Kristiansand 1943
Nieprawda, że Axel lubił ryzyko. Ani że był wyjątkowo odważny. Oczywiście, że się bał, byłby głupcem, gdyby się nie bał. Ale musiał to robić. Po prostu nie potrafił przyglądać się bezczynnie, jak zwycięża zło.
Stał przy relingu, wiatr smagał mu twarz. Uwielbiał zapach morskiej wody. Musiał przyznać, że zazdrości tym mężczyznom, którzy w pogoni za rybami przebywają na wodzie od świtu do zmierzchu. Wiedział, że by go wyśmiali, gdyby się z tym zdradził. On, syn doktora, który ma się dalej uczyć, zostać kimś, miałby im zadrościć! Czego? Odcisków na dłoniach, zapachu ryb niedającego się usunąć z ubrań, może niepewności, czy się wróci do domu, towarzyszącej każdemu wypłynięciu na morze? Uważaliby, że skoro pragnie takiego życia, jakie jest ich udziałem, musi być głupi i zuchwały. Nigdy by tego nie pojęli. Ale Axel każdym nerwem swego ciała czuł, że właśnie do takiego życia ma powołanie. Miał wprawdzie głowę do nauki, ale wśród książek nie czuł się tak swojsko jak na kołyszącym się pokładzie, gdy wiatr targa włosy, a w powietrzu unosi się zapach ryb.
Natomiast Erik uwielbiał przebywać wśród książek. Promieniał szczęściem, gdy wieczorem siedział na swoim łóżku i przebiegał wzrokiem przez karty książki, zbyt grubej i starej, żeby mogła wzbudzić entuzjazm kogokolwiek poza nim. Cierpiał na nieustający głód wiedzy. Nurzał się w niej, chłonął ją, pożerał fakty, daty, nazwiska i miejsca. Axela to fascynowało, a jednocześnie martwiło. Byli tak różni. Być może z powodu różnicy wieku. Cztery lata. Nigdy się ze sobą nie bawili, nie dzielili zabawkami. Martwiło go również, że rodzice różnie ich traktowali. Zakłócało to równowagę w rodzinie. Jego chwalili ponad miarę, czyniąc z niego kogoś, kim w rzeczywistości nie był, a Erika nie doceniali. Ale jak miałby się temu przeciwstawić? Mógł tylko robić to, co do niego należało.
— Zaraz zawiniemy do portu — oznajmił sucho Elof.
Axel drgnął. Nie słyszał, gdy podszedł.
— Wymknę się na ląd, jak tylko zacumujemy. Nie będzie mnie około godziny.
Elof skinął głową.
— Uważaj na siebie, chłopcze — powiedział i poszedł na rufę przejąć ster.
Dziesięć minut później Axel rozejrzał się uważnie i wyskoczył na nabrzeże. Wszędzie dookoła widać było niemieckie mundury, ale większość żołnierzy była czymś zajęta: kontrolowali łodzie zacumowane przy nabrzeżu. Poczuł, że serce zaczyna mu bić szybciej. Na lądzie kręcili się też marynarze, ładowali albo rozładowywali towar. Axel usiłował się poruszać tak samo normalnie jak robotnicy, którzy nie mieli nic do ukrycia. Tym razem nic przy sobie nie miał, miał coś zabrać. Nie wiedział, jaki dokument ma przemycić do Szwecji, i nie chciał wiedzieć. Wystarczało mu, że wie, komu go przekazać.
Otrzymał jasne instrukcje: na końcu nabrzeża znajdzie mężczyznę w brązowej koszuli i niebieskiej cyklistówce. Szedł, rozglądając się czujnie wokoło. Jak dotąd wszystko szło dobrze. Nikt się nie interesował rybakiem poruszającym się po znanym terenie. Niemcy byli zajęci swoimi sprawami. Nikt nie zwracał na niego uwagi. W końcu dostrzegł mężczyznę. Sztaplował skrzynie i wydawał się całkowicie na tym skupiony. Axel podszedł do niego. Powinien sprawiać wrażenie, że ma tu coś do zrobienia. Nie wolno mu popełnić błędu. Nie może się rozglądać rozbieganym wzrokiem. W ten sposób zwróciłby na siebie uwagę.
Podszedł do mężczyzny. Jeszcze go nie zauważył, chwycił stojącą najbliżej skrzynię i zaczął i ją sztaplować. Kątem oka zobaczył, jak pod osłoną jakichś skrzynek ten człowiek upuszcza coś na ziemię. Axel pochylił się, jakby zamierzał podnieść następną skrzynię, ale najpierw złapał zwinięty papier i włożył go do kieszeni. Już. Nie wymienili nawet jednego spojrzenia.
Axel poczuł ulgę tak wielką, że niemal zakręciło mu się w głowie. To zawsze był krytyczny moment. Potem ryzyko, że coś pójdzie nie tak, było już znacznie mniejsze…
— Halt! Hände hoch!
Rozkaz wypowiedziany po niemiecku padł znikąd. Axel spojrzał ze zdumieniem na stojącego obok mężczyznę i jego zawstydzony wzrok. Wtedy zrozumiał. Zasadzka. Albo całe zadanie było blefem obliczonym na to, by wpadł, albo Niemcy odkryli, co się dzieje, i zmusili zdemaskowanych ludzi do współpracy. Tak czy inaczej, Axel wiedział, że gra skończona. Niemcy prawdopodobnie obserwowali go od chwili, kiedy wyszedł na ląd, aż do momentu, kiedy wziął dokument. Palił go, miał go w kieszeni. Podniósł ręce w geście poddania. Miał przed sobą funkcjonariuszy gestapo. Gra skończona.
Poranny rytuał zakłóciło mu głośne pukanie. Każdy ranek wyglądał tak samo: najpierw prysznic, potem golenie. Potem śniadanie: zawsze dwa jajka, kromka żytniego chleba z masłem i serem i duża filiżanka kawy. Zawsze to samo. Zjadał to, siedząc przed telewizorem. Lata spędzone w więzieniu sprawiły, że cenił przewidywalność i nawyki. Znów pukanie. Poszedł otworzyć. Był zirytowany.
— Cześć.
Stał przed nim jego syn. Patrzył jak zawsze twardo, do czego ojciec w końcu musiał się przyzwyczaić.
Frans Ringholm już nie pamiętał czasów, gdy wszystko było inaczej. Trudno, trzeba się pogodzić z tym, czego nie można zmienić. To właśnie jedna z tych rzeczy. Tylko czasem śniło mu się, że trzyma w dłoni małą rączkę syna. Niewyraźne wspomnienie z odległej przeszłości.
Westchnął niemal niedosłyszalnie i odsunął się od drzwi, wpuszczając go do środka.
— Cześć, Kjell — powiedział. — Jaką masz dzisiaj sprawę do starego ojca?
— Erik Frankel — odparł zimno Kjell, patrząc na niego badawczo, jakby się spodziewał czegoś szczególnego.
— Jem śniadanie. Wejdź.
Kjell poszedł za nim do salonu. Nigdy tu nie był, więc rozglądał się z ciekawością. Nie potrafił tego ukryć.
Ringholm nawet nie spytał, czy syn napiłby się kawy. Z góry znał odpowiedź.
— No więc o co ci chodzi z tym Erikiem Franklem?
— Wiesz, że nie żyje. — Zabrzmiało to jak stwierdzenie.
Ringholm skinął głową.
— Tak, słyszałem, że stary Erik nie żyje. Ubolewam nad tym.
— Doprawdy? Ubolewasz?
Kjell obserwował go uważnie. Ringholm dobrze wiedział dlaczego. Nie przyszedł tu jako syn, lecz jako dziennikarz.
Ringholm dał sobie czas na zastanowienie. Tyle w nim buzowało emocji, tyle wspomnień z całego życia. Nigdy nie będzie w stanie opowiedzieć o tym synowi. Kjell by nie zrozumiał. Już dawno go osądził. Wyrósł między nimi mur tak wysoki, że całkiem zasłonił obu pole widzenia. Wyrósł wiele lat temu, zbyt dawno, w znacznej mierze z jego winy. W dzieciństwie Kjell nie widywał zbyt często tatusia kryminalisty. Matka parę razy zabrała go do więzienia na widzenie, ale gdy Ringholm w zimnej, odpychającej sali odwiedzin zobaczył pytające spojrzenie dziecka, twardo zabronił dalszych wizyt. Pomyślał, że chłopcu będzie lepiej bez ojca niż z ojcem takim jak on. Może popełnił błąd, ale już za późno, żeby to zmienić.
— Tak, ubolewam nad tym, że Erik nie żyje. Znaliśmy się w młodości, mam o nim same dobre wspomnienia. Potem nasze drogi się rozeszły i… — Ringholm rozłożył ręce. Nie musiał mu tłumaczyć. O rozchodzeniu się dróg obaj wiedzieli wszystko.
— To nieprawda. Wiem, że w ostatnim czasie kontaktowałeś się z Erikiem i że Przyjaciele Szwecji okazali pewne zainteresowanie Franklami. Nie będziesz miał nic przeciwko temu, że będę notował, prawda?
Kjell ostentacyjnie położył na stole notes i z piórem na kartce wyzywająco spojrzał na ojca.
Ringholm wzruszył ramionami i w geście przyzwolenia machnął dłonią. Już nie miał siły w to grać. Kjell aż kipiał złością. Ringholm dobrze znał ten stan. Sam przez lata nosił w sobie tę złość. Narobiła w jego życiu tyle złego, tak wiele zniszczyła. Syn użył jej inaczej. Ringholm uważnie śledził jego publikacje. Niejeden przedstawiciel lokalnych władz i biznesu miał okazję poznać siłę gniewu Kjella Ringholma. Pod tym względem nie bardzo się od siebie różnili. Szli innymi drogami, ale napędzała ich ta sama złość. Dzięki niej Ringholm już podczas pierwszego pobytu w więzieniu poczuł się jak wśród swoich, gdy spotkał więźniów o nazistowskich sympatiach. Napędzała ich ta sama nienawiść. W dodatku umiał uzasadniać swoje racje, przemawiać, bo ojciec ćwiczył go w tej sztuce. Przynależność do więziennej grupy nazistów zapewniła mu pozycję i władzę, był kimś. A złość była atutem, dowodem siły. Z czasem utożsamił się ze swoją rolą. Już nie dało się jej oddzielić od jego poglądów. Czuł, że z Kjellem jest tak samo.
— Na czym stanęliśmy? — Kjell spojrzał na wciąż pustą kartkę. — Właśnie. Kontaktowałeś się jednak z Franklem.
— Po starej przyjaźni. Nie było w tym nic szczególnego i nie miało to żadnego związku z jego śmiercią.
— To ty tak mówisz — zauważył Kjell. — Rozstrzygnie o tym kto inny. W jakiej sprawie się z nim kontaktowałeś? Groziłeś mu?
Frans parsknął.
— Nie wiem, skąd masz te informacje. Nie groziłem Erikowi Franklowi. Wystarczająco dużo napisałeś o moich współtowarzyszach, żeby wiedzieć, że zawsze znajdą się… gorące głowy, które nie myślą racjonalnie. I właśnie o tym napisałem do Erika.
— Współtowarzysze. — Kjell wypowiedział to słowo z pogardą graniczącą z obrzydzeniem. — Masz na myśli reakcyjnych świrów, którzy wierzą, że można zamknąć granice.
— Nazwij to, jak chcesz — odparł z rezygnacją Ringholm. — Nie groziłem Erikowi Franklowi. A teraz proszę, żebyś sobie poszedł.
Przez chwilę wydawało się, że Kjell się sprzeciwi. Ale on wstał, pochylił się nad ojcem i wbił w niego wzrok.
— Byłeś kiepskim ojcem, ale z tym mogę żyć. Ale przysięgam, że jeśli nadal będziesz w to wciągał mojego syna, to…
Zacisnął pięści. Ringholm spojrzał na niego ze spokojem.
— W nic go nie wciągam. Jest dostatecznie dorosły, żeby myśleć samodzielnie. I dokonywać własnych wyborów.
— Tak jak ty? — powiedział z wyrzutem Kjell.
A potem wybiegł, jakby nie mógł dłużej wytrzymać z ojcem w jednym pomieszczeniu.
Trzasnęły drzwi. Frans czuł, jak serce wali mu w piersi. Myślał o ojcach, synach i dokonywaniu wyborów.
— Mieliście udany weekend?
Paula odmierzała porcję kawy do maszynki. Martin i Gösta poprzestali na ponurych skinieniach głową. Żaden z nich nie lubił poniedziałku, a Martin w dodatku źle spał w weekend.
Ostatnio miał problemy ze snem. Niepokoił się o dziecko, które miało przyjść na świat za parę miesięcy. Nie o to chodzi, że go nie chciał, bo chciał, i to bardzo. Ale dopiero teraz uświadomił sobie ogrom odpowiedzialności, jaki się z tym wiąże. Pojawi się mały człowieczek, którego trzeba będzie strzec, wychowywać i zajmować się nim cały czas. Ta świadomość nie pozwalała mu spać. Leżał i patrzył w sufit, a brzuch Pii unosił się i opadał w rytm jej spokojnego oddechu. On tymczasem miał przed oczami świat, w którym powszechny jest mobbing, przemoc z użyciem broni, narkomania, wykorzystywanie seksualne, rozmaite zmartwienia i nieszczęścia. Jego nienarodzone dziecko mogło spotkać nieskończenie wiele strasznych rzeczy. Po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, czy podoła. Trochę za późno na takie rozważania. Za parę miesięcy dziecko nieodwołalnie przyjdzie na świat.
— Ale jesteście dziś weseli.
Paula usiadła przy stole i oparła łokcie na blacie. Spojrzała na Göstę i Martina i uśmiechnęła się.
— W poniedziałkowe poranki wesołość powinna być zakazana — powiedział Gösta, wstając po następną filiżankę kawy.
Woda w maszynce nie spłynęła jeszcze do końca i gdy wyjął dzbanek, na płytkę pociekła kawa. Nie zauważył tego. Napełnił filiżankę i odstawił dzbanek.
— No wiesz… — powiedziała surowo Paula, gdy nie zwracając uwagi na bałagan, którego narobił, miał wrócić na krzesło. — Chyba tego tak nie zostawisz. Wytrzyj po sobie.
Gösta rzucił okiem na maszynkę i dopiero teraz zauważył kałużę kawy na blacie.
— A, no dobrze — powiedział kwaśno i wytarł blat.
— Wreszcie ktoś się za ciebie weźmie — zaśmiał się Martin.
— Typowa kobieta. Strasznie jesteście drobiazgowe.
Paula już miała odparować, gdy z korytarza dobiegły odgłosy niezwykłe, jakich zazwyczaj nie słychać w komisariacie: wesoły głos dziecka.
Martin z nadzieją wyciągnął szyję.
— To na pewno…
Zanim zdążył skończyć, w drzwiach stanął Patrik. Na ręku trzymał Maję.
— Cześć wszystkim!
— Cześć! — wesoło odpowiedział Martin. — Długo bez nas nie wytrzymałeś.
Patrik się uśmiechnął.
— Pomyśleliśmy, że sprawdzimy, jak wam się pracuje. Prawda, Maju?
Maja zagruchała radośnie, machając rączkami. Zaczęła się kręcić, dając do zrozumienia, że chce, żeby ją postawił na podłodze. Patrik zrobił, jak chciała, a Maja, kołysząc się, ruszyła prosto do Martina.
— Witaj, malutka. Poznałaś wujka Martina? Oglądaliśmy razem kwiatki, pamiętasz? Wiesz co, wujek przyniesie ci pudełko zabawek.
Wstał i poszedł po zabawki, które trzymali w komisariacie, na wypadek gdyby ktoś przyszedł z dzieckiem i trzeba je było zabawić. Na widok pudła pełnego śmiesznych, cudownych przedmiotów, które zmaterializowało się w pokoju socjalnym, Maja nie posiadała się ze szczęścia.
— Dziękuję, Martinie — powiedział Patrik. Nalał kawy do filiżanki i usiadł przy stole. — No i jak wam idzie?
Wypił łyk i skrzywił się. Wystarczył tydzień nieobecności, żeby zapomnieć, jaką podłą kawę pije się w komisariacie.
— Nie za bardzo — odparł Martin. — Ale podjęliśmy parę wątków.
Opowiedział o rozmowie z Fransem Ringholmem i z Axelem Franklem. Patrik kiwał głową. Słuchał z zaciekawieniem.
— Gösta był w piątek u jednego z chłopaków, pobrał od niego odciski palców i butów. Musimy jeszcze pobrać od drugiego, żeby obu wykluczyć ze śledztwa.
— I co mówił ten chłopak? — spytał Patrik. — Zauważyli coś ciekawego? Dlaczego postanowili się włamać do Franklów? Dowiedzieliście się czegoś, co dałoby się dalej podrążyć?
— Nic ciekawego — opryskliwie odparł Gösta.
Odniósł wrażenie, że Patrik kwestionuje jego kompetencje, i bardzo mu się to nie podobało. Ale jego pytania nasunęły mu pewną myśl. Może powinien ją wydobyć. Pomyślał, że może mu się tylko wydaje. Gdyby o tym wspomniał, nalałby wodę na młyn Patrika.
— Summa summarum, póki co drepczemy w miejscu. Jest tylko jedna ciekawa rzecz, wątek Przyjaciół Szwecji. Wygląda na to, że innych wrogów nie miał. Nie wydaje się, żeby komuś mogło zależeć na jego śmierci.
— Sprawdziliście jego konto w banku? Może tam znajdzie się coś interesującego — głośno myślał Patrik.
Martin potrząsnął głową. Był zły, że sam o tym nie pomyślał.
— Trzeba to zrobić jak najprędzej — powiedział. — Powinniśmy również wypytać Axela, czy w życiu Erika była jakaś kobieta. Albo mężczyzna. W każdym razie ktoś, komu się zwierzał w łóżku. Przesłuchamy również ich sprzątaczkę. Jeszcze dziś.
— Dobrze. — Patrik kiwnął głową. — Niech wyjaśni, dlaczego nie sprzątała przez całe lato i nie znalazła ciała Erika.
Paula wstała.
— Idę zadzwonić do Axela. Spytam go o ewentualną partnerkę czy partnera Erika.
Poszła do swojego pokoju.
— Macie listy Fransa do Erika? — spytał Patrik.
Martin wstał.
— Tak, zaraz przyniosę. Domyślam się, że chciałbyś je obejrzeć.
Patrik wzruszył ramionami, udając obojętność.
— Skoro już tu jestem…
Martin się roześmiał.
— Ciągnie wilka do lasu. Zdaje się, że jesteś na urlopie ojcowskim, prawda?
— Poczekaj, niedługo znajdziesz się w takiej samej sytuacji. W piaskownicy da się wytrzymać tylko jakiś czas. Zresztą Erika pracuje w domu i bardzo się cieszy, jak jej znikamy z oczu.
— Jesteś pewien, że chce, żebyście szukali schronienia właśnie w komisariacie? — Martinowi zabłysły oczy.
— Może i nie. Ale wpadłem tylko na chwilę. Sprawdzam, czy trzymacie dyscyplinę.
— Idę po listy, żebyś mógł na nie zerknąć…
Po chwili wrócił z pięcioma listami w plastikowych koszulkach. Maja podniosła wzrok znad pudła z zabawkami i wyciągnęła rączkę po papiery, ale Martin podał je Patrikowi.
— Nie, kochana, nie dostaniesz ich do zabawy.
Maja przyjęła ten komunikat z nieco obrażoną miną, ale natychmiast wróciła do badania zawartości pudła.
Patrik rozłożył listy na stole. Czytał ze zmarszczonym czołem.
— Nie ma tu nic konkretnego. Zresztą on się powtarza. Pisze, że Erik nie powinien zwracać na siebie uwagi, bo on już nie może go chronić. Że w szeregach Przyjaciół Szwecji są ludzie, którzy nie myślą, zanim coś zrobią. — Patrik czytał dalej. — Wydaje mi się, że Erik odpowiedział na ten list, bo Ringholm pisze: „Moim zdaniem jesteś w błędzie. Wspominasz o konsekwencjach i odpowiedzialności. A ja uważam, że należy pogrzebać przeszłość i spojrzeć w przyszłość. Inaczej patrzymy na wiele spraw, ale punkt wyjścia jest ten sam. Na jego dnie czają się te same upiory. W odróżnieniu od Ciebie uważam, że budzenie upiorów byłoby niemądre. Lepiej tego nie tykać. Już w poprzednim liście wyłożyłem ci swój pogląd i nie zamierzam do tego wracać. Tobie radzę to samo. Chcę cię chronić, ale jeśli sytuacja się zmieni i upiory zostaną wyciągnięte na światło dzienne, być może zmienię zdanie”. — Patrik podniósł wzrok na Martina. — Pytaliście Ringholma, co miał na myśli? O jakie upiory mu chodzi?
— Nie zdążyliśmy go spytać, ale będziemy jeszcze z nim rozmawiać.
W drzwiach znów stanęła Paula.
— Udało mi się ustalić, że w życiu Erika Frankla była kobieta. Zrobiłam, jak radził Patrik. Zadzwoniłam do Axela. Powiedział, że Erik od czterech lat miał przyjaciółkę, jak się wyraził. Nazywa się Viola Ellmander. Już z nią rozmawiałam. Może się z nami spotkać jeszcze dziś przed południem.
— Szybko się uwinęłaś — powiedział z podziwem Patrik, uśmiechając się do niej.
— Nie pojechałbyś z nami? — odruchowo spytał Martin, ale zerknął na Maję, która właśnie badała oczy lalki, i dodał: — Nie, nie ma mowy.
— Oczywiście, że jest. Możesz ją zostawić ze mną — powiedziała Annika od drzwi.
Spojrzała na Patrika z nadzieją i posłała szeroki uśmiech Mai, a ona odpowiedziała tym samym. Nie mając własnego dziecka, Annika korzystała z możliwości wypożyczenia cudzego.
— Sam nie wiem… — Patrik spojrzał niepewnie na Maję.
— Nie wierzysz, że sobie poradzę? — spytała Annika, udając obrażoną i krzyżując ramiona.
— Nie o to chodzi — odparł Patrik. Nadal się wahał. Ale ciekawość wzięła górę, więc skinął głową. — Okej. Dołączę do was na jedną krótką chwilę i wrócę przed lunchem. Dzwoń, gdyby był jakiś problem. Aha, powinna zjeść koło wpół do jedenastej. Najlepiej coś rozdrobnionego na papkę. Zresztą mam ze sobą słoiczek sosu mięsnego, mogłabyś odgrzać w mikrofalówce. Po jedzeniu zwykle chce jej się spać. Połóż ją w wózku i przejdź się kawałek, ale nie zapomnij smoczka i misia. Lubi go mieć przy sobie, kiedy zasypia i…
— Przestań. — Annika ze śmiechem podniosła ręce do góry. — Damy sobie z Mają radę. Nie ma problemu. Dopilnuję, żeby się nie zagłodziła pod moją opieką. O drzemkę też zadbamy.
— Dziękuję, Anniko — powiedział Patrik. Przykucnął koło córeczki i pocałował ją w jasną główkę. — Tatuś pojedzie na małą przejażdżkę, a ty zostaniesz z Anniką, dobrze? — Maja spojrzała na niego wielkimi oczami, ale zaraz wróciła do zabawy, to znaczy do wyrywania rzęs lalce. Patrik wstał i wyraźnie zawiedziony powiedział: — Teraz widać, jaki jestem niezastąpiony. Trzymajcie się.
Objął Annikę i ruszył do garażu. Siadając za kierownicą policyjnego samochodu, poczuł przypływ radosnego podniecenia. Martin wsunął się na siedzenie obok, a Paula usiadła z tyłu, z karteczką z adresem Violi Ellmander w ręku. Patrik wyjechał tyłem z garażu i ruszył w stronę Fjällbacki. Musiał się powstrzymać, żeby nie nucić z radości.
Axel powoli odłożył słuchawkę. Nagle wszystko wydało mu się takie nierzeczywiste. Jakby mu się śniło. Bez Erika dom wydawał się strasznie pusty. Bracia bardzo się pilnowali, żeby nie wchodzić sobie w drogę i nie naruszać nawzajem swojej prywatności. Bywało, że przez wiele dni nawet ze sobą nie rozmawiali. Często jadali o różnych porach i siedzieli każdy w swoim pokoju, w różnych częściach domu. Co bynajmniej nie oznaczało, że nie byli sobie bliscy. Oczywiście byli. Teraz panująca w domu cisza była inna niż wtedy, gdy Erik siedział w bibliotece. Tamtą ciszę można było przerwać, zamieniając kilka słów. Gdyby chcieli. Teraz w domu panowała cisza totalna, bezkresna, nieskończona.
Erik nigdy nie przyprowadził Violi. I nigdy o niej nie mówił. Axel znał ją tylko z rozmów telefonicznych, bo czasem odbierał, gdy dzwoniła. Wtedy Erik znikał na parę dni. Pakował do walizeczki najpotrzebniejsze rzeczy, żegnał się zdawkowo i już go nie było. Czasem, widząc, że brat wyjeżdża, Axel odczuwał zazdrość. Zazdrość o to, że Erik kogoś ma. Axelowi to się nie udało. Oczywiście też miewał kobiety. Ale żaden z tych związków nie przetrwał okresu pierwszego zakochania. Wina zawsze leżała po jego stronie. Nie wątpił w to, ale nie miał na to wpływu. Pochłonęła go pasja, która stała się wymagającą kochanką, niepozostawiającą miejsca na nic innego. Praca stała się sensem jego życia, jego istotą. Sam nie wiedział, jak to się stało. A zresztą nie, to jednak nieprawda.
Axel usiadł na wyściełanym krześle obok komody i rozpłakał się. Po raz pierwszy od śmierci brata.
Erika rozkoszowała się spokojem panującym w domu. Mogła nawet zostawić otwarte drzwi pokoju, nie przeszkadzały jej żadne odgłosy. Oparła nogi na biurku i zaczęła rozmyślać o spotkaniu z bratem Erika Frankla. Ta rozmowa otworzyła w niej jakąś śluzę. Odczuwała ogromną, nienasyconą wręcz ciekawość: chciała poznać nieznane jej cechy matki, których istnienia nawet nie przeczuwała. Instynkt podpowiadał jej, że Axel Frankel odsłonił zaledwie część tego, co o niej wiedział. Ale dlaczego miałby coś ukrywać? Co takiego kryło się w przeszłości matki, o czym nie chciał opowiadać? Sięgnęła po pamiętniki i zaczęła czytać od miejsca, w którym skończyła. Nie znalazła tam jednak żadnych wskazówek, wyłącznie rozważania nastoletniej dziewczyny o jej życiu codziennym. Żadnych tajemnic, nic, co tłumaczyłoby dziwny wyraz oczu Axela, gdy o niej mówił.
Czytała dalej. Przebiegała wzrokiem kolejne strony w poszukiwaniu czegoś szczególnego. Czegokolwiek, co by ją uspokoiło. Dopiero na ostatnich stronach trzeciego zeszytu znalazła coś, co w pewnym sensie łączyło się z Axelem.
Już wiedziała, co robić. Zdjęła nogi z biurka i ostrożnie włożyła pamiętniki do torebki. Otworzyła drzwi, żeby sprawdzić, czy jest zimno, włożyła cienką kurteczkę i raźno ruszyła przed siebie.
Weszła na strome schody prowadzące do Badis. Na ostatnim stopniu musiała przystanąć, cała się spociła z wysiłku. Stara restauracja wyglądała na opustoszałą po sezonie, chociaż ostatnio zamierała już w środku lata. Szkoda, bo piękniejszego widoku ze świecą szukać. Restauracja położona była na skale wznoszącej się nad brzegiem morza. Roztaczał się stamtąd niczym niezakłócony widok na wyspy wokół Fjällbacki. Ale budynek był już mocno zniszczony i pewnie trzeba byłoby sporo zainwestować, żeby mogło tu powstać coś sensownego.
Dom, którego szukała, stał kawałek dalej. Postanowiła spróbować, a nuż ją zastanie.
Drzwi się otworzyły i ujrzała parę bystrych oczu.
— Słucham? — odezwała się kobieta stojąca w przedpokoju.
— Nazywam się Erika Falck. — Zawahała się. — Jestem córką Elsy Moström.
W oczach Britty zobaczyła błysk. Przez chwilę milczała. Stała nieruchomo i nagle się uśmiechnęła i odsunęła od drzwi.
— Oczywiście. Córka Elsy. Teraz widzę. Wejdź, proszę.
Erika weszła i rozejrzała się z ciekawością. Wnętrze było jasne, przyjemne, na ścianach wisiało mnóstwo zdjęć dzieci, wnuków, a może i prawnuków.
— To cały nasz klan — z uśmiechem powiedziała Britta, wskazując na galerię.
— Ile państwo mają dzieci? — spytała uprzejmie Erika, patrząc na fotografie.
— Trzy córki. Ale, na miłość boską, nie mów do mnie „pani”. Czuję się wtedy staro. Nie przeczę, że jestem stara, ale człowiek nie musi się tak czuć. Wiek to w końcu tylko liczba lat.
— To prawda — odparła ze śmiechem Erika. Podobała jej się coraz bardziej.
— Chodźmy dalej, usiądziemy sobie.
Britta dotknęła jej łokcia. Erika zdjęła buty i kurtkę, a potem poszła za nią do salonu.
— Jak tu ładnie.
— Mieszkamy tu od pięćdziesięciu pięciu lat — powiedziała Britta. Uśmiechała się, jej twarz zmiękła i pojaśniała. Usiadła na dużej kwiecistej kanapie i dłonią klepnęła obok siebie. — Siadaj, porozmawiamy. Bardzo się cieszę, że cię poznałam. Ja i Elsy… przyjaźniłyśmy się w młodości.
Erice przez chwilę wydawało się, że usłyszała jakiś szczególny ton, ten sam co u Axela. Ale to była tylko chwila i Britta znów łagodnie się uśmiechnęła.
— Robiłam porządki na strychu i znalazłam trochę rzeczy mamy i… mówiąc wprost, zaciekawiły mnie. Niewiele wiem o mamie. Nie wiem na przykład, jak się poznałyście.
— Siedziałyśmy w jednej ławce. Od pierwszego dnia w szkole. A potem już tak zostało.
— I obie znałyście braci Franklów?
— Raczej Erika niż Axela. Axel był parę lat starszy i prawdopodobnie uważał nas za nieznośnych smarkaczy. Ale był bardzo przystojny.
— Słyszałam — zaśmiała się Erika. — Zresztą nadal jest przystojny.
— Zgadzam się. Tylko nie mów mojemu mężowi — teatralnym szeptem powiedziała Britta.
— Obiecuję. — Erika czuła coraz większą sympatię do dawnej przyjaciółki mamy. — A co z Fransem Ringholmem? Rozumiem, że on również należał do waszej paczki.
Britta zesztywniała.
— Frans. Cóż, należał.
— Zdaje się, że nie przepadałaś za nim.
— Nie przepadałam? Przeciwnie, byłam w nim okropnie zakochana. Dodam, że bez wzajemności. On patrzył w zupełnie inną stronę.
— W którą? — spytała Erika, chociaż się domyślała.
— Był wpatrzony w twoją matkę. Chodził za nią jak cień, ale na nic to się zdało. Twoja mama nigdy by nie spojrzała na kogoś takiego jak on. Mogła to zrobić tylko taka głupia gęś jak ja, patrząca na to, co z wierzchu. Bo rzeczywiście ładny był. Ładny groźną urodą, która osobie kilkunastoletniej wydaje się pociągająca, a dojrzałej odpychająca.
— Czy ja wiem… — wtrąciła Erika. — Groźni mężczyźni często wydają się pociągający nawet nieco starszym kobietom.
— Może masz rację — powiedziała Britta, patrząc w okno. — Na szczęście ja z tego wyrosłam. Przeszła mi miłość do Fransa. Nie był mężczyzną, z którym kobieta chciałaby się związać. Nie to co mój Herman.
— Nie jesteś przypadkiem niesprawiedliwa dla samej siebie? Nie pasuje do ciebie określenie głupia gęś.
— Teraz nie. Przyznaję jednak, że kiedyś, zanim poznałam Hermana i urodziłam dziecko, właśnie taka byłam… Nie byłam zbyt miłą dziewczyną.
Jej szczerość i surowość wobec samej siebie zaskoczyły Erikę.
— A Erik? Jaki był?
Britta znów spojrzała w okno, jakby musiała się zastanowić. Po chwili jej twarz się rozjaśniła.
— Erik zawsze był stary. To nie krytyka. Po prostu był taki stary malutki. Rosądny w dorosły sposób. Dużo rozmyślał, czytał. Stale siedział z nosem w książce. Dla Fransa to był pretekst, żeby się z nim drażnić. Erikowi to dziwactwo uchodziło na sucho ze względu na brata.
— Domyślam się, że Axel był bardzo lubiany.
— Axel był bohaterem. Erik go podziwiał jak nikt inny. Po prostu wielbił ziemię, po której stąpał jego brat. W oczach Erika Axel był absolutnie bez skazy. — Britta poklepała Erikę po nodze, a potem nagle wstała. — Nastawię kawę, potem porozmawiamy. Córka Elsy. Jak to miło.
Wyszła do kuchni. Erika słyszała, jak wyjmuje filiżanki i jak woda leje się z kranu. Potem zapadła cisza. Erika spokojnie czekała. Siedząc na kanapie, podziwiała widok, który się przed nią rozpościerał. Upłynęło kilka minut i cisza zaczęła ją niepokoić.
— Britta? — zawołała.
Żadnej odpowiedzi. Wstała i poszła do kuchni poszukać gospodyni.
Britta siedziała przy kuchennym stole, zapatrzona przed siebie niewidzącym wzrokiem. Na rozgrzanej do czerwoności płytce kuchenki stał pusty imbryk. Zaczął dymić. Erika rzuciła się, żeby go zdjąć, oparzyła się i krzyknęła. Włożyła rękę pod odkręcony kran, żeby złagodzić ból. Spojrzała na Brittę: jej spojrzenie zgasło.
— Britta? — odezwała się łagodnie.
Przestraszyła się, że mogła dostać jakiegoś ataku, ale Britta spojrzała na nią.
— Pomyśleć tylko, że przyszłaś mnie w końcu odwiedzić, Elsy.
Erika spojrzała na nią ze zdumieniem i powiedziała:
— Nie jestem Elsy, jestem Erika, jej córka.
Britta nie przyjęła tego do wiadomości i powiedziała cicho:
— Już dawno chciałam z tobą porozmawiać. Wytłumaczyć. Ale nie mogłam…
— Czego nie mogłaś wytłumaczyć? O czym chciałaś rozmawiać z Elsy?
Erika usiadła naprzeciwko niej. Rozsadzała ją ciekawość. Po raz pierwszy poczuła, że jest blisko, że się dowie, co wyczuła w rozmowach z Erikiem i Axelem. Dowie się, co ukrywają.
Ale Britta tylko patrzyła, nic nie mówiąc. Sprawiała wrażenie, jakby straciła kontakt z rzeczywistością. Erika miała ochotę nią potrząsnąć, zmusić do powiedzenia tego, co miała na końcu języka. Powtórzyła:
— Czego nie mogłaś wytłumaczyć? Jaki to ma związek z moją matką?
Britta machnęła ręką, a potem pochyliła się nad stołem w jej stronę i wyszeptała:
— Chciałam z tobą porozmawiać. Ale kości… należy… zostawić w spokoju. Nie trzeba… Erik mówił, że… nieznany żołnierz… — Mamrotała coś jeszcze, a potem zamilkła. Patrzyła przed siebie.
— Jakie kości? O czym ty mówisz? Co powiedział Erik?
Erika nawet nie zauważyła, że podniosła głos. W panującej w kuchni ciszy zabrzmiał jak krzyk. Britta zatkała uszy rękami i zaczęła niezrozumiale mamrotać coś pod nosem, jak małe dzieci, gdy nie chcą słuchać upomnień.
— Co tu się dzieje? Kim pani jest?
Za jej plecami rozległ się gniewny męski głos. Erika odwróciła się na krześle. Patrzył na nią wysoki mężczyzna z resztką siwych włosów okalających łysinę. W rękach trzymał torby z zakupami. Erika domyśliła się, że to Herman. Wstała.
— Przepraszam, ja… nazywam się Erika Falck. Britta znała moją matkę w młodości. Chciałam ją spytać o różne sprawy. Początkowo dobrze nam szło… ale potem… i włączyła kuchenkę. — Erika zdała sobie sprawę, że plecie trzy po trzy. Zrobiło się nieprzyjemnie. Britta nadal jak dziecko mamrotała pod nosem.
— Moja żona ma alzheimera — powiedział Herman, stawiając torby na podłodze. W jego głosie słychać było wielki smutek.
Erice zrobiło się głupio. Powinna się domyślić. To nagłe przejście od absolutnej jasności umysłu do całkowitego zagubienia. Przypomniała sobie, że czytała, że umysł chorych spycha ich w rejony, w których panuje wieczna mgła.
Herman podszedł do żony i ostrożnie zdjął jej ręce z uszu.
— Britta, kochanie. Musiałem pojechać po zakupy, ale już jestem. Już dobrze. — Kołysał ją w ramionach tak długo, aż przestała mamrotać. Podniósł wzrok na Erikę. — Niech pani już idzie. I proszę, żeby pani już do nas nie przychodziła.
— Ale Britta wspomniała… Chciałabym się dowiedzieć…
Potykała się o słowa, próbując trafić na właściwe, ale Herman powtórzył, patrząc jej w oczy:
— Proszę tu więcej nie przychodzić.
Wychodząc, poczuła się jak intruz, niemal jak złodziej. Słyszała, jak Herman uspokaja żonę, ale w uszach wciąż dźwięczały jej słowa Britty: coś o kościach. O co jej chodziło?
Tego lata pelargonie urosły wyjątkowo pięknie. Viola chodziła koło nich, starannie odrywając zwiędłe liście. Tak trzeba robić, żeby ładnie rosły. Jej rośliny były naprawdę imponujące. Co roku odcinała sadzonki od wyhodowanych okazów, pieczołowicie wsadzała do małych doniczek, by potem, gdy urosną, przesadzić do większych. Najbardziej lubiła odmianę Mårbacka. Nic nie mogło przebić jej urody. Połączenie delikatnych różowych kwiatów z trochę niekształtnymi, rozczapierzonymi łodygami dostarczało prawdziwych doznań estetycznych. Ale pelargonia różana też była piękna.
Okazało się, że pelargonie mają liczne grono wielbicieli. Odkąd syn wprowadził ją do wspaniałego świata internetu, Viola zaczęła się udzielać na trzech różnych forach poświęconych pelargoniom i zaprenumerowała cztery biuletyny internetowe. Największą przyjemność sprawiało jej jednak korespondowanie z Lassem Anrellem[14], prawdziwym pasjonatem. Zaczęli korespondować po jego wieczorze autorskim po publikacji jego najnowszej książki o pelargoniach. Viola zadała mu wtedy wiele pytań. Zawiązała się między nimi nić sympatii i od tamtej pory wypatrywała maili od niego. Wpadały do jej skrzynki regularnie. Erik lubił się z nią droczyć: mówił, że za jego plecami ma romans z Anrellem, a wymiana poglądów na temat uprawy pelargonii to w rzeczywistości szyfr ukrywający miłosne uniesienia. Miał własną hipotezę na temat znaczenia określenia „pelargonia różana” i od tej pory nazywał jej… no właśnie, pelargonią różaną. Viola zarumieniła się na to wspomnienie, ale rumieniec natychmiast zniknął i w jej oczach pojawiły się łzy. Po raz tysięczny uzmysłowiła sobie, że Erika nie ma już wśród żywych.
Ostrożnie lała z konewki wodę na spodki, a ziemia piła ją chciwie. Pelargonii nie wolno podlewać za mocno, najlepiej, żeby ziemia zdążyła wyschnąć. Można to uznać za trafną metaforę jej związku z Erikiem. Gdy się spotkali, ziemia obojga zdążyła dobrze wyschnąć. Pilnowali się, żeby nie podlać za mocno tego, co między nimi wyrosło. Mieszkali osobno, żyli osobno i spotykali się wtedy, kiedy mieli siłę i ochotę. Zgodnie z obietnicą, którą dali sobie nawzajem na wczesnym etapie znajomości, że będzie to związek oparty na dawaniu sobie radości, nieobciążony codziennymi, trywialnymi sprawami. Tylko wzajemne okazywanie sobie czułości, miłość i interesujące rozmowy. Gdy przyjdzie ochota.
Słysząc pukanie do drzwi, odstawiła konewkę i otarła łzy rękawem bluzki. Odetchnęła głęboko, rzuciła okiem na pelargonie, żeby nabrać sił, i poszła otworzyć.