23


Niemcy 1945

Zgromadzili ich w obozie koncentracyjnym Neuengamme. Najpierw podobno, by zrobić miejsce dla więźniów ze Skandynawii, białe autobusy wywiozły stamtąd mnóstwo innych więźniów, między innymi Polaków. Mówiło się, że podczas tych wywózek dużo ludzi zginęło. Więźniowie innych narodowości znajdowali się w dużo gorszym położeniu niż Skandynawowie, którzy dostawali paczki żywnościowe z różnych miejsc i dzięki temu lepiej znosili pobyt w obozie. Podczas transportów wielu ludzi zmarło, inni znieśli je bardzo źle. Ale nawet jeśli to była prawda, teraz, gdy wolność była w zasięgu ręki, nikt nie miał ochoty się tym przejmować. Po pertraktacjach z Niemcami hrabia Folke Bernadotte uzyskał zgodę, by białe autobusy zabrały do domu skandynawskich więźniów obozów koncentracyjnych. Więc przyjechały po nich.

Axel wsiadł do autobusu, nogi miał jak z waty. Druga podróż w ciągu kilku miesięcy. Pewnego dnia nagle zostali przewiezieni z Sachsenhausen do Neuengamme. Na wspomnienie strasznej podróży przez Niemcy budził się po nocach. Jechali w zaplombowanych wagonach towarowych, nasłuchując odgłosów spadających bomb. Żadna nie trafiła, ale niektóre padały tak blisko, że słyszeli, jak grudki ziemi uderzają o dachy wagonów. Z niewiadomych powodów udało mu się przeżyć i to. A teraz, gdy już niemal stracił chęć do życia, nadszedł ratunek. Przyjechały autobusy, które zawiozą ich do Szwecji. Do domu.

Wsiadł o własnych siłach, ale niektórych więźniów trzeba było wnosić. W środku było bardzo ciasno. Na niewielkiej powierzchni musiało się zmieścić dużo ludzkiego nieszczęścia. Axel ostrożnie osunął się na podłogę, podciągnął kolana pod brodę i oparł na nich głowę. Nie mógł uwierzyć, że wraca do domu. Do rodziców i brata. Do Fjällbacki. Miał przed oczami wszystko, o czym tak długo nawet nie śmiał myśleć. Wreszcie, gdy już wiedział, że wszystko to ma w zasięgu ręki, odważył się wspominać. Zdawał sobie jednak sprawę, że nic nie będzie już takie samo jak kiedyś, bo on sam nie będzie już tym, kim był. To, co przeżył i widział, zmieniło go na zawsze.

Z nienawiścią myślał o tej zmianie i o tym, co musiał robić i oglądać. Nawet gdy wsiadł do autobusu, wciąż tak czuł. Podróż była długa, towarzyszyły jej cierpienie, choroby i lęki. Mijali płonący sprzęt wojskowy, widzieli kraj obrócony w perzynę. Dwóch więźniów zmarło po drodze. O jednego z nich oparł się we śnie. Rano, gdy się obudził i wyprostował, tamten się przewrócił. Axel odsunął go od siebie, przywołał kogoś z eskorty i z powrotem opadł na swoje miejsce. Cóż, jeszcze jeden nieboszczyk. Tylu ich było.

Łapał się na tym, że stale chwyta się za ucho. Czasem słyszał szum, ale najczęściej miał w uchu pustkę, ciszę. Wiele razy przypominał sobie tę scenę. Chociaż później doświadczył wielu znacznie gorszych rzeczy, to uderzenie kolbą karabinu stało się symbolem najgorszej zdrady. Przecież coś się między nimi zawiązało. Stali wprawdzie po przeciwnych stronach, ale powstała nić, która mu dawała poczucie bezpieczeństwa i poczucie, że zasługuje na szacunek. Ale gdy zobaczył, jak chłopak zamierza się kolbą, a potem uderza go w głowę, i poczuł straszny ból, jednocześnie coś mu w środku pękło, utracił wszelkie złudzenia co do wrodzonego dobra w ludzkiej naturze.

Siedząc w autobusie jadącym do kraju, otoczony przez chorych, rannych i ciężko doświadczonych ludzi, przyrzekł sobie, że nie spocznie, póki nie postawi przed sądem sprawców zbrodni. Przekroczyli granice człowieczeństwa. Jego obowiązkiem jest dopilnować, żeby żaden nie umknął sprawiedliwości.

Złapał się za ucho i oczyma wyobraźni zobaczył rodzinny dom. Wkrótce tam będzie.



Paula gryzła ołówek i uważnie, kartka po kartce, przeglądała materiały ze śledztwa w sprawie zabójstwa Erika Frankla. Przecież tu musi coś być. Mogli przeoczyć jakiś szczegół, jakiś drobiazg, który by potwierdzał przypuszczenie, że również jego zamordował Frans Ringholm. Zdawała sobie sprawę, że to duże ryzyko szukać dowodów przyjętej z góry tezy. Dlatego szukała czegoś, co by budziło wątpliwości. Jak dotąd wynik był żaden. Ale zostało jej jeszcze sporo.

Chwilami miała problemy z koncentracją. Johanna miała niedługo rodzić, właściwie lada moment. Paula cieszyła się i jednocześnie bała tego, co je czekało. Na świat przyjdzie dziecko. Ktoś, kim trzeba się będzie zaopiekować. Gdyby o tym rozmawiali, okazałoby się, że wszystkie wątpliwości dręczące Martina były również jej udziałem. Niepokoiły się znacznie bardziej niż inni przyszli rodzice. Czy postąpiły słusznie, gdy postanowiły spełnić swoje marzenie o wspólnym dziecku? A jeśli to była egoistyczna decyzja, a zapłaci za nią dziecko? Może lepiej było zostać w Sztokholmie, żeby tam dorastało? Może byłoby mu łatwiej niż tu, gdzie jego rodzina będzie zwracać na siebie uwagę? Coś jej jednak mówiło, że dobrze zrobiły, przeprowadzając się. Do tej pory nie spotkała ich żadna przykrość. Wszyscy byli uprzejmi, żadnych krzywych spojrzeń. Ale skąd ma wiedzieć, czy kiedy dziecko się urodzi, nic się nie zmieni?

Z westchnieniem sięgnęła po kolejny dokument. Analiza techniczna narzędzia zbrodni: kamiennego popiersia, zazwyczaj stojącego na parapecie. Zakrwawione leżało pod biurkiem. Niewiele dało się z niego wyczytać. Żadnych odcisków palców, żadnych śladów obcej tkanki, tylko krew Erika, jego włosy i tkanka mózgowa. Odłożyła kartkę i kolejny raz wpatrzyła się w zdjęcia z miejsca zbrodni. Nadal ją zdumiewało, że żona Patrika odczytała bazgroły z leżącego na biurku notatnika. Ignoto militi… Nieznanemu żołnierzowi. Ona tego wtedy nie zauważyła. Zresztą nawet gdyby zauważyła, nie przyszłoby jej do głowy sprawdzić, co to znaczy. Erika nie tylko wypatrzyła napis, ale jeszcze dopasowała go do układanki tropów i poszlak, która doprowadziła do odnalezienia szczątków Hansa Olavsena.

Bardzo ważne jest, kiedy to się stało. Udało im się tylko ustalić, że morderstwa dokonano między piętnastym a siedemnastym czerwca. Może by wyjść od tego? — pomyślała Paula i sięgnęła po notes. Zapisywała wszystko w kolejności chronologicznej, począwszy od pierwszej wizyty Eriki u Erika Frankla, wizyty pijanego Erika u Violi, wyjazdu Axela do Paryża i przyjścia sprzątaczki. Sięgnęła do papierów. Chciała się dowiedzieć, gdzie w tym czasie był Frans, ale znalazła jedynie zeznania działaczy Przyjaciół Szwecji: w tych dniach Frans przebywał w Danii. Cholera. Szkoda, trzeba go było mocniej przycisnąć, dopóki żył. Choć pewnie i tak pokazałby jakieś papiery na potwierdzenie alibi. Sprytny był. Zaraz, co powiedział Martin podczas wczorajszej odprawy? Że właściwie nie ma czegoś takiego jak niepodważalne alibi…

Wyprostowała się na krześle. Przyszła jej do głowy pewna myśl. Szybko zaczęła się zmieniać w coraz silniejsze przekonanie. Jest coś, czego nie sprawdzili.


Cześć, mówi Karin. Słuchaj, mógłbyś przyjechać mi pomóc? Leif znów wyjechał, a w piwnicy leje mi się woda z rury.

— No wiesz, hydraulikiem to ja nie jestem. — Patrik się zawahał. — Ale może wpadnę, zobaczę, co się dzieje, i najwyżej razem po kogoś zadzwonimy.

— Super — odparła z ulgą. — Jeśli chcesz, weź ze sobą Maję. Pobawi się z Luddem.

— Dobrze się składa, bo Erika pracuje. Przyjadę z małą. — Obiecał, że przyjedzie jak najprędzej.

Kwadrans później podjechał pod dom Karin i Leifa w dzielnicy Sumpan. Towarzyszyło mu dziwne uczucie. Wciąż miał przed oczami podrygujący biały tyłek faceta, który teraz mieszka tu z jego byłą żoną. Przyłapał ich wtedy na gorącym uczynku. Tego się szybko nie zapomina.

Zanim zdążył zadzwonić, otworzyła. Stanęła w drzwiach z Luddem na ręku.

— Wchodź — powiedziała, odsuwając się na bok.

— Melduje się ekipa ratunkowa — zażartował Patrik, stawiając Maję na podłodze. Ludde rezolutnie chwycił ją za rączkę i pociągnął do pokoju w końcu korytarza.

— To tutaj.

Karin otworzyła drzwi prowadzące do piwnicy i ruszył w dół.

— Nic im nie będzie? — zaniepokoił się Patrik, patrząc w stronę pokoju Luddego.

— Przez kilka minut się sobą zajmą, nie ma problemu.

Karin przywołała go gestem. Stanęła u stóp schodów i z zatroskaną miną wskazała na rurę biegnącą pod sufitem. Patrik podszedł bliżej, żeby się przyjrzeć, i powiedział uspokajającym tonem:

— Nie można powiedzieć, żeby się lało. Para się skrapla, i tyle.

Wskazał na malutkie kropelki wody na rurze.

— Jak dobrze. Zaniepokoiłam się, gdy zobaczyłam tę wilgoć. — Westchnęła z ulgą. — Miło z twojej strony, że przyjechałeś. Czy w podziękowaniu mogę cię zaprosić na kawę? Chyba że się śpieszysz do domu.

Wchodząc po schodach, spojrzała na niego pytającym wzrokiem.

— Nigdzie się nie śpieszymy. Filiżanka kawy nigdy nie zaszkodzi.

Po chwili siedzieli w kuchni i zajadali owsiane ciasteczka.

— Pewnie nie spodziewałeś się u mnie domowych wypieków — powiedziała z uśmiechem.

Patrik sięgnął po następne ciasteczko i ze śmiechem potrząsnął głową.

— Pieczenie nie należało do twoich najmocniejszych stron. Szczerze mówiąc, gotowanie również.

— No wiesz… — Karin wyglądała na urażoną. — Aż tak źle chyba nie było. W każdym razie smakowały ci moje klopsy.

Patrik skrzywił się i machnął dłonią: o tyle, o ile.

— Musiałem tak mówić, bo byłaś z nich bardzo dumna. Ale tak naprawdę miałem ochotę drogo sprzedać twój przepis armii, żeby mieli czym ładować armaty.

— No wiesz… — powtórzyła Karin. — Bezczelny jesteś! — Zaśmiała się. — Masz rację. Gotowanie rzeczywiście nie jest moją mocną stroną. Leif chętnie to podkreśla. Niestety w ogóle nie dostrzega u mnie mocnych stron.

Głos jej się załamał, łzy napłynęły do oczu. Patrik odruchowo położył rękę na jej dłoni.

— Aż tak źle?

Skinęła głową i ostrożnie wytarła łzy serwetką.

— Postanowiliśmy się rozejść. Strasznie się pokłóciliśmy w ostatni weekend i doszliśmy do wniosku, że dalej tak się nie da. Więc tym razem wyjechał na dobre. Już nie wróci.

— Bardzo mi przykro — powiedział Patrik, przytrzymując jej rękę.

— Wiesz, co jest w tym najgorsze? Że w gruncie rzeczy wcale mi go nie brakuje i że to wszystko było jedną wielką cholerną pomyłką.

Głos jej się rwał. Patrik zaniepokoił się, że ta rozmowa zmierza w złym kierunku.

— Tak nam było dobrze ze sobą, prawda? Gdybym nie była taka głupia…

Ukryła twarz w serwetce i ścisnęła Patrika za rękę. Już nie mógł jej cofnąć, chociaż czas był najwyższy.

— Wiem, że tobie się ułożyło, masz Erikę. Ale przecież między nami było coś wyjątkowego, prawda? Czy jest szansa, żebyśmy… razem…

Nie dokończyła. Spojrzała na niego błagalnym wzrokiem i jeszcze mocniej ścisnęła jego rękę.

Patrik musiał przełknąć ślinę, a potem spokojnie powiedział:

— Kocham Erikę. To po pierwsze. A po drugie, twój obraz naszego małżeństwa nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Wynika wyłącznie z rozczarowania związkiem z Leifem. Nie było nam ze sobą źle, ale nie było też między nami nic wyjątkowego. Właśnie dlatego stało się, jak się stało. To była tylko kwestia czasu. — Poszukał jej wzroku. — Przecież wiesz, że tak było. Trwaliśmy w małżeństwie z wygodnictwa, a nie z miłości. W pewnym sensie wyświadczyłaś przysługę nam obojgu. Chociaż oczywiście wolałbym, żeby nie skończyło się w ten sposób. Prawda jest taka, że sama się teraz oszukujesz. Nie jest tak?

Karin znów się rozpłakała, tym razem z upokorzenia. Patrik zdawał sobie z tego sprawę. Usiadł obok niej, objął ją i pogłaskał po głowie. Oparła ją na jego ramieniu.

— Już dobrze… Nie płacz, wszystko się ułoży…

— Jaki… ty… jesteś… Chociaż… tak… się wygłupiłam… — wyjąkała, odwracając twarz.

Patrik nie przestawał jej głaskać.

— Nie musisz się wstydzić — powiedział. — Jesteś roztrzęsiona, nie myślisz jasno, ale wiesz, że mam rację. — Wziął serwetkę i wytarł jej zalaną łzami twarz. — Wolisz, żebym sobie poszedł, czy dokończymy kawę? — spytał, spokojnie patrząc jej w oczy.

Zawahała się, a po chwili odparła spokojnie:

— Jeśli możemy przejść do porządku nad tym, że prawie się na ciebie rzuciłam, to chciałabym, żebyś został.

— Dobrze. — Patrik odsunął się razem z krzesłem. — Mam kurzą pamięć. Za dziesięć sekund będę pamiętał tylko te pyszne, kupne ciasteczka — powiedział, sięgając po kolejne.

— Co teraz pisze Erika? — Karin próbowała zmienić temat.

— Powinna pisać następną książkę, ale pochłonęło ją szperanie w przeszłości matki.

Patrik chętnie skorzystał z okazji, by mówić o czym innym.

— A co się stało, że tak się tym zainteresowała?

Zaciekawiona Karin też sięgnęła po ciasteczko.

Patrik opowiedział jej o skrzyni na strychu i o morderstwach, które stały się głośne w całej okolicy.

— Bardzo ją zajmuje to, że znalazła pamiętnik matki, który kończy się w 1944 roku. Więc albo potem matka przestała pisać, albo plik niebieskich zeszytów schowała gdzie indziej — powiedział.

Karin drgnęła.

— Co powiedziałeś? Jak wyglądały te zeszyty?

Patrik zmarszczył czoło i spojrzał na nią zdziwiony.

— Niebieskie, cienkie, podobne do szkolnych. Bo co?

— Chyba wiem, gdzie są — powoli odparła Karin.


Masz gościa — powiedziała Annika, zaglądając do pokoju Martina.

— Kogo? — spytał z zaciekawieniem.

Odpowiedź przyszła sama. W drzwiach stanął Kjell Ringholm.

— Nie przyszedłem jako dziennikarz — odezwał się od progu, podnosząc dłonie w uspokajającym geście. Widział, że Martin już miał zaprotestować przeciwko jego wizycie. — Jestem tu jako syn Fransa Ringholma — wyjaśnił, siadając.

— Wyrazy współczucia…

Martinowi nic więcej nie przychodziło do głowy. Wszyscy wiedzieli, jak wyglądały ich wzajemne stosunki.

Ringholm machnięciem ręki zbył jego rozterki i sięgnął do kieszeni kurtki.

— To przyszło dzisiaj — powiedział obojętnym tonem, ale ręka mu drżała, gdy rzucał list na biurko.

Martin wziął do ręki kopertę i wyjął list, gdy Ringholm potwierdził skinieniem, że o to właśnie mu chodzi. W milczeniu, od czasu do czasu unosząc brwi, przeczytał trzy odręcznie zapisane kartki.

— Przyznał się do zabójstwa Britty Johansson, ale również Hansa Olavsena i Erika Frankla — powiedział, patrząc na Ringholma.

— Tak napisał. — Ringholm spuścił wzrok. — Przypuszczam, że to nie jest dla was niespodzianka.

— Skłamałbym, gdybym powiedział co innego. — Martin pokiwał głową. — Ale mamy dowody tylko na to, że zabił Brittę.

— W takim razie przyda wam się to — powiedział Ringholm, wskazując na list.

— Jest pan pewien, że…

– Że to pismo mojego ojca? — wtrącił Ringholm. — Tak, jestem pewien, że to ojciec napisał ten list. Nie jestem nawet specjalnie zdziwiony — dodał gorzko. — Chociaż nigdy nie przypuszczałem… — Potrząsnął głową.

Martin przeczytał list jeszcze raz.

– Ściśle rzecz biorąc, wprost przyznał się tylko do zamordowania Britty. Poza tym wyraża się nieco zawile: „Ponoszę winę za śmierć Erika, jak również człowieka, którego szczątki znaleźliście w cudzym grobie”.

Ringholm wzruszył ramionami.

— Nie widzę różnicy. Po prostu wyraził się górnolotnie. Nie mam wątpliwości, że to mój ojciec… — Przerwał i odetchnął głęboko, żeby zapanować nad emocjami.

Martin czytał dalej:

— „Myślałem, że jak zwykle wszystko załatwię po swojemu, że wystarczy jedna decyzja, żeby wszystko ukryć. Ale w chwili gdy przyciskałem poduszkę do jej twarzy, wiedziałem, że to niczego nie załatwi i że zostaje mi tylko jedno. Doszedłem do ściany. Przeszłość w końcu mnie dopadła”. — Spojrzał na Kjella. — Nie wie pan, co pański ojciec chciał przez to powiedzieć? Co chciał ukryć? Jaką przeszłość?

Ringholm potrząsnął głową.

— Nie mam pojęcia.

— Chciałbym to zatrzymać na jakiś czas.

Martin machnął listem.

— Niech pan go sobie weźmie — odparł Ringholm. — Chciałem go spalić.

— Nawiasem mówiąc, mój kolega Gösta Flygare chciałby zamienić z panem kilka słów. Może teraz?

Martin wsunął list do plastikowej koszulki i odłożył na bok.

— O co chodzi? — spytał Ringholm.

— O Hansa Olavsena. Słyszałem, że próbuje pan wyjaśnić, kim był.

— Jakie to ma teraz znaczenie? Przecież ojciec się przyznał, że go zabił.

— Niby tak, ale jest jeszcze sporo pytań i niejasności w związku z jego śmiercią. Więc gdyby pan mógł nam pomóc… — Martin rozłożył ręce, odchylając się do tyłu na fotelu.

— Rozmawialiście z Eriką Falck? — spytał Ringholm.

Martin potrząsnął głową.

— Dopiero będziemy. Więc skoro już pan tu jest…

— Za wiele nie udało mi się ustalić.

Opowiedział o rozmowach z Eskilem Halvorsenem, który jak dotąd nic konkretnego mu nie powiedział i nie wiadomo, czy w ogóle powie.

— Mógłby pan teraz do niego zadzwonić? Może coś znalazł?

Martin wskazał stojący na biurku telefon.

Ringholm wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni wytarty notes. Wertował go przez chwilę, aż trafił na stronę z przylepioną żółtą karteczką, na której zanotował numer Halvorsena.

— Nie sądzę, żeby coś znalazł, ale jeśli pan chce, mogę zadzwonić.

Z westchnieniem przyciągnął telefon i wybrał numer, trzymając przed sobą notes. Po kilku sygnałach ktoś odebrał.

— Dzień dobry, mówi Kjell Ringholm. Przepraszam, że znów przeszkadzam, ale chciałbym się dowiedzieć… Aha, w czwartek dotarło do pana to zdjęcie, cieszę się. I co? — Słuchał, kiwając głową z coraz większym podnieceniem.

Martin aż się wyprostował na krześle.

— Więc na podstawie tego zdjęcia… Inne nazwisko? Jak się nazywał?

Strzelił palcami na znak, że prosi o kartkę i długopis.

Martin rzucił się do kubka na długopisy. Przewrócił go i wszystkie wypadły. Ringholm złapał jeden, sięgnął do kosza po jakiś stary raport i zaczął gorączkowo notować na odwrocie.

— Czyli nie był… Rozumiem, to bardzo ciekawe. Dla nas też… proszę mi wierzyć…

Martin patrzył na niego, rozsadzała go ciekawość.

— Okej, serdecznie dziękuję. To rzuca na sprawę zupełnie nowe światło. Jeszcze raz wielkie dzięki. — Odłożył słuchawkę i uśmiechnął się do Martina szeroko. — Wiem, kto to był! Niech mnie diabli, wiem!


Erika!

Znów trzasnęły drzwi. Erika dziwiła się, dlaczego Patrik tak krzyczy.

— Co się dzieje? Pali się, czy co?

Wyszła na korytarz i spojrzała w dół.

— Zejdź, mam ci coś do powiedzenia.

Kiwnął na nią, Erika zeszła.

— Siadaj — powiedział, wchodząc do salonu.

— Słucham z największą uwagą — powiedziała, gdy już usiedli na kanapie. — No mów — rozkazała.

Patrik zaczerpnął tchu.

— Mówiłaś, że gdzieś powinny być kolejne zeszyty twojej mamy.

— Tak.

Erika poczuła łaskotanie w żołądku.

— Przed chwilą byłem u Karin.

— Byłeś u niej? — zdziwiła się.

Patrik zbył ją machnięciem ręki.

— Nieważne, teraz słuchaj. Tak się złożyło, że wspomniałem jej o pamiętniku. Ona chyba wie, gdzie są pozostałe zeszyty!

– Żartujesz! — zdumiała się Erika. — Skąd by miała wiedzieć? — Rozjaśniła się, gdy Patrik powtórzył jej, czego się dowiedział. — Ależ oczywiście, tylko dlaczego nic nie mówiła?

— Nie mam pojęcia. Jedź i sama ją spytaj — odparł.

Ledwo skończył mówić, Erika zerwała się na równe nogi i pomknęła do przedpokoju.

— Jedziemy z tobą.

Patrik podniósł z podłogi Maję.

— Pośpieszcie się — powiedziała Erika, wychodząc. W ręku trzymała kluczyki.

Po kilku minutach Kristina otworzyła im drzwi. Była bardzo zaskoczona.

— Witajcie, co za niespodzianka. Co was sprowadza?

— My tylko na chwilę.

Erika i Patrik wymienili spojrzenia.

— Dobrze, ale wejdźcie, zrobię kawę — powiedziała Kristina, wciąż zdziwiona.

Erika w napięciu czekała, aż teściowa przygotuje kawę i usiądzie przy stole. Potem zaczęła mówić, nie mogąc ukryć ciekawości:

— Wspominałam ci, że znalazłam na strychu pamiętnik mamy i że go czytam, żeby się dowiedzieć, kim była naprawdę Elsy Moström.

— Pamiętam, wspominałaś. — Kristina unikała jej wzroku.

— Gdy ostatnio u ciebie byłam, dziwiłam się, że zapiski urywają się w 1944 roku, że nie ma więcej zeszytów.

— Rzeczywiście.

Kristina nie odrywała wzroku od obrusa.

— Patrik był dziś na kawie u Karin i wspomniał o pamiętniku, a ona przypomniała sobie, że widziała u ciebie takie zeszyty. — Erika przerwała i wpatrywała się w teściową. — Mówiła, że ją poprosiłaś, żeby przyniosła obrus, i gdy otworzyła bieliźniarkę, w głębi zobaczyła kilka niebieskich zeszytów z napisem „Pamiętnik”. Sądziła, że to twój pamiętnik, ale dziś Patrik wspomniał o pamiętniku mojej mamy i… skojarzyła. W związku z tym pytam — powiedziała cicho — dlaczego nic mi o tym nie powiedziałaś?

Kristina długo milczała. Wpatrywała się w stół. Patrik starał się na nie nie patrzeć, karmił Maję drożdżówką. W końcu Kristina wstała i wyszła. Erika patrzyła za nią, wstrzymując oddech. Usłyszeli, jak otwiera i zamyka szafę. Po chwili wróciła do kuchni z trzema niebieskimi zeszytami w ręku. Dokładnie takimi samymi jak te, które Erika znalazła w skrzyni.

— Obiecałam Elsy, że je przechowam. Nie chciała, żeby wam wpadły w ręce, tobie i Annie. Ale myślę… — zawahała się, ale podała zeszyty Erice — że pewne sprawy muszą wyjść na jaw. I wydaje się, że właśnie przyszedł na to czas. Wierzę, że Elsy by się na to zgodziła.

Erika wzięła pamiętniki i przesunęła dłonią po okładce.

— Dziękuję — powiedziała. — Wiesz, co w nich jest?

Kristina musiała się zastanowić.

— Nie czytałam ich, ale wiem o wielu rzeczach, o których pisała.

— Pójdę poczytać.

Erika poszła do salonu i drżąc z podniecenia, usiadła na kanapie. Ostrożnie otworzyła pierwszy zeszyt. Przebiegała wzrokiem kolejne linijki zapisane znajomym pismem matki. Czytała o jej losach, a tym samym o swoich. Ze zdumieniem poznawała dzieje miłości Elsy i Hansa Olavsena, czytała o tym, jak Elsy odkryła, że spodziewa się dziecka. W trzecim zeszycie przeczytała o wyjeździe Hansa do Norwegii i obietnicy, że wróci. Ręce jej się trzęsły, gdy wyobraziła sobie rosnące przerażenie matki. Mijały dni i tygodnie i nie miała od niego żadnej wiadomości. Czytając ostatnie zapisane pięknym pismem matki strony, zaczęła płakać.

„Dziś przyjechałam pociągiem do Borlänge. Matka nie odprowadziła mnie na stację, nie pomachała mi na pożegnanie. Mój stan coraz trudniej ukryć i nie chcę, żeby musiała się za mnie wstydzić. Wystarczy, że ja muszę. Modlę się do Boga, aby dał mi siłę. Potrzebuję jej, żebym była w stanie oddać dziecko, którego jeszcze nie widziałam, ale które już tak mocno kocham…”.

Загрузка...