Borlänge 1945
Nie wrócił. Pocałował na pożegnanie, powiedział, że niedługo wróci, i wyjechał. Elsy czekała. Początkowo była pewna, że będzie tak, jak mówił, po pewnym czasie zaczęła się niepokoić, a później wpadła w panikę. Nie wrócił, złamał słowo, zdradził i ją, i ich dziecko. Wierzyła mu tak bardzo, że ani przez chwilę nie wątpiła w jego szczerość, była pewna, że kocha ją równie mocno jak ona jego. Głupia, naiwna dziewczyna. Ileż dziewczyn padło ofiarą takiego samego oszustwa!
Matce powiedziała dopiero wtedy, gdy już nie dało się tego ukryć. Ze spuszczoną głową, nie patrząc jej w oczy, wyznała, że dała się zwieść obietnicom i teraz nosi w brzuchu jego dziecko. W pierwszej chwili matka się nie odezwała. W kuchni, gdzie siedziały, zapadła martwa, lodowata cisza i dopiero wtedy strach chwycił ją za gardło. Jeszcze tliła się w niej nadzieja, że matka ją przytuli i powie: Dziecko kochane, wszystko się ułoży, coś wymyślimy. Kiedyś, gdy żył ojciec, z pewnością by tak zrobiła. Kochałaby córkę mimo wstydu. Ale matka nie była już tym samym człowiekiem. Jakaś jej część umarła wraz z ojcem, a to, co pozostało, nie miało dość sił.
Bez słowa spakowała do walizki niezbędne rzeczy, a potem wsadziła swą szesnastoletnią ciężarną córkę do pociągu do Borlänge. Zaopatrzyła ją w list do swojej siostry, która miała tam gospodarstwo. Nie zdobyła się nawet na to, żeby ją odprowadzić na stację. Szybko pożegnały się w przedsionku, odwróciła się i wróciła do kuchni. Ludziom zamierzała powiedzieć, że Elsy wyjechała do szkoły gospodarstwa domowego.
Minęło pięć miesięcy. Nie było jej łatwo, bo choć rósł jej brzuch, musiała pracować w gospodarstwie tak samo ciężko jak inni. Harowała od rana do nocy, mimo coraz silniejszego bólu w krzyżu. Dziecko kopało coraz mocniej. Wolałaby go nienawidzić, ale nie potrafiła. Było przecież częścią jej i Hansa, którego również nie potrafiła nienawidzić. Miałaby nienawidzić to, co ich połączyło? Wszystko już zostało postanowione. Jak tylko dziecko się urodzi, zostanie jej zabrane i oddane do adopcji. To jedyne rozwiązanie. Tak powiedziała Edith, siostra matki. Sprawy praktyczne załatwił jej mąż, Anton. Mruczał pod nosem, jaki to wstyd: siostrzenica żony poszła do łóżka z pierwszym lepszym. Elsy nie powiedziała ani słowa. W milczeniu przyjmowała te połajanki, bo co miałaby powiedzieć? Trudno zaprzeczyć, że Hans nie wrócił. Choć obiecywał.
Poród zaczął się wczesnym rankiem. Gdy się obudziła, najpierw pomyślała, że to zwykłe ćmienie w krzyżu, ale ból się nasilał, przychodził i odchodził, za każdym razem mocniejszy. Po dwóch godzinach wiercenia się na posłaniu miała pewność. Z trudem wytoczyła się z łóżka. Przyciskając ręce do krzyża, poszła cichutko do sypialni Edith i Antona, żeby delikatnie obudzić ciotkę. Zaczęły się gorączkowe przygotowania. Kazali jej się położyć z powrotem do łóżka. Najstarsza córka ciotki pobiegła po akuszerkę. Zagotowali wodę, przygotowali ręczniki. Elsy bała się coraz bardziej.
Po dziesięciu godzinach bóle stały się nie do wytrzymania. Kilka godzin wcześniej zbadała ją akuszerka. Była ostra, nie patyczkowała się z nią i wyraźnie dawała do zrozumienia, co sądzi o młodych niezamężnych matkach. Elsy czuła się jak w kraju wroga. Znikąd dobrego słowa ani uśmiechu. Była przekonana, że umiera. Przy każdej fali bólu chwytała za brzegi łóżka i zagryzała zęby, żeby nie krzyczeć. Miała wrażenie, jakby ją przecinano na pół. Na początku mogła odpoczywać, nabierać sił między kolejnymi falami, ale potem stały się tak częste, że nie było mowy o odpoczynku. I ciągle ta myśl: zaraz umrę.
Widocznie powiedziała to głośno, bo jak przez mgłę usłyszała gniewny głos akuszerki:
— Niech się nie pieści. Sama jest sobie winna, więc niech nie jęczy.
Nie miała siły się z nią kłócić. Złapała mocno za brzeg łóżka, aż jej knykcie zbielały. Przyszła nowa fala bólu, szła od brzucha w dół, aż do nóg. Nie wyobrażała sobie, że może aż tak boleć. Ból był wszędzie, wypełniał każdą tkankę, każdą komórkę jej ciała. Jednocześnie czuła ogromne zmęczenie. Od tylu godzin walczyła z bólem, że wolałaby mu się poddać. Niech się dzieje, co chce. Ale wiedziała, że tego właśnie nie wolno jej zrobić. Musi urodzić dziecko, swoje i Hansa, musi, choćby to miała być ostatnia rzecz w jej życiu.
Skurcz przeszedł w parcie. Akuszerka kiwnęła głową stojącej obok ciotce.
— Niedługo będzie po wszystkim — powiedziała, naciskając na brzuch Elsy. — Jak ci powiem, masz przeć ze wszystkich sił, zaraz będzie dzieciak.
Elsy nie odpowiedziała, ale słuchała uważnie i czekała. Odetchnęła głębiej, żeby się przygotować do parcia.
— Dobrze, teraz przyj ze wszystkich sił. — Zabrzmiało to jak rozkaz.
Elsy przycisnęła podbródek do mostka i zaczęła przeć. Nic się nie stało, choć akuszerka skinęła szybko głową na znak, że jest dobrze.
— Czekaj na następny skurcz — powiedziała surowo.
Znów poczuła potrzebę parcia i w chwili gdy była najsilniejsza, akuszerka znów kazała jej przeć. Tym razem Elsy poczuła, jak coś puszcza. Trudno to opisać. Jakby się coś poddało.
— Jest główka. Jeszcze jeden skurcz i…
Elsy zamknęła oczy. Widziała Hansa. Nie miała siły o nim myśleć, więc otworzyła oczy.
— Teraz! — powiedziała położna, stając między jej podciągniętymi kolanami.
Elsy resztką sił przycisnęła podbródek do mostka.
Wyślizgnęło się z niej coś mokrego i śliskiego. Wycieńczona opadła na mokre od potu prześcieradło. W pierwszej chwili poczuła ogromną ulgę, wielogodzinne cierpienie się skończyło. Nigdy w życiu nie była tak zmęczona, zmęczona do szpiku kości. Nie była w stanie się ruszyć. I nagle usłyszała krzyk. Gniewny, głośny krzyk. Uniosła się na łokciu, żeby spojrzeć.
Z jej ust wydobył się szloch. Synek był… przepiękny. Umazany krwią, zły, że mu zimno, ale przepiękny. Elsy opadła na poduszki i uzmysłowiła sobie, że widzi go po raz pierwszy i ostatni. Akuszerka przecięła pępowinę i starannie wytarła małego myjką. Potem włożyła mu haftowany kaftanik z zapasów Edith. Nikt nie zwracał uwagi na Elsy, a ona nie odrywała wzroku od synka. Chłonęła każdy szczegół, serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Ale przemówiła dopiero, gdy Edith wzięła małego i już miała wyjść z pokoju.
— Chcę go potrzymać!
— W tych okolicznościach to niewskazane — powiedziała z gniewem akuszerka, poganiając gestem Edith.
Ale ciotka się zawahała.
— Proszę, daj mi go potrzymać. Chociaż na chwilkę. Potem możesz go zabrać — mówiła tonem tak błagalnym, że Edith nie mogła się oprzeć.
Podeszła i położyła małego na ramieniu Elsy. Elsy przytrzymała synka i spojrzała mu w oczy.
— Witaj, kochanie moje — szepnęła, kołysząc go delikatnie.
— Pobrudzisz kaftanik krwią — ze złością powiedziała akuszerka.
— Mam więcej kaftaników — odparła Edith i spojrzała na nią tak, że zamilkła.
Elsy nie mogła się napatrzeć na synka. Miał ciepłe, ciężkie ciałko. Nie odrywała wzroku od maleńkich paluszków i maciupeńkich, idealnych paznokietków.
– Ładny chłopczyk — powiedziała Edith, stając obok.
— Podobny do ojca — odparła Elsy i uśmiechnęła się, gdy synek zacisnął piąstkę na jej palcu wskazującym.
— Musisz go teraz oddać. Trzeba go nakarmić — powiedziała akuszerka, zdecydowanym ruchem zabierając dziecko.
W pierwszym odruchu Elsy chciała zaprotestować, zatrzymać synka i już nigdy nie wypuścić go z rąk. Chwila minęła. Akuszerka zdjęła mu zakrwawiony kaftanik i włożyła nowy. Potem oddała małego Edith. Ciotka wyszła, rzuciwszy Elsy ostatnie spojrzenie.
Patrząc ostatni raz na synka, Elsy poczuła, że w środku coś jej pęka, jakby serce rozdarło jej się na strzępy. Wiedziała, że drugi raz nie byłaby w stanie przeżyć takiego bólu. Leżąc na przepoconym, zakrwawionym łóżku, z pustym łonem i pustymi objęciami, obiecała sobie, że już nigdy do tego nie dopuści. Nigdy, przenigdy nikt nie będzie miał dostępu do jej serca. Łzy płynęły jej z oczu, gdy to sobie przyrzekała, a położna pomagała jej urodzić łożysko.
— Martin!
— Paula! — zawołali jednocześnie, wpadając na siebie.
Oboje byli rozgorączkowani. Pierwszy oprzytomniał Martin.
— Chodź do mojego pokoju — powiedział. — Właśnie był u mnie Kjell Ringholm. Muszę ci o czymś opowiedzieć.
— Ja też mam ci coś do opowiedzenia.
Poszła za Martinem do jego pokoju. Zamknął za nią drzwi i usiadł. Paula naprzeciwko, ale niecierpliwiła się tak bardzo, że nie mogła usiedzieć spokojnie.
— Po pierwsze, Frans Ringholm przyznał się, że zamordował Brittę Johansson. W dodatku dał do zrozumienia, że zabił Erika Frankla i… — Martin się zawahał — człowieka, którego szczątki znaleźliśmy w grobie.
— Jak to, przyznał się synowi przed śmiercią? — zdziwiła się Paula.
Martin podsunął jej plastikową koszulkę z listem.
— Raczej po. Ten list przyszedł dziś do niego pocztą. Przeczytaj i powiedz na gorąco, co myślisz.
Paula wyjęła list, przeczytała w skupieniu, włożyła z powrotem w koszulkę i marszcząc czoło, powiedziała:
— Nie ma wątpliwości, przyznał się do zabójstwa Britty. Natomiast co do Erika i Hansa Olavsena… Pisze, że jest winien ich śmierci, co w tych okolicznościach jest dość dziwnym określeniem. Zwłaszcza że wcześniej wyraźnie napisał, że zabił Brittę. No, nie wiem… Przecież nie oświadcza, że własnoręcznie zabił ich obu… A poza tym…
Pochyliła się i już chciała powiedzieć o swoim odkryciu, gdy Martin jej przerwał:
— Poczekaj, mam jeszcze coś. — Powstrzymał ją gestem. Paula zamilkła urażona. — Kjell Ringholm zbadał przeszłość tego… Hansa Olavsena. Chciał ustalić, co się z nim stało, dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
— No i? — niecierpliwiła się Paula.
— Skontaktował się z norweskim profesorem, wybitnym znawcą historii niemieckiej okupacji Norwegii. Zgromadził mnóstwo materiałów o norweskim ruchu oporu. Kjell miał nadzieję, że profesor pomoże mu ustalić miejsce pobytu Hansa Olavsena.
— I…
Paula niecierpliwiła się coraz bardziej. Martin krążył wokół tematu, zamiast przejść do sedna.
— Na początku nie mógł nic znaleźć…
Paula wydała głośne westchnienie.
— …dopóki Ringholm nie przefaksował mu artykułu ze zdjęciem bojownika ruchu oporu — narysował w powietrzu cudzysłów — Hansa Olavsena.
— I co?
Paula była tak zaciekawiona, że prawie zapomniała o własnym odkryciu.
— Facet nie był żadnym członkiem ruchu oporu, tylko synem esesmana Reinhardta Wolfa. Olavsen to nazwisko panieńskie jego matki. Przybrał je, gdy uciekł do Szwecji. Jego matka wyszła za mąż za Niemca i kiedy Niemcy zajęli Norwegię, jej mąż dzięki znajomości norweskiego awansował na wysokie stanowisko w SS. Pod koniec wojny został schwytany i trafił do więzienia w Niemczech. O losach matki nic nie wiadomo. Syn, Hans, uciekł z Norwegii w 1944 roku i słuch o nim zaginął. Wiemy dlaczego. Przyjechał do Szwecji, podał się za bojownika norweskiego ruchu oporu, a skończył w żołnierskiej mogile na cmentarzu we Fjällbace.
— Nie do wiary. Ale jaki to ma związek z naszym śledztwem? — spytała Paula.
— Jeszcze nie wiem, ale czuję, że ma — odparł w zamyśleniu Martin. Uśmiechnął się. — Teraz już wiesz, co ci chciałem powiedzieć. A co ty masz mi do powiedzenia?
Paula zaczerpnęła tchu i szybko opowiedziała, co ustaliła. Martin spojrzał na nią z podziwem.
— To rzuca nowe światło na całą sprawę — stwierdził, wstając. — Trzeba natychmiast zrobić rewizję w tym domu. Wyprowadź radiowóz z garażu, zadzwonię do prokuratora, poproszę o nakaz.
Pauli nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zerwała się z krzesła. W głowie jej zaszumiało. Pomyślała, że są bliscy rozstrzygnięcia. Czuła to. Już niedługo.
Przez całą drogę do domu nie odezwała się ani słowem. Siedząc w samochodzie, wyglądała przez okno, na kolanach trzymała pamiętnik, przez głowę przepływały jej zdania napisane przez matkę, zdania pełne bólu. Patrik jej nie przeszkadzał, rozumiał, że musi dojrzeć do rozmowy. Nie znał szczegółów, ale gdy Erika czytała pamiętnik, Kristina opowiedziała mu o dziecku, które Elsy musiała oddać.
Początkowo był zły na matkę. Jak mogła nie powiedzieć o tym Erice? I Annie. Ale potem pomyślał, że ona to widziała inaczej. Przecież obiecała Elsy, że dochowa tajemnicy. I dochowała. Owszem, czasem się zastanawiała, czy nie powiedzieć synowej i Annie, że mają brata, ale bała się ewentualnych skutków i dochodziła do wniosku, że lepiej to zostawić, jak jest. Patrik uważał inaczej, ale wierzył w szczerość intencji matki.
Teraz, gdy wszystko wyszło na jaw, widział na jej twarzy ulgę. Ciekaw był tylko, co zrobi Erika. Choć właściwie wiedział co. Znał ją dostatecznie dobrze, żeby wiedzieć, że nie spocznie, dopóki nie odnajdzie brata. Odwrócił głowę i spojrzał na jej profil. Tępo patrzyła przez okno. Pomyślał, że bardzo ją kocha. Łatwo się o tym zapomina na co dzień, gdy życie upływa na pracy i domowych obowiązkach. Pomyślał, że w takich chwilach jak ta uświadamia sobie, że są bardzo mocno ze sobą związani i że kocha budzić się co rano u jej boku.
Kiedy wrócili do domu, Erika bez słowa, wciąż z tym samym nieobecnym spojrzeniem, poszła prosto do swojego pokoju. Patrik pokrzątał się po domu, po obiedzie położył Maję spać i dopiero wtedy odważył się przeszkodzić żonie.
— Mogę wejść? — Zapukał delikatnie.
Erika skinęła głową, wciąż jeszcze blada. Ale spojrzała na niego nieco przytomniej.
— Jak się czujesz? — spytał, siadając w fotelu stojącym w rogu pokoju.
— Sama nie wiem — powiedziała i odetchnęła głęboko. — Jestem oszołomiona.
— Jesteś zła na moją mamę? Że ci nie powiedziała?
Erika zastanowiła się chwilę, a potem potrząsnęła głową.
— Nie, nawet nie. Moja mama wymogła na niej obietnicę. Poza tym rozumiem, że się bała, że mogłaby bardziej zaszkodzić, niż pomóc.
— Powiesz Annie? — spytał Patrik.
— Tak, oczywiście. Ona też ma prawo wiedzieć. Ale najpierw muszę się sama z tym uporać.
— I pewnie już rozpoczęłaś poszukiwania.
Uśmiechnął się i wskazał głową na otwarte okienko wyszukiwarki.
— Oczywiście. — Uśmiechnęła się blado. — Sprawdzałam, jak można się dowiedzieć, co się dzieje z adoptowanymi dziećmi. Sądzę, że nie będzie problemów z odnalezieniem go.
— Nie masz żadnych obaw? — spytał. — Przecież nie wiesz, jaki on jest ani jak mu się życie ułożyło.
— Pewnie, że mam. Ale jeszcze gorzej byłoby nie wiedzieć. W końcu to mój brat. Zawsze chciałam mieć starszego brata…
Uśmiechnęła się pod nosem.
— Twoja mama musiała o nim często myśleć. Czy to wszystko wpłynęło na zmianę twojego stosunku do niej?
— Oczywiście, że tak — odparła Erika. — Nadal nie mogę się pogodzić z tym, że się zamknęła przede mną i Anną. Ale… — Szukała właściwego słowa. — Rozumiem, że bała się otworzyć. Pomyśl tylko. Najpierw porzucił ją ojciec jej dziecka. Bo przecież tak myślała. Potem zmuszono ją, żeby oddała dziecko do adopcji. Miała zaledwie szesnaście lat! Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak to musiało boleć. W dodatku stało się to niedługo po tym, jak straciła ojca, a nawet, jak się zdaje, matkę. Nie obwiniam jej. Choćbym chciała.
— Gdyby przynajmniej wiedziała, że Hans jej nie porzucił.
Patrik pokiwał głową.
— To jest chyba w tym wszystkim najgorsze. Przecież nie wyjechał z Fjällbacki, nie porzucił jej, tylko został zamordowany. — Głos jej się rwał. — Dlaczego został zamordowany?
— Chcesz, żebym zadzwonił do Martina i zapytał, czy dowiedzieli się czegoś nowego? — spytał.
Nie chodziło mu tylko o Erikę. Bardzo go poruszył los Norwega. Poruszał go jeszcze bardziej, odkąd się dowiedział, że był ojcem przyrodniego brata Eriki.
— Mógłbyś? — spytała z ożywieniem.
— Już dzwonię.
Patrik szybko się podniósł. Po kwadransie wrócił. Wystarczyło na niego spojrzeć, żeby się domyślić, że przynosi nowiny.
— Może mamy motyw zabójstwa Hansa Olavsena — powiedział.
Erika ledwo mogła usiedzieć na krześle.
— No więc?
Patrik zastanawiał się chwilę, a potem powtórzył, czego się dowiedział od Martina.
— Hans Olavsen nie był bojownikiem norweskiego ruchu oporu. Był synem wysoko postawionego oficera SS. Sam również pracował dla Niemców podczas okupacji.
W pokoju zapadła kompletna cisza. Erika wpatrywała się w męża i, co było dość niezwykłe, nie mogła wydobyć słowa.
— W dodatku Kjell Ringholm przyniósł do komisariatu pożegnalny list od ojca. Dostał go dziś pocztą. Frans przyznaje się, że zabił Brittę. Pisze też, że ponosi winę za śmierć Erika i Hansa. Co do tego Martin ma wątpliwości. Spytałem, czy należy to rozumieć tak, że Frans przyznał się do zabójstwa Erika i Hansa, ale powiedział, że to zbyt daleko idący wniosek.
— Co chciał przez to powiedzieć? Ponosi winę? — spytała Erika, gdy odzyskała mowę. — A to… Czy mama wiedziała, że Hans nie był w ruchu oporu? Jak… — Potrząsnęła głową.
— A jak ci się zdaje? Czytałaś pamiętnik. Wiedziała?
Patrik usiadł. Erika pokręciła głową.
— Nie — odparła z przekonaniem. — Na pewno nie wiedziała.
— Pytanie, czy Frans się o tym dowiedział — zastanawiał się głośno Patrik. — Dlaczego nie napisał wprost, że ich zabił, jeśli o to mu chodziło? Dlaczego napisał, że jest winien ich śmierci?
— Czy Martin ci mówił, co zamierza?
— Nie, powiedział tylko, że Paula odkryła coś nowego i właśnie jadą to sprawdzić. Zadzwoni, gdy będzie wiedział więcej. Był bardzo podniecony — dodał i poczuł, że mu zazdrości, że jest w centrum wydarzeń.
— Wiem, o czym pomyślałeś — powiedziała Erika z rozbawieniem.
— Naturalnie, byłbym nieszczery, gdybym powiedział, że nie chciałbym teraz być w komisariacie — odparł. — Ale chyba wiesz, że to nie znaczy, że nie chciałbym teraz być z wami.
— Wiem — potwierdziła. — I rozumiem cię.
Jakby na potwierdzenie z pokoju Mai dobiegł głośny krzyk. Patrik wstał.
— Sygnał zegara kontrolnego.
— Marsz do kopalni! — zaśmiała się Erika. — Przyprowadź tę małą poganiaczkę niewolników, żebym mogła ją pocałować.
— Robi się — odparł.
Już był w drzwiach, gdy usłyszał, jak Erika bierze głęboki oddech.
— Wiem, kto jest moim bratem — powiedziała. Zaśmiała się i załkała jednocześnie. — Patriku, wiem, kto jest moim bratem.
Prokuratorski nakaz rewizji dotarł do Martina, gdy już byli w drodze. Wyjechali, licząc na to, że go dostaną. Podczas jazdy nie rozmawiali ze sobą. Oboje byli pogrążeni w myślach, starali się połączyć poszczególne wątki wzoru, który właśnie się zarysował.
Zapukali do drzwi, ale nikt nie otwierał.
— Chyba nie ma nikogo — powiedziała Paula.
— To jak się dostaniemy do środka?
Martin przyglądał się solidnym drzwiom. Trudno je będzie pokonać.
Paula uśmiechnęła się i sięgnęła do belki nad drzwiami.
— Kluczem — odparła, pokazując, co znalazła.
— Co ja bym bez ciebie zrobił? — Martin nie mógł się nadziwić.
— Pewnie uszkodziłbyś sobie bark przy próbie wyważenia drzwi — powiedziała Paula, przekręcając klucz w zamku.
Weszli. W środku panowała niesamowita cisza, zaduch i upał. Zdjęli kurtki i powiesili je w przedpokoju.
— Rozdzielamy się? — spytała.
— Ja sprawdzę parter, ty weź piętro.
— Czego szukamy?
Paula straciła pewność siebie. Wierzyła, że trop jest dobry, ale teraz nie była już taka pewna, że znajdą dowody.
— Sam nie wiem. — Martin wyglądał, jakby i on zwątpił. — Rozejrzyjmy się dokładnie. Zobaczymy, co znajdziemy.
— Okej.
Paula skinęła głową i poszła na piętro. Po godzinie zeszła na dół.
— Na razie nic. Mam szukać dalej czy chcesz, żebyśmy się zamienili? A ty znalazłeś coś ciekawego?
— Na razie nic. — Martin potrząsnął głową. — Dobry pomysł, zamieńmy się. Ale… — Zamyślił się i wskazał na drzwi. — Może najpierw przeszukamy piwnicę? Jeszcze tam nie byliśmy.
— Dobry pomysł.
Paula otworzyła drzwi do piwnicy. Ciemno choć oko wykol. Przy drzwiach znalazła włącznik i zapaliła światło. Zeszła na dół i przystanęła, przyzwyczajając wzrok do skąpego oświetlenia.
— Aż ciarki człowieka przechodzą — odezwał się Martin.
Zszedł za nią i z otwartymi ustami rozglądał się dookoła.
– Ćśśś… — Paula położyła palec na ustach. — Słyszałeś?
— Nie. — Martin nasłuchiwał przez chwilę. — Nic nie słyszałem.
— Wydawało mi się, że trzasnęły drzwi od samochodu. Na pewno nie słyszałeś?
— Musiałaś się przesłyszeć…
Umilkł, bo nagle nad głowami wyraźnie usłyszeli kroki.
— Przesłyszałam się, tak? Chodźmy na górę — powiedziała Paula, stawiając stopę na pierwszym stopniu.
W tej samej chwili drzwi piwnicy się zatrzasnęły i ktoś przekręcił klucz w zamku.
— Co jest…
Paula wbiegała na górę po dwa stopnie. Nagle światło zgasło. Zapadła całkowita ciemność.
— Cholera! — zaklęła, waląc w drzwi. — Otwierać natychmiast! Policja!
Umilkła, żeby zaczerpnąć tchu, i wtedy znów usłyszała trzaśnięcie drzwi. Samochód ruszył z piskiem opon.
— Cholera — mruknęła, schodząc po omacku na dół.
— Zadzwonimy po pomoc — powiedział Martin i w tym momencie uprzytomnił sobie, że telefon zostawił w kieszeni kurtki. — Zadzwoń ty, zostawiłem swój w kurtce, w przedpokoju — dodał.
Odpowiedziała mu cisza. Zaniepokoił się jeszcze bardziej.
— Tylko mi nie mów, że…
— Noo… — pisnęła Paula. — Mój też jest w kurtce…
— Cholera! — Martin po omacku szedł na górę. Chciał spróbować wyważyć drzwi. — Au! — Skutek był taki, że stłukł bark. — Ani drgną.
— I co my teraz zrobimy? — powiedziała ponuro i wykrzyknęła: — Johanna!
— Kto to jest Johanna? — zdumiał się Martin.
Po chwili Paula odpowiedziała:
— Moja partnerka. Za dwa tygodnie urodzi nam się dziecko. Ale nigdy nic nie wiadomo… obiecałam jej, że cały czas będę pod telefonem.
— Na pewno nic się nie stanie — uspokajał ją Martin, przyswajając tę nowinę. — W pierwszej ciąży poród najczęściej następuje po terminie.
— Miejmy nadzieję — powiedziała Paula. — Bo Johanna urwie mi głowę. Całe szczęście, że jest mama. W razie czego…
— Nie myśl o tym — przerwał jej Martin. — Aż tak długo nie będziemy tu siedzieć. Zresztą mówiłaś, że dopiero za dwa tygodnie, więc na razie pełen spokój.
— Ale nikt nie wie, że tu jesteśmy — zauważyła Paula i przysiadła na najniższym stopniu. — Tymczasem morderca ucieknie.
— Spójrz na to z innej strony. Przynajmniej nie ma wątpliwości, że mieliśmy rację — próbował ją rozbawić.
Paula nie zaszczyciła go odpowiedzią. Z przedpokoju dobiegał wściekły dzwonek jej telefonu.
Stając przed drzwiami, Mellberg się zawahał. Na piątkowej lekcji było wspaniale, ale od tamtej pory nie spotkał Rity, mimo że wielokrotnie spacerował jej zwykłą trasą. Stęsknił się za nią. Nawet się zdziwił, że tak bardzo. Ernst widocznie czuł podobnie, bo ciągnął go w kierunku domu Rity. Zresztą Mellberg wcale się nie opierał. Ale gdy stanął przed wejściem, już nie był taki pewny swego. Po pierwsze, nie wiedział, czy Rita jest w domu, po drugie, nie chciał się narzucać. W końcu odłożył na bok te niezwykłe jak na niego skrupuły i nacisnął dzwonek domofonu. Nikt nie odpowiadał. Już miał odejść, gdy w domofonie rozległ się trzask i dyszenie. Odwrócił się.
— Halo — powiedział. — Tu Bertil Mellberg.
Cisza, a po chwili ledwo słyszalne:
— Proszę wejść.
Potem jęk. Zdumiał się. Dziwne. Wdrapali się z Ernstem na drugie piętro. Drzwi do mieszkania Rity były uchylone. Wszedł do środka.
— Halo! — zawołał.
Po chwili usłyszał jęk i zobaczył leżącą na podłodze postać.
— Mam… bóle… — jęknęła Johanna, zwijając się w kłębek.
Dyszała, żeby sobie poradzić ze skurczem.
— Boże kochany. — Mellberg aż się spocił z wrażenia. — Gdzie Rita? Zaraz po nią zadzwonię! Paula, trzeba zadzwonić po Paulę! I po karetkę — jąkał się, szukając telefonu.
— Próbowałam… nie mogę się dodzwonić… — jęknęła Johanna, ale urwała.
Musiała przeczekać skurcz. Podniosła się z wysiłkiem, łapiąc się uchwytu na drzwiach szafy. Trzymając się za brzuch, patrzyła na niego dzikim wzrokiem.
— Myślisz, że nie próbowałam do nich dzwonić?! Żadna nie odbiera! Nie rozumiesz… O cholera…
Przerwała, przyszedł kolejny skurcz. Opadła na kolana i zaczęła dyszeć.
— Zawieź mnie… do szpitala.
Z trudem wyciągnęła rękę, pokazując leżące na komodzie kluczyki. Mellberg spojrzał, jakby się stamtąd spodziewał ataku żmii. Potem zobaczył, jak jego ręka w zwolnionym tempie sięga po kluczyki. Sam nie wiedział, skąd miał tyle siły, ale na przemian niosąc i ciągnąc Johannę, doprowadził ją do samochodu i posadził na tylnym siedzeniu. Ernsta zostawił u Rity. Nacisnął gaz i ruszył w stronę szpitala. Słysząc coraz głośniejsze jęki, był bliski paniki. Wydawało mu się, że nigdy nie dojadą do szpitala, choć znajdował się w połowie drogi między Vänersborg i Trollhättan. Wreszcie z piskiem opon zajechali przed wejście na porodówkę. Wyciągnął przerażoną Johannę z samochodu i zaprowadził na izbę przyjęć.
— Ta pani będzie rodzić — zwrócił się do pielęgniarki w okienku.
Nie musiał tego mówić, wystarczyło spojrzeć na Johannę.
— Proszę tam — poleciła, wskazując pokój obok.
— To ja już pójdę… — nerwowo powiedział Mellberg, gdy pielęgniarka poleciła Johannie zdjąć majtki.
Już miał zmykać, gdy Johanna złapała go za ramię i syknęła przez zęby, bo nadszedł kolejny skurcz:
— Nigdzie… nie pójdziesz… Nie chcę… sama…
— Ale… — zaoponował Mellberg, po czym sam doszedł do wniosku, że nie może jej tak zostawić.
Z westchnieniem opadł na fotel i starał się patrzeć w drugą stronę.
— Rozwarcie siedem centymetrów — powiedziała położna i spojrzała na niego, jakby zakładała, że czeka na tę wiadomość.
Skinął głową. Zastanawiał się w duchu, co to znaczy. Czy to dobrze, czy źle? Ile ma być tych centymetrów? Z rosnącym przerażeniem uzmysłowił sobie, że niejednego jeszcze się dowie, zanim będzie po wszystkim.
Sięgnął do kieszeni po komórkę i jeszcze raz wybrał numer Pauli. Znów włączyła się poczta głosowa. Zadzwonił do Rity, to samo. Do czego to podobne? Jak można wyłączyć telefon, jeśli wiadomo, że Johanna w każdej chwili może zacząć rodzić? Włożył komórkę do kieszeni i zaczął się zastanawiać, czy jednak nie zwiać.
Minęły dwie godziny, a on ciągle tam tkwił. Przeniesiono ich do sali porodowej. Johanna żelaznym uściskiem trzymała go za rękę. Bardzo jej współczuł. Wyjaśnili mu, że rozwarcie musi dojść do dziesięciu centymetrów, ale trzy pozostałe najwyraźniej potrzebowały jeszcze sporo czasu. Johanna uwiesiła się maski z gazem rozweselającym. Mellberg pomyślał, że sam chętnie by spróbował.
— Już nie mam siły… — powiedziała ze wzrokiem zamglonym od gazu.
Włosy kleiły jej się do skroni. Mellberg sięgnął po ręcznik, żeby jej wytrzeć czoło.
— Dziękuję…
Spojrzała na niego tak, że od razu zapomniał, że chciał uciekać. Mimo wszystko był zafascynowany tym, co się rozgrywało na jego oczach. Wiedział oczywiście, że poród jest bolesny, ale zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że wymaga nadludzkiego wysiłku, i po raz pierwszy w życiu poczuł głęboki szacunek dla kobiet. Sam nigdy by tego nie wytrzymał, był o tym przekonany.
— Spróbuj… Zadzwoń jeszcze raz… — powiedziała Johanna i wciągnęła gaz, gdy urządzenie podłączone do jej brzucha dało znać, że zbliża się silny skurcz. — Cholera… — jęknęła, gdy się zaczął.
— Jesteś pewna, że nie chcesz tej… tej opony, o którą cię pytała? — spytał Mellberg z niepokojem i znów otarł jej pot z czoła.
— Nie… już blisko… Nie chcę żadnego spowolnienia… To się nazywa znieczulenie zewnątrzoponowe… — znów jęknęła i zgięła się wpół.
Położna wróciła do pokoju i kolejny raz sprawdziła rozwarcie.
— Pełne — stwierdziła z zadowoleniem. — Słyszysz, dziewczyno? Dobra robota. Dziesięć centymetrów. Za chwilę będziesz mogła przeć. Jesteś dzielna. Zaraz będzie dziecko.
Mellberg ścisnął Johannę za rękę. Czuł coś w rodzaju dumy, że ją pochwalono, że oboje się postarali i że dziecko zaraz się urodzi.
— Jak długo trwa parcie? — spytał położną.
Nikt go nie zapytał, kim jest dla Johanny. Przypuszczał, że go biorą za cokolwiek wiekowego ojca dziecka. I nie miał nic przeciwko temu.
— Różnie bywa — odparła życzliwie. — Myślę, że najdalej za pół godziny dzidziuś tu będzie.
Uśmiechnęła się do Johanny, dodając jej otuchy. Właśnie odpoczywała między skurczami, ale zaraz znów się zmarszczyła i napięła całe ciało.
— Teraz jest jakoś inaczej — wycedziła przez zęby i sięgnęła po maseczkę z gazem.
— Zaczynają się skurcze parte — wyjaśniła położna. — Poczekaj, aż poczujesz silne parcie, a gdy ci powiem, podciągnij kolana, przyciśnij podbródek do mostka i mocno przyj.
Johanna skinęła głową i ścisnęła Mellberga za rękę. Odwzajemnił uścisk i oboje wpatrzyli się w położną, czekając na rozkaz. Po chwili Johanna zaczęła dyszeć i spojrzała na położną pytającym wzrokiem.
— Czekaj, czekaj… powstrzymaj się… czekaj, aż będzie naprawdę silny… teraz, przyj.
Johanna przycisnęła podbródek do mostka, podciągnęła kolana i poczerwieniała z wysiłku.
— Dobrze się spisałaś! To był silny skurcz! Za chwilę będzie następny. Zobaczysz, zaraz będzie koniec.
Miała rację. Jeszcze dwa skurcze i dziecko się urodziło. Położna położyła je na brzuchu Johanny. Mellberg patrzył jak urzeczony. Teoretycznie wiedział, jak się to odbywa, ale zobaczyć to to co innego! Prawdziwe, żywe dziecko, które macha rączkami i nóżkami i krzyczy, kręcąc się na brzuchu mamy.
— Synek szuka piersi, pomóż mu — położna pomogła Johannie przystawić małego do piersi. Od razu zaczął ssać.
— Gratuluję — powiedziała położna, zwracając się do obojga.
Mellberg aż się rozpromienił. Nigdy w życiu nie przeżył nic podobnego!
Malutki się najadł, a potem został umyty i zawinięty w kocyk. Johanna siedziała na łóżku oparta o poduszki i patrzyła na niego z uwielbieniem. Spojrzała na Mellberga i powiedziała cicho:
— Dziękuję. Sama nie dałabym rady.
Mellberg tylko kiwnął głową. Nie był w stanie mówić, gardło miał jak zasznurowane.
— Chciałbyś go potrzymać? — spytała Johanna.
Znów tylko kiwnął głową. Nadstawił ręce i Johanna ostrożnie położyła mu na nich zawiniątko, upewniając się, czy główka ma się na czym oprzeć. Trzymając w rękach maleńkie ciepłe ciałko, czuł się dziwnie. Spojrzał na jego buzię i ścisnęło go w gardle jeszcze mocniej. W chwili gdy spojrzał mu w oczy, zrozumiał, że zakochał się beznadziejnie, bez pamięci.