku.

— Wiesz oczywiście, że taka ilość wystarczy dla całego pułku — powiedziała Erika, widząc, jak do garnka trafiają prawie dwie trzecie opakowania spaghetti.

— Kto tu gotuje: ty czy ja? — Patrik pogroził jej łopatką. — Więc co ci powiedziała?

— Po pierwsze, że w młodości dużo czasu spędzały razem. I mocno się przyjaźniły z Erikiem Franklem i jakimś Fransem.

— Z Fransem Ringholmem? — spytał Patrik z napięciem, mieszając makaron.

— Tak, chyba tak się nazywał. Frans Ringholm. Bo co? Wiesz, kto to jest?

Spojrzała na niego z zaciekawieniem, ale tylko wzruszył ramionami.

— Powiedziała jeszcze coś? Czy utrzymuje kontakty z Erikiem albo z Fransem? A może z Axelem?

— Nie wydaje mi się — odparła Erika. — Chyba żadne z nich nie kontaktuje się z pozostałymi, ale mogę się mylić. — Zmarszczyła brwi. Wyglądała, jakby powtarzała sobie w myślach całą rozmowę. — Była jedna rzecz… — powiedziała z wahaniem.

Patrik przestał mieszać, czekał, co powie.

— Powiedziała coś… tak, coś o Eriku i starych kościach. Że należy je zostawić w spokoju. Że Erik powiedział… nie. Potem zanurzyła się w tej swojej mgle i więcej się nie dowiedziałam. Była już wtedy bardzo zagubiona, więc nie wiem, czy jej słowa brać na poważnie. To pewnie głupstwa.

— Niekoniecznie — powoli odparł Patrik. — Niekoniecznie. Drugi raz dzisiaj słyszę te słowa i drugi raz odnoszą się do Erika Frankla. Stare kości… O co tu chodzi?

Zamyślił się, a makaron tymczasem wykipiał.


Frans przygotował się starannie do spotkania. Zarząd zbierał się raz w miesiącu, należało poruszyć wiele spraw. Zbliża się rok wyborów, co oznacza poważne wyzwanie.

— Są już wszyscy?

Popatrzył na siedzących przy stole i doliczył się pięciu pozostałych członków zarządu. Sami mężczyźni. Prądy równościowe nie dotarły do organizacji neonazistowskich. I zapewne nie dotrą.

Lokal w Uddevalli, udostępniony przez Bertolfa Svenssona, znajdował się w piwnicy jego kamienicy. Na co dzień organizowano w nim różne imprezy. Zostały jeszcze ślady po przyjęciu, które w weekend urządził jeden z lokatorów. Mieli też biuro w tym samym domu, ale niewielkie, nie dało się w nim robić zebrań.

— Nie posprzątali po sobie. Już ja z nimi porozmawiam — mruknął Bertolf. Kopnął butelkę po piwie, potoczyła się po podłodze.

— Wracamy do naszych spraw — powiedział oschle Frans. Nie ma czasu na głupstwa. — Jak idą przygotowania? — zwrócił się do Petera Lindgrena, najmłodszego członka zarządu.

Wybrano go na koordynatora kampanii wyborczej wbrew sprzeciwom Fransa, który mu po prostu nie ufał. Nie wierzył, że Lindgren, który ostatniego lata został zatrzymany za pobicie Somalijczyka na rynku w Grebbestad, potrafi zachować niezbędny teraz spokój.

Jakby na potwierdzenie tych wątpliwości Peter nie odpowiedział. Powiedział za to:

— Słyszeliście, co się stało we Fjällbace? — Zaśmiał się. — Ktoś się rozprawił z Franklem, tym zdrajcą naszej rasy.

— Rzeczywiście. A ja chcę wierzyć, że nikt z naszych nie miał z tym nic wspólnego. Dlatego proponuję, żebyśmy wrócili do tematu — powiedział Frans, wbijając w niego wzrok.

Zapadła cisza, mierzyli się spojrzeniami. W końcu Peter odwrócił wzrok.

— Przygotowania idą dobrze. Ostatni nabór był udany. Upewniliśmy się, że wszyscy członkowie, zarówno nowi, jak i starzy, są gotowi wyruszyć w teren, żeby aż do wyborów głosić nasze idee.

— Dobrze — powiedział krótko Frans. — A co z rejestracją w państwowej komisji wyborczej? I z kartami wyborczymi?

— Wszystko pod kontrolą.

Peter zabębnił palcami o blat. Był zły, że się go odpytuje jak uczniaka. Nie oparł się pokusie, żeby dogryźć Fransowi.

— Nie udało ci się osłonić dawnego kumpla. Dlaczego ten facet był dla ciebie taki ważny, że byłeś gotów nadstawiać za niego karku? Wiesz, ludzie sarkali. Zaczęli nawet wątpić w twoją lojalność…

Frans wstał, wpatrywał się w Petera. Siedzący obok Werner Hermansson chwycił go za ramię.

— Frans, nie słuchaj go. A ty, Peter, weź się w garść, do cholery, i uspokój się. Przecież to śmieszne. Powinniśmy gadać o tym, jak się posuwać naprzód, zamiast się nawzajem obrażać. No już, podajcie sobie ręce — powiedział, patrząc na Petera i na Fransa.

Był obok Fransa najstarszym członkiem Przyjaciół Szwecji i tym, który go najdłużej znał. Interweniował z troski — nie tyle o Fransa, ile o Petera. Wiedział, do czego Frans jest zdolny.

Przez chwilę nie było wiadomo, jak to się skończy. Potem Frans usiadł.

— Niestety muszę się powtórzyć: proponuję wrócić do tematu. Jakiś sprzeciw? Czy wolicie tracić czas na międlenie?

Kolejno spoglądał na zabranych. Wszyscy spuścili wzrok. Mówił więc dalej:

— Wygląda na to, że większość problemów praktycznych da się rozwiązać. Omówmy może zatem te, które powinny zostać poruszone w naszym manifeście. Przysłuchiwałem się uważnie wypowiedziom mieszkańców naszej gminy i naprawdę wierzę, że tym razem mamy szansę wejść do zarządu. Ludzie wreszcie zdali sobie sprawę, że jeśli chodzi o imigrantów, władze działają nieporadnie. Widzą, że nie-Szwedzi zabierają im pracę, a zasiłki dla nich zjadają budżet gminy. Niezadowolenie ze sposobu prowadzenia tych spraw na szczeblu gminy jest powszechne i powinniśmy to wykorzystać. — W jego kieszeni głośno zadzwonił telefon. — Cholera. Przepraszam, zapomniałem wyłączyć. Zaraz to zrobię.

Wyjął telefon z kieszeni spodni i spojrzał na wyświetlacz. Znał ten numer. Domowy numer Axela. Odrzucił rozmowę i wyłączył telefon.

— Przepraszam, to gdzie jesteśmy? Właśnie, nadarza się fantastyczna okazja, żeby wykorzystać nieudolność gminy w radzeniu sobie z problemem uchodźców… — mówił dalej.

Siedzący przy stole słuchali go uważnie, ale jego myśli pomknęły w zupełnie innym kierunku.


Decyzja, żeby się urwać z matematyki, była oczywista. Nawet nie przyszłoby mu do głowy pokazać się na tej lekcji. Skóra mu cierpła od tych wszystkich cyfr i tym podobnych rzeczy. W ogóle tego nie rozumiał. Wystarczyło, że spróbował coś dodać czy odjąć, a w głowie robiła mu się pustka. Zresztą do czego mu te rachunki? Przecież nie będzie jakimś zasranym ekonomistą czy kimś podobnym, to po co tracić czas, pocąc się nad rachunkami.

Per zapalił następnego papierosa i rozejrzał się po szkolnym dziedzińcu. Koledzy kopnęli się do domu towarowego Hedemyrs, żeby napchać sobie kieszenie. Nie chciało mu się z nimi iść. Wczoraj nocował u Tomasa i do piątej rano grali w Tomb Raidera. Matka wydzwaniała do niego na komórkę, więc w końcu ją wyłączył. Poleżałby sobie rano w łóżku, ale matka Tomasa wyrzuciła go, zanim wyszła do pracy, więc z braku lepszego pomysłu poczłapali obaj do szkoły.

Czuł się okropnie znudzony. Może jednak powinien był iść z chłopakami. Wstał z ławki i już miał się powlec za nimi, gdy zobaczył Mattiasa. Stanął w drzwiach szkoły. Z tą ugrzecznioną laską, za którą nie wiadomo dlaczego tak się wszyscy uganiali. W ogóle jej nie kupował. Blond anielica, nie jego typ.

Nadstawił uszu, żeby podsłuchać, o czym rozmawiają. Mattias wstawiał gadkę. Chyba coś ciekawego, bo Mia z zachwytu wytrzeszczyła te swoje wymalowane gały, błękitne jak u niemowlaka. Zbliżyli się na tyle, że Per słyszał urywki rozmowy. Nie ruszał się. Mattias był tak zajęty Mią, że nawet nie zauważył siedzącego kawałek dalej Pera.

– Żebyś widziała, jak Adam zbladł na jego widok. Ja się od razu zorientowałem, co trzeba robić, i kazałem mu się wycofać, żeby nie zatarł śladów.

— Ojej! — z podziwem powiedziała Mia.

Per zaśmiał się pod nosem. Mattias całkiem nieźle zabiera się do rzeczy. Dziewczyna na pewno z wrażenia ma mokre majtki.

Nasłuchiwał dalej.

— Wiesz, najlepsze, że poza nami nikt nie odważył się tam iść. Coś tam o tym bąkali, ale wiesz, gadać to jedno, a co innego zrobić…

Per miał dość. Zerwał się z ławki i dopadł Mattiasa. Rzucił się na niego od tyłu. Zanim Mattias się zorientował, powalił go na ziemię, usiadł mu na plecach i wykręcił ramię tak, że aż krzyknął z bólu. Potem złapał go za włosy. Idiotyczna fryzura na surfera okazała się jak znalazł. Podniósł jego głowę i uderzył o asfalt. Nie zwracał uwagi na Mię. Stojąc parę metrów dalej, zaczęła krzyczeć, a potem pobiegła do szkoły po pomoc. Waląc głową Mattiasa o asfalt, Per przez zęby mówił do rytmu:

— Co ty pieprzysz?! Ty zasrańcu jeden, co ty sobie myślisz? Że będziesz tak chodzić i nadawać? Ty cholerny… kretynie…

Wpadł w furię, pociemniało mu przed oczami. Nic nie widział, wszystko zniknęło. Tylko ten chwyt za włosy, uderzenia, walenie głową Mattiasa o asfalt i krew. Na widok czerwonej plamy, która zabarwiła asfalt, poczuł w piersi niezwykłą błogość. Była jak pieszczota. Nawet nie próbował powściągnąć furii. Poddał się jej. Delektował się tym prymitywnym uczuciem. Wyparło wszystko inne, wszystko, co złożone, smutne i nieważne. Nie chciał, nie umiał przestać. Krzyczał i walił, patrząc na to czerwone, lepkie i mokre pod głową Mattiasa, aż poczuł, jak ktoś łapie go od tyłu i odciąga.

— Co ty wyprawiasz, do cholery?

Odwrócił się i spojrzał, jakby go zdziwił gniew i zaskoczenie na twarzy nauczyciela matematyki. We wszystkich oknach stali ludzie, na dziedzińcu też zgromadziła się grupka ciekawskich. Per spojrzał obojętnie na bezwładne ciało Mattiasa i pozwolił się odciągnąć od ofiary.

— Czy ty jesteś nienormalny?!

Twarz nauczyciela znajdowała się w odległości zaledwie kilku centymetrów od jego twarzy. Głośno krzyczał, ale Per obojętnie odwrócił głowę.

Przedtem przez chwilę czuł się dobrze. Teraz czuł tylko pustkę.


Długo stał w przedpokoju, patrząc na zdjęcia. Tyle szczęśliwych chwil, tyle miłości. Czarno-biała fotografia ślubna, na której wypadli dość sztywno, choć wcale tak się nie czuli. Anna Greta w objęciach Britty. Sam zrobił to zdjęcie. Jeśli dobrze pamiętał, zaraz potem odłożył aparat i po raz pierwszy wziął córkę na ręce. Zaniepokojona Britta podpowiedziała mu, żeby podparł główkę, ale sam instynktownie wiedział, co robić. Od tamtej pory stale uczestniczył w opiece nad małą, wbrew temu, czego w tamtych czasach oczekiwano od ojców. Teściowa nieraz zwracała mu uwagę, że zmienianie pieluszek i kąpanie dziecka to nie zajęcia dla mężczyzny. Ale nie mógł się powstrzymać. Zresztą było to dla niego oczywiste. Dlaczego to Britta miałaby sama ponosić trud opieki nad trzema córeczkami, które urodziły się jedna po drugiej? Mieli nawet ochotę na więcej dzieci, ale po trzecim porodzie, który okazał się dziesięć razy cięższy od poprzednich, doktor wziął go na stronę i powiedział, że organizm Britty może nie wytrzymać kolejnej ciąży. Britta bardzo wtedy płakała. Spuściła głowę i roniąc łzy, przepraszała, że nie może mu dać syna. Herman był zdumiony. Nie przyszło mu do głowy życzyć sobie niczego innego niż to, co dostał. Wśród swoich czterech dziewczyn czuł się prawdziwym bogaczem. Musiał ją długo przekonywać, ale w końcu zrozumiała, że Herman mówi prawdę. Przestała płakać i mogli się skupić na swoich dziewczynkach.

Teraz mieli jeszcze więcej osób do kochania. Całym sercem przylgnęli do wnuków, a Herman mógł demonstrować, jak sprawnie zmienia pieluszki, gdy od czasu do czasu pomagali córkom i ich rodzinom. Takie czasy, że trudno wszystko pogodzić: pracę, dom i rodzinę. Ale oboje z Brittą cieszyli się, że w życiu dzieci jest miejsce dla nich, że mają komu pomagać i kogo kochać. Nawet kilkorgu wnukom urodziły się maleństwa. Herman miał wprawdzie nieco zesztywniałe palce, ale radził sobie z tymi nowymi pieluszkami up-and-go. Potrząsnął głową. Gdzie się podziały te wszystkie lata?

Poszedł na piętro, do sypialni, i przysiadł na łóżku. Britta jak zwykle spała po obiedzie. Miała zły dzień i chwilami go nie poznawała. Myślała, że jest w domu rodziców. Pytała o matkę, a potem, z wyraźnym strachem, o ojca. Herman głaskał ją po głowie, tłumaczył, że ojca od wielu lat nie ma wśród żywych, więc nie może jej skrzywdzić.

Pogładził jej rękę leżącą na szydełkowej narzucie. Dłonie miała pomarszczone, ze starczymi plamami, jak on, ale wciąż te same, długie i wytworne palce. Spojrzał na pomalowane różowe paznokcie i uśmiechnął się. Britta zawsze była trochę próżna. To jej nie przeszło. Ale nie narzekał. Była piękna i w ciągu pięćdziesięciu pięciu lat małżeństwa nigdy nie pomyślał o innej, nawet na inną nie spojrzał.

Jej oczy poruszały się pod powiekami. Śniła. Herman pomyślał, że chciałby się wedrzeć do jej snu, być z nią w tym śnie i udawać, że wszystko jest jak dawniej.

Dziś z tego pomieszania zaczęła mówić o tym, o czym zgodnie nigdy nie wspominali. Ale w miarę rozpadu jej umysłu pękały również tamy i mury zbudowane wokół tajemnicy, którą dzielili od tak dawna, że splotła się z ich życiem i stała się niewidzialna. Herman się odprężył, pozwolił sobie zapomnieć.

Niedobrze się stało, że Erik ją odwiedził. Bardzo niedobrze. W murze powstało pęknięcie i powiększało się coraz bardziej. Jeśli nic nie zrobią, buchnie przez nie fala i poniesie ich wszystkich.

Ale Erika już nie trzeba się bać. Nie trzeba. Herman ciągle głaskał rękę Britty.


Właśnie, zapomniałam ci wczoraj powiedzieć. Dzwoniła Karin. Jesteście umówieni na spacer dziś o dziesiątej. Koło apteki.

Patrik zatrzymał się w pół kroku.

— Karin? Dziś? Za… — zerknął na zegarek — pół godziny.

— Sorry. — Erika powiedziała to tonem, który wskazywał na to, że bynajmniej nie jest jej przykro. Potem zmiękła. — Wybieram się do biblioteki, poszperam trochę w różnych materiałach. Więc jeśli za dwadzieścia minut będziecie z Mają gotowi, to was podrzucę.

— Nie masz… — zawahał się — nic przeciwko temu?

Erika podeszła i pocałowała go w usta.

— Spacer z byłą żoną to pestka w porównaniu z tym, że z komisariatu zrobiłeś przedszkole dla naszej córki.

— Cha, cha, bardzo śmieszne — powiedział Patrik z naburmuszoną miną.

Miała rację. Nie zachował się wczoraj zbyt mądrze.

— No to nie stój, nie grzeb się! Ubieraj się! Nie podobałoby mi się, gdybyś poszedł w takim stroju na spotkanie z byłą żoną.

Erika roześmiała się, mierząc go wzrokiem od stóp do głów. Stał przed nią w sypialni w samych kalesonach i skarpetkach.

— Niezły ze mnie przystojniak, co? — Patrik napiął mięśnie jak kulturysta.

Erika ze śmiechu zatoczyła się na łóżko.

— Boże, przestań!

— Bo co? — Patrik udawał obrażonego. — Jestem umięśniony jak nie wiem co! A to zmyłka, niech menele myślą, że im się upiecze.

Klepnął się po brzuchu, który trząsł się nieco bardziej, niż powinien się trząść brzuch kulturysty. Przygotowania do ślubu nie zmniejszyły mu znacznie obwodu w pasie.

— Przestań! — pisnęła Erika ze śmiechem. — Bo nigdy więcej nie pójdę z tobą do łóżka…

Patrik rzucił się na nią z rykiem i zaczął łaskotać.

— Odszczekaj to zaraz! Słyszysz? No mów!

— Tak, odszczekuję, przestań! — Erika miała straszne łaskotki.

— Mama! Tata! — rozległ się od drzwi zachwycony głosik Mai.

Sprowadziły ją interesujące odgłosy. Na widok takiego przedstawienia radośnie zaklaskała w ręce.

— Chodź tu, ciebie też tata połaskocze — powiedział Patrik, podnosząc córkę.

Po chwili obie piszczały ze śmiechu. Odpoczęli przytuleni i nagle Erika się zerwała.

— Słuchajcie, trzeba dodać gazu. Ja ubiorę Maję, a ty postaraj się wyglądać przyzwoicie.

Dwadzieścia minut później ruszyli w stronę ośrodka opiekuńczego, apteki i biblioteki. Erika była ciekawa, jaka jest Karin. Nie znała jej, ale sporo o niej słyszała, chociaż nie od Patrika. On nie miał ochoty rozmawiać o swoim pierwszym małżeństwie.

Zaparkowała, pomogła Patrikowi wyjąć wózek z bagażnika i razem z nim podeszła do Karin, żeby się przywitać. Odetchnęła głębiej i wyciągnęła rękę.

— Cześć, jestem Erika. Rozmawiałyśmy wczoraj przez telefon.

— Bardzo mi miło! — odparła Karin, a Erika stwierdziła ze zdziwieniem, że czuje do niej sympatię.

Kątem oka widziała, jak Patrik kołysze się na piętach, wyraźnie skrępowany. Odczuła coś w rodzaju satysfakcji. Niezła zabawa.

Z ciekawością przyglądała się byłej żonie swego męża. Stwierdziła, że Karin jest od niej szczuplejsza, nieco niższa, ma ciemne włosy ściągnięte w koński ogon. Nieumalowana twarz o drobnych rysach i wyraz… zmęczenia. No tak, ma małe dziecko, pomyślała Erika. Zdała sobie sprawę, że sama też nie wypadłaby najlepiej, gdyby ktoś ją poddał oględzinom w czasach, gdy Maja jeszcze nie przesypiała nocy.

Chwilę rozmawiały, a potem Erika poszła do biblioteki. Pomachała im na do widzenia. Nawet jej ulżyło, że już wie, jak wygląda kobieta, która przez osiem lat odgrywała ważną rolę w życiu Patrika. Nie znała jej nawet ze zdjęcia. Patrik nie zachował zdjęć z lat spędzonych z Karin, co było całkiem zrozumiałe, zważywszy na okoliczności, w jakich się rozstali.

W bibliotece jak zwykle panował spokój. Spędziła tu wiele godzin. Zresztą sama atmosfera biblioteki wprawiała ją w błogostan.

— Cześć, Christianie!

Bibliotekarz podniósł wzrok i uśmiechnął się szeroko na jej widok.

— Cześć, Eriko! Miło cię widzieć. W czym mógłbym ci dzisiaj pomóc?

Jego smalandzki akcent brzmiał jak zawsze przyjemnie. Erika zastanawiała się, dlaczego ludzie mówiący z takim akcentem od razu wydają jej się sympatyczni. W przypadku Christiana pierwsze wrażenie było słuszne: był sympatyczny, pomocny, w dodatku znał się na swojej pracy. Wiele razy jej pomógł, sypiąc jak z rękawa informacjami, na których zdobycie nawet nie liczyła.

— Czy chodzi o to samo co ostatnio?

Spojrzał na nią z nadzieją. Zlecenia Eriki oznaczały dla niego miłą odmianę, dzięki nim mógł się oderwać od codzienności, od wyszukiwania informacji o rybach, żaglówkach i faunie regionu Bohus.

— Nie, dziś nie — odparła i usiadła przed nim. — Dzisiaj interesują mnie tutejsi ludzie. I to, co się tu działo.

— Ludzie i wydarzenia. A dokładniej? — Mrugnął porozumiewawczo.

— Spróbuję.

Wyrecytowała nazwiska: Britta Johansson, Frans Ringholm, Axel Frankel, Elsy Falck, to znaczy nie, Elsy Moström, i… zawahała się na parę sekund i dodała: Erik Frankel.

Christian drgnął.

— Czy to nie jego znaleźli martwego?

— Owszem — odparła krótko.

— A Elsy? To twoja…

— Moja mama, zgadza się. Potrzebuję informacji o tych osobach, z czasów drugiej wojny światowej. Wiesz co, ogranicz się do lat wojny.

— Innymi słowy do lat 1939–1945.

Erika przytaknęła i z niecierpliwością patrzyła, jak Christian wstukuje dane do komputera.

— Właśnie, jak posuwa się praca nad twoim projektem?

Po twarzy Christiana przesunął się cień. Natychmiast zniknął i Christian odpowiedział:

— A, dziękuję, jestem chyba w połowie, czyli całkiem daleko, co w znacznej części zawdzięczam twoim podpowiedziom.

— E, drobiazg. — Erika poczuła się zakłopotana. — Powiedz, gdybyś tylko potrzebował dalszych podpowiedzi albo gdybyś chciał, żebym rzuciła okiem na scenariusz. Masz jakiś roboczy tytuł?

Syrenka — odpowiedział, nie patrząc jej w oczy. — Tytuł brzmi Syrenka.

— Bardzo dobry. Skąd… — zaczęła, ale Christian ostro jej przerwał.

Zdziwiła się, było to całkiem do niego niepodobne. Może go uraziła? Ale czym?

— Jest trochę artykułów, które mogą cię zainteresować — powiedział. — Wydrukować ci?

— Poproszę — powiedziała, nadal zdziwiona. Christian wrócił po paru minutach z plikiem kartek wyjętych z drukarki i jak zawsze był uosobieniem uprzejmości.

— Masz. I powiedz, gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała.

Erika podziękowała i wyszła. Miała szczęście, właśnie otworzono kawiarnię naprzeciwko. Mogła zamówić kawę, usiąść i poczytać. To, co czytała, było tak ciekawe, że zapomniała o kawie. Wystygła w filiżance.


A więc co wiemy do tej pory?

Mellberg skrzywił się, wyciągając przed siebie nogi. Ależ go bolą mięśnie. Jak tak dalej pójdzie, zdąży wydobrzeć akurat przed kolejną piątkową lekcją salsy. Ta myśl wcale go, o dziwo, nie odstraszyła. To na pewno dzięki tej szczególnej kombinacji porywającej muzyki, dotyku Rity i tego, że pod koniec poprzedniej lekcji zaczął łapać, o co chodzi. Postanowił nie dawać za wygraną, skoro ma szansę zostać królem salsy w Tanumshede.

— Przepraszam, co powiedziałaś?

Mellberg drgnął. Tak się pogrążył w marzeniach o latynoskich rytmach, że nie usłyszał, co powiedziała Paula.

— Ustaliliśmy, kiedy najprawdopodobniej zamordowano Erika Frankla — powiedział Gösta. — Otóż piętnastego czerwca był u swojej… dziewczyny czy jak zwać osobę w tym wieku. Zerwał z nią, będąc w stanie wyraźnego upojenia alkoholowego, co według niej nigdy się nie zdarzało.

— Z kolei siedemnastego czerwca przyszła do nich sprzątaczka i nie weszła do środka — uzupełnił Martin. — Co oczywiście nie musi znaczyć, że już wtedy nie żył, chociaż raczej na to wskazuje. Wcześniej się nie zdarzyło, żeby nie mogła posprzątać w wyznaczonym dniu. Jeśli żadnego z nich nie było, zawsze zostawiali klucz.

— Okej. Czyli wychodzimy z założenia, że zginął między piętnastym a siedemnastym czerwca. Spytajcie jego brata, gdzie wtedy był.

Mellberg pochylił się i podrapał Ernsta za uszami. Pies jak zwykle ułożył się pod stołem, na stopach pana.

— Naprawdę sądzisz, że Axel Frankel może mieć z tym coś… — Paula przerwała, widząc niezadowolenie na twarzy Mellberga.

— Na razie nic nie sądzę. Ale wiesz równie dobrze jak ja, że większość morderstw popełniają osoby z najbliższego otoczenia ofiary. Więc proszę potrząsnąć tym braciszkiem, zrozumiano?

Skinęła głową. Choć raz Mellberg miał rację. Fakt, że Axel Frankel wydał jej się bardzo sympatycznym człowiekiem, nie powinien wpływać na jej pracę.

— A chłopcy, którzy znaleźli ciało? Czy ich ślady zostały zabezpieczone?

Mellberg popatrzył wyczekująco na zebranych. Wszyscy spojrzeli na Göstę, a on poruszył się niespokojnie.

— Taa… To jest… Tak i nie… Pobrałem odciski butów i palców od jednego z nich, Adama, ale jakoś nie zdążyłem… od tego drugiego…

Mellberg wbił w niego wzrok.

— Miałeś na to proste zadanie kilka dni i mimo to, cytuję, nie zdążyłeś? Dobrze zrozumiałem?

Gösta osowiale kiwnął głową.

— Cóż, tak… zgadza się. Jeszcze dziś to załatwię.

Mellberg znów na niego spojrzał.

— Zaraz, za chwilę — powiedział Gösta, spuszczając głowę.

— I lepiej niech tak będzie — powiedział Mellberg, po czym zwrócił się do Martina i Pauli: — Co dalej? Co z tym Ringholmem? Da się z niego coś wycisnąć? Mnie osobiście ten trop wydaje się najbardziej obiecujący. Powinniśmy dokładnie przenicować tych Przyjaciół Szwecji czy jak ich zwał.

— Byliśmy u Fransa Ringholma, ale niewiele wynikło z tej rozmowy. Według niego listy z pogróżkami słały do Erika Frankla „określone elementy w łonie organizacji”, czemu on sam próbował przeszkodzić. Próbował chronić Erika przez wzgląd na dawną przyjaźń.

— I co z tymi elementami? — Mellberg narysował palcami cudzysłów. — Zostały przesłuchane?

— Jeszcze nie — spokojnie odparł Martin. — Zaplanowaliśmy to na dziś.

— No dobrze, dobrze — powiedział Mellberg, usiłując zepchnąć Ernsta, bo stopy zaczęły mu drętwieć.

Osiągnął tylko tyle, że Ernst głośno puścił bąka i znów ułożył się na stopach tymczasowego pana.

— Okej, została jeszcze jedna sprawa. Chodzi o to, że komisariat to nie przedszkole! Zrozumiano?!

Wbił wzrok w Annikę, która robiła notatki. Spojrzała na niego znad okularów. Odezwała się dopiero po dłuższej chwili, gdy Mellberg już zaczął się wiercić i pomyślał, że może przesadził, mówiąc do niej tym tonem.

— Robiłam, co do mnie należy, nawet gdy przez jakiś czas zajmowałam się Mają. Już ty się o to nie martw.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. W końcu Mellberg spuścił oczy i mruknął:

— No cóż, ty wiesz najlepiej, co do ciebie należy…

— Zresztą dzięki temu, że przyszedł Patrik, wpadliśmy na to, że zapomnieliśmy sprawdzić konto Erika Frankla.

Paula mrugnęła porozumiewawczo do Anniki.

— Naturalnie wcześniej czy później sami byśmy na to wpadli… ale dzięki temu zajmiemy się tym wcześniej… zamiast później… — Gösta również zerknął na Annikę. Potem spuścił wzrok i nie odrywał go od stołu.

— No nic. Myślałem, że jak już Patrik jest na tym urlopie ojcowskim, to jest — burknął Mellberg, zdając sobie sprawę, że przegrał to starcie. — Dobra, koniec, do roboty.

Wszyscy się podnieśli i wstawili filiżanki do zmywarki.

W tym momencie zadzwonił telefon.

Загрузка...